Andrzej Duda na kozetce u Rymanowskiego

Jak poseł Duda krytykował swojego obecnego doradcę

Wolałbym, aby Andrzej Duda miał przed sobą lepszego dziennikarza wywiadowcę, niż Bogdan Rymanowski. Marzeniem byłaby Teresa Torańska, na pewno lepsza byłaby Monika Olejnik, Magda Jethon (nie podlizuję się), Justyna Pochanke, Anita Werner – och, kobiety – czy Kamil Durczok, ale jest tak, jak jest. I tak zgoda na dziennikarza spoza mediów „narodowych” jest nie lada stresem dla prezydenta.

Tak naprawdę Duda daje nam powód do wstydu, wszak jest prezydentem Polski, acz nie wszystkich Polaków. Przyzwyczailiśmy się do niego jako osoby złamanej, a u Rymanowskiego wyszła do tego w pełnej krasie bezradność.

Zastanawiające? Ale nie tak bardzo, gdy poskrobiemy w psychoanalityczną pozłotkę Dudy, który zawodzi i któremu wszak nie można zaśpiewać: „Nic się nie stało”. Czort z nim! – jest przegrańcem, ale dlaczego ma za niego płacić Polska?

Duda łamie naszą dumę narodową. Gdy wypowiadam słowa „Polak, Polska” i w jakiejś koincydencji pojawia się Duda, jestem przez Dudę zmniejszany, występuje on jako wielkość mniejsza niż jeden. Jest współczynnikiem, przez który moja rzeczywista wartość doznaje małości. Tak jest przez moment, bo po pewnym czasie przychodzi refleksja: to tylko Duda, ktoś taki nie wpłynie na moje samopoczucie.

Tak działa sfera publiczna, której się poddajemy – chcemy tego, czy nie chcemy. Są ludzie, którzy nas wywyższają, ale też tacy, którzy nas zmniejszają. Duda zdaje się meldować Kaczyńskiemu: „Prezesie, zmniejszyłem Polaków”.

Na trzy rzeczy chciałem zwrócić uwagę, które Dudę obnażają. Z tej kozetki, na której poległ prezydent, musimy wyciągnąć wnioski dla własnego dobra.

Pierwsza to bezradność prezydenta. Ależ z niej nic jeszcze nie wypływa, jeżeli sobie nie uświadomimy, że bezradność jest manipulacją, ma wywołać współczucie – jaki jestem biedny, staram się, ale nie mogę, bo siły wyższe na to nie pozwalają. Taka jest matryca w naszych głowach: bezradnemu przebacza się, on nic nie może. I taki bezradny podpisuje odpowiednią ustawę sądowniczą.

Tego Duda nie musi być świadomy, to w naszej gestii jest krytycznie spojrzeć na jego bylejakość. Nie możemy też stosować demokratycznej formuły: wybraliśmy kogoś spośród siebie. Mazgaje wybrali mazgaja nr 1. Nie! Po to są takie bezpieczniki, jak Konstytucja i Trybunał Konstytucyjny, aby mazgaje nie zwalili winy na swoje braki talentów. Zniszczył Duda bezpieczniki? To za ich demolkę odpowie. Przed prawem nie ma równiejszych, są tylko odpowiedzialni. Ja, ty i mazgaj.

Druga sprawa może jeszcze bardziej znamienna. Było czuć strach, jaki wydał Duda na tej kozetce. Strach przed Donaldem Tuskiem. Ni z gruszki, ni z pietruszki, Duda formuje pod adresem Tuska taką oto pretensję: „człowiek, który powinien być ponad kwestiami politycznymi”. Ludzie! Nie wiedziałem, że Tusk w Brukseli nie sprawuje funkcji politycznej. Jakiż mały człowieczek odezwał się w Dudzie. Gdybym wziął na serio słowa Dudy i zastosował tę psychoanalityczną koincydencję, o której wyżej piszę, to stałbym się kurduplem – i nic by mi nie pomogło, żaden taboret, żadne Krakowskie Przedmieście. Ot, z Dudy strachem podszytego wyszedł ten Filip z konopi. Jak to mówią psycholodzy: kompleks widać jako pypeć na języku.

I trzecia sprawa, która zwróciła moją uwagę, a która wypływa z powyższych: „gigantyczny i nienotowany” sukces wyborczy prawicy w 2015 roku. Nie tylko nieprawdziwe są te dane, ale znowu mówiące, kim jest Duda i co z nim się stało w izolatce Pałacu Prezydenckiego. Możliwe, że on wierzy w to, co mówi, ale tym gorzej to o nim świadczy.

Polityk nie musi kłamać ani manipulować, aby działać i zachowywać się politycznie, to mit czysto pisowski: „kłamać jak Goebbels”. Otóż ten gigantyzm prawicy, to piąty zwycięski wynik PiS w historii dziewięciu kolejnych wyborów parlamentarnych, a więc bardzo przeciętny. Zaś Duda w szóstych wyborach prezydenckich miał najgorszy wynik spośród wszystkich prezydentów.

I w tym zestawieniu przymiotników mamy działanie kozetki, na której znalazł się poległy Duda. Bufon w Dudzie mówi: gigantyczny i nienotowany. Zaś fakty: przeciętny i najsłabszy. Gdy do nadymanego Dudy przystawi się szpileczkę rozumu, taka z niego wychodzi sflaczałość: przeciętny słabeusz.

Waldemar Mystkowski

koduj24.pl

Narodowcy powiesili na szubienicach zdjęcia europosłów Platformy Obywatelskiej

Narodowcy powiesili na szubienicach zdjęcia europosłów Platformy Obywatelskiej

Skandaliczny happening zorganizowali w sobotę w Katowicach, lokalni Narodowcy. Przed pomnikiem Wojciecha Korfantego powiesili na szubienicach, portrety europosłów PO, którzy głosowali za rezolucją, wzywającą polski rząd do przestrzegania obowiązującej w UE zasady praworządności. Uznali, że są zdrajcami, a szubienica to najwłaściwsza dla nich kara… Wygrażając zapewniali, że szubienic dla takich nie zabraknie, nawet jeśli minister środowiska wytnie całą Puszczę Białowieską i wszystkie drzewa w Polsce.

Jak wyjaśniał motywy happeningu Jacek Lanuszny, prezes Ruchu Narodowego na Śląsku, był to sprzeciw „wobec pomówień przede wszystkim zachodnich demoliberałów i ich mediów przeciwko Polakom wyrażającym swoją dumę w trakcie Marszu Niepodległości” oraz „tym europosłom z Platformy Obywatelskiej, którzy głosowali przeciwko Polsce w rezolucji w Parlamencie Europejskim”.

Przypomnijmy, że w rezolucji Parlament Europejski wyraził m.in. zaniepokojenie proponowanymi zmianami w przepisach, dotyczących polskiego sądownictwa. Zdaniem autorów dokumentu „mogą one strukturalnie zagrozić niezawisłości sądów i osłabić praworządność w Polsce”.

Za przyjęciem rezolucji głosowało sześcioro europosłów Platformy Obywatelskiej: Danuta Jazłowiecka, Danuta Huebner, Barbara Kudrycka, Julia Pitera, Róża Thun i Michał Boni i to ich zdjęcia zawisły w sobotę na szubienicach. Przeciwko rezolucji głosowali europosłowie PiS, grupa posłów PO była za, a część wstrzymała się od głosu. Z kolei eurodeputowani PSL nie wzięli udziału w głosowaniu.

Jako pierwsi europosłów PO zaatakowali politycy Prawa i Sprawiedliwości nazywając ich zdrajcami. Prezydent Andrzej Duda napisał na Twitterze, że rezolucja „to mowa kłamstwa, która uderza w Polskę, Polaków i nasze prawo wyboru. Gdzie szacunek dla demokracji?”

„Rezolucja jest tekstem, który opisuje naszą obecną sytuację w kraju. Każdy, kto widzi, co się dzieje w Polsce, musi się tej sytuacji przeciwstawić. Chodzi m.in. o permanentne łamanie prawa, któremu musimy się przeciwstawiać zawsze i wszędzie. Taki jest nasz patriotyczny obowiązek. My o tym ciągle mówimy, i tego wymagają od nas nasi wyborcy” – mówiła Róża Thun.

Słabym pocieszeniem jest informacja portalu Katowice 24.pl, że w manifestacji wzięła udział tylko garstka osób, choć organizatorami były aż cztery ugrupowania: Ruch Narodowy Region Śląsko-Zagłębiowski, Młodzież Wszechpolska – Okręg Śląski, Górnośląskie Stronnictwo Narodowe i ONR Brygada Górnośląska (Narodowe Katowice).

koduj24.pl

Zmiany w krakowskich sądach. Ziobro odwołuje m.in. prezes Sądu Okręgowego i dwie wiceprezes

– Zostałem poinformowany, że w poniedziałek mamy otrzymać dokumenty, prawdopodobnie faksem, że zostaje odwołana prezes Sądu Okręgowego w Krakowie oraz dwie wiceprezes – powiedział rzecznik krakowskiego sądu Waldemar Żurek. Dodał, że prezes SO, sędzia Beata Morawiec przebywa akurat na urlopie wypoczynkowym. – Byłaby to sytuacja bez precedensu, kiedy odwołuje się kogoś w trakcie urlopu – podkreślił.

Żurek poinformował też, że „są odwołani prezesi Sądów Rejonowych dla Krakowa-Nowej Huty i Krakowa-Podgórza”.

– Jest jeszcze telefoniczna informacja dotycząca odwołania prezesa Sądu Rejonowego w Myślenicach, jutro mamy otrzymać informację w postaci dokumentów – powiedział Żurek.

Rzecznik krakowskiego sądu powiedział, że nie zna powodu decyzji o odwołaniach.

– Z Informacji, jakie miałem wcześniej od prezesa sądu wynikało, że praca sędziów jest bardzo dobra, że wyniki są bardzo dobre, jeżeli chodzi o liczbę spraw załatwionych – powiedział Żurek.

Podkreślił, że prawdopodobnie minister sprawiedliwości korzysta z ustawy o Ustroju sądów powszechnych, która daje mu możliwość odwołania sędziów bez podania powodu.

Rzecznik MS zaprzecza

Jan Kanthak, rzecznik prasowy ministra sprawiedliwości napisał na Twitterze, że „Ministerstwo nie wysłało do Sądu Okręgowego w Krakowie ani do sądów mu podległych żadnych faksów z odwołaniami prezesów czy wiceprezesów”.

Ustawa daje taką możliwość

Możliwość odwoływania prezesów i wiceprezesów sądów powszechnych bez podania jakiejkolwiek przyczyny dały ministrowi sprawiedliwości zmiany w Prawie o ustroju sądów powszechnych. To jedna z trzech ustaw, które PiS przygotowało w ramach reformy sądownictwa, jedyna, która nie została zawetowana w lipcu przez prezydenta Andrzeja Dudę.

Nowela odstępuje od modelu powoływania prezesów sądów apelacyjnych i okręgowych przez ministra sprawiedliwości po uzyskaniu opinii zgromadzeń ogólnych sądów. Zakłada też – „dla wzmocnienia nadzoru zewnętrznego sprawowanego przez ministra” – odstąpienie od zasady powoływania prezesa sądu rejonowego przez prezesa sądu apelacyjnego z zastosowaniem procedury opiniowania kandydata – na rzecz powołania go przez ministra.

Z kolei przepis przejściowy przewiduje, że prezesi i wiceprezesi sądów „mogą zostać odwołani przez ministra sprawiedliwości, w okresie nie dłuższym niż 6 miesięcy od dnia wejścia w życie niniejszej ustawy, bez zachowania wymogów” określonych w przepisach.

Przez pół roku ma też istnieć możliwość dokonania przez prezesów „przeglądu stanowisk funkcyjnych” w sądach, czyli m.in. przewodniczących wydziałów.

Podobnie było w warszawskim sądzie

Przypomnijmy, że we wrześniu minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro odwołał trzy wiceprezes Sądu Okręgowego w Warszawie, choć ich kadencje jeszcze nie wygasły. Także skorzystał z ustawy o Ustroju sądów powszechnych i nie uzasadnił swoich decyzji.

Odwołane wówczas wiceprezes podpisały się w ubiegłym roku pod listem do Ziobry, w którym wyraziły zaniepokojenie „personalnymi atakami na sędziów oraz ich rodziny” w mediach i wypowiedziach polityków.

Z kolei w połowie listopada, wysyłając faks, odwołano wiceprezesa Sądu Apelacyjnego w Lublinie, sędziego Cezarego Wójcika oraz kierownictwo Sądu Apelacyjnego w Katowicach, sądów okręgowych w Gliwicach i Katowicach i kilku Sądów Rejonowych na Śląsku.

Polsat News, polsatnews.pl

Prostackie słowa Cejrowskiego o Biedroniu, Tusku i kobietach

Prostackie słowa Cejrowskiego o Biedroniu, Tusku i kobietach

„Prawo dżungli” – pod takim hasłem Wojciech Cejrowski prowadzi spotkania autorskie. Bilety wstępu nie są tanie – zobaczenie Cejrowskiego „na żywo” kosztuje 65 zł. Na jedną z takich imprez wybrali się reporterzy wp.pl.

Z ich relacji wyłania się żenujący obraz. Cejrowski rozpoczął swój występ od narzekania… na swoją popularność. – „Próbuję nie robić siku w pociągu, nie piję. Gdy tylko chcę iść do kibla, kolejka się ustawia do zdjęcia” – mówi Cejrowski, a publiczność się śmieje. Nie wiedzieć dlaczego uznał, że kobiety nie wiedzą, jak wygląda pisuar, ale pospieszył z tłumaczeniem. – „To jest umywalka, tylko trochę za nisko wisi” – stwierdził, a publika biła brawo.

Nie zabrakło także „żartów” pod adresem szefa Rady Europejskiej Donalda Tuska. – „Nie chciałbym, żeby Donald Tusk przyjechał do Polski. Bo jakbym go spotkał, to musi ode mnie dostać w pysk, gdyż obraził moją mamusię, nazywając ja moherowym beretem. Jak mężczyzna spotyka drugiego, który go obraził, to muszę mu dać w pysk. I wtedy pójdę do więzienia, a to on powinien. Niech lepiej nie wraca z tej Brukseli” – stwierdził Cejrowski, czym po raz kolejny rozbawia publiczność.

Pozwolił sobie również na homofobiczne żarty pod adresem prezydenta Słupska Roberta Biedronia. – „Jak byłem w Słupsku, cały występ pod ścianą zrobiłem. Próbowali mnie rozluźnić, bo to był mój pierwszy występ w Słupsku. Naprawdę spięty byłem. Pytali, czy dostałem sok w garderobie. Dostałem. A jaki był? Nie pamiętam. Na pewno gejfrutowy. A jak pan do nas dojechał? Pytają mnie w tym Słupsku. Od Gdańska jechałem. Najlepszy dojazd od Bytowa” – mówił wyraźnie rozbawiony Cejrowski.

Nie przeszkodziło mu nawet to, że na sali były też dzieci. Wiedział o tym, bo na początku występu zapowiedział, że z tego powodu będzie unikał wulgaryzmów.

Uczestnikom spotkania zdaje się też nic nie przeszkadzało. Po występie reporterzy wp.pl usłyszeli ich komentarze: – „Ale dobre z tym Biedroniem, pogonić go trzeba” – powiedziała kobieta w średnim wieku. – „Oby tylko tego Tuska spotkał i mu przyłożył” – dopowiedział ktoś z boku.

koduj24.pl

Michał Rachoń poucza rzecznika PO

Michał Rachoń poucza rzecznika PO

Michał Rachoń, twarz dzisiejszego dziennikarstwa czasów „dobrej zmiany” wie najlepiej, co przystoi jego rozmówcom. I wiedzy tej nie waha się użyć.

Oto w trakcie programu „Woronicza 17” miała miejsce ostra wymiana zdań między zaproszonymi politykami. Jej powodem stała się przyjęta przez Sejm uchwała, upamiętniająca ofiary bolszewizmu. Rachoń dopytywał, dlaczego PO i Nowoczesna nie głosowały za jej przyjęciem. Jako pierwszy na to pytanie odpowiadał poseł PO Jan Grabiec. – „Dlatego że głosami PiS-u przyjęty został absurdalny tekst rezolucji, kompletnie niezgodny z prawdą historyczną, mieszający bieżącą politykę i jakieś antylewicowe wątki z watkami dotyczącymi historii” – stwierdził. Rachoń poprosił o wskazanie przez posła konkretnych zapisów uchwały, które nie pozwoliły posłom PO głosować za ich przyjęciem.

– „Mogę podać konkret” – powiedział rzecznik PO i podniósł tablet ze zdjęciem z manifestacji narodowców w Katowicach, podczas której powieszono portrety europosłów PO. – „Tym konkretem jest to, co się dzieje w Polsce. Od dwóch lat narasta w Polsce faszyzm, za przyzwoleniem rządu PiS-u” – dodał. Wówczas przerwał mu Rachoń: – „Panie pośle, ja nie pozwolę na kolportowanie tego rodzaju informacji, dezinformacji” – ocenił. – „To są zdjęcia wczorajszej manifestacji faszystów w Katowicach, którzy zbudowali szubienice na placu Katowic, chronieni przez policję – kontynuował Grabiec. To jednak prowadzącego nie uspokoiło i dalej ponawiał pytanie o powód, dla którego PO nie zagłosowało za sejmową uchwałą.

Zdeterminowany polityk PO postanowił więc rozmawiać z pozostałymi gośćmi – „To jest test dla prokuratora generalnego, czy zrobicie coś z faszyzmem, który w tej chwili rozwija się w Polsce?” – zwrócił się Grabiec do wiceministra sprawiedliwości Michała Wójcika. Na to znów wkroczył Rachoń. – „Udział polityka w programie, również polityka opozycji, nie polega na wygłaszaniu własnych opinii w oderwaniu od tematu…” – pouczył rzecznika PO. – „Tylko ma głosić opinie z przekazu partyjnego PiS-u, tak jak pan” – odparował Grabiec. – „Odpowiedziałem panu na pytanie i chcę kontynuować. Dzisiaj problemem w Polsce jest to, że roztaczany jest parasol ochronny nad faszyzmem. To dzisiaj jest problem wizerunku Polski za granicą, że kolejny raz faszyści budujący szubienicę na placu w Katowicach będą świadczyli o Polsce”.

Rachoń tymczasem po raz kolejny zadał mu pytanie o nieakceptowalne dla PO fragmenty uchwały dotyczącej upamiętnienia ofiar bolszewizmu, a wobec braku satysfakcjonującej go odpowiedzi – nie zawracając sobie głowy mówiącym nadal Grabcem – przekazał głos posłowi Nowoczesnej Piotrowi Misiło. – „To jest naprawdę skandal panie redaktorze, po co pan mnie do programu zaprasza, skoro pan mi nawet jednego zdania nie daje powiedzieć, pan mnie cały czas zagaduje – poskarżył się Grabiec, ale dziennikarz pozostał jednak niewzruszony. Rzecznik PO jeszcze kilkukrotnie próbował dopytać o sprawę katowickiej szubienicy wiceministra Michała Wójcika i innych gości w studiu, w tym szefa gabinetu prezydenta Krzysztofa Szczerskiego. Nie uzyskał jednak nic, oprócz ogólnikowych zapewnień. – „W Polsce nie ma, nie było i nie będzie faszystów, bo Polska była ofiarą faszyzmu i nazizmu niemieckiego” – ujmująco przekonywał Szczerski. Zdaniem Wójcika, przez takich ludzi jak Grabiec „źle się mówi o Polsce na całym świecie”, pośrednio potwierdzając obawy rzecznika PO. Do akcji ponownie wkroczył Michał Rachoń, znów z pouczeniem. – „Panie pośle, chciałem pana poinformować, że od dwunastu minut mówi pan bez przerwy z każdym kolejnym dyskutantem – zwrócił się do polityka PO.

koduj24.pl

Zdrajcy, kapusie i patrioci

Zdrajcy, kapusie i patrioci

Trzeba nieustannie patrzeć na ręce tym, którzy zbijają kapitał polityczny i prywatny, wykorzystując milczenie obywateli zmęczonych podziałami.

Poseł Piotr Kaleta zapunktował u Jarosława Kaczyńskiego, odkurzając i rozwijając twórczo sejmową zapowiedź prezesa, która brzmiała: „wszyscy pójdziecie siedzieć”. Wiadomość ta skierowana była do posłów opozycji, którzy ośmielili się cytować opinie Lecha Kaczyńskiego na temat praworządności, demokracji i Konstytucji – opinie przypadkiem całkowicie sprzeczne z poglądami Jarosława. Naczelnik IV Rzeczpospolitej zapowiedział tym samym powtórkę Berezy Kartuskiej, gdzie za akceptacją Naczelnika II Rzeczpospolitej osadzono niepokornych posłów. Obaj przywódcy mieli identyczny pogląd, że ich opozycyjni adwersarze to kanalie oraz zdradzieckie mordy. I tę właśnie ocenę rozbudował poseł PiS Piotr Kaleta, który z mównicy sejmowej wyraził przekonanie, że partię opozycyjną (jedną czy wszystkie – nie był pewien) należy koniecznie zdelegalizować, ponieważ ich reprezentanci w europarlamencie okazali się zdrajcami.

Aktualnych próśb do Unii o wsparcie dla polskiej demokracji, zawłaszczanej przez pierwszego w historii UE dyktatora, nie ma najmniejszego sensu porównywać z dawniejszymi kłamliwymi oskarżeniami PiS o sfałszowaniu wyborów, o sekowaniu rydzykowych mediów czy o zmowę rządu Tuska, który miał ukrywać prawdę o smoleńskim „zamachu”. Widzę natomiast sens w publicznym odpytaniu prezesa Kaczyńskiego, posła Kaletę i innych oskarżycieli, co by zrobili, gdyby ktoś silniejszy odebrał im zabawki i pod groźbą infamii zabronił poskarżyć się na to bezprawie. Napisałem o tym kiedyś opowiastkę i pozwolę sobie przytoczyć jej fragmenty:

***

W środku nocy do mojego mieszkania wszedł sąsiad i zabrał mi telewizor. Dziwne, ale wcale się z tym nie krył. Przeciwnie. Od razu obwieścił w całym bloku, że zrobił to w imię wyższych racji, bo on mianowicie nie miał dotąd telewizora, a ja już się napatrzyłem, więc to, co zrobił jest dobrą zmianą, bo najwyższy czas wprowadzić w naszym blokowisku zasady sprawiedliwości społecznej.

Nigdy faceta nie lubiłem, ale sąsiad to sąsiad, więc wypadało załatwić sprawę bez awantur. Zwróciłem się do mieszkańców, licząc na ich wsparcie, ale okazało się, że spora część lokatorów stanęła po stronie agresora. Powód był zrozumiały: jako przewodniczący komitetu blokowego ogłosił, że będzie przydzielał wybranym lokatorom miejsca na parkingu. Trąbił przy tym na lewo i prawo, że obejmując funkcję zastał sprawy mieszkańców w ruinie, a poprzednia lewacka ekipa doprowadziła do totalnego bezhołowia, bo każdy parkował tam, gdzie chciał i najwyższy czas z tym skończyć.

Dotarłem jednak do sąsiadów, którzy nie dali się przekupić i całkiem sporą grupą stanęliśmy przed drzwiami zaborcy telewizora. Sąsiad owszem, uchylił drzwi, ale tylko po to, by władczym tonem poinformować, że jako demokratyczny mandatariusz większości mieszkańców wykonuje wolę suwerena i ma prawo rządzić, jak chce. A kiedy podniosły się głosy, że został wybrany głosami tylko tych nielicznych, którym chciało się pójść na zebranie i że nikt nie dał mu mandatu do łamania prawa, obrzucił nas obelżywymi epitetami i z hukiem zatrzasnął drzwi.

Pozostała mi już tylko droga prawna. Zapożyczyłem się w SKOK-u i wynająłem renomowaną kancelarię adwokacką, która po analizie sytuacji wysłała do sąsiada urzędowe pismo, domagając się zwrotu bezprawnie zaanektowanego telewizora, pod rygorem wystąpienia do sądu o odszkodowanie. Niedługo potem nadeszła odpowiedź autorstwa docenta wydziału prawa Uniwersytetu Podhalańskiego im. gen. Kiszczaka, w którym ów uczony na wstępie zakwestionował legalność nabycia mojego telewizora, a następnie wywiódł wyższość interesu społecznego nad prawem własności, załączając deklarację sąsiada, że zamierza on udostępniać mój telewizor innym mieszkańcom, otwierając okna w czasie nadawania dziennika TV w programie 1.

Nie widząc innego wyjścia, poszedłem na policję i zgłosiłem kradzież. No i się zaczęło. Oburzony sąsiad wywiesił na tablicy ogłoszeń pismo wzywające mieszkańców do protestów przeciwko kalaniu przeze mnie wspólnego gniazda i nawołujące do czynnego przeciwstawienia się publicznemu oczernianiu dobrego imienia naszej blokowej społeczności. Zaprzaństwem i zdradą nazwał wywlekanie na zewnątrz rodzinnych brudów, które ponoć z łatwością można wyprać we własnym gronie, przy odrobinie dobrej woli – mojej, rzecz jasna.

Na konkretną ofertę wyprania rodzinnych brudów nie czekałem długo. Już następnego dnia otrzymałem kopię pisma, które sąsiad wysłał do komisariatu policji. Napisał w nim, że telewizora wcale nie ukradł, tylko przejął go w czasowe użytkowanie, w interesie reprezentowanych przez niego mieszkańców, od których otrzymał mandat w demokratycznych wyborach. Zadeklarował również niezłomną wolę załatwienia sprawy kompromisowo, w drodze negocjacji i porozumienia. Do przesłanego mi pisma dołączona była propozycja kompromisu. Składała się z dwóch punktów: 1. Telewizor ma pozostać w mieszkaniu sąsiada. 2. W ustalonych (przez sąsiada) godzinach będę mógł do niego wpaść i obejrzeć wybrane (przez sąsiada) programy, pod warunkiem, że przyniosę ze sobą kapcie, krzesło i flaszkę.

Na dole dokumentu był jeszcze dopisek drobnym drukiem, że jeśli się nie zgodzę na ten rozsądny kompromis oraz nadal będę marudził i donosił, to sąsiad będzie miał prawo zabrać mi dodatkowo radio, nagrywarkę CD, komputer i młynek do kawy, a ponadto każdy mieszkaniec, który poczuje się obrażony moimi kłamliwymi oskarżeniami będzie mógł bezkarnie nakłaść mi po ryju.

No i teraz nie wiem. Mam się zgodzić? Bo jak nie, to przecież na wieki zostanę kapusiem i zdrajcą…

***

Namawiam Polaków do roztropnego namysłu nad nakazem fałszywej lojalności zbiorowej, osadzonym głęboko w naszej tradycji – tej, która obrosła sentencjami o złym ptaku, który własne gniazdo kala, „nie mów matole, co się dzieje w szkole” itp. wytworami kultury zbiorowej. Namawiam do refleksji nad podziałem: My – Obcy, dokonywanym przy akompaniamencie złowrogich okrzyków o wieszaniu targowiczan. Trzeba nieustannie patrzeć na łapy tym, którzy zbijają kapitał polityczny, a w konsekwencji także prywatny, wykorzystując milczenie obywateli zmęczonych podziałami. Wiemy, kto korzysta z bezradności ludzi znużonych nieustannym chamskim awanturnictwem. Rozgrywają nas ci, którzy życzą sobie łamać prawo w ciszy i spokoju, bez niczyich uwag i wtrącania się. Wykrzykując epitety o zdrajcach i donosicielach, którym odebrać trzeba mandaty parlamentarne, prawa obywatelskie, a może i wolność osobistą, chcą pozbawić Polaków ostatniego koła ratunkowego. Ostatniego, bo przecież jest oczywistą oczywistością, że z totalitarną władzą nie można niczego załatwić we własnym gnieździe, ponieważ to gniazdo stało się już ich własnością, a ich racje zawsze będą najichniejsze i najracniejsze.

Za komuny nieformalny zakaz kapowania chronił naród przed wrogą władzą. Dziś ma chronić władzę przed wrogim narodem.

Andrzej Karmiński

koduj24.pl

Andrzej Duda na kozetce u Rymanowskiego

Wolałbym, aby Andrzej Duda miał przed sobą lepszego dziennikarza wywiadowcę, niż Bogdan Rymanowski. Marzeniem byłaby Teresa Torańska, na pewno lepsza byłaby Monika Olejnik, Magda Jethon (nie podlizuję się), Justyna Pochanke, Anita Werner – och, kobiety – czy Kamil Durczok, ale jest tak, jak jest. I tak zgoda na dziennikarza spoza mediów „narodowych” jest nie lada stresem dla prezydenta.

Tak naprawdę Duda daje nam powód do wstydu, wszak jest prezydentem Polski, acz nie wszystkich Polaków. Przyzwyczailiśmy się do do niego jako osoby złamanej, a u Rymanowskiego wyszła do tego w pełnej krasie bezradność.

Zastanawiające? Ale nie tak bardzo, gdy poskrobiemy w psychoanalityczną pozłotkę Dudy, który zawodzi i któremu wszak nie można zaśpiewać: „Nic się nie stało”. Czort z nim! – jest przegrańcem, ale dlaczego ma za niego płacić Polska?

Duda łamie naszą dumę narodową. Gdy wypowiadam słowa „Polak, Polska” i w jakiejś koincydencji pojawia się Duda (on mówiący, czytam o nim), jestem przez Dudę zmniejszany, występuje on jako wielkość mniejsza niż jeden, jest współczynnikiem, przez który moja rzeczywista wartość doznaje małości. Tak jest przez moment, bo po pewnym czasie przychodzi refleksja: to tylko Duda, ktoś taki nie wpłynie na moje samopoczucie.

Tak działa sfera publiczna, której się poddajemy – chcemy tego, czy nie chcemy. Są ludzie, ktorzy nas wywyższają, ale też tacy, ktorzy nas zmniejszają. Duda zdaje się meldować Kaczyńskiemu: „Prezesie, zmniejszyłem Polaków”.

Na trzy rzeczy chciałem zwrócić uwagę, które Dudę obnażają. Z tej kozetki, na której poległ prezydent, musimy wyciągnąć wnioski dla własnego dobra.

Pierwsza to bezradność prezydenta. Ależ z niej nic jeszcze nie wypywa, jeżeli sobie nie uświadomimy, że bezradność jest manipulacją, ma wywołać współczucie, jaki jestem biedny, staram się, ale nie mogę, bo siły wyższe na to nie pozwalają. Taka jest matryca w naszych głowach: bezradnemu przebacza się, on nic nie może. I taki bezradny podpisuje odpowiednią ustawę sądownicza.

Tego Duda nie musi być świadomy, to w naszej gestii jest krytycznie spojrzeć na jego bylejakość. Nie możemy też stosować demokratycznej fomuły: wybraliśmy kogoś spośród siebie. Mazgaje wybrali mazgaja nr 1. Nie! Po to są takie bezpieczniki, jak Konstytucja i Trybunał Konstytucyjny, aby mazgaje nie zwalili winy na swoje braki talentów.

Zniszczył Duda bezpieczniki? To za ich demolkę odpowie. Przed prawem nie ma równiejszych, są tylko odpowiedzialni. Ja, ty i mazgaj.

Druga sprawa może jeszcze bardziej znamienna. Było czuć strach, jaki wydał Duda na tej kozetce. Strach przed Donaldem Tuskiem. Ni z gruszki, ni z pietruszki, Duda formuje pod adresem Tuska taką oto pretensję: „człowiek, który powinien być ponad kwestiami politycznymi”.

Ludzie! Nie wiedziałem, że Tusk w Brukseli nie sprawuje funkcji politycznej. Jakiż mały czlowieczek odezwał się w Dudzie. Gdybym wziął na serio słowa Dudy i zastosował tę psychoanalityczną koincydencję, o której wyżej piszę, to stałbym się kurduplem – i nic by mi nie pomogło, żaden taboret, żadne Krakowskie Przedmieście.

Ot, z Dudy strachem podszytego wyszedł ten Filip z konopii. Jak to mówią psycholodzy: kompleks widać jako pypeć na języku.

I trzecia sprawa, która zwróciła moją uwagę, a która wypływa z powyższych: „Gigantyczny” i „nienotowany” sukces wyborczy prawicy w 2015 roku. Nie tylko nieprawdziwe są te dane, ale znowu mówiące, kim jest Duda i co z nim się stało w izolatce Pałacu Prezydenckiego. Możliwe, że on wierzy w to, co mówi, ale tym o nim gorzej świadczy.

Polityk nie musi kłamać, ani manipulować, aby dzialać i zachowywać się politycznie, to mit czysto pisowski: „klamać jak Goebbels”. Otóż ten gigantyzm prawicy, to piąty zwycięski wynik PiS w historii dziewięciu kolejnych wyborów parlamentarnych, a więc bardzo przeciętny. Zaś Duda w szóstych wyborach prezydenckich miał najgorszy wynik spośród wszystkich prezydentów.

I w tym zestawieniu przymiotników mamy działanie kozetki, na której znalazł się poległy Duda. Bufon w Dudzie mówi: gigantyczny i nienotowany. Zaś fakty: przeciętny i najsłabszy. Gdy do nadymanego Dudy przystawi się szpileczkę rozumu taka z niego wychodzi sflaczałość: przeciętny słabeusz.

Andrzej Duda tworzy mitologię „gigantycznego” sukcesu wyborczego prawicy, choć wynik PiS był przeciętny, a jego własny najgorszy

W TVN24 prezydent Duda z dumą mówił o „gigantycznym” i „nienotowanym” sukcesie wyborczym prawicy w 2015 roku. OKO.press nieśmiało przypomina, że wynik wyborczy PiS był mocno przeciętny, a wynik samego Dudy – najgorszy ze wszystkich prezydentów. Co nie zmienia faktu, że mając większość w Sejmie i swego prezydenta rządzą, jak chcą

W wywiadzie dla TVN24 Andrzej Duda wielokrotnie używał typowej dla PiS narracji. Z dumą odwołał się do wyborczych sukcesów prawicy, co miało tworzyć dodatkowe uzasadnienie dla radykalnej polityki jaką PiS i on sam prowadzą.


Wybory 2015 to był gigantyczny sukces polskiej prawicy, nienotowanym w ostatnich 25 latach, który zapewnił samodzielne rządy parlamentarne

Andrzej DudaKawa na ławę, TVN24 – 26/11/2017

zrzut ekranu


WIĘKSZOŚĆ JEST PIERWSZY RAZ, ALE WYNIK WYBORCZY BYŁ PRZECIĘTNY


To zdanie jest prawdziwe o tyle, że po raz pierwszy zwycięzca wyborów zdobył większość miejsc w Sejmie. Jak już tłumaczyło OKO.press, nie był to jednak wynik wyjątkowego poparcia dla PiS. Wręcz przeciwnie, wynik PiS był przeciętny, piąty w kolejności na dziewięć wyborów, co widać na wykresie poniżej.

Polskie wybory. Poparcie wyborcze i mandaty poselskie w proc.

O gigantycznym sukcesie PiS w 2015 roku zdecydowała gigantyczna – aż 17 proc. – liczba głosów zmarnowanych, czyli oddanych na partie, które do Sejmu nie weszły. Wynik PiS liczył się zatem tylko wśród 83 proc. oddanych głosów, i ta baza była o prawie 10 pkt. proc. mniejsza niż w dwóch poprzednich wyborach! To sprawiło, że przeciętne poparcie społeczne 37,6 proc., przełożyło się aż na 51,1 proc. mandatów, co daje umowną „premię dla zwycięzcy” prawie 14 pkt. proc.

Wśród „głosów zmarnowanych” (czyli takich, których oddanie nie przełoży się na reprezentację głosującego wyborcy w Sejmie) dominowały 11,17 proc. oddanych na lewicę:

  • Zjednoczona Lewica – choć uzyskała 1 147 102 głosy i 7,55 proc. głosów – nie weszła do Sejmu. Do wysokiego (bo dla koalicji) progu 8 procent zabrakło jej 68 370 głosów;
  • Partia Razem uzyskała grubo ponad pół miliona głosów (3,62 proc.).

Według analizy Jarosława Flisa, gdyby Partia Razem przyłączyła się do Zjednoczonej Lewicy (co jego zdaniem wymagałoby odsunięcia się Leszka Millera i Janusza Palikota), taka połączona lewica zdobyłaby 47 mandatów. Pozostałe partie dostałyby oczywiście mniej niż w wyborach. PiS miałby tylko 211 mandatów.

Także utworzenie koalicji wyborczej Platformy i Nowoczesnej mogłoby pozbawić PiS większości. Według Flisa, PO i .N w koalicji dostałyby 177 mandatów, o 11 więcej niż zebrały osobno (premia dla większych, jaka daje metoda d’Hondta). W takim wariancie PiS zdobyłby „tylko” 226 mandatów.

Oba rozumowania Flisa są oczywiście ryzykowne. Nie wiadomo bowiem, czy koalicje zbierałyby w sumie tyle, ile partie osobno. Na przykład głosowanie na Partię Razem miało charakter antyestablishmentowy, Partia Razem w koalicji mogłaby dostać znacznie mniej głosów.

Podobnie z Nowoczesną, która przedstawiała się jako nowa siła, krytyczna alternatywna dla PO,

Przeczytaj też:

Zwycięstwo PiS przed dwoma laty było skromne. Jakim cudem dało większość parlamentarną, która robi z Polską, co chce?

PIOTR PACEWICZ  25 PAŹDZIERNIKA 2017

Przy okazji warto zwrócić uwagę, że poparcie dla prezydenta Dudy było najniższe w historii wyborów w III RP. Ranking zwycięstw wyborczych prezydentów po 1989 roku wygląda tak:

  1. Aleksander Kwaśniewski, 2000 – zwycięstwo w I turze – 53,9 proc.
  2. Lech Wałęsa, 1990 (kontra Stanisław Tymiński) – 74,3 proc.
  3. Lech Kaczyński, 2005 (kontra Donald Tusk) – 54,0 proc.
  4. Bronisław Komorowski, 2010 (kontra Jarosław Kaczyński) – 53,0 proc.
  5. Aleksander Kwaśniewski, 1995 (kontra Lech Wałęsa) – 51,7 proc.
  6. Andrzej Duda, 2015 (kontra Bronisław Komorowski) – 51,6 proc.

 

oko.press

PAD o zakazie handlu w niedziele: To ciekawa wersja, może to rozsądne rozwiązanie

5 godz. temu

PAD o zakazie handlu w niedziele: To ciekawa wersja, może to rozsądne rozwiązanie

– Uważam że to całkiem ciekawa wersja. Pewnie że są wątpliwości tylko ta ustawa ma w tej chwili taki charakter etapowy. Kto wie, może to rzeczywiście rozsądne rozwiązanie, że ten okres wchodzenia tego rozwiązania będzie rozciągnięty w czasie, że będziemy się do tego powoli przyzwyczajali – mówił prezydent Andrzej Duda w rozmowie z Bogdanem Rymanowskim w „Jeden na jeden” TVN24.

 

PAD o ordynacji: Trzeba się przyglądać pracom, które trwają. Decyzja po ostatecznym tekście ustawy

– Nie dyskutowałbym o kwestii referendum. Natomiast trzeba się przyglądać pracom [nad ustawą dot. ordynacji wyborczej], bo prace cały czas trwają – mówił prezydent Andrzej Duda w rozmowie z Bogdanem Rymanowskim w „Jeden na jeden” TVN24.

– Przede wszystkim ustawa musi zostać uchwalona w Sejmie i Senacie. Jak zostanie uchwalona i skierowana prezydenta, to wtedy prezydent zawsze podejmuje decyzję i ja także będę wtedy podejmował decyzję, kiedy będę miał ostateczny tekst ustawy – mówił dalej.

 

PAD: Prezydentem jest się po to żeby jak najlepiej wykonać swoją misję i zobowiązania które się podjęło

– Nie jest się prezydentem po to żeby dostawać nominacje. Jest się nim po to żeby jak najlepiej wykonać swoją misję i te zobowiązania które się podjęło wobec wyborców. Chcę wykonać swój udział prezydenta przez cały na który mi go powierzono jak najlepiej – mówił prezydent Andrzej Duda w rozmowie z Bogdanem Rymanowskim w „Jeden na jeden” TVN24.

 

PAD: Byłem zdumiony że przewodniczący RE zabiera głos ws. wewnętrznych reform jednego z krajów członkowskich

– Byłem zdumiony tym że przewodniczący RE – człowiek, który powinien być ponad kwestiami politycznymi – nagle zabiera głos w sprawach wewnętrznych reform, które są wprowadzane w jednym z krajów członkowskich. To nie pierwszy raz, bo w grudniu Donald Tusk przyjechał do Wrocławia i urządzał wiece polityczne – mówił prezydent Andrzej Duda w rozmowie z Bogdanem Rymanowskim w „Jeden na jeden” TVN24. Jak dodał, Tusk wykroczył poza swoje kompetencje.

 

PAD: Nie wyobrażam sobie sytuacji w której ustawy zawierają rozwiązania wobec których protestowałem

– Żadnych takich ustaleń absolutnie nie ma [o porozumieniu z PiS ws. sądów i Antoniego Macierewicza]. Chciałbym żeby była przeprowadzona reforma wymiaru sprawiedliwości, SN, ale chcę także aby zostały zrealizowane ważne elementy programowe jak dobrze funkcjonująca izba dyscyplinarna, skarga nadzwyczajna – mówił prezydent Andrzej Duda w rozmowie z Bogdanem Rymanowskim w „Jeden na jeden” TVN24. Jak dodał, chce aby w SN została wymieniona kadra, żeby do sądu przyszli młodzi sędziowie.

– Nie wyobrażam sobie takiej sytuacji w której przyjęte przez parlament ustawy zawierają rozwiązania wobec których protestowałem. Nie będę mógł się na te ustawy zgodzić – dodał PAD.

 

PAD: Moje ustawy ws. sądów nie łamią Konstytucji

– Chciałbym żeby wreszcie była jakaś decyzja [ws. rekonstrukcji rządu]. Słowa Jarosława Kaczyńskiego mogły się odnosić do sytuacji lipcowej, ale spojrzałbym na nie inaczej. Ten problem nie wziął się znikąd. On się wziął z tego że mi tych ustaw [sądowych] wcześniej nie przedstawiono – mówił prezydent Andrzej Duda w rozmowie z Bogdanem Rymanowskim w „Jeden na jeden” TVN24.

– Tu bez wątpienia był problem na linii prezydent-rząd, a linia ta to w pierwszej kolejności linia prezydent-premier – mówił prezydent. Jak dodał, uważa że jego ustawy ws. sadów nie łamią Konstytucji i są dobrymi ustawami.

 

PAD: Wciąż niezałatwiona jest sprawa kwoty wolnej od podatku i frankowiczów

– To, że Beata Szydło jest premierem od 24 miesięcy, utrzymuje wysokie notowania rządu, jak i osobiste. To niewątpliwie jest sukces jej, jej współpracowników, całej ekipy – mówił prezydent Andrzej Duda w rozmowie z Bogdanem Rymanowskim w „Jeden na jeden” TVN24. Jak mówił dalej, ten rząd zrealizował cały szereg obietnic wyborczych, ale wciąż nie załatwione jest kilka spraw m.in. podniesienie kwoty wolnej od podatku czy sprawa frankowiczów.

 

PAD o udziale w szczytach UE: To kwestia ustalenia pomiędzy premierem a prezydentem

– To kwestia ustalenia pomiędzy premierem a prezydentem, po prostu między rządem a prezydentem, kto w danym, konkretnym przypadku będzie reprezentować Polskę na RE. Musi być w tej sprawie porozumienie – mówił prezydent Andrzej Duda w rozmowie z Bogdanem Rymanowskim w „Jeden na jeden” TVN24.

– Będę uzgadniał tę sprawę z premierem. Zawsze jestem na takie rozmowy otwarte. Na tym polega dobre współdziałanie – dodał PAD.

u

 

PAD: Czekam na zakończenie sprawy gen. Kraszewskiego

– Pamiętam że my na czele z prezydentem Lechem Kaczyńskim bardzo nerwowo zareagowaliśmy w 2008 roku kiedy Witold Waszczykowski został de facto pozbawiony dostępu do informacji niejawnych przez PO, a później minister Macierewicz również został pozbawiony dostępu do informacji niejawnych przez PO. Po to żeby im uniemożliwić wykonywanie obowiązków, przede wszystkim kontrolnych. Dzisiaj tymi samymi sposobami działa się wobec moich współpracowników – mówił prezydent Andrzej Duda w rozmowie z Bogdanem Rymanowskim w „Jeden na jeden” TVN24.

– Czekam na to żeby zakończyła się sprawa gen. Kraszewskiego. Nie ingeruję to w żądnym stopniu. Jakie to będzie zakończenie, takie będzie. Dla mnie ważne jest żeby sprawa się zakończyła – mówił dalej. – Nie ma wątpliwości kto to może przeciąć – stwierdził PAD. Jak przyznał, zwracał się do Macierewicza wiele razy. Mówił też że chciałby jak najlepiej współpracować z szefem MON.

 

PAD: Informacja o wycofaniu wniosków o awanse generalskie bardzo mnie zdziwiła. Nie podważałem kandydatur

– Dla mnie smutna sprawa jest sprawa gen. Kraszewskiego. Musze powiedzieć że tej sprawy nie rozumiem i ona mnie ogromnie boli – mówił prezydent Andrzej Duda w rozmowie z Bogdanem Rymanowskim w „Jeden na jeden” TVN24. Jak dodał:

„Nie bardzo wiem jak do tego podejść bo ta informacja [o wycofaniu wniosków generalskich] – która dotarła do mnie przez media – mnie bardzo dziwiła. Nigdy nie podważałem kandydatur na stopień generalski, które były zgłaszany przez min. Macierewicza”

Jak mówił, zdecydował się na pomoc gen. Kraszewskiego, bo współpracował z prezydentem Lechem Kaczyński. PAD podkreślał że chodzi mu o to, żeby postępowanie wobec gen. Kraszewskiego zostało zamknięte.

300polityka.pl

Prezydent Andrzej Bezsilny

Prezydent Andrzej Bezsilny

Polski system polityczny nie przewiduje silnego prezydenta. Owszem, głowa państwa ma wiele możliwości blokowania złych pomysłów parlamentu czy rządu, ale niewiele narzędzi do realizowania swoich pomysłów. Pozostaje mu dobijanie politycznych targów z większością parlamentarną, metodą swoistego szantażu: ja podpiszę wam to, jeśli wy zaakceptujecie mój pomysł w tamtej sprawie.

Ten prosty, konstytucyjny fakt ówczesny kandydat PiS, Andrzej Duda, zignorował już na etapie kampanii wyborczej. Czy celowo, zgodnie ze scenariuszem rozpisanym na Nowowiejskiej, czy też ze zwykłej ignorancji – pewnie już się nigdy nie dowiemy. Ważny był efekt. Oto uśmiechając się na prawo i lewo, składając daleko idące obietnice i krytykując Bronisława Komorowskiego za zbyt małą aktywność oraz kapitulowanie przed Donaldem Tuskiem, wygrał wybory – zauważa Kamil Sikora na łamach portalu wp.pl. Dalej przez chwilę też było dobrze. Kilka obietnic Dudy, przede wszystkim 500+, zostało zrealizowanych. Ale nie jego rękoma oczywiście, tylko PiS, które także miało je w swoim programie. Natomiast sprawy, które dla większości parlamentarnej nie są priorytetowe, utknęły. Takie chociażby, jak podniesienie kwoty wolnej od podatku czy sprawy frankowiczów.

Na tym tle deklaracje, jakie poczynił dziś w wywiadzie dla TVN24 (piszemy o tym tutaj) prezydent Andrzej Duda zaczynają nabierać nowych, dość zaskakujących znaczeń. Oto za swoje niepowodzenia (?) obwinił lekceważących go polityków Zjednoczonej Prawicy: premier Beatę Szydło, Antoniego Macierewicza i Zbigniewa Ziobrę. Długo też tłumaczył, że nic nie może. Że realizacja jego obietnic zależy od PiS i rządu. Najbardziej zdumiewająco zabrzmiały jego słowa w kwestii ustaw sądowych. Po prostu „Problem, który tam zaistniał” – jak zgrabnie określił wydarzenia, które wyprowadziły dziesiątki tysięcy ludzi na ulice – „wziął się z tego, że mnie tych ustaw wcześniej nie przedstawiono jako Prezydentowi RP. Ja nie miałem możliwości ocenić ich, nie miałem możliwości co do nich się wypowiedzieć, bo tych projektów mi nie przedstawiono” – mówił w TVN24.

Tyle i tylko tyle. Było się liczyć z prezydentem w sprawach ustawowych, a wszystko poszłoby dobrze – bije z wypowiedzi Dudy. Argumenty prawnicze nie padają. Nawet w przypadku dość zabawnego pytania na temat skracania wieku emerytalnego sędziów. Przytoczmy fragment, bo jest bardzo znamienny. Gdy Bogdan Rymanowski zauważył, że skoro skraca się konstytucyjną kadencję I prezesa Sądu Najwyższego, kiedyś opozycja może skrócić kadencję Andrzeja Dudy, ustanawiając wiek emerytalny dla prezydenta. Co na to prezydent Rzeczypospolitej Polskiej?  Stwierdził jedynie, że jeśli taki pomysł się pojawi, „to będziemy się martwić” i że… jemu do 65. roku życia całe szczęście daleko.

W tym tkwi cały ambaras. Niedojrzały i wiekiem, i duchem konstytucyjny szef państwa, w czasach pop-polityki najbardziej cieszy się z faktu, że jest młody. Jest w tym porażająca uczciwość – wszak młoda buzia była jego największym, wyborczym atutem. Komentatorów – choćby z portalu wp.pl – dziwi jawne pokazywanie słabości politycznej. A także to, że łamanie konstytucji zdaje się prezydenta nie martwić bardziej, niż zeszłoroczny śnieg. Tymczasem rzecz w tym, że – jak widać na powyższym przykładzie – bezpośrednio go nie dotyczy. Cały ten hałas o konstytucję trudno jest prezydentowi zrozumieć, najpewniej dlatego, że przecież sam z niej (ani tym bardziej na niej) nie korzysta.

 

koduj24.pl

Andrzej Duda o ustawach sądowych i sporze z Macierewiczem

Andrzej Duda o ustawach sądowych i sporze z Macierewiczem

Prezydent Andrzej Duda był w niedzielę gościem specjalnego wydania programu „Kawa na ławę” w TVN 24. Pytany m.in. o złożone w parlamencie projekty ustaw o KRS i SN, które powstały po tym, jak w lipcu sam zawetował oba projekty ustaw autorstwa polityków PiS, oświadczył: – „Odbyłem w tej sprawie konsultacje”. Na pytanie, kiedy opinia publiczna pozna szczegółowe treści obu projektów, prezydent odpowiedział, że są one w Sejmie i „będą one dostępne dla każdego”.

Prezydent powiedział, że cieszy się, iż debata na ten temat trwa, bo poprzednio w tydzień sprawę załatwiano. – „Teraz powiedziałbym, że nawet za długo – bo ja swoje propozycje złożyłem dwa miesiące temu” – stwierdził. Zaprzeczył opinii jakoby konsultował swoje projekty jedynie z Prawem i Sprawiedliwością. – „To nieprawda. Ja odbyłem w tej sprawie konsultacje. Rozmawiałem także z przedstawicielami klubów parlamentarnych. Odbyło się u mnie spotkanie popołudniowe. Pytałem, czy będzie akceptacja dla pewnych moich rozwiązań. Usłyszałem, że nie będzie, wobec tego przedstawiłem inne propozycje” – powiedział prezydent. – „Rozmawiałem z tymi, którzy będą decydowali, bo będą nad tym głosowali. Złożyłem swoje projekty i chciałbym, żeby były uchwalone”– skonkludował.

W odpowiedzi na uwagę, iż opozycja krytykuje projekty ustaw przygotowane przez prezydenta, zarzucając im niekonstytucyjność, Duda odparł: – „Każdy może sobie uważać, co mu się podoba. Ja uważam, że nie łamią. Uważam, że [projekty ustaw] są bardzo dobrymi rozwiązaniami. Ja wtedy powiedziałem, co mi się w tych ustawach nie podoba i dlaczego nie mogę ich jako prezydent podpisać” – dodał.

Przypomnijmy, że jako na najważniejsze problemy, które różnią projekty prezydenta i zawetowane wcześniej PiS-owskie ustawy, Duda wskazał m.in. na sprawę usunięcia wszystkich sędziów SN i ograniczenie wpływu prokuratora generalnego na Sąd Najwyższy. O zawetowaniu w lipcu dwóch projektów ustaw o SN i KRS prezydent powiedział, że nie przedstawiono mu wcześniej tych projektów. – „Ja zapoznałem się z nimi w momencie, kiedy znalazły się w Sejmie. Do dzisiaj bardzo nad tym ubolewam, dlaczego prezydent nie miał możliwości wypowiedzenia się na ten temat. Tu bez wątpienia był problem na linii prezydent – rząd, a to w pierwszej kolejności kontakt prezydenta z premierem” – powiedział Duda. Zapowiedział, że będzie się przyglądał temu, jakie poprawki będą teraz składane w Sejmie. „Tam jest dwóch moich przedstawicieli” – dodał.

Duda zapytany o sprawę sporu z ministrem obrony przyznał, że nie rozumie poczynań Macierewicza. – „Pojawiły się pewne kwestie, które ja określam jako dla mnie smutne i tą sprawą jest sprawa generała Kraszewskiego. Ja tej sprawy nie rozumiem i mnie ona boli. Informacja o wycofaniu przez szefa MON wniosków o awanse bardzo mnie zdziwiła” – tłumaczył prezydent i dodał: – „Ja nigdy nie podważałem kandydatur na stopnie generalskie”. Zdziwienie prezydenta jest tym większe, iż o ostatnim – ponoć pojednawczym – kroku szefa MON, dowiedział się z mediów.

– „Mnie najbardziej poraziło to, że te same metody, które PO stosowało wobec ministra Macierewicza i ministra Waszczykowskiego, teraz są stosowane wobec moich ludzi” – wyznał prezydent, odnosząc się do własnych słów nagranych przypadkowo 11 listopada. – „Pan minister Macierewicz, gdy objął swój urząd, nie miał żadnych zastrzeżeń do pana generała Kraszewskiego. To, że od czerwca nie mogę korzystać z pomocy generała Kraszewskiego, jest dla mnie ogromnym utrudnieniem i ogromnie mnie ta sprawa martwi”. Następnie wyraził nadzieję na szybkie zakończenie konfliktu z Macierewiczem, bo chciałby jak największej harmonii na linii Pałac MON. Zapytany o ewentualny wniosek o dymisję Macierewicza odpowiedział, że to nie leży w jego kompetencjach: – „Wniosek o dymisję jest decyzją premiera i decyzja o zaprzysiężeniu na ministra też jest decyzją premiera”.

koduj24.pl

Andrzej Duda w wywiadzie na żywo opowiada o swych problemach. Dziennikarz: trochę jest pan bezradny

lulu, 26.11.2017

Andrzej Duda udzielił wywiadu

Andrzej Duda udzielił wywiadu (Maciej Biedrzycki/KPRP)

Andrzej Duda udzielił TVN24 wywiadu na żywo. Mają one to do siebie, że czasem rozmówca słyszy coś, czego się nie spodziewał. Tak było i tym razem.

Prezydent Andrzej Duda udzielił w Belwederze wywiadu dla TVN24. Rozmowa zaczęła się mocnym akcentem – od tematu szefa MON Antoniego Macierewicza. – Jak wyglądają te relacje? – zapytał dziennikarz Bogdan Rymanowski.

– Pojawiły się pewne kwestie, które ja określam jako bardzo smutne. Taką sprawą jest sprawa gen. Kraszewskiego. Ja tej sprawy nie rozumiem i ona mnie ogromnie boli – stwierdził Andrzej Duda.

Konflikt Andrzej Duda – Antoni Macierewicz

Przypomnijmy: Generał Jarosław Kraszewski to współpracownik prezydenta. Procedura kontrolna wobec generała Kraszewskiego – dyrektora Departamentu Zwierzchnictwa nad Siłami Zbrojnymi w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego – została wszczęta w czerwcu. Tym samym generał czasowo utracił dostęp do informacji niejawnych, co według BBN uniemożliwia mu wykonywanie obowiązków służbowych.

Duda stwierdził, że początkowo Kraszewski nie budził zastrzeżeń Macierewicza, ale „nie jest tajemnicą”, że „Kraszewski miał stosunek krytyczny do kilku działań pana ministra i tego nie ukrywał”.

Dalej Andrzej Duda stwierdził, że nie podważał kandydatur na stopnie generalskie. Odniósł się też do piątkowego ruchu Antoniego Macierewicza, czyli odwołania wniosków o te nominacje. – Czyli nie traktuje pan tego ruchu jako ukłonu? – dopytywał Rymanowski.

– Ale mało, ja takiego oczekiwania do pana ministra nie kierowałem. Wręcz przeciwnie. Poleciłem złożyć do min. Macierewicza, żeby dodał do tych wniosków pana gen. Leszka Surawskiego – tłumaczył Duda i dodał, że Surawski powinien otrzymać czwartą gwiazdkę, ułatwiłoby mu to chociażby współpracę międzynarodową.

– Ale nie dodał? – zapytał Rymanowski.

– Nie było odpowiedzi ze strony ministra Macierewicza – odparł Duda.

Rymanowski: Nie odczuwa pan dobrej woli ze strony szefa MON?

Duda: Nie rozumiem tej sytuacji.

Była też mowa o tym, co zrobić, by zakończyć konflikt Duda – Macierewicz.

– Dlaczego pan nie zaprosi ministra Macierewicza do siebie? – wypalił dziennikarz.

– Ja zwracałem się do pana ministra Macierewicza. I w formie bezpośredniej, i na piśmie – rozkładał ręce prezydent.

– To trochę jest bezradny pan, bezsilny – podsumował Rymanowski.

Rozmówcy wracali do tematu generała Kraszewskiego. – Mnie najbardziej poraziło to, że te same metody, które PO stosowało wobec ministra Macierewicza i ministra Waszczykowskiego (chodzi o odebranie dostępu do informacji niejawnych przed laty – red.) – teraz są stosowane wobec moich ludzi – stwierdził Andrzej Duda.

Rekonstrukcja rządu PiS

Pojawił się też temat rekonstrukcji rządu. Duda na wszystkie pytania odpowiadał wymijająco. Nie chciał mówić o ocenie poszczególnych ministrów, ani o tym, czy Beata Szydło dalej powinna być premierem. Generalnie wskazywał, że współpraca z rządem układa się dobrze. Poinformował, że podczas spotkań z Jarosławem nie było mowy o tym, jak nowy rząd PiS może wyglądać.

Ustawy o sądach

Kiedy pojawił się zmian w sądownictwie, Andrzej Duda skarżył się, że „nie przedstawiono mu” projektów tych zmian. – Nie miałem możliwości ich ocenić, nie miałem możliwości się wypowiedzieć – podkreślał. Dodał, że „ubolewa”,  że do takiej sytuacji doszło, ale jego zdaniem „ktoś zawalił”. Kto? – Za rząd odpowiada premier – odparł Duda

Komentujący wywiad na Twitterze zwracają uwagę, że prezydent obnaża w wywiadzie swoją słabość.

Rymanowski kontynuował: ludzie protestują i mają żal, że Andrzej Duda przysięgał na Konstytucję, ale jej nie broni, a wręcz ją łamie. – Każdy może sobie uważać, co mu się podoba. A ja uważam, że nie łamię – odpowiedział Duda.

– Czy opinia publiczna pozna wreszcie treść pana uzgodnień z PiS? – zapytał Rymanowski. Duda zrzucił w tej sprawie odpowiedzialność na Prawo i Sprawiedliwość i stwierdził, że też czeka, czy do jego ustaw parlamentarzyści wniosą poprawki.

– Rzecznik Sądy Najwyższego mówi, że nawet jeśli wejdzie ustawa w pańskiej wersji, to nastąpi przejęcie NS – zagaił Rymanowski.

– Wie pan… ludzie z tego środowiska mówili, że są nadzwyczajną kastą – wypalił Duda.

Andrzej Duda o Donaldzie Tusku

A co miał do powiedzenia o Donaldzie Tusku? „Był głęboko zdumiony”, że Tusk zabrał głos w sprawie kraju. – Może niepokoi się o los polskich spraw, jest patriotą? – pytał dziennikarz. Andrzej Duda się zawahał. – Nie trzeba było zajmować tego urzędu – stwierdził w końcu.

Nie chciał jednoznacznie odpowiedzieć, czy wystartuje w kolejnych wyborach na prezydenta.

– Rozmawiacie z prezesem na temat kotów? – zapytał na koniec Rymanowski.

– Rzadko, czasem tak – uśmiał się na koniec Andrzej Duda.

– Może najwyższa pora – zakończył dziennikarz.

gazeta.pl

Katarzyna Lubnauer zastępuje Ryszarda Petru. Lepsza Nowoczesna pokonała gorszą

Aby odebrać Polskę Kaczyńskiemu i Rydzykowi Katarzyna Lubnauer musi rozpocząć poważne polityczne negocjacje z Platformą. Po zasłużonym zwycięstwie nad Ryszardem Petru, powinna jak najszybciej rozpocząć odpowiedzialne polityczne negocjacje z Grzegorzem Schetyną. Żeby Nowoczesna i PO mogły naprawę wystąpić razem w wyborach samorządowych, a później parlamentarnych.

Nowoczesna od samego początku miała dwa fundamenty. Pierwszy mocno przegniły, czysto lobbystyczny. Była nim zemsta za OFE, chęć ukarania Platformy Obywatelskiej i Donalda Tuska za zabranie grubych miliardów złotych spod zarządu faktycznych właścicieli funduszy, najbogatszych Polaków i najagresywniejszych międzynarodowych funduszy inwestycyjnych. I wrzucenie tych pieniędzy do budżetowej dziury, jaka pojawiła się w momencie, kiedy trzeba było podtrzymać przy życiu (i rozwoju) polską gospodarkę uderzoną frontalnie przez światowy kryzys.

Polityczki zamiast lobbystów

Łatwo było zmobilizować do tej quasi-politycznej zemsty także samych składkowiczów, bo Tusk nie zaproponował żadnej reformy OFE – co było wobec patologii tego systemu konieczne – ale wyłącznie transfer pieniędzy z indywidualnych kont do budżetu.

Donald Tusk był już wtedy zbyt zmęczony, żeby reformę OFE przy tej okazji przygotować i przeprowadzić. Zatem zarządzający miliardami faktyczni właściciele funduszy mogli wykorzystać uzasadnione wkurzenie składkowiczów. Przełożyć je na poparcie dla Petru i Rabieja, których w tej grze traktowali od początku wyłącznie jako lobbystów (niezależnie od tego, co myśleli o tym sami Petru i Rabiej, którzy być może uważali się za polityków).

Kiedy na niedawnej konwencji samorządowej w Łodzi Schetyna przedstawił program sensownej odbudowy OFE – z wykorzystaniem przekazanych polskim emerytom akcji odebranych PiS-owi spółek skarbu państwa, z konieczną korektą patologii systemu OFE (kartelizacja, niezdrowa proporcja pomiędzy zyskami zarządzających, a zyskiem składkowiczów) – sens istnienia na polskiej scenie politycznej Petru i Rabieja jako ludzi, w których wielu zarządzających OFE widziało swoich lobbystów, przestał istnieć.

Być może nawet wielki polski biznes wyniesie stąd morał (modlę się o to jako zwolennik gospodarki rynkowej, który uważa, że to prywatny biznes i praca, a nie redystrybucja, zasiłki i inwestycje partyjno-państwowe są faktycznym źródłem bogactwa narodów), że lepiej jawnie negocjować z autentyczną liberalną partią polityczną, niż budować sobie lobbystyczne narzędzie jej karania i dyscyplinowania. Ponieważ w konsekwencji tego drugiego, błędnego wyboru dokonanego przez polski biznes, pełną władzę dostał Jarosław Kaczyński, który wraz z Mariuszem Kamińskim, Zbigniewem Ziobrą, przy wtórze etatystycznych pohukiwań Mateusza Morawieckiego, polski biznes dzisiaj widowiskowo zarzyna. Na co dowodem jest dramatyczny spadek udziału inwestycji prywatnych w polskim PKB pod rządami PiS, gdyż dla Gierka-Kaczyńskiego i Babiucha-Morawieckiego motorem rozwoju są tylko wielkie inwestycje państwowe (największe europejskie lotnisko w szczerym polu, w końcu Dubaj potrafił; największy na Bałtyku prom „budowany” w miejscu, gdzie nawet stoczni nie ma, która by go potrafiła zbudować).

Nowe pokolenie polskiego mieszczaństwa

Był też jednak drugi autentyczny fundament powstania Nowoczesnej. Zużyta rządzeniem Platforma i zadryblowany transferami Tusk, jego partyjni baronowie zajęci własnym przetrwaniem i bojący się pojawienia konkurencji dla siebie samych – wszyscy oni przeoczyli pojawienie się całego pokolenia młodszego, bardziej liberalnego polskiego mieszczaństwa (a szczególnie walczących o realną emancypację polskich mieszczanek). O ile Petru i Rabiej nie byli żadną wartością dodaną w polskiej polityce, Katarzyna Lubnauer, Kamila Gasiuk-Pichowicz czy Joanna Scheuring-Wielgus stały się odkryciem i podmuchem świeżego powietrza w naszej zatęchłej polityce.

W przeciwieństwie do rozmaitych „aniołków” PiS-u czy groteskowej Magdaleny Ogórek, Lubnauer, Gasiuk-Pichowicz, Scheuring-Wielgus od początku miały polityczny talent. Joanna Scheuring-Wielgus sprawdziła się wcześniej w Toruniu jako utalentowany polityk ruchów miejskich (nie troll miejski jak Jan Śpiewak, ale realna polityczka potrafiąca współpracować z ludźmi i mająca pomysły dla miasta).
W dodatku przez ostatnie dwa lata wszystkie one politycznie dojrzały. Czego najlepszym dowodem jest zwycięstwo Katarzyny Lubnauer nad Ryszardem Petru.

Zjednoczyć liberalną Polskę

A teraz parę słów o konsekwencjach tego zwycięstwa. Ryszard Petru zawarł warszawską umowę rezygnując z Rabieja jako kandydata na prezydenta nie dlatego, żeby zjednoczyć liberalną opozycję, ale by obronić się przed Katarzyną Lubnauer. Teraz całe negocjacje muszą być powtórzone, oby jak najszybciej i w jak najlepszej atmosferze. Jeśli w konsekwencji wygranej Katarzyny Lubnauer, Kamila Gasiuk-Pichowicz zostanie kandydatem na wiceprezydenta Warszawy u boku Rafała Trzaskowskiego, nic się złego nie stanie. Przeciwnie, ta para może zwyciężyć Patryka Jakiego czy dowolnego innego prawicowego lub lewicowego populistę już w pierwszej turze wyborów. Jeśli jednak kandydatka Nowoczesnej wystartuje przeciwko kandydatowi PO, to będzie czarny scenariusz.

Nie jestem zwolennikiem jednoczenia wszystkich i za wszelką cenę. Rozmawianie o wspólnych listach z Adrianem Zandbergiem czy Janem Śpiewakiem jest pozbawione sensu, bo oni bardzo świadomie tworzą lewicę antyliberalną, w przypadku Śpiewaka jawnie populistyczną. Ich priorytetem jest zniszczenie liberalnej Polski, więc dlaczego mieliby być koalicjantem reprezentujących ją partii. Oczywiście żałuję, że nie ma dziś w Polsce silnej socjaldemokracji. Czekam tak jak wielu innych na Roberta Biedronia na białym koniu, któremu towarzyszyłaby Barbara Nowacka na jednorożcu. To byłby (wbrew wszystkim moim ironicznym odzywkom, od których nie umiem się po prostu powstrzymać) sensowny i potrzebny koalicjant liberalnej Polski. Przesuwający ją ponownie ku centrum, bo liberalna Polska ma niepokojącą tendencje dryfowania w stronę nadmiernego konserwatyzmu lub neoliberalizmu. PSL musi być koalicjantem liberalnej Polski w Sejmikach Wojewódzkich, a liberalna Polska musi PSL wesprzeć na wsi, do której ona sama wciąż nie ma dostępu. Pełne zjednoczenie nie zrobiłoby dobrze ani liberalnej Polsce, ani PSL-owi. Jednak rozbicie mieszczańskiego elektoratu na PO i Nowoczesną nie miało żadnej wartości, było wyłącznie stratą. Osłabiło liberalną Polskę umożliwiając Kaczyńskiemu i Rydzykowi zdobycie pełni władzy.

Dlatego właśnie zbliżenie PO i Nowoczesnej jest moim marzeniem. Wymaga mądrości w negocjacjach, zarówno od Lubnauer reprezentującej wyraźnie dzisiaj słabszą Nowoczesną, więc zobowiązanej do realizmu, jak też od Schetyny reprezentującego wyraźnie dzisiaj silniejszą Platformę Obywatelską, więc zobowiązanego do wyjątkowej ostrożności, do wyrzeczenia się pokusy negocjowania z pozycji siły.

Jeśli nastąpi ponowna rekonsolidacja elektoratu liberalnego (liberalno-konserwatywnego, liberalno-socjalnego, wolnorynkowego), jeśli liberalne protesty na ulicach nie będą się odbywały pod hasłami dystansowania się od liberalnej polityki partyjnej, ale będą szukały jej wsparcia, Kaczyński i Rydzyk zostaną powstrzymani już w wyborach samorządowych. Jeśli jednak liberalny elektorat pozostanie faktycznie podzielony na dwie partie, walcząc sam ze sobą i podstawiając sobie nogę w licznych pojedynkach lokalnych i ogólnopolskich, wówczas wszystko zostanie stracone.

Ale do tego tanga trzeba dwojga. Grzegorz Schetyna i Katarzyna Lubnauer wydają się bardzo dobrymi partnerami. Żeby tylko medialna i lobbystyczna orkiestra nie nadała fałszywego tonu.

newsweek.pl

Kiedy narodził się smoleński mit?

Newsweek Polska, 26.11.2017, Remigiusz Grzela

© photo: Maxim Shemetov / source: PAPNazajutrz po katastrofie smoleńskiej Teresa Torańska zadzwoniła do swojego ówczesnego wydawcy Pawła Szweda i powiedziała: Patrz, co się dzieje, będzie budowanie mitu, już widzę, jak rośnie. Po katastrofie polityka jak choroba przejmowała emocje. Wyznawcy teorii o zamachu uznali uścisk Putina i Tuska za wyreżyserowany. Torańska udokumentowała początek podziału polskiego społeczeństwa.

Tego ranka spała dłużej. Kiedy się obudziła, włączyła komputer, żeby przejrzeć wiadomości. Leszek zrobił kawę. Ponieważ lodówka była pusta, poszedł na bazar na zakupy. Tam usłyszał, że coś się stało, że „ruskie” zabiły naszego prezydenta.

Na pokładzie samolotu Tu-154M było 96 pasażerów: para prezydencka, były prezydent na uchodźstwie, parlamentarzyści, ministrowie, urzędnicy państwowi, dowódcy sztabów, duchowni, kombatanci, załoga.

Kiedy Leszek wrócił, Teresa przełączała już kanały. Cała Polska wpatrzona była w ekrany telewizorów. Podobnie jak 11 września 2001 Oriana Fallaci raz po raz oglądała pasażerski samolot wbijający się w bliźniacze wieże, tak 10 kwietnia 2010 Teresa Torańska nasłuchiwała komunikatów, hipotez, sprawdzała listę pasażerów, raz po raz aktualizowaną, oglądała pierwsze i kolejne zdjęcia wraku.

Pojechała do redakcji „Gazety Wyborczej”, ale usłyszała, że nie jest potrzebna.

Tłumy w poczuciu bezradności, bezsiły i solidarności szły pod Pałac Prezydencki, by zapalić znicze, położyć kwiaty, wpisać się do księgi kondolencyjnej. Teresa z Leszkiem też tam pojechali. Byli w tłumie do późna. Rozmawiała z przypadkowymi ludźmi, pytała, co czują. Mówiła jeszcze, że z tego może wyniknąć coś, co scementuje Polaków. – W tych pierwszych chwilach nie widziała niczego, co by wróżyło narodową dewiację – opowiada Leszek. – Ale od razu zaczęła dokumentować. Wieczorem było już morze świateł. W tłumie, przy Kordegardzie, zobaczyła Piotrka Komorowskiego. Podeszła do niego, by porozmawiać. Było już oczywiste, że jego ojciec staje się pełniącym obowiązki prezydenta. Pytała go, czy nie boi się tego, co tu widzi.

Kiedy później przygotowywała się do wywiadu z Anną i Bronisławem Komorowskimi, rozmawiała z ich dziećmi. Szukała szczegółów, jak choćby tego, że to Piotr prasował ojcu koszulę, wyczyścił buty i naszykował czarne skarpetki.

Anna Komorowska: Nasze dzieci unikają mediów, chcą być jak najdalej od wywiadów, ale z Teresą miały swoje spotkania, o których dowiadywałam się po fakcie. Dzwonili do siebie, niezależnie od wizyt Teresy u nas. Lubiły ją.

Przyjaźń z Piotrem Komorowskim

Kiedy dwa lata później Piotr Komorowski kończył politologię w Collegium Civitas, zwierzył się Teresie, że pisze pracę magisterską o działalności Konfederacji Polski Niepodległej w Sejmie pierwszej kadencji. Od razu zapytała, o czym dokładnie. Wytłumaczył, że o roli, jaką KPN odegrała na tle wydarzeń politycznych w okresie transformacji. Teresę zainteresował temat. Przecież KPN powstała pod koniec lat osiemdziesiątych, za komuny, a po 1989 roku musiała zderzyć się z nową rzeczywistością: PZPR zepchniętą na margines, rozdrobnionym parlamentem, odzyskaniem niepodległości. – Pani Torańska tłumaczyła mi, że muszę przyjrzeć się dokładnie działaczom KPN, zarówno tym bardzo aktywnym, jak i tym mniej znanym. Bardzo się zaangażowała, podpowiadała tematy, podsuwała pomysły. A była już wtedy bardzo chora. Mówiła, jak się w to wgryźć. Poradziła w końcu: nie czytaj więcej książek na ten temat. Musisz dotknąć tego osobiście, zrozumieć, a potem napisać tak, żeby tę pracę mógł przeczytać każdy. Pokaż tamtą rzeczywistość od ludzkiej strony, społecznej, nie od strony czysto politycznej i naukowej. Pokaż, którzy działacze KPN mieli zapędy wodzowskie, a którzy nie.

Tak zrodził się pomysł, by pójść do Leszka Moczulskiego, przewodniczącego KPN. Pani Teresa powiedziała, że pójdzie ze mną, jeśli Moczulski się zgodzi, bo to pomoże wydobyć z niego coś nowego. Leszek Moczulski się zgodził. Przed wizytą u niego spotkaliśmy się w małej knajpce na Czerniakowie. Dała mi rady, jak rozmawiać, by nie mówił tego, co chce, ale miał poczucie, że właśnie mówi to, co chce, tak by udało się wyciągnąć różne szczegóły, a także wydobyć jego cechy charakteru. Powtarzała, że polityki nie tworzą ludzie pozbawieni emocji i przywar. Tłumaczyła, jak interpretować to, co nam powie. Byliśmy umówieni na krótką rozmowę. Wywiad trwał cztery godziny. Mogłem obserwować warsztat zawodowy pani Teresy. To było fascynujące. Potem posyłałem jej fragmenty pracy. Komentowała, udzielała rad.

Teresa Torańska była z Piotrem Komorowskim w stałym kontakcie telefonicznym. Zaangażowała się tak, jakby pisała własny tekst. To odciągało ją na chwilę od choroby. Była już w szpitalu. Piotr Komorowski: Kiedy obroniłem pracę, była pierwszą osobą, której wysłałem SMS z tą wiadomością. Zażartowała, że możemy teraz pomyśleć o pracy doktorskiej.

Polska w żałobie

Tamtej nocy 10 kwietnia nadal siedziała przed telewizorem. Przyjazd Jarosława Kaczyńskiego do Smoleńska po ciało brata, spotkanie Donalda Tuska z Władimirem Putinem, ich uścisk, znów zdjęcia wraku, zapłakani ludzie… Ujęcia tasowały się jak karty. Przez wiele dni. Hipnotyzowały. Polska pogrążyła się w żałobie, a kolejne trumny lądowały na lotnisku w Warszawie, przewożone później z honorami przez ulice miasta.

Zabrakło kilku, kilkunastu metrów wysokości. A może… Żadnego „może” nie było. I być nie mogło – pisała w wydanej już po jej śmierci książce Smoleńsk. Pisała, że takiej katastrofy nie doświadczył żaden kraj. – Symboliczne było miejsce katastrofy, symboliczny stawał się kontekst, w jakim rozegrał się ten dramat. Historia zatoczyła tragiczne koło.

Joachim Brudziński mówił jej: To, co się stało – w kontekście mordu katyńskiego sprzed siedemdziesięciu lat – miało wymiar metafizyczny. I ja bardzo chciałem widzieć w tym jakiś sens, Boży zamysł.

© Dostarczane przez Newsweek Polska

W innym miejscu o swoim przyjeździe do Katynia, po katastrofie:

– Za oknem widziałem krajobraz rodem z horrorów. Jechaliśmy drogą położoną na groblach, z bagniskami po bokach.

– Też nią jechałam (bo pojechała tam z Leszkiem pół roku po katastrofie).

– Makabryczny widok, prawda?

– Nie, baśniowy.

– Myślałem o naszych oficerach, do których na tych bagniskach strzelano w tył głowy. Dalej o nich myślę.

Próbowała uchwycić to, co zaczęło najpierw łączyć, i bardzo szybko Polskę dzielić. Pierwszym poważnym pęknięciem tej solidarnej żałoby była decyzja o pochowaniu prezydenta Lecha Kaczyńskiego i jego małżonki na Wawelu. To Adam Bielan powiedział Teresie, że na ten pomysł wpadł Paweł Kowal. Początkowo Jarosław Kaczyński z bratanicą Martą zdecydowali, że prezydent z żoną zostaną pochowani na Powązkach. Jednak Jarosław Kaczyński dał się w końcu przekonać do Wawelu.

Żałoba jest jak mgła: otula ofiarę – pisała. Niedobrze, jeśli przenika i paraliżuje żywych, jeśli zamiast współczucia i uszanowania wyzwala złość, poczucie krzywdy, prowadzi do pragnienia zemsty. Wszystko to miało i ma miejsce w Polsce. Z żałobą się nie dyskutuje, ale żałoba nie zwalnia od myślenia.

To ostatnie zakreśliłem ołówkiem. I postawiłem na marginesie wykrzyknik. To był klucz do dziennikarstwa Teresy Torańskiej. Całe życie rozmawiała z ludźmi, którzy wikłali się w politykę, często nie kierując się tym, co podstawowe – myśleniem. Upominała się o nie w rozmowach. Wypalała wprost: trzeba było pomyśleć.

W tym tekście cytowała Peryklesa, mówiącego do Ateńczyków na wojnie peloponeskiej: Teraz zaś, opłakawszy swych bliskich, rozejdźcie się.

Opłakali. Nie rozeszli się.

Nazajutrz po katastrofie zadzwoniła do swojego ówczesnego wydawcy Pawła Szweda i powiedziała: Patrz, co się dzieje, będzie budowanie mitu, już widzę, jak rośnie.

Otworzyła notes z telefonami i zaczęła dzwonić. Anne Applebaum, amerykańska dziennikarka, żona ówczesnego ministra spraw zagranicznych Radka Sikorskiego, który o katastrofie poinformował Jarosława Kaczyńskiego, pamięta, że Teresa zadzwoniła do niej już 12 kwietnia. – Prosiła mnie, abym przekonała męża do rozmowy, powiedziałam mu tylko, że warto to zrobić jak najszybciej, bo Torańska jest wiarygodna, jest zawodowcem. Radek od razu podjął decyzję. Rozumiał, że to ważny moment historyczny, ale też, że Torańska daje gwarancję na opowiedzenie tej katastrofy od początku do końca, a sama pozostanie neutralna. Niestety, uważam, że mało kto czytał Smoleńsk, skoro stale słyszę, że nie wiemy, co się stało.

Rozmawiała ze wszystkimi – politykami różnych opcji, bliskimi ofiar katastrofy, dyplomatami, dziennikarzami, urzędnikami. Nie każda z rozmów była przeznaczona do publikacji. Wiele z nich nagrała, bo wnosiły jakiś szczegół, malowały tło albo mówiły coś o ofiarach.

Niektóre wywiady zdążyła opublikować, niektóre ukazały się dopiero w wydanym po jej śmierci zbiorze.

Torańska w Smoleńsku

Pytała o przygotowanie wizyty w Smoleńsku, o oczekiwanie na samolot z polską delegacją, o późniejszy przyjazd Jarosława Kaczyńskiego po ciało brata. Fascynowało ją, że każdy widział co innego.

– Emocje zakłócają obraz – tłumaczyła mi. – Konsul RP w Moskwie, Longina Putka, która nie była z nikim związana emocjonalnie, widziała to, czego nie widzieli inni. Stosy worków. Siatkę do przesiewania ziemi.

– Po lewej stronie zobaczyłam rzędy trumien, bardzo dużo trumien. Pomiędzy nimi leżało… coś na foliach, coś przykryte foliami – mówiła Teresie. – To były, umownie mówiąc, ciała lub szczątki ciał, powiem brutalnie. Niektóre były bardzo wysokie, jakby kryły siedzących ludzi nagle zastygłych w fotelach. A niektóre wyglądały jak sprasowane pakunki, miały po dwa, trzy centymetry wysokości. Metalowe części samolotu cięły ludzi jak kosa. Po lewej stronie od brzozy stała metalowa siatka w drewnianej oprawie, może dwa metry na dwa. Było na niej jeszcze trochę liści. Potem skojarzyłam, że służyła widocznie do przesiewania ziemi. Przekopano – z tego, co mi powiedziano – teren rzeczywistego upadku samolotu na głębokość półtora metra.

Ale Longina Putka wskazuje też inne szczegóły. Na lotnisku w Witebsku odebrała delegację z Jarosławem Kaczyńskim na czele, towarzyszyła jej w drodze do Smoleńska. Autokar jechał bardzo wolno. Rosjanie zdecydowali, że pierwszy na miejscu katastrofy powinien pojawić się premier Donald Tusk. Tłumaczył to w innej rozmowie Jerzy Bahr, ambasador RP w Rosji. Pasażerowie denerwowali się, że jadą ze ślimaczą prędkością, orientując się, że kierowca celowo zwalnia. Kiedy znaleźli się na miejscu, brama była zamknięta. Na lotnisku był już Putin. – Rozumiem, że musimy chwilę poczekać i że obowiązują specjalne środki bezpieczeństwa. Za mną z autokaru wysiadło pięciu lub sześciu panów – mówiła Putka. – Wśród nich nie było pana Kaczyńskiego i pana Kowala. Mówię im, że jest premier Putin i musimy poczekać. I to, co wtedy usłyszałam, przeszło moje oczekiwania. Przeżyłam szok. Zaczęli złorzeczyć. Odwróciłam się od nich tyłem i patrzyłam w bramę. Tylu niecenzuralnych i obrzydliwych słów chyba nigdy nie słyszałam. Nie było dramatu ludzi i ich rodzin, nie było ofiar, wyłącznie wielka polityka. Że służby OMON specjalnie ich nie wpuszczają, że dlatego jechaliśmy tak wolno. Że to spisek Tuska, Putina i w ogóle rozgrywka polityczna.

© Dostarczane przez Newsweek Polska

Teresa bardzo szybko poczuła, że katastrofa na wiele lat zdominuje scenę polityczną, raz po raz będzie rozpalać polityczną wojnę. Od zbioru wywiadów z komunistami Oni trudno było jej znaleźć drugi wielki temat. Teraz miała silne poczucie, że musi napisać książkę, która wejdzie do historii. Kiedy ją o to zapytałem, mówiła: No tak, bo inaczej nie ma sensu. Chciałabym ją napisać tak dobrze, żeby po latach była czytana z równymi emocjami, żeby była rzetelna, żeby nie było w niej żadnych pomyłek. Ta katastrofa zostanie w historii.

Planowała napisać Smoleńsk na pierwszą rocznicę katastrofy. Zrozumiała jednak, że temat jest o wiele bardziej rozległy, wymagający. Czytała polskich romantyków i Pawła Jasienicę. Tym razem nie myślała o zbiorze rozmów, raczej o „polskiej narracji”. Dotąd rozmawiała ze świadkami, którzy opowiadali jej swój świat. Teraz sama chciała opowiedzieć, jak Polskę widzi. Od 1989 roku obserwowała, jak przesuwa się granica krainy Onych. Stawali się nimi ludzie z jej środowiska, o tym pisała w książce My. Katastrofa pod Smoleńskiem powiększyła podział, rozepchała go do granic niemożliwości. Dawne solidarnościowe środowisko chętnie znajdowało wrogów we własnych szeregach. Wszyscy utracili możliwość nawiązania dialogu. Nie tylko wiedziała, że nie ma już szansy na rozmowę z Jarosławem Kaczyńskim, ale nawet z jej dobrym kolegą Krzysztofem Czabańskim. Tę Polskę chciała opowiedzieć.

Polityka wylewa się z kart książki Smoleńsk. Począwszy od organizacji tej wizyty. Ambasador Jerzy Bahr, który początkowo też znajdował się na liście ofiar katastrofy (media nie wiedziały, że gwiazdka przy nazwisku pasażera oznacza, że nie jest w samolocie, tylko czeka na niego na miejscu), przypomina, że wcześniejsza wizyta prezydenta Kaczyńskiego 17 września 2007 roku, jak i ta z 10 kwietnia 2010 były nieoficjalne, zorganizowane z pominięciem stosowanych w takich przypadkach norm protokolarnych. Pierwsza była przed wyborami parlamentarnymi. Druga była próbą pokazania, kto w Polsce ważniejszy.

– Wie pani, na czym polegał problem? – pytał Bahr.

– Że nikt prezydenta Kaczyńskiego do Rosji nie zaprosił, prawda? – zapytała.

– Że nie można było znaleźć formalnego klucza na charakter wizyty prezydenta – mówił. W końcu uznano, że to pielgrzymka, choć nie istnieje w dyplomacji taka kategoria. Zdaniem Bahra cała wizyta odbywała się na styku z rzeczywistością.

Ta druga wizyta wyglądała na polityczną grę. Przypadała akurat 70. rocznica zbrodni katyńskiej, zamordowania przez NKWD polskich oficerów. Jeszcze w lutym premier Władimir Putin zaprosił na oficjalne obchody premiera Donalda Tuska. Tymczasem do Katynia wybierał się niezaproszony prezydent. – O zamiarach prezydenta dowiedziałem się oficjalnie na początku marca. Jego kancelaria przysłała mi pismo, że prezydent chce wziąć udział w uroczystościach katyńskich – mówił Bahr. – Daty przyjazdu nie określono. Ale wcześniejsza wypowiedź pana prezydenta: Mam nadzieję, że wizę dostanę, zapowiadała kolejne rozgrywki: między dwoma krajami i naszą, międzypolską. Słuchałem tego z niesmakiem. Dla mnie dwie uroczystości katyńskie najwyższych reprezentantów państwa w tak krótkim czasie były obrazą Rzeczypospolitej. Pokazywały naszą niezdolność do pochylenia się nad wspólną mogiłą – razem. Jako obywatel nie chciałem się z tym pogodzić. Jako urzędnik musiałem.

Zdruzgotany Tusk

Po katastrofie polityka jak choroba przejmowała emocje. Wyznawcy teorii o zamachu uznali uścisk Putina i Tuska za wyreżyserowany. Tymczasem ambasador Bahr, który był jego świadkiem, mówił Torańskiej: To straszne, żeby w uścisku Putina dopatrywać się czegoś innego niż wyrażenie współczucia. Gest Putina był jak najbardziej na miejscu, był ludzkim odruchem. Tusk, kiedy podchodził do wraku, słaniał się na nogach. Był kompletnie zdruzgotany.

Jarosław Kaczyński odmówił Putinowi wejścia do jego namiotu, gdzie ten chciał mu złożyć kondolencje. Joachim Brudziński mówił Teresie, że był wówczas dumny ze swojego lidera. – Nie wyobrażam sobie, że Jarosław idzie do niego, a premier Putin siedzi w namiocie, rozparty. I mówi: no, Polaczki przyszli, podchoditie do mnie teraz, a ja wam będę współczuł.

© Dostarczane przez Newsweek Polska

– Dlaczego pan tak mówi? Dlaczego?

– Bo jak chciał złożyć kondolencje, to mógł stanąć pod bramą.

Po katastrofie Teresa spotkała Ewę Kopacz, wówczas minister zdrowia, zapytała od razu: „No, kiedy będzie kopanie? To nasza specjalność, przecież lubimy wykopki”. Wspominała o tym dwa lata później w telewizyjnym programie Jana Ordyńskiego. Mówiła: „Był taki moment, że jeszcze na początku, bo teraz ostygłam, bardzo się tym denerwowałam. Chciałam nawet podejść do jednej z żon i zapytać: proszę pani, a gdyby pani znalaz­ła w tej trumnie, w czasie ekshumacji, cudzą rękę, to wyrzuci ją pani? To mnie przeraża. Nie podeszłam, ponieważ cierpiała. Wydawało mi się, że powinnam uszanować jej cierpienie. Ale miałam wielką ochotę zapytać, co by zrobiła”.

Doskonale znała polską historię, polskie społeczeństwo, dlatego miała taką zdolność przewidywania. O możliwości obowiązkowych ekshumacji mówiła już w 2010 roku. Tymczasem prokuratura zdecydowała o ekshumacjach ciał wszystkich ofiar sześć lat później. Jej wypowiedzi prawa strona sceny politycznej traktowała jako zniewagę. Komentowano, że skoro użyła określenia „wykopki”, traktuje zmarłych jak kartofle.

Wiedziała, że konsekwencją będzie „religia smoleńska”, a ekshumacje wydłużą żałobę. Chodziła pod krzyż, który postawiono przed Pałacem Prezydenckim. Siadała pod nim i próbowała rozmawiać. Czasami słyszała, że jest zdrajczynią.

Znajdź mi go. Rozmowa z Kopacz

Rozmowa z Ewą Kopacz jest jedną z najbardziej wstrząsających w całym tomie i jedną z najmocniejszych, jakie w ogóle czytałem. Ma tytuł Znajdź mi go. Kopacz sama się zgłosiła, by towarzyszyć bliskim ofiar w identyfikacji zwłok. Mówiła Teresie: W Szydłowcu, gdzie pracowałam przez wiele lat, byłam także lekarzem sądowym. Widziałam sporo zmasakrowanych ciał. Jeździłam do wypadków samochodowych, kolejowych, do samobójstw, zabójstw.

Teraz była zdruzgotana: Odruchowo otworzyłam jedną chłodnię. Były półki na wyciągach. Pociągnęłam za jedną półkę, drugą, trzecią. Zamknęłam. To nie był widok, jakiego się spodziewałam. Pomyślałam, że źle trafiłam. Otworzyłam drugą chłodnię, było gorzej, w trzeciej, czwartej, piątej… coraz gorzej. Wróciłam na górę i oświadczyłam, że jeśli rosyjscy lekarze przystępują do pracy, to moi także są do dyspozycji i mogą z nimi zaczynać.

Teresa mówiła:

– Bez problemu zidentyfikowano czternaście ciał, dwadzieścia rozpoznano po znakach szczególnych. Pozostałe były zdeformowane albo rozczłonkowane.

– Nie powinno się o tym pisać – odpowiedziała Ewa Kopacz.

Teresa pytała o sekcje zwłok i jak wiele próbek DNA pobrano.

– Bo każdą część…?

– Każdą.

Do dzisiaj słowa Ewy Kopacz wzbudzają kontrowersje. Identyfikacja zwłok nie zawsze była prawidłowa, co potwierdziły późniejsze ekshumacje. W różnych wystąpieniach i wywiadach przyszła premier wycofywała się lub prostowała wcześniejsze wypowiedzi. Ale wywiad Teresy pokazuje przede wszystkim jej oddanie w tym najtrudniejszym dla rodzin ofiar czasie.

– Nie mogłam spać – mówiła. – Spałam godzinę, może godzinę czterdzieści. Spuchły mi nogi.

– W Moskwie?

– Tak. Były noce, kiedy tylko godzinę, godzinę czterdzieści. I po dwadzieścia godzin na nogach. To była ciężka praca nie tylko w sensie emocjonalnego wysiłku, ale też fizycznego.

– W środę przywieziono wojskowym samolotem CASA trzydzieści trumien, w czwartek trzydzieści cztery.

– Przyleciałam z ratownikami cztery godziny wcześniej, samolotem rejsowym.

– A w piątek poszła pani normalnie do ministerstwa, do pracy.

– Robiłam wszystko, żeby usnąć. Nie piłam kawy, nie piłam mocnej herbaty. Byłam potwornie zmęczona, fizycznie wszystko mnie bolało i nie spałam (…). Po trzech dniach padłam na twarz. Spałam czternaście godzin ciurkiem. I następnego dnia byłam zupełnie nieprzytomna. Dopiero wtedy. I wówczas dotarło do mnie, co się w Polsce o tej katastrofie mówi. My tam żyliśmy w mikroświecie, byliśmy skoncentrowani na tym, co robimy. Nikt nie spekulował i nie snuł teorii spiskowych. Nie mieliśmy świadomości, że w Polsce coś idzie w paranoicznym kierunku i że ktoś tę paranoję nakręca.

Poznając dokumenty, relacje urzędników przygotowujących wizytę, zobaczyła katastrofę smoleńską obnażoną z metafizyki. Stale trafiała na bylejakość. Chciała napisać o tym, jak następuje jej kumulacja. – O tym, że wszystko staje się byle jakie, rozumiesz? – tłumaczyła mi rok przed śmiercią. Katastrofa wydarzyła się, ponieważ wszystko było załatwione byle jak, byle jak zorganizowane. Dorwałam w archiwach materiały o tym, jak był zorganizowany wyjazd Lecha Kaczyńskiego do Katynia trzy lata wcześniej (17 września 2007 roku). To samo. Jedzie na kilka godzin. Polonia chce z nim porozmawiać, ale ma na Polonię pół godziny. Nad niczym się nie pochylił. Bo my jako naród jesteśmy byle jacy. To będzie też książka o tym, jak subiektywne jest postrzeganie. Media również są byle jakie. Na przykład sprawa dowodu Tomasza Merty. Widać, że był w ogniu. Okazało się, że w Moskwie zostały worki z rzeczami ofiar. Jeden z nich pocztą dyplomatyczną przerzucono do Warszawy, do MSZ. Był ociekający, więc – nie wiem, może bojąc się zarazków – przewieźli do takiego miejsca, gdzie spala się niepotrzebne papiery. Wrzucili go do ognia. Ktoś się zorientował, że tam mogą być rzeczy smoleńskie, więc natychmiast go wyciągnęli. Tak się podpalił ten dowód. Ale nie powiedzieli tego od razu, nie przyznali się, że cokolwiek palili. Bo wszyscy się boją. Wszyscy mają coś na sumieniu. Niedopatrzenie, błąd, bylejakość. A może niestaranność. I chcą to ukryć.

Wielkością książki Teresy Torańskiej, nawet jeśli jej nie ukończyła, jest jej empatia dla tych, którzy stracili bliskich. Na poziomie ludzkim przeżywa żałobę, ze wszystkimi. Nawet kiedy rozmawia o polityce, kiedy dziwi się temu, co wydarzyło się później, kiedy ocenia (na przykład do Jolanty Szczypińskiej mówi o Jarosławie Kaczyńskim: Bije od niego nienawiść do Tuska), znajduje w nich miejsce wielkiej ciszy, jeśli ujawniają je na ułamek. Pokazuje ludzi skamieniałych z bólu. Osieroconych (to tytuł jednej z części książki). Mrozi fragment wywiadu z Joachimem Brudzińskim: Raptem Wojtek Olejniczak zaczął płakać. Zobaczyłem w telewizji. Zakrył twarz rękami i płakał. To było zupełnie nieprawdopodobne! Surrealistyczne! Przerażające! Odruchowo zacząłem dzwonić do kolegów ze ścisłego kierownictwa partii. Nie wiedziałem, kto z nich pojechał pociągiem, a kto poleciał. Do Aleksandry Natalli-Świat, Grażyny Gęsickiej, Adama Lipińskiego, Przemka Gosiewskiego… Nikt nie odbierał telefonu. Dosłownie nikt! Wpadłem w panikę, że nikogo już nie ma. Że wszyscy zginęli.

Niedokończona historia

Kiedy pytałem Teresę, czego brakuje jej do skończenia książki, odpowiedziała, że długiej rozmowy z Donaldem Tuskiem. – Nie wiem, czy będzie zdolny, czy będzie miał ochotę. Bardzo bym chciała się dowiedzieć, jak się zmienia. To był fantastyczny chłopak, wesoły, dowcipny, taki facet obok polityki. W dżinsach. Miał coś jasnego. Patrzył prosto w oczy. Od dwóch, trzech lat widzę, jak zaczyna patrzeć spode łba, z takim niepokojem, czy coś nie spadnie mu na głowę. Nie zauważyłeś tego? Ma w sobie coś czujnego. I z taką czujnością spogląda na świat.

Świat katastrofy smoleńskiej zaczął łączyć się z jej własną katastrofą. Kiedy zachorowała na raka, nie przerwała pracy.

Nie dokończyła jej.

Piszę tę książkę w podzielonej Polsce. Z Leszkiem, którego w 1968 roku aresztowano w czasie studenckich protestów, spotykamy się na anty­rządowych demonstracjach. Niesiemy białe róże, śpiewamy Imagine Johna Lennona o ludziach żyjących życie w pokoju, living a life in peace…

Kiedy kończę, symbolem staje się zdjęcie reżyserki Agnieszki Holland stojącej naprzeciw kordonu policji. Dzielą ich długie barierki ustawiane na Krakowskim Przedmieściu już w przeddzień 88. miesięcznicy smoleńskiej. Minęło siedem lat. Żałoba, której prawie nikt już nie chce, wciąż jest paliwem politycznym. Przemówienia Jarosława Kaczyńskiego nie mają nic wspólnego z opłakiwaniem zmarłych ani upamiętnianiem ich w ciszy. Kilka tygodni temu, nie potrafiąc opanować emocji, krzyczał w Sejmie do parlamentarzystów opozycji: Nie wycierajcie swoich mord zdradzieckich nazwiskiem mojego świętej pamięci brata. Niszczyliście go, zamordowaliście, jesteście kanaliami.

Rząd i posłowie PiS-u wstali, bijąc brawa. Bardzo chciałbym wiedzieć, co o tym powiedziałaby Teresa i jaka byłaby jej prognoza.

© Dostarczane przez Newsweek Polska

I chyba dopiero widząc to zdjęcie Agnieszki Holland, stojącej naprzeciw kordonu policji, zrobione przez Martę Bogdanowicz, tak naprawdę zrozumiałem, co się stało w tym kraju. Po jednej stronie rząd, bez chęci dialogu ze społeczeństwem, pokazujący swoją siłę albo strach, skoro takiej ochrony potrzebuje. Z drugiej światowej klasy reżyserka, która w 1970 roku trafiła do więzienia w Pradze oskarżona o „próbę zniszczenia państw systemu socjalistycznego”, późniejsza autorka wielu filmów o ludziach wobec opresji. Na tym zdjęciu jest samotna. Patrzy policjantom w oczy. Na tym zdjęciu jest każdy usiłujący zrozumieć, co się w Polsce stało, i niezgadzający się na niszczenie demokracji, dorobku, jaki mozolnie wypracowaliśmy po 1989 roku, i o jakim marzyli Polacy w roku 1956, 1970 czy później w czasie tak zwanego karnawału Solidarności. Dla mnie symboliczne zdjęcie, bo Holland reprezentuje również kulturę, wyjątkowo w tych czasach bezradną.

[Śródtytuły pochodzą od redakcji.]

msn.pl

ANALIZA: 4 wnioski po protestach #WolneSądy z #socialmedia

SOBOTA

25

LISTOPAD 2017

#1. Stracony czas

Analiza danych w okresie lipiec – listopad 2017 pokazuje że,:

  • Ogromne zainteresowanie tematem reformy sądów w lipcu br,
  • Brak skutecznych działań opozycji podtrzymujących zainteresowanie i emocje w kolejnych tygodniach,
  • Brak masowych, wspólnych działań opozycji np.: ogólnopolskie konsultacje ws. reformy itp w okresie sierpień – listopad.
  • Brak budowy emocji i zainteresowania przed kolejną listopadową próbą wdrożenia reformy sądownictwa.

#2. No logo = no protest

Pomimo że protesty w lipcu miały charakter „no logo” to były silnie wspierane przez wszystkie partie opozycyjne. Próba budowy akcji protestacyjnej bez partii politycznych, to duże ryzyko. Analiza dystrybucji informacji o protestach w sieci wskazuje, że gdyby nie profile #PO i #Nowoczesnej siła dotarcia do innych użytkowników w sieci, byłaby bardzo mała. Dane jednoznacznie wskazują, że to partie uratowały w sieci wczorajsze demonstracje.

#3. Nie ma „magicznego” algorytmu

W czasie lipcowych protestów, media rozpisywały się o „magicznych” algorytmach i sieciach powiązań, m.in organizacja #AkcjaDemokracja, które uruchamiają tysiące protestujących. W perspektywie czasowej widać, że „tajne” algorytmy które uruchomiły protesty w sieci to: przemówienie posłanki Gasiuk-Pihowicz i zaangażowanie fanów profilu #PO.

#4 #PJK decyduje o dynamice protestów

Kluczowym graczem w socialmedia zarówno w lipcu jaki i w listopadzie był #PJK (Jarosław Kaczyński). Jak wskazują dane, #PJK był bezpośrednim detonatorem lipcowych protestów, oraz hasło #zdraciekiemordy. Wczoraj #PJK także zaskoczył siec. Akcja #atlaskotów była odpowiedzią na wszystkie protesty opozycji.

Po raz kolejny okazuje się, że to humor #PJK decyduje ile osób wyjdzie na ulice.

Komentarz

#Atlaskotów wzbudził większe zainteresowanie w sieci niż reforma #SN i #KRS, zakaz handlu w niedziele i temat ordynacji wyborczej.

politykawsieci.pl

Wczoraj na elewacji Zamku Królewskiego w Warszawie. Są jeszcze dzielni pojedynczy ludzie. Będę ich linkował, żeby inni ich widzieli.

Zmiany w Nowoczesnej. Może wreszcie dowiedzie, że jest godna swego szyldu?

W perspektywie najbliższych miesięcy zmiana warty w Nowoczesnej grozi trudnymi do opanowania perturbacjami. Lecz jeśli partia Katarzyny Lubnauer przetrwa ten okres, otworzą się przed nią nowe możliwości.

Przyzwyczailiśmy się uważać, że skuteczność polityczną zapewniają partiom jedynie struktury wodzowskie. Co nie do końca jest prawdą.

Zwarte i karne formacje dyktatorskie bez wątpienia szybciej i sprawniej reagują na bieżące wyzwania, lecz zarazem obarczone są skazą, która na dłuższą metę może doprowadzić do katastrofalnych skutków. Polityczna koniunktura na wodza i narzucana przez niego linia wcześniej czy później ulega bowiem wyczerpaniu. A wtedy – jeśli nie istnieją mechanizmy demokratyczne umożliwiające zmianę – taki wódz staje się kulą u nogi. Dobrze więc świadczy o Nowoczesnej, iż znajdując się na głębokim zakręcie potrafiła dokonać zmiany tak radykalnej, jak odsunięcie ojca – założyciela. Dowiodła, że jest jedną z nielicznych na naszej scenie prawdziwie demokratycznych formacji.

Lecz jest i druga strona medalu

Tego typu zmiany rzadko kiedy dokonują się bowiem bezboleśnie. A już zwłaszcza, gdy poprzedzone zostają głęboką polaryzacją. Rywalizacja Katarzyny Lubnauer z Ryszardem Petru była wyrównana. Dotychczasowy szef przegrał raptem dziewięcioma głosami (na blisko 300 delegatów). Nowa szefowa, aby wygrać partyjne wybory, musiała wcześniej zawrzeć szereg nieformalnych koalicji z innymi znaczącymi figurami partyjnymi (zwłaszcza z popularną Kamilą Gasiuk-Pihowicz).

Jej zaplecze nie jest więc jednolitym frontem, lecz skleconym na chybcika personalnym układem wyłonionym celem obalenia Petru. Za chwilę może się więc okazać, że wierni sympatycy odsuniętego lidera wciąż tworzą najsilniejszą partyjną koterię, a wtedy statkiem może solidnie zakołysać. Teraz wiele zależy od samego Petru. Czy zdoła zakopać urazy i uzna demokratyczny werdykt? W ostatnim okresie nie dostarczał swemu ruchowi istotnych aktywów. Dysponuje jednak pasywami o sporym ciężarze gatunkowym. Tuż po przegranych wyborach zademonstrował pokorę wobec werdyktu delegatów, lecz taka deklaracja wymaga jeszcze czynnego potwierdzenia.

W perspektywie długofalowej Nowoczesna może za to zyskać, i to sporo. Dziś jest to niestety partia pozbawiona głębszej racji bytu. W ciągu ostatniego roku stoczyła się na pozycje liberalnego dopełniacza Platformy. Nieco wyrazistszego obyczajowo i ekonomicznie, co wystarcza do utrzymania przy sobie, co bardziej wybrednych mieszczan, których mierzi gnuśność i obłość PO. Niemniej, gdyby Nowoczesnej miało pewnego dnia zabraknąć, jej elektorat bez większych wahań przerzuciłby zapewne głosy na partię Schetyny. Tym samym Petru nie miał już poważnych możliwości działania. Mógł co najwyżej negocjować z wasalnych pozycji warunki nieuchronnej akcesji z Platformą.

Wraz z nadejściem Lubnauer takie możliwości się pojawiają

Nie tylko dlatego, że nowa szefowa ma do PO znacznie bardziej krytyczny stosunek od poprzednika. Po prostu jest zupełnie innym typem lidera. Petru chciał być typowym silnym politycznym graczem. Starał się grać twardo, zaskakiwać rywali nagłymi posunięciami, efekciarskimi ruchami pod publiczkę. Wszedł do polityki wprost ze świata finansów i tak też postępował. Pompował bańki bieżących koniunktur politycznych, aby zgarnąć jak najwyższą sondażową dywidendę. Tyle że co rusz potykał się o własne nogi i od pewnego momentu mało kto już rozumiał, co mu w ogóle chodzi.

Można oczekiwać, iż Katarzyna Lubnauer, zaoferuje odmienne przywództwo. Spokojniejsze, bardziej wyważone, pozytywistyczne. Jeśli Petru był drapieżnym menedżerem, ona bardziej kojarzy się z przewodniczącą spółdzielni. Realizacja wartości wydaje się dla niej istotniejsza, niż szybki polityczny zysk. Lubnauer świetnie by pasowała do dawnej Unii Demokratycznej (zanim na jej czele stanął Balcerowicz). Z aktywistycznym etosem, uwrażliwieniem na tematy społeczne. I choć rozwój nowoczesnych technik uprawiania polityki po pierwszej dekadzie III RP zmiótł tamtą Unię ze sceny, dziś coraz wyraźniejszy staje się przesyt i jałowość modelu opartego na doraźnych stymulacjach elektoratu. Przynajmniej po stronie opozycyjnej, gdzie zastępują one jakiejkolwiek spójną myśl programową, stanowiąc sztukę dla sztuki.

Przydałaby się również Nowoczesnej korekta ogólnego ideowego wizerunku. Zdecydowanie rynkowy, „balcerowiczowski” rys tej formacji niewiele miał już wspólnego z oferowaną nowoczesnością. Rzecz oczywiście nie w tym, aby nagle się wyrzekać ekonomicznego liberalizmu i przechodzić na pozycje lewicowe. Przydałaby się jednak równoważąca te wątki refleksja na temat spójności społecznej, jakości usług publicznych, roli państwa. Obrona liberalnych „okopów świętej trójcy” przed socjalistyczną nawałnicą jest już jedynie kiepską publicystyką, zaś realnych rozwiązań należy poszukiwać tam, gdzie publiczne krzyżuje się z prywatnym i wymagany jest efekt dodatniej synergii. Dla Katarzyny Lubnauer od wskaźników PKB ważniejsze były dotąd takie sprawy jak edukacja i służba zdrowia, co w tym kontekście nieźle rokuje. Jeśli więc Nowoczesna pod nowym przywództwem stanie się partią szeroko pojętej sfery publicznej, być może wreszcie dostarczy polskiej polityce autorskiej jakości i tym samym wyjdzie z roli gospodarza wąskiej niszy bądź zbędnego dopełniacza PO.

Oczywiście zwolennicy jednolitego, antypisowskiego frontu opozycji są dziś zaniepokojeni. Ale już ci, którzy uważają, że jedyną skuteczną odpowiedzią na „dobrą zmianę” jest poszerzanie opozycyjnych skrzydeł, wnoszenie nowych wątków i tematów, bogata wewnętrzna dyskusja (a nie bijatyka o partyjne parytety na wspólnych listach) mogą być usatysfakcjonowani sukcesem Katarzyny Lubnauer. Byle tylko Nowoczesna przetrwała najbliższe miesiące.

polityka.pl

Dokąd zmierza Polska…?

25/11/2017

Zewsząd słychać głosy narzekania na kościstość Platformy, infantylność Nowoczesnej i przaśność PSL-u. Co bardziej nerwowi chcą na pręgierzu stawiać Schetynę, Petru i Kosiniaka-Kamysza – hurtem żądają wymiany na nowe modele. Ale w polityce jak w biznesie, chcesz zmienić prezesa, pokaż następcę i udowodnij, że nowy prezes rozwinie firmę, a nie ją pogrąży. Można dywagować o tym w nieskończoność, tymczasem dzisiaj to zupełnie nie o to chodzi. Problemem nie jest ten, czy inny nowy przywódca (którego nota bene nie ma), ale to, co z Polski robi prawicowo-socjalny obóz władzy.

Postawię tezę dość śmiałą, proszę się nie obrażać – każdy, kto dzisiaj żąda wymiany szefów partii opozycyjnych, nie ma chyba świadomości tego, co się w Polsce dzieje i na jaki stromy szlak wchodzimy. Ustawy o: sądach powszechnych, Sądzie Najwyższym, Krajowej Radzie Sądownictwa, zmiany w ordynacji wyborczej i deal z prezydentem dotyczący tychże, a wcześniej dekonstrukcja Trybunału Konstytucyjnego, powrót prokuratury w ręce polityków oraz nowelizacja ustawy o zgromadzeniach, to po prostu droga do państwa tylko z nazwy demokratycznego. Za chwilę wszystko, co się z demokracją kojarzy i wszystko, co w swej istocie demokracją jest, będzie tylko pustym zapisem na papierze i sloganem powtarzanym z uporem maniaka przez media mniej lub bardziej sprzyjające władzy. W praktyce żyć będziemy w państwie, gdzie o losach obywateli decydować znów będzie tylko jedna partia, której programem będzie program narodu. Każdemu, kto ma więcej lat niż 40, musi się to kojarzyć szpetnie. I tylko na marginesie wypada zapytać wszystkich tych, którym tak bardzo podoba się władza PiS – czy chcecie żyć w takim państwie? Odstawmy na chwilę sympatie polityczne – czy chcecie żyć w państwie, w którym decydować o wszystkim będzie jeden tylko człowiek? Bo zawsze będzie to po prostu szef tej partii. Wszystko, co robi w ostatnich dniach obóz władzy, do tego właśnie zmierza. Do posiadania władzy pozbawionej kontroli społecznej. Zapomnijcie o takowej, gdy służby, prokuratura, sądy i proces wyborczy będą w jednych rękach. A do tego właśnie zmierzamy.

Dziś trzeba nazywać rzeczy po imieniu, bez kolorowych ozdobników i ukrytych znaczeń, a nie dywagować nad tym czy Schetyna ma charyzmę, a Petru ładnie mówi. Jarosław Kaczyński staje się polskim Erdoganem. Różnica jest tylko jedna – brak mu odwagi, żeby robić to tak otwarcie, jak robi to Erdogan w Turcji. Hamulcem jest w tym przypadku członkostwo w Unii Europejskiej, ale i z tego klubu wypisać się przecież można, co pokazuje przykład Wielkiej Brytanii. Powody tego byłyby zgoła całkowicie odmienne, bo Polska przy Brytyjczykach to nadal jeszcze ubogi krewny, lecz co powstrzyma Kaczyńskiego, gdy już dostanie wszystkie zabawki do ręki? Nic.

Zawierając jakiś deal z Kaczyńskim (jeszcze nie wiemy jaki), Andrzej Duda podjął z PiS niebezpieczną grę, w której funkcja Prezydenta RP zależeć będzie całkowicie od jednego posła z Nowogrodzkiej. Jaką ma zatem gwarancję zwykły obywatel, że Prezydent Andrzej Duda będzie prezydentem wszystkich Polaków, skoro ustawy o SN i KRS skracają kadencje wszystkim członkom tych gremiów, a Kaczyński będzie miał właśnie taki bat na Dudę w ręku? Gdy Duda przestanie być już potrzebny Kaczyńskiemu, PiS w trybie pilnym uchwali ustawę o skróceniu kadencji także i jemu. Tak się właśnie kończą zabawy z Konstytucją, Panie Prezydencie.

Ulubionym szlagwortem posłów obozu władzy, zwłaszcza tych wszystkich młodych wilków, które nagle wylazły ze swoich nor i wykrotów, jest to, że w Konstytucji nie ma słowa o tym, aby Sejm nie mógł wybierać sędziów, zaś wpisana jest możliwość zmiany tejże ustawą zwykłą. Jest to oczywiste naginanie interpretacyjne Ustawy Zasadniczej, którą prawica z lubością depcze aktami niższego rzędu. W Konstytucji wielu powszechnie obowiązujących norm i standardów nie zapisano. Na przykład tego, że niekonstytucyjne jest strzelanie do ludzi. Czy zatem zwykłą ustawą można wprowadzić przepis mówiący, że strzelanie do ludzi jest dopuszczalne? No skoro w Konstytucji nie ma takiego zapisu, to co stoi na przeszkodzie, aby dać taką władzę politykom? W końcu obywatele mają kontrolę nad nimi, to drugi ulubiony evergreen władzy, powtarzany na każdym kroku. Konstytucja też słowem nie wspomina o tym, że nie pluje się adwersarzowi w twarz podczas dyskusji. Co zatem stoi na przeszkodzie, aby i taki zapis wprowadzić na przykład rozporządzeniem? Oczywiście z pewnym zastrzeżeniem – dopuszcza się tylko plucie w twarz temu, kto nie popiera władzy. W drugą stronę to niedopuszczalne i zagrożone jest karą bezwzględnego więzienia.

„Antysystemowy” Kukiz 15 szedł ponad dwa lata rąsia w rąsię z PiS, bo im Kaczyński kiedyś obiecał JOWy. Dziś właśnie Paweł Kukiz został po prostu w prosty i oczywisty sposób oszukany, niczym zagubione we mgle dziecko. Nie tylko nie będzie JOWów w wyborach do parlamentu, ale nawet znikną one w wyborach samorządowych, czyli zniesione zostanie jednym ruchem to, co kiedyś wprowadziła w życie Platforma – okręgi jednomandatowe. Ale Paweł Kukiz ma do PO uraz. Co będzie miał teraz do PiS? Uraz, czy nadal będzie się z PiSem układał w imię jakiś wyższych, nikomu nie znanych i trudnych do pojęcia, celów? Każdy romans z Kaczyńskim kończy się tak samo. Kto jeszcze chce spróbować?

Platforma i wszystkie inne partie nurtu liberalnego też mają problem. To odwieczny problem dziedzictwa liberalizmu i demokratycznych standardów. Takim partiom trudno wbić się w wymięty garnitur chamstwa, manipulacji i kłamstwa na każdym kroku. To właśnie inteligencki rodowód tych partii powoduje, że ani Platforma, ani Nowoczesna, ani żadna inna partia szeroko pojętego nurtu liberalnego nie będzie nigdy PiSem bis, głównie dlatego, że dzisiaj mamy w ogóle problem z nazwaniem tego, czym jest inteligencja w sensie klasy społecznej oraz czym inteligencja być powinna i jak winna się zachowywać w obecnej rzeczywistości. Gdzieś tam w głowach nam kołacze, że pewnych rzeczy nie wypada robić, a to właśnie jest przyczyną poglądów o miałkości opozycji. Moim zdaniem ocena ta jest całkowicie pozbawiona głębszej refleksji.

Platforma jest, i chyba zawsze była słaba jedynie, słabością swej polityki informacyjnej. Zarzut ten zresztą dotyczy wszystkich partii liberalnych rządzących Polską po 89 roku. Partie liberalne mają generalny problem chwalenia się osiągnięciami, jak by było to coś zdrożnego. O ilu wprowadzonych pozytywnych zmianach w latach 2007-2015 wiedzieli wyborcy i obywatele? Na pewno nie o wszystkich. Za to każde niepowodzenie było natychmiast przekuwane w wielki harmider ze strony PiSu. Czy to samo dzieje się w przypadku wszystkich przekłamań dzisiejszego obozu władzy? Nie. Dlaczego nie ma głośnego chóru w sprawie zwolnionych z pracy nauczycieli? Dlaczego nie ma wielkiego chóru w sprawie innych nadużyć i fatalnych dla Polski decyzji rządzących? Co z Komisją w sprawie SKOKów? Co z, skądinąd dobrym hasłem, #TotalnaPropozycja, które z takim naciskiem pojawiło się na Konwencji Samorządowej Platformy? Dlaczego nagle zgasło? To są pytania, które nie mogą być tylko pytaniami retorycznymi, pozostając w przestrzeni publicznej, niczym zawieszony fundamentalny znak zapytania. Rozumiem oczywiście strategię opozycji, polegającą na tym, że nie wykłada się wszystkich kart na stół przed główną rozgrywką. Oczywistym błędem taktycznym byłoby pokazywanie już dzisiaj wszystkich atutów, ale dlaczego tego nie wyjaśnia się wyborcom? Oni tego po prostu potrzebują. Ludzie, którzy wychodzą dzisiaj na ulice miast lub inaczej angażują się w powrót do normalności, czuć muszą kontakt z wami, droga opozycjo. To nie jest kwestia na zaś, to jest potrzeba chwili.

Zarzućmy dyskusje wszelkie na temat nowej siły politycznej, jakieś nowej Platformy 2.0 lub trzeciej partii powstałej z połączenia PO i Nowoczesnej. Dzisiaj nie czas zajmować się tym. Kto miałby tę partię tworzyć? Kto miałby być jej liderem? I co najważniejsze – skąd ten nowy twór miałby wziąć fundusze na swą działalność? Czym jest partia bez pieniędzy, wiemy doskonale choćby po przykładach wielu politycznych bytów – gwiazd jednego sezonu. PO ma cztery wielkie i zasadnicze atuty: pieniądze, struktury, doświadczenie polityczne i cały czas ma też największe poparcie wśród wyborców antyPiS. Tu trzeba budować poparcie i to jest to, czym być powinna odpowiedzialność za Polskę. Dzisiaj i w najbliższym czasie tylko zjednoczone partie opozycyjne, te które są, mogą skutecznie wygrać coraz bardziej nierówną grę wyborczą i zrzucić w czeluść niepamięci fatalne dla Polski rządy prawicy narodowo-socjalnej.

Budźcie się, organizujcie w grupy, społeczności i w co tam macie ochotę. Działajcie. Nie patrzcie biernie na to, co się dzieje. Bądźcie aktywni w mediach społecznościowych, udostępniajcie i podawajcie dalej wszystkie ważne treści, o tym, co robi władza źle i o tym, jak buduje państwo pozornie tylko demokratyczne. Nie prowadźcie jałowych dysput i nie twórzcie fermentu nowych politycznych bytów. Dzisiaj nie jest czas ku temu! Dziś jest czas ratowania państwa, o które biliśmy się z komuną 44 lata. Dziś jest czas bronić podstawowych wartości, gorące dyskusje o przywódcach opozycji zostawmy na okres po wygranych wyborach i odsunięciu prawicy od władzy.

Kto tego nie rozumie, nie rozumie, co się w Polsce dzieje.

liberski.liberte.pl

Jaszcze raz chciałbym Was poprosić abyście zamiast zwykłego podalwi dalej apel Piotra i nawzajem się zaczęli obserwować. W ten sposób budujemy społeczność Szarych Obywateli. Niech będzie to naszym „przebudzeniem”.

W statusie PiS prezes może „demokratycznie” zawiesić każdego To jedyna partia w PL o strukturze leninowskiej. Zakazu działalności frakcyjnej.

Przypominamy, dlaczego ekspert Wiadomości ds. reformy sądownictwa jest byłym sędzią. (źródło: )

1. na polską policję osoby symbolicznie powieszone liczyć nie mogą

2. w razie poinformowania tzw. zagranicy osoby symbolicznie nazwane będą donosicielami.

Niezła patola.

Liczby państwa PiS:

27:1 wybór przewodniczącego PE

438:152 stosunek głosów za rezolucją o praworządności

100.000 € dziennie kary za wycinkę puszczy

-59 mld zł deficyt budżetu

0,50; 1,00; 2,00; 5,00 zł w Lewiatanie

1.500.000 zł na obiady dla posłów!

Chcesz takiego państwa?

Macierewicz donosił na kolegów – tak twierdzi prof. Andrzej Friszke z IPN

„Macierewicz zakapował, wystarczyło na akt oskarżenia”. Historyk o niejasnej przeszłości szefa MON

W tej sprawie wiele jest jeszcze niejasności, ale jedno jest pewne: Antoni Macierewicz nigdy nie powinien rozpoczynać wojny na teczki. – Z dokumentów znajdujących się w archiwach IPN wynika, że w roku 1968 Macierewicz po aresztowaniu złożył obfite zeznania, wystarczyło na akt oskarżenia dla niego i Wojciecha Onyszkiewicza – mówi w rozmowie z naTemat historyk Andrzej Friszke.

Panie profesorze, jak to było z Macierewiczem w latach 60.?

Wszystko napisałem w swojej książce, zainteresowanych tematem zachęcam do lektury. Podaję tam sygnatury archiwalnych akt, które z całą pewnością są autentyczne. Te dokumenty mówią same za siebie, wszystko jest czarno na białym, ja się z niczego, co napisałem w książce, nie wycofuję.
Kapował na kolegów?

Z dokumentów wynika, że po aresztowaniu złożył bardzo obfite zeznania.

Są na to dowody?

Tak, wszystko jest w archiwach IPN. Jak już wspomniałem, w książce można znaleźć dokładne sygnatury wszystkich akt.

I mówi pan, że warto do nich zajrzeć?

Moim zdaniem tak, wręcz dziwię się, że do tej pory nie zainteresowały dziennikarzy. To jest kilkadziesiąt stron protokołu.

Aż tyle? Rozumiem, że wynika z nich, iż obecny szef MON był bardzo rozmowny.

W swoich zeznaniach wymienił kilkadziesiąt osób.

To chyba dość dużo?

Owszem.

Jak wyglądały takie przesłuchania?

Zależy o jakiej epoce mówimy. Jeśli o roku 1968, to należy pamiętać, że wszystko działo się w trakcie działań protestacyjnych. Każdy zatrzymany musiał liczyć się z tym, że jest to początek śledztwa i procesu. Zatrzymanych trzymano przeważnie na Rakowieckiej w Warszawie. Było otwierane śledztwo i wzywano podejrzanych o działalność wywrotową na przesłuchania.

O co pytano najczęściej?

Pierwsze zawsze było pytanie o życiorys. Każdy musiał napisać, gdzie się urodził, do jakich szkół chodził. Potem kalendarzyk.

Słucham?

Jak w filmach szpiegowskich – kontakty, adresy, siatka. Zwykle przy zatrzymanych znajdowano jakiś kalendarzyk, a w nim numery telefonów i adresy do różnych osób. Śledczy pytali „kto to, skąd go znasz, kim jest, co robi”. I to się ciągnie, pytania się powtarzają. Gdy w trakcie śledztwa prowadzący przesłuchanie natrafią na jakąś sobie „znaną” osobę to zaczynają dopytywać bardziej dokładnie, żeby potem powiązać sobie różne wątki.

Aresztowanie Antoniego Macierewicza

Antoni Macierewicz podczas studiów należał do rady wydziałowej Zrzeszenia Studentów Polskich, zaangażował się w działalność opozycyjną, był założycielem Ligi Niepodległościowej. W marcu 1968 roku był uczestnikiem strajków studenckich, za co został tymczasowo aresztowany. W areszcie siedział od 28 marca do 3 sierpnia 1968. Po wyjściu z aresztu został zawieszony w prawach studenta.

Dużo takich kontaktów miał Antoni Macierewicz?

Akurat w przypadku Macierewicza tak dokładnie nie wnikano w jego powiązania i znajomości. Jego pytano o całą aktywność w trakcie protestów marcowych. Czy uczestniczył w strajku, kto jeszcze uczestniczył, z kim był na kolacji, gdzie, kto jeszcze strajkował i tak dalej.

Ciekawe…

Tak. Te dokumenty to rzeczywiście bardzo ciekawa lektura. Pytali na przykład o to, co się stało z powielaczem, kto zabrał, na jaki adres…

Macierewicz w tym czasie był studentem…

Historii.

Czyli młody, przestraszony człowiek, który boi się, że mu zaraz młodość za kratami przeleci, więc mówi wszystko co wie?

Czy wszystko – to trudno powiedzieć, ale wystarczająco dużo, żeby się dało ukręcić akt oskarżenia. Szczególnie na niego i Wojtka Onyszkiewicza. Pytał pan, czy Macierewicz kapował? Onyszkiewicza zakapował.

A co było później? On sam i jego przyjaciele mówią, że był świetlaną postacią.

Co pan rozumie pod słowami „świetlana postać”?

Niezłomny bojownik o wolną i demokratyczną Polskę.

To prawda, tego nie można mu tego odmówić. W latach 70. rzeczywiście do jego postawy moralnej nie można mieć zastrzeżeń, podobnie jak nie podlega dyskusji jego determinacja. Złego słowa nie można powiedzieć poza tym, że miał ogromne skłonności do kłótni. To wszystko.

A jak wyglądała jego postawa w latach 80.?

O tym, co robił w latach 80., mało wiem, bo był mało aktywny. Wydawał pismo „Głos”, które mnie mało interesowało. W tamtych czasach Macierewicz znajdował się na marginesie ruchu opozycyjnego. Jednak zwracam uwagę na dwa dokumenty, które opublikował w swojej książce Tomasz Piątek.

Czyli słynna ucieczka ze szpitalnego więzienia?

Trudno powiedzieć, czy ucieczka, szczegółów nie znam. Jednak jedna rzecz jest naprawdę zastanawiająca.

To znaczy?

Pierwszy raz w życiu widziałem, żeby oficer tak wysokiego szczebla wydawał dokument, w którym stwierdza, że taki a taki człowiek nie jest poszukiwany przez służby bezpieczeństwa.

Dlaczego to pana dziwi?

To był oficer wysokiego szczebla z departamentu wywiadu czy kontrwywiadu, nad nim praktycznie był już tylko wiceminister i minister. Dla mnie ten dokument to coś niespotykanego (*).

Może jest fałszywy?

Autentyczność została potwierdzona i nie budzi żadnych wątpliwości.

http://natemat.pl/216069,walczyl-na-teczki-ale-swojej-nie-wyczyscil-w-aktach-ipn-sa-dokumenty-ktore-rodza-pytania-o-przeszlosc-macierewicza

(*)

Komentarz: PiSowcom przeszkadza postać Wałęsy, który miał epizodyczne kontakty z SB w latach 70’tych, ale „zerwał się” ze smyczy bezpieki. Wałęsa, który potem wniósł swój wkład do „Solidarnosci” i przeszedł do historii. PiSowcom nie przeszkadza, że naczelny rewolucjonista IV RP – zamiłowany fanatyk Che Guevary, dostał parasol ochronny od bezpieki.

Opublikowano: 29.08.2017 22:21.

salon24.pl

Kaczyński w Sejmie: muszą paść słowa prawdy, wybory zostały sfałszowane

26 listopada 2014

Wybory są sfałszowane – powtarza prezes PiS Jarosław Kaczyński. We wtorek sformułował taką tezę w wywiadzie dla Radia Maryja, w środę – w Sejmie. Z parlamentarnej trybuny domagał się, by jeszcze w środę izba zajeła się projektem PiS ws. skrócenia kadencji nowo wybranych sejmików wojewódzkich. Wniosek został jednak skierowany do sejmowej komisji.

 (http://www.tvn24.pl)

Polska w ruinie..a swoją drogą to powinno w sposób łopatologiczny dotrzeć do wszystkich obywateli..bo jest zamiąch poznawczy przekładający się na preferencje..

7 cytatów z przekazów dnia PiS, które najlepiej pokazują strategię partii

W czwartek ok. 10:00 dziennikarze zapisani na listę mailową PiS otrzymali przez przypadek pełną wersję przekazów dnia PiS. Mail miał w nagłówku: „Brief 27.11.2014 – Godz.10.00”. To ponad 10 tysięcy znaków o aktualnej sytuacji politycznej, najważniejsze wypowiedzi polityków i cytaty dnia. 300polityka potwierdziła ich wiarygodność.  Oto 7 najważniejszych cytatów, obrazujących aktualną strategię polityczną partii.

1. To obecna władza odpowiada za wyniki wyborów, które zostały bez wątpienia sfałszowane.  

Teza o sfałszowaniu wyborów jest uznana za obowiązującą. I to Platforma-PSL najbardziej na tym korzystają: „Pytanie o to kto sfałszował jest tak naprawdę pytaniem o to kto na fałszerstwach mógł skorzystać  –  cui bono? – dziś wiemy, że skorzystała na tym jednoznacznie koalicja PO -PSL. Za organizacje wyborów odpowiada  władza i to ona dopuściła do takiej sytuacji”.

2. PiS uznaje legitymację władzy za ważniejszą niż kadencyjność. 

Konstytucjonaliści podnosili liczne zastrzeżenia związane z projektem ustawy PiS o skróceniu kadencji samorządów. W przekazach dnia czytamy: „Wartość konstytucyjna demokratycznej legitymizacji jest wyższa niż konstytucyjna wartość kadencyjności”.

3. Białoruś jest elementem obowiązującego przekazu

„Polacy tracą zaufanie do państwa i demokratycznych procedur. Powtórzenie wyborów to kwestia woli i przyzwoitości. Ci którzy udają, że nie widzą jak nierzetelne był niedzielne wybory najwyraźniej chcą w Polsce standardów rodem z Białorusi – tam też obecny reżim zaczynał się w ten sposób.

4. Urban to jeden z przekazów głównych PiS.

Dokument PiS podzielony jest na sekcje, każda z nich ma swój „przekaz główny”. Jednym z nich jest poparcie PO przez Urbana. PiS uznaje, że ten temat jest warty podgrzewania „Urban w roli komentatora w TVN to jest totalny upadek. On w studio telewizyjnym, broniący obecnej władzy, występujący w roli jej rzecznika, mówiący, że ją popiera to najlepszy opis tego czym jest obecna władza PO – PSL; Wyborcy PO powinni naprawdę się zastanowić czy chcą stanąć w jednym szeregu z Urbanem? Urban pójdzie na wybory czy w chcecie iść z nim i głosować tak jak on?”

5. Komorowski stoi na straży interesów partii i nie zna Konstytucji. 

PiS dużo miejsca poświęca Bronisławowi Komorowskiemu. Jak wynika z przekazu, głównym zarzutem pod adresem prezydenta jest to, że nie zna konstytucji i stoi na straży interesów PO. „Komorowski mówił tak jakby nie znał konstytucji, a całą kompromitacje z liczeniem głosów i ewidentne przykłady zafałszowania wyników lekceważył; Komorowski zdaje się mówić „Polacy nic się nie stało”, ale to nie wystarczy; Polacy nie wierzą w rzetelność tych wyborów – w sondażu przyznaje to co trzeci Polak; Żadne zaklęcia i krzyki na opozycję nic tu nie zmienią; Prezydent powinien stać na straży konstytucji a nie interesów partii z której się wywodzi”.

6. PO hamulcowym zmian w PKW. 

Jak czytamy w przekazach dniach. „PKW skompromitował polskie państwo, podważyła zaufanie obywateli do jego instytucji – niestety politycy koalicji PO -PSL oraz Prezydent Komorowski bronili członków PKW a teraz są głównymi hamulcowymi jeśli chodzi o zmiany instytucjonalne w PKW oraz w prawie wyborczym, szukają ciągle wymówek by tylko nic nie zmieniać – twierdza, że jest za mało czasu przed wyborami Prezydenckimi i Parlamentarnymi by wprowadzać teraz zmiany to jest nie prawda te oczywiste rzeczy mogły by być szybko wprowadzone; Warto zapytać Prezydenta czy przedstawicieli PO -PSL dlaczego maja kłopot z szybkim wprowadzeniem tak prostych zmian jak np. przezroczyste urny, kamery internetowe, oznaczanie dlaczego głos jest nie ważny?”.

7. Palikot podaje tlen Platformie. 

Jednym z elementów przekazów dnia jest cytat z wypowiedzi Janusza Palikota z „Gościa Radia ZET” o tym, że Kaczyński chce, aby wydarzenia w Polsce potoczyły się jak w 1992 a także o zawiadomieniu do prokuratury, które złożył wobec lidera PiS.  „Palikot mówi bzdury jak zawsze; Wszystkie nieprawidłowości są przez PiS zgłaszane odpowiednim organom; Nieprawidłowości jest bardzo wiele; PiS już złożył wniosek o unieważnienie wyborów do sejmiku lubelskiego”.

Jak czytamy dalej: „Cała opowieść Palikota o 1922 roku i analogiach do zabójstwa Narutowicza to stek bzdur; Palikot przez lata pomagał Tuskowi, teraz robi dalej to samo i „podaje tlen” Kopacz i Komorowskiemu”.

300polityka.pl

Jednostka chorobowa

Dobra zmiana powinna stać się zastrzeżoną przez urząd patentowy polską jednostką chorobową.

Prezydent Duda ogromnie się rozczarował. Rozczarował? Tak, tak właśnie powiedział, gdy białoruska milicja brutalnie stłumiła demonstracje w Mińsku. Miał nadzieję, że Alaksandr Łukaszenka zmienia swoją politykę, bo dawał takie sygnały. Białoruski dyktator dawał naszemu prezydentowi sygnały, że postanowił zostać demokratą? Nie, marszałkowi Senatu je dawał, gdy ten w grudniu ubiegłego roku pojechał do Mińska. Ciepły człowiek, któremu zależy na Białorusi – mówił po powrocie Stanisław Karczewski, odurzony szakalem znad Niemna. A rząd objaśniał ciemny lud: „to sytuacja nienormalna, iż przez wiele lat sąsiedzi nie odzywali się do siebie”.

PiS ma dobrą rękę do nawiązywania przyjaznych kontaktów. Gdy postawił na Wielką Brytanię, ta zaraz wyszła z Unii Europejskiej, żeby mieć z nami spokój. Niezrażony tym Jarosław Kaczyński ruszył w koperczaki do premiera Orbána, ale ów w decydującej rozgrywce podwyższył tzw. zwycięstwo Beaty Szydło z 26:2 na 27:1. W nagrodę za tę drobną nielojalność Węgry obiecały postawić wielki pomnik Lecha Kaczyńskiego w Budapeszcie. Ciekawe, czy Orbánowi uda się zatwierdzić lokalizację u prezesa. Bardzo możliwe, że trzeba będzie rozebrać jedno skrzydło parlamentu.

„Polska czuje się ignorowana i niesprawiedliwie traktowana” – gorzko stęknął minister Waszczykowski w wywiadzie dla tygodnika „Der Spiegel”. Nie bacząc na to, że biało-czerwona wysiłkiem PiS właśnie niedawno wstała z kolan i nie jest już „piłką do kopania”. Dorzucił też, jak przypuszczam nieco przesadzając, że przecież z każdego euro unijnej dotacji 80 centów wraca do zachodnich koncernów. Czyżby nasz hejnalista od dobrej zmiany zapomniał, że inwestycje tych przedsiębiorstw, choćby drogi, zostają w Polsce na zawsze? Nie zapomniał, ale trzyma rękę na pulsie – nikomu nie podziękuje, za to każdego oskarży.

Trudno szanować ministra Waszczykowskiego. Każdą swoją wypowiedzią utwierdza nas w tej ocenie. Niedawno wojnę na Bałkanach w latach 90. ubiegłego wieku nazwał marginalną sprawą. Z samego szacunku dla 100 tys. ofiar oraz pamięci o masakrze w Srebrenicy – największej zbrodni wojennej w Europie od 1945 r. – powinien milczeć. Wicepremier i minister kultury Piotr Gliński zresztą też.

Nie pojawił się on na otwarciu Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku, bo – jak sam przyznaje – jest to muzeum państwowe, nad którym powinien sprawować nadzór, ale od roku nie może tego robić. No i bardzo nie lubi dyrektora Machcewicza – dodam od siebie – bo to on jest odpowiedzialny za ekspozycję „przyjętą arbitralnie przez decydentów związanych z poprzednią ekipą rządzącą”. Gdyby pan minister wiedział, przez jakich decydentów arbitralnie została zawieszona w Muzeum Narodowym „Bitwa pod Grunwaldem”, toby nigdy do tego gmachu nie wszedł. Gdańska wystawa zbiera same pochwały, także od żołnierzy drugiej wojny światowej oraz osób, które przekazały tam cenne pamiątki. Minister dziedzictwa narodowego nie może sprawować nadzoru i pewnie dlatego pozwolił sobie na prostacką wypowiedź: – Czy pani myśli – zapytał dziennikarkę Polsat News – że darczyńcy i kombatanci mają jakieś porównanie, jak wyglądają inne muzea? No cóż, styl to człowiek – mawiał ponad dwa i pół tysiąca lat temu Dionizjusz z Halikarnasu.

Dobra zmiana powinna stać się zastrzeżoną przez urząd patentowy polską jednostką chorobową i uprawniać do zwolnień lekarskich. To ciężkie zwyrodnienie, z którego wychodzi się bardzo długo. I z niepokojem, czy nie będzie nawrotów.

polityka.pl