Wycięte drzewa, pokrwawiona siekiera. Prowokacje wobec ministra Szyszko
24.04.2017
Nieznani sprawcy wycieli drzewa z prywatnej działki ministra środowiska prof. Jana Szyszko w Tucznie. Wcześniej w tym samym miejscu zniszczona została pracownia szefa resortu środowiska. Minister środowiska ocenia, że są to prowokacje, które mają związek z trwającymi pracami w Sejmie na rzecz ochrony przyrody
W Tucznie pracują już funkcjonariusze, którzy zabezpieczają ślady. – Nie tak dawno ktoś włamał się do pracowni w Tucznie. Wybito okna, wyciągnięto trofea myśliwskie, połamano je i zostawiono na zewnątrz. Natomiast w środku pozostawiono zakrwawioną siekierę. Tym razem mieszkańcy poinformowali mnie, że na terenie tej pracowni wycięto drzewa – dokładniej świerki. Zostały one zasadzone kilka lat temu, po to żeby był lepszy widok, zasadzono te drzewa na uporządkowanym śmietnisku. To, co dzieje się w tej chwili to jest wchodzenie na czyjąś własność i usuwanie komuś drzew, które zostały tam zasadzone. To jest rażące łamanie prawa – mówi prof. Jan Szyszko.
Pierwszą umowę SKW-FSB ratyfikował prezydent Kaczyński. Do 2013 r. Rosjanie podpisali z obcymi służbami 201 takich dokumentów
Gietrzwałd podziękował wójtowi-patriocie. W szkole lekcje: „Wiara naszych ojców jest wiarą naszych dzieci”
Polska wolna od głupich. Maria Nurowska bierze się za polityków
Podobno budzi pani naród.
– Tak, mam misję. Impulsem było aresztowanie Józefa Piniora, bohatera mojej młodości. Od dawna czułam, że będzie tylko gorzej, ale miałam nadzieję, że to, co robi Prawo i Sprawiedliwość, wynika tylko z jego wyposzczenia – rzucają się i konsumują sukces wyborczy. W sposób obrzydliwy zresztą, bez żadnych pozorów elegancji. Kiedy aresztowano Piniora, pękłam. Wyciągnęli człowieka o szóstej rano, założyli kajdanki; niewyobrażalne. Jak w najgorszych czasach stalinizmu. Nie wierzę w jego winę! Prędzej Giewont by się zawalił, niżby Józef Pinior wziął łapówkę.
Mazurek od Kaczyńskiego i „tematu” Piaseckiego
Rzecznik PiS Beata Mazurek niespecjalnie wie, co mówi. I nie jestem tym zdziwiony, wystarczy jej posłuchać. W co drugim wypowiadanym zdaniu traci wątek, a zdanie podrzędnie złożone to dla niej slalom gigant z takimi muldami, iż nakrywa się nogami.
Jakie znaczenia niesie zdanie: „Proszę, aby Rafała Piaseckiego nie utożsamiać z nami”. A z kim? Z Platformą Obywatelską? Jak ktoś będzie widział Grzegorza Schetynę, proponuję, aby zadał mu pytanie, czy zgodzi się na utożsamianie Piaseckiego „z nimi”? A może Piaseckiego można było utożsamiać z „nami” do niedzieli, a w ten dzień świąteczny łeb mu ucięli? Albo taka złota myśl pani Mazurek: „Kaczyński interweniował w sprawie Piaseckiego. Dla nas ten temat jest zakończony”.
Czyżby Piasecki się rozwiódł? A może solennie przyrzekł „panu” Kaczyńskiemu, że nie będzie tłukł żony. Jest jeszcze możliwość, że dał dyla w smudze kompromitacji i udał się za Wacławem Berczyńskim, aby zakończyć temat.
Ładunek „termobaryczny” Piaseckiego nazywa się przemocą domową. Temat nie jest zakończony, że posłużę się drewnianym stwierdzeniem osóbki Mazurek, która nie wstydzi się wymawiać publicznie takich sztanc językowych. Ten temat otwiera, a przynajmniej powinien otworzyć oczy dla partii Kaczyńskiego na sprawy przemocy domowej, przemocy wobec kobiet i bezbronnych dzieci. „Temat zamknięty” Piasecki tłukł nie tylko żonę, ale i swoje dzieci, a także teściową, która z nim ślubu nie brała.
A może powodem „zakończenia tematu” jest pobratymstwo emocjonalne Piaseckiego i Jarosława Kaczyńskiego? Ten pierwszy uderza fizycznie rodzinę, także słownie, a prezes PiS wali rodaków słowami, zawsze oddzielony od nich (od nas) czterema ochroniarzami, którzy rocznie kosztują – pośrednio każdego z nas – przeszło milion złotych. Przemocą słowną jest nazywanie rodaków najgorszym sortem, elementem animalnym, gestapo. Gdyby Kaczyński miał zdolność honorową, można byłoby wyzwać go na „ubitą ziemię”. Nie ma honoru, dlatego opluwa zza kordonu ochroniarzy.
Kaczyński na szczęście nie ma żony, nie ma dzieci, nie ma teściowej. Można sobie wyobrazić, iż byłby konkurencją dla Piaseckiego, gdyby swoje emocje słów zamienił na emocję kończyn górnych i dolnych. Idę o zakład, że wykazałby wyższość nad „tematem zamkniętym” z Bydgoszczy.
Tak jak w stanie wojennym był tchórzem, tak do dzisiaj mu to nie przeszło, a pani Mazurek proponuje naukę języka polskiego, a gdy już potrafi sklecić zdania, aby dać „rzeczy słowo” (jak pisał mój wielki poprzednik), niech się weźmie za retorykę – to jest nauka: jak wyrażać się – i mówić do rzeczy. Publiczna przestrzeń języka polskiego nie jest maglem. Nie jest też kloaką.
Waldemar Mystkowski
Radosław Sikorski odpowiada na artykuł „w Sieci”: Odradzałem Lechowi Kaczyńskiemu wizytę w Katyniu
24.04.2017
Były minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski w rozmowie z naTemat odniósł się do tekstu „w Sieci”, w którym zarzucono mu „kłamstwo pod przysięgą” w sprawie wizyty prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Katyniu w kwietniu 2010 roku. – Jest wiedzą powszechną, że odradzałem prezydentowi Kaczyńskiemu wizytę w Katyniu. Szkoda, że nie posłuchał – przyznaje Radosław Sikorski.
W najnowszym numerze prawicowego tygodnika „w Sieci” pojawił się artykuł pt. „Kłamca smoleński”, autorstwa Marka Pyzy i Marcina Wikło. Dziennikarze podają, że dotarli do dokumentów, z których wynika, że Radosław Sikorski był zaangażowany w dyplomatyczne przygotowanie wizyty prezydenta Lecha Kaczyńskiego i premiera Donalda Tuska w Katyniu w kwietniu 2010 roku.
Zdaniem dziennikarzy, „ministerstwo brało udział najpierw w zniechęceniu głowy państwa do uczestnictwa w uroczystościach katyńskich, a później w organizowaniu wizyty prezydenta”. „Ówczesny szef MSZ był na każdym etapie informowany o ustaleniach dotyczących wyjazdu”– czytamy w tekście. Według informacji „w Sieci” „prawie żadne dokumenty” w tej sprawie nie docierały do Kancelaria Prezydenta.
Były minister spraw zagranicznych w rozmowie z naTemat odniósł się do ustaleń tygodnika. – Jest wiedzą powszechną, że odradzałem prezydentowi Kaczyńskiemu wizytę w Katyniu. Szkoda, że nie posłuchał – powiedział Radosław Sikorski.
Kłopot z naszą prawicą polega na tym, że nie umie dyskutować merytorycznie. Jej sposób dyskusji, to albo argument solidarności plemiennej, wykluczenie oponentów z przynależności do wspólnoty, oskarżenie o zdradę, albo przeinaczenie wypowiedzi i potem heroiczna obrona własnego przeinaczenia. Trudno dyskutuje się z ludźmi, którzy nie przestrzegają żadnych zasad etyki dziennikarskiej, którym w ogóle nie zależy na ustaleniu faktów, a tylko na opluskwianiu rywala politycznego.
Autorzy obszernego tekstu o Sikorskim nie poprosili go o komentarz. – Komentarz mógłby być tylko jeden. To znaczy: nie udawajmy, że nie rozumiemy różnicy między wiedzą o wizycie, a wiedzą o organizacji wizyty, czyli jej technicznymi aspektami. Bardzo poważne oskarżenie o krzywoprzysięstwo oparli o to swoje przeinaczenie – mówi Sikorski.
Dziennikarze o sprawę publikacji ” w Sieci” podczas konferencji prasowej w Sejmie zapytali Marcina Kierwińskiego. Jak podaje Interia.pl, poseł PO stwierdził, że politycy PiS powtarzali, że wizytą w Katyniu prezydent Kaczyński „miał rozpocząć swoją kampanię prezydencką. Ciężko, aby tego typu wizyty przygotowywał MSZ” – stwierdził Kierwiński.
11 kwietnia były szef MSZ zeznawał przed warszawskim sądem w procesie m.in. Tomasza Arabskiego. Były szef gabinetu premiera Donalda Tuska został oskarżony przez część rodzin ofiar, które zginęły w katastrofie smoleńskiej o niewypełnienie obowiązków przy organizacji wizyty prezydenta Lecha Kaczyńskiego 10 kwietnia 2010 roku. Radosław Sikorski podkreślał, że odradzał prezydentowi wyjazd do Katynia. Tłumaczył, że „dublowanie wizyt premiera i prezydenta nie służy wizerunkowi państwa polskiego szczególnie wobec tak trudnego partnera jak Rosja”. Podkreślał także, że „techniczne, logistyczne kwestie odbywają się pięć szczebli służbowych poniżej szczebla ministra”.
„Game over”- mówi PiS. Wacław Berczyński już nie wróci do Polski?
Kaczyński cofa się w popłochu
Szymon Gawryszczak, 23/04/2017
Prawo i Sprawiedliwość prowadzi od kilku tygodni wojnę obronną przerywaną kilkoma atakami, jak ten podczas rocznicy smoleńskiej. Kaczyński został zmuszony do przejścia do defensywy po kierowanej czystą nienawiścią do Donalda Tuska bezmyślnej szarży brukselskiej oraz wybrykami swojego „Marszałka” Antoniego Macierewicza, który prowadząc własne wojny, naraża partię rządzącą na nieodwracalne straty wizerunkowe. Mały Napoleon zdał sobie sprawę, że nie posiada wystarczających zasobów, aby prowadzić aktywne działania ofensywne na wszystkich otwartych frontach, a że głupi jednak nie jest, postanowił taktycznie wycofać się na kilku z nich, by po przegrupowaniu sił i odzyskaniu inicjatywy przejść do kontrataku.
Oto pola walki, na których prezes postanowił „odpuścić”.
- Wielka Warszawa
Marzenie wodza o wielkiej stolicy kochającej PiS trzeba będzie odłożyć na lepsze czasy. Ogromny sprzeciw samorządowców oraz totalna klęska w bitwie pod Legionowem nie mogą zostać zlekceważone. A wysłany na ten odcinek walki generał Sasin okazał się być kapralem z wielkimi ambicjami bez pokrycia. Mały Napoleon nie ma wyjścia-musi oddać Warszawę, inaczej jego ludzie wykrwawią się na śmierć w kolejnych referendalnych bitwach.
- Autonomiczne księstwa
W jednym z moich ulubionych komiksów o Asteriksie, każdy nowa część zaczynała się od informacji, że Juliusz Cezar podbił prawie całą Galię, bo jedna wioska wciąż mu się opierała. Jej mieszkańcy posiadali napój magiczny, który dawał im nadludzką siłę. Takimi „wioskami” są dla Kaczyńskiego duże miasta, a napojem magicznym popularność ich włodarzy. Prezes chciał im odebrać napój magiczny wprowadzając dwukadencyjność samorządów. Jednak wszystko wskazuje na to, że i z tych zamiarów będzie musiał się wycofać, ponieważ jeden z jego sojuszników, niejaki Jarosław Gowin, nie zgodzi się na wprowadzenie tej zmiany. Biorąc to pod uwagę oraz prawdopodobny zmasowany opór samorządowców, szef PiS-u będzie musiał liczyć na wzięcie szturmem samorządów podczas wyborów, co prawdopodobnie skończy się klęską.
- Sąd Sądem, ale sprawiedliwość…
Kaczyński posiada swojego własnego szeryfa, syna marnotrawnego Ziobrę Zbigniewa. Postanowił on wyzwać na pojedynek wymiar sprawiedliwości i raz na zawsze położyć kres panoszącym się sędziom ukręcając szyję post peerelowskiej hydrze. Uznał, że jak przystało na warunki dzikiego zachodu, uczyni to nie oglądając się na jakiekolwiek prawo, w tym konstytucyjne. Bo prawo to ja-mógłby rzec. Ale tu, niespodziewanie, paluszkiem pokiwał przysypiający do tej pory namiestnik Duda, grożąc zablokowaniem ustawy, jeżeli nie zostaną dokonane w niej zmiany dotyczące min. odwołania sędziów KRS-u. A z tyłu w plecy gotowy byłby strzelić wspomniany już Gowin, któremu reforma się nie podoba. Bardzo. Nie należy zapominać o aktywnych protestach środowiska sędziowskiego, co na pewno sprawy nie ułatwia. Kaczyński na kolejną wojnę na górze (pierwsza to ta z Macierewiczem) nie może sobie pozwolić, więc już debatował z premier Szydło, co dalej. Na razie prace nad ustawą o KRS zostały wstrzymane. Prezes upatruje z góry innych pozycji.
- Kobieta mnie bije
Generalnie chyba wódz ma problemy z kobietami. Boi się ich. Zwłaszcza po „Czarnym Marszu”, kiedy to zamanifestowały swoje, delikatnie mówiąc, niezadowolenie z planów zaostrzenia ustawy antyaborcyjnej. Wtedy nastąpiło pierwsze wycofanie się na z góry upatrzone pozycje, czyli przeczekanie. Jednak chcąc zadowolić środowiska pro-life, pozwolił generałowi Radziwiłłowi rozpocząć wojenkę z pigułką „dzień po”. Uznał to za jeszcze jeden dodatkowy front w wielkiej niezwyciężonej ofensywie Prawa i Sprawiedliwości. Jednak, gdy okazało się, że walki są ciężkie, pojawiła się myśl, jak donosi „Fakt”, żeby jednak wstrzymać się z tą reformą. Z kobietami może i da się walczyć, ale jak jest się u szczytu. Teraz Kaczyński jest w defensywie.
Te zmiany taktyczne są dowodem na to, że Kaczyński wyciągnął wnioski z rządów w latach 2005-2007 i nie brnie bezmyślnie ku zagładzie. Świadczą one także o tym, że przez następne kilka miesięcy będziemy obserwować tę łagodniejszą twarz Prawa i Sprawiedliwości, którą już kilkakrotnie oglądaliśmy podczas kampanii wyborczych. Będzie ona na pewno zakłócana przez niesfornego Macierewicza, ale jego los jest wg mnie przesądzony. Warto być więc czujnym i nie dać się ponownie nabrać. Jednak najważniejszy wniosek dla opozycji z tych ruchów PiS-owskich jest taki, że warto stawiać opór, choćby miał on partyzancki charakter i wydawał się beznadziejny.
Komentarze:
Andrzej Maria Dabrowski · Wilanów, Warszawa, Poland
Dariusz Wanat ·STER, ŻEGLARZ, OKRĘT at Kancelaria Adwokacka Adwokat Dariusz Wanat
Jolanta Krajewska ·VIII LO im. Władysława IV w Warszawie
Emilia Nowakowska ·IV LO w Poznaniu
Paweł Ruchała ·Works at Instytut Lotnictwa
Jan Schabek ·Works at Emeryt
Metoda prezesa jest własnie taka męczyć przeciwnika i zrobić swoje …
Prezesowi nigdy nie należy wierzyć
Tomasz Piwowarczyk ·Warsaw, Poland
Napoleon mały
Parasolki jeszcze
Za mało mu dałyWycofał się co prawda
Z aborcji zakazu
Ale już dzień po
Nakazał zakazu…See more
Tomasz Piwowarczyk ·Warsaw, Poland
Mazurek od Kaczyńskiego i „tematu” Piaseckiego
Rzecznik PiS Beata Mazurek niespecjalnie wie, co mówi. I nie jestem tym zdziwiony, wystarczy jej posłuchać. W co drugim wypowiadanym zdaniu traci wątek, a zdanie podrzędnie złożone to dla niej slalom gigant z takimi muldami, iż nakrywa się nogami.
Jakie znaczenia niesie zdanie: „Proszę, aby Rafała Piaseckiego nie utożsamiać z nami”. A z kim? Z Platformą Obywatelską? Jak ktoś będzie widział Grzegorza Schetynę, proponuję, aby zadał mu pytanie, czy zgodzi się na utożsamnianie Piaseckiego „z nimi”?
A może Piaseckiego można było utożsamiać z „nami” do niedzieli, a w ten dzień świąteczny łeb mu ucieli? Albo taka złota myśl pani Mazurek: „Kaczyński interweniował w sprawie Piaseckiego. Dla nas ten temat jest zakończony”.
Czyżby Piasecki się rozwiódł? A może solennie przyrzekł „panu” Kaczyńskiemu, że nie będzie tłukł żony. Jest jeszcze możliwość, że dał dyla w smudze kompromiacji i udał się za Wacławem Berczyńskim, aby zakończyć temat.
Ładunek „termobaryczny” Piaseckiego nazywa się przemocą domową. Temat nie jest zakończony, że posłużę się drewnianym stwierdzeniem osóbki Mazurek, która nie wstydzi się wymawiać publicznie takich sztanc językowych. Ten temat otwiera, a przynajmniej powinien otworzyć oczy dla partii Kaczyńskiego na sprawy przemocy domowej, przemocy wobec kobiet i bezbronnych dzieci.
„Temat zamknięty” Piasecki tłukł nie tylko żonę, ale i swoje dzieci, a także teściową, która z nim ślubu nie brała.
A może powodem „zakończenia tematu” jest pobratymstwo emocjonalne Piaseckiego i Jarosława Kaczyńskeigo. Ten pierwszy uderza fizycznie rodzinę, także słownie, a prezes PiS wali rodaków słowami, zawsze odddzielony od nich (od nas) czterema ochroniarzami i którzy rocznie kosztują – pośrednio każdego z nas – przeszło milion złotych.
Przemocą słowną jest nazywanie rodaków najgorszym sortem, elementem animalnymn, gestapo. Gdyby Kaczyński miał zdolność honorową, można byłoby wyzwać go na „ubitą ziemię”. Nie ma honoru, dlatego opluwa zzna kordony ochroniarzy.
Kaczyński na szczęście nie ma żony, nie ma dzieci, nie ma teściowej. Można sobie wyobrazić, iż byłby konkrencją dla Piaseckiego, gdyby swoje emocje słów zamienił na emocję kończyn górnych i dolnych. Idę o zakład, że wykazałby wyższoość nad „tematem zamkniętym” z Bydgoszczy.
Tak jak w stanie wojennym był tchórzem, tak do dzisiaj mu to nie przeszło, a pani Mazurek proponuje naukę języka polskiego, a gdy już potrafi sklecić zdania, aby dać „rzeczy słowo” (jak pisał mój wielki poprzednik), niech się weźmie za retorykę – to jest nauka: jak wyrażać się – i mówić do rzeczy.
Publiczna przestrzeń języka polskiego nie jest maglem. Nie jest też kloaką.
Radny PiS moralizował, a znęcał się nad żoną. Koniec hipokryzji!
Mazurek: Kaczyński interweniował w sprawie Piaseckiego. Dla nas ten temat jest zakończony
– Proszę, aby Rafała Piaseckiego nie utożsamiać z nami – apelowała podczas poniedziałkowej konferencji prasowej rzeczniczka PiS Beata Mazurek.
http://wyborcza.pl/7,75248,21683672,mazurek-kaczynski-interweniowal-w-sprawie-piaseckiego-dla.html
„Nie będziemy wprowadzać zmian wbrew obywatelom”. PiS rakiem wycofuje się z ustawy metropolitalnej?
Policja szuka ludzi pokazujących środkowy palec podczas miesięcznicy smoleńskiej
Papierowe sukcesy PiS, czyli jak dobra zmiana manipuluje Polakami
24/04/2017
Prawo i Sprawiedliwość dotarło do miejsca, gdzie na wielu polach ciężko jest mu pochwalić się realnymi sukcesami. Dziedzina, w której państwo jest obecnie w najbardziej opłakanym stanie to bez wątpienia polityka zagraniczna. Polska została pozbawiona międzynarodowego znaczenia, jednak skala tej porażki przybrała takie rozmiary, że nawet najbardziej wierny elektorat zaczął ją zauważać. Chcąc ratować sytuację, PiS postanowił zacząć rozpowszechniać propagandę sukcesu rządu w oparciu o najgorsze narodowe kompleksy Polaków.
Taktyka odwrócenia uwagi społeczeństwa od faktycznej bezsilności rządu polega na nadawaniu przesadnego znaczenie gestom i symbolom z całkowitym pominięciem milczeniem realnie wynegocjowanych rozwiązań.
Świetnym przykładem takiego podejścia jest relacjonowanie przez prorządowe media i polityków obozu władzy wizyty Beaty Szydło w Niemczech. Premier bowiem wspólnie z Angelą Merkel zainaugurowała w Hanowerze Międzynarodowe Targi Przemysłowe. Nadanie Polsce statusu współorganizatora ważnego międzynarodowego wydarzenia zostało potraktowane w mediach prawicy jako manifest siły i znaczenia Beaty Szydło. Wg retoryki prorządowej, państwu w izolacji nie zaoferowano by takiego przywileju, co oznacza, że taktyka rządu twardej obrony polskiego interesu działa!
Kryje się w tym jawnie propagandowe mylenie intencji kryjących się w konkretnych politycznych decyzjach. Politycy PiS grają na obecnym u wielu naszych rodaków poczuciu niedoceniania Polski zagranicą. Z tego powodu każdy gest czy forma uznania na arenie międzynarodowej jest bardzo pozytywnie odbierana, niezależnie od tego czy kryją się za nimi szczere intencje i decyzje, czy jest to tylko polityczny teatr. W ten sposób to co w Europie uchodzi za normę w dyplomacji, zaczyna być w Polsce podnoszone do rangi wydarzenia. Nasz kraj wchodzi w tej retoryce w rolę niekochanego i szukającego uwagi młodszego rodzeństwa zachodu.
Oczywistym błędem w przypadku Hanoweru jest przekonanie, że to zaproszenie jest wyrazem uznania dla pozycji Beaty Szydło. W rzeczywistości propozycja wspólnej organizacji nie tylko tej, ale także kilku innych istotnych wydarzeń, wpisuje się w strategię wyciągania ręki do Polski ze strony Niemiec. Nasi zachodni sąsiedzi widzą dwustronne korzyści w dobrych stosunkach, zarówno gospodarczych jak i w ramach integracji europejskiej. Wynika to z więzi naszych gospodarek i położenia naszego kraju. Jest to oferta stricte biznesowa, oparta na dorobku o wiele bardziej dojrzałej demokracji, gdzie widzi się, że aby samemu wygrać, nie koniecznie ktoś inny musi ponieść porażkę.
Faktem jest, że Angela Merkel przez szarżę brukselską została zmuszona do upokorzenia PiS na arenie międzynarodowej, co wysłało w Europę jasną informację, że wspieranie niszczącej wspólnotę retoryki polskiego rządu może narazić naszych europejskich partnerów na śmieszność. Była to konieczność, ponieważ aby przetrwać, Unia nie może toczyć wojny sama ze sobą. Jednak już kilka dni po awanturze, nawet prasa niemiecka zaczęła zauważać, że upokorzenie Polski nie jest dobrą sytuacją, stąd nie dziwi, że Angela Merkel jest gotowa na przyjęcie naszego kraju do europejskiego klubu, jednak na jej, a nie naszych warunkach. Propagandowy przekaz myli dobrą wolę rozdającego karty z okazaniem politycznej słabości.
Jednak wbrew przekazowi dnia, sama premier zdaje się rozumieć swoje położenie, dlatego wysłała ostatnio pozytywne sygnały jeśli chodzi o możliwość kompromisu w kluczowych kwestiach spornych. Wskazuje to jasno, że władza zrozumiała, że przegrała europejska wojnę.
O tym jak pompatyczne deklaracje o znaczeniu Polski mają się do rzeczywistości, wiele mówią relacje z administracją Donalda Trumpa. PiS nie kryje poparcia dla nowego prezydenta, Jarosław Kaczyński wystąpił nawet w czapce “Make America Great Again”, a media rządowe wskazują na silny sojusz z Amerykanami. Co drugi dzień TVP pokazuje radosne materiały o rozmieszczeniu wojsk NATO w Polsce i silnych relacjach ze Stanami Zjednoczonymi. Polacy słyszą przekaz, że Polska jest ważna, Polska jest doceniana, Polska jest bezpieczna. Jednak jak donosi Newsweek, podczas szczytu NATO w Monachium wiceprezydent USA Mike Pence wyszedł z ofertą spotkania z Andrzejem Dudą wraz z przywódcami krajów bałtyckich. Polacy uznali, że zasługują na rozmowę w cztery oczy, na co Amerykanie zareagowali rezygnacją z organizacji spotkania. Pokazuje to realną moc naszej dyplomacji.
Granie na narodowych kompleksach ma bardzo negatywne konsekwencje, ponieważ utrwala w Polsce politykę opartą na pustej symbolice i gestach, gdzie poklepanie po plecach jest szczytem marzeń, a realne korzyści w tym samym czasie przemykają między palcami. Tylko myślące racjonalnie społeczeństwo będzie w stanie wymagać od rządzących racjonalnej polityki, inaczej czekają nas kolejne dekady powracającego hasła “wstawania z kolan” i idącej za nią polityki krzyku i płaczu, której to właśnie powinnismy starać się unikać.
Szefernaker: Tusk popełnił błąd Komorowskiego. Zapomniał o internecie
Szefernaker: Tusk popełnił błąd Komorowskiego. Zapomniał o internecie
– Może i tak, ale mylą się panowie, jeśli oceniają, że to był triumf. Dokładnie analizowałem odbiór tego wydarzenia w mediach, także społecznościowych. Ludzie szybko wychwycili fałsz, skalę ochrony towarzyszącą Tuskowi, limuzyny jadące w ślad za spacerującym, dziwnych ludzi z KOD dominujących w grupie witających. Zresztą jak na stolicę to tłumów też nie było. Natychmiast przypomniano, że z „taśm prawdy” wynika, iż za pośrednictwem poczty dyplomatycznej ściągano dla niego z Kuby cygara, co mocno kontrastuje z próbą pokazania się jako zwykłego Polaka, jeżdżącego pociągiem w II klasie. Myślę, że Tusk popełnił klasyczny już błąd z kampanii prezydenckiej Bronisława Komorowskiego – mówi Paweł Szefernaker w rozmowie z „wSieci”. Jak dodaje:
„Zapomniał o internecie. Sądził, że skoro zaprzyjaźnione tradycyjne media będą snuły opowieść o entuzjastycznym, masowym i spontanicznym przywitaniu, to nikt tego nie zweryfikuje. Mylił się. Weryfikacja w nowych mediach była natychmiastowa. Tusk sądził, że jak zwykle za pomocą sztuczki zdoła odwrócić uwagę opinii publicznej od istoty sprawy, czyli własnych zeznań. I też okazało się to już niemożliwe. To zresztą jedno ze źródeł mojego optymizmu w odniesieniu do przyszłości. Jestem przekonany, że nasza konsekwentna praca, unikanie medialnych hucp, pokazywanie konkretów długofalowo przekona do nas także tych Polaków, którzy dziś patrzą na nas z dystansem”
Macron prezentuje odwagę formułowania prawdziwie europejskich sądów, które zarazem były i są w zgodzie z dobrze pojętym interesem Francji i Francuzów, nie ulegając wizji terroryzmu jako efektu multikulturalizmu – pisze Michał Boni
Myślałem, co napisać znakomitemu autorowi „Wszystko co Najważniejsze” Jean-Paulowi Oury po jego nieopatrznej wypowiedzi, że wyjedzie z Francji, jeśli Fillon nie wygra — bo Fillon nie wszedł do rozstrzygającej tury wyborów prezydenckich we Francji. I dalej nie wiemy ze stuprocentową pewnością, czy Francja i Europa wygrają 7 maja, czy nie — choć prawdopodobieństwo pozytywnego wyniku znacznie, znacznie wzrosło.
Wzrosło dzięki zwycięstwu Macrona. Jego odwadze formułowania prawdziwie europejskich sądów, które zarazem były i są w zgodzie z dobrze pojętym interesem Francji i Francuzów. Czy to w sprawach gospodarczych, o których mówi najtrafniej ze wszystkich kandydatów — pokazując, gdzie powinny działać mechanizmy rynkowe, a gdzie niezbędna może być interwencja państwa i jakie znaczenie ma otwartość gospodarcza, a nie zaściankowość w gospodarce, co wyznaje Le Pen i czemu się poddał Fillon. Czy podejmując inne kwestie — gdzie udało mu się mieć wyraziste poglądy i pociągnąć ludzi, a równocześnie nie wpaść w naiwne partyjniactwo. Eryk Mistewicz, przypisując go do polskiej skali sceny politycznej, wymieniał PO, Nowoczesną i SLD, chcąc ośmieszyć rozległość tej postawy. I sam wpadł w pułapkę, łącząc Fillona z PiS-em. Bo w takim rozumieniu Fillon nie ma nic wspólnego z nowoczesnością. A Macron — jak się okazało — rozumie fundamentalny charakter sporu, który na naszych oczach toczy się w Europie i w świecie.
Niektórzy wyśmiewali ostrożne wypowiedzi Macrona po zastrzeleniu w Paryżu policjanta — ostrożne co do łączenia wszystkiego ze wszystkim. Bo kryminalna akcja to jedno. Terroryzm to drugie. A uchodźcy i polityka wobec nich to trzecie. Macron nie uległ „ukąszeniu zła”, czemu ulegają ciągle wszyscy ci, którzy żyjąc naturą teorii spiskowych, widzą wszędzie terroryzm jako efekt multikulturalizmu — jak polscy publicyści, jak polski minister Błaszczak, jak w sporej części Fillon, no i w oczywisty sposób Marine Le Pen. Macron spojrzał na te kwestie normalniej — i zdobył dużą pulę głosów.
Co będzie dalej? Jeśli przed I turą mówiono o wielkiej niepewności co do wyników, to przed drugą turą ta niepewność nie zginie. Zmieni się zupełnie dramaturgia walki tego okresu. Będzie to walka o wszystko — zarówno dla Marine Le Pen, jak i Emmanuela Macrona.
Bo w walce o rząd dusz — choć jeszcze za wcześnie to powiedzieć — może się okazać, że millennialsi wybierali w pierwszej turze albo Le Pen, albo Mélenchona z jego świetną zresztą kampanią w internecie. Czy Macron dotrze do nich i z jakim przekazem?
Czy szybko udzielone Macronowi wsparcie Hamona, kandydata socjalistów pod hasłem konieczności walki z nacjonalizmem, poszerzy się? I jak zachowa się Mélenchon? Pewnie jako przedstawiciel skrajnej lewicy, niechętnej Europie i rynkowi, nie udzieli takiego wsparcia Macronowi.
A Fillon? Albo zachowa się na miarę wielkiej odpowiedzialności za Wielką Francję, albo zachowa się jak politykier partyjki, która traci na znaczeniu, rozmieniając się głupio na drobne, jak zaczął to już dawno robić przebrzmiały gwiazdor Nicolas Sarkozy.
Dwa tygodnie, które mogą wstrząsnąć Europą, są dopiero przed nami. Walka się wyostrzy. Trolle Putina ruszą do ataku na Macrona. Skrajna lewica będzie zohydzała Macrona jako byłego bankiera Rothschilda, a Le Pen będzie go atakowała za żydowski kosmopolityzm (bo pracował w banku Rothschilda). W tym gorącym czasie trzeba zachować umiar, rozsądek i trzymać kciuki za Macrona. Za Francję i za Europę.
Mam nadzieję, że tak Pan zrobi, Szanowny Panie Oury…
Michał Boni
Noc po I turze wyborów prezydenckich we Francji
Francja – rozstrzygnięcia pierwszej tury
https://wszystkoconajwazniejsze.pl/michal-boni-francja-rozstrzygniecia-pierwszej-tury/
„Kaczyński posiada wszystkie zgubne cechy postaci, które przyczyniły się do upadku Polszy”
Kazimierz Orłoś w nowym numerze „Newsweeka” pisze o tym, jak na sytuacji w Polsce zyskuje Rosja. Publicysta przypomina, jak w XIX wieku Rosjanie pisali o Polsce w broszurze na cześć feldmarszałka Paskiewicza, pogromcy powstania listopadowego: „Naród Polski (…) składał się z żywiołów zdolnych do rozniecania nieustannych zaburzeń”. Orłoś swój esej stylizuje, ja Rosjanie teraz napisaliby raport do Putina.
Zdaniem publicysty, prezes PiS jest bardzo na rękę naszym wschodnim sąsiadom. „Kaczyński posiada wszystkie zgubne cechy polskich postaci historycznych, które w XVIII wieku przyczyniły się do rozkładu i upadku Polszy” – uważa Orłoś. Jakie to cechy? „Kłótliwość, mściwość, megalomania i stawianie na swoim wbrew interesom państwa. On i jego ludzie doprowadzili do nienotowanego w historii skłócenia Polaków” – dodaje.
„Dziś kraj ten znów zmierza do upadku”
Dla Rosji taki stan rzeczy jest bardzo korzystny. „Wzajemna nienawiść między Polakami prowadzi do kompletnego odwrócenia ich uwagi od spraw istotnych, dziejących się na zewnątrz” – pisze publicysta. Chodzi głównie o zaangażowanie w sytuację na Ukrainie, której odzyskanie ma być jednym z głównych celów polityki Putina.
Z eseju wynika, że to Rosjanie wpłynęli na wyniki wyborów prezydenckich w Polsce w 2015 r., doprowadzając do przegranej proukraińskiego Bronisława Komorowskiego. Ten, jak zaznacza Orłoś, był przeszkodą w planach utrzymania w Kijowie prorosyjskiego prezydenta Wiktora Janukowycza.
Teraz jednak i partia rządząca, i Radio Maryja, które „stale podsyca wrogość Polaków do obcych”, a także premiera filmu „Wołyń” (przypominającego mordowanie Polaków w 1943 r.) działają na niekorzyść pojednania polsko-ukraińskiego, a tym samym na korzyść Rosji. „Historia Polszy zatoczyła koło i dziś kraj ten, pod rządami prawicy Kaczyńskiego, znów zmierza do upadku, podobnie jak było w XVIII wieku” – kończy Orłoś.
Seksposeł chce zabrać żonie 100 000 zł ?
24.04.2017
Jak ustalił „Super Express”, poseł PiS Łukasz Zbonikowski (39 l.) wydaje się robić wszystko, by jego żona Monika straciła unijną dotację w wysokości 100 tys. zł,którą uzyskała w ramach programu „Młody rolnik”. Doniósł w tej sprawie nawet do prokuratury na szefa lokalnego oddziału Agencji Restrukturyzacji Modernizacji i Rolnictwa, kiedy ten odmówił mu przyznania racji w sporze.
Zbonikowscy przez lata prowadzili wspólne gospodarstwo rolne. W 2014 r. żona Monika przystąpiła do programu „Młody rolnik” i dostała z Unii Europejskiej dopłatę w wysokości 100 tys. zł. Premia może być przyznana tylko jednej osobie w małżeństwie. Wszystko zmieniło się, kiedy na wokandzie pojawiła się sprawa rozwodowa Zbonikowskich. Poseł nagle stwierdził, że to jednak on prowadzi gospodarstwo, a żonie pieniądze się nie należą. Ku zaskoczeniu, sprawą zajął się przy okazji rozwodu wydział rodzinny sądu we Włocławku. I przyznał rację posłowi. Innego zdania jest Agencja Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa. Poseł doniósł więc w tej sprawie do prokuratury.
Pracę Tymczasową Od Etatu Różni Niewiele
– Żona obawia się, że będzie musiała oddawać unijną dotację. A przy okazji, Zbonikowski próbuje odebrać jej uprawnienia do pobierania dopłat rolnych – mówi nasz informator.
Tego sporu zapewne by nie było, gdyby małżeństwo Zbonikowskich funkcjonowało w zgodzie. Ale jak wiadomo, trwa sprawa rozwodowa posła PiS, a żona oskarża go o romans z asystentką Lidią W.
Poseł nie odbierał wczoraj telefonów od „Super Expressu”. Z kolei jego żona Monika Zbonikowska nie udzieliła nam komentarza.
Zobacz: Nowy sondaż: PO czy PiS kto zbuduje większą koalicję
Mazurek: Prokuratura zdecyduje o Berczyńskim
24.04.2017
Jeśli prokuratura znajdzie podstawy ku temu, żeby zająć się sprawą dr. Wacława Berczyńskiego, to zapewne to zrobi – podkreśliła rzeczniczka PiS Beata Mazurek. Dodała, że nie jest od tego, by mówić, co powinna zrobić prokuratura, a czego nie.
14 kwietnia wywiadzie dla „Dziennika Gazety Prawnej” Berczyński stwierdził: „To ja wykończyłem Caracale. Znam się na tym, znam się na śmigłowcach, znam się na lotnictwie”. MON tym słowom zaprzeczyło; także wicepremier, minister rozwoju Mateusz Morawiecki mówił, że nazwisko Berczyńskiego ani razu się nie pojawiło w trakcie negocjacji przetargu na Caracale.
Berczyński złożył rezygnację z funkcji szefa podkomisji ds. ponownego zbadania katastrofy smoleńskiej, która została przyjęta. Przestał też być przewodniczącym rady nadzorczej Wojskowych Zakładów Lotniczych nr 1 w Łodzi. PO chce, by przetarg zbadała prokuratura. Wyjaśnień od MON domaga się też Nowoczesna. W Sejmie jest wniosek o wotum nieufności wobec ministra obrony Antoniego Macierewicza.
W poniedziałek Mazurek pytana przez dziennikarzy, czy sprawą Berczyńskiego powinna zająć się prokuratura, tak jak chce tego PO, powiedziała: „to jest decyzja prokuratury, nie będę mówiła co prokuratura powinna zrobić, a czego zrobić nie powinna”. „Jeśli prokuratura uzna i znajdzie podstawy ku temu, żeby tą sprawą się zająć, to pewnie się zajmie. Jeśli uzna, że takich powodów nie ma, to tego nie zrobi” – dodała.
Rzeczniczka PiS przypomniała jednocześnie, że zarówno szef MON Antonii Macierewicz, jak i minister rozwoju Mateusz Morawiecki „w sposób zdecydowany odcięli się od słów pana Berczyńskiego”. „Dla mnie ważne jest to co powiedzieli ministrowie naszego rządu” – podkreśliła Mazurek.
Przetarg na wielozadaniowe śmigłowce dla wojska rozpisano wiosną 2012 r. W kwietniu 2015 r. MON wstępnie wybrało ofertę europejskiej grupy Airbus Helicopters z maszyną Caracal. Protestowało będące w opozycji PiS i związki zawodowe działające w zakładach w Mielcu i Świdniku. We wrześniu września 2015 r. rozpoczęły się negocjacje umowy offsetowej, której podpisanie było warunkiem zawarcia kontraktu. Kontraktu nie podpisano – na początku października 2016 ub.r. Ministerstwo Rozwoju, które negocjowało offset, uznało dalsze rozmowy za bezprzedmiotowe. Według rządu PiS, oferta nie odpowiadała interesom ekonomicznym i bezpieczeństwa Polski, a wartość proponowanego offsetu była niższa od oczekiwanej.
Petru o wspólnych listach: Z badań wynika, że dla części naszych wyborców głosowanie na PO jest nie do zaakceptowania
Petru o wspólnych listach: Z badań wynika, że dla części naszych wyborców głosowanie na PO jest nie do zaakceptowania
– Jeśli będzie szansa, że możemy w jakimś województwie osiągnąć lepszy efekt, star- tując z jednej listy, to trzeba będzie to zrobić. Z badań jednak wynika, że dla części naszych wyborców głosowanie na PO jest nie do zaakceptowania. Jeśli będą wspólne listy z Platformą, to oni zagłosują na Kukiza albo na SLD. Nie możemy sobie pozwolić na takie błędy – mówi Ryszard Petru w rozmowie z Renatą Grochal w „Newsweeku”.
Petru: Przez ostatnie miesiące mieliśmy głównie przekaz antypisowski, co było błędem
– Przez ostatnie miesiące mieliśmy głównie przekaz antypisowski, co było błędem. Nie udało nam się przebić z tym, że złożyliśmy w Sejmie 33 projekty ustaw, tyle samo co PO, przy kilkakrotnie mniejszym klubie – mówi Ryszard Petru w rozmowie z Renatą Grochal w „Newsweeku”. Jak dodaje:
„Problemem jest to, że Nowoczesna przestała się kojarzyć z jakimś konkretnym programem, nasza tożsamość się rozmyła. Moim błędem przez ostat- nie kilkanaście miesięcy było wejście w nurt skrajnego antypisu. I to jest główna przyczyna naszych zjazdów sondażowych”
– Był [wyjazd był błędem]. Ale głównym problemem spadku sondaży jest to, że przestaliśmy się pozytywnie odróżniać od PO – mówi dalej lider Nowoczesnej.
Szydło: Dla Polski to ogromny zaszczyt, że możemy być krajem partnerskim na największych targach przemysłowych w Hanowerze
– Powtórzę jeszcze raz, że to dla Polski ogromny zaszczyt, że możemy być krajem partnerskim tutaj, na tych największych targach przemysłowych w Hanowerze. Rzeczywiście imponujące stanowiska, które mogłyśmy zobaczyć, pomysły, projekty to przyszłość naszej również wspólnej współpracy, którą – mam nadzieję – po dzisiejszym dniu, po tych targach będziemy mogli jeszcze bardziej zacieśnić – mówiła premier Szydło na breifingu w Hanowerze. Jak dodała:
„W programie gospodarczym, który realizuje w tej chwili polski rząd, niezwykle ważne znaczenie ma właśnie gospodarka połączona z nowoczesnymi badaniami naukowymi, z rozwojem, z nowoczesnymi technologiami, z cyfryzacją. To nasza przyszłość i mogę powiedzieć, że bardzo ciesze się, że tutaj na targach w Hanowerze widzieliśmy tak wielu młodych ludzi, którzy z zapałem pracują nad nowymi wynalazkami i pomysłami, ale przede wszystkim mówiąc, ze oni wkładając serce swoje projekty, budują dobrą przyszłość dla na wszystkich”
– Chcę wszystkim państwu podziękować i pogratulować i mam nadzieję, że te kilka dni spędzone tutaj wspólnie w Hanowerze spowodują, że w przyszłym roku, na targach hanowerskich będzie jeszcze więcej wystawców z jeszcze bardziej fantastycznymi projektami, a przede wszystkim życzę żeby spotkania biznesowe spowodowały, że będzie nawiązywana tutaj dobra współpraca – stwierdziła szefowa rządu.
Mazurek: Nie ma decyzji, czy dojdzie do referendum edukacyjnego
– Z jednej strony to jest tak, że te podpisy trafiły zbyt późno, ponieważ cały proces legislacyjny został już zakończony. Sieć szkół została już zaakceptowana, natomiast będziemy o tym dyskutować i spierać na argumenty. Natomiast czy dojdzie do referendum i kiedy do tego dojdzie, to takiej decyzji jeszcze nie ma – mówiła Beata Mazurek na briefingu w Sejmie, pytana o referendum edukacyjne. Jak dodała, PiS nie podjęło jeszcze decyzji ws referendum edukacyjnego, ale to wniosek „wybitnie polityczny”.
Mazurek: Z żadnych zmian dot. reformy sądownictwa się nie wycofujemy
– Z żadnych zmian dot. reformy sądownictwa się nie wycofujemy. Jesteśmy zdeterminowani, by te zmiany przeprowadzać. Nie dlatego, że chcemy, tylko w pierwszej kolejności dlatego, że ogrom Polaków z funkcjonowaniem wymiaru sprawiedliwości zadowolone nie jest i chcemy ten wymiar tak usprawnić, tak aby rzeczywiście wymiar sprawiedliwości chronił obywateli, a nie przestępców czy osób, które naruszają prawo. Ta zwłoka być może wynika z faktu szerszych konsultacji – mówiła Beata Mazurek na briefingu w Sejmie.
Mazurek o metropolii warszawskiej: Nie podjęliśmy jeszcze decyzji
– Nie podjęliśmy jeszcze decyzji. Dopóki nie będą przeprowadzone konsultacje, z całą pewnością zmian, które będą szły wbrew oczekiwaniom obywateli, nie będziemy wprowadzać. Jeżeli rzeczywiście dostaniemy taką informację, że jest finał i ich nie będzie, wtedy będziemy podejmować decyzje – mówiła Beata Mazurek na briefingu w Sejmie, odnosząc się do projektu ustawy o tzw. metropolii warszawskiej.
Mazurek: To bardzo mocne dowody. Jeśli one są prawdziwe, uważam, że Sikorskim powinna zająć się prokuratura
– To bardzo mocne dowody. Jeśli one są prawdziwe, uważam, że panem Sikorskim powinna zająć się prokuratura. Na podstawie tych artykułów czy dowodów można powiedzieć, że skłamał. Teraz niech odpiera te zarzuty, które podlegają pod odpowiednie artykuły kodeksu karnego. Wszyscy są równi wobec prawa, także byli ministrowie – mówiła Beata Mazurek na briefingu w Sejmie, odnosząc się do publikacji „wSieci”.
PO: Berczyński uciekł z kraju, Macierewicz zaciera ślady, a Kownacki wszystko lekceważy
– Ta władza zachowuje się tak, jakby miała licencję na łamanie prawa. Żadne procedury nie są bezpiecznie. Wszystko się wydaje, że tej władzy wolno. Można powiedzieć obrazowo, że pan Berczyński uciekł z kraju, pan minister Macierewicz zaciera ślady, bo odwołuje Berczyńskiego ze wszystkich funkcji, a pan Kownacki wszystko lekceważy. Skala nonszalancji i arogancji tej władzy jest po prostu gigantyczna (…) Dla nich nie ma żadnych procedur. Oni mają alergię na stosowanie polskiego prawa, na stosowanie polskich procedur – mówił poseł Kierwiński na briefingu prasowym w Sejmie.
– Złożyliśmy wniosek o posiedzenie sejmowej komisji narodowej. Żądamy raportu na piśmie. Koniec opowiadania, koniec snucia niestworzonych historii. Raport na piśmie, dowody na to wszystko, co do tej pory w ramach tej podkomisji zostało powiedziane. Ta podkomisja działa korzystając z powagi autorytetu państwa polskiego. Swoją działalnością ośmiesza instytucję badania katastrof lotniczych w Polsce – mówił poseł Mroczek o ustaleniach podkomisji dr Wacława Berczyńskiego.
Łapiński: Gdyby Tusk wystartował w wyborach prezydenckich, byłby dla PAD groźnym rywalem
– Pytanie, czy on będzie miał jeszcze motywację, czy mu się będzie chciało stawać w szranki w trudnej kampanii prezydenckiej (…) Gdyby wystartował, to byłby – przyznał Krzysztof Łapiński w Porannej rozmowie RMF FM, pytany czy Donald Tusk byłby w wyborach prezydenckich groźnym rywalem dla Andrzeja Dudy.
Łapiński: Wyborcy przestrzegają nas: nie wchodźcie w buty Platformy, to was zgubi
– Zdarzają się głosy od ludzi, którzy głosowali na PiS, przestrzegające nas przed czymś, co można nazwać ogólnie pychą, zadufaniem, nonszalancją. Podają przykłady (…) Mówią np., że nie może być tak, że młody człowiek bez przygotowania dostaje określone funkcje (…) To naprawdę wynika z troski. Ci ludzie mówią: nie wchodźcie w buty Platformy, bo to was zgubi – mówił Krzysztof Łapiński w Porannej Rozmowie RMF FM.
Dopytywany przez Roberta Mazurka o sprawę Bartłomieja Misiewicza, odparł: – Mam poczucie, że za długo trwała. Płaciliśmy za festiwal, na który nie powinniśmy sobie pozwolić.
Na pytanie, czy za aferę z Misiewiczem w roli głównej Antoni Macierewicz powinien zapłacić stanowiskiem, Łapiński odpowiedział: – Nasi wyborcy mówią, że minister Macierewicz nie powinien być odwołany, ale bardziej zająć się sprawami armii, naszego bezpieczeństwa, bo tam jest wiele do zrobienia. Takie jest oczekiwanie wyborców PiS: żeby mniejsze było zamieszanie wokół MON-u, spowodowane różnymi wypowiedziami czy nominacjami.
Szydło: Zachęcam niemieckie środowiska gospodarcze do aktywniejszego włączenia się w realizację wspólnych projektów inwestycyjnych
– Chciałabym zachęcić przedstawicieli niemieckich środowisk gospodarczych do bardziej aktywnego włączenia się w realizację wspólnych projektów inwestycyjnych z partnerami polskimi, których celem jest wdrożenie i komercjalizacja wyników prac badawczo-rozwojowych prowadzonych w dziedzinie nowych technologii – mówiła premier Szydło na targach przemysłowych w Hanowerze, na inauguracji polskiego stoiska narodowego.
Szydło w Hanowerze: Obecność Polski to wielkie wyróżnienie i świadectwo siły polskiej gospodarki
– Z zadowoleniem i satysfakcją przyjęłam zaproszenie Polski na targi hanowerskie w charakterze gościa honorowego kraju partnerskiego. Cieszę się, że będziemy mogli tutaj zaprezentować państwu naszą nowoczesną technologię. To, co w Polsce w tej chwili jest bardzo mocno realizowane poprzez progam rządowy, który chcemy rozwijać i chcemy, żeby status Polski jako kraju rozwijającego się, nowoczesnego był coraz wyższy – mówiła premier Szydło na targach przemysłowych w Hanowerze, na inauguracji polskiego stoiska narodowego. Jak dodała:
„Status Polski jako kraju partnerskiego tegorocznej edycji targów, które są największymi targami przemysłowi na świecie, to wielkie wyróżnienie oraz świadectwo rosnącej siły polskiej gospodarki, jej konkurencyjności oraz innowacyjności. Poprzez naszą obecność na targach chcemy zaprezentować Polskę jako kraj aktywnie budujący swoją przewagę konkurencyjną w oparciu o rozwój nowych technologii, przede wszystkim w obszarze automatyzacji oraz cyfryzacji procesów wytwarzania”
Czarnecki: Wzrasta poparcie dla kandydatów, którzy mają stosunek do UE jak pies do jeża
– Wyraźnie wzrasta ilość głosów oddawanych na kandydatów, którzy mają stosunek do Unii jak pies do jeża. Myślę, że za dwa lata, gdy będą wybory do Parlamentu Europejskiego, PE będzie całkowicie inny, będzie tam bardzo dużo euroscpetyków, euronegatywistów i bardzo wiele eurorealistów. Myślę też, że dlatego pewne wysiłki Unii Europejskiej, oficjalnych instytucji UE są wobec Polski, Węgier, innych krajów, oni wiedzą, że mają ostatnie dwa lata. Potem będzie trudniej narzucać pewne standardy zachowań, pewne szablony – mówił Ryszard Czarnecki w “Kwadransie politycznym” TVP1.
Trzaskowski o prezydenturze Warszawy: Żaden poważny polityk nie wyklucza tego typu wyzwania. Decyzję podejmiemy wspólnie
– Decyzję podejmiemy wspólnie. Od wielu tygodni mówię, że żaden poważny polityk nie wyklucza tego typu wyzwania. Zawsze w różowych barwach widzę to miasto, natomiast rzeczywiście kiedyś miałem większy dystans i uważam, że to jedno z najważniejszych wyzwań, jakie trzeba podjąć i to wyzwanie na teraz, bo opozycja opozycją, ale trzeba zdobywać instrumenty po to, żeby w sposób skuteczny walczyć z PiS-em – mówił Rafał Trzaskowski w rozmowie z Konradem Piaseckim w Gościu Radia Zet. Jak dodał, generalnie nie uchyla się od odpowiedzialności.
Trzaskowski: Kaczyński robi wszystko, żeby budować Tuska. Na razie fantastycznie mu się to udaje
– Wybory prezydenckie mamy za 3 lata. Może się wszystko wydarzyć. Zawsze powtarzam to, że w polskiej polityce już wiele się witało z gąską, a potem znajdowali się poza polityką. Trzeba trzymać emocje na wodzy. Na razie mamy wybory samorządowe, potem parlamentarne, chyba najbardziej fundamentalne, jeżeli chodzi o przyszłość Polski, a wybory prezydenckie to daleka perspektywa – mówił Rafał Trzaskowski w rozmowie z Konradem Piaseckim w Gościu Radia Zet.
– Jarosław Kaczyński robi wszystko, żeby budować Donalda Tuska. Na razie fantastycznie mu się to udaje. Dużo lepiej niż nam, bo chyba Kaczyński ma tu dużo większy udział w budowaniu Tuska – dodał.
Trzaskowski: Staram się miarkować słowa, ale wszyscy wiemy, że dla Europy wariant z Le Pen byłby bardzo zły
– Staram się miarkować słowa, ale wszyscy wiemy, że dla Europy ten wariant z Le Pen byłby bardzo złym wariantem dla Europy. Przede wszystkim niepewność, ona mówiła otwarcie o wyprowadzeniu Francji z UE, albo przynajmniej ze strefy euro. Dobrze, że mamy proeuropejskiego kandydata, który ma dużą szansę wygrać – mówił Rafał Trzaskowski w rozmowie z Konradem Piaseckim w Gościu Radia Zet.
Witek: To nieprawda, że jesteśmy izolowani. Polska sama może zapraszać do stołu, nie czekając, aż sama zostanie zaproszona
– To nieprawda, że jesteśmy izolowani. Wszystkie kontakty jakie nawiązuje zarówno pani premier, nasi ministrowie, jak i pan prezydent, pokazuje, że nareszcie jesteśmy krajem, który – jak powiedziała pani premier – ona [Polska] sama może zapraszać do stołu, nie czekając, aż sama zostanie zaproszona – mówiła Elżbieta Witek w “Gość poranka” TVP Info.
Witek: To 27:1 to był jeden sprawiedliwy
– To 27 do 1 to przypomnę, to był jeden sprawiedliwy. Jeżeli popatrzymy na to, co się dzieje w Europie, chociażby te wybory we Francji, które się odbywają i te, które mają być przed nami – w Wielkiej Brytanii, ale także w Niemczech – pokazują, że w Polsce jest stabilizacja. Chociażby to, że Bank Światowym pokazuje, że Polska ma przed sobą lata rozkwitu gospodarczego, takie są prognozy, świadczy o tym, że agencje ratingowe, Bank Światowy i Międzynarodowy Fundusz Walutowy przestały wreszcie patrzeć na Polskę przez pryzmat polityki – mówiła Elżbieta Witek w “Gościu poranka” TVP Info.
Kownacki: Berczyński nie miał możliwości żadnego wpływu na postępowanie, bo ono zakończyło się przed wyborami
– To pytanie do Berczyńskiego, dlaczego wyjechał. Wiemy, że to powody osobiste i tylko tyle. Wierzę w to, że miał swoje problemy osobiste. Ta wypowiedź [dla DGP] była dalece niefortunna, ale nie polegała w żadnym wypadku na prawdzie i zarówno minister obrony, jak i rozwoju odcięli się od Berczyńskiego – mówił Bartosz Kownacki w rozmowie z Bogdanem Rymanowskim w „Jeden na jeden” TVN24. Jak dodał:
„To za czasów PO-PSL podjęto decyzję o tym, że dostawcą śmigłowców ma być Airbus Helicopters i dobrze wie o tym, że Berczyński nie miał możliwości żadnego wpływu na to postępowanie, bo ono zakończyło się przed wyborami parlamentarnymi w Polsce. To sukces dzisiejszej opozycji, że od półtora roku omawiano tę sprawę nie w kategoriach skandalu”
Jak dodał wiceminister obrony, mieliśmy dwóch producentów śmigłowców w Polsce, a PO zdecydowała, że kilkanaście miliardów złotych popłynie do francuskiego producenta. – To skandal na miarę światową – stwierdził Kownacki.
Kownacki o wyborach we Francji: To pokazuje, że Europa jest zmęczona starym układem politycznym
– Nie jestem obywatelem Francji. Uważam, że polscy politycy nie powinni decydować o tym i oceniać tych kandydatów, którzy są w wyborach prezydenckich we Francji. Naród francuski ma prawo dokonać swojego wyboru i będziemy musieli z każdym z tych kandydatów ułożyć sobie dobrze stosunki i relacje. Spojrzałbym na tę sytuację pod zupełnie innym kątem. Ani Le Pen ani Macron nie są kandydatami naturalnych partii, czy to lewicowych, czy prawicowych. To pokazuje, że Europa jest zmęczona starym układem politycznym i szuka zupełnie innych rozwiązań. Jest oczywiste, kto wygra, wszystkie sondaże na to wskazują. To pokazuje, że osoba, która jeszcze kilka lat temu nie miała żadnego znaczenia, dzisiaj zostanie prezydentem jednego z najważniejszych państw w Europie – mówił Bartosz Kownacki w rozmowie z Bogdanem Rymanowskim w „Jeden na jeden” TVN24.
STAN GRY: DGP: Brudziński, Opioła, Dworczyk za Macierewicza?, Szułdrzyński: Duda chciałby, ale brak mu śmiałości, Fakt o Gradzie
— 300LIVE: Łapiński o groźnym rywalu Tusku, Trzaskowski w zasadzie potwierdza start w Warszawie, Kownacki o tym, co widział Berczyński, plan polityczny dnia: http://300polityka.pl/live/2017/04/24/
— ŚMIGŁOWIEC Z UKRAINĄ JEDNAK REALNY – wicepremier Ukrainy w rozmowie ze Zbigniewem Parafianowiczem i Michałem Potockim w DGP: https://edgp.gazetaprawna.pl/artykuly/646277,smiglowiec-z-ukraina-jednak-realny.html
— DWORCZYK, KOWNACKI, SKURKIEWICZ, OPIOŁA… – możliwi kandydaci w PiS na następcę Macierewicza wg Macieja Miłosza w DGP.
— …CZY BRUDZIŃSKI? – jak pisze Miłosz: “Jest też jednak możliwe, że widząc, jak na tym stanowisku Antoni Macierewicz rozszerzył swoje wpływy, zechce po nie sięgnąć polityk, który już ma bardzo mocną pozycję. W tym kontekście w Sejmie mówi się m.in. o Joachimie Brudzińskim, który jest wiceprezesem partii, dzisiaj najpewniejszym następcą Jarosława Kaczyńskiego”. http://www.se.pl/wiadomosci/polityka/nowy-sondaz-po-czy-pis-kto-zbuduje-wieksza-koalicje_984201.html
— ŻONA GRADA ZAROBI FORTUNĘ – jedynka Faktu: “Teraz dotarliśmy do nowych dokumentów, z których wynika, że MGGP na umowie zarobi znacznie więcej. Firma zagwarantowała sobie w kontrakcie, że będzie także pobierać opłaty za serwisowanie oprogramowania przez… 30 lat! Miesięczna opłata wynosi 180 tys. zł, co oznacza, że w sumie koszty serwisowania mogą sięgnąć kwoty 64 mln zł! MGGP można uznać za rodzinną firmę. Pani Małgorzata teraz zasiada w jej radzie nadzorczej. Wiceprezesem jest za to syn państwa Gradów – Paweł”. http://www.fakt.pl/wydarzenia/polityka/lukratywny-kontrakt-zony-aleksandra-grada/5xnqcqm
— ZROBI PORZĄDEK W PARTII, KONGRES PIS W CZERWCU – Magdalena Rubaj w Fakcie: “Na części zamkniętej kongresu Kaczyński ma krytycznie ocenić niektórych ministrów. Wskazani maruderzy najprawdopodobniej wylecą z rządu. O tym, że prezes nie jest zadowolony, politycy PiS usłyszeli podczas wielkanocnego spotkania w Sejmie. Kaczyński zalecił „ciężką pracę, bo inaczej może dojść do rozczarowań”.
— DUDA CHCIAŁBY, ALE RACZEJ BRAK MU ŚMIAŁOŚCI – Michał Szułdrzyński w RZ: “(…) jego ostatnie działania nie wynikają z nowego pomysłu na siebie, lecz raczej z desperacji. W obozie prawicy spotkać można się bowiem z częstą opinią, że aktywność prezydenta jest efektem… popularności serialu „Ucho Prezesa”. Co prawda serialowy Adrian budzi sympatię swoją fajtłapowatością, jednak przesłanie filmu jest proste: z prezydentem w PiS nie liczy się nikt. A ponieważ „Ucho Prezesa” stało się dla milionów Polaków głównym źródłem wiedzy o relacjach panujących w obozie władzy, Duda i jego współpracownicy mają powody do niepokoju”. http://www.rp.pl/Analizy/304239934-Michal-Szuldrzynski-Prezydent-Andrzej-Duda-chcialby-ale-raczej-brak-mu-smialosci.html
— TUSK MUSIAŁBY SIĘ ODNOSIĆ DO 500+ – Rafał Ziemkiewicz w rozmowie z SE: “Donald Tusk nie funkcjonuje w polskiej polityce. Aby zawalczyć o prezydenturę, musiałby tu przyjechać, zmierzyć się z sytuacją na miejscu. Teraz chodzi w nimbie faceta na wysokim stanowisku w Europie, nie musi się odnosić do 500 plus, bezrobocia itd. Poza tym, gdy Aleksander Kwaśniewski próbował wrócić do polityki, to początkowo wydawało się, że to dobry pomysł, w sondażach notował dobre wyniki, bo ludzie pamiętali dawnego Kwaśniewskiego. Jednak gdy zderzył się z rzeczywistością, okazało się, że dwa razy do tej samej rzeki nie powinno się wchodzić”. http://www.se.pl/wiadomosci/opinie/rafal-ziemkiewicz-konflikt-buduje-wizerunek-dudy_984665.html
— MICHAŁ KARNOWSKI: TUSK ŚWIECI NA TLE LIDERÓW OPOZYCJI, ALE PRZEGRAŁBY Z DUDĄ – jak mówi w rozmowie z SE: “Donald Tusk jest na pewno bardzo trudnym przeciwnikiem, bez dwóch zdań jest politykiem wagi ciężkiej. Jego przyjazd na dworzec, choć był kuriozalny, jeśli chodzi o styl, w jakim go zorganizowano, to przy całej tej kuriozalności okazało się, że Tusk świeci na tle obecnych liderów opozycji. Jest też wspomnieniem świetnych czasów dla jej zwolenników. Bez wątpienia ma on wiele atutów, ale gdyby doszło do jego startu w wyborach prezydenckich, to wtedy okazałoby się, że są też słabości tej kandydatury, jak np. dorobek jego rządów. Dziś to jest nieważne, bo dziś Polacy nie wybierają Tuska, tylko mówią o pewnym wspomnieniu. Myślę, że w starciu 1 na 1 z Andrzejem Dudą Tusk by przegrał – choć pewnie byłby blisko”. http://www.se.pl/wiadomosci/opinie/michal-karnowski-tusk-przegraby-z-duda_984696.html
— PATRYK JAKI O TYM, NA CZYM POLEGA PROBLEM Z KADENCYJNOŚCIĄ KRS – mówi Jackowi Nizinkiewiczowi w RZ: “Problem polega na tym, że kadencje indywidualne są opisane w konstytucji tylko w przypadku jednego ciała. I jest nim TK. Inne ciała mają kadencję grupową, jak Sejm i Senat. I to jest niepodważalny argument prawny za wygaszeniem źle ustrojowo wykonywanych mandatów członków KRS. Mamy opinie prawne przesądzające tę kwestie”.
— JAKI O WALCE ZE SPÓŁDZIELNIĄ SĄDOWNICZĄ – mówi RZ: “Każdy, kto chce silnego państwa, a nie teoretycznego, musi stanąć z nami w szeregu w walce ze spółdzielnią sądowniczą. Oczekuje tego od nas również wielu przyzwoitych sędziów, którzy w Polsce przez lata byli tłamszeni przez kastowe korporacje”. http://www.rp.pl/Rzad-PiS/304239938-Jaki-Ja-sie-bije-dla-dobra-Polski.html
— PiS 33, PO 27, KUKIZ 13, SLD 11, Nowoczesna 8 – sondaż dla SE: http://www.se.pl/wiadomosci/polityka/nowy-sondaz-po-czy-pis-kto-zbuduje-wieksza-koalicje_984201.html
— PIS 31,7, PO 30, KUKIZ 10, Nowoczesna 6, SLD 5 – sondaż dla RZ.
— KLUCZOWE BĘDZIE CO SIĘ STANIE Z WYBORCAMI NOWOCZESNEJ – JAROSŁAW FLIS DLA RZ: “PiS otrzymałoby 193 mandaty, PO – 181, Kukiz’15 – 49, Nowoczesna – 22, a SLD – 14. – Trzeba pamiętać, że to jedynie symulacja – tłumaczy socjolog. – Ważne są także głosy niezdecydowanych, po ich uwzględnieniu PSL ma 4,8 procent, a więc jest całkiem blisko progu. Gdyby do tego PO „zjadła” cały elektorat Nowoczesnej, PiS nie miałby większości, nawet z Kukiz’15. Dlatego kluczowe znaczenie ma, na kogo przełożą się głosy Nowoczesnej, która bliska jest podzielenia losu „jednorazówek”, czyli partii takich jak Ruch Palikota, czy Samoobrona, które po jednej kadencji rozsypały się w proch”. http://www.rp.pl/Polityka/304239933-Sondaz-IBRIS-PiS—317-proc-PO—30-proc.html
— SAMOOBRONA BYŁA W SEJMIE 2 KADENCJE – przyp. 300.
— W PRZECIWIEŃSTWIE DO PALIKOTA I PETRU, KUKIZ NIE ZAWIÓDŁ SWOICH WYBORCÓW – Andrzej Stankiewicz w rozmowie z SE: “To zależy od samego Kukiza, który jest o tyle różny czy to od Palikota, czy od Petru, że nie zawiódł swoich wyborców. Kukiz jest taki, jaki był w kampanii wyborczej. Inna rzecz, że kompletnie nic z tego nie wynika, popierający Kukiza nic od PiS nie dostali. Choć Kukiz jest w delikatnej współpracy z PiS i ma np. swoich ludzi w mediach publicznych, to jednak ten ruch nie dostał od rządzących żadnych merytorycznych rozwiązań, na których mu zależało. Sam Kukiz jest jedynym politykiem opozycji, który utrzymuje regularne, osobiste kontakty z Kaczyńskim. Myślę, że jest on przygotowywany przez prezesa PiS do roli potencjalnego koalicjanta – bo moim zdaniem PiS może po raz drugi wygrać wybory, ale nie po raz drugi samodzielnie”. http://www.se.pl/wiadomosci/opinie/andrzej-stankiewicz-pis-wywouje-tuska-z-lasu_984704.html
— PALIWO Z 500+ SIĘ WYCZERPUJE – Agnieszka Kublik i Agata Kondzińska w GW: “Politycy PiS, z którymi rozmawialiśmy, twierdzą, że program 500 plus pomógł im w poprzedniej kampanii, ale może nie wystarczyć, by wygrać ponownie. – Te pieniądze ludzie traktują jako realizację obietnicy wyborczej. Podziękowali nam za to w poprzednich wyborach, dwa razy dziękować nie będą – mówi jeden z posłów PiS. PO obiecuje, że program utrzyma, a nawet poszerzy krąg beneficjentów. Nawet Nowoczesna nie mówi, że 500 plus zniknie. – PO chce nam wytrącić sztandar, trudniej będzie nam przekonywać wyborców, że coś zagraża programowi – ocenia polityk PiS”. http://wyborcza.pl/7,75398,21676958,jak-program-500-plus-wplywa-na-poparcie-dla-rzadu-beaty-szydlo.html
— DZIENNIKARZE I MARKETINGOWCY W SŁUŻBIE TUSKA – Joanna Lichocka w GPC: “W każdym demokratycznym kraju temat ten nie schodziłby z czołówek serwisów. Dotyczy bowiem bezpie- czeństwa państwa i wiarygodności Polski wobec partnerów w NATO. Ale to właśnie – dzięki ciężkiej pracy marketingowców i „luksusowych dziennikarzy” – Polacy mają uznać za błahostkę”. http://gpcodziennie.pl/63339-zaslonadymna.html
— JACEK ŻAKOWSKI O NEOLIBERALIŹMIE PO – pisze w GW: “Jeśli PO będzie głównym rywalem PiS, a jej program gospodarczy cofnie się do paradygmatu przedkryzysowego, skiśniemy w anachronicznej polaryzacji „Polska socjalna – Polska (neo)liberalna”. Zachód odjedzie nowym paradygmatem, a nas będą dusiły stare”. http://wyborcza.pl/7,75968,21679061,stare-musi-odejsc.html
— PREMIER WYKORZYSTUJE CASE JAK TAKSÓWKĘ – SE: “Okazuje się, że szefowa rządu Beata Szydło (54 l.) lata na weekend do domu wojskową CASĄ, wykorzystując specjalną instrukcję HEAD. W ub. roku odbyła 25 takich lotów, a w tym roku już 6. Jej loty kosztują podatników krocie, ponad 2 mln zł”. http://www.se.pl/wiadomosci/polityka/wojskowa-casa-robi-za-taksowke-dla-pani-premier_984460.html
— PODWYŻKI DLA NAUCZYCIELI ZAGROŻONE – Fakt: “Od 2018 roku nauczyciele mają zarabiać więcej – tak jeszcze w styczniu zapewniała szefowa MEN Anna Zalewska (51 l.). Szczegóły podwyżek mieliśmy poznać na początku kwietnia, potem była mowa o połowie tego miesiąca. Teraz okazuje się, że podwyżki wcale nie są takie pewne”. http://www.fakt.pl/wydarzenia/polityka/nadal-nie-ma-zgody-mateusza-morawieckiego-na-podwyzki-dla-nauczycieli/1y0mmc0
10 lat od śmierci Blidy i 10 lat bezkarności Ziobry. Platforma miała go rozliczyć, wypadło to żałośnie
Ładują w Tuska, więc go bronimy
Kolejne spektakularne „zwycięstwo”
„Trzęsienie ziemi i cicha rewolucja”
24.04.2017
„Wielki wybuch”, „trzęsienie ziemi”, „skok w przepaść” – to tylko niektóre nagłówki francuskich mediów wydrukowane po tym, jak do II tury wyborów prezydenckich przeszli Macron oraz Le Pen.
Według ostatecznych wyników podanych w poniedziałek przez francuskie MSW, centrysta Emmanuel Macron zdobył w pierwszej turze 23,75 proc. głosów i w drugiej turze 7 maja zmierzy się z kandydatką skrajnej prawicy Marine Le Pen, która w niedzielę uzyskała 21,53 proc. głosów. Na trzecim miejscu znalazł się centroprawicowy Francois Fillon (19,91 proc.), a na czwartym skrajnie lewicowy Jean-Luc Melenchon (19,64 proc.).
Cicha rewolucja
„To prawdziwe trzęsienie ziemi, to cicha rewolucja. Wyborcy postanowili pozbyć się (kandydatów) dwóch wielkich partii, aby najwięcej głosów oddać na młodego, 39-letniego człowieka, który nigdy nigdzie nie został wybrany (na urząd – PAP), który stworzył nowy ruch i wbił sobie do głowy, że należy zmienić francuski system polityczny. Założony przez niego ruch +En Marche!+ nie spełnia nawet ściśle kryteriów, jakim podlegają partie polityczne. Na drugim miejscu (wyborcy) postawili Marine Le Pen, która swoją kampanię oparła na postulacie, że wszystko trzeba zmienić. Dwóch kandydatów systemowych (kandydatów centroprawicy i lewicy, Fillona i Benoit Hamona – PAP) wyeliminowano. Dwie partie, wokół których od 30 lat organizowało się życie polityczne Francji, zostały całkowicie wykrwawione” – podsumowuje dziennik „Le Monde”.
Alexis Brezet pisze w komentarzu na łamach „Le Figaro”, że „stała się rzecz niemożliwa” i „prawica, która przez pięć lat w każdych wyborach nacierała uszu socjalistom, prawica, której idee nigdy nie były tak popularne we francuskim społeczeństwie (jak idee socjalistów – PAP), została wczoraj bezceremonialnie wyeliminowana”.
„Zapierające dech sztuczki”
Zwycięstwo Macrona Brezet przypisuje „politycznemu włamaniu stulecia” i „zapierającym dech sztuczkom”. Publicysta wyraża żal, że „po raz pierwszy w dziejach V Republiki” w drugiej turze wyborów prezydenckich nie znajdzie się kandydat centroprawicy. „Nie mylmy się w diagnozie. Przegrał człowiek, który stał się ofiarą swych słabości, swych błędów, zawziętości przeciwników, wściekłości mediów i tchórzostwa własnego obozu. Nie dyskwalifikuje to przecież jego idei, syntezy liberalno-konserwatywnej, która pozwoliła Fillonowi utrzymać się na powierzchni podczas burzy, w której sto razy powinien był zatonąć” – ocenia Brezet.
Dziennik „Liberation” w artykule kreślącym drogę Macrona do sukcesu zaznacza, że jego „życiorys błyskotliwego technokraty i dyrektora udziałowca w banku Rothschildów nie dawał mu żadnych dodatkowych punktów w wyborach powszechnych; gorzej, jego bezbłędne pięcie się w górę po szczeblach zasług oddala go od ludu, który ma reprezentować”. „To była rosyjska ruletka. Powiedziałem mu, że nie ma rzeczy niemożliwych, że trzeba iść, bo trzeba odblokować kraj, obudzić nadzieję” – cytuje dziennik Jean-Marca Borella, dawnego wykładowcę Macrona w prestiżowym Instytucie Nauk Politycznych
Czy „socjalny liberalizm” wystarczy?
Euforię zwolenników centrowego polityka studzą komentatorzy, np. tygodnika „Challenges”, powątpiewając, czy Macron „ma pewność zdobycia większości parlamentarnej”. Inni zastanawiają się, czy „konieczność tworzenia szerokiej koalicji” nie będzie – jak ujął to komentator stacji informacyjnej BFMTV – „powrotem do gierek parlamentarnych rodem z IV Republiki”, sparaliżowanej niestabilnością rządów, której kres w 1958 roku położył generał Charles de Gaulle.
Komentatorzy zwracają też uwagę, że choć Macron wyprzedził w pierwszej turze Le Pen, której sondaże jeszcze tydzień temu przepowiadały pierwsze miejsce, to głosowało na nią 7,5 miliona Francuzów, co jest „historycznym rekordem”. Zastanawiają się, czy „socjalny liberalizm” Macrona wystarczy, by skrajnie prawicową kandydatkę pozbawić zwycięstwa w kolejnych wyborach prezydenckich za pięć lat.
Na oficjalnych zdjęciach Duda głównie się modli. A jak naprawdę powitano prezydenta w Meksyku?
Trzydniowa wizyta pary prezydenckiej w Meksyku zaczęła się od odwiedzenia parafii pallotyńskiej prowadzonej przez polskich księży w miejscowości Tenango del Aire. Prezydent z małżonką wzięli udział w uroczystości z okazji Święta Bożego Miłosierdzia w miejscowym sanktuarium, a wcześniej spotkali się z biskupami i pallotynami.
Obszerną relację zdjęciową z tego wydarzenia można zobaczyć na oficjalnej stronie Kancelarii Prezydenta. Na ponad 20 zdjęciach widać głównie jak Duda modli się i wita z duchownymi.
A miał być prezydentem wszystkich Polaków…
Tymczasem w stolicy Meksyku przed polską ambasadą głowę państwa powitali niezadowoleni przedstawiciele meksykańskiej Polonii.
Z rosnącym niepokojem obserwujemy poczynania rządu Prawa i Sprawiedliwości prowadzące do demontażu kolejnych dziedzin działania państwa prawa i utraty wiarygodności Polski jako solidarnego członka Unii Europejskiej. Panie Prezydencie, zgoda na takie działania obciąża także Pana sumienie i czyni Pana współwinnym niszczenia zdobyczy polskiej demokracji po 1989! Jest Pan zobowiązany dotrzymywać obietnicy wyborczej bycia Prezydentem wszystkich Polaków
– czytamy w odezwie, którą zebrani rozdawali przed budynkiem ambasady. Mieli też banery nawiązujące do tej samej obietnicy Dudy. Na nagraniu słychać okrzyki – na zmianę „Demokracja już!” i „Precz z Kaczorem – dyktatorem” – które wznoszono, gdy prezydenckie limuzyny podjeżdżały pod ambasadę.
Gwizdy, trąbienie można było również usłyszeć podczas przywitania Andrzeja Dudy w Obornikach Wielkopolskich w ubiegłą sobotę. Okrzyki towarzyszyły prezydentowi nawet, gdy przemawiał. Słychać je dobrze w okolicznościowym materiale gminy Oborniki, zmontowanym już po wizycie, a także na nagraniu z oficjalnego profilu Kancelarii Prezydenta na Facebooku.
Jak relacjonuje „Głos Wielkopolski”, okrzyki sympatyków prezydenta mieszały się z wołaniem „marionetka” oraz „Duda się nie udał”.
Znamy ostateczne wyniki I tury wyborów we Francji. Gigantyczna frekwencja
• Pierwsze i drugie miejsce zajęli kolejno Emmanuel Macron i Marine Le Pen
• Frekwencja w wyborach prezydenckich przekroczyła 80 proc.
Centrowy polityk Emmanuel Macron i kandydatka skrajnej prawicy Marine Le Pen zmierzą się ze sobą w II turze. Jak głosi cytowany przez Reutera komunikat MSW Macron zdobył 23,75 proc. głosów a Le Pen 21,53 proc. Na trzecim miejscu znalazł się prawicowy konserwatysta Francois Fillon uzyskując 19,91 proc. głosów a na czwartym lewicowy polityk Jean-Luc Melenchon z 19,64 proc. głosów. Uprawnionych do głosowania było ok. 47 mln obywateli. Frekwencja przy urnach przekroczyła 80 proc. Druga tura wyborów odbędzie się 7 maja.
Dowiedz się więcej:
Co mówili kandydaci po ogłoszeniu wstępnych wyników?
– Muszę sprawić, by nasz kraj się pogodził, zjednoczył – powiedział w swoim powyborczym przemówieniu Macron. Mówił, że jego kampania „zmieniła kurs Francji”. – Francja musi być silniejsza w Europie, potrzebuję waszych głosów i zaufania – zaapelował kandydat En Marche!. Marine Le Pen stwierdziła, że w wyborach to ona oferuje „wielką alternatywę”. Powiedziała, że czas uwolnić Francuzów od „aroganckich elit”. Podziękowała „francuskim patriotom”. Wynik nazwała historycznym. Jej zdaniem „naród francuski podnosi głowę”. Wyniku sondażowego nie zaakceptował Jean-Luc Melenchon. Fillon z kolei uznał porażkę i zachęcał do głosowania na Macrona.
ZOBACZ GALERIĘ: Tak cieszą się tylko zwycięzcy >>>
Bezprecedensowe głosowanie
Niedzielne wybory były pierwszymi w historii Francji przeprowadzanymi w trakcie stanu wyjątkowego. Dzień głosowania upłynął m.in. pod znakiem czwartkowego ataku na Polach Elizejskich w Paryżu. Lokali wyborczych przez całą niedzielę strzegła dodatkowa grupa ponad 50 tysięcy policjantów i żandarmów. Cztery z lokali chwilowo ewakuowano ze względów bezpieczeństwa.
PO depcze PiS po piętach
24 kwietnia 2017
Najnowszy sondaż IBRiS, badający poparcie dla partii politycznych oraz dla idei rekonstrukcji rządu, wykonany na zlecenie „Rzeczpospolitej”, przynosi zaskakujące informacje.
Wynika z niego, że przewaga PiS nad PO jest niewielka. Prawo i Sprawiedliwość popiera 31,7 proc. ankietowanych, a PO – 30 proc. Na dodatek 43 proc. ankietowanych opowiada się za rekonstrukcją rządu. Wśród tych ostatnich jest również część elektoratu PiS.
W sondażu IBRiS dla „Rzeczpospolitej” na trzecim miejscu uplasowało się ugrupowanie Pawła Kukiza, które notuje 10,3 proc. poparcia. Na Nowoczesną głosowałoby 6,3 proc. ankietowanych, a na SLD – 5,2. Polskie Stronnictwo Ludowe może liczyć na 4,4 proc. poparcia, a partia Razem na 3,4.
IBRiS zapytał także ankietowanych o rekonstrukcję rządu. Aż 43 proc. zdecydowanie popiera ten pomysł, a 24,6 proc. powiedziało: raczej tak. 14 proc. jest raczej przeciwnych temu pomysłowi, a 7,2 proc. mówi: zdecydowanie nie. 24,6 proc. nie potrafiło wskazać żadnej odpowiedzi.
Sondaż IBRIS: PiS – 31,7 proc., PO – 30 proc.
Rekonstrukcji rządu Beaty Szydło domaga się nawet część elektoratu PiS.
Prawo i Sprawiedliwość oraz Platforma Obywatelska znów dzielą między siebie społeczne poparcie i wspólnie zagospodarowują scenę polityczną. Według najnowszego sondażu IBRIS dla „Rzeczpospolitej” obie partie mogą liczyć na poparcie ponad 30 procent elektoratu, liczba respondentów chcących na nie głosować rośnie, a PiS ma już tylko niespełna 3 procent przewagi nad PO.
Trzeci na podium Kukiz’15 może liczyć na 10 procent – zaledwie jedną trzecią poparcia deklarowanego przez badanych dla dwóch dużych partii.
Kto kogo zje?
Z „wielkiej dwójki” to PO jest w lepszej sytuacji pod względem psychologicznym. Goni rywala i coraz bardziej zmniejsza dystans. PiS ucieka, ale zbyt wolno odrabia straty.
– Te wyniki to sygnał dla PiS, że zaklinanie rzeczywistości pomaga może na psyche, choć na krótko, ale nie na rzeczywistość – komentuje sondaż socjolog dr hab. Jarosław Flis z Uniwersytetu Jagiellońskiego.
– Można się oczywiście pocieszać, że jeszcze nie wszystko stracone, bo prowadzenie zostało uratowane, ale to nic nie da.
W Sejmie znalazłyby się jeszcze Nowoczesna z wyraźnym spadkiem poparcia o ponad 3 procent i SLD, który regularnie od kilku miesięcy przekracza w sondażach próg umożliwiający dostanie się na Wiejską. Pod kreską znalazło się PSL (4,4 procent) oraz Razem (3,4).
Mandaty za punkty
A jak wyglądałaby scena polityczna, i kto sformowałby rząd, gdyby takie były wyniki wyborów? Żadna partia nie mogłaby rządzić samodzielnie, możliwe byłyby natomiast dwie koalicje: PiS i Kukiz’15 z ok. 42 procentami poparcia oraz PO z Nowoczesną i SLD z poparciem niższym o zaledwie pół procent – 41,5 procent głosów.
Według przeliczenia na mandaty, które przygotował dla nas Jarosław Flis, PiS otrzymałoby 193 mandaty, PO – 181, Kukiz’15 – 49, Nowoczesna – 22, a SLD – 14.
– Trzeba pamiętać, że to jedynie symulacja – tłumaczy socjolog. – Ważne są także głosy niezdecydowanych, po ich uwzględnieniu PSL ma 4,8 procent, a więc jest całkiem blisko progu. Gdyby do tego PO „zjadła” cały elektorat Nowoczesnej, PiS nie miałby większości, nawet z Kukiz’15.
Dlatego kluczowe znaczenie ma, na kogo przełożą się głosy Nowoczesnej, która bliska jest podzielenia losu „jednorazówek”, czyli partii takich jak Ruch Palikota, czy Samoobrona, które po jednej kadencji rozsypały się w proch. – Wydaje się, że to już dla partii Ryszarda Petru równia pochyła – komentuje Flis. – Ale medycyna zna przypadki „cudowanego ozdrowienia”.
Wszystko wskazuje na to, że walczyć o tę polityczną schedę będzie głównie Platforma Obywatelska, która wyraźnie jest w uderzeniu. Jeśli ugrupowaniu nie zaszkodzi szorstka przyjaźń Schetyny i Tuska i niechęć do podawania sobie nawzajem piłek – Platforma nie powinna stracić korzystnego trendu.
Wie o tym zresztą lider tej partii, który mimo, że nie ustawia się z Donaldem Tuskiem w świetle kamer, to chętnie grzeje się w jego cieple, skrzętnie licząc punkty, które szef RE zarabia dla PO. IBRIS zapytał także badanych o to, czy rząd Beaty Szydło powinna dotknąć rekonstrukcja. Tu wyniki są jednoznaczne, wygrywa opcja rekonstrukcji: az 67,6 procent uważa, że „zdecydowanie tak” lub „raczej tak”.
Rekonstrukcja na tak
Zmiany wydają się badanym przez IBRIS konieczne, jak nigdy dotąd od początku pracy obecnego rządu. Co ciekawe, o ile tylko 4 procent elektoratu PiS uważa, że rekonstrukcja jest potrzebna zdecydowanie, to aż 30 procent wskazuje, że „raczej” powinno do niej dojść.
– Umiarkowany elektorat PiS widzi, co się dzieje, i nie udaje, że nie ma kłopotów – mówi Jarosław Flis. – Być może „żelazne zaplecze” partii Jarosława Kaczyńskiego uważa, że to, co słychać, to wciąż tylko „kwik świń odrywanych od koryta”, ale inni wiedzą, że jest inaczej.
Zdaniem socjologa, jest to dla władzy kolejny sygnał ostrzegawczy. – Ta ścieżka to nie jest kurs na oszałamiające zwycięstwo – puentuje Flis.
Stare musi odejść
Joanna Mucha: Nie umiemy pilnować tych granic, które sami sobie wyznaczyliśmy
Siedzi przede mną, jak twierdzi premier Szydło, puczystka. A jednak na wolności.
– Zobaczymy, jak długo. W prokuraturze już byłam.
W sprawie puczu?
– W sprawie protestu w Sejmie, który władza nazywa puczem.
Jak było?
– Pan prokurator usilnie próbował znaleźć cokolwiek, żeby postawić zarzuty.
Znalazł?
– Póki co, chyba nie. Ja byłam pierwsza. Potem wzywani byli też Trzaskowski, Nitras, Pomaska, Tomczyk, Olszewski, Szczerba, Niedziela.
Po odejściu z rządu mówiła pani, że nie miała frakcji w PO.
– Nadal nie mam.
Od lewej: A. Pomaska, P. Olszewski, S. Nitras, R. Trzaskowski, C. Tomczyk i Joanna Mucha w Sejmie (fot. Sławomir Kamiński/AG)
A ta ekipa? To cała młoda Platforma.
– Jest grupa młodych. Stworzyła się spontanicznie. Spotykamy się i razem pracujemy, to normalne. Ale to nie jest frakcja. Jeździmy naszą szóstką – Trzaskowski, Nitras, Pomaska, Olszewski, Tomczyk i ja – na Kluby Obywatelskie (organizowane przez PO spotkania z autorytetami życia publicznego i politykami – red.). Spotkania są świetne, przychodzi dużo ludzi, są żywe dyskusje.
Wielka zmiana pokoleniowa w PO?
– Wszyscy o nas mówią, że jesteśmy młodzi, a my, kurczę, byliśmy młodzi 20 lat temu.
W polityce jest odwrotnie niż w piłce nożnej. Młodym jest się trochę później.
– Ale mamy w PO dwudziestokilkulatków. Świetnych. Choćby Kinga Gajewska czy Arek Myrcha.
Ale kapitan drużyny starszy.
– Za to doświadczony. Po roku od przejęcia sterów nieźle mu idzie.
Tak? Pozbieraliście się już po tym, jak oberwaliście?
– Tak. Myślę, że tak. Chociaż rewitalizacja się jeszcze nie skończyła.
Co jest jeszcze do zrobienia?
– Bardzo wiele. Przede wszystkim przedstawienie konkurencyjnej do PiSowskiej wizji Polski. Ale bez licytowania się na populizm.
Trochę wam w sondażach pomógł Donald i walka PiS, by nie został drugi raz szefem Rady Europejskiej.
– Chyba nikogo nie zaskakuje skojarzenie Tuska z Platformą. Zaskoczeniem mogło być to, że PiS sam się wpuścił w takie maliny.
Sejm skanduje: „Donald Tusk!” Po chwili dołącza się Jarosław Kaczyński: „Wy kompromitujecie Polskę!”
Pan prezes Jarosław Kaczyński, jak mówił o PO niedawno, uderzał ręką w pulpit, nerwy mu puszczały.
– Wydaje mi się, że ta mowa nienawiści kierowana w naszą stronę, to retoryka, a nie autentyczne emocje. I ta jego retoryka to nic nowego. Proszę poczytać, jakim językiem posługiwali się funkcjonariusze reżimów totalitarnych. Znajdę cytat. O, jest: 1 października 1949 roku. Mao Zedong przejmuje władzę w Chińskiej Republice Ludowej. Jego pierwsze słowa: „naród chiński powstał z kolan”.
Nie wierzę…
– A jednak! Są badania językowe, w których analizuje się, jakich słów używali przywódcy państw totalitarnych. Wie pan, jakie to słowa? „Naród”, „suweren”, „obcy”, „zewnętrzni wrogowie”, „emisariusze zewnętrznych sił”. To te same słowa, których dziś wypowiada na Węgrzech Orban, we Francji Le Pen, w USA Trump, a w Polsce Kaczyński. Doskonale znamy tę retorykę choćby z hitlerowskich Niemiec.
Nie za ostro?
– Nie, mówię o faktach. Używają języka jak cepa, próbują wmówić ludziom, że ci, którzy się z nimi politycznie nie zgadzają są obcymi agentami, wrogami suwerena.
No nie uwierzę, że w PO nie ma przekazów dnia.
– Nie ma. Ci z PiS wychodząc ze studia mówią nam czasami „no przecież nie mogłem tego powiedzieć”. Jak się ich przez długi czas warunkuje, wychowuje do tego, żeby umiejętność myślenia w nich zanikała, to taki efekt wcześniej czy później zostanie osiągnięty. My nie mamy jednolitego, topornego, łopatologicznego przekazu i to jest nasza siła. Przecież ludzie, którzy nas popierają, to ludzie myślący.
Joanna Mucha podczas strajku kobiet w Lublinie przed biurami PiS (fot. Kamila Pitucha/AG)
Zaraz będzie w prawicowych mediach: „Mucha mówi, że wyborcy PiS nie myślą”.
– Są przywiązani do wizji silnego państwa, na czele którego stoi silny lider. I do tego, że słowa lidera nie mogą być podważane. Jest wyrocznią. To oducza krytycznej analizy.
A przez 8 lat z Donaldem Tuskiem tak aby nie było?
– U nas?! O nie.
Nie?
– Nie. Sama przynajmniej kilka razy znajdowałam się na delikatnie kolizyjnej ścieżce.
I co?
– Nigdy nic mi się z tego powodu nie stało. A nie jeden raz byłam przeciw większości. Nie muszę bezkrytycznie popierać stanowisk PO.
Może na tym polega wasza słabość i siła PiS? Że tam jak ma być podjęta decyzja, to wszyscy głosują tak, jak ma być. A wam nie udało się nawet przegłosować postawienia Zbigniewa Ziobry przed Trybunałem Stanu.
– Nazwałabym to mniej cenzuralnie, ale powiem tylko, że daliśmy plamę.
Wy daliście plamę, a PiS dał radę.
– Nie dają rady. Dają radę rozpiep***ć nam kraj.
Oni uważają, że go naprawiają. Część Polaków też tak uważa.
– Nie będę nawet mówiła o demolowaniu armii, polityki zagranicznej, edukacji, opieki zdrowotnej, wymiaru sprawiedliwości, wycince drzew i o tym wszystkim, co widzimy każdego dnia. Najgorsze jest chyba to, że wszystkie złe emocje, słowa, zachowania uzyskały takie samo prawo do tego, żeby być wyrażane, jak te dobre. I złe jest to, że budują swoje poparcie na ucieczce od wolności i odpowiedzialności. Prezes Kaczyński widzi naród jako bezwolny zbiór jednakowych, jednowymiarowych ludzi, którymi można w dowolny sposób manipulować. To jest straszne.
Joanna Mucha podczas Czarnego Protestu (fot. AG)
W pewnej rozmowie z „GW” powiedziała pani…
– …że nas zaczną wsadzać.
I że kiedyś w Sejmie władza z opozycją rozmawiała, a teraz jedni patrzą na drugich, jakby tamci już siedzieli za kratkami. Dwa plemiona.
– W Sejmie plemiona jak najbardziej są.
Niczym wrogie bandy dzikich ludzi w pani książce „Wszystko się stało”. Jak polityk pisze książkę, to z reguły jest to autobiografia. A tu proszę. Lubi pani science-fiction?
– Literatury post-apokaliptycznej nie czytam. Ale biegam z dzieciakami na wszystkie filmy o – tak to nazywamy – alternatywnych wizjach przyszłości. Może dlatego jeden z recenzentów mi powiedział, że napisałam film.
Ten film byłby bardzo ponury.
– Autorzy powieści czy twórcy filmów fantastyczno-naukowych chcą poprzez nie powiedzieć coś o teraźniejszości. Moi znajomi, kiedy pierwszy raz słyszeli o książce, zastanawiali się, czy odnajdą w niej konkretne postaci z polityki ukryte za zmienionymi nazwiskami. I czy czegoś się dowiedzą o politycznej kuchni.
I nie ma z pani nic w Annie, głównej bohaterce?
– Wszystkim się wydaje, że Anna to ja. Ale tak nie jest. Ona zachowuje się zupełnie inaczej, niż ja zachowałabym się na jej miejscu.
Nie ma zamierzonego podobieństwa osób i wydarzeń?
– Nie ma. Żadnych. Jest jedna postać wzorowana na autentycznej żyjącej osobie. Ale to nie polityk. Książkę zaczęłam pisać 1 sierpnia 2014 roku. Skończyłam w okolicach wyborów w 2015 roku. Więc analogie do dzisiejszej sytuacji politycznej musiałyby świadczyć o moim dużym darze przewidywania.
To byłaby pani Kasandrą. Podzielimy się na plemiona i będziemy się bić?
– Nakręcające się antagonizmy między cywilizacjami to megatrend. Niezwykle niebezpieczny. Do tego ludzie mają poczucie, że dzieją się na świecie rzeczy, które wyszły poza kontrolę państw, instytucji międzynarodowych i finansowych. Państwa się zadłużają – jeszcze chwila i nie będą w stanie tego zadłużenia obsłużyć. Wciąż rosną nierówności płac. Jedni zarabiają niebotyczne pieniądze, a najmniej uprzywilejowana część społeczeństwa zarabia bez zmian – czyli źle. Korporacje, w tym banki, mają znacznie silniejszą pozycję od ich klientów, ludzie mają poczucie, że nawet kiedy niesprawiedliwość jest rażąca, nie wygrają z nimi. A państwa są bezsilne. Albo udają bezsilność.
Jeśli książka może być dla mnie podpowiedzią, to boi się pani też tego, że ludzie nie umieją wyznaczać sobie granic.
– Zgadza się. Nie umiemy się samoograniczać. I nie umiemy pilnować tych granic, które sami sobie wyznaczyliśmy. To chyba Jan Paweł II powiedział, że wolność jest „do”, a nie „od”. Bo wolność „od” to jest samowola i swawola. Ta wolność, o którą walczyli ludzie Solidarności, to była wolność „do” – wolność do tego, aby robić to, na co nie pozwalała władza: zakładać związki, organizować się, samodzielnie myśleć.
Joanna Mucha (fot. Jakub Orzechowski/AG)
Ostatnio Jerzy Radziwiłowicz powiedział w rozmowie z nami, że ma wrażenie, iż w dzisiejszej Polsce wolno robić rzeczy, których wcześniej wolno nie było.
– Tak, mówiłam już o tym. W tej chwili wolność jest postrzegana przez wielu jako wolność „od” wszystkiego. Przecież kolejny megatrend, którego przedstawicielem w Polsce jest Kukiz, zakłada, że poprawność polityczna jest – dla niektórych ludzi – czymś przestarzałym, głupim i niepotrzebnym.
A nie jest? Granica między wolnością słowa a poprawnością polityczną bywa trudna do określenia.
– Nie jest. Przecież poprawność polityczna to jest w pewnym sensie zinstytucjonalizowanie szacunku do drugiego człowieka! A ten szacunek jest dziś odrzucany jako coś niepotrzebnego. Nie rozumiem tego. Nie mogę tego zaakceptować. Ani tego, że mamy ludzi chełpiących się wolnością od kultury, wolnością od tolerancji, wolnością od dobrych obyczajów.
Wolno matce dwójki dzieci, która poszła na czarny protest, powiedzieć, że chce zdobyć sobie „prawo do zarzynania trzymiesięcznej żywej istoty”?
– Nie chcę tego nawet komentować.
Łatwo panią zdenerwować?
– Nie.
Kukizowi się udało.
– To jeszcze nie było zdenerwowanie. Ale wywołał we mnie i moich dzieciach przekonanie, że reakcja jest niezbędna.
Starcie Joanny Muchy i Pawła Kukiza, jesień 2016 r., Sejm (fot, Sławomir Kamiński/AG)
Kukiz jakoś się wytłumaczył? Przeprosił?
– Zostawiam to między mną a nim.
Pytam dlatego, że rozmawiamy o wyznaczaniu granic.
– Mam nadzieję, że nigdy więcej tego nie zrobi. Nie mogłam pozwolić, by to uszło mu płazem. Zareagowałam, ponieważ pierwszy raz w trakcie mojego dziewięcioletniego pobytu w Sejmie ktoś zaatakował moje dzieci.
W pani książce dzieci są odbierane rodzicom, kontrolowane, żeby przypadkiem nie wyrosły na dzikich.
– Dzikich starałam się opisać na podstawie tego, co wiemy o małpach naczelnych i ludziach pierwotnych. Czysta biologia, walka o dominację, o przedłużenie gatunku, o przekazanie genów. Mamy to zapisane w świadomości i wychodzi z nas na co dzień. Jesteśmy przecież cywilizowani dosyć krótko. Pytam w książce nawet, czy tak wygląda człowiek zredukowany do pierwotnych instynktów.
W pani książce świat to chaos.
– Boję się tego, że dzieją się na świecie rzeczy i trwają procesy polityczne i społeczne, nad którymi nie mamy kontroli.
Fikcyjny świat z książki układają od nowa kobiety. Mężczyźni walczą o władzę.
– Nie wszyscy. Nie ma tam dychotomii – dobre kobiety, źli mężczyźni. Główna bohaterka nie jest krystaliczna. Ale fakt, ktoś mi powiedział, że to pewnie jedna z pierwszych książek post-apo napisanych przez kobietę, z perspektywy feministycznej. Większość moich recenzentów to mężczyźni. Przyznawali, że w sytuacjach, które opisałam, zachowaliby się zupełnie inaczej niż moja bohaterka.
We „Wszystko się stało” dobrzy przegrywają, bo nikt nie ma siły zrobić krzywdy postaci jednoznacznie złej. Pesymistyczna ta książka.
– Bo wynika z pesymistycznych diagnoz. Nasz świat ma strasznie dużo wad. Ale populistyczne alternatywy, które są nam przedstawiane, są jeszcze gorsze.
Nie radzimy sobie?
– Truchcikiem zbliżamy się do skraju przepaści. Pytanie, czy zrobimy wielki krok naprzód.
W pani książce cywilizacja upadła, większość ludzi zdziczała, nieliczni usiłują przetrwać w enklawach. W plemionach dzikich ludzi jest typowo samcza władza nad kobietami. Ale i w ostańcach cywilizacji kobiety mają, cytat, „przej***ne”. Dlatego pani bohaterka nie waha się pociągnąć za spust.
– Gdyby tego nie zrobiła, krzywda stałaby się nie tylko jej, ale jej najbliższym. Ale strzela dopiero wtedy, kiedy sytuacja zagraża jej bytowi i bytowi osób, którymi się opiekuje.
Gdy polskie kobiety poczuły się realnie zagrożone, to wyszły na ulice.
– To powód do optymizmu. Za dwa lata będzie setna rocznica zdobycia przez polskie kobiety praw wyborczych. Te sto lat to zdobywanie przyczółków normalnego funkcjonowania kobiet w społeczeństwie. Równoprawnego rozwoju – bo o równość chodzi.
Joanna Mucha z parasolką – symbolem czarnego protestu (fot. Sławomir Kamiński/AG)
In vitro, aborcja, pigułka po, próby storpedowania konwencji antyprzemocowej. Za dwa lata z tą równością może być nieciekawie.
– Bo nagle przyszła kontrrewolucja ze strony patriarchalnego świata. W postaci…
..starszych panów…
– …po imieniu: Jarosława Kaczyńskiego czy Donalda Trumpa.
A Platforma zrozumie, że to, czego nie zrobiła przez osiem lat w kwestii równości, czyli walkę z przemocą w rodzinie, równouprawnienie kobiet i mężczyzn, związki partnerskie, przydałoby się wziąć na sztandary?
– Jesteśmy partią centrum i to, co zapowiadaliśmy, w większości udało się wykonać. Przypomnę chociażby program in vitro i przyjęcie konwencji antyprzemocowej.
Co nie zmienia faktu, że to po lewej stronie jest wolne pole. Na razie orzą je mniejsi gracze.
– Ale my nie jesteśmy partią lewicową. Zdecydowana większość naszego elektoratu chciała utrzymania status quo lub powolnych zmian, a nie rewolucji. Mówię o kierunku obranym przez PO, bo o Platformę pan pyta. Ja, jak pan wie, mam poglądy nieco bardziej lewicowe w niektórych obszarach i liberalne w innych.
Tego, że nie przepchnęliście związków partnerskich, ludzie z potencjalnie waszego elektoratu wam nie darują. I kilku innych głosowań światopoglądowych też.
– Związki to jest postulat akceptowany przez pewną grupę, ale nie przez większość Polaków. Tak samo prawo aborcyjne – społeczna akceptacja dla jego ewentualnej liberalizacji rośnie dopiero teraz. Zmienia się natomiast to, czego ludzie oczekują od państwa.
Oczekują więcej.
– Oczekują czegoś innego. Czego – tego do końca nikt jeszcze nie wie. Taki prosty przykład: ludzie często pośrednio utożsamiają swoje państwo z własnym pracodawcą. I jeśli on ich traktuje nie fair, to dla nich oznacza to, że państwo jest bezsilne, że ich zdradziło. Oczekują państwa, które postawi się silniejszym i stworzy warunki fair.
Jakie to są warunki fair?
– Myślę o państwie, które jest w stanie ochronić słabszego w różnych aspektach. Nie o państwie, które opłata w kaftan bezpieczeństwa, w którym nie można wykonać ruchu. Raczej o takim, które jest opoką. O państwie, na którym można bezpiecznie budować swoje życie. Państwie, które w trudnej sytuacji stanie po stronie obywatela. I jeszcze zrobi wszystko, żeby zapewnić równość, będzie tworzyło warunki dla niej. Jeśli tak podejdziemy do relacji państwa i obywatela, to będziemy w stanie sformułować ofertę, która nie będzie populistyczna, a wyjdzie naprzeciw ludzkim oczekiwaniom.
A nie powinniście się trochę wymyślić na nowo? Na prawicy jest monolit PiS.
– Jaki tam monolit. Od kilku miesięcy powtarzam, że spodziewam się konfliktu między prezesem Kaczyńskim a ministrem Macierewiczem.
Już jest. Bartłomiej Misiewicz posłużył za kij, którym się obaj okładali. Wyleciał z PiS.
– A pan Berczyński z przewodniczenia podkomisji smoleńskiej. Minister Macierewicz nie mieści się w swoim ego. Na razie z tego zwarcia wychodzą na zewnątrz niteczki. Ale dzieje się znacznie więcej.
Prezes PiS Jarosław Kaczyński i szef MON Antoni Macierewicz, z tyłu Bartłomiej Misiewicz (fot. Sławomir Kamiński/AG)
Koledzy z PiS potwierdzają?
– Trzy miesiące temu kolega dobrze zorientowany w sprawach tej ekipy popukał się w głowę, kiedy mówiłam, że się za siebie wezmą. Tego samego dnia zadzwonił i przyznał, że jest coś na rzeczy.
A czy czekanie na to, aż w obozie władzy zaczną się brać za łby, to nie jest kiepska strategia dla partii, która chce odzyskać władzę?
– To w ogóle nie jest ani strategia, ani nasza strategia. To okoliczności zewnętrzne, których nie mamy prawa nie wykorzystać.
Pani już raz była w rządzie.
– I wiem, że jeśli ktoś oczekuje poklasku, akceptacji dla swoich działań, blasku fleszy i świecidełek, to rząd nie jest miejscem dla niego. Więcej się dostaje szlamu, który wylewa się człowieka na każdym kroku. A niektórzy pana koledzy i koleżanki próbują tętnicę przegryźć. Nawet wtedy, kiedy…
Kiedy?
– Kiedy jest się po prostu niewinnym, no!
Dla tabloidów nie ma to znaczenia.
– Każde stanowisko ministerialne to misja mniej lub bardziej samobójcza. Jeśli chce się coś zrobić dobrze, na poważnie, to trzeba być gotowym na utratę kawałka zdrowia i życia. Wszystkim się wydaje, że to takie ukoronowanie kariery polityka: minister. Oczywiście fotel ministra to ogromna liczba rzeczy wspaniałych. Poczucie sprawczości, wpływania na to, co się dzieje, jest niesamowite. Ale z drugiej strony to nieprawdopodobnie ciężka, trudna, niewdzięczna, wredna robota.
W opozycji jest bezpieczniej.
– Ale możliwość wpływania na rzeczywistość jest czymś bardzo, bardzo fajnym. Mam po tym, jak byłam w ministerstwie zdrowia…
To przejęzyczenie nie było przypadkowe?
– Jasne, że nie. Freud mógłby się tu pobawić moimi słowami. Po pracy w ministerstwie sportu mam olbrzymie poczucie satysfakcji, mimo tego, co na mnie spadło. Rozruszanie sportu powszechnego, turniej Euro2012, dokończenie Stadionu Narodowego.
Wróciłaby pani, gdyby była okazja?
– Tak.
Ale chyba nie do sportu.
– Nie, nie do sportu. Zdrowie to mój ukochany obszar.
Okładka książki Joanny Muchy i ona sama z szalikiem polskiej reprezentacji (fot. mat. wyd. WAB/Sławomir Kamiński/AG)
Miałaby pani co robić.
– To jest we wszystkich rządach najtrudniejsze pole. Powiem coś kontrowersyjnego: nasz system opieki zdrowotnej, biorąc pod uwagę, jak marne pieniądze na niego wydajemy, jest zaskakująco wydolny. Wszyscy narzekamy i mamy na co narzekać. Ale warto porównać go z innymi systemami, uwzględniając dostępne w każdym przypadku pieniądze. Gwarantuję duże zaskoczenie.
Próbka możliwości obecnego resortu zdrowia: pigułka „po” znów tylko na receptę, minister, który mówi, że w przypadku gwałtu własnym córkom nie dałby pigułki po…
– Znając ministra Radziwiłła, mam przekonanie, że to nie jest ideowy wybór, tylko chęć podlizania się tu i ówdzie.
Mamy ministra zdrowia czy sumienia?
– Koń, jaki jest, każdy widzi. Bartek Arłukowicz dobrze określił pana Radziwiłła. Encyklopedia mu się z encykliką pomyliła.
Patrząc na to, nie czuje się pani bezsilna? Przecież opozycja, działając według reguł demokratycznych, nie może nic zrobić.
– Możemy, możemy.
Ale co? Nic nie przegłosujecie.
– Tak. Ale Polacy są mądrzy. Już zaczynają zmieniać opinię na temat tego rządu.
Duży optymizm. To kilka sondaży.
– Ale wyraźny trend. Nie sądzę, by coś go zmieniło. Ale tak, czuję się potwornie bezsilna, gdy władza podkopuje podstawy ustroju. Bo nie ma narzędzi, żeby się bronić. Nawet narzędzia atomowe dzisiaj użyte, mogłyby nic nie dać. Atomowe, czyli te które obalały totalitaryzmy. Wielkie demonstracje, protesty, strajki generalne.
Joanna Mucha (fot. Sławomir Kamiński/AG)
Widziałem ostatnio pomysł PO – jeden wielki akt prawny, który cofnie wiele zmian PiS. U pani na profilu.
– I to jest bardzo dobry pomysł.
Tak? Cztery lata później następna władza takim samym aktem cofnie to, co kolejna zrobiła. I tak co cztery lata każda nowa władza całkowicie zakwestionuje poprzednią? Ile tak można się bawić w kotka i myszkę?
– Ktokolwiek przejmie władzę po PiS, a mam nadzieję, że tak się stanie za 2,5 roku albo wcześniej, nie wyobrażam sobie, żeby nie rozliczył ludzi, który zrobili ten bałagan. Ich trzeba wyeliminować na stałe z życia publicznego.
Czyli co? Sądy? Wyroki? Więzienie?
– Trybunał Stanu.
Dla kogo? Jeszcze nikt nigdy przed nim nie stanął.
– Dla wszystkich, którzy złamali Konstytucję. Plus zwykłe sądowe wyroki dla tych, którzy złamali prawo. A jest ich coraz więcej.
Joanna Mucha. Posłanka PO. Ekonomistka, polityk, posłanka na Sejm VI, VII i VIII kadencji, od 2011 do 2013 minister sportu i turystyki. Doktor nauk ekonomicznych w zakresie ekonomii zdrowia (2007). Pracowała jako nauczyciel akademicki na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, była też działaczką Unii Wolności.
Tak bije polska policja. Rzecznik Praw Obywatelskich o torturach na komisariatach
„A może rzeczywiście politycy, w tym Andrzej Duda i Beata Szydło, wstydu nie mają?”
23.04.2017
Polacy mają dużo wyrozumiałości dla słów i poczynań polityków, zwłaszcza tych, których popierają. Ale to obciach być wyborcą osoby, która zapędziła ich samych w róg zawstydzenia.
Kończ waść, wstydu oszczędź! – padały sienkiewiczowskie słowa przy okazji wyssanych z palca oskarżeń kierowanych przez Witolda Waszczykowskiego pod adresem unijnych przywódców, jakoby dopuścili się fałszerstwa, wybierając Donalda Tuska na drugą kadencję przewodzenia Radzie Europejskiej. Oraz z powodu Antoniego Macierewicza i jego przybocznego Bartłomieja Misiewicza. Albo ze względu na woltę Jacka Saryusza-Wolskiego. Ale czy politycy, wszystko jedno jakiej proweniencji, wstydzą się tego, co mówią lub robią? Czy w polityce jest w ogóle miejsce na tę emocję? Albo czy być powinno?
Wstyd jest przecież „przykrym, upokarzającym uczuciem spowodowanym świadomością niewłaściwego, złego, hańbiącego postępowania (własnego lub czyjegoś), niewłaściwych słów, świadomością własnych lub czyichś braków, błędów itp., zwykle połączony z lękiem przed opinią” (definicja według słownika języka polskiego PWN). Nic dziwnego, że zazwyczaj ludzie go unikają. I choć wstyd jest absolutnie naturalny, jak polityk może się do niego przyznać? W końcu by się jeszcze bardziej ośmieszył. Upokorzyłby sam siebie. Pokazałby, że „jako człowiek ma jakiś zasadniczy brak, defekt czy upośledzenie” (Patricia i Ronald Potterowie-Efronowie, „Letting go of shame. Understanding how shame affects your life”). To w żadnym razie nie uchodzi w życiu publicznym, gdzie trzeba być twardym. Gdzie nie ma miejsca na sentymenty. Gdzie rzadko słychać: „Pomyliłem się, zrobiłem błąd, przepraszam”. Tylko, by ukryć wstyd, trzeba się ciężko napracować.
Popatrzmy na Andrzeja Dudę. Czy prezydent się wstydzi? Nie tego, co mówi, ale tego, co robi? Słów typu „Ojczyznę dojną racz nam wrócić panie” czy „Wiem, że wprowadzane przez rząd PiS reformy napotykają ostry sprzeciw dotychczasowych elit. Ale chcę powiedzieć wyraźnie: nie zatrzymamy się, nie zatrzyma nas żaden jazgot”. Może po prostu nie pamiętać, choć te ostatnie wypowiedział nie dalej jak 30 stycznia tego roku. Pamięć może przecież odmawiać mu posłuszeństwa w kwestii składanych deklaracji o byciu prezydentem wszystkich Polaków. Więc nie ma powodu do wstydu. Tyle że podpisuje wszystko, co partyjni koledzy podsuną mu na biurko. Zapytanie o konstytucyjność nowelizacji ustawy o zgromadzeniach (która daje możliwość uzyskania zgody na cykliczne zgromadzenia w danym miejscu i czasie jednej grupie, co zamyka możliwość gromadzenia się innym w tym samym terminie i lokalizacji) przemilczę w obliczu obecnego autorytetu i linii orzeczniczej Trybunału Konstytucyjnego. Również wymachiwanie szabelką w sprawie armii nie zasługuje na uwagę.
Oba te wydarzenia są uszyte pod publiczkę. Żeby poprawić wizerunek. Zyskać w oczach społeczeństwa na samodzielności. A może i przypudrować wstyd. Prezydenta z wizją domagał się Andrzej Duda, kandydując na najwyższy urząd w państwie. Lokator, Plastuś, Długopis, Budyń – to tylko kilka z wielu przydomków, jakie przylgnęły do niego jako głowy państwa w niespełna półtora roku sprawowania funkcji. Nie bez powodu.
Jak reagować na ułaskawienie osoby, która jest skazana nieprawomocnym wyrokiem? Na przyjmowanie ślubowania od sędziów trybunału w środku nocy? Na rekordowo szybkie składanie podpisu pod każdą ustawą przyjętą przez parlament? Na niepowoływanie sędziów? Na wręczanie odznaczeń państwowych według nie wiadomo jakiego klucza? Czasem na bezradność najlepszy jest żart i śmiech. Ale patrząc na prezydenta, odnoszę wrażenie, jakby to nie o nim. Nawet jeśli się wstydzi, to udaje, że go to w ogóle nie dotyczy. Wyparcie to, jak widać, dobra technika obronna. Chyba że to cynizm.
A Beata Szydło? Na pewno była dumna z wygranych dwóch kampanii wyborczych w 2015 r. To ona, a nie Jarosław Kaczyński, wraz ze sztabem pomocników zrobiła w pół roku nieznanego szerzej człowieka prezydentem Polski. To ona doprowadziła PiS do samodzielnych rządów. Czy świadomość tych sukcesów wystarczy, by się nie wstydzić tego, co robi jako prezes Rady Ministrów? Malowany premier. Marionetka. Broszka. Trudno o bardziej wymowne określenia. I trudno o bardziej kamienną twarz niż jej. Antoni Macierewicz, Zbigniew Ziobro i Mariusz Kamiński w rządzie? – taki był plan. Niepublikowanie wyroków Trybunału Konstytucyjnego? – w zgodzie z prawem.
Jarosław Kaczyński, decydujący o najdrobniejszych szczegółach w kraju, spotykający się z Theresą May albo Viktorem Orbanem? – prawo lidera partii. Głosowanie przeciw rodakowi na forum unijnym? – nie handluje się zasadami. Po ataku terrorystycznym w Londynie – winna jest polityka imigracyjna UE, choć zamachowiec tak tu, jak i wcześniej we Francji i w Belgii urodził się w kraju, w którym atak miał miejsce. Suche formułki. Jak ta sparodiowana w „Uchu Prezesa”: „Przez osiem lat Polacy i Polki byli ignorowani…”. Ma je pani premier zawsze na podorędziu. W połączeniu z brakiem emocji zdaje się, że stan zawstydzenia jest jej zupełnie obcy. Nic bardziej mylnego. To po prostu maska. Jak inne wykorzystywane, niekoniecznie tylko przez szefową rządu, by schować wstyd. Abstrahowanie, zaprzeczanie, zawstydzanie innych, atak, agresja, słowotok, wyparcie, ucieczka w perfekcjonizm.
A może rzeczywiście politycy, w tym Andrzej Duda i Beata Szydło, wstydu nie mają? Bo polityka uprawiana dziś wymaga łamania norm, a cynizm jest niczym innym jak rewersem wstydu (wstyd: nie przestrzegam norm, wiem, że robię coś nie tak, i mam z tym problem; cynizm: nie przestrzegam norm, wiem, że robię coś nie tak, i nie mam z tym najmniejszego problemu). Nasi politycy są więc cynikami, dla których wstyd nie istnieje. Weźmy takiego Janusza Korwin-Mikkego, który na forum Parlamentu Europejskiego perorował: „Oczywiście, że kobiety muszą zarabiać mniej niż mężczyźni. Ponieważ są słabsze, są mniejsze, są mniej inteligentne i muszą zarabiać mniej. To tyle”. Czy wstydzi się tych słów? W żadnym razie. Nie żeby bronił się przed tą emocją, on po prostu tak uważa. I jeszcze powołuje się na jakieś bliżej nieokreślone dowody naukowe. Cynik pełną gębą.
Bądź wspominany Jarosław Kaczyński. „Naczelnik” dzielący społeczeństwo na lepszy i gorszy sort. „Strateg” obierający demokratyczne państwo prawa z jego atrybutów demokratycznych i prawnych, jak się obiera cebulę. „Ludzki pan”, bo po prostu pan, dopuszczający demonstracje i protesty, ale też sugerujący, że może to jednak ludzie specjalnej troski się zebrali. Czyż nie cynik? Bo przecież o wstydzie w jego przypadku nie ma mowy.
Albo taki Grzegorz Schetyna i jego obietnica opozycji totalnej, co to nie radzi sobie w obecną władzą w ogóle i nie ma do zaproponowania społeczeństwu nic lepszego niż PiS. A wcześniej Donald Tusk i jego taktyka ciepłej wody. Chciałoby się rzec: wstyd i zgrzytanie zębów. Ale tak naprawdę to wyłącznie cynizm.
Cóż, Polacy mają dużo wyrozumiałości dla słów i działań polityków, zwłaszcza tych, których popierają. Nie oczekują, że będą nadludźmi, którzy żadnych błędów nie popełniają. Nie przeszkadza im ukrywanie wstydu ani cynizm, bo zdają sobie sprawę, że polityka nie toleruje tej emocji. Ale oni sami mają granicę tolerancji. Bardzo pilnie strzeżoną. Stoi w miejscu, w którym sami muszą się wstydzić za danego działacza sceny politycznej. Nie lubią tego bardzo. I ukarzą każdego, kto tę granicę przekroczy. Zwłaszcza na arenie międzynarodowej.
Spotkało to Jacka Protasiewicza (kto go teraz pamięta?), który będąc pod wpływem alkoholu, wykrzykiwał na frankfurckim lotnisku „Heil, Hitler!”, a piastował podówczas funkcję wiceprzewodniczącego Parlamentu Europejskiego z ramienia PO. I Bronisława Komorowskiego (musiał utworzyć własny instytut, by zupełnie nie wypaść z orbity publicznej), który zaliczył wiele gaf i wpadek, z „Chodź, szogunie” oraz radą o zmianie pracy i wzięciu kredytu na mieszkanie włącznie.
Jeszcze nie wiadomo, jaka ostatecznie będzie cena za wypad Ryszarda Petru na Maderę z koleżanką posłanką podczas kryzysu parlamentarnego – na czym nie dość, że dał się przyłapać, to jeszcze w żaden logiczny sposób nie umiał wytłumaczyć – choć już widać wyraźny spadek notowań jego i samej Nowoczesnej.
Nie inaczej jest z Jackiem Saryuszem-Wolskim po kandydowaniu na przewodniczącego Rady Europejskiej w kontrze do Tuska. Za ten właśnie pusty gambit płaci też cała partia Kaczyńskiego spadkami poparcia po prawie półtorarocznej stabilności słupków. Nie było takiego skutku przy wojnie o Trybunał Konstytucyjny, chociaż unijne struktury były (są) w nią zaangażowane. A teraz proszę. Wystawienie na szwank opinii o Polakach, pokazanie ich jako awanturników, którzy wystąpią przeciwko wszystkim byleby zatopić swojego rodaka – wieloletniego konkurenta – podziałało jak kubeł zimnej wody. Taki wstyd! Na całą Unię Europejską! Ba, na cały świat! Wprost trudne do zniesienia. Tak samo jak przebąkiwania o wyjściu z Unii Europejskiej. Polacy nie chcą być znowu zaściankiem Europy. Nie zamierzają stanowić orbity rosyjskiej. Powrót do takiego statusu to wstyd trudny do wyobrażenia. A w połączeniu z troską o własny los, interesy i przyzwyczajenia daje mieszankę wybuchową.
Polaków nie stać na wyjście z Unii jak Wielkiej Brytanii. Polska jest cały czas na dorobku. A jej obywatele doceniają wartość członkostwa w UE. Kto z politycznego świata tego nie rozumie, ten nie powinien w nim być. Wytykanie palcem, stawianie do kąta, rumieńce zażenowania z powodu polityków nie są dla Polaków. Oni nie chcą się wstydzić. Szukają powodów do dumy. W zdecydowanej większości są dumni z tego, że Polska jest częścią europejskiej wspólnoty (ponad 70 proc. odpowiedziało w taki sposób w badaniu przeprowadzonym przez panel badawczy Ariadna dla DGP w marcu 2016 r.). Z tego, że są pełnoprawnymi Europejczykami. Że są Polakami (choć mogą mieć pretensje do samego państwa). Że należą do narodu, z którym trzeba się liczyć. Nie przystaną na utratę takiego poczucia. Nie zgodzą się na kolejny wstyd. Nie przejdą do porządku dziennego nad obciachem, a obciachem jest być wyborcą polityka, który zapędził ich w róg zawstydzenia. Tu nie ma zmiłuj. Nie ma przebaczenia. Polityk, który zamiast dumy przyniósł wstyd, dostanie czerwoną kartkę. Rzadko jest inaczej.