Bez UE, bez otwartych granic, będziemy tylko plamą na mapie Europy. Do tego zmierza ten rząd. Za obronę ojczyzny nie ma kar! Walczmy!

Krótko i węzłowato.

W SPRAWIE OŚWIADCZENIA WYGŁOSZENGO PRZEZ PREMIER RP 25 SIERPNIA 2017

  1. Na twitterze napisałem na temat tego oświadczenia lakoniczne (taka istota TT) stwierdzenie zawierające się w następujących słowach:

“Przykro mi to pisać ale to oświadczenie jest skrajnie nieprofesjonalne, nastawione na własny wąski elektorat a wynika ze złej polit zagr RP” https://t.co/beAtRA4rya

Aby nie nazwano mnie “totalną opozycją”, hejterem czy trollem chcę wyjaśnić dlaczego uważam, że to wystąpienie było tak fatalne dla interesu RP, choć przyznaję, że buduje efekt mobilizacji i “zwierania szeregów” w najtwardszym elektoracie PiS.

Skupię się tylko na tym co moim zdaniem jest szkodliwe dla RP:

1. Już na końcu pierwszego akapitu pojawia się stwierdzenie że “Polska nie jest w konflikcie z żadnym z krajów UE, ani z nią samą”.  Oczywiście są różne rodzaje i poziomy konfliktów więc można bronić tego stwierdzenia odpowiadając, że nie jesteśmy dziś dziś z nikim w stanie wojny. Jednak ilość i skala konfliktów na linii Polska-Niemcy, Polska-Francja, Polska – Komisja Europejska, Polska -UE, jest tak duża, że to stwierdzenie jest zwyczajnie kuriozalne. Każdy w Europie wie, że tak jest więc to stwierdzenie zwyczajnie obraża inteligencję i to sądzę że nawet części wyborców PiS.

2. Pani Premier doradza prezydentowi Francji by zajął się sprawami swojego kraju, podczas gdy wszyscy przywódcy europejscy są zobowiązani kształtować politykę europejską. Samo ”pouczanie” można zrozumieć jako rewanż za wypowiedzi prezydenta Macrona w czasie jego wyprawy po centralnej Europie. Jednakże przecież główny postulat PiSu w sprawach europejskich jest taki, że nie biurokracja brukselska, ale Państwa powinny kształtować wspólną politykę! Trudno więc odmówić Prezydentowi Francji, jeszcze znając prezydencki przecież system władzy w tym kraju, nie tylko udziału, ale i wiodącej roli w kształtowaniu polityki UE. Samo stwierdzenie jest zupełnym kuriozum, nawet biorąc pod uwagę kontekst.

3. Porównywanie poziomów gospodarki to kolejne kompromitowanie się naszych władz. Oczywiście zwolennicy PiS wyciągną różne zestawienia, wskaźniki, ale przeciętny obywatel Europy z ciekawości wygoogla PKB, albo zwyczajnie skonstatuje skąd i dokąd wyjeżdżają ludzie do pracy.

4. Porownywanie poziomów bezpieczeństwa to z kolei zagrywka nie przyzwoita. Ok. Część czytelników powie, że w polityce nie trzeba przejmować się przyzwoitością, ale prawda jest taka, że zasady mają znaczenie. To gra w której sie nawet fauluje, ale której poziom nie może schodzić na zbyt niski pułap. Francja boryka się z innymi zupełnie problemami niż Polska, wynikającymi z bardzo wielu czynników historycznych, kulturowych i politycznych. Choć faktem jest, że poziom bezpieczeństwa jest w Polsce wyższy, to jednak dodałbym że jeszcze… bo dalsze przyzwalanie na rosnące w siłę radykalizmy “rodzime” szybko mogą tą “sielankę” zniszczyć nie mniej skutecznie niż terroryści.

5. Ostatni akapit to garść przytyków osobistych, niestety także nietrafionych i na koniec dopiero słuszna choć czysto życzeniowa uwaga, że Państwa Europy Środkowej będą wspólnie bronić się w kwestii “pracowników delegowanych”.

Całość jest skierowana tylko do własnego elektoratu i pogłębia fatalny obraz władzy w RP niekompetentnej, grającej konflitami, kształtującej wlasny radykalno-narodowy obóz mający pozwolić na utrzymanie się u władzy.

Dlatego właśnie inicjatywa Prezydenta RP w odbudowaniu Trójkąta Wejmarskiego nie mogła się powieść, bowiem stoi w sprzeczności z konfliktową polityką Rządu kierowanego w istocie przez Pana Jarosława Kaczynskiego.

https://mmilczanowski.wordpress.com/2017/08/27/w-sprawie-oswiadczenia-premier-rp-z-25-sierpnia-2017/

Kapuś Kukiz opublikował listę członków PO należących do PZPR, więc Maria Nurowska publikuje dużo bardziej kompromitującą listę PiS

Pisarka Maria Nurowska opublikowała listę polityków PiS związanych z PZPR.

Na pohybel zdrajcom! Zaś „elyta” PiS nie lepsza.

PiS to pokraczna partia.

„Gazeta Wyborcza”: NIK złoży doniesienie do prokuratury w sprawie Bartłomieja Misiewicza

27.08.2017
Najwyższa Izba Kontroli skieruje doniesienie do prokuratury w sprawie zobowiązań finansowych zaciągniętych przez Barłomieja Misiewicza w czasie, gdy piastował urząd szefa Gabinetu Politycznego Ministerstwa Obrony Narodowej. O sprawie informuje „Gazeta Wyborcza”.

Przedmiotem zawiadomienia są dwie umowy z 24 marca 2016 roku opiewające w sumie na 651,5 tys. złotych. NIK podaje ich numery, lecz nie informuje, czego dotyczyły.

Bartłomiej Misiewicz w kwietniu tego roku wystąpił z Prawa i Sprawiedliwości. Specjalna komisja orzekła wtedy, że były wspólpracownik Antoniego Macierewicza „nie ma kwalifikacji do pełnienia funkcji w sferze administracji publicznej, spółkach Skarbu Państwa czy innych sferach życia publicznego”.

Więcej informacji na stronie http://www.wyborcza.pl.

onet.pl

SKOK-i i PiS przyciągają się, jak wszystkie szemrane interesy

SKOK-i i PiS przyciągają się, jak wszystkie szemrane interesy

Od kilkunastu lat wiadomym jest, iż SKOK-i są największą aferą finansową III RP. Aferą, która ma wpisany w podstawy pierworodny grzech aferalny – w postaci przejmowania poszczególnych kas w kraju poprzez centralną czapę, zawiadywaną przez braci Biereckich, w tym przez – uważanego za założyciela kas – Grzegorza Biereckiego, obecnie senatora PiS. Kasy od początku nie podlegały kontroli finansowych instytucji nadzorczych, zawsze szukając parasola ochronnego. Najpierw był to AWS, a potem parasol trzymała nad głowami Biereckich partia Jarosława Kaczyńskiego.

Tym samym za parasol polityczny SKOK-i musiały odwzajemniać się w postaci wszelkich ulg finansowych dla polityków PiS, uznaniowości w formie sponsoringów, pomaganiu w tworzeniu mediów pisowskich. A oprócz tego grupa zgromadzona wokół rodziny Biereckich wyprowadzała dla siebie pieniądze pod pretekstami tworzenia siostrzanych spółek w rajach podatkowych.

Aferalna wiedza o SKOK-ach jest dla nas tylko powierzchowna, bo nikt z zewnątrz nie zrobił solidnego audytu – nawet publicystycznego. SKOK-i pod parasolem PiS są w chronicznym upadku – ten upadek jest opłacalny. Finansiści i wspierający ich politycy zarabiają nie tylko na zyskach, ale i na stratach. Wszak superatę można od razu transferować do własnej kieszeni, a manko uzupełnią klienci i polityczni opiekunowie, którzy korzystają z kasy państwa. Ten ostatni sposób nazywany jest piramidą, braki bowiem uzupełniają następni pożyczkodawcy.

SKOK-i równie dobrze mogły wejść w polityczny alians z każdą partią, ale nie ma takiej w kraju, która trwa od początku III RP, oprócz PiS. Pre-PiS-em było Porozumienie Centrum, które też, jak SKOK-i ufundowane jest na podobnej aferze co Art-B (siedział za kratami najbliższy współpracownik Jarosława Kaczyńskiego, Maciej Zalewski).

Więc SKOK-i były „skazane” na PiS, do takiej konsolidacji musiało dojść, bo afera przyciąga aferę, aby można było dokonać podziału rynku. Dobrze ukazane jest to we wszystkich częściach „Ojców chrzestnych” – „ty zajmiesz się narkotykami, a ja panienkami i ochroną”. Taka jest logiki aferalności, acz w polityce te „subtelności” mają nieco inaczej przebiegające linie demarkacyjne.

Długo SKOK-i opierały się nadzorowi Komisji Nadzoru Finansowego (KNF), bo taki  organ państwowy ma wgląd w przepływ pieniędzy, niekoniecznie prawomyślny. Zamieszana w ochronę przed kontrolą KNF była kancelaria prezydenta Lecha Kaczyńskiego, w której prawnie odpowiadał za tę działkę Andrzej Duda – SKOK-i to jeden z naczelnych jego grzechów pierworodnych, kto wie, czy nie podstawowy, który jest do dzisiaj skutecznym hakiem.

Gdy SKOK-i już nie mogły działać w nieprzejrzystości, bo musiały uzupełniać swoje braki z Bankowego Funduszu Gwarancyjnego (BFG), zgodziły się na nadzór KNF. Na BFG składają się wszystkie banki.
Mimo łatania braków z BFG do tej pory upadło kilkanaście SKOK-ów. W upadłości są kolejne. Stan na dzisiaj jest dramatyczny, bo wyczerpały się wielomiliardowe składki banków złożone w BFG.

Albo inne banki zostaną opodatkowane na rzecz BFG, które mogłyby wspomóc bankrutujące SKOK-i, albo państwo przyjdzie na ratunek. Andrzej S. Bratkowski, były wiceprezes NBP i były członek Rady Polityki Pieniężnej, mówi dla portalu Interia: – „Może się okazać, że do ratowania SKOK-ów będzie musiał dopłacać budżet państwa”.

A to znaczy, gdyż ludzie pokroju Bratkowskiego są ostrożni, „dyplomatyczni” retorycznie, iż państwo dołoży się do braków w SKOK-ach. Czyli – Polko i Polaku – z twoich podatków będzie ratowany szemrany interes Biereckich i ich ochroniarzy politycznych – PiS. Państwo polskie jest coraz bardziej szemrane pod obecną władzą PiS.

Waldemar Mystkowski

koduj24.pl

Nieporozumienie Sierpniowe

Po 37 latach przyzwoici Polacy stanęli przed pytaniem, czy ustrzegliśmy zdobycze tamtego gorącego lata

Po 37 latach przyzwoici Polacy stanęli przed pytaniem, czy ustrzegliśmy zdobycze tamtego gorącego lata?

37 lat temu Andrzej Waligórski przyniósł do redakcji „Słowa Polskiego” wiersz, który udało się nam, młodym reporterom działu miejskiego, przemycić przed cenzorem i opublikować. Wiersz opowiadał o tym, co działo się wtedy wokół nas. O tym, że nam się zdarzył „piękny, mądry zryw, że Polacy rzekli, gdy się zeszli: – Są w ojczyźnie rachunki krzywd, lecz nie obca dłoń je przekreśli”. Waligórski uważał, że o wydarzeniach tamtego lata powstaną kiedyś „legendy i sagi, będą wiedzieć przyszłe pokolenia, że raz kiedyś narodowe flagi wywieszono bez rozporządzenia”. I prosił, żeby zapamiętać „te noce nieprzespane i te bramy fabryczne wśród kwiatów, gdy przestała naraz być sloganem dyktatura proletariatu”.

Ja zapamiętałem. Do dzisiaj pamiętam klimat tamtego lata, atmosferę napięcia, obaw i wielkich nadziei. Polska zamarła w oczekiwaniu na swoją historyczną szansę. A potem ludzie zaczęli się budzić. Powracające z Wybrzeża wagony kolejowe z hasłami malowanymi na burtach rozwoziły dobrą nowinę do najdalszych zakątków kraju. Na ścianach urzędowych budynków pojawiały się wezwania do strajku i do wsparcia protestujących. W każdym prawie domu można było znaleźć kopię 21 postulatów, często ledwie widocznych, bo przepisanych przez dziesięć kalek na domowej maszynie albo na służbowej w jakimś biurze.

Ludzie byli nie tacy jak dziś. Nieznajomi mijali się na ulicy z uśmiechem i pozdrawiali życzliwie, a czasem zatrzymywali się i rozmawiali ze sobą. Rozmawiali, a nie wykłócali. To byli całkiem inni Polacy. Kiedy zastrajkowała wrocławska zajezdnia – ta, w której Władek Frasyniuk rozpoczął polityczną karierę jako rzecznik prasowy komitetu protestacyjnego – okoliczni mieszkańcy nadal przychodzili na swoje przystanki, bo podjeżdżały tam liczne samochody prywatne, a nawet auta służbowe, oferując bezpłatną podwózkę do pracy lub do domu.

Łączyła nas wtedy nadzieja na lepszy los i na bezpieczną przyszłość. Jednoczyły wspólne marzenia i wiara, że spełni się choćby część postulatów, tych wyartykułowanych na Wybrzeżu, i innych – zasłyszanych, przeczytanych w ulotkach, uznanych za własne. O co nam wtedy chodziło? Głównie o to, by partia panująca oddała Polakom skradzione instytucje demokratyczne, by zwróciła nam zawłaszczoną wolność. Chodziło też o to, żeby władza przestrzegała choćby tylko tej koślawej konstytucji, choćby tego prawa, które sobie ustanowiła i tych międzynarodowych konwencji, które podpisała. Żeby telewizja i inne media anektowane przez partię rządzącą nie kłamały w żywe oczy, nie oszukiwały tak bezczelnie i nie szczuły na przeciwników władzy, nazywając ich warchołami i wichrzycielami na usługach wrogich ośrodków. Żeby patriotami nie byli tylko ci, co popierają rząd, a jego przeciwnicy nie stawali się automatycznie wrogami Polski i zdrajcami narodu. Żeby przywódca przewodniej partii nie był tak wszechwładny i żeby można go było bezkarnie nie lubić. Żeby tajne służby przestały nas podsłuchiwać i podglądać, żeby prokuratura i sądy nie były na gwizdek władzy i żeby ZOMO nie stało tam, gdzie ZOMO. Żeby państwem, administracją i gospodarką kierowali fachowcy, a nie partacze i gamonie z partyjną legitymacją. Żeby naszym dzieciom nie wciskano zafałszowanej historii, a oświata przestała być narzędziem politycznej indoktrynacji. Żeby byle grafoman – wazeliniarz gloryfikujący władzę nie rugował prawdziwego pisarza z polskiego panteonu twórców. Chodziło też o to, żeby opuścić frajerskie sojusze, otworzyć Polskę na zachodni świat i bez powodu nie wieszać psów na demokratycznych krajach i narodach bardziej od nas cywilizowanych. A w ogóle to chodziło o to, żeby naprawdę, tak naprawdę, a nie tylko w propagandowym sloganie, Polska rosła w siłę, a ludziom żyło się dostatniej – dzięki własnej pracy i pomysłowości Polaków, a nie metodą rozdawnictwa dóbr po uważaniu. I żeby nie korumpować społeczeństwa za pieniądze wypracowane przez społeczeństwo, byle tylko trwać przy władzy.

Niezapomniany Andrzej Waligórski z wrodzonym optymizmem zakończył ten swój wiersz wyznaniem wiary, że odtąd każdy rok, dzień, i miesiąc pracowitszy będzie i łaskawszy, „wierzę bowiem w sierpień ’80, co – strzeżony – pozostanie w nas na zawsze”. Po 37 latach przyzwoici Polacy stanęli przed pytaniem, czy ustrzegliśmy zdobycze tamtego gorącego lata? Co pozostało w nas z Sierpnia’80? Trzeba przyjrzeć się dzisiejszej Polsce. Warto sprawdzić, czy dopilnowaliśmy realizacji najważniejszych spośród ówczesnych marzeń, dążeń i postulatów. Warto zapytać, czy zdaliśmy egzamin z wolności i demokracji. A jeśli nie – to może zastanowić się, czy historia przewidziała dla nas w tej sprawie sesję poprawkową. A jeśli tak?

Andrzej Karmiński

koduj24.pl

Pisowiec Jaki jest rzeczywiście byleJaki

Patryk Jaki jest rzeczywiście bylejaki. Domaga się średniowiecznej zemsty dla sprawców gwałtu we włoskim Rimini na Polce.

Lincz.

Żałosny polityk. Taki sam, jak ci gwałciciele.

No i ten język – kaleki polski.

Takie „beleco” mieni się być Polakiem, byleJaki ma zniewolony, zgwałcony – zindoktrynowany – umysł. Brr…

I dalej „beleco” pogrąża się.

Taryfa ulgowa dla Rydzyka. Chodzi o tysiące złotych

Taryfa ulgowa dla Rydzyka. Chodzi o tysiące złotych

TV Trwam miała zapłacić 50 tysięcy złotych kary za sposób relacjonowania palenia tęczy na placu Zbawiciela w Warszawie podczas Marszu Niepodległości w 2013 roku.

Tak zadecydowała KRRiT. Ale jak się okazuje wcale do tego nie dojdzie. Skórę rozgłośni ojca dyrektora uratował Sąd Apelacyjny w Warszawie, który uchylił orzeczenie sądu pierwszej instancji podtrzymujące decyzję KRRiT!

Krajowa Rada nałożyła karę na Telewizję Trwam we wrześniu 2014 roku, ponieważ uznała, że w relacji naruszono art. 18 ust. 1 ustawy o radiofonii i telewizji. Swoje stanowisko uzasadniła tym, że opisując spalenie tęczy na placu Zbawiciela telewizja sugerowała aprobatę dla zachowań sprzecznych z prawem, pochwałę niszczenia cudzej własności w celu wyrażania własnych przekonań.

„Pokazanie przez Telewizję Trwam płonącej Tęczy na Placu Zbawiciela w Warszawie w trakcie relacji z Marszu Niepodległości w Warszawie w powiązaniu z komentarzami, które towarzyszyły temu obrazowi, mogło wywołać wrażenie aprobowania takich zachowań zarówno przez prowadzącego audycję jak i jego gościa” – czytamy w oświadczeniu rady.

Fundacja Lux Veritatis nie zgadzała się jednak z tą decyzją i odwołała się do Sądu Okręgowego w Warszawie. Ten we wrześniu 2015 roku z kolei podtrzymał decyzję KRRiT. TV Trwam nie poddawała się i wniosła apelację, a ta została pozytywnie rozpatrzona.

Ostatecznie, jak donosi serwis wirtualnemedia.pl Sąd Apelacyjny w Warszawie uchylił decyzję KRRiT i zasądził zwrot Fundacji Lux Veritatis 3360 zł kosztów procesu.
(Źródło: Fakt/wp.pl)

koduj24.pl

SKOK-i i PiS przyciągają się, konsolidują, jak wszystkie szemrane interesy

Od kilkunastu lat wiadomym jest, iż SKOK-i są nawiększa aferą finansową III RP, aferą, która ma wpisany w podstawy pierworodny grzech aferalny – w postaci przejmowa poszczególnych kas w kraju poprzez centralną czapę zawiadywaną przez braci Biereckich, w tym przez – uważanego za załozyciela kas – Grzegorza Biereckiego, obecnie senatora PiS. Kasy od początku nie podlegały kontroli finansowych instytucji nadzorczych, zawsze szukając parasola ochronnego. Najpierw był to AWS, a potem parasol trzymała nad głowami Biereckich partia Jaroslawa Kaczyńskiego.

Tym samym za parasol polityczny SKOK-i musiały odwzajemniać się w postaci wszelkich ulg finansowych dla polityków PiS, uznaniowości w formie sponsoringów, pomaganiu w tworzeniu mediów pisowskich. A oprócz tego grupa zgromadzona wokół rodziny Biereckich wyprowadzała dla siebie pieniądze pod pretekstami tworzenie siostrzanych spółek w rajach podatkowych.

Aferalna wiedza o SKOK-ach jest dla nas tylko powierzchnowna, bo nikt z zewnątrz nie zrobił solidnego audytu – nawet publicystycznego. SKOK-i pod parasolem PiS są w chronicznym upadku – ten upadek jest opłacalny. Finansiści i wspierający ich politycy zarabiają nie tylko na zyskach, ale i na stratach. Wszak superatę można od razu transferować do własnej kieszeni, a manko uzupełnią klienci i polityczni opiekunowie, którzy korzystają z kasy państwa. Ten ostatni sposób nazywany jest piramidą, braki bowiem uzupełniają następni pożyczkodawcy.

SKOK-i równie dobrze mogły wejść w polityczny alians z każda partią, ale nie ma takiej w kraju, która trwa od początku III RP, oprócz PiS. Pre-PiSem było Porozumienie Centrum, ktore też, jak SKOK-i ufundowane jest na podobnej aferze z Art-B (siedział za kratami najbliższy współpracownik Jarosława Kaczyńskiego, Maciej Zalewski).

Więc SKOK-i były „skazane” na PiS, do takiej konsolidacji musiało dojść, bo afera przyciąga aferę, aby można było dokonać podziału rynku. Dobrze ukazane jest to we wszystkich częściach „Ojców chrzestnych” – „ty zajmiesz się narkotykami, a ja panienkami i ochroną”. Taka jest logiki aferalności, acz w polityce te „subtelności” mają nieco inaczej przebiegające linie demarkacyjne.

Długo SKOK-i opierały się nadzorowi Komisji Nadzoru Finansowego (KNF), bo taki  organ państwowy ma wgląd w przepływ pieniędzy, niekoniecznie prawomyślny. Zamieszana w ochronę przed kontrolą KNF była kancelaria prezydenta Lecha Kaczyńskiego, w której prawnie odpowiadał za tę działkę Andrzej Duda – SKOK-i to jeden z naczelnych jego grzechów pierworodnych, kto wie, czy nie podstawowy, który jest do dzisiaj skutecznym hakiem.

Gdy SKOK-i już nie mogły dzialać w nieprzejrzystości, bo musiały uzupełniać swoje braki z Bankowego Funduszu Gwarancyjnego (BFG), zgodziły się na nadzór KNF. Na BFG składają się wszystkie banki.

Mimo łatania braków z BFG do tej pory upadło kilkanaście SKOK-ów.  W upadłości są kolejne. Stan na dzisiaj jest dramatyczny, bo wyczerpały się wielomiliardowe składki banków złożone w BFG.

Albo inne banki zostaną opodatkowane na rzecz BFG, które mogłyby wspomóc bankrutujące SKOK-i, albo państwo przyjdzie na ratunek. Andrzej S. Bratkowski, były wiceprezes NBP i były członek Rady Polityki Pieniężnej, mówi dla portalu Interia: „“może się okazać, że do ratowania SKOK-ów będzie musiał dopłacać budżet państwa”.

A to znaczy, gdyż ludzie pokroju Bratkowskiego są ostrożni, „dyplomatyczni” retorycznie, iż państwo dołoży się do braków w SKOK-ach. Czyli – Polko i Polaku – z twoich podatków będzie ratowany szemrany interes Biereckich i ich ochroniarzy politycznych – PiS.

Państwo polskie jest coraz bardziej szemrane pod obecną władzą PiS.

Każdy z nas dopłaci do SKOK-ów. Kolejna odsłona afery

Każdy z nas dopłaci do SKOK-ów. Kolejna odsłona afery

Fot. Flickr

Największa afera III RP, czyli afera SKOK wciąż pozostaje nierozliczona. Jest ona niestety skrupulatnie zakopywana pod dywan, bowiem unaocznia skalę układu jaki PiS zbudowało w Polsce i jakie są kosztowne konsekwencje politycznej protekcji kolegów królika. W sytuacji rosnącej skali bankructw kolejnych kas, których upadło już kilkanaście, pojawia się poważne ryzyko, czy Bankowy Fundusz Gwarancyjny (BFG) nie będzie w stanie sprostać wyzwaniu ochrony depozytów Polaków. Już na teraz ten cel wydano ponad 2 mld złotych ze składek banków, ale to wciąż za mało. Rośnie prawdopodobieństwo, że do ratowania SKOK będzie musiał dopłacić budżet państwa, czyli my wszyscy.

Straty w SKOK-ach są szacowane aż na 5 mld złotych, co obrazuje o  jak wielkich kosztach mówimy. Sprawę skomentował  dr Andrzej S. Bratkowski, były wiceprezes NBP i były członek Rady Polityki Pieniężnej stwierdzając bez ogródek, że w obecnej sytuacji  “może się okazać, że do ratowania SKOK-ów będzie musiał dopłacać budżet państwa”.

Taki ruch ze strony rządu PiS wydaje się nieuchronny, aby ostatecznie wyciszyć aferę. Warto jednak mieć świadomość, że już dziś wszyscy dopłacamy do SKOK-ów. Dokładnie każdy klient banków. Bankowy Fundusz Gwarancyjny nie jest bowiem instytucją czerpiącą środki z powietrza. Zrzucają się na niego banki, które kosztami obciążają swoich klientów. Opróżnienie funduszu ze środków oznaczać będzie dla sektora dodatkowe wydatki. Warte podkreślenia jest, że pieniędzy na ratowanie SKOK-ów zabrakło tylko dlatego, że nie podlegały one ochronnemu parasolowi BFG. Dzięki protekcji PiS, SKOKi nie musiały spełniać wymogów stawianych bankom przez Komisję Nadzoru Finansowego (KNF), w czym zawierały się także składki do BFG. Konsekwencją tego stanu było wykluczenie SKOK z gwarancji depozytów. Politycy jednak nigdy nie wahają się zmieniać zasad w trakcie gry, dlatego kiedy SKOKi stanęły pod ścianą bankructwa, to parlament objąć je nadzorem KNF. Było oczywiście już dawno za późno na ich uratowanie, ale wciąż wystarczająco wcześnie aby opróżnić z kasy BFG.

W powyższy sposób widzimy dziś tylko fragment skali całej afery, która od początku do końca obciąża wszystkich obywateli. Teraz pozostaje nam czekać aż rząd zasypie publicznymi pieniędzmi kolejne bankrutujące SKOKi, po czym ponownie powie, że żadnej afery nigdy nie było.

Źródło: Interia.pl

crowdmedia.pl

 

Książę, który stworzył Polskę. „Imię Bolesław znaczyło „ten, który będzie miał dużo sławy”

Michael Morys-Twarowski, 26.08.2017

Budził grozę w całej Europie. Jego armia siała postrach od Łaby po Kijów. Niemcy widzieli w nim syna samego szatana. Czesi pałali do niego nienawiścią. Dla Polaków był jednak ojcem nowego mocarstwa. Oto historia Imperatora Słowian – Bolesława Chrobrego, pierwszego króla Polski.

W dniu świętego Jana Chrzciciela, 24 czerwca 972 roku, niedaleko Cedyni niemieccy rycerze pod wodzą margrabiego Hodona zaatakowali wojów słowiańskiego księcia Mieszka I, o których powiadano, że „setka ich warta jest tyle, co dziesięć setek innych”. O dziwo, zwycięstwo w tym krwawym boju przypadło ludziom Hodona*.

Ich radość była jednak przedwczesna. Jeszcze tego samego dnia uderzyli na nich wojowie Zdziebora, Mieszkowego brata. Nowa bitwa przerodziła się w rzeź zmęczonych Niemców. Kończyli ze strzałami w oczodołach, z czaszkami rozwalonymi toporami, z mieczami wbitymi aż po rękojeść w brzuchy. Spośród znaczniejszych rycerzy tylko dwóch – margrabia Hodon i młodziutki Zygfryd z Walbeck – zdołało uciec i szczęśliwie wrócić w rodzinne strony.

Zakładnik**

Wieść o klęsce margrabiego szybko obiegła Rzeszę. Dotarła również do uszu cesarza Ottona I, który natychmiast pchnął gońców do Hodona i Mieszka. – Jeżeli nie chcecie stracić mojej łaski, zachowajcie pokój, aż przybędę na miejsce i osobiście zbadam sprawę – zapowiedział imperator. Miał pełne prawo wystąpić w charakterze sędziego: Mieszko płacił mu trybut, Hodon władał marchią łużycką na wschodnich rubieżach Rzeszy, a konflikt między nimi wyglądał na kolejną feudalną wojenkę, jakich w średniowieczu nie brakowało. (…) Szczegółów decyzji Ottona nie znamy, poza jednym ważnym punktem – jedyny syn Mieszka miał trafić na cesarski dwór w charakterze zakładnika.


Pamiątka bitwy pod Cedynią (fot. Norbert Radtke (Dramburg) / wikimedia.org / CC BY-SA 3.0)

Zanim Mieszko wyprawił Bolesława w drogę, zorganizował mu postrzyżyny. Zgodnie ze starym słowiańskim zwyczajem chłopcom dopiero w siódmym roku życia obcinano włosy i nadawano nowe imię. (…) W pośpiechu zorganizowano ucztę, na której miano dokonać postrzyżyn książęcego jedynaka. Biskup Jordan udzielił krótkiego błogosławieństwa, po czym wykonał pierwsze cięcie. Kolejnych dokonywali chyba krewni i przyjaciele Mieszka, może znalazł się wśród nich Zdziebor, zwycięzca spod Cedyni. Obcięte włosy dziecka zwykle składano w ofierze Rodzanicom, trzem słowiańskim demonom, które najpierw zjawiały się przy kołysce noworodka, aby określić jego losy, a później przybywały na uroczystość postrzyżyn. Jednak rodzice chłopca, Dobrawa i Mieszko, byli chrześcijanami i ufali, że są potężniejsze siły mogące chronić ich syna. Wysłali jego włosy do Rzymu, oddając go symbolicznie w opiekę świętego Piotra, Księcia Apostołów.

Prawdopodobnie następnego dnia, bo nie wolno było już dłużej zwlekać, chłopiec w otoczeniu zaufanych ludzi Mieszka wyruszył w drogę. Pożegnał się z siostrą, ojcem i matką, której chyba więcej już miał nie zobaczyć. (…) Wśród świadków tej dramatycznej sceny znaleźli się tacy, którzy doczekali dnia, gdy ten zapłakany chłopczyk stanie się władcą potężnego mocarstwa i największym wojownikiem w dziejach swego rodu. Pamięć o jego czynach przetrwa znacznie dłużej i nawet po upływie tysiąca lat będą powstawać o nich książki. Niektórzy uczestnicy postrzyżyn mogli to jednak przeczuwać. Jedynego syna Dobrawy i Mieszka nazwano Bolesławem. Wierzono podówczas, że imię stanowi swego rodzaju zaklęcie, zapowiedź dalszych losów człowieka. Bolesław znaczyło „więcej sławy”, można je tłumaczyć: „ten, który będzie miał dużo sławy”. (…)


Jan Matejko, Zaprowadzenie chrześcijaństwa R.P.965, z cyklu Dzieje Cywilizacji w Polsce (wikimedia.org / domena publiczna)

Następca wodza

W 992 roku śmierć po raz kolejny nawiedziła ród Piastów. Tym razem przyszła po trzęsącego się starca, Mieszka I, zwanego Królem Północy, Księciem Wandalów, Księciem Słowian i Margrabią. Rządził trzy dekady, może nawet cztery, w czasie których okazał się godnym potomkiem swego rodu. A powiadano, że ród ten wybrali bogowie. (…)

W chwili śmierci ojca Bolesław miał 25 lat. Cieszył się dobrym zdrowiem. Przeżył dzieciństwo, co już samo w sobie było osiągnięciem. W ciągu kolejnych 33 lat weźmie jeszcze udział w kilkudziesięciu wyprawach wojennych, a nawet, gdy koło pięćdziesiątki nabierze tuszy, z mieczem w ręku będzie przeprawiał się przez rzeki i stawał do boju. Od najmłodszych lat przyzwyczajony do walki z ludźmi i zwierzętami musiał być silny i dobrze zbudowany. Inni nie mieli szans w tamtym świecie. Włosy miał raczej zaczesane do tyłu i mocno podgolone. Pewnie nosił brodę, bo brodę nosili jego syn i poddani. Może, gdyby odjąć wikiński sztafaż, przypominałby Ragnara Lodbroka z serialu „Wikingowie”?

Zgodnie z przepowiednią zawartą w jego imieniu Bolesław łaknął sławy. Czuł się predestynowany do rzeczy wielkich. (…) Gotów był ruszyć na podbój świata, lecz najpierw musiał zagarnąć dawne ojcowskie posiadłości. Mieszko I zdobył liczne grody i nałożył daniny na liczne plemiona, lecz przed śmiercią podzielił swoje władztwo między wielu. Samych synów pozostawił czterech – a przecież oprócz Bolesława, młodszego Mieszka, Świętopełka i Lamberta swoje udziały dostali też inni krewni. Z góry było wiadomo, że nie będą „żyć długo i szczęśliwie”, tylko każdy z nich spróbuje zagarnąć całość Mieszkowego dziedzictwa dla siebie. Aby zwyciężyć, Bolesław musiał znaleźć ludzi, którzy pójdą za nim. Podróż można było zakończyć przedwcześnie z odciętymi kończynami, wydłubanymi oczami, z żelazem w trzewiach, lecz na końcu wędrówki czekała nagroda. (…)

Jak długo przebywał Bolesław w Rzeszy, nie wiadomo. Możliwe, że wolność odzyskał dopiero, gdy jego ojciec pogodził się z Ottonem II. W 979 roku wojska cesarskie ruszyły pokonać Mieszka I, lecz nim dotarły do jego kraju, uległy jesiennej słocie i utknęły w bagnach między Łabą a Odrą. Później nastąpiły rozmowy i zawarto pokój, który przypieczętowano ślubem Mieszka z Odą, cesarską kuzynką.


Otton II (autor nieznany / wikimedia.org / domena publiczna) oraz Chrystus koronujący cesarza Ottona II i księżniczkę bizantyjską Teofano (fot. Clio20 / wikimedia.org / CC BY-SA 3.0)

Jeżeli Bolesław wtedy dopiero wrócił w rodzinne strony, to matki nie zastał już między żywymi (księżna Dobrawa zmarła w 977 roku), a wolność pośrednio zawdzięczał kobiecie, która zajęła jej miejsce u boku starzejącego się Mieszka. Z macochą, byłą zakonnicą, mógł znaleźć wspólny język. Oboje znali mowę Teutonów, oboje potrafili czytać, dla obu dwór w Gnieźnie był obcym miejscem – Oda dopiero co opuściła saski klasztor, a i Bolesław niewiele pamiętał z dziecięcych lat spędzonych w rodzinnych stronach. Nastoletni chłopak powoli był wdrażany przez ojca w sztukę rządzenia. Uczestniczył w wiecach, w sądach, wizytował grody, poznawał ludzi, zawierał przyjaźnie. Szybko stał się obiektem tak zwanej polityki małżeńskiej.

Plan zdobycia Polski

W 984 roku siedemnastoletni Bolesław ożenił się z córką Rygdaga, niemieckiego margrabiego Miśni, którego posiadłości graniczyły z księstwem Mieszka I. Małżeństwo nie przetrwało próby czasu – Bolesław dość szybko porzucił żonę. Historycy uważają, że związek stracił polityczną rację bytu w 985 roku wraz ze śmiercią Rygdaga. Mniej więcej około 986 roku dziewiętnastoletni Bolesław ożenił się po raz drugi. Jego żoną została bliżej nieznana Węgierka, która urodziła mu syna Bezpryma (właściwie to chyba Bezprzema), po czym została wypędzona. Również w tym związku dopatruje się politycznych motywacji. Przypuszcza się, że małżeństwo zaaranżował Mieszko I. Starzejący się władca łapczywie spoglądał na tereny kontrolowane przez czeskich książąt. Madziarzy tymczasem idealnie nadawali się do szachowania południowych sąsiadów. Minęło niewiele czasu, nim Bolesław ożenił się po raz trzeci – tym razem z Emnildą, córką Dobromira. I tutaj próbuje się dopatrywać czysto politycznych aspektów tego związku, ale chyba na próżno (już pomijając kwestię, gdzie księstwo Dobromira mogło się znajdować). Krótkotrwałość dwóch pierwszych małżeństw kontrastuje z długim i udanym trzecim małżeństwem Bolesława. (…) Trzecia żona stała wiernie przy jego boku, wspierając go także w trudnych miesiącach po śmierci Mieszka I.

Kto jeszcze był po stronie Bolesława, gotów razem z nim przepędzić innych dziedziców starego księcia? Na pewno w tym gronie znalazł się Odolan, być może Czech z pochodzenia. Był też Przybywoj, o którym nic więcej nie wiadomo. Pozostałych nie znamy, towarzysze i doradcy Bolesława poginęli w pomroce dziejów. Czasami tylko przemykają na kartach kroniki biskupa merseburskiego Thietmara, którego Bolesław interesował głównie w kontekście stosunków z Rzeszą. Pojawiają się też w herbowych legendach polskich rodów rycerskich, ale to już stąpanie po grząskim gruncie. Może od początku przy Bolesławie znajdował się Stoigniew, który później w jego imieniu posłował do Rzeszy? Może Audun, którego imię znaczyło po polsku Skarb, wikiński protoplasta rodu Awdańców, pewnie jak na Normana przystało, ozdobiony licznymi tatuażami? A może biskup Unger, jedyny w tym czasie biskup w państwie Mieszka? (…) Z pomocą ludzi, których imion Klio, kapryśna muza historii, nie raczyła zapamiętać, Bolesław stanął do walki o ojcowskie dziedzictwo.


Jan Matejko, Bolesław I Chrobry, Poczet królów i książąt polskich (wikimedia.org / domena publiczna) oraz mapa Polski za panowania Bolesława I Chrobrego (fot. Poznaniak / wikimedia.org / CC BY-SA 3.0)

Plan zdobycia Polski – albo raczej terytorium, które niebawem zostanie nazwane Polską – opierał się na jednym podstawowym założeniu. Bolesław musiał zadbać o to, by wygnany rywal nie wrócił w towarzystwie obcych wojowników. Taki scenariusz około 980 roku przerabiano na sąsiedniej Rusi. Książę Jaropełk wygnał swojego brata Włodzimierza, który uciekł do Skandynawii, a potem wrócił z armią wikingów i zamordował konkurenta (w 2016 roku nakręcono o tym film „Wiking”). Największy problem dla Bolesława stanowiły koligacje rodzinne młodszych przyrodnich braci. Oda, wdowa po Mieszku I, matka Mieszka, Świętopełka i Lamberta, wywodziła się z możnego saskiego rodu von Haldenslebenów, a jej synowie byli kuzynami, wprawdzie dalekimi, niemieckiego króla Ottona III. Zadzierając z nimi, mógł ściągnąć na siebie kłopoty. Patowa sytuacja.

Doradcy najstarszego syna Mieszka I szukali wyjścia z sytuacji. Być może któryś z nich naraził się księciu, sugerując, że powinien znaleźć sobie nową żonę, która byłaby lepiej skoligaconą od Emnildy. Taka opcja nie wchodziła w grę. Ktoś inny mógł zasugerować: – Jeżeli będziesz płacił trybut i brał udział w wyprawach wojennych na wezwania króla, tak jak twój ojciec, nikt nie stanie w obronie twoich braci. Rzeczywiście, Mieszko I całkiem dobrze odnalazł się w strukturach Rzeszy, osiągając status równy najpotężniejszym arystokratom. W 986 roku uznał zwierzchność Ottona III, sześcioletniego syna i następcy Ottona II, i odtąd lojalnie stawiał się ze swoją drużyną na królewskie wyprawy przeciwko słowiańskim plemionom, mieszkającym na zachód od jego posiadłości.

Latem 992 roku Bolesław miał okazję wykazać się lojalnością, bo wojska Ottona III oblegały Brennę, potężnie umocniony gród słowiańskiego plemienia Stodoran, położony około 90 kilometrów na zachód od dzisiejszego Berlina. Posłał tam jednak tylko oddział, raczej niezbyt liczny, a sam na czele tysięcy wojów ruszył w przeciwnym kierunku. Okazało się, że ruski książę Włodzimierz, bezwzględny bratobójca, zebrał armię i był gotów przejąć kontrolę nad grodami położonymi na wschodzie Mieszkowego państwa. Otoczenie królewskie – bo sam Otton III miał wtedy dwanaście lat – uznało, że Bolesław dał wystarczający dowód wierności.


Otton III (Meister der Reichenauer Schule / wikimedia.org / domena publiczna)

„Rodzi się coś nowego”

Aż nadszedł rok 995. Jak pisał niemiecki kronikarz, „zaraza, głód i wojna nawiedziły wschodnie kraje. Król wyprawił się przeciw Obodrzycom i pustoszył kraj Lutyków”, czyli plemionom lechickich mieszkających między Łabą a Odrą. Tym razem Bolesław stawił się osobiście. Przyprowadził wielką armię, złożoną ze słowiańskich wojów i ze skandynawskich najemników. Znacząca jest relacja „Roczników hildesheimskich”, według których Otton III przybywa „z armią”, a Bolesław „z wielką armią”. Była to demonstracja lojalności i siły zarazem – dwa powody, dla których nie należało zadzierać z tym słowiańskim księciem. Pozostali jeszcze von Haldenslebenowie, ród księżnej Ody, który wyeliminował się bez udziału Bolesława. Najpóźniej w 995 roku ich najważniejsze lenno, Marchię Północną, przejęli lokalni rywale – von Walbeckowie. Łaknący sławy i podbojów najstarszy syn Mieszka I mógł zacząć działać.

Bolesław rozprawił się z konkurentami w 995 roku, prawdopodobnie po powrocie z wyprawy przeciwko Obodrzycom i Lutykom. Dokładnej sekwencji zdarzeń nie poznamy nigdy – za całe źródło służy pół zdania (!) z kroniki merseburskiego biskupa Thietmara. Znamy cztery elementy układanki. Pierwszy – zwołanie wiecu. Drugi – wypędzenie Ody i jej synów. Trzeci – oślepienie Przybywoja i Odolana. Czwarty – zajęcie Gniezna. W legendach arturiańskich Miecz w Kamieniu dawał prawo do rządzenia Brytanią (nie mylić z Excaliburem, który był podarunkiem od Damy z Jeziora, a jak wiadomo – obce baby rozdające miecze to kiepska legitymacja władzy). Kto był w stanie wyciągnąć broń z głazu, miał zostać władcą. Tak samo zajęcie Gniezna pozwalało rządzić całym krajem, należącym do rodu Piastów. Nieprzypadkowo Mieszko I w swoim jedynym znanym dokumencie użył określenia „państwo gnieźnieńskie” – było to Gniezno i reszta posiadłości. (…)

Jak to wszystko mogło wyglądać? Bolesław, wracając z wyprawy przeciwko Obodrzycom i Lutykom, dowiaduje się o zdradzie Przybywoja i Odolana. Musi działać szybko, uprzedzić wrogów. Draby Bolesława zakuwają nielojalnych doradców w łańcuchy, zamykają w małej izbie, a potem wydłubują nożem oczy. Może to sam książę osobiście wymierza im sprawiedliwość? Nie z sadystycznej przyjemności, ale w celu wypełnienia krwawego obowiązku. Zaufał im, a oni go zdradzili. Byli przyjaciółmi, a związali się z jego wrogami i czyhali na jego życie. Błyskawicznie zajmuje Gniezno. Aresztuje macochę i młodszych braci. Zwołuje wiec, który ma go obwołać jedynym dziedzicem Mieszka I. Wiec uznaje Bolesława za księcia. – Niech żyje książę Bolesław! – niesie się po grodzie.


Jan Matejko. Koronacja pierwszego króla Polski (wikimedia.org / domena publiczna)

Trzeba zadecydować o losach pokonanych konkurentów. Oda i jej synowie oddychają z ulgą, bo zachowają życie. Bolesław hojnie ich obdarowuje i odsyła w kierunku Rzeszy. A może było zupełnie inaczej. Akademiccy historycy często popełniają grzech prezentyzmu. Przedstawiają walkę Bolesława o „państwo gnieźnieńskie” jako kolejny rozdział w odwiecznych walkach Polaków z Niemcami, jako rywalizację sił środkowych i odśrodkowych, jako ekwiwalent „zamachu majowego” sprzed dziesięciu stuleci. Tymczasem była to mroczna historia, której akcja rozgrywała się w wielkopolskich grodziskach – łaknący władzy książę wypędził swoich braci i wydłubał oczy zdrajcom, ot tyle.

Bolesław zdobycie „państwa gnieźnieńskiego” musiał zakończyć mocnym akcentem. Dobrym zwieńczeniem byłaby intronizacja Mieszkowego syna w Gnieźnie, można sądzić, że zgodnie z pogańskimi zwyczajami połączona z ceremonią posadzenia go na kamiennym tronie. Jeżeli nawet zorganizowano taką imprezę, nowy władca nie poprzestał na niej. Kazał urządzić mennicę, prawdopodobnie w Gnieźnie albo w Poznaniu, gdzie zaczęto wybijać denary z napisem GNEZDVN CIVITAS, „Państwo Gnieźnieńskie”. Nikt wcześniej z rodu Piastów nie emitował monet, więc nawet na peryferiach Bolesławowego władztwa rozumiano, że rodzi się coś nowego. To była Polska.

CHCESZ DOSTAWAĆ WIĘCEJ DARMOWYCH REPORTAŻY, POGŁĘBIONYCH WYWIADÓW, CIEKAWYCH SYLWETEK – POLUB NAS NA FACEBOOKU


Michael Morys-Twarowski (fot. materiały prasowe)

*Fragment książki Michaela Morys-Twardowskiego „Narodziny potęgi. Wszystkie podboje Bolesława Chrobrego”

** Wszystkie śródtytuły pochodzą od redakcji

Michael Morys-Twarowski. Autor bestsellerowego „Polskiego imperium” po raz kolejny ujawnia najświetniejsze karty rodzimej historii. Udowadnia, że z naszej przeszłości możemy być dumni. I pokazuje, że z Polakami trzeba się liczyć. Od zawsze.

weekend.gazeta.pl

Cały naród napisze konstytucję, czyli ściema PiS

25.08.2017
piątek

Niewiele dowiedzieliśmy się o pomysłach „Solidarności” i prezydenta Andrzeja Dudy, dlaczego trzeba zmienić dzisiejszą konstytucję i jaka powinna być ta nowa. Potwierdza to teorię, że debata nad nową konstytucją to pretekst. PiS chce wciągnąć w nią społeczeństwo po to, żeby móc potem stwierdzić, że oto suweren domaga się zmiany konstytucji.

Zmiana konstytucji jest potrzebna nie społeczeństwu, nie Polsce, ale PiS: żeby znieść ostatnią przeszkodę na drodze do władzy totalnej: trójpodział władzy.

Konferencja „Solidarności” i prezydenta Andrzeja Dudy w Gdańsku odbywała się pod hasłem „Konstytucja dla obywateli, nie dla elit”. Już sama nazwa jest dość dziwaczna, bo w końcu „elity” wywodzą się spośród obywateli. Chyba żeby założyć, że jak ktoś już stanie się „elitą”, to przestaje być obywatelem.

Hasło „konstytucja nie dla elit” nie jest też ani zręczne, ani eleganckie w stosunku do partii nam panującej: to w końcu jej ludzie są dzisiejszymi elitami, i to we wszystkich dziedzinach życia społecznego. To, że ta elitarność nie zawsze wiąże się z autorytetem społecznym – to inna sprawa. Ale tak czy inaczej hasło, że konstytucja nie ma być dla nich, jest niestosowne. Zauważył to w swoim wystąpieniu prezydent Andrzej Duda i zaproponował przeformułowanie hasła na „Konstytucja nie tylko dla elit”.

Ale dalej nie wiadomo, co to miałoby oznaczać. Jeżeli w tym haśle zawarta jest krytyka konstytucji obecnie obowiązującej, to warto byłoby wskazać, które jej postanowienia są „dla elit” i nie są dla obywateli. W dodatku obywatelski projekt konstytucji przygotowany przez „S” i ugrupowania prawicowe w 1994 roku zawiera w większości te same prawa i wolności co obecna. Wprawdzie nie ma w tej solidarnościowej równości kobiet i mężczyzn, ale niby dlaczego owa równość miałaby być rozumiana jako prawo tylko dla elit? Źródłem praw i wolności nie jest już „godność”, tylko życie: „od poczęcia do naturalnej śmierci”. To ostatnie budzi podejrzenia, że w ten sposób państwo usiłuje się wymigać od obowiązku leczenia osób starych czy ciężko chorych – niech umierają „naturalnie”. Ale tu też trudno byłoby wykazać, że zaniechanie leczenia jest antyelitarne, a za to proobywatelskie.

Ani z przemówienia przewodniczącego NSZZ „S” Piotra Dudy, otwierającego konferencję, ani z przemówień prezydenta Andrzeja Dudy i marszałka Senatu Stanisława Karczewskiego nie dowiedzieliśmy się, czym konkretnie miałaby się różnić nowa konstytucja od tej dzisiejszej. Można było się np. spodziewać, że zostanie oparta na „społecznej nauce Kościoła” – ale nie. Stawiana za wzór konstytucja „S” z 1994 roku nawet nie zaczyna się, a jedynie kończy odwołaniem do Boga i „prawa naturalnego”, które ma być wzorem dla prawa stanowionego. Mniej jest w niej niż w dzisiejszej o ochronie rodziny, w ogóle nie zawiera zastrzeżenia, że małżeństwo to związek kobiety i mężczyzny. Wolność sumienia i wyznania, i pozycja kościołów i związków wyznaniowych są uregulowane bardzo podobnie jak dzisiaj.

Prawa pracownicze są z grubsza regulowane tak jak w konstytucji dzisiejszej. Z jednym wyjątkiem: państwo ma „zapewniać ochronę trwałości stosunków pracy”. Ale to i inne gwarancje socjalne – tak jak w obecnej konstytucji – ma być realizowane przez prowadzenie przez państwo odpowiedniej „polityki”. A więc nie są to prawa „twarde”, których można dochodzić przed sądem. Nie ma prawa do mieszkania ani obowiązku ustawowego określenia płacy minimalnej. Nie ma nawet tego co w dzisiejszej konstytucji: równości w dostępie do publicznej służby zdrowia.

W swoim przemówieniu otwierającym prezydent Duda (notabene powitany oklaskami raczej grzecznościowymi) też nie powiedział, co trzeba by zmienić w konstytucji. Zadał tylko pytania: czy powinniśmy w konstytucji zabezpieczyć świadczenia 500+, ilu powinno być posłów, ilu senatorów, czy edukacja powinna być bezpłatna i gwarantowana przez państwo? Jak powinno wyglądać finansowanie podstawowej opieki zdrowotnej? To jedne z wielu kwestii, które trzeba podjąć – mówił.

Podobnie enigmatyczny był przewodniczący Duda. Przemawiał tonem gniewnym i buntowniczym, ale niewiele zaproponował prócz zagwarantowania w konstytucji wieku emerytalnego, żeby go nie można było podnieść. Reszta jego przemówienia dotyczyła krytyki, ale nie dzisiejszej konstytucji, tylko tego, że część jej postanowień – tu wymienił np. „społeczną gospodarkę rynkową” – nie jest wykonywana wcale lub jest wykonywana nienależycie. Mówił, że konstytucja powinna być uspołeczniona, dlatego ważne są referenda. Tyle że projekt „S” z 1994 r. wcale nie gwarantuje, że referenda byłyby dla władzy bezwzględnie wiążące. Nie ma też gwarancji, że władza nie mogłaby odrzucać obywatelskiego wniosku o przeprowadzenie referendum. We wszystkim konstytucja „S” odsyła do ustawy, nie stawiając tej ustawie żadnych ograniczeń. Tymczasem za to przewodniczący Duda krytykował obecnę konstytucję (która, notabene, rzadziej odsyła do ustaw).

Przemawiający po przewodniczącym Dudzie marszałek Senatu Stanisław Karczewski postulował wpisanie do konstytucji „500+” i zagwarantowanie w Senacie miejsc dla Polonii. Trudno to potraktować jako wystarczający powód do zmiany konstytucji.

Jak widać, na razie pomysłów na nową konstytucję nie ma. A tymczasem za rok miałoby się odbyć „referendum kosultacyjne”, w którym obywatele odpowiedzą na pytania, co chcieliby mieć w konstytucji.

Po co to? Może po to, by zmusić opozycję do poparcia pisowskich pomysłów na konstytucję. Bo będzie się zbliżał okres przedwyborczy, a jeśli obywatele w referendum konstytucyjnym opowiedzą się za wpisaniem do konstytucji „500+”, gwarancji niezmienialności wieku emerytalnego, a do tego dorzuci się im jeszcze np. świadczenie gwarantowane niezależnie, czy ktoś pracuje, czy nie (jak to, pilotażowo, wprowadzono w Norwegii), darmowe leki i darmowe studia dla wszystkich – to PiS zagna opozycję w kozi róg: jak to, nie chcecie tego dać obywatelom? To już teraz wiesz, suwerenie, na kogo głosować, a na kogo nie!

A w pakiecie z tym wypasionym socjalem będzie m.in. zniesienie trójpodziału władzy. No i to, co zapisano w projekcie „Solidarności: „Zostanie przeprowadzona weryfikacja wszystkich sędziów pod względem przestrzegania przez nich zasady niezawisłości sędziów. Szczegóły określi ustawa”.

Coś mi mówi, że sędzia, która sądziła w procesie państwa Ziobrów przeciw lekarzom, uznana zostałaby za sprzeniewierzającą się niezawisłości. Podobnie jak sędziowie, którzy skazali Mariusza Kamińskiego. I sędzia, która nie uznała, że wiceministra sprawiedliwości Patryka Jakiego chroni immunitet parlamentarny przed odpowiedzialnością za naruszenie dóbr osobistych. Będzie można oczyścić sądownictwo z nieposłusznych sędziów. I rządzić długo i swobodnie.

 

siedlecka.blog.polityka.pl

AFERA LEŻY NA ULICY

21 sierpnia 2017

Co takiego Macierewicz ma na Kaczyńskiego, że nie da się bez niego rządzić? Doprawdy, chodzi tylko o elektorat smoleński?

Ostatnie dni minęły pod znakiem nawałnic i zamachów. Dosyć przewidywalnie. W sprawie skutków burz PiS wini za wszystko samorządy, PO wini rząd, a PSL chwali się Ochotniczą Strażą Pożarną. Przy okazji zamachów, jedni mówią, że na szczęście nie otworzyliśmy granic przed niekontrolowanym zalewem imigrantów, a drudzy mówią to i owo, a czasem nawet wspominają, że siedem tysięcy sprawdzonych uchodźców to jednak coś innego.

W jednym i drugim wypadku najsłabiej wypadają ci, którzy mówią „taki mamy klimat”. Nie da się przewidzieć gwałtownych zjawisk pogodowych i nie da się całkowicie usunąć terroryzmu.

Najlepiej zaś wychodzą na tym media, bo w czasie wakacji mało co się dzieje, a tak można zapraszać kolejnych polityków, żeby się pokłócili, albo ekspertów, z których opinii i tak niewiele wynika. No może poza tym, że wielodniowy medialny szum jest na rękę terrorystom, bo przecież o to w aktach terroru chodzi, a nie o to, żeby zabić więcej ludzi niż w wypadkach samochodowych. Oczywiście, to co napisałam, jest też dodawaniem paru bąbelków do tej piany, więc już kończę. I zamiast  zajmować się tym, czym zajmują się wszyscy, zajmę się tym, czym się nie zajmują albo zajmują się dziwnie mało.

Gdyby prywatne media starały się dorównać tym partyjnym, to ilekroć wspominałyby o ministrze od wojska, np. o tym, jak w nienagannym garniturze zakopał się w błocie, przy okazji wspominałyby o jego dziwnych powiązaniach z dawnymi służbami i Rosją. Czy rzeczywiście dyskredytują one Macierewicza  i są jednym z dowodów na to, że to Rosja kontroluje sytuację w Polsce? Tak jak pisze Sławek Sierakowski i co sugerowałaby książka Tomasza Piątka?

Nie wiem. Z jednej strony pobrzmiewają w tym jakieś teorie spiskowe, przed którymi racjonalny umysł zwykł się bronić. Z drugiej, czasami jednak teorie te okazują się prawdziwe. I jeśli gdzieś dochodzi do zbrodni, to szukamy najpierw tego, kto odniósł z tego korzyści.

Ciekawsze jest dla mnie jednak, czemu opozycja i media tak słabo wykorzystały te szansę. Pozbycie się Macierewicza byłoby przecież dobre dla Polski i byłby to także spektakularny sukces zagrzewający serca. W końcu żyjemy w kraju, gdzie od dziesięciu lat opowiada się historie o pancernej brzozie, trotylu i dobijanych przez ruskich rannych. Nawet jeśli inne afery na razie przycichły wciąż badane są sprawy Amber Gold (o SKOK-ach wszyscy już zapomnieli) i warszawska prywatyzacja – jak przyjdzie pora to te granaty zostaną odbezpieczone. Z tego powodu, że ktoś w knajpie powiedział „kurwa”, odeszło kilku ministrów i przyczyniło się to do przegranej PO.

Sierakowski pyta: Dlaczego ani Szydło, ani Kaczyński, ani prezydent Duda nie zażądali wciąż od Macierewicza wyjaśnień tych wszystkich, tak licznych, faktów świadczących o związkach ministra z Moskwą?

To oczywiście dobre pytanie. Można jednak także zapytać, czemu nie jest ono zadawane wciąż i od nowa. Dlaczego tak głośno wybrzmiała afera taśmowa, gdy prawica jeszcze nie miała takich mediów, jak dzisiaj, a afera macierewiczowa jest taka cicha? Gdyby połowa z tych, którzy kupili i przeczytali książkę Piątka stanęło na Raszyńskiej albo pod MON-em domagając się ustąpienia ministra, byłaby to naprawdę potężna demonstracja. Dlaczego ten temat w zasadzie nie pojawia się podczas innych demonstracji, przecież to naprawdę sprawa bardzo niewygodna dla władzy. Gdyby media prywatne nie odpuszczały… Gdyby podgrzewano w tej sprawie internety… Właściwie nawet nie ma memów na ten temat.

Czy to byłoby nieeleganckie dziennikarstwo? A jest gdzieś eleganckie? Przecież tak teraz wygląda postpolityka – od afery do afery. A zresztą nie ma nic nieeleganckiego w domaganiu się wyjaśnień w kwestiach dotyczących osoby odpowiadającej za bezpieczeństwo kraju. A nawet w snuciu spekulacji, co takiego Maciar ma na Kaczora, że nie da się bez niego rządzić? Doprawdy, chodzi tylko o smoleński elektorat? Kaczyński mógłby go sam zagospodarować zaspokajając przemowami na kolejnych męczennicach. Czy chodzi o to, że nie należy zaogniać stosunków z Rosją? Może z badań oglądalności i czytelnictwa wynika, że to ludzi nie interesuje? A tysięczna dyskusja o terroryzmie interesuje?

I sama zaczynam wpadać w paranoję. Po prostu prywatne media tak naprawdę nie chcą zadzierać z rządem, a poza tym wszystko inne, łącznie z opozycją, kontroluje Rosja, która nie chce stracić tak świetnego agenta.

krytykapolityczna.pl

PiS nie jest z Marsa

26.08.2017, Tomasz S. Markiewkafilozof, doktor nauk humanistycznych

Istnieje wiele odmian kina science fiction, ale jedną z najbardziej popularnych jest wielokrotnie powtarzana historia o inwazji złych kosmitów. Gdy obcy przypuszczają pierwszy atak, ludzie są zaskoczeni i bezbronni. Wydaje się, że nie ma dla nich nadziei. Aż w końcu jednoczą się w walce ze wspólnym wrogiem, zagrzewani do działania przez charyzmatycznego lidera – np. prezydenta USA z „Dnia niepodległości”.

Problemem opozycji jest to, że myśli o swoich zmaganiach z PiS właśnie w takiej konwencji. Stąd pomysł zjednoczonej opozycji, w której wszyscy – od PO po Razem – stają do walki ze wspólnym wrogiem. Stąd takie gorączkowe poszukiwanie lidera (ilu ich już mieliśmy? – Kijowski, Schetyna, Tusk, Petru, Frasyniuk). Stąd przekonanie, powtórzone ostatnio przez Dariusza Rosatiego, że absolutnym priorytetem opozycji jest odparcie Kaczyńskiego, a cała reszta to później, później, później. Gdy zjednoczone siły ludzkości stają do ostatecznej bitwy z kosmicznymi najeźdźcami, nikt się przecież nie zastanawia nad systemem podatkowym czy prawami kobiet?

Na nieszczęście dla zwolenników takiego podejścia – PiS nie przyleciał z Marsa. Nie zagarnął Polski za pomocą laserów, lecz wygrywając w demokratycznych wyborach. Siłą Kaczyńskiego jest skuteczność w przekonywaniu wyborców, a nie większa armia bądź zaawansowanie techniczne. Oczywiście, po zwycięstwie w 2015 r. jego możliwości perswazji uległy zwiększeniu. Nikt rozsądny nie wątpi, że TVP w obecnej postaci ma tylko jeden cel – propagować światopogląd PiS. Niemniej jednak dopóki w Polsce jest nadzieja na demokratyczne wybory, a opozycja ma możliwość komunikowania się ze społeczeństwem, dopóty stawką jest przekonywanie wyborczyń i wyborców do głosowania na określoną wizję Polski.

dziennik.pl

500+ trafi do konstytucji? „Ustawa zasadnicza to zbiór wartości, nie konkretnych działań”

Bartosz Krzyżaniak, 25.08.2017

Prezydent zastanawia się, jak w nowej konstytucji zabezpieczyć świadczenia z programu 500+. Zdaniem Ryszarda Kalisza wprowadzanie takiego zapisu to błąd. Choć, jak zauważa Marek Chmaj, do konstytucji można wpisać wszystko.

Andrzej Duda zainaugurował w piątek kampanię konstytucyjną. Po niej ma być przeprowadzone referendum. Prezydent chce, żeby odbyło się w listopadzie 2018 roku.

Wśród kwestii wymagających rozstrzygnięcia podczas kampanii wymienił m.in. wiek emerytalny i gwarancje zabezpieczenia społecznego dla niepełnosprawnych. Zdaniem prezydenta, przedmiotem debaty powinno być także to, „czy w konstytucji powinniśmy zabezpieczyć świadczenia dla rodzin związane z Programem 500+ czy podobne”.

Stanisław Karczewski, marszałek Senatu z PiS, nie ma wątpliwości. Jego zdaniem w nowej konstytucji powinny być zagwarantowane prawa do emerytury, bezpłatnej nauki i bezpłatnego leczenia. Karczewski twierdzi, że propozycja, aby umieścić w konstytucji zabezpieczenie dla programu PiS „Rodzina 500 plus” jest dobra.

Innego zdania jest Ryszard Kalisz, były minister spraw wewnętrznych, który w latach 90. XX w. pracował nad obecnie obowiązującą konstytucją. W rozmowie z money.pl przyznaje, że program 500+ znalazł aprobatę dużej części społeczeństwa.

– Jednak konstytucja to zbiór wartości, a nie konkretnych rozwiązań. Te są umieszczane w ustawach – uważa Kalisz. – Dyskutujmy, jak zapisać w konstytucji te wartości, żeby wszyscy ludzie żyli godnie, żeby mieli satysfakcję z życia. Ale tylko w kategoriach wartości – konstytucja nie jest na jeden rok, to kwestia wizji, nie konkretów – dodaje prawnik.

Prof. Marek Chmaj, konstytucjonalista, zauważa jednak, że nie ma przeszkód prawnych, by zapis o 500+ znalazł się w konstytucji, choć – jak zauważa – nie pojawiają się w niej kwoty.

– Do konstytucji można wpisać wszystko, co się chce – przyznaje. – Tylko to musi mieć rozsądny wymiar.

Jego zdaniem jeśli zapis o zabezpieczeniu 500+ trafi ido konstytucji, będzie dodatkowym prawem socjalnym, które zostanie zapisane w art. 2.

Także Ryszard Kalisz uważa, że formalnie nie ma przeszkód, by takie zapisy znalazły się w konstytucji. Tym bardziej, że znajdują się w obecnie obowiązującej. Chodzi o art. 23, który mówi, że „Podstawą ustroju rolnego państwa jest gospodarstwo rodzinne”.

– Ten przepis okazał się czysto blankietowy. Można wprowadzić do konstytucji tego rodzaju przepisy, ale one mogą nie nadążyć za czasem – w sytuacji, gdy pojawią się inne rozwiązania, które lepiej zaspokoją potrzeby ludzi. Konstytucja, zwana ustawą zasadniczą, to akt prawny wprowadzający prawa kardynalne – przypomina Ryszard Kalisz.

money.pl

Proponowana przez prawicę zmiana konstytucji nie naprawi polskiego ustroju. W co zatem gra Andrzej Duda?

Prezydent Duda i NSZZ „Solidarność” dyskutują w Gdańsku o zmianie ustroju Polski. Z politycznej układanki wynika jednak, że proponowana przez prawicę zmiana konstytucji raczej nie naprawi realnych wad polskiego ustroju (podzielona i osłabiona władza wykonawcza), ale doda nowe (wpisanie do konstytucji najbardziej patologicznych form redystrybucji i ostateczne przekreślenie świeckości państwa).

W Gdańsku startuje organizowana przez „NSZZ Solidarność” konferencja na temat tzw. „projektu obywatelskiego konstytucji RP” z lat 90. ubiegłego wieku. Honorowym gościem związku jest prezydent Andrzej Duda, który zaproponuje przy tej okazji tryb przeprowadzenia referendum konstytucyjnego. (Jego doradcy już zapowiedzieli, że prezydent wygłosi „ważne merytorycznie przemówienie”). W Gdańsku pojawi się też marszałek senatu Stanisław Karczewski w roli wysłannika Jarosława Kaczyńskiego, pozbawionego wszelkich prerogatyw, występującego raczej w roli dyscyplinującego agenta Nowogrodzkiej.

Nowa Konstytucja. Kto da więcej… prawicy

Gdańska konferencja jest ważnym elementem przygotowań całej polskiej prawicy do tego, aby korzystając z dzisiejszej politycznej hegemonii definitywnie zmienić konstytucję i ustrój Rzeczypospolitej. Przewodniczący związku Piotr Duda jest dziś jednym z najwierniejszych sojuszników PiS-u. Nie zawsze tak było. Został on kiedyś wybrany szefem związku przeciwko Januszowi Śniadkowi, który jako pierwszy chciał uczynić NSZZ „Solidarność” przybudówką PiS-u. Piotr Duda próbował początkowo nawiązać dialog z rządem Platformy, w której miał wielu przyjaciół jeszcze z czasów AWS-u. Ale wówczas Donald Tusk czuł się tak silny, że próbował budować pozycję swoją i partii na upokarzaniu najsilniejszego polskiego związku zawodowego i jego lidera. Duda postawił zatem na Kaczyńskiego i dziś to pod jego przewodnictwem związek jest przybudówką partyjną PiS-u. „Solidarność” pełniła już nawet parę razy funkcję łamistrajka – osłaniając najbardziej nieudolnych ministrów i najbardziej kontrowersyjne działania prawicowej władzy (m.in. przy protestach nauczycieli i w służbie zdrowia). Także przewodniczący Piotr Duda nie lubi autorytarnego stylu rządzenia Jarosława Kaczyńskiego, więc woli budować relacje z prezydentem Andrzejem Dudą, który jest najważniejszym gościem dzisiejszej „konstytucyjnej” konferencji w Gdańsku.

Kiedy 3 maja tego roku Andrzej Duda zapowiedział referendum konstytucyjne mające osłodzić ideę zmiany ustroju w Polsce pomysłem, aby zapytać Polaków m.in. o to, czy w nowej Konstytucji ma się znaleźć gwarancja utrzymania programu 500 plus, senator opozycji Marek Borowski mówił, że to „propozycja drogowego pirata, który chce zmieniać kodeks drogowy, aby uniknąć odpowiedzialności karnej”. Nawet dysydent z PiS-u Kazimierz Michał Ujazdowski mówił wówczas, że warunkiem wiarygodności prezydenta w tej sprawie jest zdystansowanie się przez niego do procesu niszczenia Trybunału Konstytucyjnego i ładu konstytucyjnego w Polsce.

Konstytucyjny gambit prezydenta

Faktycznie, od początku rządów PiS prezydent Duda brał udział w łamaniu konstytucji przez PiS pomagając zniszczyć Trybunał Konstytucyjny oraz podpisując bez szemrania najbardziej wątpliwe z punktu widzenia zgodności z konstytucją ustawy niszczące media publiczne, służbę cywilną, rozszerzające prerogatywy służb do inwigilacji obywateli itp. Jednak od tamtej pory wydarzyły się prezydenckie weta i dziś Andrzej Duda stał się nadzieją zarówno niezadowolonych w PiS-ie, jak też „makiawelistów” w rodzaju Bartłomieja Sienkiewicza, a wreszcie zwykłych koniunkturalistów, którzy uważają, iż prawicowa hegemonia będzie w Polsce panować przez wiele dekad, trzeba się zatem z tą czy inną frakcją prawicy dogadywać, robić interesy, a obły Duda nadaje się do tego lepiej, niż szalony Kaczyński.

Sam prezydent bardzo jednak uważa, by nie zostać przez szeroki prawicowy obóz napiętnowany jako twórca frakcji „rozbijającej jedność”. Woli zatem występować w imieniu całego obozu, proponując działania, które z punktu widzenia prawicowej Polski mają być bezpieczniejsze i skuteczniejsze, niż działania Kaczyńskiego (np. ochronienie Mariusza Kamińskiego przed odpowiedzialnością karną nie poprzez brutalne zniszczenie Sądu Najwyższego, ale poprzez subtelne zastraszenie sędziów). Andrzej Duda szuka sojuszników bardzo ostrożnie – w klubie parlamentarnym PiS, wśród konserwatywnych biskupów, w osobie premier Beaty Szydło też nieco zmęczonej upokarzaniem jej przez Kaczyńskiego, w NSZZ „Solidarność”. Tak samo ostrożnie Duda rozgrywa również inicjatywę konstytucyjną. Podczas gdy Kaczyński mówi dziś o zmianie konstytucji bardzo niekonkretnie albo wcale – zadowalając się jej łamaniem na co dzień – prezydent wysuwa wciąż nowe pomysły przygotowujące jej zmianę w kierunkach od dawna wskazywanych przez różne odłamy politycznej i klerykalnej prawicy.

Przewodniczący „Solidarności” Piotr Duda odgrzał z kolei pomysł tzw. obywatelskiego projektu konstytucji z lat 90. ubiegłego wieku – skrajnie klerykalnego i bardzo socjalnego. NSZZ „Solidarność” wraz z Radiem Maryja, Markiem Jurkiem i paroma innymi postaciami czy środowiskami twardej prawicy stoczyło wówczas krótką i przegraną walkę z większością klasy politycznej, społeczeństwa, a nawet znaczną częścią Kościoła (żył jeszcze wówczas Jan Paweł II, a w polskim Episkopacie ważną rolę odgrywali tacy biskupi jak Życiński czy Pieronek), które zaakceptowały wówczas zarówno bardziej wyważoną konstytucję uchwaloną i potwierdzoną w referendum z 1997 roku, jak też kierunek na integrację z liberalnym Zachodem i Unią Europejską, który wybrało państwo wyposażone w konstytucję z 1997 roku.

Jak popsuć konstytucję, zamiast ją naprawić

W Polsce (i może nie tylko w Polsce) o kształcie konstytucji i ustroju państwa przesądza sytuacja, a nie jakiś długofalowy racjonalny projekt. Największy błąd ustrojowy po roku 1989 – czyli „dwugłowa egzekutywa”, rozdzielona pomiędzy prezydenta i rząd władza wykonawcza, sytuacja, w której prezydent nie ma wystarczających prerogatyw by rządzić, ale pozostawiono mu tyle władzy, by mógł przeszkadzać w rządzeniu – też nie powstał w konsekwencji jakiegoś długofalowego projektu, ale był wynikiem okoliczności. Ta dziwaczna i osłabiająca polskie państwo prezydentura została pierwotnie stworzona dla Jaruzelskiego, aby gwarantować względne choćby bezpieczeństwo postkomunistów w pierwszym, najbardziej ryzykownym okresie transformacji. Później taka prezydentura została wzmocniona dla Lecha Wałęsy, później nieco osłabiona w Konstytucji 1997 roku, ale nie zlikwidowana, gdyż współautorem i współgwarantem tamtej konstytucji był ówczesny prezydent Aleksander Kwaśniewski pragnący zachować sobie pewne narzędzia władzy do walki o dominację w obozie SLD.

Ale właśnie ten najważniejszy problem polskiej konstytucji i polskiego ustroju może pozostać nierozwiązany. Andrzej Duda nie poprze żadnego projektu konsekwentnie oddającego całą władzę wykonawczą premierowi i rządowi, ponieważ po pierwsze boi się Kaczyńskiego kontrolującego rząd, a po drugie będzie walczył o zachowanie albo zwiększenie prerogatyw prezydenta, gdyż ma zamiar walczyć o drugą kadencję na urzędzie Prezydenta RP. Kaczyński z kolei nie poprze żadnego projektu oddającego realną władzę wykonawczą w ręce prezydenta (mimo, że sam kiedyś stworzył, a później sam pogrzebał projekt konstytucji „prezydenckiej”, kiedy walczył o prezydenturę dla siebie). Teraz jednak Jarosław Kaczyński będzie raczej walczył o wzmocnienie urzędu premiera, ponieważ ma zamiar nadal kierować rządem z przedniego lub tylnego siedzenia, a prezydenta Andrzej Dudę chce albo złamać i ponownie sobie podporządkować, albo zastąpić innym kandydatem do prezydentury, któremu również nie zamierza dawać żadnych instrumentów rządzenia.

Mało zatem prawdopodobne, aby w tych okolicznościach najważniejsza wada polskiego ustroju – czyli poszarpana i osłabiona władza wykonawcza – została naprawiona. Tym bardziej, że nadużycia władzy Kaczyńskiego – dokonywane głównie za pomocą całkowicie dyspozycyjnej pani premier, rządu i prowadzonej nieformalnie z Nowogrodzkiej polityki personalnej – bardzo mocno skompromitowały w oczach Polaków ideę wzmocnionej władzy wykonawczej. I raczej utrwalił się mit o prezydencie, któremu trzeba zostawić trochę władzy, aby mógł ograniczać – choćby przez konflikt – autorytarne zapędy Kaczyńskiego.

Jeśli jednak zmiana konstytucji lub sama choćby dyskusja nad zmianą konstytucji nie przysłuży się do wzmocnienia polskiego państwa i naprawienia wad polskiego ustroju, to do czego będzie służyła Dudzie, Kaczyńskiemu i prawicy, nie tylko PiS-owskiej? Ano do zacementowania prawicowej hegemonii na poziomie ustrojowym oraz do konsekwentnego i bardzo głębokiego zniszczenia resztek liberalnego ustroju i świeckiego państwa w Polsce.

Prezydent Duda, kiedy zapowiedział referendum konstytucyjne, obiecał też wpisanie do nowej konstytucji gwarancji utrzymania programu 500 plus, czyli najbardziej patologicznej formy redystrybucji (antyrozwojowej, pogłębiającej i utrwalającej społeczne patologie, zamiast ułatwiać awans społeczny i edukacyjny młodzieży z najbardziej upośledzonych środowisk). W toku dalszej dyskusji konstytucyjnej po stronie prezydenta, PiS-u i NSZZ „Solidarność” pojawiły się kolejne pomysły – aby do nowej konstytucji wrzucić także obniżenie wieku emerytalnego, gwarancje dla „tradycyjnej rodziny”, które zablokują choćby związki partnerskie, a Kościołowi – aby poparł zmianę konstytucji – aby obiecać dodatkowo zniszczenie resztek świeckości państwa i podeptanie praw kobiet. Począwszy od zmiany preambuły, która w wersji Tadeusza Mazowieckiego pozostawiała godność zarówno katolikom, jak też innym chrześcijanom, wyznawcom innych religii, a nawet ateistom, podczas gdy w nowej wersji miałaby zawierać na każdym kroku Invocatio Dei i podziękowania Bogu, Jezusowi, Maryi. Aż po gwarancje „ochrony życia od poczęcia do naturalnej śmierci”, co wymusiłoby później utwardzenie ustawowego zakazu aborcji do poziomu nieznanego dziś w Europie, mającego odpowiedniki co najwyżej w Salwadorze, gdzie wsadza się do więzienia kobiety, które poroniły.

Do tego dochodzą prawicowe zapowiedzi wpisanie do nowej konstytucji takich sformułowań, które pozwolą ograniczyć władzę samorządu lokalnego, ostatecznie zerwać w Polsce z trójpodziałem władzy i niezawisłością sądów, a także podkreślić suwerenność Polski wobec Unii Europejskiej.

Można się zatem obwiać, że referendum konstytucyjne i ewentualna zmiana konstytucji pod rządami Kaczyńskiego, Dudy i PiS-u, w atmosferze absolutnej dominacji najbardziej antyliberalnej prawicy, nie tylko nie naprawi starych wad polskiej konstytucji („dwógłowej”, rozdzielonej na prezydenta i rząd władzy wykonawczej), ale doda nowe.

newsweek.pl

Monika Olejnik i Magda Jethon żegnają Grzegorza Miecugowa

Monika Olejnik żegna Grzegorza Miecugowa.

I była szefowa radiowej Trojki Magda Jethon.

Nie wiem jak to wyrazić, ale Grzesiek był mi bardzo bliski, przede wszystkim dlatego, że tak bardzo mnie wspierał, i wtedy kiedy kierowałam Trójką, i wtedy kiedy z dyrektorowania mnie wyrzucili. Rozumiał to doskonale. Pamiętam, że jego również, w sposób delikatnie mówiąc nieelegancki, pozbyto się z Trójki. Miał taki sam zakaz wstępu do budynku na Myśliwieckiej jak ja, ale On się z tego zawsze śmiał, bo miał niebywały dystans do siebie i do spraw przyziemnych. Próbowałam się tego od Niego uczyć, dzwoniąc i zawracając mu głowę dość często. Nigdy nie okazał zniecierpliwienia. Grzesiu, dziękuję Ci za wszystko.

Zmarł Grzegorz Miecugow. To najsmutniejsza wiadomość, jaką usłyszałam w ostatnich latach.

Zmarł Grzegorz Miecugow. To najsmutniejsza wiadomość, jaką usłyszałam w ostatnich latach.

Pamiętam Go z wielu sytuacji, choć trudno wybrać tę, która najpełniej by Go charakteryzowała. Właściwie wszystkie były wesołe, bo Grzesiek miał poczucie humoru. Zawsze życzliwy, ciepły i wyrozumiały. Trochę flegmatyczny, sprawiał wrażenie jakby się nigdy nie spieszył, choć miał zawsze tak dużo roboty. Był erudytą i mistrzem zawodu.

Poznałam Go wiele lat temu pracując w Programie 3. Przez rok był nawet moim dyrektorem. Przyznam, że kiedy sama zostałam dyrektorką Trójki często myślałam o nim jako o niedościgłym wzorcu. Zawsze kiedy chciałam zrealizować jakiś odlotowy pomysł dzwoniłam do niego, żeby go zaakceptował lub wybił mi go z głowy. Z duszą na ramieniu wykręcałam Jego numer, przesadziłam, czy nie… Tymczasem On, w lekko flegmatyczny sposób mówił, to fajny pomysł, rób to, a ja o tym na pewno powiem w „Szkle”. Potem kiedyś napisał: „Gdy Magda do mnie dzwoni, podnosi mi się adrenalina. To wspaniałe.” Jestem dumna, że z naszych kontaktów zostało to zdanie.

Choć był krótko dyrektorem Trójki to bardzo dużo zrobił dla Programu. Zbudował newsroom i przeniósł emisję do studia M2, które do dziś jest studiem emisyjnym. Kiedy po wielu latach, w 2015 roku remontowaliśmy je postanowiliśmy na pamiątkę rządów Grzesia zachować fragmenty boazerii z jego czasów. Oprawiliśmy je w ramki, a podpis pod oprawioną okładziną wymyślił Artur Andrus:

Archeolodzy głowili się długo,
W końcu ustalił profesor z Quebecu
Okładzina ścienna model Miecugow
Druga połowa dwudziestego wieku.

Grzesiek odbierając tę pamiątkę, powiedział, że to fantastyczne i miłe zaskoczenie mogło wyglądać znacznie gorzej, albowiem pierwszymi pomieszczeniami, które remontował, były… toalety.

Zawsze żartował, w takim też stylu napisał „Trójkę do potęgi”. Jestem dumna, że razem zrobiliśmy to świetne przedstawienie teatralne na 50 urodziny Programu 3.

Nie wiem jak to wyrazić, ale Grzesiek był mi bardzo bliski, przede wszystkim dlatego, że tak bardzo mnie wspierał, i wtedy kiedy kierowałam Trójką, i wtedy kiedy z dyrektorowania mnie wyrzucili. Rozumiał to doskonale. Pamiętam, że jego również, w sposób delikatnie mówiąc nieelegancki, pozbyto się z Trójki. Miał taki sam zakaz wstępu do budynku na Myśliwieckiej jak ja, ale On się z tego zawsze śmiał, bo miał niebywały dystans do siebie i do spraw przyziemnych. Próbowałam się tego od Niego uczyć, dzwoniąc i zawracając mu głowę dość często. Nigdy nie okazał zniecierpliwienia. Grzesiu, dziękuję Ci za wszystko.

Magda Jethon

koduj24.pl

26 SIERPNIA 2017

Szydło wyśmiewa Macrona, że „brak mu doświadczenia i obycia” i czeka aż „nadrobi te braki”. Porównanie ich biografii wypada raczej na odwrót

Macron ostro o polskim rządzie, Szydło brzydko o Macronie z pozycji starszej polityczki, którą niedoświadczony gówniarz zdenerwował. Pogarda dla prezydenta szóstej potęgi świata sugerowałaby, że ona, Beata Szydło, ma nie wiadomo jakie osiągnięcia, a on zaczął karierę wczoraj. Porównanie biografii zupełnie na to nie wskazuje

25 sierpnia 2017 prezydent Emmanuel Macron oskarżył Polskę, że narusza europejskie wartości i pogroził, że to „nie polski rząd będzie wyznaczał przyszłość” kontynentu. Dodał, że „Polacy zasługują na więcej”. Politycy PiS odpowiedzieli chórem oburzenia i – zgodnie ze swoim stylem – personalnych ataków.

OKO.press zainteresował jeden z argumentów ad personam w wykonaniu premier Beaty Szydło. Pouczyła prezydenta Francji tak:


Być może jego [Macrona] aroganckie wypowiedzi wynikają z braku doświadczenia i obycia politycznego, co ze zrozumieniem odnotowuję, ale oczekuję, iż szybko nadrobi te braki i będzie w przyszłości bardziej powściągliwy

Beata SzydłoWypowiedź dla wPolityce.pl – 25/08/2017

02.05.2017 Ryczow . Premier Beata Szydlo podczas uroczystosci z okazji Swieta Flagi . Fot. Jakub Porzycki / Agencja Gazeta


MACRON MA DUŻE DOŚWIADCZENIE I OBYCIE, NA PEWNO WIĘKSZE NIŻ SZYDŁO


Beata Szydło wykazała się brakiem europejskiego obycia wypowiadając się pogardliwie o głowie europejskiego państwa i szóstej gospodarki globu, a na dodatek polityku, który zachwycił pół świata tworząc w rok ruch polityczny i wygrywając wybory z poparciem prawie 21 mln głosów.

Przeczytaj też:

Macron: Polska się izoluje w Europie. Waszczykowski: ale francuska gospodarka nie jest w stanie konkurować z polską

ADAM LESZCZYŃSKI  25 SIERPNIA 2017

Może jednak Szydło miała przynajmniej podstawy, by przyganiać Macronowi z pozycji doświadczonej polityczki, która poucza debiutanta? Porównanie karier Szydło i Macrona raczej na to nie wskazuje.

Ich popularność, rozpoznawalność czy międzynarodowa pozycja są nieporównywalne. Gdy wpisać do wyszukiwarki „Emmanuel Macron” wyświetla się ok. 74 900 000 wyników.  „Beata Szydło” daje ich ok. 691 000. Fakt, że Macron 106 razy bardziej interesuje internautów niż Szydło, też powinien dać pani premier do myślenia, nawet jeśli różnica bierze się m.in. z tego, że związek Macronów wydaje się ludziom z jakichś względów ciekawszy niż małżeństwo Szydłów.

Wiek biologiczny i polityczny

Szydło jest o 14 lat starsza, więc teoretycznie mogłaby mieć znacznie dłuższe doświadczenie polityczne, ale nie ma. Zapisali się do partii prawie w tym samym momencie.

  • Szydło – do PiS (pierwotnie chciała do PO), w 2005 roku, w wieku 42 lat;
  • Macron – do Partii Socjalistycznej (był w niej do 2009) w 2006 roku, miał lat 29 lat.

Wykształcenie: Macron górą

  • Wykształcenie Beaty Szydło jest zdecydowanie gorsze, także z punktu widzenia zawodu polityka. Polska premier ukończyła w 1987 roku etnografię na Uniwersytecie Jagiellońskim, a potem przez sześć lat była tam na studiach doktoranckich, ale niestety bez powodzenia. Zaliczyła za to studia podyplomowe z zarządzania kulturą (SGH, 1997) i zarządzania samorządem terytorialnym w UE (Akademia Ekonomiczna w Krakowie, 2001), już jako burmistrz Brzeszcza;
  • Macron jest absolwentem Ecole Nationale d’Administration, szkoły elit politycznych (kończyli ją m.in. Chirac i Hollande), przepustki do wielkiej kariery we Francji. Inna rzecz, że dwukrotnie nie udało mu się wcześniej zdać do prestiżowej Ecole Normale Superieure.

Praca poza polityką: Macron górą

  • Zanim weszła do polityki Beata Szydło wielkiej kariery nie robiła. Przez osiem lat była asystentem w Muzeum Historycznym Krakowa (1987-1995), potem „stworzyła od podstaw”  libiąski Dom Kultury. W 1997 – w wieku 34 lata – została dyrektorem Ośrodka Kultury w Brzeszczach, a w 2004 wiceprezesem tamtejszej Ochotniczej Straży Pożarnej.
  • Macron po studiach był przez trzy lata (1999-2001) asystentem słynnego filozofa Paula Ricoeura, pomagał mistrzowi hermeneutyki w pracy nad jego ostatnią książką, potem przez rok pracował w gospodarczej administracji państwowej, a następnie przez cztery lata (2008-2012)  w potężnym banku Rothschild & Cie Banque, gdzie prowadził kilka dużych transakcji, m.in. zakup przez Nestle filii koncernu Pfizer za 9 mld euro (co uczyniło go milionerem).

Polityka lokalna: Szydło górą

  • Beata Szydło w wieku 35 lat została burmistrzem Brzeszcza (ok. 11 tys. mieszkańców), najmłodszym w Małopolsce i była nim przez siedem lat. Równolegle była też radną AWS powiatu oświęcimskiego (1998-2002).
  • Macron nie był nigdy politykiem lokalnym, nie licząc epizodu z wczesnej młodości, gdy asystentował merowi jednej z paryskich dzielnic.

Doświadczenie rządowe: Macron ma, Szydło nie miała

  • Macron był w latach 2012-14 zastępcą sekretarza generalnego Pałacu Elizejskiego (za prezydentury Hollanda), pracując m.in. nad ustawą wydłużającą tydzień pracy z 35 do 37 godzin;
  • w rządzie Manuela Vallsa (2014-2016) został ministrem finansów, wprowadzając w życie rozwiązania, które miały ożywić francuską gospodarkę.

Doświadczenie parlamentarne: Szydło tak, Macron nie

  • Od 2005 roku Szydło jest posłanką PiS, obecnie już po raz czwarty, dwukrotnie była wiceprzewodniczącą sejmowej komisji finansów, poza tym nie dała się szerzej poznać. W 2010 roku została wiceprzewodniczącą PiS.

Inicjatywa i niezależność w polityce: Macron, bez dwóch zdań

  • W kwietniu 2016 Macron założył własny ruch polityczny En Marche!, a 30 sierpnia odszedł z rządu po konflikcie z prezydentem Hollandem. Popularność ruchu błyskawicznie rosła, I turę wyborów na prezydenta Macron wygrał z 8,7 mln głosów, w II turze pokonał Marie Le Pen zdobywając 20,8 mln głosów.
  • Beata Szydło z pewnością odegrała znaczną rolę jako szefowa kampanii prezydenckiej Andrzeja Dudy do majowych wyborów 2015, jak się okazało, zwycięskich.  Od listopada 2015 roku jest premierem rządu uczestnicząc lojalnie, bez śladu własnej inicjatywy, w realizacji politycznych planów PiS, od likwidacji Trybunału Konstytucyjnego, wszystkie rozgrywki z Komisją Europejską, całą politykę społeczną i gospodarczą, przez mission impossible z forsowaniem Jacka Saruysz-Wolskiego na prezydenta Europy w marcu 2017, systematyczną akcję dezawuowania opozycji, ograniczania społeczeństwa obywatelskiego, deformę edukacji itp. Kiedy partia tego wymaga, potrafi się ostro wypowiedzieć w parlamencie polskim czy europejskim, a nawet zdyscyplinować prezydenta.
Przeczytaj też:

Orędzia w liczbach. Szydło 5 razy wali w Dudę i 11 razy zaklina, że PiS reformę zrobi. Ale Duda chce sam

PIOTR PACEWICZ  25 LIPCA 2017

Macron kreował politykę, tworzył nowe jakości, często w konflikcie z politykami wyżej w hierarchii. Szydło wydaje się raczej doskonałym wykonawcą linii politycznej.

Konkluzja

Mówiąc językiem Beaty Szydło, premier powinna w miarę możliwości nadrobić braki w kulturze politycznej, jaka obowiązuje w Europie i być bardziej powściągliwaw ocenach, a zwłaszcza unikać ataków personalnych, w których wystawia na licytację własny dorobek życiowy. Nie jest on może najgorszy, ale w zestawieniu z karierą Macrona gwałtownie blednie.

(„Pokora, praca, umiar – to są zasady, którymi będziemy się kierować. Koniec z arogancją władzy i koniec z pychą” – obiecywała Szydło w expose).

Przeczytaj też:

Macron: wszyscy znacie sojuszników pani Le Pen, to reżimy Orbana, Kaczyńskiego i Putina

TOMASZ BIELECKI  2 MAJA 2017

Co prezydent Macron powiedział o Polsce

Prezydent Francji Macron na wspólnej konferencji z prezydentem Bułgarii komentował 25 sierpnia 2017 odrzucenie przez Polskę dyrektyw o pracownikach delegowanych. Kolejny raz ostro ocenił rządy PiS w Polsce. Mówił:

  • Europa to region stworzony na bazie wartości, związku z demokracją i swobodami, z którymi Polska jest dzisiaj skonfliktowana.
  • Polska nie definiuje przyszłości Europy i nie będzie definiować Europy jutra.
  • Stanowisko kraju, który postanowił się izolować w Europie, nie osłabi zawarcia naszego ambitnego kompromisu. Wręcz przeciwnie.
  • Polska zdecydowała być w innym nurcie niż reszta Europy.
  • Polacy zasługują na więcej (w domyśle – niż taki rząd).

Co odpowiedziała premier Szydło

Premier Beata Szydło tego samego 25 sierpnia odpowiedziała prezydentowi Francji:

  1. „Przypominam prezydentowi Macronowi, że Polska jest takim samym członkiem UE jak Francja. Mamy takie same prawa jak Francja i inne kraje członkowskie i będziemy z nich korzystać dla dobra Polski i Polaków. Polska nie jest w konflikcie z żadnym z krajów UE, ani z nią samą.
  2. O przyszłości Europy nie będzie decydował Prezydent Francji, ani żaden inny przywódca indywidualnie, tylko wszyscy członkowie wspólnoty. Podpowiadam panu prezydentowi, aby był bardziej koncyliacyjny i nie rozbijał UE.
  3. Być może jego aroganckie wypowiedzi wynikają z braku doświadczenia i obycia politycznego, co ze zrozumieniem odnotowuję, ale oczekuję, iż szybko nadrobi te braki i będzie w przyszłości bardziej powściągliwy. W sprawie pracowników delegowanych to Polska i Europa Środkowa broni zasad wspólnego rynku, a Francja poprzez swoje działanie próbuje demontować jeden z filarów UE”.

Łatwo można wykazać, że Polska jest w konflikcie choćby właśnie z Francją, a także z instytucjami UE. Ale w tym tekście zainteresował nas tylko argument nr 3.

OKO.press