https://twitter.com/olejnik_lukasz/status/1019633201072017414
Prokurator Piotrowicz bronił proboszcza Tylawy mimo dowodów, że ten molestował dziewczynki. Dzisiejszy poseł publicznie dezawuował świadków, w tym ofiary księdza i z pasją tłumaczył, dlaczego należy umorzyć sprawę. Dziś wypiera się odpowiedzialności. OKO.press występuje do TVP Rzeszów o udostępnienie nagrania konferencji Piotrowicza sprzed 15 lat
W sprawie księdza pomówionego o molestowanie seksualne dzieci, nie wydawałem postanowienia o umorzeniu postępowania. Przypisywane mi wypowiedzi są nieprawdziwe, a dobór rzekomo wypowiadanych słów i ich kompilacja ma na celu ośmieszenie i zdyskredytowanie
Stanisław Piotrowicz, oświadczenie – 20/11/2015
Takie oświadczenie złożył w listopadzie 2015 roku Stanisław Piotrowicz, gdy portal gazeta.pl wypomniał mu historię sprzed 15 lat. Kierowana przez niego prokuratura okręgowa w Krośnie umorzyła w 2001 r. postępowanie wobec proboszcza z Tylawy, Michała M.
„Nigdy jako prokurator nie prowadziłem postępowania przygotowawczego w sprawie księdza pomówionego o molestowanie seksualne dzieci, a w szczególności nie wykonywałem w takim postępowaniu żadnych czynności procesowych, w tym również nie wydawałem postanowienia o umorzeniu postępowania (dowód: akta postępowania przygotowawczego). Przypisywane mi w tym kontekście wypowiedzi są również nieprawdziwe, a dobór rzekomo wypowiadanych słów i ich kompilacja ma na celu ośmieszenie i zdyskredytowanie”.
„Autorów szkalujących mnie tekstów i tych, którzy je rozpowszechniają wzywam do ich usunięcia z przestrzeni publicznej. W przeciwnym wypadku podejmę zdecydowane kroki zmierzające do wyciągnięcia odpowiednich konsekwencji prawnych” – grozi Piotrowicz.
Rzeczywiście, poseł przewodniczący dziś pracom Sejmowej Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka nie prowadził sprawy proboszcza z Tylawy. Był jednak przełożonym prowadzącego sprawę prokuratora, a w wypowiedziach publicznych przedstawiał umorzenie postępowania jako swoją decyzję.
Jego ówczesne wypowiedzi – zwłaszcza na konferencji 7 listopada 2001 roku – nie wymagają żadnej „kompilacji”, by przedstawić go jako człowieka skrajnie stronniczego i bezwzględnego w argumentacji, bez śladu wrażliwości wobec ofiar molestowania.
Całowanie dziewczynek w usta przez proboszcza Piotrowicz bagatelizował: „dzieci dawały ciumka księdzu”. Dotykanie miejsc intymnych uznał za przejaw „zdolności bioenergoterapeutycznych”.
Konsekwentnie brał stronę proboszcza. Oraz Kościoła, który go bronił, na czele z abp Józefem Michalikiem, biskupem diecezji przemyskiej i (wtedy) wiceprzewodniczącym Konferencji Episkopatu Polski.
Po interwencji Ministerstwa Sprawiedliwości i podjęciu na nowo sprawy przez prokuraturę w Jaśle ksiądz został w 2004 roku skazany na dwa lata więzienia (w zawieszeniu na pięć) za molestowanie sześciu dziewczynek.
Sprawę proboszcza z Tylawy formalnie prowadził prokurator Sławomir Merkwa.
OKO.press zapytało go, jak ocenia fakt, że prokurator Piotrowicz zrzuca na niego całą odpowiedzialność za decyzję o umorzeniu postępowania, choć było przecież inaczej. „Nie chcę wracać do tamtej sprawy, niech każdy sobie wyrobi własne zdanie na ten temat – odpowiedział – Nie namówi mnie pan do komentowania dzisiejszych wypowiedzi pana prokuratora Piotrowicza”.
„A jak chodzi o konferencję, to było i jest normalne, że sprawy prowadzone przez prokuratorów przedstawia mediom rzecznik prokuratury lub jej szef” – dodał.
Piotrowicz człowiek sumienia i abp Michalika
Credo Piotrowicza są słowa Jana Pawła II „Bądźcie ludźmi sumienia”, dlatego, jak deklaruje „w każdej sytuacji staram się być człowiekiem uczciwym i zawsze kieruję się głosem sumienia”.
Piotrowicz, partyjny prokurator w czasach PRL, po 1989 roku zostaje gorliwym katolikiem i parafianinem. W 1992 r. współorganizuje krośnieńskie koło Towarzystwa Pomocy im. św. Brata Alberta, do 2014 r. jest jego prezesem.
Współorganizuje krośnieńskie radio parafialne, miesięcznik parafialny „Przystań”. W rubryce „O mnie” na swej stronie poselskiej Piotrowicz pisze, że jest członkiem Rady Społecznej Archidiecezji Przemyskiej. Jest także komentatorem w Radio Maryja i TV Trwam.
W kwietniu 2011 r. abp Józef Michalik wręczył mu złoty medal „PRO ECCLESIA PREMISLIENSI”, przyznawany „wiernym świeckim za działalność wiernych na rzecz Kościoła lokalnego”. W informacji o odznaczeniu nie ma mowy o jego zaciętej obronie proboszcza z Tylawy.
Historia Tylawy – początek
W maju 2001 do „Gazety Wyborczej” zwraca się Lucyna Krawiecka. To żona grekokatolickiego księdza, która od lat mieszka z rodziną w Tylawie, społeczniczka z powołania. „Sama sobie z tym nie poradzę” – mówi. Krawiecka usłyszała zwierzenia kilku dziewczynek, którymi się opiekowała. Dowiedziała się, że ksiądz Michał M. całuje je w usta i wkłada rękę do majtek. W parafii niemal tradycją były noclegi dzieci w plebanii. Proboszcz sam je kąpał i układał do snu. Potwierdza to kilka dorosłych dziś kobiet.
Krawiecka nagrała wyznania dziewczynek i pojechała do arcybiskupa przemyskiego Józefa Michalika. Usłyszała, że rzuca oszczerstwa.
Arcybiskup dodał, że jeśli ma dowody, to powinna zgłosić się do prokuratury. Krawiecka właśnie to robi. Jej wniosek popiera katolicki zakonnik Michał L., który również rozmawiał z dziewczynkami.
Piszący ten artykuł tylawską sprawę zna z pierwszej ręki, m.in. redagował teksty Małgorzaty Bujary, dziennikarki z rzeszowskiego dodatku „Wyborczej”. W czerwcu wysłuchaliśmy w redakcji „GW” taśmy z nagraniami.
Oto jeden z drastycznych fragmentów (były jeszcze gorsze):
„Pytanie: A powiedz, co ci ksiądz robił?
Odpowiedź: No, do majteczek palce włożył.
P: Tam do pupki, tak?
O: Mhm.
P: To bolało?
O: Trochę musiało. I jeszcze całował.
P: A jak całował?
O: Jakby to powiedzieć.
P: Możesz powiedzieć wszystko, po prostu.
O: Wysuwał język”.
Kościół kontratakuje
Pierwsze publikacje „Wyborczej” – bez nazwisk, nie pada nawet nazwa wsi – wywołują typową agresję. To reakcja obronna, gdy jakieś środowisko dowie się, że ważna dla niego postać dopuściła się molestowania seksualnego. Do Krawieckich dzwoni mężczyzna:
„Atakujecie świętego człowieka. Wiemy o waszych grzechach. Rozprawimy się z wami”.
Prokuratura ustala, że telefony wykonywane były z plebanii w Dukli, gdzie mieszka przełożony księdza M. dziekan Stanisław S. (za telefony do Krawieckiej zostaje później skazany przez sąd, ale odwołuje się od wyroku).
Abp Józef Michalik w specjalnym liście do wiernych nazywa ks. Michała M. gorliwym kapłanem, do którego nie ma zastrzeżeń. Pisze o „znanej z antyklerykalizmu” „Gazecie”, która świadomie wyrządziła krzywdę księdzu prałatowi. Michalik uznaje nawet, że autorzy i redaktorzy „Wyborczej” „wywodzą się od ojca kłamstwa”.
W lipcu 2001 oskarżenie składa 38-letnia bezrobotna mieszkanka Tylawy, Ewa Orłowska. Twierdzi, że była w dzieciństwie krzywdzona przez proboszcza. Angażuje się też Komitet Ochrony Praw Dziecka z Rzeszowa i fundacja Zanim Nadejdzie Jutro z Sanoka.
Ksiądz nie daje za wygraną, w kazaniach powtarza, że dzieci, które na niego naskarżyły, mają grzech i muszą się z niego wyspowiadać. Po wsiach krążą listy z poparciem dla kapłana.
Trwa nagonka na tych, którzy poszli do prokuratury, i na dzieci, które oskarżyły w śledztwie proboszcza. Ludzie wytykają ich palcami, za Ewą Orłowską krzyczą: „Które dziecko masz z księdzem?!”.
O usunięcie księdza z parafii apeluje Zarząd Ogólnopolskiego Forum na rzecz Ofiar Przestępstw, a także niektórzy parafianie.
Beata Maziejuk pisze do abp. Michalika: „Przeraża mnie myśl, że dla opacznie pojętego dobra Kościoła my, Jego żywe ciało, zostaliśmy świadomie potraktowani jak trawa, po której przechodzi się ku wyższym celom, nie bacząc na szkody jej wyrządzane”.
Prokuratura w Krośnie podczas śledztwa konfrontuje pokrzywdzonych z księdzem; dzieci muszą przy proboszczu opowiadać o swoich przeżyciach.
1 września 2001 ksiądz M. rozpoczyna rok szkolny; władze szkoły, gmina, kuratorium nie znajdują powodu, by zawiesić go w czynnościach nauczyciela. 7 listopada 2001 roku Stanisław Piotrowicz zwołuje konferencję prasową w swoim gabinecie prokuratora okręgowego.
Konferencja prasowa Piotrowicza
Zdumionym dziennikarzom Stanisław Piotrowicz ogłasza, że 30 października 2001 r. prokuratura umorzyła śledztwo w tej sprawie”ponieważ czyn nie zawiera znamion czynu zabronionego”.
Podkreśla że świadkowie nie byli wiarygodni. Lucyna K.[Krawiecka] najpierw prosiła prokuraturę o dyskrecję, a potem sama „inspirowała teksty w gazetach”. Na rzecz proboszcza, zdaniem Piotrowicza, przemawiają listy w obronie księdza wysyłane do prokuratury przez parafian.
Informuje, że w śledztwie zostały przesłuchane wszystkie osoby wskazane w doniesieniach, a także te, których nazwiska pojawiały się w kolejnych zeznaniach. Odsłuchano kasetę z nagranymi przez Lucynę Krawiecką trzema dziewczynkami i jedną 19-letnią osobą. „Dwie z małoletnich wycofały się podczas przesłuchania w prokuraturze – podaje Piotrowicz.
„Nagrania dzieci były analizowane przez dwóch psychologów, którzy uznali, że nie są wiarygodne”.
Prokuratura uznaje też za niewiarygodne zeznania dorosłych pokrzywdzonych. Piotrowicz : „W pismach jawi się ona [Ewa Orłowska] jako obrończyni wszystkich ciemiężonych przez księdza dzieci. Podkreśla, że leży jej na sercu dobro tych dzieci, tymczasem okazuje się, że akurat toczy się postępowanie karne w sprawie znęcania się tej pani nad własnymi dziećmi. Zawiadomienie złożył były mąż pani Ewy O., przytaczając różne sytuacje, które jego zdaniem miały świadczyć o tym, że ona znęca się nad własnymi dziećmi”.
Piotrowicz kilkakrotnie podkreśla, że większość świadków uważała za naturalne, że ksiądz bierze dzieci na kolana, przytula je, dotyka, całuje. „Nikogo to w tym środowisku nie raziło i sam ksiądz potwierdza te fakty. Ksiądz zaprzecza jednak, by miały one podtekst seksualny”.
Zeznania o dotykaniu intymnych miejsc Piotrowicz tłumaczy tym, że „ksiądz ma zdolności bioenergoterapeutyczne. Pojawiały się też zeznania, że jeśli dziecko bolał brzuszek, to po dotknięciu przez księdza ból znikał”.
Piotrowicz tłumaczy zwyczaj nocowania dzieci na plebanii: Dla dzieci nocowanie w obcym domu jest atrakcją. Kąpiel wynikała zaś z tego, że dzieci były brudne. Całowanie w usta według Piotrowicza było na zasadzie „daj ciumka” czy”gilgotanie brodą”.
Piotrowicz podkreśla, że świadkowie oskarżający księdza zostali z nim przez prokuratora skonfrontowani.
Według Piotrowicza właściwym wyjaśnieniem było to, co kapłan powiedział podczas jednej z konfrontacji, że „zawsze był przy dzieciach przyzwoicie ubrany, a nawet gdyby mu się zdarzyło coś, co może się zdarzyć każdemu zdrowemu mężczyźnie, to zadbałby, by tego dziecko nie zauważyło”.
Piotrowicz tłumaczy, że nie było podstaw prawnych do zbadania księdza przez biegłego psychologa. Być może ksiądz za daleko się posuwał w pewnych kwestiach, ja tego nie wiem, ale na to nie ma paragrafu.
Jedna z dziennikarek pyta, dlaczego nie została przeprowadzona wizja lokalna na plebanii. Jak się dowiedziała, ksiądz ubiera figurki świętych w dziecięce ciuszki. „To o niczym nie świadczy, w moim domu jest wiele zabawek ubranych w dziecinne ubranka” – odpowiada Piotrowicz.
Małgorzata Bujara: mówił, że sam jest ojcem
„Nie mogę zapomnieć tamtej historii, była najważniejszym tematem w mojej karierze dziennikarskiej. Konferencję pamiętam doskonale. Ciasno, masa dziennikarzy. Konferencja była długa, nerwowa, męcząca. Pan prokurator ogłosił decyzję o umorzeniu śledztwa i długo ją uzasadniał, bardzo emocjonalnie. Podkreślał, że jest absolutnie przekonany, że ksiądz nie jest winny. Że sam jest ojcem trojga dzieci i nigdy by nie dopuścił do umorzenia sprawy, gdyby miał wątpliwości, czy dzieciom nie stała się krzywda. Wspominał o własnym sumieniu.
W odpowiedzi na pytania dziennikarzy dezawuował świadków oskarżenia, przede wszystkim Ewę Orłowską, która odważyła się zeznawać przeciwko księdzu. To było bardzo nieprzyjemne, nosiło znamiona insynuacji.
Po konferencji zrobiłam z nim wywiad, w którym bronił decyzji o umorzeniu, jakby była jego własną. Nikt nie miał wątpliwości, że to Piotrowicz decydował.
Wywiad o „dawaniu ciumka”
W wywiadzie dla „Wyborczej” (ukazał się 8 listopada 2001 r.) Piotrowicz twierdzi, że zachowanie księdza – na zasadzie „daj ciumka księdzu”- go osobiście nie razi i że nikt nie czuł się skrzywdzony. Zapytany, czy ta sprawa nie przerosła prokuratury w Krośnie odpowiedział: „Ja już prowadziłem śledztwa, jakich wcześniej nikt w Polsce nie prowadził. I nikt ich od nas nie przejmował”.
Po decyzji Piotrowicza „Wyborcza” pytała retorycznie:
„Pytam prokuratora Piotrowicza, dyrektora gminnej szkoły Aleksandra Kosiora i biskupa Józefa Michalika, czy są zadowoleni, że dzieci w Tylawie będą dalej uczyć się religii od księdza proboszcza? Że będą go nadal odwiedzać w parafii?
Czy tak wygląda triumf prawa, wiary i sprawiedliwości? Czy Kościół jest dumny, że uniknął oskarżenia?”
Lucyna Krawiecka: chciał nas publicznie zlinczować
Lucyna Krawiecka, która jako pierwsza wystąpiła w obronie dzieci, mówi OKO.press:
„Mieliśmy przekonanie, że prokurator Piotrowicz kręci tym wszystkim. Na tej konferencji opowiadał różne rzeczy o mnie, na przykład, że chciałam wygryźć księdza, żeby pracować szkole jako katechetka. Jako grekokatoliczka nawet bym chyba nie mogła, to było wyssane z palca. A on to ogłosił dziennikarzom”.
„Także o Ewie Orłowskiej powtarzał takie ploty, jestem pewna, że wiedział, że to bzdety. Chciał nas publicznie zlinczować. Odebrałam, że jest podłym człowiekiem, który nie ma nic wspólnego z prawem i sprawiedliwością. Strasznie podły człowiek.
2004. Proboszcz skazany za molestowanie sześciu dziewczynek
25 czerwca 2004 roku, w trzy lata od ujawnienia skandalu w Tylawie, Sąd Rejonowy w Krośnie skazał 65-letniego ks. M. na dwa lata więzienia z zawieszeniem na pięć za molestowanie sześciu dziewczynek.
Ksiądz nie przyznał się do winy, ale też nie odwoływał się. Sąd potwierdził, że kapłan wkładał ręce pod bluzki dziewczynek i dotykał ich piersi, wkładał ręce do majtek i dotykał krocza, całował, wkładał palec do pochwy. Sąd zakazał też księdzu wykonywania zawodu nauczyciela, opiekuna i wychowawcy dzieci przez osiem lat.
OKO.press zwraca się o nagranie z konferencji
OKO.press zwraca się do TVP Rzeszów o udostępnienie opinii publicznej nagrania z konferencji Stanisława Piotrowicza z listopada 2001 roku. TVP Rzeszów jest – wedle naszych informacji – jedyną redakcją, która dysponuje nagraniem całego spotkania dzisiejszego przewodniczącego sejmowej Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka z dziennikarzami w siedzibie krośnieńskiej prokuratury.
„Przez ponad 70 ostatnich lat Europa stale ponosiła porażki, ale to właśnie one budowały europejski sukces. Dziś jest inaczej. Dzisiejszy chaos nie jest już kolejną szansą, aby Europa znów wzniosła się ku górze. To dźwięk wieszczący zagrożenie całkowitym rozpadem kontynentu” – ostrzega na łamach Foreign Policy Ivan Krastev, politolog, przewodniczący Centrum Strategii Liberalnych w Sofii.
Zdaniem Krasteva Europa, którą znamy dziś, to kontynent opierający się na trzech fundamentach z różnych czasów jej rozwoju. Mamy więc powojenną Europę, która wyłoniła się po 1945 roku, mamy Europę praw człowieka z roku 1968 i zjednoczoną Europę, której początkiem był rok 1989. Niestety – twierdzi politolog – dziś każdy z tych trzech porządków poddawany jest w wątpliwość.
Krastev przypomina w tym miejscu myśl Francisa Fukuyamy, którego zdaniem społeczeństwa dochodzą do końca historii, kiedy przeszłość przestaje mieć znaczenie dla teraźniejszości. W takim momencie możemy być właśnie dziś.
Politolog zwraca również uwagę, że mamy dziś do czynienia z paradoksem rewolucji w technologiach komunikacyjnych. Młodzi komunikują się między sobą znacznie intensywniej niż jakiekolwiek poprzednie pokolenie, ale w tej wymianie zdań nie uczestniczą najstarsi, którzy mogliby opowiadać o swoich doświadczeniach. W efekcie ogromna część społeczeństwa traktuje pokój jako coś oczywistego, sytuację daną raz na zawsze.
Jest i trzeci powód. Siła wspomnień o tragedii z lat 1939-1945 jest coraz mniejsza, bo dla większości migrantów czy uchodźców spoza kontynentu, II wojna światowa nigdy nie była ich wojną.
Rok 1968
Pada też projekt Europy, który powstał po rewolucji roku 1968, czyli miejsca dla takich wartości jak prawa człowieka, a w szczególności prawa mniejszości. Osiągnięciem końcówki lat 60. – twierdzi Krastev – był fakt, że Europa zaczęła postrzegać kontynent oczami najsłabszych i prześladowanych.
To jednak uległo zmianie. Dziś zmiany demograficzne i społeczne przekształciły społeczeństwo europejskie i zagrażają większości, czyli tym „którzy mają już wszystko i z tego powodu boją się wszystkiego”. Krastev ma na myśli wszystkich tych, którzy czują się przegranymi globalizacji.
Jak zmiana społeczna wpływa na ich polityczną postawę? Wszyscy ci ludzie – twierdzi politolog – boją się przyszłości, w której staną się mniejszością w swoich krajach, a ich kultura i styl życia będą zagrożone. Na dowód przytacza badania, według których młodzi Europejczycy są dużo bardziej tolerancyjni od starszych, kiedy chodzi o prawa mniejszości seksualnych, ale kiedy przychodzi do postrzegania migrantów spoza Europy, na równi z rodzicami i dziadkami postrzegają ich jako zagrożenie.
Zjednoczona Europa 1989
Kryzys migracyjny doprowadził również do zakwestionowania rzeczywistości zjednoczonego kontynentu po 1989 roku. Dziś widać już, że istnieją dwie zupełnie różne Europy. Gdy Zachód zastanawia się, jak integrować rosnącą liczbę obcokrajowców zamieszkujących ich kraje, mieszkańcy Europy Środkowo–Wschodniej chcą zatrzymania w ojczyznach młodych pokoleń potencjalnych migrantów, którym marzy się ucieczka na Zachód.
Dlaczego? Europa Środkowo-Wschodnia odrzuciła coś, co Krastev nazywa „imperatywem naśladowczym”.
Co to oznacza? Jego zdaniem przez dwie dekady po 1989 roku filozofię Europy Środkowej i Wschodniej można było podsumować jednym imperatywem: „naśladuj Zachód!”. Imitację zachodnich rozwiązań postrzegano jako najkrótszą drogę do wolności i dobrobytu. Efekt jest jednak inny niż oczekiwano. Teoretycznie zjednoczony kontynent w rzeczywistości został podzielony na naśladowców i naśladowanych. A życie imitatora jest pełne poczucia niższości, zależności i zagubionej tożsamości.
Czekając na cud
Podsumowując. Powojenna Europa zawodzi, ponieważ pamięć po wojnie słabnie, a trauma wojny – paradoksalnie – przyczyniła się do powstania Europy pacyfistycznej, niezdolnej do obrony. Model z roku 1968 legł w gruzach, ponieważ po latach oddawania głosu mniejszościom, o swoich prawach przypominają również większości społeczeństw. A zjednoczona w 1989 roku Europa ma się kiepsko, gdyż Wschód nie chce już naśladować Zachodu.
Czy wszystko to oznacza, że Europa nieodwołanie się rozpada? Krastev uważa, że fatalizm byłby błędem. Jego zdaniem Europa powinna dziś zwiększać swoje możliwości wojskowe, zderadykalizować skrajną prawicę (tak jak udało się to w latach 70. i 80. ze skrajną lewicą) oraz znaleźć sposób, by zatrzymać autorytarny zwrot na Wschodzie (nie twierdząc jednak, że jedyną możliwą dla niego drogą jest naśladowanie Zachodu).
„Skoro Europie udało się przekuć tak wiele porażek w sukcesy, można mieć nadzieję, że dziś dokona tego samego cudu” – pociesza politolog.