Podstadionowy incydent z imigrantami

Podstadionowy incydent z imigrantami

Kilka dni temu media podały taką oto wiadomość o „incydencie” na terenie stadionu Legii po powrocie tej drużyny z przegranego meczu z Lechem w Poznaniu.

Oto jego opis zamieszczony na jednym z portali internetowych: – „Lider pseudokibiców warszawskiej Legii na czele 50 podobnych mu postanowił w niecodzienny sposób zmotywować piłkarzy stołecznego klubu. Rzecz miała miejsca po powrocie drużyny z Poznania, gdzie 2 października Legia przegrała z Lechem 0:3. Do autokaru wszedł Staruch i „zaprosił” piłkarzy na zewnątrz (…). Piłkarze sądzili, że czeka ich nieprzyjemna rozmowa, ale od razu zostali zaatakowani. Pseudokibice rzucili się na nich, uderzając głównie w tył głowy, z „liścia” w twarz. Tak, by czuli się upokorzeni, ale nie odnieśli większych obrażeń. Oberwał nawet asystent trenera Aleksandar Vuković. Bez szwanku wyszedł za to nowy szkoleniowiec Legii Romeo Jozak, który stał z boku. Akcja trwała około 10 minut. Na koniec piłkarze mieli usłyszeć, że jeśli w kolejnym meczu zagrają tak samo jak z Lechem, czeka ich podobna wizyta. Mimo dantejskich scen dziejących się na terenie klubu nie interweniowała ochrona, której nie było w pobliżu. To nie pierwsze takie wydarzenie w Legii. Po poprzedniej tak wysokiej porażce z Lechem, 0:3 w 1998 roku, chuligani w podobny sposób „zmotywowali” piłkarzy do większego wysiłku. Z kolei w 2011 r. po przegranym meczu z Ruchem nieformalny przywódca kibiców Legii „Staruch” spoliczkował Jakuba Rzeźniczaka”.

Dlaczego o tym piszemy? Bo od razu przypomniało się nam, jak kilka lat temu za zatrzymanego wówczas Starucha poręczyła pani Beata Kempa, odwiedzając go przy tym wraz z nieżyjącym już senatorem Zbigniewem Romaszewskim.

Po prostu pan Staruch był więźniem politycznym reżimu Tuska, zostając potem bohaterem prawdziwych Polaków. „Gazeta Polska” przeprowadziła z nim wywiad, w którym ten miły, młody człowiek opowiadał o represjach, które spotykają go z powodu jego patriotyzmu i przeciwstawianiu się totalitarnym rządom PO. Jest on również gorliwym katolikiem, biorącym udział w patriotycznych pielgrzymkach kibiców na Jasną Górę – w czasie jednej z nich jego szalik w barwach klubu z napisem „Witamy w piekle” święcił niejaki Jarosław Wąsowicz, „duszpasterz” kibiców.

W związku z tym wszystkim nie jesteśmy w stanie uwierzyć w lewacką nagonkę na patriotyczne środowisko polskich kibiców i jego wybitnego przedstawiciela. Otóż prawdopodobnie sprawy wyglądały tak: czekając na powrót piłkarzy, których chcieli po porażce pocieszyć i podnieść na duchu kibice, zorganizowali oni najpierw na terenie stadionu spotkanie modlitewne. Gdy podjechał autokar z piłkarzami, Staruch wszedł do środka i skromnie zaprosił ich na wspólną modlitwę z kibicami. To musiało wywołać wściekłość imigrantów i innowierców, których w drużynie Legii jest sporo i w szale rzucili się na klęczących kibiców, bijąc ich i kopiąc. Pan Staruch zasłaniał bitych, którzy nie przerwali nawet modlitwy, własnym ciałem, zbierając liczne ciosy. Po kilkunastu minutach furia napastników ustała i spokojnie udali się do szatni stadionu.

Przez skromność i chęć załagodzenia sytuacji przywódca modlącej się grupy nie prostował kalumnii rzucanych na niego przez lewackie, polskojęzyczne media.

 

koduj24.pl

Pogarda czy obrona wartości?

Pogarda czy obrona wartości?

Agresywne prostactwo (nie prostota, tylko prostactwo) powinno spotkać się z oporem, bo inaczej ćwok będzie mnożył się bez przeszkód.

W dyskusjach, toczonych wśród przeciwników obecnej władzy, ostatnio uderza mnie coraz częściej formułowany zarzut, że część z nas zdradza się z „pogardą dla wyborcy PiS-u”, a wręcz z „pogardą dla prostego człowieka”.

Pogarda jest uczuciem toksycznym dla tego, kto pogardę odczuwa. Jest, sam nie wiem, ukoronowaniem czy źródłem całkowicie fałszywej wizji świata: oto ja, pogardzający jakimiś ludźmi, uznaję siebie za kogoś wyjątkowego, lepszego od tamtych, z którymi niestety przyszło mi żyć we wspólnym miejscu i o wspólnym czasie. Przypisuję sobie prawo do potępienia – nie ich postaw czy działań, ale ich samych: głupich, niemoralnych, nie na poziomie.

Pogarda kategoryzuje ludzi. Zasady wyłaniania ze społeczeństwa tych, którzy na pogardę (zdaniem gardzącego) zasługują, mogą być rozmaite – i z tego punktu widzenia nie ma szczególnej różnicy, czy jest to kryterium polityczne (wyborcy nienawistnej nam partii), estetyczne (miłośnicy – na przykład – disco polo), moralne (żyjący na kocią łapę), seksualne (homoseksualiści), religijne (wyznawcy kościoła, którego nauki uważamy za idiotyczne), etniczne (Cyganie), czy rasistowskie („ciapaci”). Za każdym razem, pogardzając, poddajemy się temu, co w człowieku niskie; i paradoksalnie, przypisując sobie uprzywilejowaną pozycję „na górze”, pozwalającą oceniać bliźnich, stajemy się tym samym gorsi, niż najgorsi z nich.

Tej etycznej przestrodze trudno odmówić racji. Kłopot w tym, że negatywne uczucia, zwłaszcza intensywne, zaczynają się do siebie upodabniać: dezaprobata, gniew, oburzenie, nienawiść prowadzą nas stopniowo w rejony, w których precyzyjne nazwanie, co właściwie czujemy, robi się trudne, albo wręcz niemożliwe. Co za tym idzie, bardzo łatwo strofować rozwścieczonych czymś bliźnich, ponieważ nie są oni w stanie uczciwie przysiąc, że to, co czują, pogardą nie jest. A czasy sprzyjają wysokoenergetycznym emocjom. Jeśli mamy w sobie choć cień samokrytycyzmu, właściwie codziennie winniśmy robić rachunek sumienia, czy aby nie dopuściliśmy do siebie pogardy.

A przecież, z drugiej strony, w klasycznym i wielokrotnie cytowanym wierszu Zbigniewa Herberta, w „Przesłaniu pana Cogito”, znajduje się, wśród innych, surowe wskazanie o zgoła przeciwnej wymowie: „niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda”. A z tymi słowami spokrewniony zdaje się aforyzm innego moralisty, Alberta Camusa, który pisał, że „nie ma takiego losu, którego nie przezwycięży pogarda”.

Czy zatem są okoliczności, w których zarzut, że jakimiś ludźmi zaczęliśmy gardzić, jest nietrafny, lub, nawet jeśli jest trafny, to samo uczucie daje się usprawiedliwić? Jesienią 2017 roku nie są to, niestety, rozważania abstrakcyjne.

Kilka dni temu dowiedziałem się o inicjatywie nieznanych mi wcześniej ciał: Stowarzyszenia im. Biskupa Kajetana Sołtyka oraz Klubu Magna Polonia Ziemia Kłodzka, których członkowie podjęli starania o zablokowanie nominacji filmu „Pokot” Agnieszki Holland, według powieści Olgi Tokarczuk, jako polskiego kandydata do nagrody Oscara w kategorii „Najlepszy film nieangielskojęzyczny”. Sformułowaną przez nich petycję podpisało jak dotąd (stan na piątek, 6 października) pięć tysięcy osób. W uzasadnieniu czytam, że film jest antypolski i antykatolicki. Antypolski jest dlatego, że krytykuje polowania, które są niezbywalną częścią polskiej tradycji, pokazuje polską prowincję w fatalnym świetle, a poza tym jest antykatolicki (a jeśli coś jest antykatolickie, jest – zdaniem autorów petycji – tym samym antypolskie). Antykatolicki zaś jest dlatego, że pokazuje księdza, sprzyjającego złym myśliwym, a poza tym sugeruje, że życie ludzkie waży mniej, niż życie zwierząt. Co jest właściwe dla groźnego „marksizmu kulturowego”.

Idąc od końca: (1) określenie „marksizm kulturowy” to dziwoląg terminologiczny, stworzony jako obelga w momencie, kiedy przeciwników bardzo się chciało jako „marksistów” zohydzić, a nie sposób im było przypisać związku z marksizmem rzeczywistym. (2) Mordowanie ludzi w zemście za to, że zabijają zwierzęta, występuje w filmie faktycznie, ale jako ironiczna prowokacja i traktowanie tego jako literalnej zachęty do mordowania myśliwych oznacza, że ktoś tu nie rozpoznał ironii jako, mówiąc uczenie, „ramy modalnej” opowieści. Na tej samej zasadzie trzeba by uznać, że film „Milczenie owiec” propaguje kanibalizm, „Manhattan” Woody’ego Allena – uwodzenie nieletnich, a powieść Gustava Flauberta „Pani Bovary” rekomenduje zdrady małżeńskie jako lekarstwo na nudnego męża. Ten ostatni zarzut został zresztą naprawdę postawiony francuskiemu pisarzowi przez prokuratora, tyle że było to w XIX wieku, pisarz został przed sądem uniewinniony, a skarżący go prokurator okazał się kilka lat później autorem… utworów pornograficznych, wydawanych pod pseudonimem. (3) Uznanie, że pokazanie antypatycznego księdza jest gestem antykatolickim, żywo przypomina zarzut, postawiony filmowi „Nagi instynkt” przez radykalne feministki amerykańskie, że skoro wystąpiła w nim jedna lesbijka, która próbuje zabić głównego bohatera, to tym samym film źle mówi o lesbijkach w ogóle. Konsekwentne zastosowanie tego śmiałego zabiegu interpretacyjnego uniemożliwiłoby twórcom pokazywanie jakichkolwiek schwarzcharakterów, ponieważ każdy z nich jest członkiem jakiejś społeczności, a ta mogłaby się poczuć dotknięta. (4) Tak, na prowincji, na której dzieje się akcja „Pokotu”, panują między ludźmi stosunki dość przykre. Również na przykład w filmach Almodovara, rozgrywających się w Madrycie (np. „Kobiety na skraju załamania nerwowego”) mieszkańcy tego miasta zachowują się głupio, ale czy ktoś przy zdrowych zmysłach powie, że Almodovar kręci filmy antyhiszpańskie?! (5) Co do polowania jako niezbywalnej polskiej tradycji – pierwsze słyszę. Czy gdybym wypowiedział się przeciwko masowemu zabijaniu fok, byłbym antyeskimoski? A tam dopiero to jest tradycja! (6) Generalnie: znam przynajmniej jeden przypadek, gdy władze państwa wycofały film z wyścigu do Oscara. Rzecz dotyczyła „Człowieka z żelaza” Andrzeja Wajdy, a wycofującymi byli komuniści. I właśnie do naśladowania ich namawiają ministra Glińskiego autorzy petycji.

Może wydawać się stratą czasu wyliczanie powodów, dla których petycja ta jest głupia i niegodziwa, ale nasi rewolucyjni konserwatyści zaczęli uważać, że jeśli reaguje się na ich inicjatywy pełnym zażenowania milczeniem, to dlatego, że się nie ma argumentów. Dlatego rzecz wyjaśniam. Prawdziwy problem, moralny i psychologiczny zarazem, polega jednak na czymś innym: jak mam traktować autorów i sygnatariuszy tego kuriozum? Jak wyrazić swoją opinię, że zdradzają się oni z najrozmaitszymi brakami – intelektualnymi, moralnymi, z brakiem dostatecznego kapitału kulturowego wreszcie – nie podpadając pod wspomniany na początku zarzut, że nimi gardzę?

Mam wrażenie, że – po pierwsze – niezależnie od tego, ile dany człowiek zarabia, jak często kontaktuje się z kulturą wysoką (która rzadko potwierdza przekonania odbiorców, raczej je podważa), a wreszcie, na jakim poziomie zakończyła się jego edukacja, człowiek ów dysponuje (lub nie) przyrodzoną wrażliwością i rozumem. Twierdzenie, że tzw. prosty człowiek jest skazany na wiarę w brednie, ma w sobie coś głęboko niehumanistycznego. Myli się tutaj człowieka prostego z prostakiem, a to nie jest to samo. Po drugie: właśnie dlatego, żeby nie „pochylać się nad” bliźnimi, tylko traktować ich poważnie, należy nazywać złe pokusy, którym ulegli, po imieniu. Po trzecie: zjawisko, którego wspomniana petycja jest wyrazem, zostało rozpoznane prawie sto lat temu przez hiszpańskiego socjologa, Ortegę y Gasseta, i nie jest to zjawisko społeczno-ekonomiczne, lecz mentalne. Nazywa się „człowiekiem masowym”, a jego polskim odpowiednikiem, jest, obawiam się, dosadne słowo „ćwok”. Tak jest, ćwok.

Ćwok może zarabiać najniższą krajową pensję, jak opływać w dostatki; może być równie dobrze człowiekiem po podstawówce, jak profesorem. Dodajmy koniecznie, że może głosować na rozmaite partie – choć lubi teraz zwłaszcza jedną – a partie te miewają także swój niećwokowaty elektorat. Jego problemem nie jest niedostatek wiedzy czy gotówki, ale mądrości. Ćwok jest osobą, która nie jest życiowo mądra, ale sądzi, że owszem i to wyjątkowo. Jest prostakiem, którego nie tylko własne prostactwo zachwyca, ale żąda, by stało się powszechnie uznawaną normą.

Nie ma nic złego w tym, że ktoś nie zrozumiał filmu Agnieszki Holland albo zrozumiał, ale mu się nie spodobało. Również znajomość twórczości Tokarczuk nie stanowi warunku satysfakcjonującego życia, lecz tylko ewentualnie rozwijający bonus – można udatnie przeżyć życie bez niej. Ale ktoś, kto filmem (który mu się nie podobał lub którego nie zrozumiał) czuje się dotknięty – kto na dodatek uważa, że tym samym dotknięta jest polskość i katolicyzm – a w efekcie czyni ze swojej osoby miarę oceny zjawisk i to miarę tak absolutną, że mają się jej podporządkować znawcy, a pośrednio komisja oscarowa, działająca w USA (nie mówiąc o innych Polakach i katolikach, którzy dotknięci nie są) – tak, taki człowiek samodzielnie i z wyboru (!) zostaje ćwokiem. Nie widzi i już nie zobaczy powodu, żeby się zmieniać, rozwijać, konfrontować ze światem. To świat ma się podporządkować jemu i jego kopiom, bo przecież jest ich tak dużo. Może nawet większość.

Wiem, brzmi to brutalnie. Ale agresywne prostactwo (nie prostota, tylko prostactwo) powinno spotkać się z oporem. Powinno zostać zawstydzone. Bo nic innego nie możemy już z nim zrobić – jak tylko bronić innych przed zainfekowaniem tą postawą, tak groźną dla żywej (!) kultury narodowej. Nie należy popadać w relatywizm w duchu, że przecież ćwok „ma także swoją opowieść”. Ćwok to rola, nie los.

A ludzie prości (nie prostaccy) mają nieraz wrażliwość, mądrość i intuicyjnie nieraz wyczuwają wartości, także, choć niekoniecznie, artystyczne. Bywają przez to godni podziwu.

Nie dajmy się zaszachować ryzykiem pogardy. Bo wtedy ćwok będzie mnożył się bez przeszkód, korzystając z naszego lęku, żeśmy nie dość moralni, aż po swój całkowity triumf.

Jerzy Sosnowski

koduj24.pl

List do Dudy

Mądry list do Andrzeja Dudy. Zgadzam się z Waldemarem Kuczyńskim.

Niech list lokator Belwederu przeczyta.

Prawdaż?

Śmiertelnie skuteczny Ziobro

Śmiertelnie skuteczny Ziobro

Zbigniew Ziobro znany jest ze skuteczności. „Wyeliminował” Barbarę Blidę z powodu rzekomych nadużyć. Podobno popełniła samobójstwo, gdy weszli do niej o szóstej rano. Kamery wycelowane, żeby pokazać jak ją wyprowadzają w kajdanach. A przecież stawiała się w prokuraturze na każde wezwanie! Samobójstwo? Zostało potwierdzone? Ślady zatarte, brak odcisków palców na rewolwerze, zakrwawiona kurtka policjantki zamieniona na „czystą” – takie wieści dochodziły do opinii publicznej.

Po tym tragicznym zdarzeniu, Beata Kempa, patrząc w oczy rodziny Barbary Blidy, z właściwą sobie wrażliwością stwierdziła, że „niewinni nie popełniają samobójstwa”. Zachowała się jak hejterzy, ci, którzy po samobójczej śmierci czternastolatka pisali na forum, że jednego pedała mniej. A Pawłowicz rzuciła swoją hejterską „profesorską”, głęboką myśl, że to wina lewaków promujących gejostwo. Tak jak hejterzy, którzy po zbiorowym wielodniowym gwałcie dokonywanym przez zbirów, już po śmierci wielokrotnie gwałconej kobiety pisali, że spotkało ją to, na co zasłużyła, bo poszła z nieznajomym do jego mieszkania. To nierozsądne, owszem, nie powinna, mamy przecież najniższy w Europie wskaźnik zaufania do siebie nawzajem, ale czy to usprawiedliwia bandziorów?

Ziobro prawnik – ogłosił przed sądowym wyrokiem dintojrę na doktorze G. Po tym drastycznie spadła ilość przeszczepów. Załatwił na lata polską transplantologię. Gdy po tej wypowiedzi byłam w publicznej jeszcze wówczas telewizji i przewidywałam, że tak będzie, Agnieszka Romaszewska powiedziała, że mówię bzdury, że to nie ma wpływu… Pewnie powtórzyłaby to i dziś, bo teflon jest nieprzemakalny. Ciekawe, czy ktoś policzył, ilu pacjentów umarło, nie doczekawszy przeszczepu. Tak, to trudne, trudno to policzyć, jednak to, że ilość transplantacji zmalała wyraźnie jest faktem. Nawet kościół apelował do wiernych w tej sprawie. Po latach mściwie wziął się za kardiologów.

Nikt z funkcyjnych, wydających rozkazy, odpowiedzialnych, jak Ziobro za śmierć Blidy, nie poniósł konsekwencji po jej śmierci. Przeciwnie Ziobro w kolejnej pisowskiej odsłonie dostał taką władzę, jakiej nie miał dotąd w wymiarze sprawiedliwości NIKT. Pokazał środkowy palec wszystkim, ostrzegając jednocześnie: „Widzicie, co was czeka, jak nie będziecie posłuszni? Macie się mnie bać, JA mogę wszystko! Prezes mnie popiera, prezes też się mnie boi. Mamy z Antonim haki na wszystkich, nie tylko na PO. Antoni jest po mojej stronie, możecie mi naskoczyć”. Tak może wyglądać rozumowanie tych facetów. Władza do łbów uderza, gdy rozum śpi, budzą się upiory.

Teraz policja wchodzi do organizacji pozarządowych. Minister Rafalska – dobra pani od 500+ – odebrała już wcześniej dotacje, jakie miała organizacja pomagająca bitym kobietom, stworzona w tym celu, bo 95% procent wśród katowanych to są kobiety. Rzekomo ta organizacja dyskryminuje mężczyzn.

Oto pisowska czułość na sprawy kobiet! Policjanci dostali zlecenie z prokuratury. Nie przeciw komuś konkretnie, lecz w sprawie. Nie ma żadnych zarzutów. Mają dopiero „coś” znaleźć. I pewnie znajdą. Bo błędów nie robi tylko ten, co nic nie robi. Albo coś się spreparuje. Organizacja nie będzie mogła pomagać bitym. Zajęto też komputery. Jest Ziobro, trzymający władzę, który znów pokazuje, że może wszystko. Likwiduje się ośrodki, w których kobiety z dziećmi mogły się schować. Pisiory mówią im: Możecie iść do noclegowni. Jeśli znajdzie się miejsce. A jak nie, to znoś kobieto bicie, chodzi przecież o całość rodziny. A jak kat mąż zabije żonę? No to zabiorą mu dzieci i umieszczą w domu dziecka. Albo też jako wdowiec, ożeni się po raz kolejny i znów będzie rodzina cała.

Najważniejsze, że Ziobro jest skuteczny!

Krystyna Kofta

koduj24.pl

„Różaniec do Granic”. Wierni modlą się w całej Polsce

DoRzeczy, 07.10.2017

"Różaniec go Granic"© PAP / Dominik Kulaszewicz „Różaniec go Granic”

O pokój dla Polski i świata modlili się uczestnicy akcji „Różaniec Do Granic”. Organizatorzy zapowiadali, że wzdłuż granicy wspólnie stanie milion osób, aby razem odmówić różaniec.

W ramach ogólnopolskiej inicjatywy „Różaniec Do Granic” w święto Matki Bożej Różańcowej w 320 kościołach stacyjnych na terenie 22 diecezji na obrzeżach Polski została podjęta modlitwa o pokój dla Polski i całego świata.

Prezentujemy wybrane zdjęcia wiernych, którzy modlili się wzdłuż granic Polski:

 

msn.pl

Skomprymowanie Polski w rękach dyktatora

Jarosław Kaczyński spotkania z Andrzejem Dudą zaczyna traktować z bojaźnią i nazywa je incydentem. Prezydent śmiał mu zafundować incydent, czyli konflikt. Prezes PiS był w odwiedzinach w Belwederze, na terenie osoby z którą jest poróżniony i z którą nie zawarł rozejmu, bo prezes nie nazwałby tych spotkań wrogim incydentem. Zapowiedziene zaś zostały następne spotkania ze stroną incydentu.

Kaczyński więc będzie posłował za swoją sprawą. Jeszcze dziwniejsze są warunki brzegowe, które są postawione dzisiaj, a nie są one proste dla obydwu stron. Posłowie PiS mają się odnieść do dwóch projektów ustaw dotycząch Sądu Najwyższego i KRS, ale nie na posiedzeniach Sejmu, a więc odnieść się na Nowogrodzkiej, następnie poprawki mają być przesłane prezydentowi i ten je zaakceptuje, albo nie.

Jeżeli Duda poprawki PiS zaakceptuje, będzie musiał wnieść do swoich projektów autopoprawki. A zatem projekty prezydenckie zostaną wycofane z Sejmu i wrócą do niego z autopoprawkami.

Do takich procedur jeszcze nie dochodziło, są ona – że tak nazwę – tajniackie, bo poza powstają poza oglądem opozycji i społeczeństwa. Są załatwiane pod stolem. Czy Kaczyński do warunków brzegowych Dudy dostosuje się, to zupełnie inna para kaloszy.

A zatem nie mamy demokracji parlamentarnej, mamy na tym etapie demokrację fasadową. Opisuję to, co można przeczytać i usłyszeć z krętactw obydwu stron „incydentu”.

Incydent musi Kaczyńskiego boleć, bo z wieścią o nim poleciał na zebranie – nie wiadomo dlaczego nazywane kongresem – partyjki Zbigniewa Ziobry, którego po części „zasługą” jest, że doszło do dwóch wet lipcowych prezydenta. Kaczyński poprzez to wzmocnił i poszerzył „incydent” o swego stronnika Ziobrę.

Przy okazji Kaczyński musiał zaserwować wyborcom, o co biega w tym konflikcie, mianowicie, prezes PiS Polskę widzi „państwem skomprymowanym”. Ki diabeł? Kaczyński dawno nie sięgał do słownika wyrazów obcych, robił to, gdy jego pozycja, bądź partii dołowała. Znowu to zrobił.

Synonimy ze słownika wyrazów obcych mają ukryć intencje, mają poza tym cel, aby wyborcy – a niestety nie bez powodu PiS ma elektorat ciemny lud – przyjęli za słuszne to, czego nie rozumieją. Pokiwają głowami nad prezesem: ależ mądry, a wyborcy, ktorzy sprawdzą przez googlowską wyszukiwarkę w synonimach przeczytają całkiem gaty zestaw znaczeń.

A jest to po prostu centralizacja, za pomocą której władza administrowana jest przez wąską elitę, po prostu dyktatura. Władza scalona – skomprymowana – do niewielu rąk. Partia wszelkich Misiewiczów będzie scalać, zwierać się, centralizować. Przepraszam, co może wyjść ze skomprymowanej słabości? Odpowiedź jest tylko jedna – wielka słabość.

Jest to o tyle pocieszające, iż pisowska dyktatura na skomprymowanych nogach sama się obali, zanim powstanie, pod warunkiem, ze silna opozycja, a przede wszystkim społeczeństwo obywatelskie, pomoże popchnąć tę skompromywaność ku upadkowi, aby się… skompromitowało.

Nie będę pisał o opozycji parlamentarnej, która dostało „incydent” za friko, aby na tym polu spróbować różnych mądrych gier demokratycznych, wcale nie rezygnując ze swoich celów. Nie wspomnę… bo mi gula chodzi. Tylko napomknę, iż leżą odłogiem trzy projekty ustaw stowarzyszenia sędziów Iustitia. Platforma Obywatelska, ani Nowoczesna nie skomprymowały ich treści. Nie będę pisał, bo mi gula coraz bardziej chodzi.

Kaczyński wpadł w pułapkę prezydenta. Pozycja prezesa PiS jest poważnie zagrożona

Choć publicyści komentujący telenowelę polityczną wskazują ostatnio, że Andrzej Duda powoli wraca do roli serialowego „Adriana”, to nie zauważają, że prezydent Duda osiągnął swój nadrzędny cel, do którego ustawy sądowe są tylko środkiem. Od czasu ogłoszenia, że to prezydent przeprowadzi zmiany w ustawach o Sądzie Najwyższym i Krajowej Radzie Sądownictwa odbyły się już trzy spotkania w Belwederze, w których prezes PiS Jarosław Kaczyński musiał schować dumę do kieszeni i płaszczyć się przed politycznym młokosem. Co więcej, wiele wskazuje na to, że to nie koniec upokorzeń. Mają się odbyć kolejne spotkania więc ponownie to nieformalny naczelnik państwa będzie petentem a prezydent Duda gospodarzem rozdającym karty.

Wszystko to odbywa się w kontekście jasnej deklaracji prezesa PiS, że dziś nie ma w Polsce miejsca na system prezydencki, a przecież właśnie typowe dla tego systemu obrazki oglądamy przez ostatnie tygodnie. Co więcej, zgoda prezesa Kaczyńskiego na kolejne spotkania to nic innego jak przyjęcie jego warunków i dawanie Andrzejowi Dudzie okazji do posmakowania, jak to jest dyktować warunki sejmowej większości, a więc de facto rządzić.

Jeśli Andrzej Duda przeforsuje swoją wersję ustaw o Sądzie Najwyższym i Krajowej Radzie Sądownictwa jest niemal pewne, że pojawi się u niego olbrzymia pokusa, by jednak istotnie zwiększyć swoją rolę i wyjść spod żyrandola, o czym tak często mówił w kampanii przed wyborami prezydenckimi. Faktyczne wprowadzenia systemu prezydenckiego może okazać się możliwe bez żadnego referendum konsultacyjnego i bez zmiany konstytucji. Wystarczy jedynie częściej wykorzystywać prawo inicjatywy ustawodawczej i powtarzać manewr, jaki zastosował obecnie. Wetować kontrowersyjne ustawy PiS, a następnie przedstawiać swoje wersje danej reformy, zmuszając prezesa PiS do regularnych wizyt i stawiania mu kolejnych warunków. Dodatkowo przy okazji tworzenia kolejnych ustaw z kolejnych obszarów funkcjonowania państwa zwiększałby swoje zaplecze i gromadził wokół siebie większe grono polityków centrowych, co byłoby oczywistym skutkiem wzrostu jego znaczenia. To z kolei niejako mimowolnie budowałoby wokół niego zaplecze przyszłej partii prezydenckiej.

To, że obecna potyczka z prezesem PiS to dopiero początek pewnego procesu, ujawnił wczoraj Andrzej Dera podczas przemówienia z okazji pięciolecia działalności Stowarzyszenia Niepokonani 2012. Minister w Kancelarii Prezydenta potwierdził, że to nie koniec zmian z inicjatywy prezydenta i można spodziewać się kolejnych projektów reformujących wymiar sprawiedliwości w Polsce. Oznacza to, że „spór 40 latków”, jak walkę pomiędzy Andrzejem Dudą a Zbigniewem Ziobrą nazwał w ostatnim wywiadzie prezes Kaczyński, będzie trwał, a być może się nasilał.  Najwyraźniej Andrzej Duda zasmakował nowej rzeczywistości i chciałby, żeby trwała dłużej, a nie była jedynie epizodem.

Zmiana praktyki uchwalania ustaw już stała się faktem, na co zwrócił uwagę dziennikarz RMF FM Tomasz Skory. Do tej pory decyzje o kształcie kluczowych dla dobrej zmiany zapadały w gronie ścisłego kierownictwa PiS na ul. Nowogrodzkiej w Warszawie. Dziś zapadają po negocjacjach w Belwederze, w którym warunków wcale nie dyktuje Jarosław Kaczyński, a sam Sejm, konstytucyjnie odpowiedzialny za ustawodawstwo, staje się de facto elementem zbędnym.

 

Jeśli prezydent wygra potyczkę ze Zbigniewem Ziobrą i dokona zmian w wymiarze sprawiedliwości, może zyskać nie tylko większą popularność polityczną ale i stać się samodzielnym, niezależnym od PiS ośrodkiem władzy, zdolnym do realizowania zapowiedzi nawet wbrew woli partii rządzącej. Wciąż są w Polsce zmiany, które przeprowadzić pod swoimi auspicjami mógłby prezydent. Prezes Kaczyński może być bezsilny, bo nie zaryzykuje otwartej wojny w gorącym okresie wyborczego maratonu.

Dla samego Dudy natomiast oczywiste jest, że w tym szaleństwie jest metoda. Wzmocnienie swojej pozycji i przejęcie większej inicjatywy w kształtowaniu politycznej rzeczywistości w Polsce w gruncie rzeczy nie byłoby rzuceniem rękawicy Jarosławowi Kaczyńskiemu, tylko jego następcom. Władzę komuś Kaczyński będzie musiał przekazać, gdy już zdecyduje się na emeryturę. Odda najsilniejszemu – a na takiego może wyrosnąć właśnie Andrzej Duda.

crowdmedia.pl

Kaczyński ma wizję państwa… skomprymowanego

Kaczyński ma wizję państwa… skomprymowanego

– „Idziemy równo, w jednej kolumnie. Może w dwóch, ale ku jednemu celowi. Polska dziś jest i musi być wyspą wolności w Europie. Musimy spełnić warunek niespełniony po 1989 roku. Musimy zbudować sprawne, silne państwo. To długa droga” – mówił lider Prawa i Sprawiedliwości Jarosław Kaczyński podczas kongresu Solidarnej Polski.

Mówił to dokładnie nazajutrz po spotkaniu z prezydentem Andrzejem Dudą w sprawie reformy sądownictwa. Z dotychczasowych informacji wiadomo, że panowie nie porozumieli się. Konflikt z prezydentem o ustawy o KRS i SN Jarosław Kaczyński nazwał… incydentem. – „Chcę państwu powiedzieć, bo jest właśnie okazja, wczoraj odbyłem spotkanie, o którym być może państwo słyszeli. Sądzę, że tu jesteśmy też na dobrej drodze do tego, żeby to przełamać, żeby ten incydent się zakończył dobrze”.

Tym znamienniej więc wybrzmiały wszystkie następne słowa skierowane pod adresem Zbigniewa Ziobry. Wyjątkowo mocno komplementował szefa resortu sprawiedliwości, jak mantrę powtarzając: „razem, razem i jeszcze raz razem”. – „Musimy być razem i to razem musi oznaczać także to, że się wzajemnie akceptujemy. Może, że się nawet wzajemnie lubimy, bo to też istotne” – mówił Kaczyński na kongresie Solidarnej Polski i zebrał ogromną burzę braw. Największe, gdy mówił, że trzeba zbudować silne, sprawne, choć „skomprymowane co do swoich funkcji państwo”.

Pomijając meritum wystąpienia lidera PiS, internauci pytają, co oznaczać ma owo skomprymowane państwo? Złośliwcy przypominają „hakatumbę” Jakiego, twierdzą, że bardziej adekwatne do sytuacji jest słowo „skompromitowane”.

Ze słownika języka polskiego PWN wynika, że „skomprymować” to dawniej „skrócić tekst”. Co zatem prezes miał na myśli? Jeden z internautów podsuwa takie wyjaśnienie: – „Państwo skomprymowane czyli skompresowane, scalone zwarte”.

Podczas zaledwie 10-minutowego przemówienia Kaczyński „lał miód na serce” Ziobry: – „To długa i trudna droga, ale chcę powiedzieć, że wasz prezes [Zbigniew Ziobro] w tym kierunku bardzo wiele robi, także pani minister [Kempa] i chciałem mu za to podziękować”. Popadając w ton bardzo przypominający retorykę miesięcznic, Kaczyński mówił: – „Ta jedność przewijała się cały czas. To będzie wielkie dzieło nas wszystkich. Przyjdzie dzień naszej jedności. Razem będziemy szli ku zwycięstwu. Budowa ciągle jest w trakcie albo w ogóle przed nami, bo niektórych spraw nie zdołaliśmy podjąć i mamy na tej drodze trudności”.

Czyli Kaczyński ciągle w drodze do zwycięstwa – tę mantrę z pewnością powtórzy podczas kolejnych comiesięcznych „uroczystości religijnych” na Krakowskim Przedmieściu.

koduj24.pl

A to się z nami Polakami porobiło…

A to się z nami Polakami porobiło...

PiS-owski „naród wybrany” nawet nie zauważa, jak jest robiony w konia przez funkcjonariuszy tej partii.

Coraz dziwniej żyje się w dzisiejszej Polsce. Ludzie skłóceni, dokoła sami wrogowie, świat nas nie rozumie i nie zachwyca się „dobrą zmianą”. Kornik drukarz, taki antypolski, pożera nam Puszczę, pozostawiając w spokoju jej część, tę po stronie białoruskiej. Policja walczy z białą różą, władza walczy z kobietami, szkoły państwowe nabierają charakteru katolickich, Polska Instytucja Kościelna szaleje, odbijając sobie poprzednie, zbyt „chude” lata. To cyrk, czy moja Polska? Głupieję po prostu.

Kilka dni temu wracałam do domu taksówką. Jeszcze nie zdążyłam się dobrze usadowić, a już kierowca poinformował mnie, że on wprawdzie za PiS-em nie przepada, ale jest wdzięczny obecnej władzy za walkę ze stalinowskimi ubekami. Stalinowscy ubecy? Grzecznie zapytałam, ileż to oni mają dzisiaj lat, bo Stalin zmarł w 1953 roku, więc to chyba ludzie ok. 90. roku życia, więc… jaka to właściwie walka? Z kim? Ze zmarłymi i tymi niedobitkami, którzy z racji wieku chyba nie są już żadnym zagrożeniem dla Polaków? Pan kierowca myślał chwilę i nagle wpadł na genialną odpowiedź. To jest walka z dziećmi i wnukami tych paskudów, bo potomstwo przejęło funkcje ubeckie. Szok! Stara jestem, ale nie wiedziałam, że w ubecji czy esbecji obowiązywała zasada dziedziczności. Cóż, człowiek całe życie się uczy.

Jestem w sklepie. Przede mną w kolejce dwie panie, tak w moim wieku, z zachwytem opowiadają sobie, jak to wreszcie w Polsce jest wspaniale. Wreszcie PiS robi porządek z tymi złodziejami, a zwykli obywatele mogą czuć się pełnowartościowymi Polakami. Jest bogato, jest pięknie. Nie wytrzymałam i zapytałam, o jakim złodziejstwie mowa. Panie spojrzały na mnie z oburzeniem i zadziwieniem wielkim, że jak to, nic nie wiem? Przecież politycy PiS wciąż o tym mówią, pan Jarosław Kaczyński piętnuje i za chwilę naród będzie oczyszczony z wszelkiego zła, a więzienia wypełnią się posłami opozycji i tymi wredotami, co to wciąż maszerują, manifestują, bo bronią poprzednich układów. Zero konkretów, zero przykładów, bo to nieistotne. Ważne, że PiS walczy, że wreszcie szanuje się człowieka i tyle.

Z każdej strony bombarduje mnie pisowska propaganda. Prym w tym wiodą media państwowe, które już dawno zapomniały o uczciwości dziennikarskiej i rzetelności przekazu. „Naród wybrany” z zachwytem słucha o sukcesach w polityce międzynarodowej, o Polsce, która wreszcie wstaje z kolan, odbudowie stoczni, reformie edukacji, wreszcie prawdziwej historii, kontroli nad kulturą. Słucha ten naród i wyjść z podziwu nie może. Jest cudownie, jest tak jak powinno, teraz nareszcie Polska jest Polską, alleluja i do przodu. Dziwne, że nie zauważa, jak jest robiony w konia. Nie widzi nepotyzmu, który jak szaleństwo ogarnął PiS, obsadzający nawet stanowiska babci klozetowych „swoimi”. Nie rozumie, że dzisiejsze rozdawnictwo pieniędzy odbije się również na nich w momencie nawet najmniejszego tąpnięcia gospodarki. Nie zamierza zawracać sobie głowy panem Macierewiczem, który tak umiejętnie rozwala cały potencjał polskiej armii. Cieszy się, że żądaniem reparacji dokopiemy Niemcom, nie zastanawiając się, że i oni mogą zażądać zwrotu ziem, jakie utracili na naszą korzyść po II wojnie światowej. Z radością sekunduje ten „naród” polityce antyrosyjskiej. Z uwielbieniem i zupełnie bezkrytycznie wsłuchuje się w głos swojej partii, która buja, oszukuje ich, nakręca emocje i traktuje ich jak stado bezwolnych owieczek, którym można wcisnąć każdy kit. Wszystko jest cacy. Jest tak jak powinno być. Teraz głos pisowskiego ludu głosem najważniejszym, najgłośniejszym, najbardziej słyszalnym.

Coraz częściej mam ochotę wrzasnąć, by ludzie się wreszcie obudzili z tego pisowskiego amoku. Czy naprawdę nie widzą, do czego zmierza ta władza? Czy rzeczywiście skłonni są zaakceptować obecny stan polityczny za poczucie, że wreszcie czują się ważni? Dlaczego tak trudno im zrozumieć, że wszyscy jesteśmy Polakami? Dlaczego nagle nie potrafimy i nie chcemy ze sobą rozmawiać?

To nie jest tak, że cierpię, bo PO straciło władzę, że wszystko, co było budziło moją akceptację. O nie, wręcz odwrotnie. Jednak nie mogę pogodzić się z tym, że teraz znaczna część narodu myśli emocjami, patrzy bardzo krótkowzrocznie, nie rozumie, że niebawem wszyscy zapłacimy wysoką cenę za działania partii, której celem jest zdobycie władzy bez granic. Nie mogę pogodzić się z myślą, że partia, która chce myśleć za nas, dyktować nam jak żyć, narzucać nam swoje poglądy i racje, ingerować w każdą dziedzinę życia osobistego i publicznego, cieszy się aż takim poparciem. Nie ma mojej akceptacji dla „skatolizowania” naszego życia, podporządkowania go regułom jedynego, słusznego Kościoła. Warto może poznać te państwa, gdzie władza oparta była na surowym egzekwowaniu zasad religijnych. Warto zobaczyć, co to zrobiło ze społeczeństwem… do tego zmierzamy?

Już jutro polscy katolicy oplotą nasz kraj różańcem. Jeden z organizatorów akcji mówi: –„Pragniemy odpowiedzieć na zaproszenie Matki Bożej do odmawiania różańca i wziąć udział w duchowym działaniu na rzecz przyszłości naszej, naszych dzieci, naszego kraju i całej Europy. Ostatnie wydarzenia w kraju jeszcze wyraźniej uzmysławiają nam, że potrzebna jest nam pomoc Stwórcy, który jest jedynym, prawdziwym gwarantem miłości, jedności i pokoju. Dlatego chcemy za wstawiennictwem Maryi prosić Go o pomoc”. Miłość, jedność, pokój… piękne słowa, ale ilu z tych, którzy jutro staną z różańcami w ręce, rozumie ich znaczenie, mają je w sercu?

Nie chcę społeczeństwa podzielonego na tych lepszych i gorszych. Chcę czuć się w moim kraju pełnoprawnym obywatelem. W kraju, w którym życie oparte jest na demokratycznych zasadach, ludzie potrafią ze sobą rozmawiać, a nacjonalizm i wszelkie fobie są piętnowane jako największe zagrożenie obywatelskie. Chcę, byśmy wszyscy czuli się bezpiecznie, by nasze prawa były respektowane, byśmy szanowali prawo do odmiennych poglądów czy postaw, pod warunkiem, że nikogo tym nie krzywdzimy. Chcę tej Polski, która może nie była doskonała, która wciąż uczyła się demokracji, ale była dla każdego z nas największą wartością. Wybaczcie mi więc wyborcy PiS-u, ale ja Waszej partii mówię jedno wielkie NIE. Mam nadzieję, że i Wy w końcu zrozumiecie, w co nas Jarosław Kaczyński wpędza… Nas wszystkich.

Tamara Olszewska

koduj24.pl

Ziobro: Nie zawiedliśmy przez dwa lata i nie zawiedziemy. To obiecuję. Razem zwyciężymy

Ziobro: Nie zawiedliśmy przez dwa lata i nie zawiedziemy. To obiecuję. Razem zwyciężymy

– Wykonaliśmy przez te dwa lata kawał ciężkej pracy, nie boję się tego powiedzieć. Zawsze mogliśmy zrobić coś więcej i patrzymy też krytycznie na nasze dokonania. To nas mobilizuje, mobilizują nas też słowa ze strony państwa, kiedy się spotykamy, mnie też mobilizują słowa, za które dziękuję prezesowi. Chcemy pracować jeszcze bardziej efektywnie, mając doświadczenie, przekonanie, że jesteśmy w ramach wielkiego obozu dobrej zmiany. Chcemy pracować na rzecz Polski i Polaków. Chcemy pokazać żę różnimy się od innej formacji politycznej tym, że jesteśmy wierni naszym zobowiązaniom, wizji Polski, która jest w naszych marzeniach Polską sprawiedliwą i prawą, wrażliwa na sprawy zwykłego człowieka, która w sposób bezwzględny ściga brutalnych przestępców i Polską, która zabiega o przyszłość pokoleń Polaków, jakość życia tu i teraz. Również o to, aby nasze dzieci miały perspektywę rozwoju w swojej ojczyźnie, nie musiały wyjeżdżać za granicę. Mogę państwa zapewnić, żę dzięki temu, że jesteśmy częścią wielkiego obozu dobrej zmiany, razem w koalicji z wiodącą partią, jaką jest PiS, Polską Razem i innymi środowiskami, dzięki temu wywiązujemy się z naszych zobowiązań. Nie zawiedliśmy przez te dwa lata i nie zawiedziemy. To obiecuję. Razem zwyciężymy – mówił Zbigniew Ziobro na konwencji Solidarnej Polski.

 

Ziobro: Gdzie byli Tusk, Kopacz i Schetyna, kiedy ci ludzie płakali i opowiadali swoje dramaty? Spotykali się w Sowa&Przyjaciele?

– Inny przykład sprawności prokuratury i różnic, jaki zaszły to miasto Warszawa. Te słynne historie związane z przejmowaniem kamienic, te dramaty, tragedie tysiące ludzi wyrzucanych bezwzględnie przez czyścicieli kamienic, przecież to ludzkie dramaty, ból, cierpienie, wobec których całkowicie obojętna była nie tylko pani Gronkiewicz-Waltz, ale cała wierchuszka Platformy. Gdzie był Donald Tusk, pani Kopacz, pan Schetyna, wtedy, kiedy ci ludzie płakali i opowiadali swoje dramaty, historie w mediach? Oni, pewnie jeśli nie milczeli, to spotykali się w kawiarni Sowa & Przyjaciele – mówił Zbigniew Ziobro na konwencji Solidarnej Polski.

– My nie pijemy drogiego wina na rachunek podatników, nie jemy ośmiorniczek. My pracujemy, słuchamy ludzi, demokracji. Dlatego ta zmiana w prokuraturze jest dobrą zmianą, bo skończył się czas przekrętów i przejmowania kamienic w Warszawie. Dzisiaj ci, którzy dopuszczali się przekrętów, ci, którzy czuli się bezkarni, lądują w więzieniu – dodał lider Solidarnej Polski.

 

Ziobro: Dwa lata temu zdecydowaliśmy się działać wspólnie. Dziś mamy powody, by dzielić się sukcesem

– Przeszło dwa lata temu zdecydowaliśmy się połączyć nasze siły, działać razem, wspólnie, by dać nadzieję Polakom na lepsze życie. I myślę, że te dwa lata, które już nadchodzą, dwa lata rządzenia, są najlepszym dowodem na to, że to był sukces. Że oczywiście wiele jeszcze pozostało nam do zrobienia, że wiele jeszcze zapewne mogliśmy zrobić lepiej, ale z całą pewnością możemy powiedzieć już dziś, z perspektywy tego czasu jako politycy obozu Zjednoczonej Prawicy, że mamy powody by dzielić się też sukcesem. Cieszę się, że Solidarna Polska jest częścią obozu wielkiej zmiany, tej ciężkiej pracy, którą wspólnie podjęliśmy w imię wartości idei, które nas łączą i że nasi przedstawiciele wkładają swoją cegiełkę do tej dobrej zmiany, która w Polsce następuje – mówił Zbigniew Ziobro na konwencji Solidarnej Polski.

 

Kaczyński na konwencji SolPol: Żeby wygrywać kolejne wybory, trzeba być razem

– Musimy iść od przodu i jak już tutaj powiedziano – nie tracić ducha. Bo to na pewno będzie trudna droga i to będzie na pewno droga długotrwała. Żeby ją przejść, trzeba wygrywać kolejne wybory, a żeby wygrywać kolejne wybory, trzeba być razem. To pierwszy warunek sukcesu – mówił Jarosław Kaczyński na konwencji Solidarnej Polski. Jak dodał, „idziemy równo, w jednej kolumnie, czy może w dwóch kolumnach, ale ku jednemu celowi”.

– Jeżeli nie będzie tych niespodzianek, to mamy wszelkie szanse, żeby ten wielki program odnowy, budowy i nadania innego kształtu RP, program którego efektem będzie nadrobienie już nie liczących dziesiątki, a setki lat opóźnień, zrealizować. To będzie wielkie dzieło nas wszystkich – stwierdził prezes PiS.

 

Kaczyński o spotkaniu z PAD: Jesteśmy na dobrej drodze, by ten incydent zakończył się dobrze

– Budowa ciągle jest w trakcie albo w ogóle przed nami, bo niektórych spraw nie zdołaliśmy podjąć i mamy na tej drodze trudności – te, które można było przewidzieć, że wystąpią i te niespodziewane, ale chciałbym państwu powiedzieć, bo jest właśnie okazja, wczoraj odbyłem spotkanie, o którym być może państwo słyszeli. Sądzę, że tu jesteśmy też na dobrej drodze do tego, żeby to przełamać, żeby ten incydent się zakończył i zakończył się dobrze – mówił Jarosław Kaczyński na konwencji Solidarnej Polski, nawiązując do wczorajszego spotkania z Andrzejem Dudą.

 

Kaczyński na konwencji SolPol: Musimy być razem

– Musimy być razem i to razem musi oznaczać także to, że się wzajemnie akceptujemy. Może że się nawet wzajemnie lubimy, bo to też istotne. W tej wspólnej drodze ku naprawie RP, bo rzeczywiście w 2015 roku rozpoczął się nowy czas w historii naszego kraju. I naszym zadaniem jest to, by ten czas trwał i by przyniósł zmianę rzeczywista, taką do końca. A to jest przedsięwzięcie ogromne, niezwykle trudne. Polskę psuto i niszczono w okresie komunizmu, już nie mówię o okresie okupacji, ale także niestety III RP przyniosła ogromną ilość różnego rodzaju nadużyć, patologii, mechanizmów demoralizujących społeczeństwo, mechanizmów które trzeba odrzucić – mówił Jarosław Kaczyński na konwencji Solidarnej Polski. Jak dodał:

„I przyniosła też, chociaż rzadko formułowano to wprost, takie przeświadczenie że polskie państwo w różnych aspektach powinno być słabe, bo gdyby było silne, to by zagrażało różnego rodzaju interesom, ale sugerowano że zagrażałoby zwykłym obywatelom. To wielki błąd, który niektórzy popełniali i po dziś dzień popełniają z głębokiego przekonania, głównie na skutek doświadczeń komunizmu. Mówię tu o starszym pokoleniu, ale inni po prostu chcieli takiego państwa, w którym ci, którzy zgromadzili w często sposób nielegalny, a w każdym razie naganny moralnie, wielką siłę społeczną, głównie w postaci pieniędzy, siły ekonomicznej, mogli działać, panować bez żadnych ograniczeń. Społeczeństwo jako całość składa się z obywateli, którzy w większości maja niewiele i niewielkie wpływy i z tych elementów, które można określić jako twarde, tych koncentracji społecznej siły i demokracja ma służyć temu, by to wszystko jakoś zostało skoordynowane i żeby zwykły obywatel miał na to wpływ, żeby te skonsolidowane siły były pod kontrolą. Wielu po dziś dzień, także w tym parlamencie, dąży do tego, aby stworzyć system, gdzie takiej kontroli nie ma. Gdzie w gruncie rzeczy obywatel jest wobec tych silnych całkowicie bezradny i bezradne są całe grupy społeczne. Więcej, społeczeństwo i naród są bezradne. To odrzucamy i musimy odrzucić. Musimy spełnić najpierw ten warunek, który nie został spełniony po 1989 czy 1990 roku, czyli zbudować sprawne, silne, choć skomprymowane co do swoich funkcji państwo. I to długa i trudna droga, ale chcę powiedzieć, że wasz prezes [Zbigniew Ziobro] w tym kierunku bardzo wiele robi, także pani minister [Kempa] i chciałem mu za to podziękować”

 

Ziobro: Jedność jest niezwykle ważna. Gwarantem jedności obozu prawicy jest Kaczyński

– To, co niezwykle ważne w polityce, o czym my, Polacy zwłaszcza doświadczeni latami różnych perypetii i złych rządów, niekoniecznie dobrych zmian, złych zmian, my ludzie prawicy o tym wiemy, że jedność jest niezwykle ważna. I to właśnie pan [Jarosław Kaczyński], biorąc po uwagę ten różnorodny, składający się z różnych podmiotów, różnych ludzi, mających czasami nieco różne wartości i punktu widzenia, obóz, pan jest gwarantem jego jedności. I stad jesteśmy bardzo zobowiązani, że dzisiaj zechciał pan znaleźć czas i być z nami – mówił Zbigniew Ziobro na konwencji Solidarnej Polski.

 

Rozpoczęła się konwencja Solidarnej Polski z udziałem prezesa Kaczyńskiego

Głos ma zabrać m.in. Zbigniew Ziobro. W konwencji Solidarnej Polski – którą prowadzi Jan Kanthak – bierze udział także Jarosław Kaczyński jako gość honorowy.

300polityka.pl

STAN GRY: Wigura: Jak można było pozwolić, by Kiszczak w dostatku korzystał z wygód III RP?, Fakt o słowach PAD: Może mnie jeszcze wyprowadzą w kajdankach?

— JAROSŁAW KACZYŃSKI NA KONWENCJI SOLIDARNEJ POLSKI.

— ZIOBRO: KACZYŃSKI GWARANTEM JEDNOŚCI PRAWICY – LIVEBLOG Z KONWENCJI SOL POL:
http://300polityka.pl/live/2017/10/07/

— 17 LAT TEMU Odbyły się wybory prezydenckie, w których zwycięstwo w I turze odniósł urzędujący prezydent Aleksander Kwaśniewski.

— ABP STANISŁAW GĄDECKI, PRZEWODNICZĄCY KONFERENCJI EPISKOPATU POLSKI O POJEDNANIU – mówił w RMF FM u Krzysztofa Ziemca: “Owszem, właściwie dzisiaj, gdy jakikolwiek temat polityczny się poruszy, to jest ogromne oburzenie. Gdy powiedzmy przedstawia ktoś postulaty PiS, jest ogromny krzyk ze strony PO. Gdy ktoś przedstawia postulaty PO, ogromny krzyk ze strony PiS. To pokazuje na nieumiejętność dialogu – praktycznie na naszą słabą stronę, która polega na tym, że my nie rozumiemy dialogu. My uważamy, że dialog jest gadaniną albo rozmową, a to jest poszukiwanie wspólne prawdy”.

— ABP GĄDECKI O LIŚCIE WS DEMOKRACJI: “Myślę, że w taki tekst o demokracji mógłby jakiś pożytek przynieść, chociaż podany w tej chwili byłby odczytany jako gra do jednej bramki, jako gra tylko w jednym kierunku, więc to też trzeba czekać na stosowny czas na tego rodzaju wypowiedzi – ocenił gość RMF FM. Co mogłoby się według niego znaleźć w takim piśmie? Przypomnienie tych zasadniczych pryncypiów. (…) W tej demokracji niekoniecznie większość ma rację. Zazwyczaj mówimy: Jeśli coś jest przegłosowane większością, to musi być przyjęte i zaakceptowane. Tymczasem może się zdarzyć, że jeden człowiek ma rację, a miliony mogą się mylić – tłumaczył duchowny”.

— ABP GĄDECKI O ZAOSTRZENIU PRAWA ABORCYJNEGO: “Jeżeli przyjąć – powiedzmy – prawo takie, że chorych eliminujemy przed przyjściem na ten świat, a zdrowych zostawiamy, to jest czysta kontynuacja eutanazji stosowanej przez Hitlera. Kościół bardzo zachęca do tego, żeby włączyć się w samo to zbieranie podpisów (pod projektem zaostrzającym prawo aborcyjne – red.), chociaż mówię – to jest inicjatywa społeczna”. http://www.rmf24.pl/tylko-w-rmf24/rozmowa/news-abp-gadecki-o-rozancu-do-granic-przygotowane-nie-przez-ksiez,nId,2449655

— DR KAROLINA WIGURA: JAK MOŻNA BYŁO POZWOLIĆ, BY KISZCZAK W DOSTATKU KORZYSTAŁ Z WYGÓD III RP I ELEMENTARNEJ SPRAWIEDLIWOŚCI: “Czy w początkach III RP naprawdę nie można było podjąć takich decyzji, które uniemożliwiłyby przedawnienie się sprawy Przemyka? Jak można było pozwolić, by osoby takie jak Czesław Kiszczak w zdrowiu i dostatku korzystały z wszystkich wygód III RP? To ciekawe, że właśnie książka „Żeby nie było śladów” każe nam postawić te pytania, stawia je bowiem również Prawo i Sprawiedliwość, podsycając w ten sposób resentymenty części społeczeństwa i próbując obudzić w nas żądzę odwetu. Kto wie, może gdybyśmy u samych początków III RP postąpili – jako wspólnota – bardziej zdecydowanie z wymierzeniem elementarnej sprawiedliwości, PiS nie miałby ważnej części kapitału symbolicznego, którym dziś dysponuje”.
http://kulturaliberalna.pl/2017/10/05/karolina-wigura-nike-lazarewicz-sprawa-przemyka/

— WOJCIECH STANISŁAWSKI W LAUDACJI DLA PIOTRA ZAREMBY DOWCIPNIE O ZAREMBIZMIE: “Ta zdolność do wyszukiwania nieskończenie drobnych (Eco powiedziałby „infinityzemalnych”) przesłanek nie wszystkim się podoba; złośliwe języki, których w Warszawie nie brakuje, swego czasu ochrzciły ją nawet mianem „zarembizmu”. Ale ja chciałbym więcej tego zarembizmu nie tylko u Zaremby (jeśli naturalnie Piotr zgodzi się udzielić franczyzy): myślę, że ta umiejętność dostrzegania wszelkich okoliczności łagodzących, lecz i wszelkich niejasności, powinna charakteryzować sędziów: takich, jakich chcielibyśmy mieć”. http://www.teologiapolityczna.pl/piotr-zaremba-uhonorowany-medalem-gloria-artis

— PIOTR ZAREMBA PO OTRZYMANIU NAGRODY O DZIAŁANIU NA WARIATA: “Czasem bywa tak, że ktoś całe życie jest powiedzmy aktorem, a upiera się być malarzem. Mnie znają najbardziej z pisaniny o polityce, a ja uparcie piszę powieści, popełniam teksty o teatrze czy filmie, wtrącam się w debaty o kulturze i pomykam po Polsce w poszukiwaniu kolejnego ciekawego szkolnego teatru. Piszę historię USA, chociaż jestem prostym magistrem historii i nie pracuję w żadnym instytucie naukowym. Jednym słowem działam bez stosownych uprawnień i koncesji, na wariata”.

— ZAREMBA DO MICHAŁA KARNOWSKIEGO: “Michał Karnowski poza tym , że wygłosił jedną z najlepszych mów w życiu, wydobył co nas dziś łączy. Po pierwsze jakby to strasznie nie zabrzmiało w  świecie konserwatystów – mamy wspólne dzieci. Jasia, który jest moim ukochanym chrześniakiem, i Helenkę, która uważa mnie za swojego wujka. I często myślimy z niepokojem, co będą w przyszłości czytać, czego słuchać, co oglądać. To dla mnie może ważniejsze od tego, co robią, co zrobią politycy”.

— ZAREMBA O ZAREMBIZMACH: “Ma rację Piotr: są momenty, kiedy porzucam zarembizmy. Na przykład, kiedy przychodzi bronić Powstania Warszawskiego. Akceptuję dyskusje z kulturalnymi polemistami, typu Wiesława Chrzanowskiego, który sam był powstańcem. Ale jak ktoś zaczyna zabawę tym tematem, wdaję się w bójki. Walę, a i sam wychodzę z nich pokrwawiony”. https://wpolityce.pl/m/kultura/361172-to-wasza-zasluga-moja-najmniej-podziekowanie-piotra-zaremby-po-otrzymaniu-gloria-artis

— ZDANIEM JACKA KARNOWSKIEGO TRZECIE SPOTKANIE PAD-PJK UDANE: “Trzecie już spotkanie pomiędzy prezydentem Andrzejem Dudą a Jarosławem Kaczyńskim (licząc od 24 lipca, czyli dnia weta głowy państwa) było rzeczywiście udane. Według moich informacji bardzo dobrą atmosferę potwierdzają obie strony – prezydent i prezes PiS. Umówiono się na kolejne spotkanie. Prezydent chce bowiem zobaczyć, jak konkretnie, na piśmie, wyglądają poprawki Prawa i Sprawiedliwości do jego ustaw. Wówczas zadeklaruje, czy podpisze ustawy, zwłaszcza ustawę o KRS, czy też problem będzie trwał”.

— ZAINTERESOWANYCH ODERWANIEM PREZYDENTA OD OBOZU DOBREJ ZMIANY NIE BRAKUJE – konkluzja Karnowskiego: “Można dziś zakładać, że reformę wymiaru sprawiedliwości uda się przeprowadzić. Pozostaje pytanie, czy inne ważne, i zdecydowane, reformy będą wymagały równie wielu spotkań i napięć, czy jednak uda się wypracować model bardziej efektywny, mniej grożący wywrotką. Łatwo nie będzie, bo sił zainteresowanych oderwaniem głowy państwa od obozu dobrej zmiany nie brakuje”. https://wpolityce.pl/m/polityka/361215-trzecie-juz-spotkanie-prezydenta-dudy-z-prezesem-kaczynskim-bylo-rzeczywiscie-udane-dobra-atmosfere-potwierdzaja-obie-strony

— RAZ O STOSUNKU WYBORCÓW PIS DO PAD PO “ZDRADZIE KOMENDANTA”: “Proszę spojrzeć choćby na łatwość, z jaką pisowski hardkor rzucił się do gardła Andrzejowi Dudzie po jego wetach. Do przedwczoraj dla pisowców błogosławione było łono, które go wydało, przemówienia wprawiały w patriotyczną lewitację, a gdy robinsonadą godną historycznych wyczynów Jana Tomaszewskiego na Wembley uratował przed upadkiem hostię, ogłaszali go już nie tylko bohaterem, ale świętym, jednoznacznie wskazanym przez samego Boga. Ale wystarczyło, że święty bohater „zdradził” Komendanta, a już jest dla nich tylko Dudą. Zdrajcą Dudą, Dudą – byłym członkiem Unii Wolności, otaczającym się oficerami WSI i knującym z agentem Putina Kukizem. Słowem, osobnikiem, z którym konszachty hańbią i czynią podejrzanym. Demaskacja: „o, ten tutaj trzyma z Dudą” nabrało w hardkorze podobnej mocy stygmatyzującej, jak kiedyś – „tego człowieka wprowadził do PiS Ziobro!” http://fakty.interia.pl/opinie/news-nieznosna-wzglednosc-bytu,nId,2449195

— NAGINANIE PREZYDENTA DUDY – Agata Kondzińska, Łukasz Woźnicki w GW: “Z informacji od polityków PiS, którzy znają przebieg rozmowy, wynika natomiast, że na spotkaniu nie doszło do porozumienia między Kaczyńskim a Dudą. Prezydent miał się spodziewać konkretnej oferty ze strony prezesa, a do oceny ewentualnych poprawek w ustawie o KRS była gotowa w Belwederze Anna Surówka-Pasek, prawniczka z Kancelarii Prezydenta. Nie miała jednak czego analizować”.

— DUDA NIE DAŁ GWARANCJI PODPISANIA USTAW – dalej GW: “Z informacji „Wyborczej” wynika również, że Duda nie dał żadnej gwarancji podpisania ustaw z poprawkami partii rządzącej. Powtórzył też swoje warunki brzegowe, m.in. wymóg, by sędziów do KRS nie wybierał wyłącznie PiS”. http://wyborcza.pl/7,75398,22479239,naginanie-prezydenta-dudy.html

— PREZYDENT WIE, ŻE TO POCZĄTEK WOJNY – Magdalena Rubaj w Fakcie: “– To nie jest tylko wojna o KRS, ale wojna o ustrój państwa. – mówi nam osoba bliska prezydentowi. Według niej Andrzej Duda miał stwierdzić, że znalazł się w sytuacji „jak pomiędzy ostrzałem dwóch frontów w roku 1918”. – Ale taka karma, taki urząd – powiedział prezydent, którego owszem, zabolały ataki PiS, ale nie przestraszyły. Mało tego. Jak dowiedział się Fakt, głowa państwa nie boi się nieoficjalnych zapowiedzi polityków PiS o np. stawianiu go przed Trybunałem Stanu. – No to niech mnie stawiają. I co? Może mnie jeszcze wyprowadzą w kajdankach?! – miał gorzko żartować Andrzej Duda”. http://www.fakt.pl/wydarzenia/polityka/bez-przelomu-po-spotkaniu-andrzeja-dudy-z-jaroslawem-kaczynskim/6mzyepc

— WYBORCZA.PL PUBLIKUJE ARCHIWALNE FRAGMENTY WYWIADÓW Z JAROSŁAWEM KACZYŃSKIM – jak pisze Dominika Wielowieyska: “Jarosław Kaczyński, mimo ostrego sporu ideowego i wielkich różnic politycznych, przez lata rozmawiał z „Gazetą Wyborczą”. Do 2009 r. To symptomatyczna data. Po katastrofie smoleńskiej już nigdy nie zgodził się na rozmowę. To jeden z przykładów, na jak wielu poziomach Smoleńsk był wielkim nieszczęściem. Zdewastował dialog polityczny, zablokował możliwość rozmowy między Polakami o różnych poglądach”.

— WIELOWIEYSKA O WYWIADACH KACZYŃSKIEGO: “W tych rozmowach nie brakuje poważnych politycznych analiz. Ciekawe są jego słowa o SLD z 2001 r., kiedy przewidywał, że Sojusz – inaczej niż za pierwszych swoich rządów w latach 1993-97 – czuje się silny i nie ma żadnych hamulców. Rządy ekipy Leszka Millera potwierdziły te prognozy. Te rozmowy pokazują, że wiele idei lider PiS-u głosił od dawna i stale. I że potrafił rezygnować z radykalizmu na rzecz politycznego pragmatyzmu, był gotów na ustępstwa i negocjacje. Rzucał obelgi pod adresem swoich adwersarzy, ale bywał gotowy wycofać się nawet z najostrzejszych oskarżeń. Być może nie bez znaczenia był wpływ prezydenta Lecha Kaczyńskiego, łagodzący polityczny kurs brata. Dziś jest inaczej. Nie ma prezydenta Kaczyńskiego. Nie ma dialogu. Jest tylko oblężona twierdza o nazwie PiS i totalna wojna ze wszystkimi, którzy z partią rządzącą się nie zgadzają”. http://wyborcza.pl/magazyn/7,124059,22478487,my-w-pis-ie-a-wczesniej-w-pc-od-lat-mowilismy-o-istnieniu.html

— O ODERWANEJ WŁADZY PO – ILONA ŁEPKOWSKA – mówi w rozmowie z Agnieszką Kublik w GW: “Ale tamta władza też nie rozumiała, że nie można tych „moherów” bezkarnie obrażać, nie rozumieć ich problemów, oderwać się od nich kompletnie. Oni poszli głosować, bo PiS im obiecał, że dokona zmiany. A duża część potencjalnego elektoratu PO ma w dupie poczucie obywatelskiego obowiązku. Co z tego, że w niedzielę wyborczą nie zdąży się do lokalu, bo się za późno wróciło z Mazur albo poleciało się do Amsterdamu troszkę popalić trawki? Głosowanie? Nic ważnego. Nie myśleli, co się może zdarzyć, jak nie pójdą na wybory. No i się zdarzyło. Inna sprawa, że jak teraz z poczuciem obowiązku pójdą, to nie będzie kogo poprzeć. Opozycja bez lidera”.

— PETRU POWINIEN ODDAĆ PARTIĘ KOBIETOM – mówi Łepkowska: “– Tak, bo jak mówi Gasiuk-Pihowicz, to ja chcę jej słuchać, widzę w niej żar i prawdę. A u Petru widzę grę”.

— NAJLEPIEJ OGLĄDAĆ WYDARZENIA – mówi Łepkowska: “– Tak, że to jest taki rodzaj propagandy, której nie jestem w stanie oglądać – beznadziejnie, po chamsku, grubo robionej, i do tego głupio. W TVN też widać sympatie polityczne, ale tam jest to robione delikatniej, kulturalniej i bardziej elegancko. Najlepiej oglądać „Wydarzenia” w Polsacie, bo „Fakty” to też nie jest obiektywny program.

— STAŁAM SIĘ GRUBĄ STARĄ PIS-ÓWĄ – Łepkowska: “Ja mam swoje małe doświadczenie z językiem nienawiści. Kiedyś byłam tylko „głupią babą od seriali”. Potem stałam się „głupią, starą babą od seriali”. Potem „głupią, starą, grubą babą od seriali”. A kiedy związałam się ze Sławkiem [Czesławem Bieleckim, architektem, byłym posłem AWS], a on startował na prezydenta Warszawy z poparciem PiS-u, stałam się „grubą, starą pisówą”. A kiedy przy okazji jakiegoś rankingu pudelkowego pod tytułem „Domy znanych ludzi” zamieszczono zdjęcie domu Sławka, pojawiły się pod nim teksty: „A gdzie flaga z gwiazdą Dawida?”. I teraz jestem „grubą, starą PiS-ówą i Żydówą”.

— ŁEPKOWSKA O MIESIĘCZNICACH: MIAŁABYM PROTESTOWAĆ, ŻE JACYŚ LUDZIE SIĘ MODLĄ?: “Co miesiąc zastanawiam się, czy pójść na Krakowskie Przedmieście, żeby zaprotestować przeciwko miesięcznicom. I szarpię się sama ze sobą. Bo przeciwko czemu miałabym protestować? Przeciwko temu, że jacyś ludzie modlą się w intencji tego, że powinien powstać pomnik? No powinien. Ale z drugiej strony wiem, że te miesięcznice są też manifestacjami politycznymi Kaczyńskiego. Ale widzę, że Kaczyński daje części Polaków, głęboko wierzących, starszych, ubogich, z prowincji, długi czas wykluczonych, coś, czego potrzebują – poczucie wspólnoty. Wcześniej słyszeli o sobie: „ciemnogród”, „mohery”. To był język szyderstwa”. http://wyborcza.pl/magazyn/7,124059,22479192,czy-kaczynski-pochodzi-w-prostej-linii-od-kazimierza.html

— KACZYŃSKI SZCZERZE: GRAM O WSZYSTKO – Paweł Wroński w GW: “Zapewne Jarosław Kaczyński już myśli o historii. Marzy o tym, aby uwieńczyć swoją karierę i przejść do podręczników jako twórca nowego państwa, które zerwie z „przejściową”, „postkomunistyczną” III Rzecząpospolitą. Tak jak prezydent Charles de Gaulle po uchwaleniu nowej konstytucji w 1962 r. został uznany za twórcę V Republiki. Jarosław Kaczyński lubił w polityce ryzyko. Tym razem jest ono niewielkie. Po raz pierwszy może zagrać o całą pulę”. http://wyborcza.pl/magazyn/7,124059,22477821,wiemy-juz-co-chce-zrobic-z-nami-jaroslaw-kaczynski-oto-jak.html

— TERLECKI: TO KACZYŃSKI ROZDAJE KARTY – mówi SE: “ Oczywiste jest, że nasz obóz polityczny wygrał zarówno wybory prezydenckie, jak i parlamentarne. Dlatego też lider tego obozu jest w oczywisty sposób rozdającym karty – jeśli tak można w cudzysłowie powiedzieć. W końcu prezes Jarosław Kaczyński jest szefem ugrupowania, które wygrał”. http://www.se.pl/wiadomosci/opinie/ryszard-terlecki-to-kaczynski-rozdaje-karty_1021539.html

— DZIĘKI PIS-OWI WARTOŚĆ SPÓŁEK OSTRO DO GÓRY – tytuł w GPC.

— DR JAROSŁAW FLIS O TYM JAK RYZYKOWNE OKAZUJĄ SIĘ GRY ORDYNACJĄ – mówi Elizie Olczyk w RZ: “Proszę bardzo, kolejny przykład – SLD wprowadził w 2002 roku bezpośrednie wybory wójtów burmistrzów i prezydentów miast, wierząc, że wygra je w cuglach, bo opozycja jest rozbita. Tymczasem przegrywali nawet w swoich matecznikach, bo w obozie solidarnościowym znalazły się osoby, które lokalnie były w stanie skupić wokół siebie wyborców w myśl zasady „każdy byle nie SLD”. I najnowszy smaczek – PO nie skorygowała liczby mandatów w okręgach przed wyborami 2015 zgodnie ze zmianami demograficznymi. W efekcie straciła na tym trzy mandaty”.

— FLIS O KSIĄŻECZCE: “Bo trzy lata temu mieliśmy kumulację problemów. Doszło do m.in. spektakularnej awarii systemu informatycznego. Kluczowy był jednak podwójny „efekt książeczki”, którą wprowadzono zamiast jednej karty wyborczej. Część osób zagłosowała na każdej ze stron, oddając głos nieważny, a część na pierwszą stronę -windując wynik PSL oraz – w części powiatów – PiS. Jeżeli ta książeczka nie zostanie zlikwidowana, to w przyszłym roku losowanie numeru listy będzie najbardziej emocjonującym elementem wyborów samorządowych. Kto wylosuje nr 1 ten będzie miał fory w wyścigu samorządowym”.

— FLIS PORÓWNUJE REFERENDUM DUDY DO REFERENDUM RENZIEGO: “A z konstytucją może być tak, że to referendum przekształci się w plebiscyt rozstrzygający czy Andrzej Duda nadal powinien być prezydentem. Tak było we Włoszech, gdy premier Matteo Renzi rozpisał referendum w sprawie proponowanych przez siebie reform. Okazało się, że wyborcy nie traktują tego jako głosowania za czy przeciwko zmianom, tylko za lub przeciwko Renziemu, i on takie właśnie referendum przegrał. Referendum konstytucyjne może stać się śmiertelnym zagrożeniem dla prezydenta Andrzeja Dudy. To może być polityczny aspekt wydarzenia. Co do samej treści, to nie wiem, co będzie można zrobić, jeśli odpowiedzi Polaków okażą się niespójne albo gdy zainteresowanie referendum będzie niewielkie. Dziwię się, że prezydent do tego referendum dąży. Gdyby udało mu się wycofać z tej inicjatywy, zrzucając odpowiedzialność na PiS, to byłoby dla niego najlepiej. Natomiast szczera troska o ustrój państwa jest naprawdę potrzebna, bo – choć nie brakuje rozwiązań całkiem udanych – to jednak tych kilka instytucjonalnych łyżek dziegciu stale zatruwa naszą politykę”. http://www.rp.pl/Plus-Minus/310059924-Jaroslaw-Flis-Historia-politycznych-gagow.html?template=restricted

— PROF. ANTONI DUDEK O SŁOWACH TERLECKIEGO O ZWIĄZKU NOWEJ ORDYNACJI Z USTAWAMI SĄDOWYMI: “Ciekaw jestem, czy jakiś dziennikarz zdoła nakłonić RT do wyjaśnienia: na czym dokładnie polega zależność między kształtem ustaw o SN i KRS, a regułami prawa wyborczego? Bo przecież nie na zastosowaniu słynnej formuły: nieważne jest jak kto głosuje, ale to kto liczy głosy”. https://www.facebook.com/antoni.dudek.5/posts/1615698981784974

— RADZIWIŁŁ ODEJDŹ! – JEDYNKA FAKTU: “Konstanty Radziwiłł (59 l.) od prawie dwóch lat jest ministrem zdrowia. Ale w tym czasie nie rozwiązał problemów służby zdrowia: kolejki są jeszcze dłuższe, a do tego narasta problem lekarzy rezydentów. Ci domagają się nie tylko większych pieniędzy, ale także pilnych reform. Sprawa jest bardzo poważna. Bo jeśli rząd ich nie posłucha młodych medyków, być może wkrótce nie będzie komu leczyć Polaków!” http://www.fakt.pl/wydarzenia/polityka/konstanty-radziwill-ma-problem-z-protestem-lekarzy/hjppdpw

— PUŁAPKA NA WAŁĘSĘ – Wojciech Czuchnowski i Agnieszka Kublik w GW: “Do zniszczenia Lecha Wałęsy, głównego wroga Jarosława Kaczyńskiego, władza PiS użyła całego aparatu państwa i mediów publicznych. Okazała się skuteczniejsza niż komuniści”. http://wyborcza.pl/7,75968,22478741,pulapka-na-lecha-walese.html

— PAWEŁ BRAVO O KAGAŃCU NA 3 SEKTOR: „Społeczeństwo obywatelskie dostaje więc instytucję, którą dwie trzecie z konsultowanych organizacji uznało za zbędną; instytucję o niejasnych kompetencjach i pełnej dowolności w rozdzielaniu środków, dotychczas rozdzielanych w drodze przejrzystych procedur”. https://www.tygodnikpowszechny.pl/kaganiec-na-trzeci-sektor-150185

— BARTOSZ T. WIELIŃSKI O CYBERWOJNIE WYGRYWANEJ PRZEZ HAKERÓW ROSJI:“Hakerzy pracujący dla Rosji wyrządzają Zachodowi wymierne szkody, rosyjska propaganda podsyca konflikty w zachodnich społeczeństwach, wspierając antyliberalne, populistyczne siły”. http://wyborcza.pl/7,75968,22479481,wojna-juz-trwa-a-rosja-ja-wygrywa.html

— MICHAŁ SZUŁDRZYŃSKI O PRZECIWSTAWIENIU SIĘ MILIONOM MIGRANTÓW, KTÓRZY ODRZUCAJĄ WARTOŚCI EUROPY – pisze w RZ: “Ale na stole nie pojawiła się żadna nowa idea, żaden pomysł choćby powrotu do jakichś wartości, co mogłyby ukrócić kryzys Starego Kontynentu. Bez tego projekt europejski nie ma szans ani przetrwać, ani przeciwstawić się milionom migrantów, których kusi bogactwo Europy, lecz odrzucają jej wartości. Ale czym są dziś te wartości, skoro czytanie w pociągu na głos Biblii, na której ufundowana była europejska kultura, wywołuje atak paniki?” http://www.rp.pl/Plus-Minus/310059910-Michal-Szuldrzynski-Biblijna-panika-Europejczykow.html?template=restricted

— DR JACEK WASILEWSKI O NIEDOWARTOŚCIOWANIU I WSTAWANIU Z KOLAN: “Jeżeli ktoś dotrzymuje obietnic, to możemy mu wiele wybaczyć, a jak ktoś nas obgaduje przy drogim winie, to przypiszemy mu najgorsze intencje. Dlatego PO została uznana za arogancką, a PiS, mimo licznych nadużyć władzy, utrzymuje antyelitarny wizerunek. Bo bardzo Polaków chwali. A myśmy byli tak niedowartościowani i mieliśmy ciągle gonić tę Europę. Coś jest w tym „wstawaniu z kolan”!” http://kulturaliberalna.pl/2017/10/03/wasilewski-rozmowa-bodziony-rudnik/

— PIS ODWOŁUJE SIĘ DO TU I TERAZ NIE TWORZY NOWEGO SYSTEMU – Sebastian Gajewski z Centrum Daszyńskieg, think-tanku SLD w rozmowie z Piotrem Witwickim w RZ: “To powinno być naprawione i lewica to postuluje, ale mówię ogólnie. 500+ nie stygmatyzuje osób mniej zamożnych, a klasie średniej i wyższej daje czytelny sygnał, że państwo uznaje ich wysiłek w wychowaniu dzieci. Jednak sama polityka społeczna PiS jest bardzo wycinkowa, odwołuje się do tu i teraz. PiS nie podejmuje wyzwań, które czekają nas w przyszłości. Nie ma próby zbudowania nowego systemu emerytalnego. Stworzenie takiego sprawiedliwego systemu to zadanie dla lewicy”. http://www.rp.pl/Plus-Minus/310059937-Sebastian-Gajewski-Polityka-juz-nie-musi-byc-estetyczna.html?template=restricted

— 26 lat temu w wypadku samochodowym zginął prezes NIK Walerian Pańko i 2 inne osoby.

300polityka.pl

Kaczyński to ma jednak psychozę. Nawet wychodząc z Belwederu musi osłaniać go swoim ciałem ochroniarz.

sobota.**uj z PiSem.Uśmiechnijcie sie.😜😂

Za „Różaniec do granic” płacą spółki Skarbu Państwa. O co chodzi w akcji?

Data publikacji: 06.10.2017, 

Newsweek Polska, Marta Tomaszkiewicz

© photo: materiały prasowe / source: Materiał prasowyW sobotę wierni ze wszystkich zakątków Polski zamierzają otoczyć różańcem cały kraj i modlić się o ratunek dla świata. Bez sponsorów – Grupy Energa i Polskiej Wytwórni Papierów Wartościowych – mogłoby się to nie udać. Za wspólną modlitwę katolików zapłacą więc wszyscy podatnicy.

Czym jest „Różaniec do granic”, jak ma wyglądać i dlaczego zapłacą za to wszyscy obywatele?

1. Kto organizuje „Różaniec do granic”?

Akcję przygotowuje fundacja Solo Dios Basta z Warszawy. O organizatorach mogliśmy usłyszeć już w zeszłym roku – stali wówczas za „Wielką Pokutą” na Jasnej Górze. Fundacja powstała w czerwcu 2015 z inicjatywy grupy świeckich ewangelizatorów, rekolekcjonistów i filmowców.

2. Kiedy i gdzie odbędzie się akcja?

Wierni mają spotkać się w sobotę w 330 kościołach wyznaczonych przez diecezje na terenach przygranicznych. Tam o godz. 11:00 odbędą się msze św., po których uczestnicy akcji udadzą się na szlaki w pobliżu granicy, by wspólnie o godz. 14:00 odmówić różaniec.

„Wielka modlitwa zaplanowana jest w Święto Matki Bożej Różańcowej, ustanowione po wielkiej bitwie pod Lepanto, gdzie flota chrześcijańska pokonała wielokrotnie większą flotę muzułmańską, ratując tym samym Europę przed islamizacją” – napisano na stronie akcji.

„W większości miejsc modlący się ustawią się w linii, jednak w miejscach, gdzie nie jest to możliwe, będą modlić się specjalnie wyznaczone grupy – w Jastarni grupa rybaków w kutrach wypłynie na Bałtyk, na Bug wypłyną setki kajakarzy, grupy młodzieży będą modlić się na górskich szczytach w Tatrach” – poinformował Lech Dokowicz z fundacji Solo Dios Basta.

© Dostarczane przez Newsweek Polska

3. Idea „Różańca do granic”

„Różaniec jest potężną bronią w walce ze złem. Tak silną, że nieraz potrafiła zmienić bieg historii. Wierzymy, że jeśli różaniec zostanie odmówiony przez blisko milion Polaków na granicach kraju, to może nie tylko zmienić bieg zdarzeń, ale również otworzyć serca naszych rodaków na działanie łaski Bożej. Potężna modlitwa różańcowa może wpłynąć na losy Polski, Europy, a nawet i całego świata” – napisano w komunikacie.

4. Jak dużo osób weźmie udział w wydarzeniu?

Organizatorzy szacują, że około miliona. Akcja cieszy się zresztą sporą popularnością: do uczestnictwa zachęca tygodnik „Niedziela”, a także duchowni i celebryci, m.in. aktorzy Cezary Pazura i Jerzy Zelnik, restaurator Wojciech Modest Amaro oraz dziennikarze TVP Krzysztof Ziemiec i Przemysław Babiarz.

Do akcji wystawiane są też dzieci, które mają stanąć z różańcem na Westerplatte.

5. Wsparcie spółek

„Taki rozmach i skala wydarzenia nie byłyby możliwe, gdyby nie wsparcie mecenasów” – pisze „Niedziela” i wymienia:

  • Grupa Energa, której większościowym udziałowcem jest skarb państwa
  • Polska Wytwórnia Papierów Wartościowych – państwowa spółka
  • Reduta PWPW – fundacja powołana przez Wytwórnię, by „podnosić świadomość i tożsamość narodową”.
  • Przewozy Regionalne – za pośrednictwem marki PolRegio, poprzez bilety promocyjne do kościołów.

Ani Energa, ani PWPW nie chcą podać, ile zapłaciły za „Różaniec do granic”.

6. Kto wspiera różaniec?

Do akcji przystępują kolejne instytucje. Na przykład jeden z krakowskich szpitali specjalistycznych, którego pracownicy obiecują, że 7 października o 14.00 połączą się duchowo z resztą kraju ze szpitalnej kaplicy. Z podobną skwapliwością do akcji dołączają kapelani portów lotniczych: Lotniska Chopina w Warszawie, Portu Lotniczego Poznań Ławica oraz Międzynarodowego Portu Lotniczego Katowice w Pyrzowicach.

7. Jakim budżetem dysponują organizatorzy?

Planowany budżet na promocję akcji to blisko 2 mln zł. Część kwoty pochodzi od sponsorów, w tym ze spółek Skarbu Państwa. Brakuje jeszcze kilkuset tysięcy zł.

Czytaj także: Różaniec do granic absurdu

newsweek.pl

Szczerski o kulisach spotkania prezydenta z szefem PiS: Jesteśmy blisko gwarancji

Jesteśmy bardzo blisko gwarancji tego, że prezydenckie projekty ustaw o KRS i SN przejdą przez parlament poparte przez większość – powiedział w sobotę szef gabinetu prezydenta Krzysztof Szczerski. Dodał, że prace nad nimi w Sejmie rozpoczną się po ostatecznych uzgodnieniach w tej sprawie.

W piątek po południu doszło do spotkania prezydenta Andrzeja Dudy z prezesem PiS Jarosławem Kaczyńskim. Była to już trzecia rozmowa obu polityków na temat reformy sądownictwa.

– Jesteśmy bardzo blisko gwarancji tego, że prezydenckie projekty ustaw reformujących KRS i Sąd Najwyższy przejdą przez parlament poparte przez większość parlamentarną. To najważniejsze, bo temu służą te spotkania – służą rozmowie pomiędzy prezydentem, który jest tutaj projektodawcą i większością parlamentarną, żeby uzgodnić taki kształt tych ustaw, że mają gwarancję wejścia w życie – podkreślił Szczerski w sobotę rano w radiowej Trójce, pytany o rezultaty piątkowego spotkania Duda-Kaczyński.

Poinformował, że podjęto też ustalenie, że poprawki, które do projektów Andrzeja Dudy zgłosi większość parlamentarna, „nie wyjdą poza pole, które te projekty zakreśliły”. – Czyli wielopartyjnego KRS-u, ogólnej, transparentnej klauzuli zmian personalnych w Sądzie Najwyższym, a nie z mocy samej ustawy, po trzecie – że będziemy mieli zmniejszoną rolę prokuratora generalnego, ministra sprawiedliwości w procesie kształtowania instytucji centralnych wymiaru sprawiedliwości oraz że będzie czynnik uspołecznienia samej pracy tych organów, czyli i skarga nadzwyczajna i społeczne zgłaszanie kandydatów do KRS spośród sędziów – wyliczał Szczerski.

– Te cztery najważniejsze elementy, na których prezydentowi zależało, będą utrzymane – podkreślił. Teraz – jak mówił – Andrzej Duda czeka na „sformalizowany kształt” propozycji PiS zmian w projektach ustaw o KRS i SN. – Wczoraj pan prezes przedstawił kilka wariantów różnych rozwiązań i teraz istotne jest to, żeby ostatecznie przyjąć takie zapisy wstępnie, żeby one potem miały gwarancję poparcia przez większość parlamentarną – zaznaczył szef gabinetu Dudy.

Według Szczerskiego prezydenckie projekty nie będą procedowane w Sejmie zanim nie zapadną ostateczne uzgodnienia w tej sprawie. – One wejdą pod procedury sejmowe wtedy, jak pan prezydent będzie miał gwarancje tego, że jego ustawy przez parlament będą poparte – dodał Szczerski.

Andrzej Duda pod koniec września zaprezentował swe projekty ustaw dotyczące Sądu Najwyższego i Krajowej Rady Sądownictwa; we wtorek zostały one skierowane do konsultacji. Przygotowanie projektów o SN i KRS prezydent zapowiedział w lipcu po zawetowaniu dotyczących tych kwestii ustaw autorstwa PiS.

Projekt noweli ustawy o KRS przedstawiony przez prezydenta zakłada m.in., że obecni członkowie KRS-sędziowie pełnią swe funkcje do dnia rozpoczęcia wspólnej kadencji wszystkich członków Rady-sędziów, wybranych na nowych zasadach przez Sejm (dotychczas wybierały ich środowiska sędziowskie – PAP). Sejm wybierałby nowych członków KRS-sędziów większością 3/5 głosów na wspólną czteroletnią kadencję; w przypadku klinczu każdy poseł mógłby głosować w imiennym głosowaniu tylko na jednego kandydata spośród zgłoszonych.

dziennik.pl

Polska „oplatana różańcem” za kasę spółek, poseł sztorcujący prezydenta, by chwacko łamał konstytucję, kibole bijący piłkarzy. Dom wariatów.

Ratują różańcem

6.10.2017
piątek

Katolicka akcja „Różaniec do granic” przypada w święto Matki Bożej Różańcowej i tu zaczyna się problem.

Święto zostało ustanowione w Kościele rzymskim po zwycięstwie w bitwie morskiej pod Lepanto 7 października 1571 r. Starły się flota chrześcijańska – hiszpańska, papieska i wenecka – z muzułmańską, turecką.

Politycznie zwycięstwo zostało zmarnowane w tym sensie, że Europa nie poszła za ciosem, za to wróciła do rywalizacji egoizmów narodowych, pozwalając sułtanom odbudować siły.

Natomiast religijnie Lepanto przyczyniło się do rozkwitu wśród ludu modlitwy na różańcu i kultu maryjnego. Furorę robiły posągi Maryi stojącej na islamskim półksiężycu.

Organizatorzy sobotniego różańca na granicach państwa polskiego, w tym na czterech lotniskach, zarzekają się, że nie chodzi o budowanie murów wokół Polski. Przeciwnie, chodzi im o burzenie murów w sercach i myślach. Ale z drugiej strony mówią, że akcja ma służyć ochronie wiary w Polsce. Przed kim?

Podkreślają, że nie chodzi także o żadną politykę. Ale wśród uczestników nie brakuje osób udzielających się po stronie PiS, a do akcji zachęca radiomaryjny abp Głódź.

Przesłanie Różańca do granic nie jest więc tylko rozmodlone, duchowe, maryjne. Będą się na nie mogli powołać politycy obozu obecnej władzy: słuchaj, Europo, słuchaj Polsko, tak się modli polski lud.

Ale o co się modli? Sama akcja, reklamowana jako „największe wydarzenie modlitewne w Europie”, budzi zainteresowanie mediów zagranicznych, ale i dezorientację: czy Kościół i katolicy w Polsce czują się zagrożeni, skoro modlą się w taki sposób o pokój? I skąd ma przyjść wojna? Od strony Niemiec i Rosji? A może modlą się o ocalenie od muzułmańskich terrorystów, tak jakby oni rzeczywiście szykowali się do inwazji na Polskę?

Jeśli padają takie pytania – a sam miałem taki telefon od globalnej stacji TV – to znaczy, że akcja i przekaz jej towarzyszący nie są dopracowane i dlatego mogą odnieść skutek odwrotny od deklarowanego: akcja modlitewna może być wówczas odebrana jako ratowanie czy wspieranie różańcem kontrowersyjnej polityki obecnej władzy.

szostkiewicz.blog.polityka.pl

Michał Szułdrzyński: Biblijna panika Europejczyków

Foto: Fotorzepa, Maciej Zieniewicz

W ostatni wtorek w Londynie doszło do incydentu, który mógł się skończyć fatalnie.

Na stacji Wimbledon wybuchła panika, jeden z pasażerów awaryjnie otworzył drzwi i wyskoczył na tory, po czym to samo zrobili inni. By uciekający ze strachu ludzie nie zostali porażeni prądem, trzeba było na 12 godzin odciąć zasilanie na tej stacji metra. W dodatku wszystko działo się w godzinach porannego szczytu – około 8.30.

Co było przyczyną paniki? Wybuchła, gdy podróżujący pociągiem mężczyzna wyciągnął Biblię i zaczął ją głośno czytać. Gdy wypowiedział słowa: „śmierć nie jest końcem”, przerażenie współpasażerów sięgnęło zenitu. Choć według świadków, gdy mężczyzna został przez kogoś poproszony, by przestał czytać, bo straszy ludzi, „zamilkł i stał z opuszczoną głową”. Według innej relacji miał, powołując się na Stary Testament, mówić, że seks przedmałżeński oraz homoseksualny są grzechem, wzywać do żalu za grzechy i zachęcać do wiary w Jezusa, który może je odpuścić. Policja, która przyjechała na miejsce, przesłuchała mężczyznę, lecz nie znajdując podstaw do zarzucenia mu czegokolwiek, puściła go wolno.

Można oczywiście naśmiewać się z londyńczyków, którzy człowieka czytającego Biblię wzięli za terrorystę. Można by szyderczo wyliczać listę tekstów, których czytanie doprowadziłoby do wybuchu paniki. Platońska „Obrona Sokratesa”? A może dzieła Pascala? „Wyznania” św. Augustyna? Zapewne lektura Samuela Becketta również wywołałaby przerażenia, a Albert Camus?

Ale sprawa wcale nie jest śmieszna. Pokazuje bowiem bardzo ważne, ale i niebezpieczne zjawiska. Pierwsze polega na tym, że religia zachodnim społeczeństwom kojarzy się już wyłącznie z radykalizmem, a co za tym idzie – terroryzmem. W konsekwencji – to drugie niepokojące zjawisko – ginie umiejętność rozróżnienia fundamentalizmu religijnego, gotowego do przemocy i przelewu krwi, od głoszenia Ewangelii i przykazań Bożych. Lata powtarzania liberalno-lewicowej opowieści, że problemem nie jest radykalizm religijny, ale religia jako taka, że prawdziwą wolność da tylko wyzwolenie z okowów religii, wydają dziś swoje żniwo. Problem dotyczy nie tylko zachodnich społeczeństw i dużej części zachodnioeuropejskich elit intelektualnych i medialnych, ale też klasy politycznej. Jednym z przejawów takiego myślenia jest choćby zaproponowana przez chadecję, a dokończona przez socjalistów, ekspozycja Domu Historii Europejskiej (o której więcej piszemy w tym wydaniu „Plusa Minusa”).

Przez kilkanaście ostatnich miesięcy w trakcie debat nad kryzysem, w jakim znalazła się Unia Europejska, słyszeliśmy wezwanie do cierpliwości. Poczekajcie, mówiono, gdy przetoczy się cały cykl wyborczy w Europie, gdy rozstrzygnie się, kto będzie rządzić w Hiszpanii, Holandii, Francji czy Niemczech, dopiero wtedy warto siąść do stołu i rozpocząć rozmowy o przyszłości UE z przywódcami, którzy będą wyposażeni w demokratyczny mandat. Najważniejsze wybory mamy już za sobą, a Emmanuel Macron przedstawił nawet jakieś pomysły na przebudowę instytucji Unii, choć krzywo na nie patrzy Angela Merkel, która po raz czwarty wygrała wybory w Niemczech. Ale na stole nie pojawiła się żadna nowa idea, żaden pomysł choćby powrotu do jakichś wartości, co mogłyby ukrócić kryzys Starego Kontynentu. Bez tego projekt europejski nie ma szans ani przetrwać, ani przeciwstawić się milionom migrantów, których kusi bogactwo Europy, lecz odrzucają jej wartości. Ale czym są dziś te wartości, skoro czytanie w pociągu na głos Biblii, na której ufundowana była europejska kultura, wywołuje atak paniki?

rp.pl

Aleksander Hall: Wojna o centroprawicę

Przeciwnicy PiS muszą postawić na wspólnotę narodową a nie na rewolucj...
Przeciwnicy PiS muszą postawić na wspólnotę narodową a nie na rewolucję obyczajową.

Foto: Fotorzepa, Roman Bosiacki

Opozycja musi skupić się na głosach tradycjonalistycznych wyborców, bo Polska konserwatywna jest dziś wyraźnie silniejsza niż ta liberalna – twierdzi publicysta.

Wielu obserwatorów polskiej sceny politycznej zadaje sobie pytanie, dlaczego PiS zachowuje duże poparcie społeczne i w sondażach wyraźnie dystansuje opozycję, pomimo brutalnego łamania konstytucji i procedur parlamentarnych, a także coraz częstszych przejawów buty i arogancji. A przecież się wydawało, że lipcowe demonstracje w obronie niezależności sądownictwa, zakończone dwoma wetami prezydenckimi i ujawnieniem konfliktu w obozie władzy, powinny zachwiać pozycją partii i wzmocnić poparcie dla opozycji.

Zgadzam się z Michałem Szułdrzyńskim, który w tekście „Czego nie rozumieją krytycy PiS” przekonująco pokazał, że poparcie dla rządzącego ugrupowania ma mocne podstawy społeczne. Oferta przedstawiana przez partię Jarosława Kaczyńskiego jest atrakcyjna dla znacznej części społeczeństwa. Składa się na nią kombinacja różnych czynników: realizacja socjalnych zobowiązań wyborczych, trafne odczytywanie oczekiwań „zwykłych Polaków” i umiejętne wzbudzanie ich nieufności, a nawet wrogości wobec „elit”, granie na lękach przed muzułmańskimi imigrantami oraz odwoływanie się do narodowej godności i suwerenności w sporach z instytucjami Unii, Niemcami i Francją. Obecnie ta oferta wydaje się bardziej przekonująca od przestróg opozycji, że łamanie konstytucji i zamach na niezależność władzy sądowniczej stanowią wielkie zagrożenie dla polskiej demokracji.

O jaką stawkę toczy się gra

Ta konstatacja jest gorzka, ale nie powinna dziwić, zwłaszcza że znaczną część zwolenników PiS stanowią ludzie słabo wykształceni. Konstytucja i niezależność władzy sądowniczej mogą wydawać się im sprawami dość abstrakcyjnymi, podczas gdy znaczne transfery finansowe są konkretem. Władzy służy także to, że negatywne konsekwencje jej poczynań nie dotykają jeszcze „zwykłego Kowalskiego”. Załamanie systemu emerytalnego po obniżeniu wieku emerytalnego przecież jeszcze nie nastąpiło. Polska zaszła już daleko na drodze prowadzącej do systemu autorytarnego, ale parlament funkcjonuje, obywatele mogą wyrażać swoje poglądy, w tym demonstrować przeciwko władzy, a partie przygotowują się do kolejnego cyklu wyborczego. „Zwykły Kowalski” może więc nie zauważyć, że faktycznie żyje już w innym ustroju niż przed dwoma laty. Ma także prawo jeszcze nie dostrzegać, że Polska już jest izolowana w UE, bo środki unijne nadal płyną do naszego kraju.

Cechą populistycznej polityki – a taką prowadzi PiS – jest to, że jej najpoważniejsze negatywne konsekwencje są zwykle boleśnie odczuwane przez ogół z pewnym opóźnieniem.

Wśród politycznych komentatorów niechętnych PiS panuje obecnie moda na użalanie się nad jakością opozycji i formatem jej liderów. Nie chcę jej ulegać. Przy wszystkich swych słabościach opozycja trafnie diagnozuje, o jaką stawkę toczą się polityczne zmagania w kraju. Jest nią niedopuszczenie do tego, aby Polska stała się demokracją jedynie z fasady i znalazła się na marginesie Unii Europejskiej. Uważam, że obecnie najważniejszym zadaniem opozycji jest podjęcie walki o pozyskanie zaufania tych konserwatywnych i centroprawicowych wyborców, którzy teraz udzielają poparcia PiS.

Na odebranie partii rządzącej jej twardego elektoratu opozycja nie ma szans. Tworzą go Polacy przekonani o tym, że państwo powinno być scentralizowane i rządzone twardą ręką, zwolennicy tezy o „zamachu smoleńskim”, ludzie głęboko rozczarowani III RP i jej polityką zagraniczną. Władza ma jednak poparcie także innych wyborców. Takich, którzy wcale nie są zachwyceni Jarosławem Kaczyńskim, wyczynami Antoniego Macierwicza i izolacją Polski w UE. Dlaczego więc popierają PiS? Odpowiedź jest prosta: opozycja podoba im się jeszcze mniej. Niemała część tej grupy wyborców obawia się, że opozycja zgodzi się na prawne usankcjonowanie rewolucji obyczajowej, spróbuje ograniczyć obecność Kościoła w życiu publicznym i będzie ulegać naciskom UE w sprawie polityki migracyjnej.

Wielu komentatorów w konflikcie pomiędzy obozem władzy i opozycją chce widzieć przede wszystkim konfrontację Polski konserwatywnej z liberalną, ewentualnie liberalno-lewicową. Jeśli mają rację, bylibyśmy skazani na długie rządy partii Jarosława Kaczyńskiego, gdyż Polska konserwatywna w obecnej fazie historii jest wyraźnie silniejsza niż Polska liberalna. Oczywiście, jeśli za „Polskę konserwatywną” nie będziemy uznawać wyłącznie adeptów filozofii politycznej wywodzącej się od Edmunda Burke’a, ale Polaków przywiązanych do tradycji, religii i opowiadających się – przynajmniej deklaratywnie – za pewnym konserwatyzmem obyczajowym.

Wartości i taktyka

Jestem przekonany, że pomiędzy PiS a jego konserwatywnymi wyborcami nie występuje związek organiczny. Prawo i Sprawiedliwość to Jarosław Kaczyński. W jego politycznej wizji trzeba odróżnić rdzeń programu i elementy o znaczeniu taktycznym, mające przysporzyć mu zwolenników. Rdzeń programu to nowy ustrój państwa, w którym wielka władza skupiona jest w jednym ośrodku. W praktyce – w rękach prezesa. Ma ona służyć w dużej mierze, a może przede wszystkim, wyrównaniu rachunków z elitami III Rzeczypospolitej i zemście na ludziach, których obwinia on za śmierć brata. Radykalny sprzeciw wobec ingerowaniu przez UE w polskie sprawy wewnętrzne, motywowany obroną polskiej suwerenności, wynika przede wszystkim z dążenia do realizacji wyżej wskazanych celów. Unia – w obecnym kształcie – nie zaakceptuje samowładztwa jednego człowieka w państwie członkowskim.

Reszta jest przede wszystkim taktyką. Jarosław Kaczyński w przeszłości deklarował się jako chrześcijański demokrata, przestrzegający przed klerykalizacją Polski i krytyk nurtu, który w polskim Kościele reprezentuje ojciec Tadeusz Rydzyk. Teraz zajmuje zupełnie inne stanowisko. Pomimo deklarowanego poparcia dla ochrony życia od poczęcia, wyraźnie hamuje inicjatywy ustawodawcze zmierzające w tym kierunku, gdy natrafiają na silny społeczny opór. Dlaczego? Gdyż ta kwestia jest dla niego bez porównania mniej ważna od posiadania dyspozycyjnych sędziów. Jako premier prowadził raczej liberalną politykę gospodarczą. Teraz popiera wielkie transfery socjalne i godzi się – na odłożone w czasie – załamanie systemu emerytalnego. Kieruje się dewizą, że dobre są wszystkie środki, które przynoszą poparcie społeczne.

Część opiniotwórczych postaci kulturowej lewicy dopatrywało się przyczyn porażki PO w 2015 r. w niejednoznacznym poparciu dla ich postulatów światopoglądowych i obyczajowych. Teraz podobne zarzuty wysuwają pod adresem opozycji. Jestem przekonany, że pójście w tym kierunku jest przepisem na przegraną przeciwników PiS. Uważam, że opozycja powinna zmierzać w przeciwną stronę i przede wszystkim zabiegać o pozyskanie zaufania kluczowej grupy polskich wyborców: konserwatystów – w potocznym tego słowa znaczeniu.

Porady nie tylko dla tradycjonalistów

Trzy sprawy uważam za najważniejsze w tym procesie. Po pierwsze, należałoby postawić w centrum uwagi wspólnotę narodową. Chociaż PiS w praktyce dramatycznie dzieli naród i deprecjonuje jego osiągnięcia po 1989 r., to przedstawia pewną spójną wizję polskiej tożsamości, historii narodu i miejsca państwa polskiego w Europie. W moim przekonaniu w wielu elementach jest ona fałszywa i bardzo niebezpieczna dla międzynarodowego położenia naszego kraju, ale jest oczywiste, że uwiodła wielu Polaków. Po stronie opozycyjnej brakuje wielkiej narodowej narracji umiejętnie łączącej polskość z uniwersalizmem. Ta praca pozostaje do wykonania.

Po drugie, opozycja powinna utrzymać zawarty w konstytucji i konkordacie model relacji między państwem i Kościołem, a także uniknąć pułapki instytucjonalnego wspierania rewolucji obyczajowej.

Po jej stronie nagromadziło się wiele żalów pod adresem Kościoła za sympatię okazywaną PiS przez wielu hierarchów i księży, a także przynależność instytucji zbudowanych przez ojca Rydzyka do obecnego obozu władzy. Opozycja powinna jednak oprzeć się pokusie „karania” Kościoła poprzez instytucjonalne zmiany w jego relacjach z państwem. Przeciwnie, powinna prowadzić dialog z Kościołem. Opozycji byłoby także bardzo trudno liczyć na poparcie konserwatywnie nastawionej części społeczeństwa, spełniając nadzieje części autorytetów kulturowej lewicy i środowisk mniejszości seksualnych, że ich postulaty dotyczące sfery obyczajowej znajdą się na sztandarach przeciwników władzy Jarosława Kaczyńskiego.

Po trzecie, wypracowanie stanowiska wobec imigracji. Mogłoby się wydawać, że problem jest sztuczny. Polska nie jest krajem atrakcyjnym dla przybyszów z Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej. A jednak okazało się, że rządzącym udało się rozbudzić lęk przed nimi w naszym społeczeństwie, a zapewnienia przedstawicieli władz, że Polska nie przyjmie żadnych imigrantów są dobrze odbierane. Nie namawiam opozycji, aby przyjęła stanowisko PiS. Opozycja powinna głośno mówić, że przyjęcie pewnej, niewielkiej liczby uchodźców jest naszą moralną powinnością i nie wiąże się ze wzrostem zagrożenia terrorystycznego w naszym kraju. Jednocześnie jednak powinna jasno pokazywać, że widzi zagrożenia dla Europy związane z powstawaniem społeczeństw, w których brakuje wspólnej tożsamości i powszechnie akceptowanych wartości. Powinna dawać społeczeństwu wyraźne sygnały, iż jest świadoma, że w społecznościach muzułmańskich mieszkających w Europie nurt radykalnie wrogi naszej cywilizacji wcale nie jest marginesem.

Zdaję sobie sprawę, że tych porad udzielam opozycji, która w swej dużej części wcale nie jest konserwatywna. Jestem jednak przekonany, że nie będzie mogła odnieść sukcesu w zmaganiach z PiS, nie uzyskując poparcia znacznej części konserwatywnych wyborców. Bez wątpienia o realizację konserwatywnych postulatów najlepiej zadbają sami konserwatyści. Miejsce tych, którzy nie chcą autorytarnej i izolowanej Polski, jest w opozycji.

Autor jest doktorem habilitowanym nauk humanistycznych, nauczycielem akademickim. W czasach PRL działacz opozycji, był ministrem w rządzie Tadeusza Mazowieckiego i posłem.

rp.pl

Adam Hofman: Kaczyński kieruje tym konfliktem

Foto: Facebook/Adam Hofman

Były rzecznik PiS Adam Hofman uważa, że partii Jarosława Kaczyńskiego wyjdzie na dobre konflikt Andrzeja Dudy ze Zbigniewem Ziobro.

Były polityk Prawa i Sprawiedliwości w TVN24 komentował spór między prezydentem i ministrem sprawiedliwości. Jego zdaniem istotna jest tu rola Jarosława Kaczyńskiego.

– W tej chwili, przynajmniej ja tak to widzę, prezes Jarosław Kaczyński zarządza tym konfliktem i to zarządza na tyle na ile on jest potrzebny. Napięcie twórcze, takie, z którego coś wyniknie, jest nie do przecenienia – powiedział Adam Hofman.

– To jest przede wszystkim o coś: kształt systemu politycznego, trochę o personalia – ale to też jest w polityce ważne – o kształt konkretnej reformy. A opozycja? Po drugiej stronie jest na razie pustka, nicość, czarna dziura – dodał były rzecznik PiS.

Gość program ocenił również, że na konflikcie wokół reformy sądownictwa Andrzej Duda może więcej zyskać niż stracić. – Jest nieodwoływalny i ma poparcie wyborców, którzy są dziś temu obozowi potrzebni. Ma karty na stole. Dla niego gra też jest do zagrania i do wygrania piękna – powiedział Hofman.

Były polityk odrzucił również możliwość odwołania Antoniego Macierewicza i Zbigniewa Ziobry.

– Ma silną pozycję, ma swój elektorat, sojuszników. W obozie obok Jarosława Kaczyńskiego jest postacią „ikoniczną”. Jest też w bardzo dobrych relacjach z Jarosławem Kaczyńskim i uznaje przywództwo Jarosława Kaczyńskiego – mówił o szefie MON.

– Ziobro ma poparcie swojej partii w parlamencie swojej partii. Dopóki w parlamencie PiS nie ma na tylu posłów samodzielnie, żeby takiego ministra wymienić, to go nie wymieni – dodał o Zbigniewie Ziobrze.

rp.pl

Ted Bundy: Zwykły amerykański chłopak

Rzeczpospolita, Malwina Użarowska, 06.10.2017
© wikimedia.comTed Bundy

 

Ted Bundy tłukł ofiary łomem lub dusił. Znęcał się nad nimi i gwałcił. Potem wracał do porzuconych ciał, nakładał im makijaż i uprawiał z nimi seks, dopóki nie uniemożliwił mu tego rozkład zwłok

Był przystojny, ale nie rzucał się w oczy. Wystarczyło, że przykleił wąsy, a stawał się zupełnie inną osobą. Policja nazywała go człowiekiem kameleonem. Gdy media podały portret pamięciowy sprawcy porwań młodych kobiet, koledzy śmiali się z Teda i żartowali, że jest podobny do seryjnego mordercy.

Liczba ofiar Bundy’ego nie jest znana. Oficjalnie przyznał się do zamordowania 30 kobiet, ale mogło być ich nawet kilka razy więcej. Był typowym psychopatą – w ułamku sekundy mógł się przeistoczyć z potrzebującego pomocy studenta w niepohamowaną bestię. Zabijał brutalnie i działał według schematu. Zwykle używał łomu lub dusił kobiety, które w pewien sposób były do siebie podobne. Napadał tylko na młode i atrakcyjne, z długimi ciemnymi włosami przedzielonymi przedziałkiem. Zwabiał je do samochodu, tam ogłuszał i wywodził za miasto. Najdłuższa podróż z ofiarą liczyła 400 km. Po gwałtach i zabójstwie porzucał ciało w odludnym miejscu i przez jakiś czas „korzystał” z niego, jeśli miał taką możliwość. Podczas przesłuchań przyznał się, że za pomocą piłki do metalu odciął głowy co najmniej dwunastu kobietom i przez jakiś czas przechowywał je w mieszkaniu. Jedną z nich spalił w kominku u swojej dziewczyny. Niektóre czaszki miały wyłamane przednie zęby. Gromadził pamiątki po ofiarach – zdjęcia i fragmenty garderoby. Schematyczność zachowań Teda Bundy’ego spowodowała, że policja po raz pierwszy zaczęła używać pojęcia „seryjny morderca”.

Prawie zwykła historia

Urodził się 24 listopada 1946 r. w domu dla samotnych matek w Burlington stanie Vermont jako Teodor Cowell. Matka twierdziła, że jego ojcem był weteran wojenny Jack Worthington. Podejrzewano jednak, że Ted był owocem kazirodczego związku Eleanor z własnym ojcem. Postanowiono zatuszować fakt narodzin nieślubnego dziecka. Rodzice matki adoptowali chłopca. W 1950 r. matka-siostra Teda wywiozła go na Zachodnie Wybrzeże do Tacoma w stanie Washington. Postanowiła zamieszkać u krewnych i kierowana niezrozumiałym impulsem zmieniła nazwisko dziecka na Nelson. Rok później wyszła za mąż za kucharza wojskowego Johna Bundy’ego. Ted wiele lat później wspominał, że dorastał w troskliwej chrześcijańskiej rodzinie. Nowy związek matki wydawał się bardzo udany. John próbował zaskarbić sobie miłość chłopca. Poświęcał mu dużo czasu, zabierał na wypady, kempingi. Jednak Ted nigdy mu nie zaufał ani nie odwzajemnił uczuć. Jedynym człowiekiem, którego chłopiec obdarzył miłością i szacunkiem, był dziadek z Pensylwanii. Nawet gdy na świecie pojawiło się czworo rodzeństwa Teda, on nadal myślał, że jest bratem swojej matki.

Zaburzenia psychopatyczne objawiają się u przyszłych morderców dość wcześnie, choć nie zawsze są to od razu skłonności do zadawania śmierci lub bólu. Często w okresie szkolnym zaczynają się problemy wychowawcze, skłonność do łamania prawa, drobne kradzieże, podpalenia. Psychopaci jako dzieci bywają nieśmiali, wycofani i mają problemy z nawiązywaniem relacji koleżeńskich. Podobnie było z Tedem. Początkowo dobrze się uczył, aktywnie działał w Kościele metodystów i był zaangażowanym skautem, a mimo to nie miał znajomych. W okresie dojrzewania zaczął kraść, choć w domu niczego mu nie brakowało. Interesował się narciarstwem, więc kradł głównie sprzęt sportowy. Jako nieletniemu uchodziło mu to płazem.

Większość nastolatków w pewnym okresie intensywniej interesuje się problemem śmierci. Stąd pojawiają się czasem dziwne fascynacje podręcznikami medycyny sądowej. Zainteresowania te zwykle trwają krótko, ale nie u Teda. Przesiadywał w bibliotekach i wyszukiwał publikacje zawierające zdjęcia zwłok ofiar gwałtów. Nikt wtedy nie zwrócił na to uwagi. „Jako 12-latek natknąłem się w sklepie spożywczym czy na stacji benzynowej na łagodną pornografię, tak zwane soft porno – opowiadał później w jednym z wywiadów. – Jako młodzi chłopcy włóczyliśmy się z kolegami po zakamarkach w sąsiedztwie. Ludzie często wyrzucają na śmietnik różne rzeczy. Natknęliśmy się na pornograficzne książki cięższego kalibru, bardziej obrazowe i dosłowne niż to, co w sklepach. Moje doświadczenie łączące pornografię z przemocą jest takie, że gdy się od niej uzależnisz, to szukasz materiałów coraz bardziej wyrazistych i namacalnych. Jak z każdym uzależnieniem, ciągle potrzebujesz czegoś mocniejszego, dającego większe podniecenie, aż dochodzisz do punktu końcowego i zaczynasz się zastanawiać, że niczego więcej w ten sposób nie doświadczysz, więc trzeba coś z tym zrobić”. I zrobił, ale jeszcze nie wtedy.

Na studiach Ted zakochał się w pięknej i bardzo pewnej siebie dziewczynie – Stephanie Brooks. Połączyło ich zamiłowanie do narciarstwa. Miała długie, ciemne włosy rozdzielone przedziałkiem. Ted odnalazł szczęście – pierwsza i chyba jedyna w życiu miłość, pierwszy seks. Studiował psychologię, angażował się w życie studenckie, dorabiał w sklepie i był wolontariuszem w centrum pomocy kryzysowej dla osób chcących popełnić samobójstwo. Zupełnie normalne życie amerykańskiego chłopca.

Stephanie była starsza od Bundy’ego, bardziej doświadczona i zamożna. Nie pałała do niego tak wielkim uczuciem jak on do niej. Twierdziła, że Ted jest niedojrzały, nie ma sprecyzowanych celów i nie wie, dokąd zmierza, dlatego – gdy ukończyła studia – zerwała z nim. Chłopak przeżył załamanie, rzucił uczelnię i wrócił w rodzinne strony. Tam spotkał go kolejny cios – przeglądając stare dokumenty, dowiedział się, że jego siostra jest w rzeczywistości jego matką, a na temat ojca nie znalazł żadnych informacji poza imieniem i nazwiskiem: Lloyd Marshall.

Trauma, którą przeżył, spowodowała, że postanowił całkowicie zmienić swoje życie: ukończyć prawo i zostać politykiem. Wrócił więc na studia do Waszyngtonu i zaangażował się w kampanię wyborczą na rzecz Nelsona Rockefellera. Zmienił wygląd, uspokoił się i nagle okazało się, że jego nowy image działa na ludzi jak magnes. Stał się popularny, szczególnie gdy uratował tonącego trzyletniego chłopca, który wpadł do jeziora. W tym okresie poznał Meg Anders, samotnie wychowującą córkę. Dziewczyna zakochała się w Tedzie bez pamięci i była skłonna zaspokajać coraz bardziej dziwaczne apetyty seksualne swojego chłopaka. Była o niego zazdrosna i marzyła, że któregoś dnia w końcu jej się oświadczy, zamiast przynosić jej prezenty (pochodzące z drobnych kradzieży). Tolerowała dziwne preferencje seksualne partnera i gdy sobie tego życzył, udawała w łóżku martwą. Wspierała go finansowo. Ted ją lubił, czuł się przy niej bezpiecznie, ale nie darzył jej takim uczuciem jak Stephanie Brooks. Związek trwał aż do aresztowania Teda.

Zadra

Wydawało się, że życie Teda Bundy’ego zaczyna toczyć się we właściwym kierunku. Podjął studia prawnicze i planował stabilną, dostatnią przyszłość. Ale coś go ciągle dręczyło. W jego sercu tkwiła zadra. Nie zapomniał o krzywdzie doznanej od swojej pierwszej miłości. W końcu postanowił wziąć odwet. W 1973 r. nagle pojawił się u Stephanie i poprosił ją o rękę. Oczarowana nowym wizerunkiem dawnego chłopaka postanowiła dać mu szansę. Uwiódł ją tym, czego oczekiwała od niego wcześniej. Gdy jednak Stephanie zgodziła się wyjść za Teda, on nagle zniknął z jej życia, zrywając wszelkie kontakty. Tak wyglądała jego zemsta.

Nie przyniosła mu ulgi. Wprost przeciwnie – stracił motywację do pracy, rzucił studia i wycofał się z życia towarzyskiego. Zmienił się też sposób jego zachowania. Stał się drażliwy i miał coraz większe wahania nastrojów. Być może wtedy zaczęły się u niego rozwijać afektywne zaburzenia dwubiegunowe. Taką diagnozę postawiła później w grudniu 1987 r. psychiatra dr Dorothy Lewis, twierdząc jednocześnie, że morderca działał zwykle w fazach depresyjnych choroby.

Istnieją niepotwierdzone przypuszczenia, że Ted Bundy zabił po raz pierwszy jako nastolatek. Nie ma na to jednak jednoznacznych dowodów. Wiadomo, że po ukaraniu Stephanie jego mordercze skłonności wybuchły nagle i nie osłabły aż do aresztowania. Na początku stycznia 1974 r. Bundy upatrzył sobie studentkę pracującą jako tancerka o pseudonimie Joni Lenz. Włamał się do wynajmowanego przez nią domu w Seattle, wyrwał z łóżka metalowy pręt i stłukł ją nim do nieprzytomności, a następnie zgwałcił. Jakimś cudem przeżyła napaść. Znaleziono ją na drugi dzień rano w stanie krytycznym, z rozbitą głową i prętem wbitym w pochwę. Lekarze uratowali życie dziewczyny, ale uszkodzeń mózgu nie udało się usunąć. Pozostała kaleką.

Bundy był w pełni świadomy, że dokonał niewybaczalnego czynu. Przestraszył się tego, co zrobił, ale jednocześnie wzmógł się jego pociąg do przemocy. „Po pierwszym morderstwie było tak, jakbym wychodził ze strasznego transu albo budził się ze snu – opowiadał później Bundy. – Następnego ranka budzisz się, wszystko pamiętasz, jesteś świadomy, że w oczach prawa, w oczach Boga z pewnością ponosisz za to odpowiedzialność. Byłem przerażony tym, że mogłem to zrobić”. Wystarczył miesiąc, by zew krwi przeważył nad strachem. 1 lutego ponownie włamał się do mieszkania innej studentki – Lyndy Ann Healy. Napadł ją we śnie i brutalnie pobił. Następnie ubrał w spodnie i bluzkę, zawinął w prześcieradło i wpakował do swojego beżowego volkswagena garbusa. Dopiero po roku znaleziono na obrzeżach Seattle jej czaszkę i żuchwę.

Po tym wydarzeniu Bundy zmienił strategię. Od tego czasu zaczęła mu ona służyć do porywania i mordowania kolejnych kobiet. Pracował wówczas przy zaopatrzeniu punktów medycznych i miał dostęp do środków opatrunkowych. Półtora miesiąca po zabójstwie Lyndy Donna Gail Manson szła na koncert jazzowy, gdy zaczepił ją przystojny mężczyzna z ręką w gipsie. Poprosił o pomoc w zaniesieniu książek do samochodu. Wtedy ostatni raz koleżanki widziały Donnę żywą. Ten sam los, poprzedzony podobnym scenariuszem, spotkał również Susan Rancourt. Na początku maja zaginęły kolejne studentki – Katy Parks i Brenda Ball. Pierwsza zniknęła na terenie kampusu, a druga po wyjściu z baru.

Zwykle seryjni mordercy zabijają w większych odstępach czasu, niż to czynił Bundy. Zdarza się, że między seriami zabójstw następują miesiące, a nawet lata przerwy. Ted Bundy nie zatrzymał się ani na chwilę. Z jednej zbrodni przechodził do drugiej. Gdy tylko zwłoki przestawały go cieszyć, poszukiwał następnej ofiary. Dlatego już miesiąc później zaginęła kolejna dziewczyna – Georgeann Hawkins. Przemierzała zaledwie 30-metrowy odcinek pomiędzy akademikami. Natknęła się tam na miłego mężczyznę o kulach, niosącego ciężką aktówkę. Poprosił ją o pomoc w zaniesieniu teczki do volkswagena. Gdy tylko znaleźli się przy samochodzie, ogłuszył dziewczynę łomem i uprowadził. Została zgwałcona, uduszona i porzucona na odludziu.

W lipcu Bundy nabrał jeszcze większego rozmachu. Świadkowie zeznali, że widzieli przy plaży młodego mężczyznę z ręką na temblaku, który prosił kobiety o pomoc przy zdjęciu łódki z dachu samochodu. Był ujmujący i bezradny, jednocześnie flirtował z kobietami, proponując im wspólną przejażdżkę łódką. Trzy kobiety odmówiły, ale dwie dały się skusić. Za jednym zamachem Bundy uprowadził obie młode dziewczyny: Janice Ott i Denise Naslund. Przetrzymywał je w starej szopie ukrytej w lesie. Tam znęcał się nad nimi, gwałcił, aż w końcu zabił. Później współżył ze zwłokami tak długo, jak było to możliwe.

Przez ponad pół roku co miesiąc ginęła przynajmniej jedna kobieta. Stało się jasne, że w okolicy grasuje porywacz. Jedna ze znajomych Teda, Ann Rule, która w tamtych latach została dziennikarką, opisywała wydarzenia związane z zaginięciami. Nie miała wówczas pojęcia, że sprawcą morderstw jest jej młodszy kolega. Bundy nie wzbudzał żadnych podejrzeń. Był nadal lubiany i popularny. Urok psychopaty działał. Gdy jednak w okolicy zaczęto odkrywać szczątki uprowadzonych kobiet, stwierdził, że zrobiło się za gorąco. Postanowił przenieść się na uniwersytet w Utah.

Nadal przemieszczał się charakterystycznym volkswagenem garbusem i nadal zabijał. W drodze na nową uczelnię przejeżdżał przez stan Idaho. Podrzucił tam podróżującą autostopem nastolatkę, ale nie do domu, tylko do zagajnika, gdzie ją zgwałcił i udusił. Nigdy nie ustalono jej personaliów. Wtedy postanowił nieco wyhamować. Nie wytrwał jednak długo. Jeszcze w trakcie tej samej podróży zatrzymał się w mieście Holladay, gdzie napadł na 16-letnią Nancy Wilcox. Rozprawił się z nią błyskawicznie, ponieważ obawiał się, że jej krzyki przyciągną przechodniów.

Po dotarciu do Utah upatrzył sobie córkę miejscowego szefa policji. Była nią 17-letnia Melissa Ann Smith. Gdy po dziewięciu dniach od uprowadzenia znaleziono jej ciało, okazało się, że nie umarła od razu – była maltretowana przez pięć dni, bita, gwałcona, a na koniec została uduszona własną pończochą. Podobna śmierć spotkała jej rówieśnicę Laurę Aime, która zaginęła w czasie zabawy halloweenowej. Prawie rok później turyści znaleźli porzucone w kanionie ciało dziewczyny.

Tydzień po uprowadzeniu Laury Ted zmienił strategię i próbował zwabić nową ofiarę, Carol DaRonch, wcielając się w rolę policjanta, który rzekomo zatrzymał mężczyznę próbującego włamać się do jej samochodu. Kobieta była nieufna, ale dała się przekonać do „podjechania prywatnym samochodem policjanta” na komisariat. Gdy zauważyła, że jadą w inną stronę, zaczęła protestować. Wówczas Bundy rzucił się, by zakuć ją w kajdanki. W czasie szamotaniny pomylił się i zamknął je na jednej ręce Carol. Dzięki temu udało się jej wyskoczyć z samochodu i unieszkodliwić goniącego ją napastnika kopniakiem w krocze. Zatrzymała nadjeżdżający samochód i udała się na policję. Nie udało się zdjąć odcisków palców z kajdanek, ale do dowodów trafiła próbka krwi Teda. W ten sposób śledczy zyskali kolejny namacalny ślad zabójcy.

Umysł Bundy’ego płonął. Był niezaspokojony i rozdrażniony. A wydarzenie z Carol wytrąciło go z równowagi. Wieczorem zaczaił się pod szkołą, w której odbywało się przedstawienie. Nadal próbował nowej strategii – usiłował namówić nauczycielkę, a później uczennice, by pomogły mu odnaleźć samochód na parkingu, ale żadna się nie zgodziła. Zaniepokoił je wygląd mężczyzny. Ciężko oddychał, a ubranie i włosy miał w nieładzie. Ted jednak nie dawał za wygraną. W końcu jedna z uczennic, Debbie Kent, dała się namówić na dłuższą rozmowę. Gdy znaleźli się blisko jego samochodu, ogłuszył ją łomem, wrzucił bezwładną do auta i wywiózł na odludzie. Po wszystkim pozostawił jej ciało na wysypisku śmieci. Szczątków dziewczynki nigdy nie zidentyfikowano. Dopiero zeznania Teda pomogły skojarzyć nazwisko uczennicy ze znaleziskiem na wysypisku.

Bundy postanowił zniknąć na jakiś czas. Przeniósł się do Colorado, a tam wrócił do swoich sprawdzonych sposobów. Czasem nawet nie trudził się udawaniem chorego. Pielęgniarka Caryn Campbell została uprowadzona z hotelu, w którym wypoczywała z narzeczonym i jego dziećmi. Metodą „na inwalidę” zwabił 20-letnią Julie Cunningham, instruktorkę narciarstwa, która pomogła mu zanieść sprzęt do samochodu. Pod mostem ściągnął z roweru 25-letnią Denise Oliverson, której ciała nigdy nie odnaleziono. Podobnie jak zwłok 14-latki Lynette Culver, którą porwał ze szkoły, zawlókł do hotelowego pokoju, zgwałcił i utopił.

Równia pochyła

Zebrał żniwa w Colorado i postanowił wrócić do Utah. Tam zaraz po zamordowaniu 15-latki Susan Curtis doszedł do wniosku, że bezpieczniej będzie sprzedać garbusa, bo policja prowadziła szeroko zakrojone śledztwo. Rzecz jasna nie wiedział, że znalazł się na liście 25 podejrzanych mężczyzn. 16 sierpnia 1975 r. po raz pierwszy był blisko wpadki. Został zatrzymany przez patrol. Podczas rutynowej kontroli policjanci odkryli nietypową zawartość bagażnika mężczyzny: kajdanki, wełnianą kominiarkę, maskę z pończochy, szpikulec do lodu i łom. Ponadto w samochodzie nie było siedzenia pasażera. Przesłuchanie nie wyprowadziło Teda z równowagi. Spokojnie zeznał, że kajdanki znalazł w śmieciach, a maski potrzebuje do jazdy na nartach. Oczywiście policja nie dała temu wiary, a świadkowie, w tym Carol DaRonch, rozpoznali go jako niedawnego napastnika. Po krótkim procesie Bundy został skazany na 15 lat pozbawienia wolności bez możliwości zwolnienia warunkowego. Miał odbyć karę w więzieniu w Utah.

Niezależnie od wyroku za próbę porwania DaRonch policja podejrzewała Teda o morderstwa. Okazało się, że łom z bagażnika pasuje do śladów na czaszce pielęgniarki Caryn Campbell. Zgromadzone dowody okazały się wystarczające, by postawić Bundy’ego w stan oskarżenia. Wtedy Ted zrobił coś pozornie głupiego – zrezygnował z adwokata i oświadczył, że będzie bronił się sam. Dawało mu to możliwość korzystania z biblioteki sądowej. Gdy tylko pilnujący go funkcjonariusz oddalił się na papierosa, wyskoczył przez okno i ze skręconą kostkę uciekł w góry.

Cieszył się swobodą tylko sześć dni. Policja nakryła go w skradzionym cadillacu. Trafił do więzienia w Glenwood Springs. Tam scenariusz iście z amerykańskiego thrillera toczył się dalej. Od jednego więźnia wyłudził 500 dolarów, a od drugiego piłkę do metalu. Przez dwa tygodnie wycinał sobie drogę do wolności między podsufitką a stropem. Otwór był wąski, dlatego Bundy nie jadł przez kilka dni, by zmieścić się w szczelinie wiodącej do mieszkania naczelnika więzienia. Gdy ten udał się z żoną na przyjęcie, Ted wszedł do jego mieszkania, przebrał się i wyszedł przez nikogo niezatrzymywany. Zniknięcie Bundy’ego odkryto 17 godzin później. Wtedy on siedział już wygodnie w samolocie zmierzającym do Chicago, 2000 km od więzienia w Glenwood Springs.

Nocna masakra

Kolejnym celem Teda była Floryda. Poruszał się kradzionymi samochodami, ogarnięty coraz większym pragnieniem zadawania śmierci. 3 stycznia 1978 r., dokładnie cztery lata od pierwszego morderstwa, ruszył na nocny rajd. O 3 nad ranem włamał się do żeńskiego akademika Florida State University. Zaatakował cztery studentki. Dwie z nich przeżyły atak. Margaret Bowman nie miała tyle szczęścia. Bundy tłukł ją z taką furią, że kawałki mózgu znajdowano później na wszystkich ścianach pokoju. Lisę Levy dotkliwie pogryzł. Ślady jego charakterystycznego zgryzu pozostawione na piersiach i pośladkach ofiary posłużyły później za jeden z najważniejszych dowodów i doprowadziły Bundy’ego na krzesło elektryczne. Koszmar w akademiku Chi Omega trwał jedynie 20 minut i Ted był nadal niezaspokojony. Wpadł do innego domu studenckiego, pobił i zgwałcił jeszcze jedną studentkę – Cheryl Tomas. Udało jej się przeżyć atak mordercy.

W drodze powrotnej rozogniony Bundy ukradł uniwersyteckiego vana i pojechał do Jacksonville. Po drodze bezskutecznie próbował porwać 14-latkę. Gdy jej brat stanął mordercy na drodze, ten uciekł, ale rano w Lake City porwał prosto ze szkoły inną uczennicę, 12-letnią Kimberley Leach. Zgwałcił ją, zabił, a ciało porzucił w starej szopie. Porzucił skradziony samochód i przesiadł się do kolejnego „pożyczonego” pomarańczowego garbusa. I to był ostatni raz, kiedy Ted Bundy siedział za kółkiem. Wpadł za przekroczenie prędkości. Gdy został zatrzymany przez kontrolę drogową, spanikował. Policjant opowiadał później, że człowiek, którego wtedy gonił, wyglądał, jakby stracił rozum. Gdy się do niego zbliżył, ten zaczął błagać: „Zabij mnie, proszę, zabij mnie”. Analiza odcisków palców szybko wykazała, że w sieć wpadł śmiertelnie groźny przestępca.

Ted Bundy został skazany na karę śmierci, jednak została ona wykonana dopiero w 1989 r. Toczyły się procesy w sprawach kolejnych morderstw. Pod koniec wydawało się, że zabójca zagrał ostatnią życiową rolę – nawróconego chrześcijanina i moralizatora. Wyznał swoje grzechy, choć przypuszcza się, że znacznie więcej ich zataił. Dzień przed egzekucją, 23 stycznia 1989 r., w więzieniu stanowym w Raiford na Florydzie Bundy udzielił ostatniego wywiadu Jamesowi Dobsonowi do programu „Życie na krawędzi”: „Wychowałem się we wspaniałym domu, miałem dwoje bardzo kochających rodziców, byłem jednym z pięciorga ich dzieci, które były w centrum ich życia. Regularnie uczęszczaliśmy do kościoła. (…) W domu nie było też przemocy ani kłótni. W zasadzie to byłem zwyczajną osobą. (…) Wyjątkiem była jedynie ta niewielka, ale bardzo potężna i destrukcyjna część mojego życia, którą trzymałem w całkowitej tajemnicy. (…) To był proces, to się stopniowo nasilało. Moje doświadczenia związane były z pornografią – mam na myśli szczególnie tę, która łączy seksualność z przemocą. Jak raz się od tego uzależnisz… (…) Badania własne FBI dotyczące wielokrotnych morderców pokazują, że najczęstszym ich zainteresowaniem jest pornografia i przemoc pokazywana w mediach. (…) Wychowaliśmy się w zwyczajnych rodzinach. Pornografia może dziś porwać dziecko z każdego domu. Mnie porwała 30 lat temu. (…) Nie istnieje obrona przed tymi rodzajami zagrożeń w społeczeństwie, które toleruje pornografię. Dzięki Bożej pomocy doszedłem do tego, że odczuwam ból i cierpienie z powodu moich czynów”.

Ostatnią mowę Bundy’ego chętnie wykorzystują w nauczaniach środowiska chrześcijańskie. „Nawrócony” morderca wskazuje, że źródłem wszelkiego zła i degradacji jego osobowości jest pornografia i przemoc pokazywana w mediach. Prawda nie jest tak naiwna. Badania pokazują, że aby wyjaśnić istotę tego połączenia, trzeba zamienić skutki z przyczyną. To osoby psychopatyczne ze skłonnością do przemocy chętnie wybierają ekstremalne obrazy, a nie odwrotnie. I mimo różnych deklaracji nigdy nie biorą na siebie odpowiedzialności za swoje czyny i decyzje.

Przez dziesięć lat przed egzekucją Bundy w więzieniu przeżywał okres największej popularności. Codziennie dostawał dziesiątki listów od wielbicielek. Z jedną z nich wziął ślub za kratkami. Z tego związku urodziła się córka, której matka na szczęście ochłonęła z fascynacji Tedem i zmieniła nazwisko. Beżowy garbus został kupiony przez prywatnego kolekcjonera. Mit amerykańskiego chłopca żyje.

msn.pl

Miał torturować i brutalnie zamordować studentkę. Jest areszt dla 52-latka

TVN24, 06.10.2017

Robertowi J. grozi dożywocie© PAP/Jacek Bednarczyk Robertowi J. grozi dożywocie

 

Zabójstwo ze szczególnym okrucieństwem – taki zarzut usłyszał 52-letni Robert J. Mężczyzna 19 lat temu miał pobić, torturować, potem zabić studentkę z Krakowa. Sąd zdecydował o jego trzymiesięcznym areszcie. Robertowi J. grozi dożywocie. Więcej o sprawie w sobotę o godzinie 20 w „Superwizjerze” na antenie TVN24.

W piątek późnym wieczorem krakowski sąd przychylił się do wniosku prokuratury o areszt, który wpłynął w piątek po południu. Złożył go zamiejscowy wydział Prokuratury Krajowej w Krakowie. – Wniosek uzasadniony jest surową karą grożącą podejrzanemu, nawet karą dożywotniego pozbawienia wolności, a także uzasadnioną obawą, że będzie on nakłaniał do składania fałszywych zeznań, albo w inny bezprawny sposób utrudniał postępowanie – podała Prokuratura Krajowa.

Prokuratura złożyła wniosek niemal w ostatniej chwili. – Wpłynął on o godzinie 14:30, a 48 godzin od zatrzymania podejrzanego mijały o godzinie 14:41 – tłumaczyła Beata Górszczyk z Sądu Okręgowego w Krakowie.

Zarzuty

Mężczyzna był podejrzewany niemal od początku śledztwa, ale brakowało dowodów winy. Do finału sprawę doprowadzili policjanci z Archiwum X. W czwartek usłyszał zarzuty.

– To jest zarzut z art. 148 paragraf 2 Kodeksu karnego, czyli jest podejrzany o dokonanie zbrodni zabójstwa ze szczególnym okrucieństwem – wyjaśniła Beata Marczak, zastępca prokuratora generalnego.

– Pociągnięcie do odpowiedzialności karnej sprawcy tej brutalnej zbrodni będzie możliwe dzięki wyjątkowo wytężonej pracy prokuratorów prowadzących to postępowanie oraz funkcjonariuszy policji, jak również biegłych powołanych do opiniowania w tej sprawie. Musieli się oni zmierzyć z przestępczym działaniem, które dotąd było nieznane polskiej i zagranicznej kryminalistyce – powiedziała Marczak.

Teraz prokuratura sporządza wniosek o tymczasowe aresztowanie mężczyzny. Na skierowanie go do sądu ma czas do godzin popołudniowych.

Badanie wariografem

W czwartek po raz pierwszy Robert J. został przebadany wariografem przez Jacka Bieńkuńskiego, niezależnego eksperta psychofizjologicznych badań poligraficznych, który był zaangażowany w badanie sprawy od 2011 roku.

–  Na wstępie padło standardowe pytanie, czy wyraża z własnej i nieprzymuszonej woli zgodę na poddanie się czynnościom. Stwierdził, że w związku z tym, że nie ma z tą zbrodnią nic wspólnego, to nie obawia się tych badań, więc chce się im poddać. Wydałem na razie wstępną ocenę, ale nie mogę zdradzić jaką. Dopiero przygotowuję gruntowną analizę materiału. Badanie trwało długo, dłużej niż standardowe które zajmuje 1-1,5 godziny.  Stało się tak z uwagi na bogaty, już zebrany, w tej sprawie materiał dowodowy – relacjonuje.

Jak mówi ekspert, sprawdzano m.in. czy podejrzany będzie reagował na szczegóły związane z przebiegiem i okolicznościami dokonania zabójstwa, czy posiada skrywaną wiedzę w tym temacie, pytania z zakresu modus operandi – wiedzy, którą dysponuje w pierwszej kolejności sprawca zbrodni.

– Będę teraz oceniał czy reagował na pytania krytyczne. Z tego, na bazie tej analizy, opracowuje się końcowe wnioski, które są elementem prawdopodobieństwa. I te należy dodatkowo oceniać na bazie posiadanych już materiałów – tłumaczy.

Wcześniej Bieńkuski w sprawie przebadał około 20 osób.

– Badania były trudne z uwagi na to , że nie dysponowano w początkowej fazie postępowania jakimiś konkretnymi materiałami.  Układając pytania do testów bazowałem na hipotetycznych przypuszczeniach, założeniach w celu sprawdzenia określonych wersji śledczych, które przyjęli prowadzący śledztwo. Moje wyniki z badań były oczywiście weryfikowane przez inne czynności procesowe i sukcesywnie zbliżano się krok po kroku coraz bliżej do sprawcy – mówi.

Przeczytaj także: „Pan chyba świętym będzie…” Żeby Pani wiedziała, co ja zrobiłem…”. Czy Robert J. to „kuśnierz”?

Przełom dzięki badaniom 3D skóry

Tymczasem PAP podaje, że do zatrzymania mężczyzny przyczyniły się zlecone przez śledczych analizy. Chodzi o przeprowadzone po raz pierwszy na świecie badania 3D fragmentów skóry zamordowanej. Na tej podstawie ustalono sposób zadawania ciosów przez mordercę i fakt, że mogła je zadawać osoba wyszkolona w określonych sztukach walki – trenował je właśnie Robert J.

Według informatora PAP, było to przełomowe dla śledztwa, w którym prokuratura skrupulatnie zbadała wszystkie ślady pozostawione przez sprawcę, sposób jego działania i profil psychologiczny.

Mężczyzna przez wiele lat był obserwowany przez śledczych. Brakowało jednak dowodów jego winy. – Od kilku lat te podejrzenia koncentrowały się wokół jednego człowieka, ale nigdy nie udało się przełożyć zebranego materiału na konkretne dowody, które pozwalałyby na postawienie temu człowiekowi zarzutów. Dzisiaj został zatrzymany. Mam nadzieje, że to zabójca. Gdyby się okazało, że po 20 latach udało się zatrzymać zabójcę, to byłby ogromny sukces – mówił w środę w rozmowie TVN24 Dariusz Nowak, były rzecznik małopolskiej policji.

Jedyna taka bestialska zbrodnia w Polsce

– Prokuratorzy zlecali kolejne badania i opinie biegłych, żeby na podstawie najdrobniejszych nawet śladów dowiedzieć się jak najwięcej o okolicznościach mordu i samym sprawcy. Z tak bestialską zbrodnią i zbezczeszczeniem ciała nie mieliśmy jeszcze w Polsce do czynienia, dlatego prokuratura postawiła sobie za punkt honoru wykrycie sprawcy – mówiła osoba znająca kulisy śledztwa. Prokuratorzy zaangażowali dziesiątki biegłych z Polski i zagranicy. Korzystali ze wszystkich najnowocześniejszych metod badawczych oraz zdobyczy nauki i techniki.

Na ich zlecenie Laboratorium Ekspertyz 3D Katedry Medycyny Sądowej Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu po raz pierwszy na świecie sporządziło trójwymiarowy obraz zbrodni tylko na podstawie śladów pozostawionych przez sprawcę na tkankach ofiary. Dzięki badaniom Katedry Biologii Eksperymentalnej Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu udało się także wykryć związki chemiczne, które morderca podawał studentce – podało źródło PAP.

Prokuratura Krajowa podała, że „w sprawie tej przez wiele lat przeprowadzono żmudne czynności śledcze, które w konsekwencji doprowadziły do ustalenia sprawcy zabójstwa”.

 Prokuratorzy, funkcjonariusze policji oraz powołani w sprawie biegli musieli zmierzyć się z działaniem przestępczym sprawcy bez precedensu zarówno w polskiej, jak i światowej kryminalistyce. Fakt oskórowania ofiary, tak szokujący dla naszych wzorów kulturowych, wywoływał nieustanne zainteresowanie postępami śledztwa zarówno mediów, jak i opinii publicznej – czytamy w komunikacie.

Dodano w nim, że w toku śledztwa powoływano najwybitniejszych polskich i zagranicznych biegłych różnych specjalności m.in. z zakresu psychologii śledczej, z zakresu badań poligraficznych wykonywanych przez eksperta Jacka Bieńkuńskiego.

– Kluczowy wkład w poczynienie ustaleń śledczych miały również opinie instytucji specjalistycznych, w tym m.in. Instytutu Ekspertyz Sądowych im. prof. dra Jana Sehna w Krakowie, Zakładów Medycyny Sądowej, Polskiej Akademii Nauk, Uniwersytetu Przyrodniczego, Instytutu Odlewnictwa w Krakowie – napisano.

Skóra w wodzie

W komunikacie czytamy ponadto, że podczas śledztwa korzystano również z najnowszych technik śledczych i zdobyczy nauki, które „pozwoliły na odtworzenie sposobu działania sprawcy i wykrycie szeregu istotnych z punktu widzenia dowodowego okoliczności zabójstwa Katarzyny Z.”. – Po raz pierwszy w Polsce odtworzył on sposób działania sprawcy zabójstwa Katarzyny Z. w oparciu o dane biometryczne ofiary i ślady działania sprawcy na niektórych tkankach ofiary, sporządzając trójwymiarowy obraz przebiegu zabójstwa – wskazała prokuratura.

 Istotne dowodowo były również ustalenia poczynione przez Katedrę Biologii Eksperymentalnej Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu reprezentowaną przez prof. Krzysztofa Marycza. Przy użyciu najnowszych metod badawczych wykrył on związki chemiczne, jakie były podawane Katarzynie Z. – dodano.

Fragmenty skóry i ciała studentki Uniwersytetu Jagiellońskiego Katarzyny Z. wyłowiono z Wisły 7 stycznia 1999 r. Zwłoki zostały pozbawione skóry, jej fragmenty były fachowo odcięte i wypreparowane. Dzięki badaniom genetycznym ustalono, iż ofiarą jest zaginiona w listopadzie 1998 r. studentka UJ.

W 2000 r. ujawniono, iż przy szczątkach znaleziono ślady biologiczne niepochodzące od ofiary. Wykorzystano je do weryfikacji osób, znajdujących się w kręgu podejrzeń. Nie przyniosło to jednak efektów i w październiku 2000 r. prokuratura umorzyła śledztwo. Podkreślała jednak, że w przypadku ustalenia nowych okoliczności lub dowodów, śledztwo może być podjęte na nowo. Przestępstwo zabójstwa ulega przedawnieniu po 30 latach od popełnienia czynu (dolicza się dodatkowe 5 lat, jeśli w sprawie było prowadzone śledztwo).

Pod koniec 2011 r. krakowska policja poinformowała, iż policjanci z tzw. Archiwum X ponownie analizowali materiały tego śledztwa i ustalali nowe dowody. Było to możliwe m.in. dzięki postępowi w dziedzinie badań kryminalistycznych oraz współpracy z ekspertami w różnych dziedzinach.

Na tej podstawie krakowska prokuratura w styczniu 2012 r. podjęła śledztwo na nowo i zleciła m.in. ekshumację szczątków. Jak podawała, w wyniku oględzin ujawniono szereg śladów kryminalistycznych i dowodów, które zostały zabezpieczone dla potrzeb śledztwa. Były to substancje, włosy, drobiny i włókna pozwalające – zdaniem śledczych – na podjęcie dodatkowych czynności.

Prokuratura zapowiadała także m.in. przeprowadzenie wirtualizacji śladów i obrażeń za pomocą specjalistycznego sprzętu, przesłuchania kolejnych świadków oraz inne działania, o których nie informowała ze względu na dobro postępowania.

Więcej na ten temat w sobotę o 20.00 w programie „Superwizjer” na antenie TVN24. Reporterzy przedstawią efekty swojego kilkumiesięcznego śledztwa w tej sprawie.

msn.pl