>>>
Jak co roku NIK weszła do Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, ministerstw i najważniejszych urzędów, by zbadać wykonanie budżetu. Tym razem szczegółowo zbadała też sprawę nagród. Powodem były głośne ustalenia posła PO Krzysztofa Brejzy, który w lutym poinformował, że w 2017 r. ministrowie w rządzie PiS dostali nagrody od 65 tys. do 82 tys. zł. Otrzymało je 12 ministrów o łącznej wysokości 592 tys. zł. To m.in. Anna Maria Anders, Maciej Wąsik i Rafał Bochenek. Dochodzi do tego 65 tys. zł nagrody dla ówczesnej premier Beaty Szydło.
Teraz jednak wychodzą na jaw nowe, szokujące informacje. Otóż beneficjentów nagród w KPRM było więcej, a łączna kwota wyższa, chociaż na pierwszy rzut oka stwierdzić się tego nie dało. O co chodzi? Otóż w 2017 r. w KPRM na nagrody dla osób zajmujących kierownicze stanowiska państwowe zaplanowano okrągły milion złotych, teoretycznie podobną kwotę, jak w 2016 r. Rzeczywiście, ostatecznie wydano 918 tys. Tyle, że w 2016 r. tylko jedna trzecia tej kwoty poszła na nagrody w KPRM, a reszta – dla osób zajmujących kierownicze stanowiska w ministerstwach, urzędach centralnych i wojewódzkich. Jak to rozumieć? „Rzeczpospolita” przytacza ustalenia NIK, według których w 2017 roku całą pulę zgarnęło … 17 osób z KPRM. – Za naszych rządów nagrody rzeczywiście były nagrodami, a tym razem stworzono ordynarny system drugich pensji – powiedział portalowi rp.pl poseł Brejza i ma na to twarde dowody, które wzmocnił dodatkowo raport NIK.
Kto zatem – skoro prawie milion zgarnęło te 17 osób – otrzymał jeszcze nagrody? „Rzeczpospolita” spytała o to Centrum Informacyjne Rządu, ale nie dostała odpowiedzi. CIR nie odpowiedział także na logicznie nasuwające się drugie pytanie – skoro z budżetu KPRM zapłacono tylko wąskiej elicie polityków związanych z PiS, z jakich środków sfinansowano nagrody dla pozostałych ministrów? Z odpowiedzi na interpelacje posła Brejzy wynika na przykład, że w Ministerstwa Rozwoju ówczesnemu wicepremierowi Mateuszowi Morawieckiemu i wiceszefom tego resortu nagrody wypłacono … „ze środków własnych ministerstwa”. Mamy zatem do czynienia, jak mówi „Rzeczpospolitej” Krzysztof Brejza, z księgową sztuczką, by na nagrody wycisnąć jak najwięcej. – „Potrzebowali tak dużo pieniędzy, że obok oficjalnego funduszu nagród stworzyli kolejne, tym razem w budżetach ministerstw” wyjaśnia, i dodaje, że można mieć obawy obawy, nie odbyło sie to kosztem wydatków resortów na ich bieżącą działalność.
To jednak nie koniec kontrowersji. Na początku lipca portal tvn24.pl poinformował, że analiza dotycząca nagród znalazła się też w innym dokumencie autorstwa NIK – całościowej analizie wykonania budżetu państwa w 2017 r. Z zamieszczonej tam tabeli wynika, że w 2014 i 2015 r. na nagrody dla osób zajmujących kierownicze stanowiska poszło po 700 tys. zł. Jednak te pieniądze w zdecydowanej większości nie trafiły do kieszeni ministrów i wojewodów, ale szefów innych jednostek centralnych. W 2016 r. na nagrody dla VIP-ów wydano już 3,5 mln, z czego 1,2 mln popłynęło do ministerstw. W 2017 r. kwoty te wynosiły odpowiednio: 8,6 mln zł i 5,5 mln zł. W dokumencie NIK stwierdza, że „do części nagród istnieją pisemne uzasadnienia, a do części nie”, a „comiesięczna wypłata środków (..) może wskazywać, że świadczenie to nie miało charakteru nagrody, tylko było swoistym dodatkiem do wynagrodzenia zasadniczego”. Zarówno Krzysztof Brejza, jak i NIK zauważają to samo: 86,8 proc. z tych wydatków nie zostało sfinansowane z budżetu KPRM, lecz ze środków własnych dysponenta. Co to oznacza? Ministrowie sami wydawali decyzje o wypłacaniu sobie wcześniej przyznanych nagród?
NIK postuluje nowelizację ustawy przepisów o wynagrodzeniu osób zajmujących kierownicze stanowiska państwowe. Projekty zmian przepisów już w marcu wnieśli posłowie PO, a w kwietniu – Kukiz’15. Tyle, że oba trafiły do sejmowej zamrażarki.
Prokuratura Okręgowa w Warszawie aż pięć miesięcy łamała sobie głowę nad tym jak wybrnąć z problemu jakiego przysporzył im toruński redemptorysta kłopotliwym „prezentem”, otrzymanym swego czasu od bezdomnego… Ostatecznie śledczy postanowili zakończyć sprawę darowizny dwóch samochodów i odmówili wszczęcia postępowania – ustalił dziennik.pl
„Czynności sprawdzające prowadzone w zakresie doprowadzenia w nieustalonym miejscu i czasie przez Fundację Lux Veritatis z siedzibą w Warszawie do narażenia na uszczuplenie, w nieustalonej wysokości należności publicznoprawnych przez nieujawnienie właściwemu organowi podstawy opodatkowania, czyli darowizny w postaci dwóch samochodów marki Volkswagen, zostały zakończone wystawieniem postanowienia o odmowie wszczęcia postępowania, wobec stwierdzenia, że czynu nie popełniono” – oświadczył prokurator Łukasz Łapczyński, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Warszawie.
Ponadto stwierdził, że w oparciu o zgromadzoną dokumentację śledczy doszli do wniosku, iż Fundacja Lux Veritatis, której prezesem jest ojciec Tadeusz Rydzyk, nigdy nie była beneficjentem darowizny w postaci dwóch aut VW.
„W związku z czym należało stwierdzić, iż w ogóle nie doszło do popełniania czynu będącego przedmiotem zawiadomienia” – wyjaśnił Łapczyński.
Do podobnych konkluzji doszła Izba Administracji Skarbowej w Warszawie: „Fundacja Lux Veritatis nie była stroną darowizny, w związku z czym nie powstał obowiązek podatkowy z tytułu podatku dochodowego od osób prawnych” – informuje portal i dodaje, że skarbówka jednak „nie drążyła tematu” i nie ustaliła, komu auta zostały faktycznie przekazane…
Tymczasem, dzięki śledczym warszawskiej Prokuratury Okręgowej dwa sprezentowane Volkswageny odnalazły się. Gdzie?
„Jak wynika z uzyskanej dokumentacji, jesienią 2003 r. ustalona osoba przekazała na rzecz Prowincji Warszawskiej Zgromadzenia Najświętszego Odkupiciela /czyli redemptorystów/ to jest kościelnej osoby prawnej, dwa samochody marki Volkswagen Golf” – oświadczył przedstawiciel prokuratury. Dodał jednak, że i w tej sytuacji śledczy nie doszukali się niczego złego i dlatego postanowili „zakończyć sprawę wystawieniem postanowienia o odmowie wszczęcia postępowania wobec braku znamion czynu zabronionego”.
Przypomniał również, iż „stosowanie do obowiązujących przepisów o stosunku państwa do Kościoła Katolickiego w Rzeczypospolitej Polskiej darowizny na rzecz kościelnych osób prawnych na cele kultowo-apostolskie są zwolnione od podatku”.
Mało tego Łapczyński dodał, że „podmioty te w określonych przypadkach nie mają również obowiązku prowadzenia dokumentacji wymaganej przez przepisy o zobowiązaniach podatkowych”.
Podsumowując stanowisko prokuratury w tej sprawie, Łapczyński stwierdził, że „nie doszło zatem do powstania obowiązku podatkowego rodzącego konieczność uiszczenia podatku od uzyskanej darowizny, a co za tym idzie do realizacji znamion czynu zabronionego będącego przedmiotem zawiadomienia”.
Przypomnijmy: Toruński redemptorysta T. Rydzyk oświadczył, że bezdomny Stanisław z Warszawy miał ufundować mu samochody za pieniądze wygrane w lotto, po czym zmarł. Tej trudnej do zaakceptowania legendzie nie dał wiary poseł i sekretarz Nowoczesnej Adam Szłapka. Wiosną tego roku złożył „zawiadomienie o podejrzeniu popełniania czynu noszącego znamiona korupcji”.
Marszałek mimo całodobowej ochrony i limuzyny, dodatków pobiera kasę na paliwo i taksówki. Pewnie mu się należy… I tak w 2017: – na paliwo wziął 4680 tys. zł – na taksówki 3170 tys. zł Rok wcześniej tylko na paliwo wziął prawie 8000 tys. zł.
Można?
W ubiegłym roku Sąd Najwyższy badał precedens, jakiego dokonał prezydent Andrzej Duda, kiedy to Mariusz Kamiński został przez niego ułaskawiony przed wydaniem prawomocnego wyroku. Prezydent przekonywał wówczas, że chce „uwolnić” wymiar sprawiedliwości od tej sprawy. Sąd Najwyższy orzekł natomiast, że nie można użyć prawa łaski przed uprawomocnieniem się wyroku. Politycy PiS oceniali tę decyzję jako niezgodną z prawem.
Trybunał Konstytucyjny właśnie przyznał im rację, uznając, że ułaskawienie powinno być jedną z przesłanek, która powoduje umorzenie procesu, a zatem można go dokonać również w jego trakcie.
Sprawę rozpatrywał – poza sędzią Leonem Kieresem, który złożył zdanie odrębne – skład złożony wyłącznie z sędziów wybranych przez PiS: przewodniczył sędzia Zbigniew Jędrzejewski, sprawozdawcą był Grzegorz Jędrejek, w składzie byli także Andrzej Zielonacki i Julia Przyłębska.
Gdy prezydent Duda ułaskawiał Kamińskiego i jego zastępcę w CBA Macieja Wąsika byli oni po wyroku pierwszej instancji. Dostali trzy i pół roku więzienia za to, że kierując CBA, m.in. nadużywali prowokacji i fałszowali dokumenty. Wszystko po to, by zdyskredytować ówczesnego wicepremiera Andrzeja Leppera, szefa koalicyjnej Samoobrony.
https://twitter.com/jackislander/status/1019159467630518272