Blady strach PiS z powodu Wałęsy

Wałęsa ABW się nie boi

Na obóz rządowy padł blady strach z powodu udziału w kontrmiesięcznicy Lecha Wałęsy. Nie mają dobrego sposobu, jak zapobiec temu, aby nie wziął w niej udziału laureat pokojowej Nagrody Nobla i ikona walki o niepodległość. Już nie wystarczą seanse nienawiści, jak na placu Krasińskich podczas przemówienia Donalda Trumpa, gdy zwieziona gawiedź pisowska reagowała „Bolkiem” na pojawienie się Wałęsy i wymienienie jego nazwiska przez Trumpa.

Orwella stosuje się w TVP i planowany jest na czasy, gdy naród zostanie chwycony za twarz. Ten sposób nie zadziała teraz, bo Wałęsa nie jest strachliwy, jak prezes Kaczyński.

Rozważany jest wariant z niedopuszczeniem Wałęsy do Krakowskiego Przedmieścia. Ochrona BOR – na rozkaz pisowskiego ministra Błaszczaka bądź jego zastępcy Zielińskiego – może dostać sygnał, że Wałęsa jest zagrożony i mogą wynieść go w trakcie zbliżenia się do miejsca protestu lub już z Krakowskiego Przedmieścia. Odbyłoby się to wbrew woli Wałęsy i miałoby cechy aresztu domowego – już przerabiano ten schemat na poprzedniej miesięcznicy – a nawet można byłoby określić takie działanie chwilowym internowaniem.

Inny wariant to wyniesienie Wałęsy „siłami społecznymi”, tj. deklarującymi się Karolem Guzikiewiczem ze związkowcami. Podobno akces zgłosili też kibole Arki Gdynia, którzy nie powrócą po meczu o Superpuchar z Warszawy, by zostać do pomocy Guzikiewiczowi. Chęć także zgłosili narodowcy byłego księdza Międlara z Wrocławia. Wówczas policja musiałaby się wycofać i pozwolić „działać” tym ormowcom związkowo-kibolsko-endeckim. Przerabiano to w Radomiu wobec KOD-u. Ale kontrmiesięcznica to jednak zupełnie inna półka.

W tym wariancie opanowanie chaosu może grozić skutkami najgorszymi. Rozpatrywany jest wariant klasyczny, typowo pisowski, bo stosowany przez wszelkie reżimy: prowokatorzy wmieszani w tłumy protestujących. Prowokatorzy zawodowi i prowokatorzy, których PiS powtykał wcześniej w niezależne stowarzyszenia, jak komuniści w „Solidarność” w latach 80-tych. Prowokacje mogą być różne, a podstawowa to przemoc, wówczas policja rozpędza protestujących, nie bacząc na Wałęsę i Frasyniuka.

PiS ucieknie się do zastosowania któregoś ze scenariuszy, a może do jakiejś hybrydy, acz nie przeceniałbym subtelności Błaszczaka i Zielińskiego, to chodzące deficyty, więc raczej walną rozwiązaniem z grubej rury. Kontrmiesięcznice rosną w siłę, bo to nie tylko członkowie Obywateli RP.

Nie znam zbyt dobrze tej nowej ustawy o zgromadzeniach cyklicznych. Obywatele RP cyklicznie wszak gromadzą się w kontrmiesięcznicach. Prawnicy niech wezmą pod rozwagę: kto ma prawo do cykliczności? Ci, którzy gromadzą większe tłumy, a tak jest z Obywatelami RP i innymi, czy siedmioletni żałobnicy smoleńscy, którzy z różańcami w ręku pomylili kościoły z Krakowskim Przedmieściem?

Waldemar Mystkowski

koduj24.pl

Prof. Mikołaj Cześnik: Kaczyński w niewoli warcholstwa

Prof. Mikołaj Cześnik: Kaczyński w niewoli warcholstwa

Nie jestem specjalistą od myśli politycznej, ani psychologiem, ale wydaje mi się, że ślady myślenia kategoriami I Rzeczypospolitej, i związanego z tym myśleniem warcholstwa, stawiania tej specyficznej, nieodpowiedzialnej wolności ponad wszystko, gdzieś w polskiej kulturze politycznej znajdujemy. To jest kontekst, w którym Kaczyński się porusza – prof. Mikołaj Cześnik, socjolog, dyrektor Instytutu Nauk Społecznych Uniwersytetu SWPS. I dodaje: – Jednak trudno mi sobie wyobrazić, biorąc także pod uwagę charakter poparcia społeczno-demograficznego dla PiS, że uda się przebudować całe polskie społeczeństwo na modłę tej partii. Wydaje się, że to uderzenie w elity – czyli jednak coś, co tworzy społeczeństwo, naród – nie uda się.

Justyna Koć: Czy PiS jest partią wolności?

Mikołaj Cześnik: Hmm… (cisza) Chciałbym się tam dopatrywać wolności, szczególnie w kontekście działań, a nie tego, co PiS mówi, bo werbalnie pewnie w wypowiedziach polityków tej partii nawiązania do wolności są, a na pewno w wypowiedziach posła Jarosława Kaczyńskiego, głównego ideologa PiS-u. Ważniejsze jednak są działania, a tu chyba nie ma co do tego wątpliwości, także wśród polityków Prawa i Sprawiedliwości, że jeśli wolność rozpatrywać tak, jak się to powinno robić, czyli w pewnym kontekście politycznym i społecznym, gospodarczym i międzynarodowym, to jest to taka wartość, której politycy PiS-u, a także być może wyborcy PiS-u, są w stanie, przynajmniej w części, zrzec się kosztem dwóch innych fundamentalnych wartości: bezpieczeństwa i równości.

Bezpieczeństwo w kontekście uchodźców?

Zwróciłbym uwagę na dwa wymiary w kontekście bezpieczeństwa. Bezpieczeństwo od tych, którzy mogą nam zagrażać, naszemu życiu i zdrowiu, także nam jako wspólnocie, a z drugiej strony bezpieczeństwo socjalne, rozumiane jako bezpieczeństwo w zakresie potrzeb, nie tych podstawowych, bo te są już od jakiegoś czasu w Polsce zabezpieczane, ale względnie równe zabezpieczanie potrzeb – powiedzmy – bytowych. Tu ewidentnie

PiS, szczególnie ostatnio, przez ostatnie 2-3 lata, wyraźnie to bezpieczeństwo związane z równością ceni sobie bardziej niż właśnie wolność.

Zapachniało komunizmem – równość ważniejsza od wolności?

Żyjemy w czasach, które są w dalszym ciągu ukształtowane przez ideały rewolucji francuskiej. Tam zarówno wolność, jak i równość się pojawiają. Gdyby zapytać oświeceniowych ojców Wielkiej Rewolucji Francuskiej, jak i samych rewolucjonistów, to trudno byłoby im odpowiedzieć, co jest ważniejsze. Wydaje się jednak, że dla polityków PiS to równość jest ważniejsza. To wynika z wielu czynników, m.in. z tego, że duża ich część, a na pewno główny ideolog, poseł Kaczyński, są osobami wychowanymi w PRL.

Dorastanie tego pokolenia, z którego pochodzi Kaczyński, przypada na lata 60., kiedy ten nacisk na egalitaryzm był bardzo mocno położony. To nam się teraz odbija czkawką.

Szczególnie tym, którzy akceptują to, że nie jesteśmy równi, równo obdarzeni talentami, i jesteśmy wręcz skazani w życiu społecznym na pewne nierówności. Tutaj od bardzo dawna ścierają się dwie szkoły: są ci, którzy uważają, że wolność jest ważniejsza, to głównie anglosaskie podejście do porządku społecznego, który akceptuje czasem nawet daleko idące nierówności; i mamy system kontynentalny czy skandynawski, który bardziej ceni sobie równość. Socjalizm czy komunizm w warstwie werbalnej były równościowe, ale w sferze faktycznych realizacji było do tego daleko. Akurat Gomułka tutaj jest godny naśladowania, bo sam w swoim życiu realizował te ideały i żył dosyć skromnie. Oczywiście korzystał z szeregu przywilejów władzy, jednak to nieporównywalne z życiem np. Stalina, Tito czy Gierka.

Przecież PiS nienawidzi PRL, utożsamia go z całym złem tego świata.

Te ślady czy nawiązania do ideologii komunistycznej czy socjalistycznej w ideologii PiS są wyraźne.

One oczywiście nie są werbalizowane, bo uważam, chociaż nie mam na to twardych danych, że politycy PiS-u i wyborcy PiS-u tego nawiązania do socjalizmu by nie lubili. Tak samo, gdyby zasugerować im, że PiS jest partią lewicową. To akurat wiemy z badań, że bardzo silna jest w elektoracie tej partii prawicowa autoidentyfikacja, ale to jest prawicowość, która ma się nijak do prawicowości brytyjskich torysów czy Partii Republikańskiej w Stanach Zjednoczonych.

Czyli PiS jest partią z socjalnym programem, która uważa się za prawicową, tak naprawdę gardzi wolnością, chociaż jej lider dużo o niej mówi. Dlaczego?

Trzeba pamiętać, że na poziomie deklaratywnym polska polityka jest wolności i odwołań do niej pełna. Jako społeczeństwo jesteśmy mentalnie w niewoli I RP, która te wolność posunęła wręcz do absurdu. Liberum veto jest na pewno instytucją bardzo wolnościową, pozwalającą realizować wolność pojedynczego obywatela w sposób wręcz totalny. Wydaje mi się, że

nasze myślenie o porządku społecznym czy politycznym jest w niewoli I RP.

Nie jestem specjalistą od myśli politycznej, ani psychologiem, ale wydaje mi się, że ślady myślenia kategoriami I Rzeczypospolitej, i związanego z tym myśleniem warcholstwa, stawiania tej specyficznej, nieodpowiedzialnej wolności ponad wszystko, gdzieś w polskiej kulturze politycznej znajdujemy. To jest kontekst, w którym Kaczyński się porusza. Po drugie, on, jak i pewnie spora część Polaków, jest zapatrzony w przeszłość, która nie została należycie przepracowana, zresztą jak i chyba cała nasza historia. Nie wiem, na ile mają tak inne narody, i czy mają, ale my tę wolność na poziomie werbalnym i deklaratywnym naprawdę kochamy: „za wolność naszą i waszą”, „Polska – kraj wolności”, „złota polska wolność”. Na poziomie hasłowym jest to bardzo rozdęte. Pytanie, czy większość Polaków ma w ogóle jakąś głębszą refleksję na ten temat. Przecież szlachecka wolność w XVII czy XVIII wieku była jednocześnie ogromnym zniewoleniem dużych rzesz społeczeństwa, a II RP, którą dziś stawiamy na piedestale, również miała swoje grzechy.

Była w dużej mierze autorytarnym państwem, może dlatego Kaczyński ją tak kocha?

To prawda, była autorytarnym państwem, na pewno po 1926 roku, ale nawet wcześniej porządek społeczny i ustrój ekonomiczny, ogromne dysproporcje, analfabetyzm, bieda polskiej wsi były czymś, co wołało o pomstę do nieba. Zresztą polska inteligencja zdawała sobie wtedy z tego sprawę. To, według mnie, są pewne okowy dyskursywne, narracja i dyskurs, w którym się poruszamy i z którego nie umiemy się wyrwać.

Kaczyński, mówiąc to, co mówi, po pierwsze może nawet nie jest w stanie poza ten dyskurs wyjść, a po drugie wie, że to jest coś miłego uchu Polaka.

Polaka należy zapewniać, że mamy wolność, że ją kochamy, że nam na niej zależy, chociaż czym ta wolność będzie, to już dokładnie nie wiadomo, i to nie jest takie istotne.

Oczywiście są różne poziomy zniewolenia, jednak szczególnie ostatnio nie żyjemy w kraju zniewolonym. Są może pewne próby naruszania wolności, niewolenia, ale trzeba zachować proporcje.

Jeszcze nie.

No właśnie, ci, którzy nie lubią Kaczyńskiego, podkreślają, że „jeszcze”. Jednak w dyskursie akademickim, jak i publicystycznym, trzeba zachowywać umiar i pamiętać, że nawet w porównaniu do późnego PRL jesteśmy zupełnie gdzie indziej. Nie mówiąc już o wizjach takich, jak te orwellowskie z „Roku 1984” czy z „Folwarku zwierzęcego”.

Natomiast kiedy pada pytanie, czy jesteśmy na drodze do zniewolenia, to tu już odpowiedź nie jest taka prosta.

Wyobrażam sobie sytuację, gdy całe rzesze obywateli mego kraju uciekają od wolności.

Wiemy od Ericha Fromma i jego „Ucieczki od wolności”, że czasami człowiek, w imię innych ważnych wartości, jakąś część wolności jest skłonny złożyć na ołtarzu bezpieczeństwa czy równości. Myślę, że w polskim społeczeństwie to jest możliwie, bo wielu i tak z tej wolności nie korzystało.

Bo jej nie rozumiało, nie doceniało?

Pamiętajmy, że zniewolenie odbywa się na wielu poziomach. To już dawno powiedział Marks. Droga do tego, żeby się wyzwolić, wiedzie m.in. przez, jeżeli można tak powiedzieć, uobywatelnienie, wiedzie przez proces polityczny. Ale decydujące znaczenie ma jednak stosunek do środków produkcji. Oczywiście można tę marksowską teorię odrzucić, ale należy pamiętać, że co komu po wolności, kiedy pracuje od wielu lat na śmieciówkach, kogo głównym problemem jest kwestia nakarmienia dziecka, zapłacenia czynszu. To napięcie istnieje wśród części obywateli, i im pewnie trudniej jest docenić to, że żyli w kraju wolnym.

Czyli jednak żyli, czas przeszły?

Do 2015 roku na pewno tak, teraz nie przesadzałbym, bo ta wolność jest ograniczana pośrednio.

To, że nie działa Trybunał Konstytucyjny, to bezpośrednio mojej wolności nie narusza. W dłuższej perspektywie wadliwie funkcjonujący system prawa może ją jednak poważnie naruszyć, ale większość ludzi nie zdaje sobie z tego sprawy.

Na razie zostały uszkodzone pewne instytucje, to się dzieje powoli. Natomiast czymś, co jest niesłychanie istotne, i o tym się nie mówi, jest to, że zostało naruszone pewne tabu. Do tej pory jednak ktoś, kto wygrywał wybory, starał się szanować obowiązujące reguły, mimo że one wszystkie nie są skodyfikowane. Jest to swoisty obyczaj, umowa dżentelmeńska.

Ale robił to od dawna, także gdy był jeszcze w opozycji. Teraz to jest groźniejsze, bo ma władzę?

Tak, to prawda. Pamiętam, jak przed wyborami w 2005 roku pojawił się pomysł w kręgach SLD, aby zmienić ordynację wyborczą. Wtedy Włodzimierz Cimoszewicz i Aleksander Kwaśniewski, a nie są to politycy „z mojej bajki”, powiedzieli stanowcze „nie”. Dzisiaj nie mam wątpliwości, a mówię to z żalem, że zarówno partia rządząca, jak i inni, poszliby po bandzie, bo dziś mamy do czynienia z takim „prymitywnym legalizmem”, w rozumieniu, że nie duch prawa jest ważny, tylko jego litera.

Jeśli Misiewicz nie ma wyższego wykształcenia, to tak się zmienia statut spółki, żeby mógł tam zasiadać. To jeden z wielu przykładów, a prawo nie powinno tak wyglądać. Być tworzone ad hoc. Ustawa o zgromadzeniach, wiadomo, że powstała wyłącznie w jednym celu. To jest jeden z aspektów tego specyficznego podejścia.

Mimo to wygląda na to, że władza ma przyzwolenie na takie działania, że może więcej niż poprzednicy.

Jednak trudno mi sobie wyobrazić, biorąc także pod uwagę charakter poparcia społeczno-demograficznego dla PiS, że uda się przebudować całe polskie społeczeństwo na modłę tej partii. Wydaje się, że to uderzenie w elity – czyli jednak coś, co tworzy społeczeństwo, naród – nie uda się.

Elity, czyli co? Po stronie PiS też są elity.

Tak, ale proszę zwrócić uwagę, jaki tam jest problem kadrowy, ogromnie „krótka ławka”. Świetnie to widać na przykładzie mediów publicznych, to jest 20-30 nazwisk, które zmieniają się na kierowniczych stanowiskach. Tam nie ma armii specjalistów, tylko jest batalion, a może kompania. Wykreowanie nowej elity jest czymś niezwykle trudnym. Tego nie da się zrobić błyskawicznie. To rzucone na stół modus operandi, ten sposób działania głównie ogranicza się do takiego zachowania, jak tego przysłowiowego szatniarza w „Misiu”, czyli „nie mamy pańskiego płaszcza i co pan nam zrobi?”. Nie opublikujemy wyroku i nic nam nie możecie zrobić, ponieważ mamy większość w Sejmie. Wracając do elit, sama zamiana kadr,

wsadzenie faceta od kebabu na istotne miejsce w MON, nie spowoduje, że on stanie się elitą. Awans społeczny tak nie działa.

Uważa pan, że PiS nie wygra najbliższych wyborów?

Tego nie wiem, wiem natomiast, że w Polsce można urosnąć w kilka tygodni o kilkanaście procent lub spaść o tyle samo, świetnie pokazuje to przypadek Bronisława Komorowskiego.

Mówi się, że młodzi popierają PiS, to ma znaczenie dla tej partii?

Badania tego nie potwierdzają, młodzi raczej nie głosują, natomiast może się tak zdarzyć, że stanie się coś takiego, co ich poruszy, i pójdą. Ale ich decyzje to duża zagadka.

Czyli młodzi raczej nie głosują, ale jeżeli już, to na kogo?

Na PiS względnie niewielu, raczej na Kukiz ’15 czy Korwin-Mikkego.

W 2015 roku wśród ludzi w wieku 18-24 PiS miał najniższy odsetek poparcia, niższy niż w innych grupach wiekowych.

Młodzi co prawda nie będą też głosować na PO, ani na Nowoczesną. To będzie Kukiz, Korwin-Mikke lub jeszcze coś innego. W 2011 głosowali na Palikota. Konkluzja jest taka, że przyzwyczajanie się do tego, co jest teraz, jest na wyrost. Musimy tę gorzką pigułkę niewiedzy i niepewności przełknąć.

Co powinna zatem zrobić opozycja?

Bardzo dużo złego już się stało. Zdewastowaliśmy sobie debatę publiczną. Jak wiemy od dawna, gorszy pieniądz niestety wypiera lepszy. Nie jest powiedziane, że nie pojawi się do następnych wyborów ktoś, kto będzie grał jeszcze bardziej nie fair niż PiS. Trzeba przyznać, że jednak Prawo i Sprawiedliwość gdzieś tam z niektórych najbardziej kontrowersyjnych pomysłów się wycofuje.

Do tej pory wycofało się zaledwie dwa razy: kwestia aborcji po tzw. czarnym proteście i ustawa metropolitalna.

Tak, i PiS rządzi z założeniem, że wygra następne wybory, a trzeba sobie zdawać sprawę z tego, że

zwycięstwo Kaczyńskiego w 2015 roku to był jednak fuks. Narracja o tym, że Polacy gremialnie odwrócili się od PO i dotychczasowych elit, nie jest prawdziwa.

Dzisiaj nawet najmniej optymistyczne dla opozycji badania pokazują, że jest spora, kilkumilionowa przynajmniej grupa ludzi, zbliżająca się do 7-8 mln, która absolutnie, nigdy, nie poprze PiS. Ta grupa jest specyficzna, jeżeli chodzi o cechy demograficzne – to są ludzie z dużych miast, dobrze zarabiający, wykształceni. Przewaga partii opozycyjnych nad PiS-em wśród osób wykształconych jest duża. Co ciekawe, mówimy o sytuacji dzisiaj, bo w 2001 roku PiS osiągnęło dobry wynik wśród osób z wyższym wykształceniem, ale to było zupełnie inne PiS niż dziś. Dziś ta partia odwołuje się głównie do ludzi mieszkających na wsi, w mniejszych miastach, biedniejszych, gorzej wykształconych, do tych, którzy byli „pokrzywdzeni” przez III RP. Do nich trafia narracja o przywracaniu sprawiedliwości i wyrównywaniu szans.

Faktem jest, że w stosunku do lat 80. nierówności w Polsce wzrosły, natomiast kłamstwem jest już twierdzenie, że one wzrastały w czasach rządów PO.

Jeżeli się patrzy na dane Banku Światowego, to one pokazują, że np. nierówności dochodowe się nawet w tym okresie nieznacznie zmniejszały.

PiS-owi udało się narzucić różne narracje?

Tak, udało się do pewnego stopnia narzucić sposób myślenia, że dziś PiS jest omnipotentny, że Kaczyński jest wszechpotężny, że młodzi głosują na PiS. Tych fałszywych tez i twierdzeń, „wrzuconych” przez PiS do naszego dyskursu publicznego, jest dużo.

To co powinna zrobić opozycja? W ostatnich sondażach PiS ma ponad 40 proc. poparcia.

Tak, ale partie opozycyjne razem nie mają dużo mniej – odtrąbione w ten sposób sukcesy sondażowe to też narracja, którą narzuca PiS, nie zawsze w pełni prawdziwa.

Wydaje się, że

opozycja ma w dalszym ciągu kilka atutów. Tymi atutami nie jest sama opozycja, tylko to, co się dzieje z obywatelami. Jest spora grupa, która nie godzi się fundamentalnie z wizją Kaczyńskiego, dla których ma znaczenie estetyka. To kilkumilionowa grupa.

Walka w najbliższych wyborach rozegra się prawdopodobnie o frekwencję; przyjmujemy, że w dużej mierze o ich wyniku rozstrzygną emocje. Frekwencję napędzają raczej te negatywne, a nie pozytywne. Dodatkowo w Polsce widzimy dużą zależność w chęci głosowania między ludźmi lepiej i gorzej wykształconymi – chętniej głosują ci lepiej wykształceni.

Czyli elektorat PiS to ten rzadziej chodzący do urny?

Tak, i tu rozegra się gra, nie ukrywajmy, także przy pomocy Kościoła. Zresztą to odrębny temat, bo ostatnio widać skazę na tym sojuszu PiS-u z Kościołem, i to wyraźny sygnał. Kościół Katolicki to instytucja, która działa powoli, ale to walec. Tam też odpowiedni ludzie się polskiej polityce przyglądają. Wracając do opozycji i wyborów. Są trzy kwestie, które są niesłychanie ciekawe, i zastanawiam się, jak rząd sobie z nimi poradzi. Po pierwsze, edukacja, reforma czy, jak niektórzy mówią – deforma. Druga sprawa to system emerytalny. Od października wchodzi w życie nowa ustawa emerytalna i albo się to się zepnie, albo nie. Na pewno pojawi się duża grupa emerytów, którzy będą mieli bardzo skromne emerytury i będzie duży nacisk na to, aby je podnieść. Nie mam żadnych wątpliwości, że ten aspekt, dobrze rozegrany, może politykom opozycji dać bardzo dużo. I trzeci temat to służba zdrowia. Biorąc pod uwagę wygranych polskiej transformacji, czyli tych, którzy są lepiej sytuowani, wykształceni, mieszkają w dużych miastach, to ci w gorszej sytuacji bardziej odczują te wszystkie reformy czy zmiany.

Wybory w 2019 roku wypadają wtedy, kiedy w szkołach skumulują się nawet nie dwa, a trzy roczniki uczniów dotkniętych deformą.

A czy kwestia uchodźców odegra rolę w nadchodzącej kampanii?

To już mieliśmy w 2015 roku. Są badania, które pokazują, że wpływ tematu uchodźców na tamte wybory był dużo większy niż nam się wydaje. Ta ogólna narracja dotycząca pieniędzy i chleba w stylu „pomagamy ludziom” została wzmocniona ksenofobicznym strachem. Ciężko odpowiedzieć mi na pytanie, czy ta karta będzie rozgrywana, ale na pewno jest groźna. Oczywiście, z punktu widzenia opozycji jest groźna tak długo, jak opozycja będzie się migać od określenia jasnego stanowiska. Nie ulega wątpliwości, że ten ksenofobiczny przekaz jest wielu środowiskom bardzo bliski, to chociażby Paweł Kukiz i jego ugrupowanie, jak i ONR czy Młodzież Wszechpolska. Pytanie, jak oni się zdefiniują na te najbliższe wybory. Może się tak zdarzyć, że to nie PiS zdobędzie samodzielną większość, tylko będziemy mieć koalicję z Kukizem.

Czyli Kukiz będzie odgrywał jakąś rolę w najbliższych wyborach i nie podzieli losu Samoobrony i Palikota?

Byłem przekonany, że Kaczyński ogra Pawła Kukiza, i mówiłem to publicznie. Wygląda na to, że tak się nie stało. Możliwości są dwie.

Albo nie doceniłem Pawła Kukiza, albo z jakichś powodów Jarosław Kaczyński uznał, że Kukiz jest potrzebny z punktu widzenia partii rządzącej.

Proszę zobaczyć, jak to wygląda na Węgrzech. Tam Orbán ma z prawej strony Jobbik. Kiedy tylko trzeba, to odwraca się do ludzi i pyta: chcecie mieć faszystów u władzy, czy takich umiarkowanych polityków, jak ja? A jest jednak człowiekiem akceptowanym na europejskich salonach. Czy Kaczyński może zagrać tą samą kartą? Na stole mamy konkretny scenariusz. Jeżeli rozkręci się jeszcze bardziej taki antyuchodźczy scenariusz, a Kukiz to podchwyci, to kto wie. Myślę, że to możliwy scenariusz, który wśród strategów PiS pewnie jest brany pod uwagę.

wiaodmo.co

Triumfalizm Kaczyńskiego, czyli „to ja jestem wolnością”

Triumfalizm Kaczyńskiego, czyli "to ja jestem wolnością"

– PiS było, jest i będzie partią wolności w przeciwieństwie do naszych poprzedników, nie można tej wolności ograniczać – mówił podczas wystąpienia Jarosław Kaczyński. Nie obyło się też bez populistycznych haseł: – Polska musi być piękna, to jest też coś, co konsoliduje i podnosi naszą wspólnotę – mówił szef PiS. – Uderzający triumfalizm Kaczyńskiego, bo on jest przekonany, i to jest niepokojąca cecha, że władza mu się należy – komentuje dla nas politolog dr Wojciech Jabłoński, ekspert od marketingu politycznego.

Naczelnik Kaczyński

W Przysusze pod Warszawą odbył się Kongres PiS i Zjednoczonej Prawicy. Jako pierwszy na mównicy stanął prezes PiS Jarosław Kaczyński. Zaczął od wspomnienia zmarłych posłów PiS. Był też żart o Chruszczowie. Potem już prezes równo dzielił pochwały między ministrów rządu, pochwalona została także sama pani premier. Prezes przekonywał też o dobrych zmianach w Trybunale Konstytucyjnym. – Trybunał Konstytucyjny spokojnie działa dalej, wcale nie zawsze nam sprzyja – mówił Kaczyński.

Partia wolności

– Chcemy, by Polacy mieli równe szanse – mówił Kaczyński. – Żeby państwo polskie było sprawne, najpierw musi być sprawny rząd, dokonaliśmy w tym celu zmian – przekonywał szef PiS. W swoim wystąpieniu Kaczyński mówił też o wolności. – PiS było, jest i będzie partią wolności, w przeciwieństwie do naszych poprzedników nie można tej wolności ograniczać. (…) My jesteśmy za wolnością i powtarzam, że tej wolności będziemy bronić – mówił Kaczyński.

Dla dobra Polaków

– Nie pozwalamy na oddawanie dzieci przez ludzi biednych, (…) 94 proc. – o tyle zmniejszyła się liczba dzieci w Polsce, które żyją w nędzy, ale celem jest 100 proc. To ogromny postęp, dziękuję, bardzo dobra robota – mówił Kaczyński, zwracając się do Elżbiety Rafalskiej, minister rodziny, pracy i polityki społecznej.

– Mamy w planach zmiany finansowania służby zdrowia, ta reforma to bardzo ważny etap. Wprowadziliśmy zakaz komercjalizowania – mówił o reformie ministra zdrowia Konstantego Radziwiłła. – Sieć szpitali to skomplikowany zabieg, ale przyniesie efekty – prorokował Kaczyński.

Co nieco dostał też wiejski elektorat. – 500 Plus, ogromna część tej sumy jest na wsi, te dopłaty są porównywalne do dopłat do hektara. Wieś potrafi wykorzystywać pieniądze. (…) Zabezpieczyliśmy własność polskiej ziemi. To naprawdę rzecz przełomowa. Gdyby nie nasze rządy, to proces wywłaszczania ziemi Polaków by następował – mówił Kaczyński, którego co chwila oklaskiwano. Po czym dodał: – Tu sprawą pierwszorzędną jest naród, są Polacy.

PiS a Unia i NATO

Kaczyński oczywiście chwalił samą premier i ministra Waszczykowskiego za członkostwo w NATO, zapominając, że to dzięki staraniom poprzednich rządów teraz rząd PiS może się puszyć. – Odnieśliśmy wielkie sukcesy. Sojusznicze wojska, w tym amerykańskie, są na naszym terytorium. Jesteśmy pełnoprawnym członkiem NATO – mówił Jarosław Kaczyński. – Mamy gazoport, to myśmy go otwarli, amerykański gaz już płynie do Polki – dodał.

Szef PiS przekonywał też, że jego partia nie jest antyeuropejska, a wręcz przeciwnie. – Popieraliśmy wejście do UE także wtedy, gdy było referendum. Nikt nam nie może zarzucić antyeuropejskości, cenimy środki unijne, one przełamały tę niezdolność III RP do działań społecznych – mówił.

Jednak ten, kto myślał, że Jarosław Kaczyński na tym skończy, był w błędzie. – Warto przypomnieć, że Polska była pierwszym krajem, który zbrojnie przeciwstawił się niemieckiemu hitleryzmowi, 17 dni później zaatakował nas inny ludobójczy totalitaryzm – Związek Sowiecki. Czy za te szkody otrzymaliśmy jakiekolwiek odszkodowanie? – pytał szef PiS. – Czy, historycznie rzecz biorąc, nie mamy prawa moralnie się ich domagać?

Nie obyło się też bez straszenia uchodźcami. – Nie ma powodu, żebyśmy drastycznie obniżyli standard życia Polaka. Nie eksploatowaliśmy ich krajów, nie korzystaliśmy z ich siły roboczej, nie wzywaliśmy ich do Europy i mamy pełne moralne prawo powiedzieć „nie” – mówił Jarosław Kaczyński, nawiązując do kolonialnej historii Europy Zachodniej.

Populistyczne himalaje

W wystąpieniu szefa PiS aż kipiało od populistycznej propagandy:

  • Polska musi być piękna, to jest też coś, co konsoliduje i podnosi naszą wspólnotę
  • Tu sprawą pierwszorzędną jest naród, są Polacy
  • Zmian jest za mało, jest wiele złogów. Przeprowadziliśmy jeszcze za mało zmian personalnych
  • Nie może być innej zasady niż ta, że najpierw pilnujemy swoich
  • Naszym celem jest odbudowa polskiej inteligencji
  • Awans społeczny jest nam niezmiernie potrzebny
  • Ludziom trzeba pomóc, bo wielu emerytów jest ciągle w złej sytuacji
  • PiS było, jest i będzie partią wolności w przeciwieństwie do naszych poprzedników, nie można tej wolności ograniczać

Justyna Koć: Wystąpienie Kaczyńskiego to populistyczny majstersztyk?

Wojciech Jabłoński: Tu nie chodzi nawet o populizm, bo PiS bazuje na tym założeniu, że część Polaków sprzedała swoją wolność, sprzedała konstytucję za 500 zł miesięcznie. Uderzający był natomiast

triumfalizm Kaczyńskiego,

bo on jest przekonany – i to jest niepokojąca cecha – że władza należy mu się, jak „psu micha”. To, co prezentuje Kaczyński w tym wystąpieniu, to powrót do komuny; przypomnijmy, że Kaczyński jest synem rodziny bardzo uwikłanej w PRL i dobrze osadzonej. Tym wystąpieniem przypomniał nam najlepsze PRL-owskie czasy. Gomułka mówił, że stanęliśmy nad przepaścią i zrobiliśmy wielki krok do przodu, i Kaczyński tak samo, jest przekonany, że w tym powiedzeniu nie kryje się żaden dowcip, żaden lapsus.

Czyli byłoby nawet śmieszne, gdyby nie było tak straszne?

Jeżeli ktoś myślał do tej pory, że „Ucho Prezesa” to są żarty, to powinien się zastanowić, bo tu nie ma nic śmiesznego.

W środku Europy mamy żywą, czystą komunę

i mamy takiego przywódcę. Jarosław Kaczyński jest najbardziej znienawidzonym politykiem w Polsce od lat, który zdobył władzę, bo taka jest ordynacja, ale już zasad, które obligują go przy tej władzy, przestrzegać nie chce i jest z tego dumny.

To nie jest tak, że maski spadły. My znamy Kaczyńskiego od 30 lat i od tylu lat go karmimy z podatków. On od 30 lat jest w okolicach władzy i zawsze myśli, że ta władza mu się należy. Z tego przemówienia, w którym było wszystko, przede wszystkim wychodzi ogromna buta.

Ta pycha, która – jestem o tym przekonany – kroczy przed klęską,

to jest rzecz charakterystyczna dla systemu PRL. Kaczyński buduje PRL bis.

Szef PiS jest dobrym mówcą?

Kaczyński przede wszystkim absolutnie ignoruje zasady marketingu politycznego. Czyli tę dziedzinę, która zarządza zdobywaniem władzy w demokracji. Robi kongres 1 lipca, gdy są już wakacje. Dlaczego? Partia robi kongres, aby rozliczyć się z 2 lat sprawowania władzy, uczynić pewne podsumowanie, zastanowić się, spojrzeć na siebie krytycznie. Tu tego nie było. My widzieliśmy tu Gomułkę. Tu nie było rozliczenia, samokrytyki, tylko propagandowe wykrzyczenie, że mamy rację, a właściwie „ja mam rację i władza mi się należy”. To absolutne nie jest zgodne z zasadami marketingu politycznego.

Kaczyński dziś powiedział – tak jak szatniarz w filmie „Miś” – nie mamy w państwie konstytucji i co nam zrobicie? To trochę tak, że

uprze się cham, że chce wolności, a nie ma i co?

Kaczyński powiedział nawet więcej: ja jestem wolnością. To wszystko zaprzecza zasadom marketingu politycznego, a widać tu nachalny powrót do retoryki z czasów dzieciństwa politycznego Kaczyńskiego. Tu byłbym skłonny zaakceptować tezy psychologów, że te pierwsze lata życia kształtują najbardziej. Ten ciepły żoliborski, PRL-owski domek, który go ukształtował, właśnie teraz wychodzi. To smutne

Ta narracja jest też ciągle zagrzewająca do walki. „Musimy dokończyć, przeszkadzają nam, jest wiele przeszkód, damy radę”.

Tak i dokładnie tak samo było za komuny. Ten konający system za Jaruzelskiego robił etapy reformy gospodarczej nie wiadomo, dlaczego. Podobnie sama ideologia komunistyczna, sam komunizm jest ostatnim etapem, w drodze do niego jest socjalizm. To, co mamy, to jakiś

Kaczo-socjalizm, a prawdziwa komuna przyjdzie, kiedy Kaczyński po plasterku poucina,

tak jak wyciął Trybunał Konstytucyjny, jak wycina ordynację wyborczą, sądy, gdy będzie niekwestionowanym liderem, a właściwie kacykiem, dyktatorem, i myślę, że to jest ta jego wymarzona Polska.

Kaczyński dba, aby w KC nie było zbyt silnych osobowości, nie było przewrotów, więc nie liczmy, że to się skończy jakimś pałacowym puczem, jak w przypadku Gomułki. Kaczyńskiego od władzy może odsunąć tylko społeczeństwo.

wiadomo.co

Ofensywa Platformy Obywatelskiej. Skala tej afery poraża!

http://crowdmedia.pl/ofensywa-platformy-obywatelskiej-skala-tej-afery-poraza/

Ochroniarz BOR będzie bronił Wałęsy przed policją? „Nie ma przepisu, który by go zwalniał z obowiązku”

dafa, 07.07.2017

Lech Wałęsa

Lech Wałęsa (Fot . Renata Dąbrowska / Agencja Gazeta)

Ochroniarz z BOR-u nie może pozwolić na zatrzymanie czy wyprowadzenie byłego prezydenta z manifestacji – uważa cytowany przez Radio ZET były wysoki oficer Biura Ochrony Rządu.

 

Lech Wałęsa zapowiedział, że 10 lipca podczas kolejnej miesięcznicy smoleńskiej, wspólnie w Władysławem Frasyniukiem stawi się na kontrmanifestacji. Poprzednia zakończyła się usunięciem Frasyniuka przez funkcjonariuszy i postawieniem byłemu działaczowi antykomunistycznej opozycji zarzutu zakłócenia zgromadzenia cyklicznego. Czy podobnie postąpi policja z byłym prezydentem, któremu dożywotnio przysługuje ochrona Biura Ochrony Rządu?

Zapytany przez Radio Zet oficer z byłego kierownictwa BOR zapewnia, że „nie ma przepisów, które zwolniłyby oficera ochrony z obowiązku zapewnienia bezpieczeństwa osobie ochranianej”. Jak podkreśla:

Oficer musi spróbować wyprowadzić VIP-a z miejsca dla niego niebezpiecznego. Jeżeli ten się nie zgodzi, musi z nim pozostać i stosownie do sytuacji go chronić. Żaden minister nie może go odwołać.

Kilka dni temu pytany o to samo w publicznym radiu szef MSWiA Mariusz Błaszczak odpowiedział:

Ochrona BOR nie dotyczy łamania prawa. Funkcjonariusz publiczny nie może przyzwalać na łamanie prawa.

Wtórował mu jego zastępca Jarosław Zieliński mówiąc, że jeśli Wałęsa będzie łamał prawo (czyli blokował legalnie zgłoszoną manifestację), zostanie potraktowany jak inni obywatele.

W. Frasyniuk: Gdyby Lech Kaczyński żył, byłby po naszej stronie

http://www.gazeta.tv/plej/19,114927,21945382,video.html

gazeta.pl

PIĄTEK, 7 LIPCA 2017

Powstał parlamentarny zespół ds. SKOK-ów

Powstał parlamentarny zespół ds. SKOK-ów

– Powołujemy zespół ds. wyjaśnienia sprawy SKOK-ów. Podpisało się już 22 posłów, ale lista jest otwarta. Liczymy na to, że do zespołu dołącza też posłowie i senatorowie PiS. Im szczególnie, jeśli chcą mieć czysta kartę, powinno zależeć na tym, by tę sprawę wyjaśnić – poinformował Paweł Pudłowski na briefingu w Sejmie.

300polityka.pl

PiS nie odda władzy, nawet jeśli przegra wybo

ry?

PiS może rządzić, nawet jeśli przegra wybory

fot. flickr/KPRM

Po przegranych wyborach, Prawo i Sprawiedliwość dzięki sprytnym manewrom politycznym może zachować władzę.

 

Po szalonej ofensywie przejawiającej się reformowaniem najważniejszych obszarów życia społeczno-gospodarczego, Prawo i Sprawiedliwość jakby wyhamowało z dobrą zmianą. Najważniejsze reformy, przede wszystkim 500 Plus, nie dały na tyle wysokiego poparcia, by móc na następne dwa lata udać się na zasłużony odpoczynek po „stworzeniu” nowego świata i przy podziwie i aplauzie Polaków szykować się do drugiej kadencji. Wprawdzie większość ostatnich sondaży daje partii rządzącej prowadzenie przy średnim poparciu 36%, ale przy takich wynikach nie ma szans na samodzielną większość, zwłaszcza że należy liczyć się z naturalnym „zmęczeniem” społeczeństwa władzą.

Nie mam wątpliwości, że okres pozostały do wyborów parlamentarnych Kaczyński będzie chciał wykorzystać do uspokojenia nastrojów społecznych oraz promocji pozytywnych efektów rządów swojego marionetkowego premiera i prezydenta. Pytanie, czy zaoferuje Polakom jakieś nowe otwarcie, np. podczas zbliżającego się Kongresu PiS-u. Wątpię, bo amunicja socjalna już się wyczerpała, a większość obszarów ideologicznych już została zmienionych prze „dobrą zmianę”. Pozostają zmiany personalne w rządzie, ale ich efekt sondażowy należy prognozować jako krótkotrwały.

Dlatego z dużym prawdopodobieństwem czekają nas zmiany w ordynacji wyborczej polegające na wprowadzeniu częściowych wyborów bezpośrednich oraz na takim skrojeniu okręgów wyborczych, by były one jak najkorzystniejsze dla Zjednoczonej Prawicy.

Ruchy te nie dają oczywiście gwarancji na obronę stanu posiadania po następnych wyborach. Dwa lata to bardzo długi okres w polityce, wystarczy jeszcze kilka wpadek wizerunkowych, bardziej śmiałe ruchy zjednoczeniowe po stronie opozycji i PiS może znaleźć się w pozycji przegranego,

Niestety, nie mam dobrych informacji dla przeciwników obecnych rządów – Kaczyński ma jeszcze dwa poważne asy w rękawie – prezydenta Dudę oraz Kukiza. Pisaliśmy już o tym, że Prawo i Sprawiedliwość może być skazane na koalicję z ugrupowaniem muzyka, jednak nieprzewidywalność Kukiza nie daje gwarancji współpracy koalicyjnej w przyszłym Sejmie. Mimo wszystko należy założyć, iż naczelnik za garść srebrników będzie liczyć na jego ciche wsparcie. A to może być wystarczającym warunkiem do tego, aby rządzić, nawet gdy PiS przegra wybory. Gwarantem ma być Andrzej Duda i jego uprawnienie wynikające z art. 154 Konstytucji RP.

W myśl tego artykułu prezydent desygnuje premiera. Desygnowany premier proponuje prezydentowi skład Rady Ministrów. Następnie prezydent dokonuje aktu powołania premiera i pozostałych członków Rady Ministrów w ciągu 14 dni od dnia pierwszego posiedzenia Sejmu lub przyjęcia dymisji poprzedniej Rady Ministrów i odbiera przysięgę od członków nowo powołanej Rady Ministrów.

Kandydatem na premiera jest zazwyczaj osoba wskazana przez większość parlamentarną, jednak prezydent de facto może powołać każdego wybranego przez siebie polityka (albo nawet kogoś spoza polityki). W sytuacji, gdy np. PO wygrywa wybory, ale nie jest w stanie stworzyć większości bez Kukiza, który, jako partia antysystemowa, zadeklaruje pozostanie poza rządem, prezydent Duda może przekazać misję sformowania nowego rządu liderowi przegranego Prawa i Sprawiedliwości. Przyjmując, że jego rząd nie uzyskałby bezwzględnej większości (ugrupowanie Kukiz ‘15 mogłoby się wstrzymać od głosu), inicjatywa przechodzi do Sejmu. W drugim kroku 46 posłów może zgłosić swojego kandydata na premiera, lecz należy przyjąć, iż także w tym przypadku nie udałoby się uzyskać wymaganej większości. W trzecim kroku prezydent wyznacza kolejnego kandydata (może być ten sam, którego wskazał uprzednio), który tym razem potrzebuje tylko zwykłej większości głosów przy obecności co najmniej połowy posłów, by uzyskać wotum zaufania, w czym może pomóc kilku lub kilkunastu posłów z klubu Kukiza, podczas gdy pozostała część wstrzyma się od głosu. W ten sposób PiS może mając rząd mniejszościowy rządzić nadal krajem. Pamiętajmy, że posiadając ogromny wpływ na Trybunał Konstytucyjny, wymiar sprawiedliwości i media publiczne może zachować inicjatywę polityczną przez całą kolejną kadencję. Oczywiście potrzebuje jeszcze do tego Senatu i zwycięstwa swojego kandydata w wyborach prezydenckich, ale to, niestety, możliwy scenariusz.

Niektórzy mogą nazwać go nierealnym i ocierającym się o political fiction, jednak powinien on uświadomić przeciwnikom dobrej zmiany, jak niezwykle trudnym procesem będzie odsunięcie PiS-u od władzy. Aby tak się stało, niezbędna jest niezwykła determinacja, konsekwencja a także zgoda w całym obozie opozycyjnym. Bez tego czekają nas kolejne 4 lata destrukcji, po której nie będzie już czego zbierać.

crowdmedia.pl

Gabriela Lenartowicz: to kłamstwo, że UNESCO nie wezwało do wstrzymania wycinki w Puszczy

07.07.2017

PAP
W Krakowie odbyły się protesty w związku z wycinką puszczyFoto: AFP
W Krakowie odbyły się protesty w związku z wycinką puszczy
To kłamstwo, że Komitet Światowego Dziedzictwa UNESCO nie wezwał Polski do wstrzymania wycinki w Puszczy Białowieskiej – powiedziała dziennikarzom w Sejmie Gabriela Lenartowicz (PO).

Zaapelowała zarazem do rządu o prowadzenie w sprawie Puszczy rzeczowego dialogu zarówno z UNESCO, jak i z Komisją Europejską.

Lenartowicz odniosła się do słów premier Beaty Szydło i wicepremiera Piotra Glińskiego ws. wezwania UNESCO.

Premier Szydło, pytana w wywiadzie w radiowej Jedynce, czy rząd uzna decyzję UNESCO nakazującą natychmiastowe wstrzymanie wycinki w Puszczy Białowieskiej, odparła, iż „nie ma takiej decyzji UNESCO”. – To są informacje, które były nieprawdziwymi – dodała. – Na sesji UNESCO w Krakowie została podjęta decyzja o przesunięciu tej debaty na przyszły rok, zgodnie z wnioskiem Polski – przekonywała premier.

Wcześniej podobną opinię wygłosił wicepremier i minister kultury Piotr Gliński. Komentując decyzje UNESCO ocenił, iż przedłużenie czasu na przygotowanie przez Polskę raportu o Puszczy Białowieskiej powoduje, że są one korzystniejsze niż pierwotne stanowisko Komitetu.

Odnosząc się do wypowiedzi przedstawicieli rządu Lenartowicz, która zasiada w sejmowej komisji ochrony środowiska, podkreśliła, że decyzje UNESCO oznaczają tak naprawdę wszczęcie wobec Polski procedury wpisania Puszczy na Listę Dziedzictwa Zagrożonego, której pierwszym etapem jest przeprowadzenie „ponownego monitoringu” i „wezwanie do natychmiastowego zaprzestania wycinki”. Na liście znajduje się obecnie 55 obiektów z całego świata, z czego dwa mieszczą się na terytorium UE.

Zdaniem posłanki Platformy wypowiedzi Glińskiego przekręcają decyzje UNESCO. – Niestety do tej niechlubnej plejady kłamców dołączyła dziś pani premier, która dzisiaj w Sygnałach Dnia powiedziała, że nie ma zapisu o wstrzymaniu wycinki w uchwale UNESCO. Otóż to jest nieprawda, odsyłam do dokumentów UNESCO – podkreśliła.

Lenartowicz zaapelowała do rządu o „opamiętanie i rzeczowy, oparty na faktach, a nie na mitach dialog zarówno z UNESCO, jak i z Komisją Europejską”. Jak zaznaczyła, o ile UNESCO „reprezentuje autorytet, a nie instrumenty prawne czy finansowe”, to „inaczej jest już z Komisją Europejską”. – My spodziewamy się w ciągu najbliższych dwóch tygodni decyzji (Komisji) w tej sprawie – dodała posłanka.

Komitet Światowego Dziedzictwa UNESCO wezwał w środę – podczas 41. sesji w Krakowie – polskie władze do natychmiastowego zaprzestania wycinki drzew w najstarszej części Puszczy Białowieskiej. Polska i Białoruś mają także przyjąć misję ekspertów i przygotować raport o stanie zachowania puszczy. Jednocześnie przedłużono czas, który Polska ma przygotowanie raportu – ma on powstać do grudnia 2018, a nie do lutego przyszłego roku.

onet.pl

7 LIPCA 2017

Dwa kłamstwa Beaty Szydło o decyzji UNESCO. OKO.press ujawnia kulisy polskiego lobbingu

„To nieprawda, że UNESCO wezwało Polskę do zatrzymania wycinki w Puszczy Białowieskiej” – powiedziała Beata Szydło. I dodała, że debata UNESCO o Puszczy została przesunięta o rok. Oba twierdzenia są nieprawdziwe. Ciekawe, kto wprowadził ją w błąd i czy poniesie konsekwencje za kompromitację szefowej polskiego rządu

Jeśli słowa premier Polski wypowiedziane 7 lipca – dwa dni po decyzji UNESCO w sprawie Puszczy – są oficjalnym stanowiskiem polskiego rządu, to mamy kłopot. Albo premier nie wie co ustaliła sesja ONZ-wskiej agencji obradującej w Krakowie, gdzie rząd reprezentowało ministerstwo środowiska – czyli komunikacja w rządzie jest fatalna. Albo resort Jana Szyszki świadomie wprowadził ją w błąd.

Przypomnijmy, że 5 lipca 2017 roku podczas odbywającej się w Krakowie 41. Sesji Komitetu Światowego Dziedzictwa UNESCO, organizacja wezwała Polskę do natychmiastowego zatrzymania wycinki w najstarszych częściach Puszczy Białowieskiej. Zdecydowano również o wysłaniu misji naukowej, która oceni, czy w wyniku działań ministra Szyszki i Lasów Państwowych nie trzeba będzie wpisać Puszczy na Listę Dziedzictwa w Zagrożeniu.

Przedstawiciele rządu zdawali się tym zaskoczeni, bo ich komentarze były całkowicie niespójne.

  • „UNESCO jest za tym, by Puszcza ginęła” – dramatyzował wiceminister Konieczny.
  • „To było korzystne dla polskich interesów” – uspokajał minister kultury Piotr Gliński.
  • „To jest obrażanie Polski” – irytował się minister środowiska Jan Szyszko.

Te wypowiedzi miały tylko jedną wspólną cechę: żadna nie była prawdziwa.

Premier mówi „nic się nie stało”

„Czy Polska uzna decyzję UNESCO, która nakazała natychmiastowe wstrzymanie wycinki w Puszczy Białowieskiej? – zapytał dziennikarz. A premier odpowiedziała:


Nie ma takiej decyzji UNESCO. To są informacje, które były nieprawdziwymi. Na sesji UNESCO w Krakowie została podjęta decyzja o przesunięciu tej debaty na przyszły rok. Zgodnie z wnioskiem Polski.

Beata SzydłoSygnały Dnia PR 1 – 07/07/2017

Beata Szydło / kadr z TVP Info


FAŁSZ X 2: UNESCO ŻĄDA ZATRZYMANIA WYCINKI I NIE PRZESUWA DEBATY


Wypowiedź pani premier mija się rzeczywistością, niestety. O tym, że Polska powinna natychmiast wstrzymać wycinkę w najstarszych częściach Puszczy Białowieskiej bardzo klarownie jest napisane w punkcie 6. decyzji UNESCO:

„6. [UNESCO] ponawia żądanie, by strona polska podtrzymywała ciągłość i integralność chronionych starodrzewów (protected old forests) w Białowieży i zdecydowanie wzywa do natychmiastowego wstrzymania wszelkiej wycinki i usuwania drzew w starodrzewiach, oraz do wyjaśnienia doniesień stron trzecich, że wycinane są także inne gatunki drzew niż te zaatakowane przez kornika, co nie może być  usprawiedliwiane tzw. cięciami sanitarnymi.” (tłumaczenie OKO.press)

OKO.press przypomina: Konstytucja mówi jasno, że prawo międzynarodowe obowiązuje od momentu jego ratyfikacji. Konwencja UNESCO z 1972 roku o ochronie dziedzictwa kulturalnego i naturalnego została ratyfikowana przez Polskę w 1976 roku. I – jak mówi prof. Sławomir Ratajski, sekretarz generalny Polskiego Komitetu ds. UNESCO – „konwencje ratyfikowane powinny być implementowane do prawa polskiego”.


Przeczytaj też:

„Są za tym, by Puszcza ginęła” i „nic się nie stało”. Chaotyczne reakcje PiS na decyzję UNESCO

ROBERT JURSZO  6 LIPCA 2017


Nie ma żadnego „przesunięcia debaty”

Nieprawdziwe są także słowa premier Szydło, że zapadła decyzja o przesunięciu debaty o Puszczy Białowieskiej na przyszły rok. Przesunięto jedynie o pół roku termin przedstawienia raportu specjalnej misji badawczej, która będzie oceniać niszczący wpływ na Puszczę działań ministra Szyszki. Ma przedstawić raport nie w lutym, a w grudniu 2018 roku.

Do Puszczy przyjadą eksperci z Międzynarodowej Unii Ochrony Przyrody (ang. International Union for Conservation of Nature – IUCN), która przygotowuje dla UNESCO raporty. Na ich podstawie agenda ONZ wydaje swoje decyzje.

Jeśli opinia ekspertów będzie negatywna, to UNESCO będzie głosować, czy przenieść Puszczę z listy światowego dziedzictwa na Listę Światowego Dziedzictwa w Zagrożeniu. Jeśli tak się stanie, to zostanie przygotowany plan naprawczy. Polska będzie musiała się do niego zastosować. Jeśli tego nie zrobi – Puszcza może zostać wykreślona z Listy Światowego Dziedzictwa.

Te wszystkie kluczowe informacje premier Szydło pominęła w swoim wystąpieniu w Polskim Radiu.

Przypomnijmy, że Puszczę Białowieską w 2014 roku ponownie wpisano na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO ze względu na dwa kryteria:

  • kryterium IX: Dobro stanowi wyjątkowy przykład istotnych procesów ekologicznych i biologicznych zachodzących w ewolucji i rozwoju ekosystemów lądowych jak również zbiorowiskach roślin i zwierząt.
  • kryterium X: Dobro obejmuje najbardziej znaczące i istotne siedliska przyrodnicze dla ochrony różnorodności biologicznej in-situ, włączając zagrożone gatunki posiadające wyjątkową uniwersalną wartość z punktu widzenia nauki lub ochrony.

Przeczytaj też:

Raport o rzezi drzew w Puszczy Białowieskiej. Pod piłami Lasów Państwowych giną nawet 100-letnie dęby

ROBERT JURSZO  3 KWIETNIA 2017


Partyzancka próba storpedowania obrad

Jak się dowiadujemy, rząd nie chciał żadnej awantury na sesji UNESCO. „Istniały rządowe wytyczne, które jasno mówiły, że nie należy wszczynać dyskusji nad decyzją roboczą UNESCO dotyczącą Puszczy Białowieskiej” – mówi nasz informator. „Miała ona zostać przyjęta w pierwotnej formie” – dodaje.

Tymczasem ministerstwo środowiska – z wiceministrem Andrzejem Koniecznym na czele – podjęło podczas sesji zakulisowe negocjacje, by storpedować obrady. Przygotowano propozycje dwóch zmian w projekcie decyzji:  cięcia sanitarne są potrzebne, a raport o stanie Puszczy trzeba przesunąć aż na grudzień 2019 roku. Przekonano delegację Kazachstanu, by zgłosiła te dwie propozycje zmian jako własne i  doprowadziła do otwarcia dyskusji nad decyzją roboczą. Ale operacja poniosła fiasko, wniosek Kazachstanu odrzucono, jedynie o pół roku przesunięto raport.

oko.press

Blady strach PiS z powodu Wałęsy

Na obóz rządowy padł blady strach z powodu udziału w kontrmiesięcznicy Lecha Wałęsy. Nie mają dobrego sposobu, jak zapobiec, aby nie wziął  w niej udział laureat pokojowej Nagrody Noblay  i ikona walki o niepodległość. Już nie wystarczą seanse nienawiści, jak na placu Krasińskich podczas przemówienia Donalda Trumpa, gdy zwieziona gawiedź pisowska reagowała „Bolkiem” na pojawienie się Wałęsy i wymienienie jego nazwiska przez Trumpa.

Orwella stosuje się w TVP i planowany jest na czasy, gdy naród zostanie chwycony za twarz. Ten sposób nie zadziała teraz, bo Wałęsa nie jest strachliwy, jak prezes Kaczyński.

Rozważany jest wariant z niedopuszczeniem Wałęsy do Krakowskiego Przedmieścia. Ochrona BOR – na rozkaz pisowskiego ministra Błaszczaka, bądż jego zastępcy Zielińskiego – może dostać sygnał, że Wałęsa jest zagrożony i mogą wynieść go w trakcie zbliżenia się do miejsca protestu, bądż już z Krakowskiego Przedmieścia. Odbyłoby się to wbrew woli Wałęsy i miałoby cechy aresztu domowego – już przerabiano ten schemat na poprzedniej miesięcznicy – a nawet można byłoby określić takie działanie chwilowym internowaniem.

Inny wariant to wyniesienie Wałęsy „siłami społecznymi”, tj. deklarującymi się Karolem Guzikiewiczem ze zwiazkowcami, podobno akces zgłosili kibole Arki Gdynia, którzy nie powróca po meczu o Superpuchar z Warszawy, by zostać do pomocy Guzikiewiczowi, chęć także zgłosili narodowcy byłego księdza Międlara z Wrocławia.

Wówczas policja musiałaby się wycofać i pozwolić „działać” tym oromowcom związkowo-kibolsko-endeckim. Przerabiano to w Radomiu wobec KOD-u. A kontrmiesięcznica to jednak zupełnie inna półka.

W tym wariancie opanowanie chaosu może grozić skutkami najgorszymi. Rozpatrywany jest wariant klasyczny, typowo pisowski, bo stosowany przez wszelkie reżimy: prowokatorzy wmieszani w tłumy protestujących. Prowokatorzy zawodowi i prowokatorzy, których PiS powtykał wcześniej w niezależne stowarzyszenia, jak komuniści w „Solidarność” w latach 80-tych. Prowokacje mogą być różne, a podstawowa to przemoc, wówczas policja rozpędza protestujących, nie bacząc na Wałęsę i Frasyniuka.

PiS ucieknie się do zastosowania któregoś ze scenariuszy, a może do jakiejś hybrydy, acz nie przeceniałbym subtelności Błaszczaka i Zielińskiego, to chodzace deficyty, więc raczej walną rozwiązaniem z grubej rury. Kontrmiesięcznice rosną w siłę, bo to nie tylko członkowie Obywateli RP.

Nie znam zbyt dobrze tej nowej ustawy o zgromadzeniach cyklicznych. Obywatele RP cyklicznie wszak gromadzą się w kontrmiesięcznicach. Prawnicy niech wezmą pod rozwagę: kto ma prawo do cykliczności? Ci, którzy gromadzą wieksze tlumy, a tak jest z Obywateleami RP i innymi, czy siedmioletni żałobnicy smoleńscy, którzy z różańcami w ręku pomylili kościoły z Krakowskim Przedmieściem?

– To zaszczyt pana widzieć, panie Putin – powiedział amerykański prezydent. Pierwsze spotkanie przywódców obserwuje cały świat.

 

Trump: „To zaszczyt być z tobą.”
Putin: „Miło mi cię poznać.”
A oto uścisk dłoni.

Trump: „It’s an honour to be with you.” Putin: „I’m delighted to meet you.” And here’s the handshake.

PiS boi się komisji śledczej, ale afery SKOK nie da się przemilczeć.

PO zapowiada powołanie parlamentarnego zespołu ds. SKOK-ów

Foto: PAP

Posłowie PO Izabela Leszczyna i Krzysztof Brejza zapowiedzieli, że jeśli nie powstanie komisja śledcza ds. SKOK-ów, wówczas Platforma jesienią powoła parlamentarny zespół w celu wyjaśnienia – jak podkreślili – m.in. powiązań polityków PiS ze SKOK-ami.

 

Leszczyna podkreśliła, że marszałek Sejmu Marek Kuchciński wciąż nie poddał pod głosowanie uchwały PO ws. powołania komisji śledczej ds. SKOK-ów. – Co PiS ukrywa w SKOK-ach? To pytanie będziemy zadawać tak długo, aż PiS wreszcie powoła komisję śledczą ws. SKOK Wołomin – zapowiedziała. – Jeśli PiS nie zrobi tego, jesienią powołamy parlamentarny zespół, w którym będziemy wyjaśniać krok po kroku, kto stoi za oszustwami w SKOK-ach, kto odpowiada za tę aferę, kto na niej dorobił się majątku i dlaczego tak wielu oszukanych ze SKOK Wołomin nie może dzisiaj znaleźć pomocy w PiS-ie – dodała Leszczyna.

Posłanka PO zaznaczyła, że w tym tygodniu SKOK-i obchodziły 25-lecie działalności i z tej okazji, dodała, prezydent Andrzej Duda i prezes NBP Adam Glapiński wystosowali listy do Kasy Krajowej. W listach, według Leszczyny, piszą o „szczególnej misji SKOK-ów”. – Chcielibyśmy się dowiedzieć, co to za misja? Bo z pewnością nie jest to tania pożyczka dla biednych, bo kredyty w SKOK-ach oprocentowane są o wiele wyżej niż w bankach – zaznaczyła posłanka. – Jeśli prezes NBP pisze do Kasy Krajowej, notabene do prezesa, który nie ma pozytywnej opinii KNF-u, żeby tę funkcję piastować, że będzie wspierał SKOK-i, to zaczynamy się bardzo niepokoić, czy Bank Centralny w Polsce jest rzeczywiście bankiem niezależnym, niepodlegającym wpływom politycznym – dodała Leszczyna.

Brejza podkreślił, że PO niepokoi „umacnianie się pozycji w państwie i instytucjach”. – Zwłaszcza odpowiedzialnych i związanych z władzą sądowniczą – mówił. Jak dodał PO niepokoi również wzrost wpływów SKOK-ów w Trybunale Konstytucyjnym. Według polityka PO część sędziów Trybunału, w tym Henryk Cioch i Lech Morawski „to osoby powiązane z systemem SKOK”.

– To jest bardzo niebezpieczne, biorąc pod uwagę chociażby fakt, że krótko po wygranych wyborach przez PiS prokuratura umorzyła sprawę SKOK-ów – mówił Brejza. Jak dodał w sprawie SKOK-ów badane były różne wątki, m.in. założenie przez obecnego senatora PiS Grzegorza Biereckiego spółki holdingowej w Luksemburgu. – Środki z systemu SKOK zaczęły płynąć szerokim strumieniem do spółki w Luksemburgu – wskazał.

– SKOK-i każdego dnia padają, system ten jest niewydolny, a senator Bierecki z klubu PiS zarobił w ostatnich latach 50 mln zł, jest krezusem. To są wpływy niemalże magnackie – ocenił Brejza.

Poseł PO zapowiedział, że parlamentarny zespół ds. SKOK-ów będzie „wnikliwie zbierał materiały”. – Podejmujemy to wyzwanie panie prezesie Kaczyński, panie senatorze Bierecki – podkreślił Brejza. – Mówi się, że istnieje nienazwany, nieformalny klub posłów SKOK-ów. To są posłowie PiS finansowo związani ze SKOK-ami, posłowie, którzy reprezentują też interesy SKOK-ów. My to wszystko wyjaśnimy – dodał.

Według Brejzy z pożyczek branych w SKOK-ach sfinansowana została m.in. działalność Amber Gold. – Tych związków pomiędzy Amber Gold a SKOK-ami jest znacznie więcej, podejmujemy to wyzwanie. Wyzwanie ujawniania prawdy na temat SKOK-ow. Prawda wyjdzie na jaw – powiedział.

rp.pl

Barbarzyństwo. Ktoś oblał grób rodziców poseł Pawłowicz czerwoną farbą

Anna Dryjańska, 07 lipca 2017

Czy walka polityczna już dosłownie przenosi się na groby? Taki wniosek można wysnuć z barbarzyńskiego incydentu, który wydarzył się na cmentarzu, gdzie spoczywają rodzice poseł Pawłowicz (PiS). Posłanka zamieściła na Facebooku zdjęcia pokazujące, że ktoś oblał grób jej rodziców czerwoną farbą.

Poseł Pawłowicz pisze, że do zdarzenia doszło kilka dni temu. Jak informuje polityk, zniszczenia są duże, gdyż grób jest wykonane z piaskowca, więc zabrudzenia wżarły się w płytę i trudno będzie je usunąć. Pawłowicz relacjonuje, że zgłosiła sprawę policji, która rozpoczęła postępowanie o znieważenie grobu (art. 262 Kodeksu karnego).

„Na cmentarzu nie ma monitoringu i trudno będzie ustalić sprawcę” – pisze Pawłowicz. Zaraz potem jednak przekonuje, że groby jej rodziców zniszczyli „sympatycy opozycji”.

 

Poseł Krystyna Pawłowicz napisała na Facebooku, że ktoś zniszczył groby jej rodziców oblewając je czerwoną farbą. Na dowód załączyła zdjęcia.
Poseł Krystyna Pawłowicz napisała na Facebooku, że ktoś zniszczył groby jej rodziców oblewając je czerwoną farbą. Na dowód załączyła zdjęcia. fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta K

Czy walka polityczna już dosłownie przenosi się na groby? Taki wniosek można wysnuć z barbarzyńskiego incydentu, który wydarzył się na cmentarzu, gdzie spoczywają rodzice poseł Pawłowicz (PiS). Posłanka zamieściła na Facebooku zdjęcia pokazujące, że ktoś oblał grób jej rodziców czerwoną farbą.

Poseł Pawłowicz pisze, że do zdarzenia doszło kilka dni temu. Jak informuje polityk, zniszczenia są duże, gdyż grób jest wykonane z piaskowca, więc zabrudzenia wżarły się w płytę i trudno będzie je usunąć. Pawłowicz relacjonuje, że zgłosiła sprawę policji, która rozpoczęła postępowanie o znieważenie grobu (art. 262 Kodeksu karnego).

„Na cmentarzu nie ma monitoringu i trudno będzie ustalić sprawcę” – pisze Pawłowicz. Zaraz potem jednak przekonuje, że groby jej rodziców zniszczyli „sympatycy opozycji”.

Najwięcej na rynku kanałów dla dzieci znajdziesz w nc+! MiniMini, CBeebies i wiele innych teraz w pakietach TV tańszych o 22% do końca roku.
Chcę dowiedzieć się więcej.
Nie, dziękuję. (pokaż inny program)

„Agresja sympatyków opozycji wyładowana na grobowcu moich Rodziców jest tym bardziej dla mnie niezrozumiała i bolesna, że Ojciec mój był przed wojną harcerzem, żołnierzem Armii Krajowej, a potem politycznym więźniem Obozu Koncentracyjnego Stutthof. Natomiast moja Mama była osobą wyjątkowej dobroci” – pisze poseł Pawłowicz.

Do incydentu odniósł się na Facebooku poseł Cezary Tomczyk (PO). W komentarzu do wpisu poseł Pawłowicz napisał, że nie ma usprawiedliwienia dla niszczenia grobów i wyraził nadzieję, że policja złapie sprawcę.

naTemat.pl

Krzyki przed wystąpieniem Trumpa. Tłum zagrzewała Pawłowicz

Paweł Kośmiński, 07 lipca 2017

Posłanka PiS Krystyna Pawłowicz w drodze na pl. Krasińskich, gdzie prezydent Trump wygłosi przemówienie. Warszawa, 6 lipca 2017

Posłanka PiS Krystyna Pawłowicz w drodze na pl. Krasińskich, gdzie prezydent Trump wygłosi przemówienie. Warszawa, 6 lipca 2017 (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)

– Platforma, złodzieje! – krzyczał tłum na pl. Krasińskich, gdy pojawiali się politycy opozycji. Zwolenników rządu PiS zagrzewała Krystyna Pawłowicz.

Na pl. Krasińskich w Warszawie, gdzie przemawiał Donald Trump, zebrali się zarówno najważniejsi politycy partii rządzącej, jak i przedstawiciele opozycji; do stolicy przyjechał były prezydent Lech Wałęsa. Plac zapełnili również sympatycy PiS z różnych stron Polski, o których przyjazd członkowie tej partii zatroszczyli się osobiście. W partii był nawet apel, by każdy parlamentarzysta zadbał o jeden autokar. O możliwości bezpłatnego przyjazdu do Warszawy politycy PiS informowali w mediach społecznościowych. Na powitanie prezydenta USA szykowały się również Kluby „Gazety Polskiej”.

Przywitanie „klubów Gazety Polskiej”. Zostałem starym komunistą, mając 33lata. Faktycznie PiS zadbał o atmosferę pojednania. 

 

Kiedy na placu pojawiali się politycy PiS, witani byli przez tłum z entuzjazmem. Z kolei przedstawiciele opozycji – gwizdami i okrzykami: „Złodzieje!”. Gwizdów i okrzyków: „Bolek!” nasłuchał się również Wałęsa. Nawet wtedy, gdy Trump dziękował mu za obecność, nazywając „słynnym przywódcą Solidarności”.

Na Pl. Krasińskich przybyli już działacze PiS i kluby Gazety Polskiej 

 

Tłum krzyczy, Pawłowicz dyryguje

Zapytana o stosowność takiego zachowania Beata Szydło mówiła w Polskim Radiu o „zbyt wysokim poziomie emocji” podczas „różnych publicznych zgromadzeń”, opowiadała o miesięcznicach smoleńskich, na które „przychodzą ludzie i obrażają polityków, obrażają pamięć tych, którzy zginęli”.

Widownia Trumpa obraża Lecha Wałęsę i opozycję

http://www.gazeta.tv/plej/19,82983,22062868,video.html

– Te emocje są nakręcane i my, politycy, musimy być odpowiedzialni, próbować poradzić sobie z tym – w mojej ocenie – problemem: co zrobić, żeby te emocje wygaszać, żeby Polacy wzajemnie się szanowali – mówiła premier. Jak stwierdziła, to „ogromna lekcja do odrobienia dla całej klasy politycznej”. – Opozycja również musi zastanowić się, czy to, co robi, zmierza w dobrym kierunku – dodała.

Na nagraniach z kamer TVN 24 widać jednak, jak to Krystyna Pawłowicz zagrzewa zwolenników obecnego rządu. Posłanka PiS dyryguje, a rozentuzjazmowany tłum skanduje: „Platforma, złodzieje!”. W końcu zadowolona Pawłowicz odwraca się.

Pawłowicz żywiołowo zagrzewała tłum do skandowania. Słychać było wówczas okrzyki „Platforma złodzieje”.

>>>http://www.tvn24.pl/wiadomosci-z-kraju,3/poslanka-pawlowicz-zagrzewa-tlum-przed-wystapieniem-trumpa-w-warszawie,755019.html 

Photo published for Posłanka Pawłowicz zagrzewa tłum przed wystąpieniem Trumpa

Posłanka Pawłowicz zagrzewa tłum przed wystąpieniem Trumpa

„Platforma złodzieje” – między innymi takie okrzyki było słychać w czwartek z tłumu oczekującego na placu Krasińskich w Warszawie na przemówienie prezydenta USA Donalda Trumpa. Do skandowania…

tvn24.pl

 

Pawłowicz wita Trumpa na Facebooku

Posłanka PiS na wizytę amerykańskiego prezydenta szykowała się już wcześniej. Jeszcze przed jego przyjazdem „witała” go na Facebooku. „Osobiście życzę Panu Prezydentowi D. Trumpowi dalszych sukcesów, wytrwałości i odporności na ‘wypowiedzi’ hejterów. Panie Prezydencie, może Pan brać przykład ze mnie, a ja biorę za przykład też Pana. YOU ARE WELCOME!!!” – pisała. Jak podkreślała, z wizytą Trumpa „duże nadzieje” wiążą Polacy i Polonia w USA („zwłaszcza polonijni emeryci”).

Z Polonią spotkała się kilka dni wcześniej podczas wizyty w Stanach Zjednoczonych, którą relacjonowała na swoim Facebooku. Ale i będąc daleko od Polski, sporo uwagi poświęcała właśnie opozycji. Fotografując się przed Trump Tower, napisała:

„Prezydent USA Donald TRUMP przejeżdżając limuzyną przed swą twierdzą w Nowym Jorku, pozdrowił Polskę. Zdążyłam uchwycić to pozdrowienie aparatem. Prezydent prosił, by przekazać Grzegorzowi ‘ZaWszystkoWasRozliczymy’ Schetynie, żeby się nie martwił, bo PO władzy i tak nigdy już nie odzyska…”.

 

wyborcza.pl

Rząd wprowadza oszczędności w programie 500 plus, a Sejm je przyjmuje. „Dzielicie Polaków na lepszych i gorszych”

Leszek Kostrzewski, 07 lipca 2017

Posłowie podczas głosowania nad zmianami w programie 500 +. 45 Posiedzenie Sejmu VIII Kadencji. Warszawa, 7 lipca 2017

Posłowie podczas głosowania nad zmianami w programie 500 +. 45 Posiedzenie Sejmu VIII Kadencji. Warszawa, 7 lipca 2017 (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)

PiS przegłosował w piątek w Sejmie oszczędności w programie „Rodzina 500 plus”. Wszystkie propozycje opozycji trafiły do kosza. Tymczasem w kwietniu, równo rok po uruchomieniu programu, urodziło się o 600 dzieci mniej niż w tym samym czasie roku ubiegłego.

Program 500 plus wystartował w kwietniu 2016 r. Przewiduje wypłatę 500 zł netto na każde drugie, trzecie i kolejne dziecko. Natomiast w rodzinach, w których dochód na osobę nie przekracza 800 zł netto, świadczenie przysługuje także na pierwsze dziecko (w przypadku dziecka niepełnosprawnego limit wynosi 1200 zł). W tym roku rząd zamierza przeznaczyć na program 23 mld zł. Być może jednak będzie mniej, bo w piątek Sejm przyjął projekt ustawy wprowadzający korekty do programu. Zmiany mają na celu „uszczelnienie systemu”

– Zmniejszając wydatki, dzielicie Polaków na lepszych i gorszych. W kampanii wyborczej mówiliście, że 500 plus będzie trafiać na każde dziecko, a po wyborach okazało się, że tylko na wybrane – zarzucali rządowi posłowie opozycji. I podawali przykłady. Wystarczy, że samotna matka zarabia 2 tys. zł i już nie dostanie 500 zł na dziecko, bo przekracza próg dochodowy.

500+ : inwestycja czy kredyt?

Platforma oskarża: 500 plus dla wybranych

Posłowie Platformy Obywatelskiej zapewniali, że ustawa dyskryminuje dzieci niepełnosprawne. Zaproponowali więc, aby świadczenie wychowawcze

na pierwsze dziecko było przyznawane wszystkim rodzinom, w których wychowywane jest niepełnosprawne dziecko – niezależnie od dochodu. PO domagała się też poszerzenia definicji niepełnosprawnego dziecka. Rząd założył, że niepełnosprawne dziecko kwalifikujące się do wypłaty 500 zł to dziecko „legitymujące się orzeczeniem o niepełnosprawności określonym w przepisach o rehabilitacji zawodowej i społecznej oraz zatrudnianiu osób niepełnosprawnych albo orzeczeniem o umiarkowanym lub znacznym stopniu niepełnosprawności”. Definicja ta sprawia, że do 500 plus nie kwalifikują się dzieci niepełnosprawne w stopniu lekkim po ukończeniu 16. roku życia. Pomysł PO przepadł jednak w głosowaniu.

Złotówka za złotówkę? Nie tym razem

Do kosza trafił też projekt PSL, zgodnie z którym nawet po przekroczeniu wyznaczonego dochodu mielibyśmy prawo do świadczenia, tyle że w mniejszej wysokości. Chodzi o wprowadzenie tzw. zasady „złotówka za złotówkę”. Jak by to wyglądało w praktyce? Dzięki mechanizmowi ‚złotówka za złotówkę’ rodzice mogliby otrzymywać 450 zł, jeśli przekroczą o 50 zł kryterium dochodowe, albo 400 zł, gdy to kryterium będzie przekroczone o 100 zł. Zasada zaproponowana przez PSL obowiązuje już przy ubieganiu się o świadczenia rodzinne. – Dzięki naszemu rozwiązaniu dodatkowe 400 tys. rodzin dostanie świadczenie wychowawcze – zapewniali ludowcy i przypominali niedawny głośny przypadek samotnej matki, która kryterium dochodowe przekroczyła o zaledwie 7,82 zł i od państwa nie dostała ani złotówki. – Z jednej strony zarzucacie nam rozrzutność przy programie 500 plus, a z drugiej chcecie go poszerzyć. Zastanówcie się więc, jakie macie ostateczne stanowisko – grzmieli na posłów opozycji członkowie PiS. Ostatecznie więc przeszły tylko zmiany zaproponowane przez rząd.

Jakie zmiany w programie „Rodzina 500 plus”

Co zakładają? M.in. nowy sposób wypłaty pieniędzy samotnym rodzicom. Dziś duża część osób żyjących w nieformalnych związkach we wniosku o 500 plus deklaruje, że jest samotnym rodzicem. Dzięki temu nie musi wliczać dochodu partnera i dostaje pieniądze również na pierwsze dziecko. Rząd chce utrudnić takim osobom ubieganie się o pieniądze. Teraz samotny rodzic dostanie 500 zł pod warunkiem, że wystąpił o alimenty do drugiego z rodziców. Gdy tego nie zrobi, nie będzie uznawany za samotnego rodzica i będzie mu ciężko spełnić kryteria pozwalające otrzymywać pomoc na pierwsze dziecko.

Będą też zmiany dotyczące tzw. dochodu utraconego. Chodzi o to, że jeśli rodzic stracił pracę, może obniżyć swój dochód i starać się o pieniądze również na pierwsze dziecko. Urzędnicy ministerstwa podejrzewają że dochodzi do sytuacji, w której szef umawia się z pracownikiem i zwalnia go np. na jeden dzień. Później zatrudnia go znów, tylko że z mniejszą pensją. Wszystko po to, aby dostać 500 zł na pierwsze dziecko.

Jak będzie po zmianach? Otóż za dochód utracony nie będzie można uznać zmniejszenia pensji u tego samego pracodawcy, który nas zwolnił i w ciągu trzech miesięcy ponownie przyjął do pracy. Pracownik z taką zmniejszoną pensją będzie wykluczony z programu 500 plus nawet na kilka miesięcy.

Mniej dzieci, odkąd działa „Rodzina 500 plus”

Na koniec sejmowej debaty minister pracy Elżbieta Rafalska tłumaczyła, że program 500 plus przynosi rezultaty. Po pierwsze, zmniejsza się ubóstwo oraz rodzi się więcej dzieci. – W I kwartale 2017 r. na świat przyszło 100 tys. nowych Polaków, liczymy, że w całym 2017 będzie 400 tys. urodzeń – chwaliła się pani minister.

Naciskana przez opozycję przyznała jednak, że po początkowych wzrostach dzietności już w kwietniu 2017 urodziło się o 600 dzieci mniej niż w kwietniu rok wcześniej.

Zobacz, co dokładnie zmienia się programie „Rodzina 500 plus”. Trzeba złożyć nowy wniosek, żeby nadal otrzymywać zasiłek.

wyborcza.pl

Lech Wałęsa: Może jeszcze postawimy pomnik Kaczyńskiemu. Bo on przerabia nas w świadomych obywateli

WYWIAD
Agnieszka Kublik, 07 lipca 2017

Lech Wałęsa: Gdyby nie ojciec Rydzyk, dawno by ich nie było. Rydzyk jest najbardziej niebezpiecznym, najsilniejszym elementem tej koalicji

Lech Wałęsa: Gdyby nie ojciec Rydzyk, dawno by ich nie było. Rydzyk jest najbardziej niebezpiecznym, najsilniejszym elementem tej koalicji(Fot. Karolina Misztal/REPORTER)

Agnieszka Kublik: Podziwia pan Jarosława Kaczyńskiego, że mu się tak wszystko udaje?

Lech Wałęsa: Tak, podziwiam go. Tak jak się podziwia wybitne zło. Negatywnie go podziwiam.

Ale może mu jeszcze pomnik postawimy. Bo on niechcący, wbrew sobie, nas przerabia w świadomych obywateli. Do tej pory obywatelsko spaliśmy. Wyłączyliśmy się z demokracji, nie chodziliśmy na wybory. No i Kaczyński to wykorzystał.

Dlaczego tak wielu tak bardzo mu zawierzyło?

– Bo mieli dość tego, co było. Budowaliśmy Polskę nawet fajnie, ale o pojedynczych ludziach nie pamiętaliśmy. No i nie rozmawialiśmy z ludem. A Kaczyński zaczął z nimi gadać, albo raczej do nich gadać, tak żeby go usłyszeli i zrozumieli. I ma wyniki.

wyborcza.pl

Wałęsa przestraszył PiS. Partia nie wie, jak powstrzymać protest byłego prezydenta

W poniedziałek, 10 lipca, odbędą się kolejna miesięcznica smoleńska i kolejna kontrdemonstracja, w której weźmie udział Lech Wałęsa.

Po apelu Lecha Wałęsy i Władysława Frasyniuka „My, Obywatele”, opublikowanym na stronie ruchu społecznego Obywatele RP i potem w innych mediach, w resortach siłowych i służbach podległych rządowi PiS zapanowała nerwowość.

Apel kończył się słowami: „10 lipca my, Obywatele, staniemy na Krakowskim Przedmieściu naprzeciwko Jarosława Kaczyńskiego w obronie naszych praw”. Frasyniuka 10 czerwca wynieśli z Krakowskiego policjanci, ale jak wynieść Lecha Wałęsę?

Co zrobić z Lechem Wałęsą na Krakowskim Przedmieściu

Według naszych informacji zapowiedź udziału Wałęsy w kontrmiesięcznicy poważnie zaniepokoiła środowisko PiS. Rozważane są różne scenariusze uporania się z problemem. Co zrobić, jeśli Lech Wałęsa usiądzie wraz z innymi osobami na trasie marszu smoleńskiego? Jeżeli, tak jak innych, wyniosłaby go policja, w świat poszedłby dramatyczny przekaz o tym, jak polskie władze traktują człowieka powszechnie uważanego za symbol przemian w naszej części Europy. Dla Zachodu Wałęsa wciąż jest ikoną walki z komunizmem. Dla zwolenników PiS to po prostu „Bolek”. Dlatego wstępnie wykluczono wariant z zastosowaniem wobec byłego prezydenta siły przez ludzi w mundurach.

Prawdopodobnie zdecydowano się na wykorzystanie „sił społecznych”. Manewry wstępne już mogliśmy zaobserwować podczas wystąpienia Donalda Trumpa na placu Krasińskich.

To scenariusz numer jeden – przestraszenie i zniechęcenie Wałęsy. Kiedy pojawił się na placu Krasińskich, aktywiści PiS zwiezieni do stolicy autokarami, aby spontanicznie – rzecz jasna – robili „klakę” dostojnemu gościowi z USA, zaczęli buczeć, gwizdać i skandować „Bolek, Bolek”. Ale takim seansem nienawiści Wałęsa, o czym już wielokrotnie nas przekonał, się nie wystraszył. On w ogóle do strachliwych raczej nie należy. Planów nie zmienił, nadal zapowiada swój udział w kontrmiesięcznicy.

Rozważany jest scenariusz numer dwa – niedopuszczenie Wałęsy w okolice Krakowskiego Przedmieścia. Wiceminister spraw wewnętrznych Jarosław Zieliński oświadczył mianowicie, że ochrona BOR przysługująca byłemu prezydentowi ma prawo stanowczo zareagować, jeżeli dostanie wiadomość, że Wałęsie coś grozi. Co to znaczy? Ni mniej, ni więcej, a możliwość powstrzymania Lecha przed pojawieniem się na trasie marszu smoleńskiego nawet wbrew jego woli. Bo na Krakowskim będzie przecież zagrożony. Oznaczałoby to nieformalny areszt domowy albo równie nieformalne krótkotrwałe internowanie laureata pokojowej Nagrody Nobla.

PiS liczy na pomoc stoczniowców i kibiców

Scenariusz numer trzy – jeżeli inne sposoby zawiodą, to Wałęsę wyniosą nie policjanci, ale tzw. zwykli ludzie. Pojawią się na Krakowskim spontanicznie i wyrażą wolę ludu. Policja będzie bezradna i w porę nie zareaguje. Dojdzie do użycia przemocy, ale nikt władzy nie zarzuci, że maczała w tym palce. Już zapowiedzieli się związkowcy Karola Guzikiewicza ze Stoczni Gdańskiej. Ponoć ma ich być 150. Toczą się tajne negocjacje, aby wspomogli ich kibice Arki Gdynia. Jednemu z prominentnych działaczy kibicowskich ponoć obiecano, że w zamian jego firma dostanie bardzo opłacalne zlecenia. Według tego wariantu kibice, którzy do Warszawy przyjeżdżają w piątek na mecz z Legią o Superpuchar, zostaliby do poniedziałku i zasilili stoczniowców, a raczej stoczniowych związkowców. Ale z naszych informacji wynika, że przynajmniej część kibiców Arki nie ma zamiaru uczestniczyć w takiej prowokacji i w stolicy nie zostaną.

Z Wrocławia dochodzą do nas sygnały, że w poniedziałek na Krakowskie Przedmieście wybiera się były ksiądz Jacek Międlar wraz ze swoimi zwolennikami z ONR. Chłopcy narodowcy już kilka razy usłyszeli od prominentnych działaczy PiS pochwały za swoje patriotyczne zaangażowanie. Także po pobiciu w Radomiu jednego z działaczy KOD. Nie bez racji mogli to odebrać jako przyzwolenie na eskalację poczynań.

No i scenariusz czwarty – prowokatorzy wmieszani w tłum protestujących przeciwko Jarosławowi Kaczyńskiemu. Wystarczy, że ktoś rzuci kamieniem w stronę policjantów albo marszu smoleńskiego, aby dać pretekst silom porządkowym do siłowego rozwiązania. Wtedy będzie bez znaczenia, że jest tam Wałęsa, że jest Frasyniuk, że są inni zasłużeni działacze dawnej opozycji z czasów PRL. Kamień to kamień, policja rozgoni tłum, bo doszło do aktu przemocy.

Zanosi się w Warszawie na gorący poniedziałek. I jeżeli dojdzie do realizacji jednego z tych scenariuszy nadzorujący policję minister Błaszczak nie może powiedzieć, że nic nie wiedział, nic nie słyszał i nie ponosi za nic odpowiedzialności. Jest ministrem odpowiedzialnym za bezpieczeństwo wszystkich obywateli. Wszystkich, także tych, którzy na Krakowskim Przedmieściu zamierzają protestować.

polityka.pl

Stanisław Janecki zdobywa tytuł kretyna roku przed czasem. Zasłużony dla lizania Kaczyńskiego wygrał i basta w trudnej konkurencji: „głupi, głupszy, kretyn”. Miszcz.

.środowiska zapomniał przekazać wyników szczytu ?Zatrzymać wycinkę w !

Nasze Towarzystwo Dziennikarskie zawiadomiło prokuraturę o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez B. Święczkowskiego. RT?

SUTOWSKI: NIE DOCENIŁEM TRUMPA, OGRAŁ POLSKĘ KONCERTOWO

07.07.2017

Trump wygrał wizytę, PiS z rządowymi mediami ją zdyskontują na krajowym podwórku. A gdzie w tym wszystkim Polska?

Nie doceniłem Donalda Trumpa, przyznaję. Prawdziwy dealmaker, znaczy „załatwiacz”. Przyjechał, posłuchał wiwatów, powiedział ludziom, co chcieli usłyszeć – nawet składnie, nawet do rzeczy, nie pomylił nas z Portugalią czy Rumunią. Prostym gestem zamienił „żonę-paprotkę” w „najwspanialszą ambasadorkę USA”. No i uzyskał kontrakt na Patrioty oraz deklarację, jak bardzo szczęśliwi będziemy, kupując od Amerykanów płynny gaz. Chyba też bym na jego miejscu „pokochał Polskę i Polaków”.

Prezydent Duda wypadł na swoim poziomie – wyżalił się, że go niektóre media nie lubią, od widzów dostał oklaski, od Donalda Trumpa specjalne podziękowania dla siebie i małżonki za przygotowanie wizyty oraz „zielone światło ze strony rządu USA, wręcz zachętę do tego, byśmy ten gaz kupowali”.

Obóz rządzący, który politykę zagraniczną uczynił funkcją wizerunku w kraju może wizytę odhaczyć jako sukces – poza zgrzytem z publicznym pochwaleniem Wałęsy, gość wylał miód na serca wyborców PiS i nie tylko. Był Kopernik (i Centrum Nauki Kopernik!), Kościuszko, Pułaski i Chopin, Jan Paweł II, były zabory, cud nad Wisłą, Katyń, Holokaust (dla mediów zagranicznych, bo kwiatów pod pomnikiem Bohaterów Getta Trump osobiście nie złożył), powstanie warszawskie i 40 lat komuny. O powstaniu mówił przez dobrych kilka minut – nieźle zbriefowany przez doradców Trump zaczął w pewnej chwili improwizować, motając się lekko przy historii o barykadach na Alejach Jerozolimskich, ale i tak się podobało. Były też wartości (konserwatywne), rodzina, Bóg, naród, Europa (silna, błogosławieństwo dla Zachodu), zachodnia cywilizacja i jej wrogowie, nawet dla emancypacji kobiet znalazło się miejsce. Solidny, konserwatywny przekaz, spójny. Złośliwi powiedzą, że za podsumowanie mowy Trumpa starczy puenta sowieckiego dowcipu o Leninie: „a mógł zabić”, ale prezydent USA faktycznie ugrał wszystko, co miał do ugrania, nie strzelił gafy i pewnie połowie Polaków dał się dobrze zapamiętać. Zgodnie ze złotą zasadą amerykańskiej dyplomacji („nie wiązać sobie rąk”) nie złożył żadnych gwarancji ani nawet konkretnych obietnic w sprawie obronności, a jedynie napomykał o dobrej współpracy wojskowej i otwartości na stacjonujących w Polsce żołnierzy. Potwierdzenie (?) ważności artykułu 5. traktatu waszyngtońskiego o kolektywnej obronie ubrał w opowieść historyczną („czynami dowiedliśmy…”) i rozmył w wyrzekaniach na europejskich członków Sojuszu.

Mówiąc krótko: Trump wygrał wizytę, PiS z rządowymi mediami ją zdyskontują na krajowym podwórku. A gdzie w tym wszystkim Polska? Tu właśnie leży pies pogrzebany. Bo po co była ta cała wizyta? Na poziomie przekazu krajowego: by pokazać, że Polska wstała z kolan i że się dla USA liczy, w końcu to ledwie czwarta wizyta bilateralna Donalda Trumpa, po Izraelu, Arabii Saudyjskiej i Watykanie. PiS i Andrzej Duda udają, że grają w wielkie gry na europejskiej szachownicy, budują sojusze, przestawiają historyczne zwrotnice. Niestety, jeśli zejść na poziom konkretu, Polska tą wizytą nie uzyskała nic. Oto dlaczego.

Całe Trójmorze, którego drugi już (pierwszy był w sierpniu 2016 w Dubrowniku) szczyt zaszczycił swą obecnością Trump, to nawet niegłupi pomysł. Jeśli trzymać się deklaracji rządu i kręgów mu bliskich, jest to „inicjatywa biznesowa, nieskierowana przeciwko komukolwiek, a nie geopolityczna” (co ma ją odróżniać od klasycznego Międzymorza), a jej cel to „usunięcie niedorozwoju infrastrukturalnego w Europie Środkowo-Wschodniej”. Chodzi o to, by w region państw od Estonii po Bułgarię scalić zorientowaną „pionowo” siecią dróg, kolei i rurociągów, zbudować wspólną przestrzeń energetyczną, którą zasilałyby – w miarę możliwości – surowce pochodzące (także) z innego źródła niż Rosja. Filary projektu to wielkie inwestycje w infrastrukturę – linia kolejowa Rail Baltica, autostrada Via Carpathia, a także Korytarz Gazowy Północ-Południe. W wariancie optymistycznym Polska mogłaby przejąć od Niemiec rolę hubu gazowego dla całego regionu, a za wszystko to zapłaci… Unia Europejska.

Deklaratywnie rzecz biorąc, nasi decydenci są świadomi, że o geopolityczną jedność w regionie trudno – nasi bliżsi i dalsi sąsiedzi różnie postrzegają Rosję i bardziej niż naszemu rządowi, zależy im na dobrych stosunkach z Niemcami. Dlatego wszystkie te koncepcje możliwej współpracy łączyć ma wspólny mianownik – warunek sine qua non: nie może tu chodzić o blok antyniemiecki, do tego rzecz musi być opłacalna ekonomicznie.

Podsumujmy zatem: Polsce zależy na zagęszczeniu krwiobiegu infrastruktury transportowej i przesyłowej od Tallina po Sofię i Zagrzeb. W zbudowanych za unijne pieniądze rurach powinien płynąć gaz spoza Rosji, po drogach i torach jeździć miałyby towary skądkolwiek i dokądkolwiek bądź. Część krajów regionu (Austria i Czechy niekoniecznie, Węgry nie wiadomo) może być tym zainteresowana, ale pod warunkiem, że faktycznie chodziłoby o biznes i bezpieczeństwo, a nie mocarstwowe szopki polskie wymierzone w Berlin (to podejście łączy Rumunię, Słowację, Słowenię i kraje bałtyckie).

Polacy ugrali tyle, że na szczycie pojawili się liderzy zainteresowanych państw, choć Austrii i Czech na niższym szczeblu; zaproszeni komisarze europejscy już nie dotarli, a już np. ministra spraw zagranicznych Gabriela na szczyt nie zaproszono w ogóle. Amerykanie zgodzili się, że chętnie sprzedadzą nam płynny gaz z łupków i podziękowali za zakupy Patriotów sugerując, że do sprzedania mają jeszcze dużo więcej. Wiemy już zatem, że w zbudowanych w przyszłości rurach będzie mógł płynąć amerykański gaz. Mógłby płynąć też katarski lub norweski, ale ten drugi wymaga gigantycznej inwestycji (tzw. rurociąg bałtycki), do tego sprzecznych z interesem niemieckim; konkurencja Amerykanów i Katarczyków o dostawy pozwoliłaby nam zbić nieco cenę, ale jeśli uznamy dostawy LNG z amerykańskich łupków za priorytet strategicznego bezpieczeństwa, to USA i tak będą mogły dyktować warunki. Co więcej, cały nasz plan jest nie po myśli Niemiec, które same wolałyby być hubem gazowym regionu. To poważny problem z punktu widzenia samej inicjatywy Trójmorza, bo to Niemcy (i Francuzi) będą decydowali, na co środki unijne zostaną przeznaczone w kolejnej perspektywie czasowej. Sami Amerykanie, choć chętnie wpuszczą w sieć przesyłową swój surowiec („większy dostęp do rynku energetyki, mniej barier to jest to, co chcemy zrobić”), to za jej budowę płacić nie będą („gratuluję waszym krajom rozpoczęcia projektów”).

Paradoks całej sytuacji polega na tym, że zacieśnianie więzi trójmorskich może się powieść, o ile nie storpedują go Berlin z Paryżem i nie porzucą nas kraje partnerskie. Podpisywanie się pod ideologicznym pakietem Trumpa, tak wygodne dla PiS na krajowym podwórku, sprzyja wrzuceniu Polski do szufladki pt. wrogi Niemcom i Francji osioł trojański Ameryki, z kolei taka kwalifikacja odsunie od nas sąsiadów, którzy wyżej cenią sobie stosunki z Berlinem. Z drugiej strony za prawicowym zestawem amerykańskich wartości nie pójdą środki finansowe, których źródłem mogą być tylko fundusze unijne.

Polski rząd ma rację głosząc, że Trójmorze nie jest projektem geopolitycznym, lecz biznesowym. Problem w tym, że zapisanie do niego Trumpa przeczy tej opowieści. Dopieszczając w ten sposób własny elektorat, PiS ułatwia Francuzom, Niemcom czy Holendrom zatrzaśnięcie nam przed nosem – jako nieokrzesanym barbarzyńcom, wrogim odnawialnej energii i prawom kobiet – drzwi do dalszej integracji. Trójmorska integracja energetyczna i transportowa to niezły pomysł, jeśli pójdzie za nią zielona modernizacja, możliwa tylko w ramach jądra UE, w ścisłe kooperacji z gospodarką niemiecką. Jeśli jednak Trójmorze zostanie uznane za wrogą Energiewende alternatywę, zostaniemy bez unijnych pieniędzy, choć za to z amerykańskim gazem łupkowym. Może jeszcze z naszym spirit, za który Donald Trump i cała Ameryka nas kochają.

krytykapolityczna.pl

Prof. Markowski o wierze w art. 5 NATO: Prędzej nasi chłopcy będą gdzieś na Półwyspie Koreańskim

jagor, 07.07.2017
http://www.gazeta.tv/plej/19,103085,22063985,video.html?embed=0&autoplay=1
„Poczucie zażenowania”, „dość prowincjonalna satysfakcja” – tymi słowami scharakteryzowali wystąpienie prezydenta USA w Warszawie goście Jacka Żakowskiego w godzinie publicystów w Radiu TOK FM.

Prof. Wiesław Władyka, Tomasz Wołek oraz prof. Radosław Markowski, zgodnie mówili, że starali się odnaleźć w wystąpieniu Donalda Trumpa jakieś pozytywy. – Cały świat usłyszał o Polsce i Powstaniu Warszawskim, to jednak towarzyszyło mi poczucie zażenowania – mówił m.in. prof. Władyka.

Prof. Radosław Markowski „wytknął” swojemu poprzednikowi, że ten skradł mu określenie „żenada”, ale i odczucie, że przemówienie Trumpa było tak napisane, żeby podłechtać naszą dumę narodową.

Sprawny historyk i wybitny aktor

– Prof. Władyka skradł mi dwa (określenia) żenada i poczucie, że to przemówienie zostało napisane przez historyka i odczytane sprawnie przez wybitnego aktora. To pokazało, co amerykańska strona myśli o tym, jak można nas połechtać, co wybrać z naszej historii, żeby nam sprawić przyjemność. W związku z tym wybrano skąpanie nas we krwi i inne takie rzeczy, które są najbardziej negatywnymi skutkami naszej fatalnej polityki. Nie było tam żadnych innych, pozytywnych przykładów, które można by Polakom przypomnieć – zwrócił uwagę prof. Radosław Markowski.

„Magiczny” art. 5

Politolog przestrzegł też przed zbytnią wiarą w skuteczność artykułu 5 Traktatu Północnoatlantyckiego, o którym podczas niemal dwugodzinnych przemówień, Donald Trump wspomniał między wierszami.

Wbrew temu, co my Polacy myślimy o artykule piątym, to prędzej nasi chłopcy będą pod tym artykułem gdzieś na Półwyspie Koreańskim, albo na Bliskim Wschodzie, niż cokolwiek innego, co będzie w obronie Polski. O tym się nie dyskutuje. To co, osiągnął prezydent USA, jest to że pokazał światu – także islamskiemu – że Polska jest absolutnym, zafascynowanym i kochającym sojusznikiem Stanów Zjednoczonych. To jest pokazanie się światu jako – nie chciałbym wykrakać – bezrefleksyjny, bezkrytyczny sojusznik

– powiedział w „Poranku Radia TOK FM” prof. Markowski.

Z koeli w ocenie Tomasza Wołka, który także nie krył dość krytycznej oceny wystąpienia Donalda Trumpa na Placu Krasińskich, Polska musi rozmawiać z każdym prezydentem USA, bez względu na to kim jest, bo USA pozostają supermocarstwem.

Artykuł 5 Traktatu Północnoatlantyckiego brzmi:

Strony zgadzają się, że zbrojna napaść na jedną lub więcej z nich w Europie lub Ameryce Północnej będzie uznana za napaść przeciwko nim wszystkim i dlatego zgadzają się, że jeżeli taka zbrojna napaść nastąpi

Zobacz także

TOK FM

Plebs na placu

Wojciech Sadurski, 07 lipca 2017

Plebs, dowieziony autokarami na Plac Krasińskich i wrzeszczący “Do-nald-Trump!” a chwilę przedtem, w kierunku Lecha Wałęsy „Bo-lek!” i „Precz-zko-mu-ną!”, to był ten sam plebs, choć może pokoleniowo późniejszy, co ten, który wrzeszczał na polskich placach „Po-mo-że-my!” a nieco wcześniej „Sy-jo-niś-ci do Sy-ja-mu!”.

Trump, polityczny trup we własnym kraju, prezydent „cieszący się” najniższą popularnością społeczną od czasu, gdy zaczęto w USA robić na ten temat sondaże, przeczytał z telepromptera ładny esej o historii, napisany przez jakiegoś researchera z Departamentu Stanu, ale jego prawdziwe myśli zaprezentowane zostały, gdy nie miał telepromptera i mówił z głowy. W czasie konferencji prasowej, kompletnie zignorował gospodarza, czyli Andrzeja Dudę i wdał się, w swoim stylu, w małostkowe, przepełnione kompleksami i złością, porachunki z amerykańskimi mediami, a także – co było złamaniem wszelkich kanonów takich wystąpień prezydenckich za granicą, ze swoim poprzednikiem.

 

Wybrany przez Rosjan, a w każdym razie przy ich walnym wsparciu, Donald Trump starał się rozmyć prawdę, potwierdzoną przez FBI, o zewnętrznym wpływie na wynik wyborów, twierdząc, że poza Rosjanami mogli to robić także jacyś inni ludzie, z bliżej niezidentyfikowanych krajów. Blagierstwo Trumpa na chwilę podjął też Andrzej Duda, skarżąc się, że jakieś media nie relacjonowały jego wizyty w… Chorwacji. W ten sposób stworzył z Trumpem wspólnotę pokrzywdzonych.

Ot, takie było to spotkanie dwóch Prezydentów. Ciekaw tylko jestem, dlaczego ten tłum, wrzeszczący na Placu Krasińskich, nie krzyknął chociaż raz: „Pomóż zdobyć wrak!”. Przecież to był główny powód radości z wyboru Trumpa okazywanej przez PiS i media Karnowskich czy Rydzyka: Trump miał przymusić Putina, by ten zwrócił główny dowód na zamach. Czy Andrzej Duda zdobył się na odwagę, by o tym wspomnieć? Myślę, że znam odpowiedź.

naTemat.pl

PIĄTEK, 7 LIPCA 2017

Sejm za tydzień zajmie się wnioskiem o odwołanie Jurgiela

10:131 godz. temu

Sejm za tydzień zajmie się wnioskiem o odwołanie Jurgiela

Za tydzień – w piątek, 14 lipca – Sejm zajmie się wnioskiem PSL o odwołanie ministra rolnictwa Krzysztofa Jurgiela. Rozpatrzenie tego punktu zaplanowano na 14:30. Do głosowania dojdzie między 16:30 a 17:00.

Tego dnia Sejm zajmie się też – w ramach I czytania o 13:30 – projektem ustawy o Narodowym Instytucie Wolności – Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego, a o 12:30 – także w ramach I czytania – projektem ustawy o Funduszu Dróg Samorządowych.

Sejm rozpocznie prace o 10:00 – będzie to kontynuacja dzisiejszego posiedzenia.

10:08

 

Szydło do opozycji: Przez 8 lat pozwalaliście na to, żeby polskie dzieci żyły w biedzie

Jak mówiła premier Beata Szydło w Sejmie:

„Sądzę, że posłowie Platformy w ogóle nie powinni wypowiadać się na temat polityki prorodzinnej. A zanim ktokolwiek z was przyjdzie tutaj na tę mównicę i odniesie się w taki sposób do minister Rafalskiej to radzę spojrzeć w lustro. Dosyć tego, żeby były ciągłe ataki i poniżanie posłów PiS i ludzi z nami związanych. Doprowadzacie do tego, że agresja i brak kultury i te emocje, które nakręcacie prowadzą m.in. do takich czynów, których ostatnio doświadczyła poseł Pawłowicz. Dosyć z tym. Tutaj jesteśmy po to, żeby debatować merytorycznie i rozmawiać. o problemach tych, które są ważne dla Polaków. Jeżeli chodzi o politykę prorodzinną, jedna dana, która pokazuje w którym zmierza polityka prorodzinna rządu PiS i jakie przynosi efekty – o 94% zmniejszyło się ubóstwo wśród dzieci i to jest wystarczający dowód na to, żeby udowodnić, że ten program Rodzina 500+ był potrzebny, jest realizowany w sposób doskonały i przynosi dobre efekty. Natomiast oczywiście można wychodzić tutaj na mównicę i stosować populistyczne wypowiedzi, mówić populistyczne rzeczy po to, żeby przypodobać się wyborcom. Tylko że przez 8 lat nie potrafiliście tego zrobić. Przez 8 lat pozwalaliście na to, żeby polskie dzieci żyły w biedzie i nie przejmowaliście się rodzinami. Przejmowaliście się tylko tym, jak załatwić własne interesy i deale u Sowy & Przyjaciół – mówiła premier Beata Szydło w Sejmie”

– Program Rodzina 500+ jest programem, który ma dwa cele do spełnienia. Cel pierwszy to wsparcie finansowe rodzin. Cel drugi to prodemograficzny i te efekty również już widać w Polsce – dodała. Jak zaznaczyła, dzięki rządom PiS w Polsce nie będzie żadnego dziecka i rodziny, która będzie cierpiała biedę.

08:21

 

Soloch: Słowa, które padły na pl. Krasińskich spełniają nasze potrzeby

– Słowa, które padły na pl. Krasińskich spełniają nasze potrzeby. Utwierdzają nas w przekonaniu, że USA są gwarantem bezpieczeństwa Europy, również regionu w tym Polski i nie zamierzają zrezygnować z dotrzymania tych obietnic – mówił Paweł Soloch w rozmowie z Konradem Piaseckim w Gościu Radia Zet.

– Po raz pierwszy zostało potwierdzone z ust nowego prezydenta dochowanie gwarancji art. 5. Została skrytykowana i potępiona polityka Rosji. Zostały złożone propozycje w zakresie współpracy energetycznej – dodał.

08:17

 

Soloch: To była bardzo dobra wizyta, która podbudowała i wzmocniła pozycję Polski

– Było bardzo dobrze. Można było spodziewać się różnych rzeczy. Generalnie przed wizytą co do ostatecznych rezultatów, że będą dobre byliśmy przekonani. Spełnienie oczekiwań na pewno i więcej – myślę o tym przemówieniu Trumpa na pl. Krasińskich. To była bardzo dobra wizyta, która podbudowała, wzmocniła pozycję Polski. Nie tylko wobec USA, ale wobec europejskich partnerów. Same plusy – mówił Paweł Soloch w rozmowie z Konradem Piaseckim w Gościu Radia Zet.

300polityka.pl

PIĄTEK, 7 LIPCA 2017

STAN GRY: Wielowieyska o plotkach PiS o Morawieckim, PB o rozgrywce Morawieckiego z Glapińskim, Prasa o prezencie Trumpa dla PiS

— 300LIVE: Sejm wydłuża posiedzenie, Soloch o wizycie, Szydło o zbyt wysokich emocjach i braku wystąpienia na kongresie PiS: http://300polityka.pl/live/2017/07/07/

— MORAWIECKI NIE POJECHAŁ DO GDAŃSKA, ŻEBY NIE POTWIERDZAĆ PLOTKI, ŻE DORADZA MU JKB – Dominika Wielowieyska w GW: “Frakcja ministra Ziobry ostatnio rozpoczęła nową ofensywę: rozsyłano informacje, że Morawieckiemu doradza b. premier Jan Krzysztof Bielecki. Bielecki był niegdyś szefem Rady Gospodarczej przy premierze Tusku, a Morawiecki w tej radzie zasiadał. Przeciwnicy Morawieckiego cały czas suflują w PiS teorię, że wicepremier wciąż trzyma z ludźmi Platformy Obywatelskiej. Tymczasem Morawiecki nie widział się z Bieleckim od dawna. Co więcej, z obawy przed tymi plotkami Morawiecki nie wybrał się na kojarzony z gdańskimi liberałami Europejski Kongres Finansowy w Sopocie, który odbywał się na początku czerwca. Choć wcześniej pojawiły się zapowiedzi, że na kongresie będzie. Przeciwnicy Morawieckiego przekonują też prezesa PiS, że wicepremier myśli o założeniu swojej partii. Kaczyński słucha obu stron i każdej obiecuje wiele rzeczy, ale do obu trzyma dystans”.http://wyborcza.pl/7,155290,22060395,jaroslaw-kaczynski-mowi-ze-w-koncu-da-mateuszowi-morawieckiemu.html

— PULS BIZNESU NA JEDYNCE O ROZGRYWCE MORAWIECKIEGO Z GLAPINSKIM: “Z naszych informacji wynika, że premier Beata Szydło początkowo miała neutralny stosunek do pomysłów prezesa NBP, jednak w toku frakcyjnych rozgrywek w rządzie zorientowała się, że oddając KNF w ręce NBP, rezygnuje z istotnej prerogatywy, jaką jest wskazanie przewodniczącego KNF. — Sprawa została rozegrana bardzo zręcznie. Premier stwierdziła, że połączenie jest rzeczą ważną, na tyle ważną, że powinien się nią zająć rząd i powinien to być jego projekt, a nie posłów. Zlecenie przygotowania ustawy trafiło do podlegającego Mateuszowi Morawieckiemu resortu finansów, któremu raczej nie zależy na wzmacnianiu pozycji szefa NBP — mówi jeden z naszych rozmówców. Dla Adama Glapińskiego ewentualna obstrukcja w sprawie wchłonięcia KNF ma znaczenie wtórne, ponieważ pozostaje on w pełnej komitywie i porozumieniu z szefem nadzoru Markiem Chrzanowskim. — Wejście do komisji protegowanej prezesa Glapińskiego byłoby fatalną informacją dla Mateusza Morawieckiego, gdyż można spodziewać się, że nie będzie mógł liczyć na jej specjalną pobłażliwość. Spraw do załatwienia z szefową nadzoru natomiast będzie miał mnóstwo, począwszy od zatwierdzania kandydatów na kluczowe stanowiska po zatwierdzanie planów finansowych i kontrole — mówi jeden z naszych rozmówców”. https://www.pb.pl/walka-o-wplywy-przybiera-na-sile-865904

— BYŁO MIŁO – Bartosz T. Wieliński na jedynce GW: “Potwierdzają się więc przypuszczenia, że Trump przyjechał do Warszawy, by telewizje mogły zarejestrować zwieziony przez PiS autobusami tłum, który skandując jego imię i nazwisko, przerywał mu przemówienie. Takiej widowni nie będzie miał w żadnej innej stolicy Europy. A wszystko w porze, kiedy Amerykanie piją przed telewizorami poranną kawę. Opuszczałem plac Krasińskich z myślą, że po 28 latach od powrotu do zachodniej rodziny narodów Polska zasługuje na to, by amerykański prezydent potraktował ją inaczej”. http://wyborcza.pl/7,75968,22062964,bylo-milo-co-nam-zostalo-po-trumpie.html

— ŻADEN AMERYKAŃSKI PREZYDENT NIE WYLAŁ TYLE MIODU NA POLSKIE SERCA – Grzegorz Osiecki w DGP: “Wspólna walka Zachodu przeciwko islamskiemu radykalizmowi, pogrożenie palcem Rosji i mocne poparcie dla idei Trójmorza to główny przekaz wystąpienia Donalda Trumpa w Warszawie. Żaden amerykański prezydent nie wylał tyle miodu na polskie serca, jak Donald Trump”. http://wiadomosci.dziennik.pl/polityka/artykuly/553666,donald-trump-w-polsce-przemowienie-warszawa-wnioski.html

— STANY ZJEDNOCZONE MIŁOŚCI – tytuł w GW.

— NIE WYKORZYSTYWAĆ TEGO W KONTRZE DO UE – Radosław Sikorski w rozmowie z Pawłem Wrońskim w GW: “Uważam, że bliższa współpraca ze Stanami Zjednoczonymi będzie korzystna i użyteczna dla Polski. Będzie służyć budowie mocniejszego państwa. Ważne jest podkreślanie kontekstu międzynarodowego, że Polska jest terytorium NATO. Gorzej, gdy uznamy, że jesteśmy państwem w jakiś sposób wyróżnionym przez Stany Zjednoczone i będziemy próbowali budować na tym swoją pozycję w kontrze do pozostałych państw Unii Europejskiej”.

— DEKLARACJOM POLITYCZNYM TRUMPA UFAM JAK JEGO DEKLARACJOM O RELIGIJNOŚCI – dalej Sikorski: “Zaskakujące było raczej to, że taka deklaracja nie padła wcześniej. Ja wciąż czekam na zapewnienia dotyczące pobytu wojsk amerykańskich w Polsce. Przyznam szczerze, że deklaracjom politycznym Trumpa ufam mniej więcej tak jak jego deklaracjom o religijności”. http://wyborcza.pl/7,75398,22062229,sikorski-trump-schlebil-polakom-ale-nie-mozemy-zapomniec-o.html

— SOJUSZNICY NA DOBRE I ZŁE – tytuł w Fakcie.

— PREZENT TRUMPA DLA PIS – Michał Szułdrzyński w RZ: “prezydent Andrzej Duda, jak i całe PiS dostali od Trumpa spory prezent. Przyznał to nawet Donald Tusk, którego trudno podejrzewać o życzliwość wobec obozu dobrej zmiany. I bez względu na to, czy za wystąpieniem Trumpa pójdą w przyszłości czyny, czy też skończy się wyłącznie na słowach, PiS będzie mogło przez długi czas politycznie dyskontować wizytę amerykańskiego przywódcy”.

— PIS ZBIERZE KIEDYŚ ŻNIWO ZŁYCH EMOCJI – dalej Szułdrzyński: “Jednak publiczność, przenosząc codzienne spory polityczne na przemówienie amerykańskiego przywódcy, zaczęła buczeć, gdy wspomniał on zasługi Lecha Wałęsy w obalaniu komunizmu, co zdecydowanie zaskoczyło Trumpa. Również okrzyki „Platforma złodzieje” nie bardzo pasowały do tego wydarzenia. PiS powinno się więc zastanowić, jakie emocje sieje w społeczeństwie i jakie żniwo mu przyjdzie kiedyś z tego zebrać”. http://www.rp.pl/Komentarze/307069869-Szuldrzynski-Amerykanski-prezent-dla-PiS.html

 NIE MA WĄTPLIWOŚCI, ŻE PUNKTY ZDOBĘDZIE PIS I PREZYDENT – Magdalena Rubaj w Fakcie: “Nie ma wątpliwości, że punkty za te kilkanaście godzin Trumpa w Warszawie zdobędzie PiS i prezydent. Sukces docenił nawet szef Rady Europejskiej Donald Tusk (60 l.). – Trzeba się tylko cieszyć. To budowanie pozycji Polski w oczach opinii międzynarodowej. Sukces jest bezdyskusyjny – ocenił”. http://www.fakt.pl/wydarzenia/polityka/wizyta-donalda-trumpa-potwierdzil-sojusznicza-solidarnosc/wcb9hmt

— OPOWIEŚĆ TRUMPA SATYSFAKCJĄ PIS – Piotr Stasiński w GW: “Prezydent Trump mówił o Polsce jako o wzorze dla konserwatywnych wartości cywilizacji Zachodu. Podbudowywał polską dumę w duchu „polityki historycznej” obecnych władz w Warszawie”. http://wyborcza.pl/7,75968,22061541,opowiesc-trumpa-satysfakcja-pis-u.html

— NIE TRZEBA WYBIERAĆ MERKEL CZY TRUMP – Jerzy Haszczyński w RZ: “Co ważne, prezydent Stanów Zjednoczonych nie atakował kanclerz Angeli Merkel, przywódczyni antytrumpowej frakcji Zachodu. Nie wbijał w Warszawie klina w Unię Europejską, czego niektórzy się po nim spodziewali. Nie postawił Polski i państw regionu w niezręcznej sytuacji: wyboru, kogo bardziej kochają – mamusię (Merkel) czy tatusia (Trumpa). Bo my, zwłaszcza w czasie, gdy przyszłość Zachodu jest niepewna, o czym też amerykański gość barwnie mówił, potrzebujemy obojga odpowiedzialnych rodziców”. http://www.rp.pl/Komentarze/307069870-Haszczynski-Nie-trzeba-wybierac-Merkel-czy-Trump.html?template=restricted

— PREZYDENT BIZNESMEN KONKRETÓW UNIKAŁ – Andrzej Kublik w GW: “A konkrety? Tych niestety brakuje. Po rozpaleniu oczekiwań Morawiecki natychmiast je wygasił: – Nie mogę dziś jeszcze mówić o nazwach inwestorów amerykańskich, ale zapewniam, że już niebawem się przekonamy, jak w praktyce realizowane jest nowe otwarcie w gospodarczym sojuszu polsko-amerykańskim”. http://wyborcza.pl/7,155290,22062619,prezydent-biznesmen-konkretow-uniknal.html

— DUBLER WICEPREZESEM TK – tytuł w GW.

— SZKODA, ŻE NIELICZNI HIERARCHOWIE POTRAFIĄ POWIEDZIEĆ WS MIESIĘCZNIC JAK ABP MUSZYŃSKI – Monika Olejnik w GW: “Lech Wałęsa i Władysław Frasyniuk nawołują, by 10 lipca przyjść pod Pałac Prezydencki w obronie wartości demokratycznych. Co się stanie na Krakowskim Przedmieściu, nie wiadomo. Ale to, co widzimy od lat każdego dziesiątego dnia miesiąca, jest więcej niż gorszące. Szkoda, że nieliczni są hierarchowie, którzy potrafią powiedzieć to tak mocno i dosadnie jak arcybiskup Muszyński”. http://wyborcza.pl/7,75968,22062906,chrzescijanie-obrzadku-smolensko-wyborczego.html

— NIE ZAMIERZAM ATAKOWAĆ DUTKIEWICZA – Alicja Chybicka we wrocławskiej GW: “A odpowiadając na pytanie, to tak, nie zamierzam atakować obecnego prezydenta. Bo zawsze, gdziekolwiek jestem, a wykładam w wielu różnych miejscach, podkreślam, że Wrocław jest pięknym, europejskim miastem, które przez ostatnie 27 lat wspaniale się rozwinęło. I mam przecież świadomość, że to między innymi zasługa tych, którzy nim rządzili przez ostatnie lata – Rafała Dutkiewicza i Bogdana Zdrojewskiego”. http://wroclaw.wyborcza.pl/wroclaw/7,142076,22055501,prof-chybicka-jak-wyobrazam-sobie-siebie-jako-prezydenta.html

300polityka.pl

„To było bardzo dziwne zdanie Trumpa. W tym momencie Duda miał nie najszczęśliwszą minę”

jagor, 06.07.2017
http://www.gazeta.tv/plej/19,103454,22059994,video.html?embed=0&autoplay=1
– Pogłębia się moje wrażenie, że wizyty prezydenta USA w Polsce pozostanie tylko obrazek. Ale absolutnie szokujące było to, co Trump powiedział zapytany o konkretne gwarancje bezpieczeństwa dla Polski – powiedział Marcin Bosacki, były ambasador Polski w Kanadzie, b. rzecznik MSZ.

Marcin Bosacki w audycji „A teraz na poważnie” w Radiu TOK FM zwrócił uwagę, że Trump ma tę ciekawą cechę, że jako polityk mówi to, co myśli, a nie to, co mu napiszą. Przyznał jednak, że był „zszokowany”, gdy usłyszał co  Donald Trump powiedział, gdy na krótkiej konferencji prasowej został zapytany o konkretne gwarancje bezpieczeństwa.

To, co on powiedział, że nie rozmawialiśmy o gwarancjach bezpieczeństwa dla Polski, o dłuższym pozostaniu wojsk amerykańskich w Polsce i w regionie i bardzo dziwne zdanie, że „nie jesteśmy umocowani, żeby o tym rozmawiać”. To jest coś niebywałego, no bo kto miałaby o tym rozmawiać jak nie prezydenci. W tym samym momencie telewizja pokazywała minę prezydenta Dudy. Nie była to najszczęśliwsza mina

–  zauważył były ambasador Polski w Kanadzie.

– Politycy PiS przez ostatni okres stale powtarzali, że zwiększenie bezpieczeństwa dla Polski, to ma być główna teza do rozmów do z prezydentem USA. To jest bardzo dziwne i niepokojące [brak gwarancji bezpieczeństwa – red.], bo to w połączeniu z tym, co Trump opowiadał podczas konferencji prasowej i później, w krótki przemówieniu do prezydentów Trójmorza, pokazuje, że on przyjechał do Polski, żeby oprócz zrobienia sobie fajnego obrazka, sprzedać gaz i być może trochę sprzętu wojskowego – ocenił Bosacki.

– Ale Ameryka jest mocarstwem i naszym głównym sojusznikiem nie dlatego, że nam sprzeda Patrioty, albo kolejne F-16, tylko dlatego, że w naszym sąsiedztwie jest  niebezpiecznie i Ameryka jest na stałe gotowa mówić: nie będziecie sami – podkreślił dyplomata.

 

TOK FM

Przyjechał, zobaczył, zwyciężył

6.07.2017
czwartek

Donald Trump nie jest moim idolem, raczej przeciwnie, niemniej bez bicia przyznaję, że prezydent USA pokazał się w Warszawie od najlepszej strony. Jego wizyta jest sukcesem zarówno gościa, jak i gospodarzy. Obie strony bywają często i zasłużenie łajane za rozmaite grzechy – pychę, gafy, kłamstwa i niezręczności – ale tym razem mają powody do zadowolenia, a my wraz z nimi. (Witold Waszczykowski ocalił skórę…).

Ładnie, że Amerykanie (choć wiedzą, co robią) zaprosili i powitali Lecha Wałęsę, co znaczyło, że Donald Trump składa wizytę w całej Polsce, a nie tylko w PiS, choć to prezydent Duda i rząd premier Szydło byli motorami tej wizyty. Telewizja Polska, która do tego momentu nie pokazywała Wałęsy, w momencie powitania go przez prezydenta USA nie miała już wyjścia i musiała go na moment pokazać. Czy na plac Krasińskich przyszli także byli prezydenci i premierzy polscy – nie widziałem, podobno nie otrzymali zaproszeń, a to wstyd. To mnie jednak nie dziwi.

Przemówienie Trumpa, jego pierwsze publiczne wystąpienie w Europie, było poprawne, bez żadnych wpadek, ale i bez rewelacji. Było to wystąpienie polityka konserwatywnego, dla którego najważniejsze są wiara, kultura, tradycja, wolność. Z dużym podziwem mówił o Polsce, którą nazwał sercem i duchem Europy. „Ameryka kocha Polaków” – powiedział. O Polsce mówił tylko z uznaniem, jako o kraju kwitnącym, sprawdzonym sojuszniku w Afganistanie i w Iraku, wielkim narodzie, który wydał Kopernika, Chopina i Jana Pawła II, symbolu nadziei.

Obszerne fragmenty poświęcił historii Polski, zaborom, walce o niepodległość, od 1920 r. – po pierwszą pielgrzymkę JP II w 1979 r. W okrągły stół i tym podobne tematy się nie wdawał. Jak przystało na polityka, pamiętał o wyborcach w USA – Polakach, którym bliskie musiały być słowa o napaści na nasz kraj w 1939 r., o zbrodni katyńskiej, o powstaniu warszawskim. Mówił o tragedii narodu żydowskiego, o Zagładzie i o Powstaniu w Getcie. Jego córka (zarazem wpływowi doradcy) odwiedziła pomnik Bohaterów Getta i Muzeum Polin.

W „części współczesnej” prezydent mówił o wspólnocie transatlantyckiej, o NATO (wyraźnie powtórzył o obowiązku łożenia 2 proc. PKB na obronność, chwaląc przy tym Polskę), mówił o silnej Polsce i o silnej Europie. Tym razem „podpisał się” pod słynnym punktem 5. Traktatu (jeden za wszystkich…).

Trump wystąpił jako obrońca cywilizacji zachodniej przed zagrożeniami, takimi jak terroryzm i ekstremizm. Jednoznacznie skrytykował Rosję, m.in. za politykę względem Ukrainy, Syrii, Iranu. Przypominał o naszej tożsamości i o największej wspólnocie, do jakiej należymy. Wzywał do odwagi i determinacji w obronie cywilizacji zachodniej.

Piszę to wszystko z odręcznych notatek, więc to i owo pominąłem, ale w sumie było to przemówienie bardzo propolskie i konserwatywne – miód na serce gospodarzy. Trump był też wyraźnie zadowolony z gorącego przyjęcia na placu Krasińskich – takiej jednomyślności i życzliwości jak w Warszawie nie znalazłby chyba nigdzie w Europie ani na całej zachodniej półkuli – od Panamy i Meksyku po Chile i Argentynę.

Przemówienie prezydenta USA byłoby lepsze, gdyby zawierało więcej konkretów, gdyby Trump nawiązywał nie tylko do pomnika powstania, ale i do gmachu sądów, obok którego stał. W Polsce (i w paru innych krajach) toczy się walka w obronie zachodniej cywilizacji, do której potrzebne są nie tyle rakiety Patriot, ile odwaga i determinacja, o jakie apelował. No, ale nie wymagajmy za dużo. I tak to dobry dzień dla Polski.

passent.blog.polityka.pl

Polska areną wojny cywilizacji

6.07.2017
czwartek

Donald Trump w przemówieniu pełnym historycznych odniesień nie tylko chciał podbić serca zorientowanej, żyjącej chwalebną przeszłością polskiej publiczności, ale uczynił Polskę areną walki o konserwatywne wartości szeroko pojętej cywilizacji zachodniej.

Trump nie chce być przywódcą wolnego świata – to rola, jaką tradycyjnie określało się (często wątpliwie) amerykańskich prezydentów w przeszłości. On po prostu chce być przywódcą świata. Nawet jeśli miałby to być świat, w którym nikt z nas nie chciałby mieszkać. Konfliktów, prześladowania inaczej myślących przez moralną większość, świat, w którym Trump będzie mógł być prawdziwym przywódcą wszystkich, którzy pałają żądzą zemsty na globalnej elicie.

Donald Trump w Polsce rzucił wyzwanie Władimirowi Putinowi. Nie w sensie geopolitycznym – artykuł 5. i konfrontacja z Rosją nie były główną osią jego wystąpienia – ale w sensie kulturowym.

Prześladujący seksualne mniejszości autorytarny Władimir Putin dla wielu konserwatystów stał się liderem antynihilistycznej krucjaty. To, co mogło budzić jeszcze kilka lat temu uśmiech politowania, dziś weszło do mainstreamu polityki. Liberalizm, wielokulturowość, multilateralizm są w odwrocie. W natarciu, pomimo chwilowej porażki we Francji, są nacjonalizm, ksenofobia, antyglobalizm.

Trump może być pariasem w Waszyngtonie. Może być znienawidzony w Nowym Jorku, Paryżu czy Hamburgu (nie tylko warszawiacy reagowali aplauzem na jego tanie komplementy pod adresem polskich bohaterów), ale walkę o rząd dusz na peryferiach – USA i całego świata – jest w stanie stoczyć. I wygrać. Warunkiem jest, żeby wszyscy, którzy odrzucają to, co jedni wezmą za permisywizm współczesnej cywilizacji zachodniej, inni zaś nazwą emancypacją i triumfem oświecenia, zjednoczyli się pod jego przywództwem.

Trump na tym polu nie ma realnej konkurencji, z wyjątkiem Putina właśnie. Dlatego akcenty antysowieckie, a de facto antyrosyjskie, nie były tylko melodią graną ku pokrzepieniu polskich serc. Trump prowadzący globalną krucjatę w imię wolności, niezłomności i tzw. wartości (a dla prawdziwych konserwatystów liczą się tylko jedne wartości – ich własne), wreszcie samego Boga, musi prędzej czy później zderzyć się z Putinem, który stawkę w tej grze – potrzebę stworzenia ideologicznej podbudowy dla swoich autorytarnych rządów – rozpoznał już wiele lat temu.

Polska – tak jak w micie, jaki kultywuje na własny temat – znów stała się przedmurzem. Przedmurzem antyoświeceniowego kulturowego backclashu, który w Trumpie znalazł swoje najświetniejsze uosobienie.

Polskie władze z rozkoszą obserwowały, jak Trump krwią przelaną przez polskich powstańców maluje na twarzy barwy wojenne plemiennego wodza w starciu cywilizacji. Dla Polaków to konflikt bratobójczy, którego granice wyznacza gotowość do wyjścia z UE, byle tylko nie musieć przyjmować uchodźców.

Na tej wojnie artykuł 5. nie zbawi nas od złego. Na tej wojnie, tak jak w drugiej wojnie światowej i powstaniu warszawskim, do których odwoływał się w swoim przemówieniu amerykański prezydent, to Polacy będą pierwszymi ofiarami.

Bilans wizyty Donalda Trumpa w Warszawie. Co zapamiętamy?

Celem Trumpa w Warszawie było pokazanie się jako gotowego do objęcia roli przywódcy wolnego świata. Ale czy prezydent USA wypełni tę rolę w praktyce?

Donald Trump pokazał w Polsce inną twarz – politycznego nuworysza aspirującego do roli przywódcy Zachodu.

MSZ/Flickr CC by 2.0

Donald Trump pokazał w Polsce inną twarz – politycznego nuworysza aspirującego do roli przywódcy Zachodu.

Donald Trump pokazał w Polsce inną twarz – politycznego nuworysza aspirującego do roli przywódcy Zachodu. To tradycyjna rola prezydentów amerykańskich co najmniej od II wojny światowej. Akceptowana, kontestowana, ale w chwilach kryzysu zawsze oczekiwana. Że żyjemy w epoce, która wykazała, iż wbrew słynnej tezie Fukuyamy historia się nie skończyła, zgadzają się niemal wszyscy. Różne można z tego wyciągnąć wnioski.

Trump przemówił w Warszawie jako rzecznik jedności i obrony Zachodu, wspólnoty euroamerykańskiej, wręcz „cywilizacji zachodniej”. To zupełnie inna retoryka niż podczas kampanii wyborczej i pierwszych tygodni prezydentury Trumpa. Nie wszystkich liderów zachodnich zachwyci, jednak nikt otwarcie przeciw niej raczej nie wystąpi.

Sęk w tym, że wymowa jest niejasna: czy Trump wzywa do konsolidacji czy do jakiejś krucjaty przeciwko wrogom Zachodu? Do zacieśnienia współpracy wokół wartości demokratycznych i wolnościowych czy jakiejś wojny cywilizacji? Retoryka „cywilizacji zachodniej” to jednak język prawicy, wielu liderów zachodnich, z pewnością gotowych do obrony naszych wartości, raczej po taki język by nie sięgnęła, gdy wygłaszają ważne przemówienie o znaczeniu międzynarodowym.

Celem Trumpa – a właściwie jego sztabu politycznego – w Warszawie było pokazanie prezydenta jako gotowego do objęcia roli przywódcy wolnego świata. Ten cel został osiągnięty. Inna sprawa, czy w praktyce tę rolę Donald Trump z powodzeniem wypełni. Na razie tego nie widać. Najnowszy twardy sprawdzian – wspomniany przez prezydenta w Warszawie – to zagrożenie pokoju światowego, jakie przedstawia Korea Północna, prowokująca Trumpa do interwencji militarnej. Czy Trump ulegnie prowokacjom Kima?

Są inne testy: konflikty w Syrii i na Ukrainie, coraz twardszy kurs polityki zagranicznej Kremla. Niektórzy w przemówieniu dopatrzyli się najostrzejszego jak dotąd tonu Trumpa wobec Rosji. Nietrafnie. Bo mimo że nazwał jej działania zagraniczne destabilizującymi, to wyraził nadzieję, że stosunki Zachodu z Rosją wrócą do normalności. Co zresztą byłoby pożądane.

Jak Polacy zapamiętają Trumpa?

Przemówienie Donalda Trumpa na placu Krasińskich będzie w Polsce zapamiętane może bardziej niż przemówienia innych amerykańskich prezydentów w naszym kraju po 1989 r. Słusznie, bo część polska jego mowy była dobrze przemyślana i trafiała w polskie emocje i polską pamięć historyczną. Naturalnie odwoływała się do pozytywnych romantycznych stereotypów, nie wnikając w krytyczną ocenę naszej historii, ale trudno było się spodziewać w takim przypadku czegoś innego.

Trumpowi należy się podziękowanie. Przypomniał globalnej widowni o polskich zmaganiach o wolność i zachowanie własnej tożsamości w skrajnie nieprzyjaznym otoczeniu. Windując siebie na piedestał lidera wolnego świata, windował Polskę jako przykład dla wszystkich narodów miłujących wolność. Publicznie pozdrowił Lecha Wałęsę, żywy symbol wolnościowej narracji o Polsce.
Jednocześnie swoją wizytą wzmocnił obóz rządzący. Propagandowo i politycznie.

Niewygodne politycznie dla PiS momenty w przemówieniu na placu Krasińskich zostaną w mediach pisowskich zignorowane. Chodzi o gest Trumpa wobec Lecha Wałęsy, brak wzmianki o żołnierzach wyklętych, odnotowanie martyrologii żydowskiej, podkreślenie rządów prawa i wolności słowa jako zasad Zachodu, co być może było delikatną przyganą pod adresem obecnego rządu.

Sukces obozu PiS?

Generalnie PiS może być zadowolony. Wizyta przebiegła tak, że propaganda pisowska może ją przedstawiać jako dowód sojuszu nie tylko politycznego, ale i ideowego: trumpizm, pisizm, dwa bratanki. A amerykańska – jako dowód, że nie wszędzie w Europie Trumpa nie lubią i nie cenią. I to nie byle gdzie! W ojczyźnie Wałęsy i św. Jana Pawła II! Sceny gwałtownych protestów w Hamburgu przed szczytem G20 z udziałem Trumpa będą pokazywane w wielu telewizjach i internecie jako kontrast z entuzjastycznym (nawet jeśli troszkę wyreżyserowanym) przyjęciem Trumpa w Warszawie. Kolejny punkt dla PiS.

Co do konkretów, to urobek jest mniej efektowny, choć i tu PiS sporo dobra nagromadził. Trump podżyrował kontrowersyjny w Unii pomysł Trójmorza. Na szczęście ani on, ani prezydent Duda nie nadali mu wymowy antagonizującej „starą Unię”. W sprawach bilateralnych ważna jest zapowiedź, że rząd USA wyraża zgodę na zakup przez Polskę pocisków „Patriot” (oraz przywołanie, wreszcie, „muszkieterskiego” artykułu 5. traktatu o NATO), a także porozumienie o zakupie amerykańskiego gazu (choć nie wiadomo, czy korzystne cenowo dla polskiego odbiorcy).

Nie wiemy też dokładnie, co miał na myśli Trump, gdy na konferencji prasowej po spotkaniu z Dudą oświadczył, że nie było na nim rozmowy o gwarancjach bezpieczeństwa dla Polski. To się z pewnością wyjaśni, bo musi. Tradycyjnie nie wyjaśniła się natomiast kwestia zniesienia wiz wjazdowych dla obywateli polskich.

Tak naprawdę jednak na scenie światowej liczy się efekt wizyty Trumpa nie w Warszawie czy na szczycie Trójmorza, tylko w Hamburgu. Tam nikogo z trójmorskich liderów nie będzie, nie będzie prezydenta Dudy ani ministrów Szczerskiego i Waszczykowskiego, nie mówiąc o premier „Shydlo”. Trump zatrzymał się w Warszawie, by przygotować grunt pod swój występ na szczycie G20.

Prezydent Trump, choć pomógł PiS-owi i nie dostrzegł obecnej opozycji, nie przyjechał tylko do PiS. Przyjechał też do Polski i wyświadczył jej moralną przysługę. Reszta należy do Polaków.

 

polityka.pl

Macierewicz o rozmowach z Amerykanami: Ale oczywiście, sprawa smoleńska została podniesiona

07.07.2017

Minister obrony narodowej Antoni Macierewicz powiedział w piątek w TVP1, że podczas rozmów z prezydentem USA Donaldem Trumpem poruszył kwestię katastrofy smoleńskiej. Nie chciał mówić, czego konkretnie dotyczyła rozmowa.

Macierewicz pytany o obecność wątku smoleńskiego podczas rozmów z prezydentem Trumpem, powiedział, że rozmowy głównie były poświęcone bezpieczeństwu oraz kwestiom gospodarczym. – Ale oczywiście w kwestiach bezpieczeństwa sprawa smoleńska została przeze mnie podniesiona – zaznaczył.

Dopytywany, czy chodziło o sprawę śledztwa w tej sprawie, czy np. wraku samolotu odparł, że chodziło o te wszystkie rzeczy. – Ale pozostawię tę kwestię dalej zamkniętą, nie widzę powodu, żebyśmy mieli to dalej rozważać – ocenił.

 Było to podniesione, będą na ten temat jeszcze rozmowy i to wszystko – stwierdził.

W czwartek w rozmowie z PAP szef MON również mówił, że w rozmowie z Trumpem poruszył kwestię katastrofy smoleńskiej i „wsparcia rządu Stanów Zjednoczonych dla Polski w tej kwestii”. Wyraził nadzieję, że temat będzie kontynuowany w dalszych rozmowach.

dziennik.pl

Ryszard Schnepf: Donald Trump podał Polakom potężną porcję leku na naszą cierpiącą na niedocenienie duszę

Michał Gostkiewicz

07.07.2017

Donald Trump porwał publiczność w Warszawie przemówieniem, w którym pięknie mówił o polskiej historii. – Być może po to, aby przygotować nas na gorsze wiadomości – mówi b. ambasador RP w USA, Ryszard Schnepf. Gorszym wiadomościom na imię „Rosja”.

. Wróg miał twarz – terrorysty. Miał wiarę – fundamentalistyczny islam. I miał imię – Państwo Islamskie. I ten wróg miał być wspólnym wrogiem.

– Z całą pewnością Donald Trump tak myśli – bo wielokrotnie do tego nawiązywał mówiąc o obronie wspólnoty wolności – o zjednoczeniu pod amerykańskim sztandarem umownego Zachodu wokół jednego tematu: walki z terroryzmem. To z tym przyjeżdża do Europy i chce przekonać do swojego pomysłu wiele krajów, także z Europy Zachodniej. Nie ma mowy – co Trump wyraźnie podkreślił – o podziale Europy, nie ma miejsca dla działań wskazujących na to, że Ameryka wspiera np. tylko nasz region. Donald Trump stawia na całość Unii Europejskiej, na jej wkład i aktywne uczestnictwo w walce z międzynarodowym terroryzmem. Dla szerokiej opinii publicznej, podobnie jak dla prezydenta Trumpa, terroryzm ma twarz ISIS, a jego ideologiczne korzenie  sięgają ekstremizmu islamskiego.  I jeśli nawet nie są to określenia ścisłe, to całego świata jest to zrozumiałe. A Donald Trump za niuansami nie przepada.

Co nas, Polaków, powinno w przemówieniu Donalda Trumpa najbardziej cieszyć?

– Sympatia, która – miejmy nadzieję – będzie dłuższa niż sama podróż. Ale także wyraźne wsparcie dla dywersyfikacji źródeł dostaw gazu, choć Trump, zawsze biznesmen, mówił głównie o komercyjnym wymiarze tego procesu, a tu sprawy już się komplikują, bo każdy chciałby kupować gaz taniej i jednocześnie z bezpiecznego źródła. Te dwa elementy na ogół spotykają się jednak rzadko. A swoją drogą prezydent Trump posiadł umiejętność bardzo gładkiego i sprawnego przechodzenia od wielkich słów o duszy, bohaterstwie i godności, do miliardów dolarów, które rzekomo zaczęły napływać do kasy NATO po jego interwencji. Mam pewne wątpliwości, czy tak jest, tym bardziej, że każdy budżet finansuje własny sektor wojskowy.

Te miliardy dolarów to fake news?

– Oj myślę, że amerykańskie media sprawdzą to dokładnie. Natomiast ciekawe, choć nie zaskakujące, jest, że Trump zachęcał do współpracy w walce Zachodu z terroryzmem również Federację Rosyjską. Wprost. To jest uchylenie drzwi dla Rosji. Mimo sankcji. To jest zaliczenie Rosji do cywilizacji Zachodu, a przynajmniej zaproszenie do dialogu.

Czy przypadkiem kryterium podziału nie było po prostu to, w którego boga kto wierzy? Przecież to był chrześcijański Zachód plus Rosja kontra islam.

– Być może tak to zabrzmiało, ale mam nadzieję, że nie chodzi tu o nową krucjatę. Wojna cywilizacji oznaczałaby początek prawdziwego kataklizmu.

Pani Julia i pan Mateusz, z publiczności, z którymi rozmawiałem po przemówieniu, zaznaczyli, że ucieszyło ich, jako ludzi wierzących, podkreślenie polsko-amerykańskiej wspólnoty także w wierze. Ludzie chcieli usłyszeć tego Pana Boga.

– Pani Julia i pan Mateusz nadinterpretowują słowa Donalda Trumpa. Odwołanie się – i to dość bezpośrednie – do wiary i Stwórcy ma silne umocowanie w kulturze politycznej Ameryki. Taką retorykę stosują wyznawcy różnych religii, a nawet ateiści. A na banknotach widzimy „In God we trust” (ufamy Bogu). Teoretycznie, mógł to być także zamysł marketingowy, bo panuje powszechne przekonanie, że każdy Polak to człowiek wierzący, a więc chcąc zyskać przychylność, dobrze jest odwołać się do jego uczuć religijnych. Mam jednak nadzieję, że tak nie było. Wystąpienie na Placu Krasińskich miało pokazać popularność Trumpa i to się udało, choć media nie lubią sytuacji przewidywalnych, a wiadomym było, że w tym miejscu zgromadzą się przede wszystkim zorganizowane grupy wyborców PiS, a więc zwolennicy twardego stanowiska wobec imigrantów, wobec uchodźców, wobec wyznawców innej wiary. Zaskoczenia więc nie było. Czy to buduje wizerunek? Tak, ale przede wszystkim nasz.

Czyli jaki?

– Konserwatywny, nieufny wobec świata zewnętrznego i łasy na komplementy.

Czy pana zdaniem prezydent USA spełnił plany amerykańskiej administracji: poprawienia nadszarpniętego wizerunku przed szczytem G-20 w Hamburgu? Nadrobił swoje liczne wpadki? Niektórzy aktorzy i twórcy serialu „House of Cards” jakiś czas temu kpili, że nie mają pomysłów na kolejny sezon, bo Trump im wszystkie zabrał.

– Żaden naród nie lubi się wstydzić za swoich przywódców. Jednym z najbardziej dynamicznych elementów procesu zmiany preferencji politycznych jest właśnie wstyd – poczucie, że dane władze nas kompromitują. Szczególnie w przypadku Amerykanów – to dumny naród.

W dolnym Kentucky, gdzie pojechał niedawno reporter „NYT” razem z pewnym republikańskim senatorem, poparcie dla Donalda Trumpa nie spadło.

– W każdym społeczeństwie jest ta część wyrobiona politycznie i ta druga. Ta druga, która nie czyta „New York Times’a” i „Washington Post”, nie ogląda CNN. Ta część ogląda i czyta lokalne stacje i gazety, odnoszące się do rzeczywistości, w której żyje. I trudno się dziwić, bo to właśnie w lokalnej prasie i radiu pisze się i mówi o sprawach, które tych ludzi obchodzą. To są wyborcy Donalda Trumpa, ale nie tylko oni interesują się głównie swoim krajem. Po prostu zwykły Amerykanin interesuje się dzisiaj sobą i tym, co naokoło niego. Zza granicy, ze świata przenikają do społeczeństwa amerykańskiego tylko bardzo ważne informacje. A i te muszą w jakiś sposób dotyczyć Ameryki.

Ale podobnie jest chyba w każdym kraju, także w Polsce – to, co się dzieje na świecie, jest dla nas ważne, jeżeli mają z tym coś wspólnego nasi rodacy. A jakie podejście ma obecna ekipa do Polski?

– Pytałem poważnych ludzi z administracji Trumpa, czy Ameryka jest zainteresowana naszym regionem. I ci poważni ludzie powiedzieli mi z bolesną szczerością, że nie, że jesteśmy przystankiem w podróży. Nie stanowimy istotnego punktu na mapie interesów amerykańskich. Stajemy się nim doraźnie, kiedy globalne interesy Ameryki otrą się o interesy Polski. Np. w sprawie emisji gazów cieplarnianych. Jeszcze niedawno nasza pozycja, zarówno w USA, jak i w NATO, była znacząco mocniejsza. Dla Waszyngtonu oznaczało to, że jeżeli Biały Dom ma jakiś problem w NATO czy w UE, to może go rozwiązać m.in. we współpracy z Polską. Rozumie to nawet Trump, który najpierw wspierał Brexit. Grał na rozbicie EU, ale potem się z tego wycofał. Teraz rozumie, co widać było w dzisiejszym przemówieniu na Placu Krasińskich, że w interesie USA jest utrzymanie zwartości UE. Bo tylko Unia może zaproponować Ameryce wartościowe korzyści odpowiedniej skali – jako partner polityczny, militarny i handlowy.

MON odpowie panu, że właśnie zawarliśmy ważny kontrakt na zakup amerykańskiego uzbrojenia.

– To bardziej skomplikowana materia. Zakup nowoczesnej broni, a zwłaszcza technologii wojskowej, to połączenie strategii militarnej, politycznych motywacji oraz reguł biznesu. To, co osiągnęliśmy teraz, to porozumienie międzyrządowe, wymagane przy zakupie wysokich technologii. Sprzedawcą jest jednak producent, a więc firma, która negocjuje warunki techniczne, reżim czasowy, a przede wszystkim cenę kontraktu. Czyli długa droga przed nami.

A czy mamy jako Polska szansę na naprawdę dobrą współpracę wojskową z USA?

–  Donald Trump ma znakomity team w Departamencie Obrony – sekretarza obrony Jamesa Mattisa i doradcę wojskowego H.R. McMastera.  To są doświadczeni ludzie, który rozumieją globalny świat. Tu USA nie mogą narzekać, gorzej jest niestety z Polską. Nasz kraj, marginalizując się w UE, stał się mało wartym partnerem, który musi teraz rozwiązywać swoje własne problemy, zamiast być siłą sprawczą, która skieruje Unię na bardziej pasujące nam tory. De facto ton Unii nadają dzisiaj trzy kraje: Niemcy, Francja i Hiszpania. Jak w Rzymie się wszystko poukłada, to dołączą Włochy. To będzie silny kwartet. Wie pan, kogo w nim zabraknie? Polski. Dziś na Zachodzie w rozmowach, na spotkaniach za model wychodzenia z socjalizmu stawiana jest już nie Polska, ale kraje bałtyckie. To one postrzegane są jako pilni uczniowie wypełniający normy i zalecenia, są czempionami Europy Wschodniej.

Ale w Europie Wschodniej jest jeszcze jedno duże państwo. I ci wszyscy czempioni na nic, jeżeli Rosji uda się odbudować strefę wpływów. Na razie udało im się namieszać w Ameryce. Teraz z ust Trumpa wreszcie padło zdanie o znaczeniu artykułu 5. traktatu waszyngtońskiego – czyli zobowiązania do obrony zaatakowanego sojusznika. Ale równocześnie podkreślił pan przed chwilą, że to nie Rosja była głównym wrogiem w tym przemówieniu. Trump spotyka się z Putinem w Hamburgu. Nie będzie miał silnej pozycji startowej, prawda?

– Niedawne, pamiętne spotkanie Trumpa z Siergiejem Ławrowem i Siergiejem Kislyakiem odbyło się w Białym Domu bez kamer, bez amerykańskiego fotografa – czyli tak jakby bez świadków. Spotkanie ministra spraw zagranicznych z prezydentem USA było czymś absolutnie ponadstandardowym. Jeżeli się takie spotkanie robi, to albo po to, żeby coś pokazać, albo jest się do tego zmuszonym. Więc możliwości są dwie: albo Trump ma jakąś wizję Rosji, do której jest przekonany, że np. kurs na dogadanie się USA z Rosją jest wart poświęceń, albo – to jest bardziej skomplikowana opcja: żeby pokazać publice, że nie boi się spotykać z Rosjanami, bo jest czysty. Że nie ma brudnych rąk, nie jest w żaden sposób zależny od Kremla.

Jeśli taki był zamysł, to Amerykanie mają na to takie słówko backfire. Ze spotkania z szefem rosyjskiego MSZ wyszło ujawnienie tajnych informacji, przez które być może „wsypał” sojusznika.

– Wyszedł brak doświadczenia Trumpa i brak świadomości, co prezydent może, a czego nie. Nie sądzę, żeby Donald Trump z własnej woli informował stronę rosyjską o takich ważnych dla USA sprawach, nie sądzę, by miał złe intencje. Gotów jestem raczej sądzić – i to też napawa niepokojem – że Donald Trump nie ma w sobie głębszego zrozumienia faktu, że jako prezydent USA ma dostęp do informacji, które są przeznaczone naprawdę tylko dla niego i jego najbliższych współpracowników.

W Polsce Trump był fetowany. Ale w domu ma kłopoty. Jego notowania są rekordowo niskie. Nie ma tygodnia bez skandalu. Słowo „impeachment” pojawiło się już w amerykańskiej prasie. Co jeszcze musi zrobić Trump, żeby Republikanie zaczęli myśleć o zmianie prezydenta?

– I samo to, że się pojawiło, oznacza, że taka opcja brana jest poważnie pod uwagę. Republikanie zdają sobie sprawę z niepopularności Trumpa. Widzą sondaże. Nie wszyscy popierali Trumpa, ma w GOP wpływowych przeciwników. Ale tu będzie się liczyła czysta, zimna, polityczna kalkulacja.

Na czym polega?

Przyszłość GOP, czyli Partii Republikańskiej. Impeachment tuż przed wyborami do Kongresu, tzw. midterm elections, czyli odbywającymi się w środku kadencji prezydenta – fatalnie wpłynąłby na notowania Republikanów. Natomiast dla wielu wątpiących obywateli wyciągnięcie się z tego uwikłania w Trumpa na długo przed wyborami może być ożywcze, taki powrót do korzeni. Na razie ludzie zaczynają mówić o tym wewnątrz Partii Republikańskiej. Kalkulują. Na impeachment część społeczeństwa mogłaby zareagować gwałtownie. To jest kwestia bezpieczeństwa wewnętrznego. Wielu zwolenników Trumpa to radykałowie z arsenałem w piwnicy, którzy żyją trochę w innej cywilizacji.

Zobaczyłem tę cywilizację w Arizonie półtora roku temu.

– I teraz proszę sobie wyobrazić…

Że w tych małych miasteczkach wkurzeni biali wychodzą na ulice.

– Nie wychodzą. Wyjeżdżają tymi swoimi truckami. Każdy ma gnata i automatyczny karabin, „przeciwko gwardii narodowej”. Tworzą lokalne władze. Myślą tak: „My nie uznajemy innego, będziemy reprezentować Donalda Trumpa w naszym miasteczku w Arizonie, Nevadzie czy w Kentucky”. Dla tej części społeczeństwa, która tak wiernie stoi przy Trumpie, nieważne, jest co dziwnego on jeszcze zrobi. Zostaną przy nim.

 

Fot. Albert Zawada/Agencja Gazeta

 

Dr Ryszard Schnepf. Dyplomata, były wiceminister spraw zagranicznych, były ambasador Rzeczypospolitej Polskiej w Urugwaju, Ameryce Środkowej, Hiszpanii i w Stanach Zjednoczonych. Prywatnie mąż dziennikarki Doroty Wysockiej-Schnepf, ojciec trójki dzieci. W październiku, po 25 latach służby, zrezygnował z pracy w MSZ. Obecnie wykłada politykę zagraniczną, współczesną dyplomację i politykę USA na Uniwersytecie Warszawskim.

Michał Gostkiewicz. Dziennikarz magazynu Weekend.Gazeta.pl. Wcześniej dziennikarz Gazeta.pl, „Dziennika” i „Newsweeka”. Stypendysta Murrow Program for Journalists (IVLP) Departamentu Stanu USA. Absolwent Polskiej Szkoły Reportażu. Robi wywiady, pisze o polityce zagranicznej i fotografii. Kocha Amerykę od Alaski po przylądek Horn. Prowadzi bloga Realpolitik, bywa na Twitterze.

weekend.gazeta.pl

Leszczyna: Szef Amber Gold siedzi w więzieniu. Odpowiedzialni za sytuację w SKOK-ach zasiadają w ławach parlamentarnych PiS

Piotr Skwirowski, 07.07.2017

Izabela Leszczyna

Izabela Leszczyna (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)

– SKOK-i maksymalnie wykorzystały czas, który przed laty dał im PiS. Wyprowadzono część pieniędzy do Luksemburga, część do zewnętrznych spółek. Taka jest smutna prawda o SKOK-ach i różnica między nimi a Amber Gold – mówi Izabela Leszczyna, była wiceminister finansów, posłanka PO.

Piotr Skwirowski: Politycy PO dowodzą, że afera Amber Gold to nic w porównaniu z tym, co się dzieje wokół SKOK-ów. Czym różnią się obie sprawy?

Izabela Leszczyna, była wiceminister finansów, posłanka PO: Pierwsza rzecz to skala. Jeśli Marcin P., oskarżony w sprawie Amber Gold, oszukał ludzi na 800 mln zł, to SKOK-i oszukały swoich klientów na prawie 5 mld zł. A naprawdę jeszcze więcej, bo 4,2 mld zł to wypłaty Bankowego Funduszu Gwarancyjnego na gwarantowane depozyty w upadłych SKOK-ach. Do tego trzeba dodać około 500 mln zł, także z BFG, które przekazano na restrukturyzację kas, na przykład dla banków, które zgodziły się przejąć to kukułcze jajo.

Ale przecież są jeszcze ludzie, którzy mieli depozyty wyższe niż 100 tys. euro. Oni odzyskali dzięki BFG pieniądze tylko do tej kwoty. To co było powyżej, przepadło.

Oczywiście można zadać pytanie, kto tak duże pieniądze trzymał w SKOK-ach, o których od wielu lat wiadomo, że nie wszystko w nich jest tak, jak być powinno. Ale tak samo można zapytać, dlaczego ludzie wpłacali pieniądze Marcinowi P., skoro Komisja Nadzoru Finansowego umieściła Amber Gold na czarnej liście? Odpowiedź jest banalna: on po prostu obiecał ludziom kilkunastoprocentowe zyski.

Czyli chciwość?

– Raczej naiwność, bo każdy woli zarobić więcej niż mniej. Ale powinno zapalić się nam czerwone światełko, gdy oprocentowanie lokat w bankach wynosiło przeciętnie 4 proc., a SKOK-i dawały 7-7,5 proc. To był skok na kasę Polaków. Wyciągano od ludzi pieniądze, mamiąc ich wysokim oprocentowaniem.

No dobrze, a co poza skalą różni sprawy Amber Gold i SKOK-i?

– SKOK-i funkcjonują od lat ’90 i w tamtym czasie spełniały pożyteczną rolę. Ale gdy z małych kas przekształciły się w wielkie instytucje finansowe, odpowiedzialne za miliardowe depozyty Polaków, należało objąć je nadzorem Komisji Nadzoru Finansowego.

Tymczasem Prawo i Sprawiedliwość roztoczyło parasol ochronny nad SKOK-ami, torpedując kolejne ustawy, które miały wprowadzić ten nadzór. PiS dzisiaj rządzi, a bezsprzecznie beneficjentem systemu SKOK jest jeden z jego senatorów. Coś musi być na rzeczy, skoro przed wyborami w 2015 r. ten senator został wykluczony z PiS. To jednak nie przeszkadzało mu wystartować w wyborach z okręgu, w którym PiS nie wystawił swojego kandydata. Dzisiaj senator Grzegorz Bierecki jest przewodniczącym komisji budżetu i finansów w Senacie.

Co pani ma na myśli mówiąc o parasolu ochronnym PiS nad SKOK-ami?

– Już w 2006 r. chcieliśmy objąć SKOK-i nadzorem KNF, ale PiS to zablokował. W 2007 r. PO wygrywa i rozpoczyna prace nad ustawą wprowadzającą ten nadzór. Nie było w tym złośliwości, tylko odpowiedzialność. Chodziło o to, że kasy, które miały działać wśród ludzi połączonych więzią, pracujących w jednym zakładzie, mieszkających w jednej wiosce, stały się instytucjami zrzeszającymi ponad dwa miliony członków i zarządzającymi aktywami, które urosły z ok. 8 mld zł w 2008 r. do ponad 16 mld zł w 2012 r.

SKOK-i stały się tak duże, że bardzo niebezpieczne było utrzymywanie ich poza nadzorem KNF. W takiej sytuacji nie miały przecież gwarantowanych depozytów. Objęliśmy kasy nadzorem dla dobra ludzi i bezpieczeństwa ich oszczędności, nie dla siebie i nie na złość SKOK-om.

PiS tego nie chciał? Nie rozumiał?

– Tylko uczciwi nie boją się, gdy ktoś patrzy im na ręce. Kluczowe dla historii SKOK-ów i problemów sektora były lata od 2009 do 2012. W 2009 r. Sejm przyjmuje ustawę, która obejmuje kasy nadzorem KNF. Ustawa trafia do kancelarii prezydenta. Pracuje tam niejaki…

Andrzej Duda.

– Tak. Jest ministrem. Jest prawnikiem. Doradza prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu w sprawach SKOK-ów. I prezydent, zamiast ustawę podpisać, kieruje ją do Trybunału Konstytucyjnego. SKOK-i dostają czas. Są bez nadzoru, ale już wiedzą, że ten nadzór będzie.

Po co im ten czas?

– To ważne pytanie. Odpowiedź można znaleźć w raporcie KNF, ale w skrócie wyglądało to tak: majątek Fundacji na Rzecz Polskich Związków Kredytowych, czyli około 65 mln zł ze składek kas, zostaje wyprowadzony do prywatnego Instytutu, a następnie spółki Grzegorza Biereckiego. SKOK-i robią w tym czasie dużą akcję reklamową. Dają za lokaty dwa razy tyle co banki, przyciągają pieniądze Polaków. W tym samym czasie majątek Kasy Krajowej, tej która miała sprawować nadzór nad kasami, ale była raczej przyczyną ich problemów, wyprowadzony zostaje w formie udziałów w spółkach należących do KK do SKOK Holding w Luksemburgu. Prezesem tej spółki jest także Grzegorz Bierecki. Tylko w jednym roku z Polski do Luksemburga przetransferowano ponad 80 mln zł.

W tym samym czasie powstaje cały szereg spółek outsourcingowych, którym kasy przekazują przeróżne zadania, np. obsługę informatyczną, ale także aktywności typowo bankowe, jak analiza ryzyka kredytowego. Kasy stają się niemal wydmuszkami. Sprzedają nawet swoje loga. W ten sposób poprawiają, niestety na krótko, bilans, bo mają przychody. Przez kolejne lata płacą jednak spółkom grube pieniądze za te usługi. Nazwy większości tych spółek znajdziemy w oświadczeniu majątkowym senatora Biereckiego.

W tym czasie, korzystając z tego, że prezydent odesłał ustawę do Trybunału Konstytucyjnego, kasy „załatwiają” także sprawę złych kredytów. SKOK-i mają dużo takich kredytów. Trudno ustalić jedną przyczynę takiego stanu rzeczy. Złe zarządzanie, brak wiedzy i umiejętności, to jedno, ale także pożyczanie pieniędzy krewnym i znajomym królika bez zdolności kredytowej, a także słupom. Mechanizmy te opisywał na jednym z posiedzeń sejmowej komisji finansów syndyk SKOK Wołomin. Te „złe kredyty” kasy przenoszą do spółki ASK Invest w Luksemburgu w zamian za nigdzie nie notowane warunkowe papiery dłużne, które zgodnie z prawem luksemburskim po dziesięciu latach zostaną umorzone. Co to znaczy? Że kasy nigdy nie odzyskają żadnych pieniędzy, a skrypty dłużne miały tylko poprawić wizerunkową sytuację kas.

Tymczasem wspomniana ustawa czeka na werdykt Trybunału. W międzyczasie zmienia się prezydent. Ustawa wchodzi w życie dopiero pod koniec 2012 r. Co ciekawe, wtedy właśnie z funkcji prezesa Kasy Krajowej rezygnuje senator Bierecki. SKOK-i zostają poddane zewnętrznemu audytowi, który miał być „bilansem otwarcia”. Badanie wykazało niewyobrażalne dla instytucji kredytowych nieprawidłowości – ujemne kapitały własne przebadanych kas i niezdolność do generowania zysków z bieżącej działalności. Jedna z kas w ogóle nie wpuściła audytorów! Wprowadzenie gwarancji Bankowego Funduszu Gwarancyjnego dla depozytów było koniecznością, bez tego klienci upadłych SKOK-ów nie odzyskaliby swoich ponad 4 mld zł. A przecież to nie koniec problemów, niemal każdego tygodnia media informują o upadłości kolejnej kasy. Wściekłość tych, którzy oddali SKOK-om swoje pieniądze, byłaby znacznie większa niż tych, którzy stracili w Amber Gold, bo było ich nie kilkanaście, ale kilkaset tysięcy.

PiS patrzył na to spokojnie?

– Nie, raczej podnosił krzyk, że to działania polityczne, robi to zresztą do dzisiaj. W prawicowych mediach od lat pojawiają się artykuły, w których PiS oskarża nas o chęć zniszczenia sektora polskich SKOK-ów: kas, które przecież pożyczają pieniądze biednym ludziom, podczas gdy zagraniczne banki „żerują” na Polakach. To kłamstwo: SKOK-i nie są dla biednych ludzi, można je porównać do firm pożyczkowych, które udzielają pożyczek na bardzo wysoki procent, o wiele wyższy niż w bankach. To jest misja? Jaka? Równie fałszywy jest argument, że SKOK-i to tylko 1 proc. całego sektora finansowego. Co z tego, skoro z BFG wyssały kwotę wielokrotnie wyższą niż kiedykolwiek pozostałe 99 proc. sektora finansowego. W dodatku były to pieniądze banków, które od 1994 r.wpłaciły do BFG kilkanaście miliardów zł, podczas gdy SKOK-i tylko 98 mln zł.

Dlaczego, poza chęcią dobrych zarobków, ludzie tam idą?

– Także z powodów ideologicznych. SKOK-i są mocno reklamowane w prawicowych mediach. Senator Bierecki jest jednym z fundatorów i współzałożycieli fundacji Polski Instytut Katolicki „Sursum Corda”, której jednym z celów statutowych jest obrona uczuć religijnych oraz dobrego imienia chrześcijan. Poza tym, ludzie biorą w kasach kredyty, bo analiza ryzyka kredytowego, zdolności kredytowej…

…jest uproszczona?

– Ładnie pan to powiedział. Jest mocno uproszczona i dokonywana poza kasą. Wszystko jest w zewnętrznych spółkach, a tych KNF nie bada.

SKOK Wołomin upadł na początku 2014 r. Według stanu sprzed miesiąca upadło 10 SKOK-ów. Dzisiaj to już chyba 12. Dlaczego SKOK-i padają jak muchy?

Szef KNF potwierdził na komisji finansów w Sejmie, że negatywnie ocenia funkcjonowanie spółek outsourcingowych. One są obciążeniem finansowym dla SKOK-ów. W dodatku kasa udziela kredytu, BFG gwarantuje depozyty, a najważniejsze operacje zachodzą w miejscu, które jest poza kontrolą.

Czyli można się spodziewać, że straty będą rosły?

– SKOK-i mają ujemne fundusze własne, a współczynnik wypłacalności zamiast 5 proc., wynosi minus 1,3 proc. SKOK-i co roku notują straty. Nie są więc w stanie odbudować kapitałów własnych. Ponad 30 proc. kredytów, to zobowiązania przeterminowane.

Jest groźba, że to się zawali?

– Wie pan, z tym jest trochę jak z koniunkturą gospodarczą. Nigdy nie wiadomo, kiedy przyjdzie kryzys.

Pewne jest, że SKOK-i w 2009 r. wiedząc, że będą objęte nadzorem KNF, wykorzystały czas, jaki dostały dzięki odesłaniu ustawy do TK, na pozyskanie depozytów, żeby poprawić sobie płynność. Jak nazywamy strukturę finansową, która pozyskuje w tym celu depozyty, płacąc więcej niż inni?

A to wszystko działo się w czasie kryzysu finansowego. Banki były raczej w defensywie.

Akcja kredytowa też.

– Dokładnie. A w SKOK-ach eldorado. Rosną nie tylko depozyty, ale też akcja kredytowa.

I co z tym będzie dalej?

– Dzisiaj to pytanie do rządu PiS, KNF, BFG, także do NBP. Niestety SKOK-i wciąż cieszą się szczególną estymą PiS-u i wolno im więcej. Podczas uroczystości 25-lecia SKOK na Jasnej Górze w Częstochowie, odczytano list prezydenta Andrzeja Dudy, który pisze tak: „W dzisiejszym świecie, w którym zawodzi model ekonomii oparty przede wszystkim na zysku, idee spółdzielczości ponownie są odkrywane i cenione. Także w Polsce są wartościową propozycją pomocną w budowaniu rozwoju społecznego i dobrobytu. (…) Trzeba docenić, że SKOK-i są jednym z udanych przykładów umacniania więzi międzyludzkich, opierają się na cennych relacjach, zaufaniu między ludźmi w lokalnych środowiskach, chęci współdziałania i niesienia sobie nawzajem pomocy”. Jak Prezydent Duda, wiedząc przecież o tym, co dzieje się w SKOK-ach, choćby z mediów, może pisać taki list? To oburzające.

Czy dobrze rozumiem, że tak naprawdę prezydent zachęca nowe osoby do wstępowania do SKOK-ów?

– Niestety tak. Jeśli zwolennicy PiS czytają, że prezydent Duda gloryfikuje SKOK-i, jeśli prezes NBP także pisze list gratulacyjny, to ludzie myślą: jest dobrze. Prezes banku centralnego Adam Glapiński obiecuje, że NBP będzie wspierał sektor, mając na uwadze jego szczególną misję społeczną. Jeszcze raz zapytam: jaką misję? Sponsorowanie kampanii wyborczych PiS i mediów prawicowych, przykryte religijnością na pokaz, która z wartościami chrześcijańskimi nie ma nic wspólnego?

Czemu nie powołaliście sejmowej komisji śledczej do spraw SKOK-ów?

– W przeciwieństwie do PiS nie powołujemy komisji śledczych po to, żeby dopaść przeciwnika politycznego. Kiedy stopniowo dowiadywaliśmy się z KNF o skali nieprawidłowości, o działaniach, które powinny być wręcz ścigane przez prokuraturę (takie zawiadomienia zresztą zostały złożone) zdecydowaliśmy, że powołamy w Sejmie specjalną podkomisję, która bez polowania na czarownice, ale jednak wyjaśni, co działo się w SKOK-ach. Z prac podkomisji, która wzywała przedstawicieli BFG, KNF, Ministerstwa Finansów, pozostał raport, w którym czarno na białym jest napisane, że to wszystko, o czym mówię, po prostu się działo. Potwierdzeniem moich słów są też raporty KNF, a wniosek z pracy podkomisji brzmiał: należy powołać komisję śledczą.

Dzisiaj państwo nic nie robi w sprawie SKOK-ów?

– Niestety nadal roztacza parasol ochronny nad SKOK-ami i blokuje powstanie komisji śledczej, której my nie zdążyliśmy powołać. Co ciekawe, nie bardzo nawet wiadomo, czy Kasa Krajowa ma dzisiaj prezesa, bo Rafał Matusiak nie otrzymał pozytywnej opinii KNF, która jest konieczna. Kasa Krajowa jest w sporze sądowym w tej sprawie z KNF.

Tymczasem Matusiak na Jasnej Górze stwierdził, że potrzebne są zmiany przepisów, które dzisiaj nie uwzględniają specyfiki funkcjonowania kas i upodobniają je do banków komercyjnych. A to przecież one same upodobniły się do banków. Jeśli aktywa mają tak duże jak banki spółdzielcze, a nawet większe, bo nie ma tak dużego banku spółdzielczego jak Kasa Stefczyka, to muszą mieć obowiązki prawie takie same jak banki. A kasy chcą mieć prawa jak banki, a obowiązki jak spółdzielnie.

Mówią, że negatywny wpływ na ich sytuację miały nowe zasady prowadzenia  rachunkowości. To tak, jakby chory twierdził, że byłby zdrowy, gdyby nie zmierzono mu gorączki. Jak nie wiedzieli, że mają 40 stopni, to żyło im się świetnie. To niesamowite.

SKOK-i maksymalnie wykorzystały czas, który przed laty dał im PiS. Wyprowadzono część pieniędzy do Luksemburga, część do zewnętrznych spółek. Taka jest smutna prawda o SKOK-ach i różnica między nimi a Amber Gold. W Amber Gold mamy jednego gościa, który oszukiwał ludzi, opowiadając im o bajecznych zyskach. Karygodne jest, że prokuratura w 2009 r. umorzyła śledztwo w tej sprawie i to trzeba zbadać. Ale Marcin P. i jego żona siedzą w więzieniu. Natomiast osoby odpowiedzialnie za sytuację w SKOK-ach siedzą w ławach parlamentarnych PiS.

wyborcza.pl

Sikorski: Trump schlebił Polakom. Ale nie możemy zapomnieć o Unii Europejskiej

WYWIAD
Paweł Wroński, 06 lipca 2017

Prezydent USA Donald Trump podczas wizyty w Polsce. Szczyt Inicjatywy Trójmorza. Warszawa, 6 lipca 2017

Prezydent USA Donald Trump podczas wizyty w Polsce. Szczyt Inicjatywy Trójmorza. Warszawa, 6 lipca 2017 (Fot. Adam Stępień / Agencja Gazeta)

Bliższa współpraca ze Stanami Zjednoczonym będzie korzystna i użyteczna dla Polski. Gorzej, gdy będziemy próbowali budować pozycję w kontrze do innych państw UE – ocenia Radosław Sikorski, były minister spraw zagranicznych i były szef MON

Paweł Wroński: Jak pan ocenia wystąpienie prezydenta Donalda Trumpa pod pomnikiem Powstania Warszawskiego?

Radosław Sikorski: Uważam, że było bardzo zręczne. Nawiązywało mocno do historii Polski i bardzo nam, Polakom, schlebiało.

Trump, mówiąc o bohaterstwie Polaków, wspomniał o powstaniu warszawskim.

– W tym miejscu tak miało być. Choć ja, mimo ogromnego szacunku do osób walczących w powstaniu warszawskim, nie uważam go za wzór podejmowania politycznej decyzji. Wolałbym, abyśmy byli wtedy mniej bohaterscy.

W przemówieniu Trumpa padło zapewnienie o znaczeniu artykułu 5 traktatu waszyngtońskiego, czyli zasadzie kolektywnej obrony członków NATO.

– To nie jest nic zaskakującego. Zaskakujące było raczej to, że taka deklaracja nie padła wcześniej. Ja wciąż czekam na zapewnienia dotyczące pobytu wojsk amerykańskich w Polsce. Przyznam szczerze, że deklaracjom politycznym Trumpa ufam mniej więcej tak jak jego deklaracjom o religijności.

Biznesmen, który chce na tej inicjatywie zarobić – w „Temacie dnia” o spotkaniu D.Trumpa z państwami Trójmorza

http://www.gazeta.tv/plej/19,82983,22062909,video.html

Rozmowy między prezydentem Andrzejem Dudą i prezydentem Trumpem były przedstawiane jako otwarcie nowych perspektyw możliwości współpracy z Ameryką. Stany Zjednoczone mają nam sprzedawać gaz, broń…

– Uważam, że bliższa współpraca ze Stanami Zjednoczonymi będzie korzystna i użyteczna dla Polski. Będzie służyć budowie mocniejszego państwa. Ważne jest podkreślanie kontekstu międzynarodowego, że Polska jest terytorium NATO.

Gorzej, gdy uznamy, że jesteśmy państwem w jakiś sposób wyróżnionym przez Stany Zjednoczone i będziemy próbowali budować na tym swoją pozycję w kontrze do pozostałych państw Unii Europejskiej.

Zwróciłem też uwagę, że prezydent Trump ciepło przywitał Lecha Wałęsę. Widać, że pamięta, iż to on jest symbolem „Solidarności” i stał na czele polskiej walki o wolność. Nie zmieniła tego nawet polityka historyczna Prawa i Sprawiedliwości.

wyborcza.pl

Przyłębska będzie sędzią we własnej sprawie?

Jest wniosek PiS do Trybunału Konstytucyjnego. Sprowadza się on do pytania – czy sądy cywilne mogą badać kwestię powołania prezesa TK. Chodzi o wybór Julii Przyłębskiej, który budzi zastrzeżenia wielu środowisk, w tym sędziowskiego. Dlaczego? Otóż ten wybór zmienił układ sił w składzie TK na rzecz sędziów z rekomendacji PiS, choć – co warto podkreślić – na ich rzecz działa głównie naturalna wymiana sędziów. – „Zwracamy się do Trybunału w istocie o to, aby orzekł, czy sądy powszechne nie wykraczają poza swoje kompetencje, roszcząc sobie prawo do badania decyzji prezydenta RP o powołaniu prezesa TK” – wyjaśnił dziennikarzom „Rzeczpospolitej” Arkadiusz Mularczyk, poseł PiS wyznaczony do reprezentowania autorów wniosku do TK. Tyle że odpowiedzi na pytanie posłów PiS udzielić… musi sędzia Przyłębska.

Przypomnijmy: spór o umocowanie prezes Julii Przyłębskiej tli się przede wszystkim za sprawą pytania prawnego warszawskiego Sądu Apelacyjnego. Otóż SA w lutym zapytał Sąd Najwyższy o legalność powołania i umocowania sędzi Przyłębskiej jako prezesa TK oraz czy zagadnienie to może oceniać sąd cywilny. Pytanie to było efektem zażalenia, wniesionego przez pełnomocnika byłego prezesa Andrzeja Rzeplińskiego – mianowicie warszawski Sąd Apelacyjny zwrócił się do SN o ponowne rozstrzygnięcie kwestii, wcześniej wyrokiem Sądu Okręgowego zamkniętej: na wniosek ówczesnego prezesa TK Andrzeja Rzeplińskiego miał zbadać zasadność blokowania trzem sędziom możliwości orzekania w TK. Nowa prezes po objęciu stanowiska wniosek Rzeplińskiego wycofała. Już wtedy w komunikacie Trybunału napisano, że tego rodzaju aktywność sądu apelacyjnego wpisuje się w publiczne, niebezpieczne dla państwa prawa próby przekraczania konstytucyjnych i ustawowych kompetencji przez pracowników wymiaru sprawiedliwości – czytamy w „Rzeczypospolitej”. Trybunał dodał też, że ufa, iż SN przerwie te działania, czyli rozpatrywanie zażalenia prof. Rzeplińskiego.

Pytany o opinię przez dziennikarzy „Rzeczypospolitej”, adwokat Andrzej Michałowski uważa jednak, że rozstrzygnięcie TK nie będzie miało nic wspólnego z wymierzeniem sprawiedliwości. – „Z jednej strony konstytucyjne prawo do sądu interpretujemy tak, że w wypadku wątpliwości obywatel ma prawo do sporu cywilnego, z drugiej nie każdy spór stron o równorzędnej pozycji można prowadzić przed sądem cywilnym, np. nie można wymusić oczekiwanego sposobu leczenia. Tych wątpliwych jest jednak tak niewiele, że sądy cywilne akurat sobie z tym radzą. Pogląd Trybunału w tej sprawie nie będzie miał moim zdaniem znaczenia, bo zarówno pytanie, jak i orzeczenie nie będzie miało nic wspólnego z wymierzaniem sprawiedliwości. To tylko polityka” – uważa Michałowski.

Tymczasem sędziowie czekają na orzeczenie SN. Dowód? Ostatnio głośno zrobiło się o postanowieniu sędziego Wojciecha Łączewskiego, który w zwyczajnej sprawie cywilnej przed sądem rejonowym uznał, że od odpowiedzi SN w tamtej sprawie może zależeć wynik sprawy, którą prowadzi. Toteż zawiesił ją do czasu rozpatrzenia pytania prawnego przez SN i przyjdzie mu poczekać do września, bo na ten właśnie miesiąc wyznaczono termin rozprawy.

koduj24.pl

Przyjechał do nas mąż stanu czy komiwojażer?

Przyjechał sprzedać gaz, a przy okazji – mimo wszystko wypada się z tego cieszyć – Donald Trump potwierdził gwarancje bezpieczeństwa, wynikające z art. 5 traktatu waszyngtońskiego. Stanowi on, że jeśli któreś z państw NATO zostanie zaatakowane, reszta stanie w jego obronie. – „Stajemy ramię w ramię broniąc art. 5 – wspólnego zobowiązania do solidarnej obrony” – powiedział Trump na pl. Krasińskich. Tego zdania zabrakło na niedawnym szczycie NATO.

Klaka przywieziona przez PiS na spotkanie z Donaldem Trumpem wypełniła swoje zadanie. „Entuzjastycznie” powitano prezydenta USA, wołając „Donald” (ach to fatalne imię!) i „USA”, a na widok prezydenta Polski „Andrzej Duda”. I pierwsza niespodzianka – najpierw na pl. Krasińskich przemówiła Melania Trump, która oczywiście stwierdziła, że jesteśmy cudownym krajem.

Potem klaka się poprawiła i skandowała imię i nazwisko prezydenta Trumpa, kiedy rozpoczynał swoje przemówienie. – „Ameryka kocha Polskę i Polaków” – rozpoczął prezydent USA. Podkreślił wkład Lecha Wałęsy we wprowadzaniu wolności w naszym kraju i pomachał ręką w stronęsiedzącego w pierwszym rzędzie byłego prezydenta Polski. Co zrobiła pisowska klaka? – oczywiście buczała.

Nie sposób zliczyć, ile razy z ust Trumpa padło słowo „cudowny” na określenie Polski i Polaków. – „Dla Amerykanów Polska jest symbolem nadziei”. Jego przemówienie prawie w całości poświęcone było historii Polski: „cudu nad Wisłą”, II wojny światowej, powstań w getcie i warszawskiego i podkreślenia bohaterstwa Polaków. – „Polska nie dała się złamać” – mówił o czasach PRL-u. – „Wbrew wszelkim próbom zmiany was, ucisku albo zniszczenia was przetrwaliście i zwyciężyliście, jesteście dumnym narodem”. Kwieciście mówił, jakim wspaniałym narodem są Polacy, zwłaszcza ci, którzy na niego głosowali podczas ubiegłorocznych wyborów. Można by westchnąć, cytując Talleyranda: „Uprzejmość tak mało kosztuje, a tak wiele można za nią kupić”.

Jednak nie da się oprzeć wrażeniu, że wystąpienia prezydenta USA Donalda Trumpa podczas wizyty w Polsce koncentrowały się na dostawach amerykańskiego gazu do naszego kraju. Mówił o tym i podczas rozmowy w cztery oczy z Andrzejem Dudą, i na spotkaniu grupy Trójmorza. Dobrze, jeśli przywódca państwa chroni interesy ekonomiczne własnego kraju, gorzej jeśli się na tym skupia w takim stopniu, że zaczyna przypominać komiwojażera.

koduj24.pl

CZWARTEK, 6 LIPCA 2017

Gowin: Być może zbliża się moment, w którym powinniśmy rozpatrzyć pomoc dla prawdziwych ofiar wojny

Gowin: Być może zbliża się moment, w którym powinniśmy rozpatrzyć pomoc dla prawdziwych ofiar wojny

– Być może zbliża się moment, w którym powinniśmy rozpatrzyć możliwość pomoc tym prawdziwym ofiarom wojny, nie tylko tam, gdzie ta pomoc jest najskuteczniejsza, czyli na miejscu. Dla części chrześcijan syryjskich czy prześladowanych przez muzułmanów jazydów mogłoby się znaleźć w Polsce miejsce – mówił Jarosław Gowin w rozmowie z Moniką Olejnik w „Kropce nad i” TVN24.

 

300polityka.pl

Nowe fakty ws. Amber Gold mogą pogrążyć PiS

Nowe fakty ws. Amber Gold mogą pogrążyć PiS.

fot. Adrian Grycuk/wm

Czyje interesy naruszył poseł Platformy Obywatelskiej Krzysztof Brejza, członek tzw. Komisji Śledczej ds. Amber Gold? Prawo i Sprawiedliwość, dotychczas umiejętnie stosujące strategię wyciszania kompromitujących ich faktów, uruchomiło armię internetowych trolli i mediów do aktywnej obrony przed rewelacjami Brejzy. Poseł ujawnił powiązania bliskich PiS-owi parabanków SKOK z aferą Amber Gold. Czyżby wakacyjny teatrzyk insynuacji wymierzonych w osobę Donalda Tuska miał z powodu ujawnionych przez posła PO treści stać się przyczynkiem do rozwinięcia tematu
SKOK-ów – oszustwa o wielokrotnie szerszej skali niż związanego z gdańskim parabankiem.

 

 

 

 

Poseł ujawnił, że otoczenie Marcina. P  brało pożyczki na kapitał założycielski w gdańskim SKOK-u Stefczyka. Pytany o to przez niego świadek Marcin P. zdenerwował się, zaprzeczył i nie był w stanie wytłumaczyć, skąd w siedzibie Amber Gold poufna dokumentacja SKOK. Pytanie o wysokość pożyczki zostało już przez przewodniczącą Komisji Małgorzatę Wassermann oddalone.

Poseł ma być w posiadaniu dowodów na przedstawiane przez siebie zarzuty. Jak mówił, jest w posiadaniu dokumentów, analiz i zeznań, potwierdzających fakt pobrania pieniędzy na rozruch Amber Gold z pożyczek branych ze SKOK Stefczyka.

„W siedzibie AG miało się znaleźć kilkanaście procedur dotyczących transportu magazynowania zabezpieczenia środków pieniężnych. Po co miałyby się tam znaleźć? Może organizacja wewnętrzna wzorowała się na SKOK-u? Może były powiązania personalne, wymiana wiedzy, wymiana informacji? Może ktoś to inspirował wszystkie wątki dotyczące źródeł sfinansowania ze SKOK-ów, źródeł jakby pomysłu modelu według, którego Amber Gold funkcjonowało?” – powiedział w porannej rozmowie Radia ZET.

Marcin P. planował powtórzyć manewr senatora PiS-u Grzegorza Biereckiego, który w obliczu upadku kas SKOK założył spółkę w Luksemburgu. Ponadto, w badanym przez Komisję wątku biznesmena, rzekomo namawiającego Marcina P. do inwestycji w linie lotnicze, pojawia się wątek SKOK-ów. Prowadził on do 2002 roku swój własny oddział, później przejęty przez kasy Stefczyka.

Te wątki czekają na wyjaśnienie i jednocześnie rzucają nowe światło na zdominowany przez posłów PiS wątek Amber Gold. Poseł Krzysztof Brejza okazał się widocznie dla pani Wassermann kulą u nogi, co można wywnioskować z jej z nerwowych reakcji na zadawane przez niego pytania. Pojawił się już pomysł wyciągnięcia konsekwencji prawnych za utrudnianie prac komisji. Wassermann, kończąc dyskusję na temat pierwszej kampanii reklamowej Amber Gold w Radiu Maryja, powiedziała: Proszę pana, problem nie polega na tym, jak w przypadku tego stowarzyszenia, że pan mówi że ktoś powiązany z nim miał kontakty z tamtym. Chodzi o to, że pan chlapie błotem, przychylne panu media to potem powielają i narusza pan dobre imię wielu, wielu osób. Niech pan tego nie robi, bo to jest nieprzyzwoite. Chyba, że pan nie potrafi się powstrzymać. Naprawdę, tak nie wolno robić. – przy okazji zgrabnie opisując, chyba z własnego doświadczenia, działalność trolli ze swojej strony barykady.

crowdmedia.pl

Trumpa już nie ma, jest PiS na karku, który trzeba zrzucić

Polskę odwiedził najbardziej pisowski prezydent USA, Donald Trump. Nie zawiódł partii Kaczyńskiego, ale też nie będą popadać w euforię, bo tę wizytę trzeba czytać w hamburskim kotekście, gdzie na szczycie G20 spotka się Jankes z wielkimi tego świata. Miny w Polsce więc mogą zrzednąć i na pewno tak się stanie.

Krótka wizyta, a mimo wszystko da się podzielić na 3 części. Pogadał sobie Trump z Andrzejem Dudą przed obrazem Matejki „Upadkiem Polski”. Nie była to rozmowa z cztery oczy, bo Reytan rodzierał swoje szaty i miał powód. Trump na ten moment zamienił się w akwizytora, który sprzedał amerykański gaz. Co samo w sobie nie jest złe, ale to nie ten szczebel na handel.

Druga część wizyty dotyczyła Inicjatywy Trójmorza, która to koncepcja jest politycznym science-fiction, bo co może połączyć kraje tego regionu? Są już w Unii Europejskiej, w NATO, a jakieś przedsięwzięcia przeciw Brukseli, Berlinowi, badź Paryżowi, są niemożliwie.

Mogą uprawiać tylko „austriackie gadanie” – wszak te kraje mają wspólną przeszłość w organizmie Austro-Węgier, po których dzisiaj pozostała dobra literatura, muzyka i browar w Żywcu. Zresztą Wegry, jako tytularny składnik zawsze się wyłamywały i tak też teraz zrobiły, Orban podpisał umowę na gaz z rosyjskim Gazpromem. Węgry mogą się tłumaczyć, że leżą nad czwartym morzem, Balatonem (a może nawet nad modrymi falami Dunaju), Trójmorze więc ich nie dotyczy.

I przechodzimy do części trzeciej, czyli przemówienia Melanii i Donalda Trumpów na placu Krasińskich. Możliwe, że prezydent USA po to dzień wcześniej przeleciał przed szczytem G20, żeby dogodzić swemu upadającemu wizerunkowi i Melanii.

Ponoć to pierwszy przypadek, gdy na tourne przed prezydentem USA przemawia jego druga połowa. Jest jednak wytlumaczenie: „tonący macho brzytwy się chwyta (tj. Melanii)”.

Rzadko na wargach pisowców zrobiło się, gdy Trump wymienił nazwisko Lecha Wałęsy. Ponadto usłyszeliśmy bodaj to, co dla nas w tej wizycie winno być najważniejsze: gwarancje wynikające z punktu 5 traktatu waszyngtońskiego, iż członkowie NATO stają w obronie zaatakowanego, wszyscy za jednego, jeden za wszystkich, tj. USA robią wówczas za gaskończyka d’Artagnana.

Trump wyjechał, a my zostajemy z PiS na karku, tego garbu roszczącego sobie pretensje do totalitaryzmu trzeba się pozbyć.