Szydło – kobieta od świątków

Szydło - kobieta od świątków

Pewnie nikt tego nie zauważy w Europie. Pani premier Szydło dała znać, czym zajmuje się na swoim urzędzie. Kancelaria Premiera ze zdjęciem Beaty Szydło opublikowała na Twitterze informację, że zaproponują lokalnym francuskim władzom w Ploermel w Bretanii przeniesienie pomnika Jana Pawła II do Polski.

Rząd polski zajmuje się świątkami. Dobrze czytacie. W bretońskim Ploermel wykonują wyrok sądu administracyjnego w Rennes z 2015 roku, w którym orzeczono, iż krzyż z pomnika wielkiego Polaka winien być usunięty, bo we Francji od 1905 roku istnieje ustawowy rozdział Kościoła od państwa.
Symbolika Kościoła katolickiego może komuś przeszkadza, a to dlatego, iż krzyż bywa nadużywany. Bo co komu przeszkadza krzyż? Kiedyś znamionował wartość społeczną i egzystencjalną, dla ludzi biednych był pocieszeniem. Idea Boga była żywa, bo innego pocieszenia za wiele nie było na podorędziu.

Dzisiaj to już przeszłość, zamierzchłość, Bóg wylądował w wysublimowanej filozofii, metafizyce. Jeszcze karmi się nim ciemny lud i to w ikonografii figuratywnej, tak jak w Polsce. Boga w tym nie ma – piszący ten słowa jest wierzący – ale za to jest maczuga krzyża.

W Polsce krzyż służy do walki politycznej i celebry polityków. Lubią fotografować się w przybytkach kultu lokalni politycy w moim kraju, zwłaszcza obecnie rządzącej opcji. Prezydent zaś wyspecjalizował się w łapaniu hostii tudzież spieszeniu na ratunek innym dewocjonaliom. Pustota i wydrążenie, jak pisał wybitny poeta katolicki Thomas Eliot.

Jak potraktować propozycję Szydło zgłoszoną w polskich mediach? Chyba tylko chichraniem, bo nie poważną krytyką. Piotr Szumlewicz określił to „nową ideą naszego dumnego rządu: Polska jako złomowisko katolickich pomników z całej Europy„.

Ktoś inny dopatrzył się w pomniku surogatu smoleńskiego Tupolewa. Nawet zakpiłem, iż Rosjanie szybciej nam zwrócą złom smoleński, ale bez wybuchu, tak jak Francuzi tolerują Jana Pawła II bez krzyża.

Nie byłoby o czym pisać, ale tym zajmuje się polski rząd: świątkami. Szydło – kobieta od świątków. Niby mamy zapisany w Konstytucji rozdział państwa od Kościoła, ale ten zapis, jak i podobne w Konstytucji, diabli wzięli.

Waldemar Mystkowski

koduj24.pl

Norwegowie zablokowali zapędy rządu PiS

Norwegowie zablokowali zapędy rządu PiS

Rząd PiS chciał przejąć całkowitą kontrolę nad tzw. funduszami norweskimi. To dotacje z Norwegii, Islandii i Liechtensteinu dla rozwijających się krajów Unii Europejskiej. Na lata 2014-2021 Polsce przyznano 800 milionów euro.

5 procent z nich to część przeznaczona na dofinansowanie organizacji pozarządowych. Ich rozdziałem dalej zajmować się będą NGO’sy, a nie funkcjonariusze PiS. – „Dla nas do dosyć oczywiste. Nie chcemy, żeby pieniądze norweskiego rządu były wykorzystywane politycznie. Pragniemy, aby fundusze były przyznawane najbardziej profesjonalnie zasługującym na to organizacjom pozarządowym oraz tej części społeczeństwa obywatelskiego, która najbardziej jej potrzebuje” – powiedziała TVN 24 Karsten Klepsvik, ambasador Królestwa Norwegii w Polsce.

Norwegom nie podoba się podejście rządu polskiego do prawa oraz jego stosunek do organizacji pozarządowych. Trudno się dziwić, kiedy wicepremier Piotr Gliński tak się wypowiada: – „Nie wydaje mi się, żeby Fundacja Batorego mogła ponownie pełnić funkcję operatora. Nasza propozycja jest taka, żeby operatorem zostało Narodowe Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego„. Czyli inaczej mówiąc, zależny od PiS, nowo powołany Narodowy Instytut Wolności.

Fundacja im. Batorego ripostuje: – „To, że my walczyliśmy o to, żeby to nie był Narodowy Instytut Wolności, to nie dlatego, że my chcemy ubiegać się o bycie operatorem. Ważne jest, żeby ten operator był niezależny. Jeżeli znajdzie się inny operator, który zapewni niezależność działania tego funduszu, tym lepiej” – powiedziała Ewa Kulik-Bielińska, dyrektorka fundacji.

Efektem długich, tegorocznych negocjacji z Norwegami jest podział funduszu dla organizacji pozarządowych na część ogólnopolską i regionalną. Najważniejsze jednak, że PiS-owi nie udało się przejąć kontroli nad rozdziałem funduszy norweskich.

koduj24.pl

Szydło: Zaproponujemy przeniesienie pomnika Jana Pawła II z Francji do Polski

– Jan Paweł II mówił, że historia uczy, że demokracja bez wartości przemienia się w jawny lub zakamuflowany totalitaryzm. Nasz wielki Polak, wielki Europejczyk jest symbolem Chrześcijańskiej Zjednoczonej Europy. Dyktat politycznej poprawności – laicyzacji państwa – wprowadza miejsce dla wartości, które są nam obce kulturowo, które prowadzą do sterroryzowania codziennego życia Europejczyków – stwierdziła premier Beata Szydło w rozmowie z PAP.

– Polski rząd podejmie starania, by pomnik naszego rodaka ocalić od ocenzurowania i zaproponujemy aby przenieść go do Polski, o ile będzie zgoda francuskich władz i społeczności lokalnej – dodała szefowa rządu.

300polityka.pl

STAN GRY: Fakt: Ustawy sądowe bliżej kosza, Morawiecki nie mówi “nie” dla Euro, Karnowski: Opozycja nie mówi nic ważnego

— 4. ROCZNICA ŚMIERCI TADEUSZA MAZOWIECKIEGO.

— ŻUK MA W LUBLINIE 70%, SOBOŃ 21 – SONDAŻ KANTAR DLA GW:http://lublin.wyborcza.pl/lublin/7,48724,22571555,prezydent-zuk-bezkonkurencyjny-kandydat-pis-bez-szans-nasz.html

— FT: MŁODZI POLACY WRACAJĄ DO KWITNĄCEJ GOSPODARKI W POLSCE: Financial Times opisał falę powrotów do kraju młodych polskich profesjonalistów, którzy studiowali i rozpoczynali swoje kariery w Wielkiej Brytanii. https://www.ft.com/content/2329a046-ba6f-11e7-8c12-5661783e5589

— MORAWIECKI: NIE JESTEM PRZECIWNIKIEM PRZYSTĄPIENIA DO STREFY EURO: “Ja nie jestem przeciwnikiem dołączenia do strefy euro, ale w pewnej perspektywie, po dopasowaniu naszych mechanizmów gospodarczych (…). To jest temat rzeka, ale zaczekajmy jeszcze 5, 10 lat, nie wiem ile, na bardziej faktyczną konwergencję – powiedział w piątek w trakcie debaty gospodarczej Mateusz Morawiecki. Dodał, że integracja walutowa powinna nastąpić w momencie, gdy nie będzie nadmiernie niebezpiecznie”. Morawiecki powiedział również, że o przystąpieniu poszczególnych krajów do strefy euro decydują również czynniki geopolityczne, a nie tylko ekonomiczne”. http://www.dziennik.pl/amp/561318,morawiecki-dopuszcza-wejscie-polski-do-emu-w-odleglej-przyszlosci.html

— KACZYŃSKI PRZECIW MYŚLIWYM I POLOWANIOM W WYWIADZIE JAKI PRZYPOMNIAŁ NA TWITTERZE MICHAŁ MAJEWSKI: “Spotkaliśmy dwóch panów na furmance. Jeden miał na głowie myśliwski kapelusik, a jego twarz przypominała prawdziwego wieprza. Trzeba państwu wiedzieć, że dawno temu hodowano potwornie grube wieprze, bo wieprz z dużą ilością słoniny był dużo więcej wart. Otóż ten facet przypominał właśnie takiego wieprza, siedząc, a właściwie wpółleżąc na furmance. Wziął broń i zaczął celować w stronę sarny. Mój brat gwizdnął, doszło do ostrej wymiany zdań, ale tamci, z pewnością polując w czasie okresu ochronnego, w końcu poddali się i odjechali. (…) Wprowadziłbym dodatkowo element ryzyka, np. bieg po rozbujanej desce na sporej wysokości. Skoro chce się polować, to trzeba być odważnym i sprawnym. Nienawidzę polowań i kompletnie nie jestem w stanie zrozumieć ludzi, którzy znajdują przyjemność w zabijaniu zwierząt i przypatrywaniu się jak one zdychają. (…) Zupełnie nie jestem w stanie zrozumieć mentalności ludzi, którzy znajdują przyjemność w zabijaniu Bogu ducha winnych zwierząt”. http://www.fakt.pl/wydarzenia/polityka/odkurzyl-stary-wywiad-kaczynskiego-nie-uwierzysz/8tjhn5y

— REFORMA SĄDÓW CORAZ BLIŻEJ KOSZA – FAKT: “Wbrew wielu zapowiedziom polityków PiS, wcale nie jest blisko porozumienia Pałacu Prezydenckiego z PiS i Jarosławem Kaczyńskim (68l.) o kształt ustawy o KRS. Prezydent stanowczo upiera się przy zaproponowanym przez siebie pomyśle, by 15 sędziów wybrać w taki sposób, by partia rządząca nie zyskała w 25-osobowej Radzie zbyt dużej przewagi”.

— PIS SPRÓBUJE ODRZUCIĆ WETO – jak pisze dalej Magdalena Rubaj w Fakcie:“Czy to oznacza kres marzeń PiS o podporządkowaniu KRS politykom? Nie! Nasi rozmówcy przypominają, że w Sejmie wciąż na powtórne głosowanie czeka zawetowana przez prezydenta ustawa z lipca! Wystarczy jedno głosowanie i poparcie 3/5 głosów, by ją uchwalić. – Może uda się zebrać taką większość – mówi tajemniczo ważny polityk PiS”. http://www.fakt.pl/wydarzenia/polityka/nie-ma-porozumienia-w-sprawie-ustawy-o-krajowej-radzie-sadownictwa/prjhc2v

— FAKT O KARZE DLA NITRASA: “A może, gdyby Nitras – zamiast wskazywać punkt regulaminu – powiedział, że występuje „bez żadnego trybu”, to kary by nie dostał? (…) – On organicznie nienawidzi Nitrasa – mówi bez ogródek polityk z władz PiS”.

— Kuchciński zabiera Nitrasowi 15 tys. zł – SE: http://www.se.pl/wiadomosci/polityka/kuchcinski-zabiera-nitrasowi-15-tys-z_1024916.html

— JACEK KARNOWSKI: OPOZYCJI POMÓC MOŻE TYLKO WIELKI KRACH: “Opozycja nie ma dziś przed sobą żadnej dobrej drogi. Właściwie może tylko czekać na jakiś cud, wielki kryzys, krach, przede wszystkim gospodarczy. Nic innego jej nie uratuje, nawet afera w szeregach władzy nie zmieni nastrojów, bo Jarosław Kaczyński dawno już pokazał Polakom, że gangrenę po prostu wytnie. I Polacy to wiedzą”.

— OPOZYCJA PRZEZ 2 LATA NIE POWIEDZIAŁA NIC WAŻNEGO – DALEJ KARNOWSKI: “Z okazji dwóch lat rządów Prawa i Sprawiedliwości opozycja nie powiedziała niczego ważnego. W ogóle niemal nic nie powiedziała, poza kolejną deklaracją Grzegorza Schetyny, że chętnie osłabi jeszcze bardziej państwo polskie, likwidując urzędy wojewodów i oddając już całe regiony we władanie lokalnych sitw. Ale to już desperacja, stare sztuczki, które nie działają”.

— PLUSZOWE WARUNKI ODUCZYŁY DZISIEJSZĄ OPOZYCJĘ SAMODZIELNEGO MYŚLENIA – konkluzja Jacka Karnowskiego: “By wygrać wybory w warunkach realnej konkurencji, a nie w kraju faktycznych monopoli społecznych (a Polska była takim krajem do 2015 roku), trzeba myśleć. Myśleć samodzielnie. Niestety, pluszowe warunki sprawiły, że politycy obecnej opozycji umięjętność tę zatracili. Już więcej myślą dziennikarze z takich tytułów jak „Polityka”. https://wpolityce.pl/m/polityka/364293-najwiekszym-problemem-opozycji-nie-sa-liderzy-albo-program-sprawa-jest-powazniejsza-opozycja-oduczyla-sie-myslec-samodzielnie

— TRZEBA BRONIĆ SPUŚCIZNY LECHA KACZYŃSKIEGO PRZED TYMI, KTÓRZY WOLĄ STAWIANIE MU POMNIKÓW OD REFLEKSJI NAD JEGO MYŚLĄ – MICHAŁ SZUŁDRZYŃSKI W RZ: “Sęk w tym, że choć rządzi dziś ugrupowanie zakładane przez Lecha Kaczyńskiego, choć odsłania się jego kolejne pomniki, tablice, nadaje się jego imię ulicom, parkom, mostom czy nawet terminalowi gazowemu, mało kto wprost odwołuje się do tego, co w jego myśli politycznej było ponadczasowe. Może więc trzeba dziś bronić spuścizny Lecha Kaczyńskiego przed tymi, którzy wolą stawianie pomników od refleksji nad jego myślą?” http://www.rp.pl/Plus-Minus/310269898-Michal-Szuldrzynski-Pomniki-Jana-Pawla-II-i-Lecha-Kaczynskiego-zamiast-refleksji.html&template=restricted

— ŁUKASZ WARZECHA WYSZYDZA DOBRĄ ZMIANĘ: “Coraz częściej mam poczucie, że to nie jest żadna dobra zmiana, a tylko „dobra, zmiana”. Że zamiast myśleć o tym, jakie państwo powinniśmy budować, główną troską jest, kto je będzie budował. A mogą to być tylko zaufani towarzysze”. http://www.se.pl/wiadomosci/opinie/lukasz-warzecha-dziekuje-za-te-dwa-lata_1024712.html

— POMASKA O PRZYJMOWANIU SIEROT: SIEDMIOLATEK NIE MA ZŁYCH ZAMIARÓW – mówi Krzysztofowi Katce w lokalnej GW: “Gdańsk stać na to, żeby zająć się tymi, którzy uciekają przed wojną i powinniśmy zachować się humanitarnie. Ale też wiemy, że to zależy od decyzji rządu i wpływ miasta jest ograniczony. Pamiętajmy, że nie ma konfliktu między dobrocią i moralnością a bezpieczeństwem, jeśli mówimy np. o sierotach. Siedmiolatek nie ma złych zamiarów, obojętnie, z jakiej części świata pochodzi. Moja starsza córka ma siedem lat”.

— POMASKA O KANDYDOWANIU W GDAŃSKU – mówi trójmiejskiej GW: “Podkreślam, że naturalnym kandydatem jest urzędujący prezydent Paweł Adamowicz, ale – jak sam mówi – nie podjął ostatecznej decyzji w sprawie startu w wyborach. Sprawa jest zatem otwarta. (…) Wstępnie umówiliśmy się na początek roku, ale też nie wiemy, czy Prawo i Sprawiedliwość nie będzie majstrowało przy ordynacji wyborczej. Myślę, że w styczniu, lutym będziemy chcieli tę decyzję podjąć”.

— POMASKA WYKONUJE GEST WOBEC EWY LIEDER Z NOWOCZESNEJ I WAŁĘSY: “Duże znaczenie miałoby dla mnie skorzystanie z doświadczeń obecnego prezydenta i sprawdzonych ludzi z jego otoczenia. Cenię też dobry wynik w poprzednich wyborach posłanki Ewy Lieder. Wiem też, że Jarosław Wałęsa bardzo chce wrócić do Gdańska i jest gotów pracować w sferze publicznej. Współpraca z nim z pewnością byłaby cenna”.

— DLA GDAŃSKA PIS BYŁBY KATASTROFĄ – mówi Pomaska Katce: “Dla Gdańska PiS byłby katastrofą, a my działamy po to, żeby miasto przed tym obronić. Pod rządami PiS rola prezydenta sprowadzałaby się do próby zaszczepienia w mieście tej ideologii, którą partia forsuje na poziomie krajowym. Gdańsk nie byłby miastem dla wszystkich, tylko dla tych, którzy popierają PiS. Nie byłby miastem otwartym, lecz zamkniętym. Z tego nie zrodziłoby się nic dobrego”. http://trojmiasto.wyborcza.pl/trojmiasto/7,35612,22572051,agnieszka-pomaska-nie-oddamy-gdanska-pis-owi.html

— O UBÓSTWIE ENERGETYCZNYM – Krzysztof Wołodźko w GPC: “Uchwały antysmogowe mogą wpłynąć na wzrost cen węgla średnio o 30–50 proc. w ciągu najbliższych dwóch lat! A dla 80 proc. użytkowników koszt wymiany kotłów grzewczych wzrośnie od pięciu do ośmiu razy. Może to prowadzić do sytuacji, w której nawet 2,5 miliona gospodarstw domowych będzie żyło w ubóstwie energetycznym. (…) Warto, żeby ten problem dyskutowały również środowiska antysmogowe, a także politycy Prawa i Sprawiedliwości, inaczej zostanie on podporządkowany logice wielkomiejskiej klasy średniej”. http://gpcodziennie.pl/71488-ruszylsezonnaoremswojegoczasusmog.html

— KŁOPOTEK NIE CHCE KOALICJI PSL Z PARTIAMI LIBERALNYMI: “Tak, nie możemy pójść do wyborów z partiami bardzo liberalnymi. Proszę zauważyć, że na koalicji z Platformą Obywatelską też wiele straciliśmy wizerunkowo. Mimo, że nie są to nasze pokrywające się elektoraty, to rzeczywiście może być tak, że stracimy na tym wizerunkowo”.

— PIS ZABRAŁ PSL WIEJSKĄ BIEDĘ – zdaniem Kłopotka: “Prawo i Sprawiedliwość dzięki 500+ i pieniądzom, które trafiły na wieś faktycznie zabrało nam tzw. biedę wiejską. Natomiast reszta rolników nadal jest przy PSL”. https://opinie.wp.pl/jacek-zakowski-dobry-bol-o-skladkach-emerytalnych-bogatych-polakow-6181319991236737a

— ZACISKANIE PĘTLI – Wojciech Czuchnowski na jedynce GW: “Ci, którzy zasnęli jesienią 2015 r., śpią nadal ukojeni 500 plus, tumanieni propagandą. Uspokajają się: „Przecież nikt nikogo nie torturuje i nie wtrąca do więzień”. Obudzi ich prędzej czy później walenie do drzwi o szóstej rano. I nie będą to drzwi sąsiada”. http://wyborcza.pl/7,75968,22575331,ziobro-i-pis-zaciskaja-petle-jeszcze-spisz-obudzi-cie-lomot.html

— POMYSŁY PIS NA ZAŁATANIE BUDŻETU W PRZYSZŁOŚCI GO ROZSADZĄ – Leszek Kostrzewski w GW: “Ministerstwo Pracy przygotowało właśnie projekt, w myśl którego każdy będzie płacił przez cały rok. Dzięki temu w 2018 r. do kasy ZUS-u wpłynie dodatkowe 5 mld zł. Trzeba jednak pamiętać, że zwiększenie składek emerytalnych spowoduje, że jednocześnie zmaleją podstawa wymiaru składki zdrowotnej oraz podstawy obliczania podatku dochodowego. A więc rocznie do NFZ na ochronę zdrowia wpłynie około 270 mln zł mniej, a roczne wpływy z PIT zmniejszą się o blisko 1 mld zł. To nie koniec problemów. Nasz system emerytalny jest tak skonstruowany, że im więcej pieniędzy wpłacimy, tym wyższa emerytura się nam należy. A więc za 15 czy 20 lat tym, od których dziś rząd ściągnie więcej składek, trzeba będzie wypłacić dużo wyższe świadczenia”. http://wyborcza.pl/7,155290,22575041,pis-podnosi-skladke-do-zus-na-emerytury-i-buduje-podwaline-pod.html

— PRZYŁĘBSKIEJ BRAKUJE DEBATY NA WYSOKIM POZIOMIE INTELEKTUALNYM: “Rzeczywiście jest tak, że brakuje w przestrzeni publicznej rzetelnej, prowadzonej na wysokim poziomie intelektualnym, debaty, w której strony przedstawiają swoje argumenty i o nich rozmawiają. Sposób formułowania ocen przez niektórych: naukowców, dziennikarzy i byłych sędziów Trybunału Konstytucyjnego pokazuje poziom negatywnych emocji i nie przekłada się na rzetelność tych wypowiedzi, a jest w istocie próbą obrażania i dyskredytowania drugiej strony życia publicznego. Jest to próba budowania coraz ostrzejszych podziałów i dezinformowania opinii publicznej”. https://wpolityce.pl/polityka/364400-nasz-wywiad-julia-przylebska-dziennikarze-nie-sa-zwolnieni-z-odpowiedzialnosci-karnej-za-dzialania-niezgodne-z-prawem

— RAFAŁ MATYJA O DEFENSYWIE PROWINCJI – pisze w RZ: “Głośna książka Filipa Springera o byłych miastach wojewódzkich to jeden ze spektakularnych jej przejawów. Ale stawka w grze jest znacznie wyższa niż uświadomienie warszawskim kręgom opiniotwórczym istnienia świata za rogatkami miasta. Albo polska prowincja odzyska opiniotwórczy i polityczny potencjał, stworzy instytucje i media mówiące o sprawach szerszych niż własne podwórko, albo zostanie zepchnięta do defensywy. Albo uzna, że jej linią obrony jest silna pozycja 50-60 miast i kilku liczących się metropolii, albo ograniczy się skromnie do narzekań na Warszawę, uznając prowincjonalność za rzecz wstydliwą”.

— SENSEM ŻYCIA CIOTKI JEST JAROSŁAW KACZYŃSKI – Wojciech Engelking w rozmowie z Piotrem Witwickim w RZ: “Podczas uroczystości rodzinnej zaproponowałem raz, by nałożyć embargo na dwa słowa: „Jarosław” i „Kaczyński”. I pogadać o książkach, filmach, gdzie kto jedzie na wakacje. Jedna z moich ciotek, osoba medialnie dość znana, więc nie ma tu potrzeby wymieniać jej z nazwiska, odpowiedziała na to, że nie może tego zrobić, bo Jarosław Kaczyński jest sensem jej życia…”

— ENGELKING O SWOJEJ NAJNOWSZEJ POWIEŚCI: “Powieść pod tytułem „Człowiek znikąd”. Akcja rozpoczyna się w sierpniu 1956 r. w Warszawie. Głównym bohaterem jest peerelowski cenzor. Miał on brata, znanego sorcealistycznego malarza, który zginął w Tatrach. Odkrywa jego nieznane obrazy i zaczyna je sprzedawać zachodnim dyplomatom, potem wikła się we współpracę z UB i ucieka na Zachód. Tyle spoilerów”.

— ENGELKING O TYM JAK TECHNOLOGIA ZMIENIA PERCEPCJĘ CZYTELNIKA I FORMY PISARSKIE: “Jeśli chodzi o długą narrację, był taki amerykański dziennikarz, Nicholas Carr, który raz spróbował przeczytać w samolocie „Annę Kareninę”. Okazało się, że książka, która go wcześniej fascynowała, w takich warunkach jest nużąca. Gdy zaczął się zastanawiać dlaczego, to stwierdził, że codziennie przelatuje między pięcioma albo i więcej kartami przeglądarki internetowej. Jego mózg odzwyczaił się od długiej narracji.

I jakie z tego wnioski dla pisarza?

Że trzeba pisać tak, by mózg twojego potencjalnego czytelnika był w stanie to przyjąć. Zresztą odkrycie, że gdy zmienia się technologia, to zmienia się sposób pisania, nie jest niczym nowym. Gdy Nietzsche dostał maszynę do pisania, nagle stał się aforystą. Piórem pisał długie formy”.

— ZAGROŻONA DEMOKRACJA TO BUJDA NA RESORACH – mówi Engelking Witwickiemu: “Jestem raczej typem polemicznym. Co do protestów, nie chodziłem, bo po pierwsze ta zagrożona demokracja to bujda na resorach, po drugie nienawidzę być w tłumie. Choć Czarny Protest był słuszny”. http://www.rp.pl/Plus-Minus/310269918-Wojciech-Engelking-Dla-zbyt-wielu-ludzi-polityka-i-emocje-sa-nierozdzielne.html&template=restricted

— MONIKA OLEJNIK SPOTKAŁA ARKADIUSZA MILIKA: https://facebook.com/permalink.php?story_fbid=1596758713717228&id=155449451181502

— WYBÓR PASKÓW Z WIADOMOŚCI TVPhttp://www.maltreting.pl/index.php/2017/10/zalozmy-nawet-ze-mamy-do-czynienia-z-propaganda/

— 28 LAT TEMU założono Zjednoczenie Chrześcijańsko-Narodowe (ZChN).

— TAKŻE 28 LAT TEMU na zakończenie wywiadu w telewizyjnym Dzienniku Komentarze aktorka Joanna Szczepkowska wypowiedziała słowa: „Proszę Państwa, czwartego czerwca osiemdziesiątego dziewiątego roku skończył się w Polsce… komunizm.”

300polityka.pl

Dla wszystkich ten sam ogień?

Dla wszystkich ten sam ogień?

Nie od płonących ludzi upadają rządy, tylko od skutecznej, długofalowej pracy stowarzyszonych obywateli – usłyszmy ten krzyk.

Dziewięć dni minęło od podpalenia się przed Pałacem Kultury Piotra S. Zarówno samo wydarzenie, jak sposób, w jaki zareagowały na nie media (gazety, radio, telewizja, internet), nie daje mi spokoju. Wiem, że można rzucić z niechęcią: tyle już o tym powiedziano. A ja sądzę, że 19 października 2017 roku nastąpiło coś, co nie podlega zwykłemu procesowi starzenia się newsów.

Sytuacje wyjątkowe po tym można poznać, że nastręczają kłopot już na poziomie językowym. Tak, tak, to refleksja filologa, ale filologia bywa czasem niezłym narzędziem. Proszę zauważyć, że już w pierwszym akapicie niniejszego tekstu (leadu nie liczę) pojawia się lingwistyczny dyskomfort. Po pierwsze, ponieważ do wiadomości publicznej, zresztą zgodnie z prawem i dobrymi obyczajami, nie przedostało się nazwisko protestującego, muszę go określać jako „Piotra S.”, choć nazwisko skrócone do inicjału brzmi tak, jakby była mowa o przestępstwie. Po drugie, nazwanie tak okrutnego potraktowania własnego ciała, jak samopodpalenie, słowem „wydarzenie”, wygląda przecież na akt znieczulicy. To, co się stało, wymyka się naszym nawykom. Zresztą w wielu wymiarach, na rozmaite sposoby.

W tamten czwartek wieczorem widać to było od razu. O sprawie (?) dowiedziałem się z Facebooka. Zgodnie z wieloletnim przyzwyczajeniem, włączyłem natychmiast telewizję. Jak wiadomo, żadna ze stacji, od zdominowanego przez „dobrą zmianę” TVP Info, przez Polsat News, aż po TVN24, nie zająknęła się wówczas o liście, pozostawionym (rozrzuconym? rozdanym?) przez pana Piotra. Nie podano nawet, że był to protest o charakterze politycznym – bodaj w wersji „wedle niepotwierdzonych wiadomości…” (a w internecie kolportowano już list Piotra S.). Ba, TVN24 nie umieściła na ekranie żółtego paska, sygnalizującego ważną informację, tak przecież nadużywanego w kwestiach mniej dramatycznych. Zadziałały pogróżki władzy, że będzie się „repolonizować” nadawców prywatnych? Czy, przeciwnie, przejawiła się w ten sposób dziennikarska odpowiedzialność (tylko dlaczego akurat w tym momencie)? Obawiano się reakcji widowni? Rzecz jasna, nie pytam w tym momencie o racje telewizji, kierowanej przez Jacka Kurskiego…

W kolejnych dniach pojawiły się już szczegółowe wiadomości o Piotrze S. z Niepołomic, jego najbliżsi udzielili wywiadu i upublicznili jego kolejny list – i zaczęły się komentarze. Minister Błaszczak powiedział to, czego należało się spodziewać: że winę za wszystko ponosi totalna opozycja. W podobnym duchu zatwitował Rafał Ziemkiewicz, a Kataryna, prawicowa blogerka, zrobiła z protestującego – żadnych zdziwień – osobę chorą psychicznie. Tyle że do czynu Piotra S. zdystansowali się również publicyści, po których chyba się tego nie należało spodziewać: Dominika Wielowieyska z „Gazety Wyborczej” zgłosiła postulat, „aby tragicznego i smutnego wydarzenia pod Pałacem Kultury i Nauki w ogóle nie rozpatrywać w kategoriach politycznych„, zaś Rafał Betlejewski orzekł, „że akt samospalenia pod PKiN powinien zostać jednoznacznie potępiony jako akt politycznego terroryzmu. Fakt, że agresja była tutaj skierowana przeciwko samemu sobie, nie zmienia terrorystycznego wymiaru tego czynu. W debacie politycznej nie można uciekać się do przemocy i nie można z własnego ciała robić narzędzia szantażu emocjonalnego, który miałby wpływać na polityczne wybory„. Nie przytaczam innych głosów, także oddających hołd Piotrowi S., bo te dwa uderzyły mnie najmocniej. Rozstrzygają bowiem jednoznacznie – by nie powiedzieć: brutalnie – wątpliwość, którą przecież i ja odczuwam.

Tę wątpliwość dałoby się chyba określić następująco: należę do ludzi, którzy sposób sprawowania władzy przez PiS oceniają zdecydowanie krytycznie. Uważam, że list, zostawiony przez Piotra S., w sposób przeraźliwie racjonalny zbiera nasze doświadczenia z ostatnich dwóch lat. Przyglądamy się „ograniczaniu przez władze wolności obywatelskich, (…) łamaniu przez rządzących zasad demokracji, (…) łamaniu przez władzę prawa, w szczególności Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej, (…) takiemu sprawowaniu władzy, że osoby na najwyższych stanowiskach w państwie realizują polecenia wydawane przez bliżej nieokreślone centrum decyzyjne związane z Prezesem PiS, nieponoszące za swoje decyzje odpowiedzialności, (…) marginalizowaniu roli Polski na arenie międzynarodowej i ośmieszaniu naszego kraju” – i tak dalej; ufam, że znają Państwo ten tekst. Owszem, przekonują mnie – by użyć słów nieocenionego arbitra elegancji Rafała Ziemkiewicza – „całe frazy żywcem z propagandowego bełkotu PO-N i tefałenów„. I co w związku z tym?

Moim (obecnie już coraz mniej licznym) prawicowym znajomym z Facebooka zdarza się ironizować, że miała być dyktatura i faszyzm, a przecież nic takiego się nie dzieje. Dowiaduję się o procesach, wytaczanych za uczestnictwo w legalnych manifestacjach, obserwuję szalony festiwal nieetycznych zachowań dziennikarskich w mediach, uzależnionych od PiS, nie mam wątpliwości, że docelowo zmierzamy do sytuacji, w których demokratyczna zmiana władza za pomocą wyborów nie będzie możliwa – ale wciąż sądzę, że w rzeczy samej „dyktatura i faszyzm” to majaczące na horyzoncie zagrożenie, a nie teraźniejszość. Mam nadzieję, że nic innego, tylko rozsądek podpowiada mi, by wstrzymywać się od histerycznych wypowiedzi, że JUŻ nie mamy wolności, że JUŻ staliśmy się państwem autorytarnym. Z drugiej strony – zastanawiam się, czy wielokrotnie wykorzystywana w polemikach żaba, pływająca w garnku, pod którym rozpalono ogień, z podobnym rozsądkiem nie tłumaczy, że przecież woda wciąż nie jest bardzo gorąca. Takich jak ja są tysiące: proszę zwrócić uwagę, że w protestach ulicznych, wliczając w to Czarny Protest, uczestniczy obecnie mniej ludzi, niż jeszcze kilka miesięcy temu. Przyzwyczailiśmy się? Zniechęciło nas rozczarowanie, że po wielkich demonstracjach z minionej zimy i wiosny demolowanie państwa nie ustało? Czekamy… Ale na co właściwie?

I w tym momencie pojawia się Piotr S. ze swoim rzeczowym listem (oraz drugim, uprzedzającym propagandowe opluwanie go przez prorządowe media) i ze swoją ofiarą. W pierwszym odruchu myślę sobie: no nie, jeszcze nie czas na takie gesty. One niepotrzebnie zaostrzają buzujące nastroje (to zapewne miał na myśli Betlejewski, pisząc o „terroryzmie”), a przecież możliwe jest jeszcze pokojowe rozładowanie polsko-polskiego konfliktu. Zresztą poprzedników pana Piotra, którzy protestowali z kolei przeciwko rządom PO, uznałem w swoim czasie za ludzi nieszczęśliwych, poświęcających się dla złej sprawy. Co więc każe mi Piotra S. traktować zupełnie inaczej? „Jakby nie można było umrzeć najłacniej i najwznioślej dla przywidzenia” (tak przed wiekiem pisał z goryczą Tadeusz Miciński).

Ale skoro już przywołuję tu słowa zapomnianego pisarza z początku XX wieku, to niech odezwie się także jego współczesny, Stanisław Wyspiański. Mam bowiem wrażenie, że to w jego „Wyzwoleniu” znajduje się komentarz do naszego zakłopotania, że oto ktoś, z kim najwyraźniej zgadzaliśmy się dotąd w zupełności, z naszych wspólnych poglądów wyciągnął aż tak radykalny wniosek praktyczny. Otóż w dyskusji z Maskami, reprezentującymi rozmaite postawy polityczne z przełomu stuleci, główny bohater sztuki woła w pewnej chwili z pasją: „To przykre? To śmierć dla inteligentnego człowieka, a dla was to tylko przykre!„.

Pozostawiony przez Piotra S. list nie pozostawia wątpliwości: jego protest był skierowany przeciwko władzy Jarosława Kaczyńskiego i jego ludzi. Ale wydaje mi się, że ostrze tego protestu najsilniej bije w nas, przeciwników PiS-u. I w naszym zakłopotaniu głównym, choć ukrytym motywem jest poczucie głębokiego wstydu. Dzieje się aż tak źle (przypominam, bośmy się przecież na to zgodzili: ograniczane są wolności obywatelskie, łamie się Konstytucję, marginalizuje Polskę na arenie międzynarodowej itd.), a nam się nie chce ruszyć z domu i pójść na manifestację, bo na Ale Kino nadają fajny film, albośmy się zmęczyli pracą w mijającym tygodniu? Tracimy wszystko to, co się udało osiągnąć po 1989 roku, i załatwiamy to wpisem na Facebooku? Mówię to „smutny i sam pełen winy”, nie robię za Katona, sam odpuściłem sobie jakiś czas temu żywszy udział w protestach. I właśnie do nas jest ten komunikat, nie do rządzących, którzy z przekonaniem robią swoje, ale do nas, zaleniwionych: Obudźcie się. Wyznaczam wam miarę, w stosunku do której żadne wasze działanie nie będzie przesadnym bohaterstwem, natomiast brak działania – kompromitacją.

Oczywiście, każdy, kto w ten sposób, z podziwem i zawstydzeniem komentuje czyn Piotra S., ma prawo odczuwać lęki jeszcze innego rodzaju. Po pierwsze, że skoro deklaruję zrozumienie dla człowieka, który dokonał samospalenia, to tak, jakbym brał na swoje sumienie czyny kolejnych desperatów. Po drugie, że jeśli się nie mylę w ocenie sytuacji w Polsce, to będzie się ona zaostrzać – i czy akt samospalenia, podjęty już w październiku 2017 roku, nie zapoczątkowuje inflacji tego gestu? Czym da się go przewyższyć, gdy antydemokratyczne działania władz domkną się w antydemokratyczny kompletny system?

Jednak mam wrażenie, że oba te lęki nie mają, wbrew pozorom, uzasadnienia. Pisząc, że czyn Piotra S. był potrzebnym niestety wstrząsem, obnażającym nasze wygodnictwo, nie oczekuję od innych ani tym mniej od siebie, byśmy się samopodpalali – i nie o to Piotrowi S. chodziło – wystarczy, żebyśmy poszli na najbliższą demonstrację, nie wykonywali niegodziwych poleceń naszych wystraszonych szefów, słowem: zaangażowali się naprawdę w opór przeciwko władzy (albo przestali na nią wygadywać, skoro w gruncie rzeczy nic nas to nie obchodzi). A sugestia, że męczeństwo z 2017 roku mogłoby unieważnić ewentualne przyszłe akty męczeństwa, gdyby były potrzebne, jest w ogóle niepoważna. Takie przerażające akty podejmuje się właśnie po to, by nie trzeba ich było ponawiać. Nie od płonących ludzi upadają rządy, tylko od skutecznej, długofalowej pracy stowarzyszonych obywateli. Usłyszmy ten krzyk. Weźmy się do roboty.

Jerzy Sosnowski

(Tytuł tego felietonu pożyczyłem od Julio Cortazara)

koduj24.pl

Szydło, kobieta od świątków

Pewnie nikt tego nie zauważy w Europie. Pani premier Szydło dała znać, czym zajmuje się na swoim urzędzie. Kancelaria Premiera ze zdjęciem Beaty Szydło opublikowała na Twitterze informację, że zaproponują lokalnym francuskim władzom w Ploermel w Bretanii przeniesienie pomnika Jana Pawła II do Polski.

Rząd polski zajmuje się świątkami. Dobrze czytacie. W bretońskim Ploermel wykonują wyrok sądu administracyjnego w Rennes z 2015 roku, w którym orzeczono, iż krzyż z pomnika wielkiego Polaka winien być usunięty, bo we Francji od 1905 roku istnieje ustawowy rozdział Kościoła od państwa.

Symbolika Kościoła katolickiego może komuś przeszkadza, a to dlatego, iż krzyż bywa nadużywany. Bo co komu przeszkadza krzyż? Kiedyś znamionował wartość społeczną i egzystencjalną, dla ludzi biednych był pocieszeniem. Idea Boga była żywa, bo innego pocieszenia za wiele nie było na podorędziu.

Dzisiaj to już przeszłość, zamierzchłość, Bóg wylądował w wysublimowanej filozofii, metafizyce, jeszcze karmi się nim ciemny lud i to w ikonografii figuratywnej, tak jak w Polsce. Boga w tym nie ma – piszący ten słowa jest wierzący – ale za to jest maczuga krzyża.

W Polsce krzyż sluży do walki politycznej i celebry polityków. Lubią fotografować się w przybytkach kultu lokalni politycy w moim kraju, zwłaszcza obecnie rządzącej opcji, prezydent zaś wyspecjalizował się w łapaniu hostii tudzież spieszeniu na ratunek innym dewocjonaliom. Pustota i wydrążenie, jak pisał wybitny poeta katolicki Thomas Eliot.

Jak potraktować propozycję Szydło zgłoszoną w polskich mediach? Chyba tylko chichraniem, bo nie poważną krytyką. Piotr Szumlewicz określił to „nowa ideą naszego dumnego rządu: Polska jako złomowisko katolickich pomników z całej Europy”.

Ktoś inny dopatrzył się w pomniku surogatu smoleńskiego Tupolewa. Nawet zakpiłem, iż Rosjanie szybciej nam zwrócą złom smoleński, ale bez wybuchu, tak jak Francuzi tolerują Jana Pawła II bez krzyża.

Nie byłoby o czym pisać, ale tym zajmuje się polski rząd: świątkami. Szydło – kobieta od świątków. Niby mamy zapisany w Konstytucji rozdział państwa od Kościoła, ale z tym zapisem, jak z podobnymi w Konstytucji, diabli wzięli.

Premier: Zaproponujemy przeniesienie pomnika Jana Pawła II z Francji do Polski

28.10.2017

Rząd podejmie starania, by „ocalić od ocenzurowania” pomnik papieża Jana Pawła II we Francji; zaproponujemy przeniesienie go do Polski, o ile będzie zgoda francuskich władz i społeczności lokalnej – powiedziała PAP premier Beata Szydło. Chodzi o pomnik Jana Pawła II w gminie Ploermel w Bretanii. Postanowieniem Rady Stanu, najwyższego organu sądownictwa administracyjnego we Francji, z posągu ma zostać usunięty krzyż.

„Jan Paweł II mówił, że historia uczy, że demokracja bez wartości przemienia się w jawny lub zakamuflowany totalitaryzm” – przypomniała w rozmowie z PAP premier Szydło. „Nasz wielki Polak, wielki Europejczyk jest symbolem chrześcijańskiej, zjednoczonej Europy. Dyktat politycznej poprawności – laicyzacji państwa – wprowadza miejsce dla wartości, które są nam obce kulturowo, które prowadzą do sterroryzowania codziennego życia Europejczyków” – podkreśliła.

„Polski rząd podejmie starania, by pomnik naszego rodaka ocalić od ocenzurowania i zaproponujemy, aby przenieść go do Polski, o ile będzie zgoda francuskich władz i społeczności lokalnej” – zapowiedziała szefowa rządu.

Pomnik stoi w Ploermel od 2006 r. i według dziennika „Le Figaro” od początku był przedmiotem kontrowersji. Nie chodziło jednak o sam pomnik, lecz o jego element – krzyż.

Postanowienie Rady Stanu, stanowi potwierdzenie werdyktu sądu administracyjnego w Rennes z 2015 r., który powołał się na obowiązującą we Francji od 1905 r. ustawę o rozdziale Kościoła od państwa. Decyzja jest ostateczna i nie podlega zaskarżeniu.

Na usunięcie krzyża władze Ploermel mają sześć miesięcy. Jeśli tego nie dokonają, cały pomnik będzie musiał zniknąć z przestrzeni publicznej.

Jak podało „Le Figaro”, mer Ploermel Patrick Le Diffon rozważa inne rozwiązanie, czyli zmianę klasyfikacji miejsca, w którym stoi pomnik, tak by formalnie nie był to teren publiczny.

Pomnik jest dziełem pochodzącego z Gruzji rosyjskiego rzeźbiarza Zuraba Ceretelego. Monument, jako integralne dzieło, jest chroniony jako własność intelektualna autora.

Tomasz Grodecki, Magdalena Cedro

interia.pl

Propaganda PiS w TVP udokumentowana

Propaganda PiS w TVP udokumentowana

Chyba nikt nie wątpi, że w dzisiejszych czasach pisanie pasków i belek w Telewizji Polskiej osiągnęło status „sztuki” samej w sobie. To już nie jest zwykła zapowiedź materiału reporterskiego, jaki za moment się ukaże na ekranie ani nawet komentarz do tego materiału. Od lat wpadki, jakie zaliczali dziennikarze tworzący paski telewizyjne prezentował, ku uciesze ogółu fejsbukowiczów, profil „Cała Polska czyta dziennikarzom”. Tyle że chodziło o literówki, błędy ortograficzne, „rozjechanie się” podpisu z prezentowaną na ekranie treścią.

Teraz na Facebooku na profilu „Tymczasem w Wiadomościach” pojawiają się paski propagandowe PiS, niewiele mające wspólnego z rzetelną i obiektywną informacją. To swoiste archiwum propagandy. – „Nie chcę, żeby wysiłki dziennikarzy TVP i Jacka Kurskiego poszły na marne, żeby umknęły. Te paski zasługują na utrwalenie. Jedynym sposobem na bezwstyd tego przekazu jest jego ośmieszenie” – mówi twórczyni profilu.

Jego autorka (z zawodu jest dziennikarką – freelancerką) już wcześniej wrzucała na swoim profilu na Facebooku screeny z paskami, jakie ukazują się po 19.30 w TVP1. Jak tłumaczy w rozmowie z portalem Na Temat, paski „połączone z apokaliptycznym tłem i surowymi minami prezenterów – zachwycały mnie od dawna. Zaczęłam regularnie oglądać ten program właśnie dla nich. Screeny wrzucałam do albumu na Facebooku – pierwszym paskiem był „Donald Tusk sieje niepokój”.

„Wiadomości” ogląda prawie codziennie, kiedy tylko zdoła. Jak mówi, sprawdzanie na stronie programu listy materiałów, czy były jakieś dobre nagłówki, nie daje pełnego wglądu w „paskowe” wyczyny TVP. – „To nie jest dobra metoda, czasem można coś przegapić. Niektóre krótkie materiały nie są bowiem prezentowane oddzielnie na stronach TVP. Nieraz najlepsze paski – jak „Maturzyści doceniają zmiany w Polsce” czy „Niemcy przerażeni widmem wypłaty reparacji” – pojawiają się mimochodem” – przyznaje autorka profilu.

Nie ukrywa, że codzienne oglądanie „Wiadomości” bywa naprawdę męczące. Także dlatego, że śledzi też inne stacje, bo chce mieć skalę porównawczą. Co wynika z jej obserwacji? Że zamieszczane w komentarzach na jej fanpejdżu stwierdzenia internautów w stylu „przecież ‚Fakty’ są identyczne” nie znajdują potwierdzenia w rzeczywistości. A poza tym – zdaniem autorki – „zatrudniają dziennikarzy, a nie ministrantów od Rydzyka”.

koduj24.pl

 

 

chce zawłaszczyć Pl.Piłsudskiego❗️ To element przeciągania liny i odbierania kompetencji samorządowi. 👇

5 mln zł na pomniki w całej Polsce. Macierewicz już wie co wybudować z okazji 100. rocznicy niepodległości

Anna Dryjańska, 27 października 2017

Chcemy w ten sposób upamiętnić wysiłek Polaków, dzięki którym dziś możemy cieszyć się wolnością – powiedział minister Antoni Macierewicz cytowany w komunikacie MON. Właśnie rusza program budowy „kolumn niepodległości” na stulecie odzyskania suwerenności przez Polskę.

Zanim jednak samorządy ruszą z budową pomników, najpierw MON zdecyduje, który projekt artystyczno-architektoniczny kolumny ma zostać zrealizowany. Laureat otrzyma od ministerstwa 30 tys. zł. To będzie pierwszy etap konkursu.

Następnie samorządy albo osoby fizyczne lub prawne staną do rywalizacji o dotację na pomnik w swoim regionie – MON zdecyduje o tym, kto i gdzie będzie mógł postawić kolumnę. Na ten cel resort Antoniego Macierewicza przeznaczy 5 mln zł.

„Szanujemy niepodległość i chcemy przypominać wszystkim i wszędzie, jak jest ona dla nas ważna” – powiedział minister. Do własnych, niezależnych od rządu PiS obchodów setnej rocznicy odzyskania niepodległości, szykuje się świat artystyczny. Kilka tygodni temu ruszyły przygotowania w ramach akcji Kultura Niepodległa.

źródło: mon.gov.pl

natemat.pl

Tomasz Grzegorz Grosse o przyszłości strefy euro

Wszystko wskazuje na to, że kwestie dotyczące przyszłości strefy euro rozstrzygną się zgodnie z preferencjami Berlina, a nie Paryża – przewiduje w ekspert dziedzinie spraw europejskich.

W swym słynnym wrześniowym przemówieniu na uniwersytecie sorbońskim Emmanuel Macron mówił m.in. o konieczności dokonania sanacji strefy euro. Było to przemówienie z ducha europejskie i francuskie.

Europejskie dlatego, że Macron proponował reformy mające wzmocnić strefę euro, aby nie powtórzył się kolejny kryzys podobny do tego, który rozpoczął się w 2010 roku. Tym samym wspierał dalszy rozwój projektu integracyjnego w Europie. Wśród proponowanych reform Macron wymienił m.in. konieczność powołania silnego budżetu dla strefy euro, który miałby nie tylko ratować zagrożone państwa, ale przede wszystkim inwestować w słabsze gospodarki w celu poprawy ich konkurencyjności. Jego finansowanie miałyby zapewniać nowe podatki europejskie, np. węglowy od importerów do UE, których produkcja opiera się na energii z węglowodorów i o niższych od europejskich standardach ekologicznych. Ponadto, z opodatkowania usług cyfrowych i pochodzących z części dochodów uzyskanych z harmonizacji podatków od przedsiębiorstw.

Oprócz tego Macron zakładał ustanowienie ministra finansów i parlamentu dla strefy euro. Ten pierwszy miałby zarządzać budżetem strefy euro, a ta druga instytucja zapewniałaby demokratyczną nad nim kontrolę. Wszystkie te propozycje zmierzają do uczynienia ze strefy euro serca europejskiej federacji, zwłaszcza w wymiarze fiskalnym.

ODBUDOWYWANIE WPŁYWÓW

Propozycje prezydenta Macrona są w swojej wymowie również bardzo francuskie. Ustanowienie silnych mechanizmów redystrybucyjnych w strefie euro miałoby bowiem wzmacniać inwestycje nad Sekwaną i przywrócić wigor francuskiej gospodarce. W ten sposób zmniejszyłby się zapewne dystans między siłą ekonomiczną Niemiec i Francji, co ma przełożenie na skrócenie dystansu politycznego między tymi państwami. Reformy prowadziłyby do uwspólnotowienia polityki fiskalnej, a tym samym wspólnej odpowiedzialności za długi państw członkowskich (w tym oczywiście również Francji). Jednocześnie rozwój integracji w centrum oznaczałby jej nadwątlenie w relacji do państw spoza unii walutowej.

W ten sposób spełniłaby się francuska wizja Europy dwóch prędkości, która ma na celu odbudowanie wpływów politycznych Paryża w UE. W mniejszej grupie decydentów głos Francji i jej sojuszników miałby bowiem większe znaczenie. Nawet cele dotyczące podatków europejskich są zgodne z propozycjami od wielu lat wysuwanymi przez Paryż. Zmierzają bowiem z jednej strony do ograniczenia konkurencji producentów spoza Unii na rynku wewnętrznym (podatek węglowy), a z drugiej do zmniejszenia presji konkurencyjnej firm z państw UE o mniejszych stawkach podatkowych (harmonizacja podatku CIT).

Prezydent Francji starał się wybrać najbardziej dogodny moment dla swojego wystąpienia. Wygłosił je tuż po wyborach w Niemczech i przed rozpoczynającymi się rozmowami koalicyjnymi w tym kraju. Dla zdobycia sympatii polityków niemieckich zgodził się również na przejęcie przez niemieckiego Siemensa firmy Alstom, produkującej szybką kolej TGV i uznawanej dotąd za „rodowe srebra” francuskiego przemysłu. Starał się także pokazać Niemcom, że jest zdeterminowany do wprowadzania w swoim kraju trudnych reform strukturalnych, od których kanclerz Merkel uzależniała dotąd postępy w negocjacjach europejskich z Francuzami. Tuż przed niemieckimi wyborami Macron podpisał dekrety liberalizujące kodeks pracy.

CZEKAJĄC NA NOWY RZĄD

Rozmowy koalicyjne w Niemczech będą zapewne trudne i czasochłonne. Nie wiadomo więc kiedy poznamy odpowiedzi na projekty prezydenta Francji. Niemniej jednak jego propozycje mogą napotkać opór ze strony Berlina. Niemcy od wielu lat nie zgadzali się na unię transferową w strefie euro, a więc finansowanie z własnych podatków transferów inwestycyjnych lub socjalnych do słabszych państw. Zarówno niemieccy chadecy, jak i liberałowie, nie zgadzają się na uwspólnotowienie polityki fiskalnej, w tym długów w innych państwach członkowskich.

Lider liberałów Christian Lindner nie wyobraża sobie osobnego budżetu i podatków dla strefy euro, gdyż jego zdaniem oznaczałoby to stworzenie wspólnego państwa. Skrytykował też pomysł ustanowienia stanowiska ministra finansów, gdyż nie chce, aby decydował on o transferach finansowych w strefie euro. Politycy niemieccy są też sceptyczni wobec umiejscowienia tego stanowiska w strukturach Komisji Europejskiej, co mogłoby wzmocnić technokrację europejską, a tym samym potencjalnie osłabić wpływ Berlina na decyzje podejmowane przez tego ministra. Niemcy nie chcą zbyt wielu nowych instytucji, aby nie trzeba było zmieniać traktatów europejskich. Byli też dotąd niechętni trwałemu podziałowi na Europę dwóch prędkości, gdyż mogłoby to nie tylko wzmocnić wpływy Paryża i jego sojuszników w Europie, ale także przyczynić się do dalszego oddalania się części państw Europy Środkowej od Niemiec i od idei integracyjnych.

Stratedzy niemieccy zamierzają wykorzystać dyskusję o przyszłości strefy euro do lansowania własnych pomysłów, które od lat przedstawiają partnerom europejskim. Przede wszystkim dążą do wzmocnienia dyscypliny fiskalnej i pogłębienia reform strukturalnych w słabszych państwach Eurolandu. W październiku Ministerstwo Finansów Niemiec przedstawiło plan reform w strefie. Angela Merkel poparła te propozycje. Były one też dyskutowane w gronie ministrów finansów unii walutowej. Oznacza to, że staną się one podstawą dla negocjacji nad przyszłością strefy euro w nadchodzących miesiącach.

PRZECIĄGANIE LINY

Propozycja niemiecka przewiduje przekształcenie Europejskiego Mechanizmu Stabilności (EMS) w Europejski Fundusz Walutowy. Zadaniem tego funduszu byłoby udzielanie pożyczek stabilizacyjnych (a więc nie inwestycyjnych), które w zamian za ratowanie sytuacji fiskalnej wymagały poważnych reform od państw unii walutowej i utrzymania dyscypliny budżetowej.

Fundusz miałby uzupełniać działania Komisji Europejskiej, która, jak pokazała praktyka, w różnym stopniu egzekwowała dotąd politykę oszczędności. Dla jednych państw była surowa, a dla innych tolerancyjna. W ubiegłych latach Komisja kilkakrotnie wzbudziła zastrzeżenia Berlina, na przykład, kiedy trzykrotnie prolongowała terminy dostosowań fiskalnych ze strony Francji. Dlatego propozycja reform w strefie euro jest dowodem braku zaufania Berlina do Komisji i jej rosnącego upolitycznienia, zamiast bezstronnych działań na rzecz egzekwowania prawa europejskiego. Komisja pod kierunkiem Jeana-Claude’a Junckera zyskała też opinię szczególnie przyjaznej wobec Paryża.

Co więcej, powołanie funduszu oznaczałoby, że nie byłoby potrzeby tworzenia nowej linii budżetowej, bo wykorzystane zostałyby środki instytucji już istniejącej. Niemcy nie chcą, aby fundusz walutowy był wsparciem systemowym dla depozytów bankowych w unii walutowej (i w całej Unii). Może być wsparciem dla banków w ramach mechanizmu ich restrukturyzacji i uporządkowanej likwidacji, ale tylko wówczas, kiedy zmniejszy się systemowe ryzyko bankructw w tym sektorze. Oznaczałoby to uprzednie wprowadzenie rozwiązań mających redukować nadmierne obciążenie złymi kredytami. Szacuje się, że w sumie w strefie euro sięgają one 915 mld euro, z czego 30 proc. przypada na banki włoskie.

Politycy niemieccy chcieliby też, aby fundusz walutowy zajął się restrukturyzacją długów w strefie euro, co oznacza przede wszystkim konieczność dokonania cięć zadłużenia, które dotkną inwestorów prywatnych. Chodziłoby o to, aby w sytuacji niewypłacalności państwa członkowskiego dochodziło automatycznie do wydłużenia terminu zapadalności obligacji tego państwa będących w posiadaniu prywatnych inwestorów lub do częściowego jego umorzenia. Niemcy proponują, aby nowa procedura restrukturyzacji długu należała do przyszłego Europejskiego Funduszu Walutowego, a nie np. do Komisji lub Europejskiego Banku Centralnego.

To bardzo ważny postulat. Wszystkie wymienione działania mające wzmocnić strefę euro mają być ulokowane w funduszu, który podobnie jak EMS byłby instytucją międzyrządową, a więc podporządkowaną woli największych fundatorów, czyli głównie Niemiec.

WSPÓLNE CELE

Negocjacje Paryża z Berlinem są kluczowe dla przyszłości Europy. Wiele zależy też od rozmów koalicyjnych w Niemczech. Przykładowo Lindner zdystansował się niedawno od propozycji Europejskiego Funduszu Walutowego. Jednak wszystko wskazuje na to, że kwestie dotyczące przyszłości strefy euro rozstrzygną się zgodnie z życzeniem Berlina. A to oznacza, że maleją szanse na zrównanie potencjału gospodarczego między Francją a Niemcami. W wolniejszym tempie będzie też postępował proces podziału na Europę dwóch prędkości. Brak większych koncesji w kwestii reform strefy euro będzie zapewne kompensowany Francuzom w innych sferach. Chodzi m.in. o wsparcie dla Macrona, który mierzy się z rosnącymi protestami ulicznymi, traci poparcie w sondażach, a jego partia uzyskała bardzo słaby wynik we wrześniowych wyborach do Senatu.

Przemówienie na Sorbonie zawierało wiele propozycji zmian w Unii, które będą zapewne wsparte przez polityków niemieckich. Tak jak stało się w przypadku niedawnej decyzji Rady Europejskiej w sprawie nowelizacji zasad delegowania pracowników. Można tu również wymienić pogłębienie współpracy w polityce obronnej, postępy w zakresie harmonizacji podatków, być może ustanowienie nowej agencji zajmującej się innowacją (pomimo że taka instytucja istnieje już na Węgrzech), powołanie nowych uniwersytetów europejskich i zwiększenie wymiany młodzieży w Europie.

Niemcy mogą też wspierać propozycję ustanowienia agencji zarządzającej azylantami w UE, pomysł lansowany od wielu miesięcy przez Komisję, a zakładający m.in. rejestrację uchodźców, ich relokację i późniejsze wsparcie finansowe dla ich integracji z europejskimi społeczeństwami. Ta ostatnia propozycja może zyskać uznanie potencjalnego koalicjanta chadeków w nowym niemieckim rządzie, partii Zielonych, która w negocjacjach rządowych stawia m.in. postulat wywarcia większej presji na państwach grupy Wyszehradzkiej w kwestii przyjmowania uchodźców.

Autor jest profesorem w Instytucie Europeistyki UW, artykuł wyraża jego osobiste poglądy, a nie instytucji, z którymi jest związany.

rp.pl

Na pisowską propagandę TVPIS jest, na leki dla dzieci po przeszczepach nie ma.To pisowska podła zmiana.

Anja Rubik, Stuhr, Brodka i Maffashion nauczą Polaków mówić o seksie? Modelka rusza z projektem #SEXEDPL

Natalia Kędra, 25.10.2017

Anja Rubik i jej nowy projekt #SEXEDPL. Modelka nakręciła cykl filmików, w których osoby ze świata szeroko pojętej kultury szczerze i otwarcie rozmawiają o seksie

Anja Rubik i jej nowy projekt #SEXEDPL. Modelka nakręciła cykl filmików, w których osoby ze świata szeroko pojętej kultury szczerze i otwarcie rozmawiają o seksie (www.instagram.com/anja_rubik/ / mat. prasowe La Bouche Rouge)

Seria jednominutowych filmików z udziałem gwiazd filmu, muzyki i blogosfery – tak będzie wyglądać odpowiedź Anji Rubik na niski poziom wiedzy o seksualności w naszym kraju. Premiera już 28 października.

Pisaliśmy już o ambicjach filmowych Anji Rubik, nie ograniczają się one jednak do aktorstwa. W projekcie #SEXEDPL modelka stanęła po drugiej stronie kamery, żeby zaproponować dyskusję o seksie. Dyskusję, której wyraźnie brakuje, bo szkoła albo unika tej tematyki jak ognia, albo serwuje program bliższy katechizmowi niż wiedzy medycznej.

Zobacz także: 17-letnie feministki: ‘Edukacji seksualnej nie ma. Ludzie pytają: Po co wam? Przecież wszystko wiecie z internetu’

Lekcje z Anją Rubik

Z powodu klimatu, który obecnie panuje w Polsce – brak edukacji seksualnej oraz konsekwentnie realizowany plan rządu, by ograniczyć dostęp do antykoncepcji – zdecydowałam stworzyć kampanię edukacyjną, na którą będą się składać 60-sekundowe filmiki – czytamy na fanpage’u modelki.

Każde wideo ma konkretny temat (listę „lekcji” modelka opracowała wraz z ekspertami i organizacją Dziewuchy Dziewuchom) oraz rozpoznawalnego bohatera. Na liście osób, które zgodziły się wystąpić u Rubik, znajdziemy m.in. gwiazdy muzyki (Brodka, Jimek, Mary Komasa), postacie świata filmu (Szumowska, Cielecka, Stuhr itd.), Dorotę Masłowską, a nawet prezydenta Słupska, Roberta Biedronia. Pewnym zaskoczeniem może być udział Maffashion. Blogerka coraz częściej, choć nieśmiało, zabiera głos w sprawach społecznych.

Od 28 października cała Polska zacznie rozmawiać o seksie #sexedpl

Anja i seks

Dla polskiej top modelki tematyka seksualności jest szczególnie ważna – w przeszłości wydawała artystyczno-erotyczny magazyn „25” i walczyła z podwójnymi standardami w pokazywaniu damskiego i męskiego ciała. Promowanie internetowego ruchu „Uwolnić sutek” (#freethenipple) doprowadziło nawet do zablokowania konta Rubik na Instagramie.

Później Anja skupiła się na sprawach polskich, a jej udział w czarnych marszach i innych protestach politycznych sprawił, że naraziła się najbardziej konserwatywnej i prorządowej grupie Polaków. Ostatnio trafiła na okładkę „Newsweeka” obok Agnieszki Holland, ks. Bonieckiego, Jurka Owsiaka i innych osób, które w mediach publicznych postrzegane są jako zbyt postępowe i kosmopolityczne.

Czego spodziewać się po #SEXEDPL? Krótki zwiastun akcji wydaje się obiecywać otwarty i szczery ton, kilka bolesnych osobistych historii (Biedroń: „Myślisz, że tak łatwo  mówić publicznie o tym?”) oraz wysmakowaną formę, która ucieka od sensacji. Czy na taką formę edukacji seksualnej czekaliśmy? Przekonamy się już 28 października. Na pewno przewyższy poziomem podręczniki szkolne, które zapewniają, że antykoncepcja sprzyja rozpadowi związku, a dziewczynki słabo radzą sobie z przedmiotami ścisłymi…

Bohaterowie kampanii #SEXEDPL Anji Rubik – zobacz ZDJĘCIA

Anja Rubik. #SEXEDPLAnja Rubik. #SEXEDPL Materiały prasowe

Jak często uprawiają seks szczęśliwe pary? [LEPSZY SEKS]

http://www.gazeta.tv/plej/19,88991,22572158,video.html

  • Koszula nocna Kinga

gazeta.pl

Na konferencji dla swoich mediów Gliński i Kaczmarczyk przedstawiają przegrane negocjacje z Norwegami jako sukces rządu. I propaganda leci dalej

Były dwie konferencje. Na oficjalnej – z udziałem ambasadora Norwegii – poinformowano, że rządowy plan przejęcia kontroli nad funduszami norweskimi przez Narodowy Instytut Wolności nie został przyjęty. Na śniadaniu prasowym dla swoich mediów ministrowie Gliński i Kaczmarczyk przedstawili propagandową wersję sukcesu rządu w negocjacjach

Podczas konferencji 25 października 2017 polski wiceminister rozwoju Jerzy Kwieciński i ambasador Norwegii Karsten Klepsvik potwierdzili doniesienia norweskich mediów (o tym pisaliśmy tutaj) o porozumieniu między Polską a Norwegią w sprawie kolejnej puli tzw. funduszy norweskich. Potwierdzili, że Norwegowie postawili na swoim zachowując kontrolę nad funduszami.

Tego samego dnia podczas specjalnie zorganizowanej konferencji prasowej w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, którą nazwano „przyjacielskim śniadaniem prasowym”, ministrowie Piotr Gliński i Kaczmarczyk przedstawili wybranym dziennikarzom – głównie prawicowych mediów – inną wersję, zgodnie z którą wynik negocjacji był sukcesem rządu.

Norwegowie postawili na swoim

Kością niezgody podczas negocjacji był wybór operatora pieniędzy przeznaczonych na rozwój społeczeństwa obywatelskiego (miało to być 37 mln euro). Polski rząd domagał się, by funkcję tę pełniła utworzona we wrześniu 2017 rządowa agencja – Narodowy Instytut Wolności.

Jednak podobnie jak w przypadku Węgier w 2014 roku (pisaliśmy o tym tutaj), Norwegowie nie zgodzili się na żądania polskiej strony i wymogli, by operatorzy byli niezależni od rządu.

OKO.press przypomina najważniejsze założenia ogłoszonego porozumienia:

  • zwiększenie puli pieniędzy na organizacje pozarządowe – z prognozowanych 37 mln euro do 53 mln euro;
  • utworzenie dwóch operatorów środków: ogólnopolskiego (30 mln) i regionalnego (23 mln);
  • wnioski zgłoszonych do konkursu operatorów oceniać będzie Biuro Mechanizmów Finansowych EOG w Brukseli;
  • na podstawie tej oceny operatorów wybierze Komitet Selekcyjny złożony z przedstawicieli Polski i Norwegii;
  • w przypadku braku konsensusu pomiędzy Polską i Norwegią decydujący głos mają Norwegowie.

Jak mówiła OKO.press po konferencji Kwiecińskiego i Klepsvika dyrektorka Fundacji Batorego Ewa Kulik-Bielińska, „rząd norweski nie zgodził się na przejęcie przez rząd PiS kontroli nad Funduszem dla Organizacji Pozarządowych. Widać, że na Norwegach nie zrobiła wrażenia kampania oczerniania Fundacji Batorego prowadzona przez biuro Pełnomocnika Rządu do spraw Społeczeństwa Obywatelskiego i doradzający mu Instytut Ordo Iuris. Ambasador Norwegii powtórzył na konferencji prasowej słowa uznania dla osiągnięć programu dla NGO-sów”.


Przeczytaj też:

Norwegia oficjalnie potwierdza: polski rząd nie przejmie milionów euro dla NGO-sów

DANIEL FLIS  25 PAŹDZIERNIKA 2017


 Wersja propagandowa dla swoich dziennikarzy

Prawicowe media, na czele z portalem wpolityce.pl, bez wahania ogłosiły, że wypracowane porozumienie to „sukces polskiego rządu”. W materiałach opatrzonych tytułami „zobacz, co wynegocjowała Polska” możemy przeczytać, że udało się – zgodnie z postulatami polskiego rządu – wybrać dwóch operatorów: ogólnopolskiego i regionalnego. W ten sposób, zdaniem min. Kaczmarczyka uda się zapobiec dyskryminowaniu niektórych organizacji pozarządowych.

Zdanie to Kaczmarczyk wypowiedział 25 października podczas specjalnie zorganizowanej konferencji prasowej w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów. Z informacji OKO.press wynika, że zaproszono na nią kilkunastu dziennikarzy – główniemediów prawicowych. Jak powiedział OKO.press jeden z uczestników, zapraszając go mówiono o „przyjacielskim śniadaniu prasowym”. Równolegle do oficjalnego ogłoszenia porozumienia przez wiceministra rozwoju i ambasadora, orędownicy „dobrej zmiany” dla organizacji pozarządowych – ministrowie Piotr Gliński i Wojciech Kaczmarczyk – przekazywali rządową interpretację negocjacji w Norwegami.

W tej sprawie OKO.press zgłosiło się do Kancelarii Prezesa Rady Ministrów z prośbą o wyjaśnienia oraz informację o zasadach zapraszania na „śniadania prasowe”. Czekamy na odpowiedź – z nadzieją, że i nas uda włączyć się na tę specjalną listę mediów.

Czego chciał rząd

W wersji propagandowej rząd i media PiS dyskretnie przemilczają, co naprawdę rząd chciał osiągnąć. 30 marca 2017 roku minister Gliński w wywiadzie dla portalu wpolityce.pl stanowczo mówił, że propozycją polskiego rządu jest wysunięcie na operatora rządowej agencji.

„Uważamy, że środki norweskie stają się środkami publicznymi w dyspozycji polskiego rządu. Powinny być tutaj rozdysponowywane” – mówił Gliński.

Pomysł podzielenia środków na kilka funduszy to postulat prawicowej Konfederacji Inicjatyw Pozarządowych, w której prym wiedzie Ordo Iuris. Sama konfederacja sprzeciwiała się, by to rząd dysponował pieniędzmi na organizacje pozarządowe. Ich pierwszym pomysłem był wybór operatorów regionalnych – po jednym dla każdego województwa. Podczas konferencji prasowej zorganizowanej 5 kwietnia 2017 wiceprezes Konfederacji i członek Ordo Iuris przekonywał, że to „najlepszy pomysł na rynku idei”.


Przeczytaj też:

Rząd chce przejąć norweskie miliony dla organizacji społecznych. Zbuntowały się nawet prawicowe NGO’s

AGATA AMBROZIAK  5 KWIETNIA 2017


Również w raporcie Ordo Iuris, którego faktycznym celem była dyskredytacja dotychczasowego operatora Fundacji im. Stefana Batorego, zgłoszony został pomysł, by środki na wsparcie organizacji pozarządowych podzielone zostały na dwie pule: ogólnopolską zarządzaną przez Narodowy Instytut Wolności oraz drugą zarządzaną przez kilku operatorów regionalnych. Wygląda na to, że Norwegowie nie zgodzili się na aż takie rozdrobnienie funduszy. Przystali natomiast na zgłaszaną od początku negocjacji przez Ministerstwo Rozwoju propozycję stworzenie jednego odrębnego funduszu regionalnego.

Wszystkie inne zapowiedziane zapisy umowy są takie same jak w innych krajach, w tym możliwość tworzenia konsorcjów przez operatorów.

„Dobra zmiana”, czyli szkalowanie Batorego

Retoryka sukcesu, w którą prawicowe media ubierają porozumienie ws. funduszy, zasadza się teraz na dwóch – rzekomo wywalczonych – filarach:

  • transparentności;
  • niedyskryminacji organizacji.

Według nich nowe zasady – w odróżnieniu od poprzednich – pozwolą sprawiedliwie i przejrzyście rozdzielać środki. Cała argumentacja opiera się na fałszywych oskarżeniach dotychczasowego operatora Fundacji im. Stefana Batorego, który miał wspierać projekty zgodnie z linią ideologiczną (liberalno-lewicową) i pomijał organizacje spoza dużych miast.

Jak wielokrotnie pisało OKO.press argumenty te są nieprawdziwe. Dla przypomnienia podajemy wynegocjowane przez poprzedni polski rząd z  Norwegami obszary wsparcia (art. 2 wytycznych dla Organizacji Pozarządowych):

  • Demokracja;
  • Prawa człowieka, z uwzględnieniem praw mniejszości (etnicznych, religijnych, językowych i seksualnych);
  • Dobre rządzenie i transparentność działania;
  • Demokracja partycypacyjna;
  • Zwalczanie rasizmu i ksenofobii;
  • Zwalczanie dyskryminacji;
  • Przeciwdziałanie nierównościom społecznym, ubóstwu i wykluczeniu;
  • Równouprawnienie płci;
  • Przeciwdziałanie przemocy ze względu na płeć;
  • Wsparcie organizacji zajmujących się tematyką dzieci i młodzieży oraz/lub działań skierowanych do dzieci i młodzieży.

Przeczytaj też:

Manipulacje i pomówienia w raporcie Ordo Iuris, czyli skok na Fundusze Norweskie. Fundacja im. Batorego odpowiada

AGATA AMBROZIAK  7 WRZEŚNIA 2017


 

oko.press

Idzie pod sąd za wyświetlenie na Pałacu Prezydenckim hasła „Zdradza ojczyznę, kto łamie jej najwyższe prawo”

Więzienie lub grzywna grozi uczestnikowi kontrmiesięcznicy smoleńskiej za wyświetlenie z rzutnika napisu na fasadzie Pałacu Prezydenckiego. “To szukanie pretekstu do zastraszenia osób krytycznych wobec władzy” – komentuje dla OKO.press prof. Ireneusz Kamiński, ekspert w dziedzinie wolności słowa

“Napisy na fasadzie Pałacu miały jakieś 20 metrów długości. Było ich kilka, ale do akt sprawy wpisano jeden: Zdradza ojczyznę, kto łamie jej najwyższe prawo” – opowiada OKO.press Maciej Bajkowski (na zdjęciu – z lewej strony).

To on 10 marca 2017 roku obsługiwał projektor podczas kontrmanifestacji smoleńskiej na Krakowskim Przedmieściu. Choć kontrmanifestacje Obywateli RP były wtedy jeszcze legalne, po kilkunastu minutach wyświetlania napisów do Bajkowskiego podszedł policjant. “Powołał się na kodeks wykroczeń i zagroził, że będzie rekwirował sprzęt, więc go wyłączyłem” – relacjonuje Bajkowski.

Mimo to policja skierowała wniosek do sądu o ukaranie go za naruszenie art. 63a par. 1 kodeksu wykroczeń, który mówi:

“Kto umieszcza w miejscu publicznym do tego nieprzeznaczonym ogłoszenie, plakat, afisz, apel, ulotkę, napis lub rysunek albo wystawia je na widok publiczny w innym miejscu bez zgody zarządzającego tym miejscem, podlega karze ograniczenia wolności albo grzywny”.

Przeciwko Bajkowskiemu toczy się w tej sprawie proces przed sądem rejonowym w Warszawie. Druga rozprawa odbyła się 24 października 2017.

Tego samego dnia, Bajkowski, który jest działaczem Obywateli Solidarnie w Akcji, miał jeszcze inną sprawę w sądzie. Tym razem za rzekome zakłócanie porządku publicznego (art. 51 par. 1 kodeksu wykroczeń). Bo podczas legalnego zgromadzenia 10 kwietnia 2017 roku krzyczał przez megafon “Kłamca, kłamca!” w odległości ponad 100 metrów od przemawiającego Jarosława Kaczyńskiego. O sprawie pisaliśmy tutaj:

Przeczytaj też:

Krzyczeli do Kaczyńskiego: „kłamca!”. Zaatakował ich i poszarpał smoleński tłum. Ale to oni stanęli przed sądem

MARIUSZ JAŁOSZEWSKI  24 PAŹDZIERNIKA 2017

Napis był wypowiedzią w ważnej sprawie

Organizatorzy marcowej kontrmiesięcznicy nie prosili Kancelarii Prezydenta o pozwolenie na wyświetlanie napisów na Pałacu, ale czy powinni zostać za to ukarani? “Trzeba ten przepis interpretować w świetle gwarantowanych Konstytucją wolności słowa i zgromadzeń” – mówi OKO.press Marcin Szwed, prawnik Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka.

“Mieliśmy do czynienia nie z budynkiem mieszkalnym, tylko z siedzibą organu konstytucyjnego, a treść napisu odwoływała się do problemów obecnych w debacie publicznej. Tego rodzaju wypowiedzi są silnie chronione przez Konstytucję i Europejską Konwencję Praw Człowieka” – uzasadnia Szwed.

Karanie za taki protest jest niedopuszczalne

Karanie za taką formę protestu jest niedopuszczalne także w ocenie profesora Ireneusza Kamińskiego z PAN, specjalizującego się w prawie międzynarodowym, byłego sędziego ad hoc Trybunału w Strasburgu, członka Rady Programowej Archiwum Osiatyńskiego.

“Prawa nie należy stosować automatycznie, lecz z uwzględnieniem wartości konstytucyjnie chronionych, a szczególnie prawa powstałego w czasach minionych. Kodeks wykroczeń, w tym art. 63a, obowiązuje od roku 1971. W czasie komuny sam naklejałem i pisałem na murach treści, które kwalifikowały się pod ten paragraf. Po wydarzeniach Czerwca ’76 rozrzucanie ulotek kwalifikowano jako akt zaśmiecania.

Twórcze rozwinięcie ówczesnej linii orzeczniczej w omawianym przypadku jest według mnie niedopuszczalne z perspektywy standardów praw człowieka. Tego typu próby szykanowania krytyków władzy kojarzę z Rosją, Turcją czy Mołdawią, z którymi nie chcielibyśmy się porównywać.

Jeśli te postępowania zakończą się nawet symbolicznymi wyrokami, ze stuprocentową pewnością nie utrzymają się w Trybunale w Strasburgu.

Najbardziej niepokoi mnie to, że władza szuka pretekstu do zastraszenia osób wobec niej krytycznych. Nawet jeśli nie dojdzie do skazania, taki proces może zniechęcać do uczestniczenia w protestach, wywoływać tzw. efekt mrożący” – komentuje dla OKO.press prof. Kamiński.

Swoboda wypowiedzi filarem demokracji

Przypadek Macieja Bajkowskiego jest prawdopodobnie pierwszym, w którym zastosowano artykuł 63a do karania za wyświetlanie napisów w ramach demonstracji. Obywatele RP przed marcem 2017 stosowali ten zabieg kilkukrotnie, ale nikt im w tym nie przeszkadzał.

Głośna była też manifestacja Partii Razem, która na elewacji Kancelarii Premiera wyświetliła tekst nieopublikowanego wyroku Trybunału Konstytucyjnego w sprawie ustawy o TK. Ich także nie ukarano (Kancelaria użyła innego triku: wzmocniła natężenie własnego naświetlenia elewacji, by tekst przestał być widoczny).

Podobny był przypadek reżysera Przemysława Wojcieszka, który chciał w lutym 2017 roku wyświetlić swój polityczny film „Knives out” na elewacji siedziby PiS w Warszawie. Policja ostrzegła go, że administrator budynku nie zgadza się na to. Reporterka WawaLove.pl skontaktowała się wtedy z policją, żeby zapytać, czy wyświetlanie obrazów na budynku bez zezwolenia jest nielegalne.

“Nie ma żadnych przepisów, które regulowałyby tę kwestię” – powiedziała wówczas Edyta Adamus z biura prasowego Komendy Stołecznej Policji.

Ostatecznie reżyser zrezygnował z projekcji.

Artykułu 63a kodeksu wykroczeń policja używała już do karania za antyrządowe protesty w wielu innych przypadkach:

  • Taki zarzut policjanci z Krakowa chcieli postawić anonimowemu dowcipnisiowi, który na znaku drogowym pod Wawelem umieścił tabliczkę z napisem „Kupczenie wiarą i akwizycja przekazu partii na terenie Wawelu możliwe są wyłącznie za zgodą Dyrekcji Zamku Królewskiego”.
  • Postawiono taki zarzut grupie osób, która w czasie szczytu NATO w Warszawie rozwinęła transparent z napisem „Wolny i demokratyczny Wrocław wita uczestników szczytu NATO, bo demokracja w Warszawie jest zawieszona”.
  • I organizatorom wrocławskiej demonstracji, którzy na pl. Wolności pożegnaliigrzyska World Games banerem „Obronimy Demokrację”.
  • A także przeciwnikom zmiany granic Opola za zostawienie przed redakcją TVP Opole ulotek zarzucających jej manipulację w relacjonowaniu ich sprzeciwu. Zostali ukarani grzywną.
  • Sąd zajął się też sprawą płocczan, którzy na lokalnej siedzibie PiS zawiesili kartki z hasłami „Łapy precz od wolności i demokracji” i „Komuno, odejdź”, żeby zrobić sobie z nimi zdjęcia. Sąd ich uniewinnił.

W uzasadnieniu tego ostatniego wyroku sędzia Dariusz Kondzielewski wykazywał: “Przepis 63a ma rację bytu – chroni właścicieli nieruchomości przed zaśmiecaniem ich własności. I część znamion tego tutaj jest. Sąd podziela jednak całkowicie zdanie obrońcy – brak znamion szkodliwości społecznej.

Sąd uznał, że tu było to robione w ramach wolności słowa i krytyki politycznej. I uznał też stanowczo, że zachowanie obwinionych w porządek prawny nie godziło. Krytyka nie była skierowana przeciwko prywatnej osobie, a przeciw partii, zaś swoboda wypowiedzi to jeden z filarów demokracji”.

 

oko.press

Szydło zapowiada zmiany w rządzie. ONZ: niezależność wymiaru sprawiedliwości w Polsce jest zagrożona. Kronika Skórzyńskiego (21-27 października 2017)

Po wielu tygodniach premier Beata Szydło postanowiła przeciąć spekulacje o tzw. rekonstrukcji w rządzie. Oświadczyła, że decyzja o zmianach została podjęta, co omówiła z szefem PiS Jarosławem Kaczyńskim. Zmiany własnej osoby pani premier się nie spodziewa. Dymisji nie spodziewa się również szef dyplomacji Witold Waszczykowski

A jednak o tym, że decyzja w sprawie pani premier została podjęta przekonują dobrze zazwyczaj poinformowani felietoniści „Sieci Prawdy”.

Specjalny wysłannik ONZ wydał negatywną ocenę stanu praworządności w Polsce, krytykując zarówno szykowane przez obóz rządzący zmiany w Sądzie Najwyższym, jak i dokonane już zmiany w Trybunale Konstytucyjnym. Jego zdanie potwierdzili sędziowie-dublerzy w TK, ogłaszając wyrok we własnej sprawie.

Piątek 27 października. Praworządność zagrożona

Specjalny sprawozdawca ONZ Diego Garcia-Sayan po pięciodniowej wizycie w Warszawie ocenił, że „niezależność wymiaru sprawiedliwości i inne podstawowe standardy demokracji, jak praworządność są dziś w Polsce zagrożone”. Jego zdaniem, „reformy podjęte przez rząd, które miały stanowić lekarstwo na daną sytuację, wyglądają znacznie gorzej niż sama choroba, która dotknęła wymiar sprawiedliwości”. Przedstawiciel ONZ ocenił, że zmiany w sądownictwie, przygotowane przez większość rządzącą po wyborach parlamentarnych w 2015 roku, „podważają rolę, niezależność i zasadę trójpodziału władzy”. Skrytykował też fakt, że dyskusja o projektach przedstawionych przez prezydenta odbywa się za zamkniętymi drzwiami. Garcia-Sayan uznał, że zmiany wprowadzone przez PiS w Trybunale Konstytucyjnym doprowadziły, jak informuje PAP, do osłabienia jego niezależności i legitymizacji. Zagrożone jest także funkcjonowanie Sądu Najwyższego. „Podejmowane obecnie reformy mogą osłabić jego niezależność i zdolność do obrony praw człowieka” – stwierdził dyplomata ONZ.

Piątek 27 października. Waszczykowski nie spodziewa się dymisji

Minister Spraw Zagranicznych Witold Waszczykowski został zapytany w TVP1 czy straci swoje stanowisko. Minister oświadczył, że jego zajęcie nie jest „stanowiskiem pracy chronionej”. „My wykonujemy pewne zadanie. Jeśli zadanie zostanie ocenione [jako] wykonane, to być może ktoś inny będzie realizował następne zadania. Ale z moich rozmów nie wynika, aby doszło do jakichkolwiek zmian w tej chwili” – oświadczył dyplomata.

Czwartek 26 października. Zmiany będą, kiedy będą

Wicemarszałek Sejmu Ryszard Terlecki w Radiu Wnet potwierdził wcześniejszą wypowiedź premier Beaty Szydło, że nastąpią zmiany w rządzie PiS w połowie listopada. Nie chciał jednak zdradzić ani ich zakresu, ani dokładnego terminu. „Rekonstrukcja będzie wtedy, gdy będzie. […] Zmiany jakieś będą, ale będzie o nich wiadomo wtedy, kiedy nastąpią” – powiedział polityk PiS.

Środa 25 października. Głowa państwa pod naciskiem postkomunistycznych elit

Michał Rachoń, komentator „Gazety Polskiej” i pracownik TVP Info, oskarża prezydenta Dudę, że „hamuje likwidację postkomunistycznej republiki Okrągłego Stołu”. „Jedną z najważniejszych sfer, w której ta zmiana miała się dokonać, jest wymiar sprawiedliwości. Kiedy jednak w tej właśnie sprawie przyszedł czas próby, głowa państwa pod naciskiem postkomunistycznych elit postawiła veto. Chwilę później zaproponowała zmiany, które nie są do zaakceptowania prze dużą część jej wyborców. […] Stawką w tym sporze jest coś dużo ważniejszego niż pozycja polityczna prezydenta. Chodzi o wielką przebudowę państwa i realny upadek postkomunizmu. Lub realne zatrzymanie tego procesu”.

Wtorek 24 października. Szydło: podjęłam decyzję razem z prezesem

Premier Beata Szydło powiedziała w TVN24, że decyzja o zmianach w rządzie w ciągu najbliższych kilkunastu dni została podjęta. „Ja tę decyzję oczywiście omawiam z prezesem PiS Jarosławem Kaczyńskim, co jest rzeczą naturalną, […] takie decyzje zapadają w gremiach partyjnych”. Pytana o to, czy w grę wchodzi także zmiana na stanowisku premiera Szydło odparła, że „bycie premierem czy bycie ministrem to jest praca, która jest obliczona na czas, kiedy uzna zaplecze polityczne, że można tę funkcję pełnić”. Dodała wszakże: „nie czuję się zmęczona, nie czuję się wypalona”.
Robert Mazurek i Igor Zalewski napisali jednak w „Sieciach Prawdy”: „Koniec i bomba. Kto był premierem ten trąba. Beata Szydło leci ze stanowiska. Dokąd leci? Tak jak kiedyś pisaliśmy – chyba do Brukseli. […] Co zdecydowało o upadku Szydło? Bo kto, to wiadomo. Ano problem z podejmowaniem decyzji. W PiS krąży mnóstwo historyjek, jak to skonfliktowani ministrowie […] szli do szefowej rządu, prosząc, by rozstrzygnęła spór między nimi. Szydło słuchała, robiła mądre miny, a następnie mówiła: Panowie, musicie się porozumieć. I wychodziła”.

Wtorek 24 października. Wyrok we własnej sprawie

Trybunał Konstytucyjny orzekł, że przepisy na podstawie których zostali wybrani tzw. sędziowie-dublerzy są zgodne z konstytucją. W składzie orzekającym w tej sprawie znajdowało się dwóch sędziów-dublerów, którzy w 2016 roku zostali wybrani przez większość parlamentarną do Trybunału Konstytucyjnego na miejsca już zajęte. TK uznał także, iż tryb wyboru pierwszej prezes Sądu Najwyższego na drodze uchwały Zgromadzenia Ogólnego Sędziów SN jest niekonstytucyjny. Sędzia sprawozdawca w tej sprawie Mariusz Muszyński powiedział jednak, że „samo powołanie przez prezydenta pierwszego prezesa nie może być kwestionowane”, poinformowała „Gazeta Wyborcza”.

Wtorek 24 października. Rzecznik praw obywatelskich bez zwiększonego budżetu

Sejmowa komisja sprawiedliwości i praw człowieka negatywnie odniosła się do projektu zwiększenia budżetu Rzecznika Praw Obywatelskich. Posłanka PiS Krystyna Pawłowicz oskarżyła Adama Bodnara, że zajmuje się polityczną działalnością antyrządową, „nie jest rzecznikiem praw obywatelskich, tylko rzecznikiem środowisk patologicznych obyczajowo, zdrowotnie i seksualnie”. To lekarz, minister zdrowia powinien się nimi zajmować, a nie rzecznik – oświadczyła Pawłowicz, jak informuje „Gazeta Wyborcza”.

Poniedziałek 23 października. Obywatele na ławie oskarżonych

Według „Gazety Wyborczej” w całej Polsce władze wytoczyły około 800 spraw z tytułu przekroczenia przepisów kodeksu wykroczeń. Oskarżeni to uczestnicy różnego rodzaju protestów przeciwko PiS i organizacjom skrajnie prawicowym, jak ONR. Znajdują się wśród nich działacze Komitetu Obrony Demokracji i Obywateli RP. Jeden z oskarżonych będzie odpowiadał za zakłócanie porządku publicznego podczas tzw. miesięcznicy smoleńskiej w kwietnia tego roku. Policja zarzuca mu, że „głośno krzyczał i używał urządzeń nagłaśniających, czym wzbudził zainteresowanie uczestników uroczystości, przez co zakłócił jej przebieg”.

Poniedziałek 23 października. Sygnalista pod ochroną

Minister koordynator służb specjalnych Mariusz Kamiński i jego zastępca Maciej Wąsik przedstawili projekt ustawy o jawności życia publicznego. Ma ona poszerzyć uprawnienia CBA do walki z korupcją. W projekcie zaproponowano, by pracownik firmy zawiadamiający władze o nieprawidłowościach czy oszustwach otrzymywał od prokuratora status sygnalisty, który ma chronić go przed zwolnieniem z pracy lub obniżeniem wynagrodzenia. Ustawa ma też wprowadzić jawny rejestr wszystkich umów cywilnoprawnych między prywatnymi firmami a instytucjami państwowymi lub spółkami skarbu państwa, dostępny w internecie.

Poniedziałek 23 października. Mądrość i mądrość

Doradczyni prezydenta Zofia Romaszewska w radio RMF FM uznała, że „mamy bardzo dobrą panią premier”. Ale na pytanie „po co zmieniać bardzo dobrą panią premier na Jarosława Kaczyńskiego?”, odparła: „Wydaje mi się, że z całym szacunkiem dla pani premier […], to wydaje mi się, że mądrość pana Jarosława Kaczyńskiego po prostu… W ogóle nawet nie przystaje do mądrości pani premier”.
Wypowiedź Zofii Romaszewskiej skomentowała na Facebooku posłanka PiS Krystyna Pawłowicz, stwierdzając, że znalazła się ona w Pałacu Prezydenckim dzięki Beacie Szydło, jako szefowej kampanii wyborczej Andrzeja Dudy. „To teraz pani premier Beata Szydło już „nie jest mądra”?
I pani Z. Romaszewska to wszystko tak od siebie…?
Pani Z. Romaszewska zrobiła się w tym Pałacu jakaś dziwnie bojowa i mało przyjemna… I te jej wypowiedzi z walką o prawa człowieka nie mają nic wspólnego…
Prezes nie taki, jak powinien być, pani premier jeszcze gorsza… A ministrowie, to już niemal stalinowscy…
Co ten Pałac robi z ludźmi ? Kto tam wejdzie od razu atakuje PIS, Prezesa i panią premier… Celują doradcy, ale nie tylko. Czy trwa tam duch carskiego namiestnika co nie lubił Polaków?”.

Sobota 21 października. TVP Info informuje inaczej

Relacji z konferencji przywódców Zjednoczonej Prawicy – Jarosława Kaczyńskiego, Zbigniewa Ziobro i Jarosława Gowina – towarzyszyły w TVP Info tzw. paski z następującymi komunikatami:

„Zjednoczona Prawica konsekwentnie reformuje Polskę”,
„Rząd Zjednoczonej Prawicy buduje silną pozycję Polski w świecie”,
„Sukcesy rządu Zjednoczonej Prawicy”.

Relację z odbywającej się tego samego dnia konwencji programowej Platformy Obywatelskiej TVP Info zaopatrzyła m.in. w napisy:

„Platforma próbuje uciec od odpowiedzialności za afery”,
„Grzegorz Schetyna zapowiada kontynuację programu ulica i zagranica”,
„Oskarżona o poświadczenie nieprawdy prezydent Łodzi rozpoczęła konwencję Platformy”.

oko.press

ADAM LESZCZYŃSKI: JAK LIBERAŁOWIE PRZEGRALI POLSKĘ

Leszczyński o liberalizmie

26 października 2017

W liberalnej publicystyce czuć wyraźnie gorycz i poczucie krzywdy. Polska gospodarka nie powinna rosnąć, a rośnie. Program 500+ powinien był zatopić budżet – a nie zatapia. Kapitał powinien uciekać przed autorytarnym PiS – a nie ucieka. Liberałowie przyglądają się swojej przegranej z osłupieniem i niedowierzaniem. Warto im pomóc zrozumieć, co się stało.

„Bieżąca sytuacja może być dobra, a polityka gospodarcza zła, bo zło ujawnia się po pewnym czasie, a zewnętrzna koniunktura je maskuje, np. Argentyna” – napisał na Twitterze Leszek Balcerowicz 14 października. Była to reakcja na doskonałe wyniki gospodarcze, które notuje Polska pod rządami PiS, i zarazem manifestacja całkowitej bezsilności. Według Balcerowicza – i liberałów z jego pokolenia, ojców i matek transformacji gospodarczej – każdy program socjalny, który lubią nazywać „rozdawnictwem”, odbija się społeczeństwu czkawką. To tylko kwestia czasu.

Bieżąca sytuacja gosp.może być dobra, a polityka gosp. zła,bo zło ujawnia się po pewnym czasie,a zewn. koniunktura je maskuje,np Argent.

Kłopot liberałów polega nie tylko na tym, że rzeczywistość uparcie zachowuje się na przekór ich przewidywaniom, ale także na tym, że nikt ich już nie traktuje poważnie. Znaleźli się dokładnie w takiej samej sytuacji, w jakiej byli obrońcy socjalizmu, ale i po prostu krytycy realnego kapitalizmu w latach 90. – nie słuchani, traktowani z góry, wyśmiewani jako epigoni i wstecznicy, którzy rozminęli się z duchem dziejów. Taki był los chociażby prof. Tadeusza Kowalika w pierwszych dwóch dekadach transformacji. Wtedy to liberałowie byli górą: to ich była dominująca narracja, więc brutalność przychodziła im łatwo. Teraz i narracja, i władza wymknęły im się z rąk.

http://krytykapolityczna.pl/gospodarka/kowalik-od-stiglitza-do-keynesa/embed/#?secret=p062vLgyuI

Dziś Balcerowicz jest głównie przedmiotem memów i okrutnych internetowych żartów. Nie traktuje go już nawet poważnie „Gazeta Wyborcza”. Ta sama „Wyborcza”, która stawiała Balcerowiczowi pomnik w latach 90.! Szymon Grela przeprowadził w niej (23 października) prosty test poglądów Balcerowicza, recenzując wybór jego tekstów: przez trzy dekady diagnozy Balcerowicza nie zmieniły się ani na jotę, chociaż świat zmienił się bardzo. „W całej książce próżno szukać problemu, który wydałby się autorowi złożony, niejednoznaczny, niedający się prosto rozwiązać. Dla Balcerowicza świat zawsze był i nadal jest prosty jak konstrukcja cepa” – pisał Grela. „U Balcerowicza jednostka i społeczeństwo są jedynie tłem lub narzędziem w pochodzie wzrostu gospodarczego ku wolności. Wszystkie sfery państwa i życia społecznego muszą zostać podporządkowane wzrostowi, bo nie ma nic poza tezą, że wzrost gospodarczy jest równy dobru”.

Cóż za odrzucenie! Nic dziwnego, że w publicystyce nielicznych epigonów obozu liberalnego – których ostańce pozostały jeszcze w paru gazetach – czuć wyraźnie gorycz i poczucie krzywdy. „I tak mamy rację, zobaczycie!” – wygrażają bezsilnie oponentom i rzeczywistości. Polska gospodarka nie powinna rosnąć, a rośnie. („To się musi skończyć!”). Program 500+ powinien był zatopić budżet – a nie zatapia. („Tylko poczekajcie”!). Liberałowie przyglądają się temu z osłupieniem i niedowierzaniem.

Dziś są przegranymi i nie rozumieją, dlaczego przegrali. Byłoby łatwo w tym miejscu uciec w Schadenfreude i załączyć parę żartów z najbardziej kuriozalnych produkcji Janusza Majcherka czy Wojciecha Maziarskiego (niemal każdy ich tekst wzbudza w internecie nie tyle nawet niechęć, ile salwy śmiechu). Kopanie przegranych jest jednak brzydkie i nazbyt łatwe. Spróbujmy im lepiej wyjaśnić, czemu stracili rząd dusz. Jeśli doktrynie przeczą fakty…

Pierwszym i głównym grzechem był dogmatyzm. Wielkie prądy ideowe przechodzą zwykle przez te same fazy rozwoju: w młodości stawiają obrazoburcze i wywrotowe diagnozy; w wieku dojrzałym stają się dominującą doktryną; wreszcie w okresie starczym kostnieją w dogmat i stają się poletkiem uprawianym przez epigonów, którzy dbają głównie o doktrynalną czystość. W tej ostatniej fazie ideologia przeradza się w zbiór z nabożeństwem wygłaszanych komunałów („niskie podatki zawsze są lepsze”, „wydatki socjalne są złe”). Równocześnie z przejęciem kontroli nad ideologią przez epigonów traci ona związek z rzeczywistością i umiejętność dostosowania się do zmieniającego się świata.

Pierwszym i głównym grzechem był dogmatyzm.

Stąd też płynie frustracja i niechęć wobec rzeczywistości, która nie zgadza się z doktryną. Dogmatycy walczą z dysonansem poznawczym odrzucając fakty. Istnieje uderzające podobieństwo pomiędzy nielicznymi obrońcami tzw. realnego socjalizmu w latach 70. i liberałami dzisiaj. I jedni, i drudzy przeżywali tę samą frustrację: „moja doktryna powinna się sprawdzać, ale się nie sprawdza”. I jedni, i drudzy za niepowodzenia systemu winili ludzi, a nie system. Kiedyś w PRL narzekano na złą etykę pracy, która miała być przeszkodą na drodze do sprawnie działającego socjalizmu. Dziś liberałowie narzekają na leniwych i roszczeniowych współobywateli, którzy głosują na populistów i cieszą się z 500+. To dokładnie taka sama reakcja – i takie samo zaślepienie.

O ile sam dogmatyzm jest pewną dyspozycją charakteru – niektórzy ludzie po prostu mają do niego skłonności – to sednem intelektualnego błędu, który zgubił liberałów, było utożsamienie kapitalizmu z wolnością. W klasycznym liberalizmie Johna Stuarta Milla (i jego następców) chodzi o wolność i autonomię jednostki, a nie o wolny rynek. To fundamentalna różnica. Zarówno Mill, jak i XIX-wieczni liberałowie często byli podejrzliwi wobec kapitalizmu: cenili wolność gospodarczą (jako jedną ze sfer ludzkiej wolności), ale dostrzegali, że kapitalizm często tworzy opresyjne relacje społeczne. Źródłem ucisku nie może być nie tylko państwo.

http://krytykapolityczna.pl/kraj/odwaz-sie-byc-srednim/embed/#?secret=v9lRIt69hQ

To nie jest bynajmniej rewolucyjna obserwacja: pisał o tym w 2013 roku w poruszającym eseju jeden z najwybitniejszych polskich intelektualistów, Andrzej Walicki. Nie przebierał w słowach, nazywając utożsamienie kapitalizmu z wolnością „neoliberalną kontrrewolucją”. Wolnorynkowi doktrynerzy przejęli, jego zdaniem i znieprawili liberalizm, robiąc z niego ideologiczne narzędzie apoteozy wolnego rynku. W ten sposób stali się naprawdę rzecznikami opresji – tylko nowej i mniej widocznej niż jawna opresja realnego socjalizmu.

LIBERAŁ ZAWSZE MA RACJĘ

Drugim grzechem – może typowym dla doktryn na wznoszącej fali dziejowej – była arogancja, przejawiająca się w przekonaniu o „końcu historii”. Nie ma lepszej drogi do powszechnego dobrobytu – twierdzili liberałowie w latach 90. – niż maksymalna wolność rynkowa i polityczna demokracja. Nie ma też demokracji bez kapitalizmu.

Pogląd o braku alternatywy wobec tak definiowanego demoliberalizmu był intelektualną nowością. Jeszcze w latach 60. powszechnie uważano, że na świecie mogą współistnieć różne systemy polityczne i gospodarcze, z których każdy ma swoje wady i zalety. W latach 90. pisano już i mówiono o „końcu utopii”, co w praktyce oznaczało, że nie ma alternatywy dla globalnego kapitalizmu (i demokracji, ale one w tej opowieści były one strukturalnie związane).

Tymczasem już w tych samych latach 90. widać było doskonale, że to przekonanie nie wytrzymuje konfrontacji z realiami. Największym wydarzeniem w gospodarczej historii świata ostatnich trzech dekad okazał się gigantyczny awans Chin –– z ubogiego kraju na marginesie światowej gospodarki do roli „fabryki świata”, pełnionej wcześniej przez Wielką Brytanię, a potem USA. Ten awans wiązał się z bezprecedensowym w historii pod względem tempa i skali wzrostem poziomu życia miliarda ludzi z okładem. Liberalni politolodzy na Zachodzie komentowali wówczas, że reżim chiński musi się zdemokratyzować – albo nastąpi w tym kraju kryzys gospodarczy – ponieważ nie jest możliwe, aby jakiekolwiek państwo uzyskało status wiodącej gospodarki świata nie będąc liberalną demokracją. Po dekadach takich prognoz chiński reżim trzyma się doskonale, a kraj gospodarczo jest już drugą (lub pierwszą, według niektórych szacunków) światową potęgą. To Zachód ma problem, nie Chiny, a na tle administracji Trumpa czy rządów Theresy May w Wielkiej Brytanii chińska oligarchia wygląda dziś jak oaza rozsądku, odpowiedzialności i kompetencji – i piszę to z zerową sympatią dla chińskiego reżimu.

Przez ostatnie trzy dekady wzrost gospodarczy w sercu liberalnego Zachodu był anemiczny. Gorzej: płace realne stały w miejscu przez dwa dziesięciolecia, a w USA są na poziomie lat 70. W 2007 roku puentę dopisał gigantyczny kryzys, wywołany spekulacją wynalezionymi na wolnym rynku nowymi instrumentami finansowymi.

Takie spekulacyjne kryzysy nie były niczym nowym w historii kapitalizmu. Przeciwnie, towarzyszyły mu od samego początku. Mimo to liberałowie – i Balcerowicz jest tutaj dobrym przykładem – napisali historię kryzysu na nowo, wbrew faktom obwiniając za jego wybuch państwo, podczas gdy naprawdę winne było rozluźnienie przez kolejne amerykańskie administracje kontroli nad rynkami finansowymi. I tym razem zachowali się jak budowniczowie realnego socjalizmu: uznali, że jeśli fakty nie zgadzają się z doktryną, to tym gorzej dla faktów.

http://krytykapolityczna.pl/felietony/jan-Spiewak/500-klasizm-rasizm-i-neoliberalizm/embed/#?secret=NLMfPuAsFy

Zamiast adaptować swe tezy do realiów, liberałowie wolą dbać o dogmatyczną czystość. Kiedy Dominika Wielowieyska z „Gazety Wyborczej” napisała, że program 500+ jednak ma ogromne zalety, spotkała się z ostrą odprawą swoich niegdysiejszych autorytetów. Powinna tymczasem usłyszeć komplementy: publiczne przyznanie się do błędu wymaga cywilnej odwagi i rzadko się dziś zdarza. Przyznał się do niego także Aleksander Kwaśniewski, tłumacząc się z zadziwiającą szczerością ze swojego oportunizmu. Pytany przez „Business Insider” o błędy transformacji odpowiedział: „Oczywiście późniejszy neoliberalizm jak każda idea miał swój początek, okres wzlotów i sukcesów oraz etap upadku. My się jedynie podłączyliśmy pod ten nurt w fazie raczej schyłkowej. Zresztą z sukcesami, których zazdrości nam świat do dzisiaj. Ale uzasadnione są zarzuty wobec neoliberalizmu, a szczególnie instytucji i osób, które wywołały kryzys finansowy w 2008 r., a którego konsekwencją są dramatyczne nierówności dochodowe, nieufność wobec instytucji wolnorynkowych, bezrobocie wśród młodych i ludzie na skraju ubóstwa i bez perspektyw”.

RATINGOM AUTOKRACJA NIE SZKODZI

Na polskim podwórku sprawdzian liberalnej doktryny przyniosły rządy PiS. Być może czytelnik tego tekstu pamięta jeszcze komentarze do obniżek międzynarodowych ratingów kredytowych Polski, do których dochodziło wkrótce po objęciu władzy przez partię Kaczyńskiego. Przezierała z nich źle ukrywana nadzieja, że globalny wolny rynek wymierzy Polsce karę za naruszanie reguł demokracji przez nową władzę – karząc Polaków za niesłuszny polityczny wybór. Za demontaż Trybunału Konstytucyjnego zapłacimy odpływem kapitału, spadkiem kursu złotówki, zniechęceniem zagranicznych inwestorów, itp.

http://krytykapolityczna.pl/kraj/letowska-panstwo-prawa-pis/embed/#?secret=DJJfVde60R

Szybko jednak okazało się, że globalny kapitalizm ma głęboko w nosie stan demokracji w Polsce – jeśli tylko warunki robienia u nas biznesu się nie pogorszą. Na razie rynki uznały, że rząd PiS nie grozi ich interesom (chociaż spadek udziału inwestycji w PKB, dziś będącego na najniższym poziomie od 1996 roku, daje powody do niepokoju; nie wiemy jednak, na ile ma on polityczne podłoże). Złotówka ma się doskonale, inwestycje do Polski płyną, płace rosną, bezrobocie spada: koniunktura sprzyja autokratom z PiS. 6 maja stołeczna „Wyborcza” pisała o nowych inwestycjach w stolicy: w ciągu kilku lat ma powstać w centrum 13 wieżowców, w tym – być może – siedziba banku Goldman Sachs, który po Brexicie rozważa przeniesienie części działalności z Londynu. „Jak kolejne kolce wbijają się w centrum miasta następne biurowe wieże. I wciąż nie widać końca tego boomu. Warszawskimi biurowcami interesują się dziś także największe globalne instytucje, które rozważają wyprowadzkę z Londynu w związku z Brexitem” – entuzjazmował się dziennikarz. Trudno o lepszy przykład zaufania światowego kapitału do nowej władzy.

Te wszystkie informacje są dla naszych liberałów – ukształtowanych przez intelektualny klimat lat 90. – przykrą niespodzianką, którą usilnie próbują zamilczeć albo zracjonalizować. Naiwnie wierzyli, że kapitalizm jest organicznie związany z demokracją, a odejście od demokratycznych reguł w Polsce spowoduje gospodarcze załamanie. Tymczasem dzisiejsze autokracje wiedzą jak grać razem z globalnym kapitalizmem, którego nie obchodzą polityczne wolności obywateli w krajach, w których operuje. Oczywiście można twierdzić – jak robią to liberałowie – że autokracja doprowadzi u nas „nieuchronnie” w przyszłości do degeneracji instytucji państwa, które są niezbędne dla nowoczesnego kapitalizmu. Tego nie sposób wykluczyć, chociaż na razie nic na to nie wskazuje. Co gorsza, może się okazać, że rząd PiS okaże się nie gorszym opiekunem gospodarki od liberałów z PO, których rządy – powiedzmy sobie to szczerze – nie były przecież świątynią kompetencji i dobrego zarządzania. To byłaby dopiero niespodzianka! Znamy na świecie przykłady reżimów niedemokratycznych, które z kapitalizmem radziły sobie świetnie przez dekady.

LIBERALIZM 2.0.?

Liberalizm jest potężną i niesłychanie nośną doktryną – bo wolność to wielka i atrakcyjna idea. Pojawi się pewnie niedługo nowe pokolenie liberałów, którzy przemyślą na nowo swoje ideały i będą mniej bezkrytyczni wobec wolnego rynku. Wrócą do czytania klasyków. Odstawią ideologów czasów słusznie minionych – Friedricha von Hayeka, Miltona Friedmana – na zakurzoną półkę gdzieś w mrocznym zakątku biblioteki, tuż obok Lenina i Mao.

Warunek powrotu jest jednak jasny: liberalizm musi postawić świeżą diagnozę społeczną rzeczywistości i pokazać, że odzyskał zdolność do refleksji, a zamiast powtarzać tylko stare zaklęcia. Musi pokazać propozycję odpowiedzi na najważniejsze problemy współczesności – takie jak wzrost nierówności społecznych – a nie toczyć po raz kolejny wygranej w latach 70. wojny z państwowym socjalizmem. Nie, powtarzanie że „przypływ podnosi wszystkie łodzie” – czyli że wzrost gospodarczy podnosi poziom życia wszystkich – się już nie liczy. Bo niemal wszyscy już wiedzą, że to fałsz. Pora, żeby liberałowie też to zrozumieli.

Zostawmy im też czas na refleksję. Mieli już swoje dobre lata. Dzisiaj możemy śmiać się z komunałów Balcerowicza. Dlaczego nie? Śmiech, jak wiadomo, wyzwala.

krytykapolityczna.pl

GDULA W „GW”: KACZYŃSKI BUDUJE NEOAUTORYTARYZM

25 października 2017

Dwa lata temu Prawo i Sprawiedliwość wygrało wybory parlamentarne. Poparcie dla partii nie spada. O tym, dlaczego tak się dzieje, w w rozmowie z Michałem Wilgockim w „Gazecie Wyborczej” mówi dr hab. Maciej Gdula, członek zespołu Krytyki Politycznej.

Michał Wilgocki z „GW” przypomina, że PiS „miał w sondażach 30-35 proc. poparcia. Teraz – dwa lata po zwycięstwie w wyborach parlamentarnych – ma 40-45 proc., a w ostatnim CBOS nawet 47”.

„Do tej pory nie widzieliśmy wyraźnie, jak wyglądała dynamika rozwoju sytuacji. Albo diagnozowaliśmy ją źle – odpowiada na pytanie, jak to się dzieje, Maciej Gdula. – Większość komentatorów krytycznych wobec PiS patrzyła na rzeczywistość bardzo optymistycznie. Traktowała wszystkie konflikty wywoływane przez obóz władzy jako wpadki, które zabiorą mu poparcie. Okazało się to bardzo naiwne. Ataki na Trybunał Konstytucyjny, media publiczne, sądy – nie tylko nie szkodzą PiS-owi, on na nich zyskuje, bo jego publiczność dokładnie tego sobie życzy. Choć czasem – na przykład w momencie sądowych protestów – wstydzi się przyznać do tego otwarcie”.

http://krytykapolityczna.pl/kraj/gdula-pis-uderza-w-strune-aspiracji-klasy-sredniej/embed/#?secret=iROglOwawB

Maciej Gdula mówi w wywiadzie, że nie od początku PiS miał taki plan. „Kreował siebie jako Platformę 2.0 – bardziej profesjonalną, uczciwszą, trochę bardziej narodową i mniej euroentuzjastyczną”. Gdula wspomina o badaniach, które prowadził niedawno w małej miejscowości na Mazowszu, w których wyszło, że „zwolennicy PiS-u popierają partię we wszystkim, co robi. Nie ma takich działań, które podlegają krytyce, wszystko jest dobre i wymaga obrony. Zamach na TK to demokratyzacja. Przejęcie mediów to przywrócenie pluralizmu”.

Pytany o przyczyny wysokiego poparcia dla partii rządzącej Gdula mówi, że nie jest nią żadna z dwóch najczęściej przytaczanych w mediach. Nie chodzi o to, że Polacy są zamknięci i nietolerancyjni, bo gdyby tak było, PiS nie przegrywałby wcześniej wyborów siedem razy z rzędu. Przyczyną poparcia nie jest też to, że Polacy nie cenią demokracji, a cenią tylko otrzymane od władzy 500+, bo 500+ to po prostu realna pomoc dla wielu rodzin.

„Kaczyński oferuje [Polakom] brak wstydu, mówi, że są dobrzy. Dodaje do tego element wspólnotowy, trochę nacjonalistycznej nuty i trafia do szerokiej publiczności” – mówi Gdula.

Typ władzy, którą tworzy Jarosław Kaczyński, Maciej Gdula nazywa „neoautorytaryzmem”. „Z jednej strony klasyczny autorytaryzm, czyli budowanie więzi z liderem, który daje wzrost poczucia siły i doświadczenie wspólnotowe. Ale autorytaryzm kojarzy się z ucieczką od wolności, a Kaczyński daje swoim zwolennikom wolność – do spychania ludzi na margines. Przedrostka »neo« używam dlatego, że nie jest to autorytaryzm antyparlamentarny, ale demokratyczny. Kaczyński podkreśla, że trzeba zachować konieczność głosowania. Specyficzna dla tego sprawowania władzy jest też publiczność, której nie da się kształtować przez jedno medium. Ona musi mieć raczej poczucie, że sama szuka przekazów, odkrywa. Ale w rzeczywistości szuka tylko tego, co pasuje do jej wizji świata”.

W rozmowie Maciej Gdula mówi także o słabości opozycji, zarówno liberalnej, jak i lewicowej. „Diagnozy, które stawia [lewica – red.], służą PiS, bo legitymizują wiele jego działań – mówi Gdula. – Jeżeli uznamy PiS za partię ludową, reprezentującą przegranych i uprawiającą realną politykę socjalną, to musimy uznać, że nie ma jej za co krytykować. Owszem, lewica może się domagać np. jeszcze więcej socjalu. Ale stoi na przegranej pozycji, bo jak licytować się z kimś, kto ma 40 proc. poparcia, gdy samemu notuje się wyniki na poziomie 3 proc.”.

Szansą dla lewicy jest podjęcie tematów, które wszyscy porzucili. „Hasłowo: uchodźcy, prawa kobiet, Unia Europejska i pluralizm. Cztery kwestie porzucone, z góry uznane za przegrane” – mówi Gdula. „Jako ostatni, piąty punkt dopisałbym do mojej wyliczanki zauważenie i wyartykułowanie różnic klasowych” – dodaje.

http://krytykapolityczna.pl/kraj/sutowski-gdula-klasy/embed/#?secret=F9VyDCmV26

Tym, kto może najskuteczniej podjąć te hasła, jest według Macieja Gduli Robert Biedroń. „Jest wiarygodny, miał trudną drogę życiową, doznał cierpienia, jest człowiekiem, który walczy i się nie ugina – mówi Gdula. – Nie kluczy, mówi wprost. Nie ustawia się w opozycji do ideowej lewicy, jaką jest Razem. Nie mówi, że jest od niej lepszy albo mniej radykalny. Traktuje ich jako «dobrych ludzi». Tylko niechętnych do współpracy. Czy do takiej współpracy dojdzie – to już kwestia dynamiki sytuacji politycznej. Biedronia czeka poważny test. Już został namaszczony i jeżeli nic nie zrobi, zmarnuje szansę, jaka już mu się w życiu może nie powtórzyć. Jeśli rozegra to mądrze, może stworzyć projekt, który zagospodaruje całą przestrzeń między Razem a PO i jeszcze wydrze coś z centrum. Ale równie dobrze może z tego wyjść średni projekt, na 10-12 procent poparcia”.

Momentem, w którym mógłby się zrealizować scenariusz korzystny dla lewicy, są według Gduli wybory do parlamentu europejskiego w 2019 roku. „Samorządowe są niezwykle trudne przez specyfikę ordynacji. Oczywiście może się też zdarzyć inny scenariusz. Taki, w którym Razem zrozumie polityczne uwarunkowania, i to oni staną się rdzeniem tego projektu. Obserwując Adriana Zandberga, widzę, że jest ostatnio lepszym liderem, niż był przez minione dwa lata. Ale taki scenariusz musiałby oznaczać otwarcie się Razem na nowe diagnozy”.

Wkrótce nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej ukaże się książka Macieja Gduli Neoautorytaryzm.

Całość rozmowy na wyborcza.pl.

http://krytykapolityczna.pl/felietony/kinga-dunin/kinga-dunin-a-hitler-budowal-autostrady/embed/#?secret=7i7q3yJjf1

 

krytykapolityczna.pl

PO SMOLEŃSKU KACZYŃSKI NIE MA JUŻ ŻADNYCH HAMULCÓW [SUTOWSKI DLA WP OPINIE]

Beata Szydło, Jarosław Kaczyński

27 października 2017

Fałszowanie wyborów przez PiS wywołałoby polski Majdan. Ale można robić różne kombinacje w wersji soft. Wyjście Polski z UE? Może się wydarzyć w konsekwencji działań Kaczyńskiego i jego obozu, nawet niezamierzonych. Co tam opinia międzynarodowa? Kto Erdoganowi czy Putinowi mówi, co ma robić? Michałem Sutowskim rozmawia Grzegorz Wysocki z WP Opinie.

http://krytykapolityczna.pl/kraj/kaczynski-nie-jest-geniuszem-michal-sutowski-dla-wp-opinie/embed/#?secret=1uLtkecT9O

Grzegorz Wysocki: Czy nie jest tak, że ten „straszny Kaczyński” tak naprawdę cię fascynuje i że ukrywasz swój podziw wobec niego? Czy też budzi on wyłącznie twoją niechęć, irytację, strach?

Michał Sutowski: Jarosław Kaczyński to bez wątpienia człowiek bardzo zdolny, o dużym talencie retorycznym i zdolnościach analitycznych. Niestety, z upływem lat, wraz z narastającymi obsesjami, ale przede wszystkim z powodu bańki informacyjnej, w której tkwi, talenty te schodzą na dalszy plan.

Co to za bańka?

Po pierwsze, jak wiemy, życie towarzyskie Kaczyńskiego jest dość ograniczone i zawsze poruszał się w dość zamkniętym kręgu. Po drugie i może ważniejsze, jego ogląd polskiej rzeczywistości na trwałe „ustawił” Lech Kaczyński jako prezes NIK-u w latach 90. Jego widzenie patologii np. wymiaru sprawiedliwości było oparte na prawdziwych przesłankach, prawdziwych faktach, które znał od Lecha, ale interpretował dość jednostronnie.

Jakie to miało konsekwencje?

Kaczyński nie tylko uwierzył, że to wszystko się ze sobą łączy w jedną mega-sitwę, ale jeszcze, że istnieje jakiś władca marionetek, który gdzieś sobie siedzi i pociąga za te wszystkie sznurki. Podejrzewam, że początkowo tym kimś mógł być w jego oczach, powiedzmy, prezydent Kwaśniewski z szefem WSI knujący w Pałacu Namiestnikowskim. Już dobrych parę lat po krystalizacji teorii „układu” Ludwik Dorn – jako minister spraw wewnętrznych – powiedział Kaczyńskiemu, że owszem, patologie i sitwy istnieją, ale nie istnieje żaden władca marionetek.

http://krytykapolityczna.pl/kraj/ludwik-dorn-pis-rozmowa/embed/#?secret=VRhSCjQnCz

I było po Dornie.

I było po Dornie. A dlaczego? Bo to jest słaba opowieść polityczna. To nie jest prosta i łatwa do sprzedania opowieść o Wielkim Układzie, tylko tu trzeba sitwę po sitwie, układ po układziku, w każdym powiecie i w każdej gminie rozwalać. A w wizji Kaczyńskiego było: dojdziemy do prawdy, obetniemy łeb smoka i po problemie. No to Dorn na swoje „wątpliwości” usłyszał – omotali cię ubecy z resortu, dziękujemy.

To jak w końcu jest z tą zdolnością Kaczyńskiego do analitycznego myślenia?

Jest na pewno duża, ale w oparciu o często wypaczone przesłanki. Ale jego największym politycznym talentem jest niesłychana wprost zdolność mówienia różnymi dyskursami do różnych segmentów elektoratu i to w taki sposób, który u jego zwolenników nie budzi dysonansu poznawczego.

Na przykład?

Na przykład pamiętam jedno jego ostentacyjnie „hiperinteligenckie” wystąpienie w Sejmie. Kaczyński mówił jak na seminarium u Stanisława Ehrlicha i mówił tylko do tych, którzy wiedzą, kim Ehrlich, jego mentor, był. A pół roku później na miesięcznicy smoleńskiej potrafi zasuwać jak Gomułka… To jest niewątpliwa zdolność, tylko zaprzęgnięta do szalenie destrukcyjnej i niebezpiecznej polityki. I jeszcze jedna rzecz – osobisty resentyment, którego każdy polityk trochę ma, ale tutaj, po Smoleńsku, doszło, niestety, przekonanie o moralnej odpowiedzialności Platformy i okolic.

„Niszczyliście mojego brata, zamordowaliście go”.

Kaczyński naprawdę tak uważa. W sensie moralnym uważa ich za winnych śmierci brata, nawet jeśli w zamach nie wierzy. Od tego momentu cel uświęca środki. On sam uważa, że ma już moralne prawo zrobić wszystko. Po Smoleńsku Kaczyński zrozumiał, że nie ma już nic do stracenia. I że nie ma żadnych hamulców. Bo Lech był takim jego – w pozytywnym sensie – hamulcowym, także w polityce.

http://krytykapolityczna.pl/kraj/religie-smolenska-czas-oddzielic-od-panstwa/embed/#?secret=mTEReFTBOp

Wielu publicystów, celebrytów czy polityków opowiada obszernie o swoich licznych obawach, lękach i strachach związanych z Kaczyńskim i jego rządami. Rozumiem, że ty również takie posiadasz?

Podstawowa moja obawa związana jest właśnie z traumą smoleńską, która daje Kaczyńskiemu – w jego mniemaniu – pełne moralne prawo do działalności wszelakiej. To, plus jego mentalne zakorzenienie w rzeczywistości politycznej II RP (a nie PRL-u), sprawia, że nietrudno sobie wyobrazić – zwłaszcza gdybyśmy znaleźli się poza UE – jakąś Berezę 2.0. w wykonaniu Kaczyńskiego i jego ludzi.

Mówisz o obozach dla opozycji?

Reżim sanacyjny stosował różne nieprzyjemne metody – pobicia przeciwników, więzienie połączone z upokarzaniem, cenzurę prasy. Wszystko, oczywiście, dla dobra ojczyzny. Dziś mamy na razie obrzydliwe nagonki, dziwaczne przecieki i szczucie na ludzi w mediach publicznych i zaprzyjaźnionych. Mamy też wyrazy „zrozumienia” ze strony urzędników państwowych dla różnych ekscesów, w rodzaju napaści na demonstracje KOD.

http://krytykapolityczna.pl/kraj/policja-wynosi-osoby-blokujace-miesiecznice-smolenska-zdjecia/embed/#?secret=es7OrbBBDl

Rzeczniczka PiS: „to nie powinno mieć miejsca, ale też ich rozumiem”.

Mamy rozbudowę uprawnień służb specjalnych, utrudnienia w organizacji demonstracji – większe niż za PO. Szykuje się ustawa o dekoncentracji mediów, która w warunkach braku prywatnego kapitału krajowego oznaczałaby ich pośrednią nacjonalizację. Pisze się o skoku na wolność w sieci… Do dyktatury daleko, do reżimu nieliberalnego bliżej, ale na pewno kierunek jest bardzo niepokojący.

A majstrowanie przy ordynacji, wyborach? Uważasz, że to możliwe?

Będą takie próby, ale zgadzam się z Antonim Dudkiem, że fałszowanie wyborów, jakieś cuda nad urnami, wywołałyby polski Majdan. Np. w sytuacji, gdy Sąd Najwyższy unieważnia wybory – to by nie przeszło. Inna sprawa, że proponowane przez prezydenta zmiany w Sądzie Najwyższym budzą tu niepokój.

Zgadzam się z Antonim Dudkiem, że fałszowanie wyborów, jakieś cuda nad urnami, wywołałyby polski Majdan.

Dlaczego?

Nowa izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych orzekałaby właśnie o ważności wyborów, z wyłącznie nowymi sędziami w składzie – Adam Bodnar wskazywał ostatnio na związane z tym zagrożenia. Ale ja, mimo wszystko, spodziewałbym się kombinacji raczej w wersji soft. Co za problem zatrudnić dobrego prawnika i politologa, który napisze skomplikowaną ordynację wyborczą? Manipulacje granicami okręgów czy metodą liczenia głosów też mogą pomóc partii rządzącej, a jednocześnie byłyby na tyle zawiłe i nieprzejrzyste, że trudno byłoby wokół tego zmobilizować większy opór społeczny i wytłumaczyć ludziom, że dzieje się coś bardzo złego.

A wyjście Polski z UE za sprawą czy z powodu PiS-u – twoim zdaniem prawdopodobne?

Represje, o których mówiłem, są możliwe właściwie tylko wtedy, gdy Polska będzie albo już poza UE, albo przynajmniej w procesie wypadania poza projekt integracji europejskiej… A to może się wydarzyć w konsekwencji działań Jarosława Kaczyńskiego i jego obozu, nawet niezamierzonych. Widzę to tak: nagle się okazuje, że Francuzom i krajom Południa UE byłoby bez nas lżej. Niemcom, którzy woleliby, żeby Polska była na pokładzie – bo stabilizacja na wschodniej granicy, bo niemieckie fabryki i polscy poddostawcy, bo wreszcie głos równoważący w Unii południowców… – Kaczyński wciąż wsadza kij w szprychy. Blokuje niemieckie inicjatywy, ale nie zyskuje tym żadnych przyjaciół, bo Skandynawowie, Bałtowie i Wyszehrad i tak trzymają z Niemcami. A z kolei dla Południa jesteśmy, za przeproszeniem, konkurentem do unijnego żłobu… I wtedy nawet Niemcy mają nas dość…

A już w tej chwili nie mają?

Nie mam wątpliwości co do tego, że Niemcy będą ostatnimi, którzy się nas wyrzekną. Podejrzewam, że do samego końca będą chcieli, byśmy byli w środku Unii, a nie poza nią. Ale może dojść do takiej eskalacji napięć, że już nic się nie da zrobić. Z jednej strony będzie dalsza ewolucja systemowa Polski, która będzie sprzyjała naszemu wypychaniu z Unii, z drugiej – pozostawanie na marginesie UE będzie sprzyjało temu, żeby władzy tutaj puściły wszelkie możliwe hamulce. Co tam opinia publiczna, międzynarodowa? A kto Erdoganowi czy Putinowi mówi, co ma robić? Więc tak, tego się boję.

Wyliczyliśmy już wszystkie twoje strachy?

Na pewno nie. Nie do końca zgadzam się z tymi, którzy mówią, że grozi nam spójny i sprawny autorytaryzm. Przecież oni nawet śmierć Blidy spowodowali przez przypadek, bo ówczesna akcja ABW była zwyczajną partaniną. Raczej grozi nam dalsza eskalacja konfliktu i przemocy politycznej, ale w tym sensie, że państwo nie będzie na tę przemoc miało monopolu.

Czyli?

Czyli np. bojówki. Oto pojawia się jakaś siła na prawej stronie, a Kaczyński przez chwilę myśli: „A dobrze, niech zrobią porządek z lewactwem”. Przyzwolenie na przemoc słychać w wypowiedziach polityków „rozumiejących” motywy sprawców, ale też w lekceważeniu ataków na cudzoziemców przez odpowiedzialnych ministrów. Na razie to się PiS-owi sprawdza, bo przecież pisowców, księży czy „niepokornych” publicystów skrajna prawica nie tłucze. Jak kogoś z opozycji pobije policja, to władza ma jednak problem. A jak zrobią to nieznani sprawcy? Albo wybiją szyby w lokalu, podpalą? A mało to teraz chuliganerii na ulicach? Wprowadzi się przy okazji ustawę zwiększającą uprawnienia służb… Tylko że nawet prawicowej władzy takie działania mogą się wymknąć spod kontroli.

Zaczęliśmy mówić o wyjściu z Unii i polityce zagranicznej według PiS-u. Czy twoim zdaniem sytuacja jest coraz gorsza czy raczej – parafrazując znane powiedzenie – jest źle, ale stabilnie?

Stabilnie nie było już od dłuższego czasu. Brexit, wybór Trumpa i wysokie notowania Le Pen stwarzały wrażenie, że świat zachodni zmierza do renacjonalizacji polityki. Że UE nawet jak się nie rozpadnie, to integracja się spłyci, bo tego chcą Europejczycy. I to było jakoś po myśli PiS. Tylko paradoksalnie, to miałoby sens, gdyby Brytyjczycy zostali w środku. Wtedy można by próbować zablokować powstanie jądra UE, albo przynajmniej zrobić „drugi krąg” luźniej zintegrowanych państw. Gdyby byli w nim Wyspiarze plus Polska czy Węgry, reszta musiałaby się z tą grupą liczyć.

Wybór Trumpa i wysokie notowania Le Pen stwarzały wrażenie, że świat zachodni zmierza do renacjonalizacji polityki.

Ale Brytyjczycy wyszli.

A do tego odwróciła się generalna tendencja – po zwycięstwie Macrona i przegranej populistów w Holandii Europa „karolińska”, czyli Niemcy i Francja z przystawkami, jednak będą się integrować. Ich obywatele różnie to widzą, ale jeśli proces dokona się np. w składzie sprzed 2004 roku, ewentualnie z drobnicą wyszehradzką i Bałtami, ale bez nas – francuskie i holenderskie elity sprzedadzą swym wyborcom pomysł na lepszą Europę „w dobrym towarzystwie”. Zwłaszcza jeśli wtedy znajdą się pieniądze np. na europejskie ubezpieczenie od bezrobocia.

I co na to PiS?

PiS na to nic. Chce zmian traktatów i kilku kroków wstecz w integracji – tak jakbyśmy żyli w atmosferze na tydzień przed Brexitem, gdy niektórzy myśleli: Brytyjczycy zostaną, ale trzeba tę Unię bardziej pod nich i pod Europę Wschodnią przykroić… Brakuje im pomysłu, brakuje wizji, zarówno realistycznych celów Polski, jak i środków ich realizacji. Osamotnienie Polski, które symbolicznie rozpoczęło się od – powiedzmy – 27:1 w Brukseli jest i będzie coraz większe. Odpada nam definitywnie Grupa Wyszehradzka – Czesi i Słowacy chcą być w jądrze UE, a Węgrzy wysyłają premier Szydło listy z wyrazami sympatii, ale w razie konfrontacji staną po drugiej stronie. Zresztą z nimi, poza niechęcią do uchodźców i trójpodziału władzy, w zasadzie niewiele nas łączy, bo interesy gospodarcze mamy konkurencyjne (walczymy często o tych samych inwestorów), interesy energetyczne sprzeczne, a wyobraźnię geopolityczną zupełnie odmienną.

A co z Francją? Może uda się jakoś dogadać z Macronem?

Będzie bardzo trudno. Jestem przekonany – to moja obsesja od dłuższego czasu – że Macron, który planuje kontrowersyjne, delikatnie mówiąc, reformy uderzające we francuskich pracowników, spotka się z dużym oporem, bo Francja to bardzo upolitycznione i uzwiązkowione społeczeństwo. I teraz ja podejrzewam, że jego podstawowym pomysłem na legitymizację tych pomysłów będzie posłużenie się Polską, a raczej widmem taniego hydraulika, tirowca czy robotnika z przeniesionej z Francji do Polski fabryki. Do tego jeszcze rząd PiS podsuwa mu mnóstwo argumentów natury „cywilizacyjnej”, związanej z przestrzeganiem reguł praworządności czy praw człowieka. W takiej sytuacji Macronowi łatwo sprzedać opowieść pt. my wiemy, drodzy wyborcy, że wy chcecie innej Europy, w związku z czym my ją wam urządzimy, w dobrym, cywilizowanym towarzystwie. I szeptem doda: bez konkurentów do unijnego żłoba.

Czyli koniec Europy dwóch prędkości?

Europę dwóch prędkości mieliśmy do teraz, ze strefą euro i nie-euro. Ale samo hasło miało sens do Brexitu, kiedy można było myśleć o rozwoju dwóch kręgów integracji. Tym drugim miały być Wielka Brytania, Polska i przystawki. W momencie, kiedy nie ma już Wielkiej Brytanii, sama Polska zostaje już tylko i wyłącznie przystawką. I nie ma już żadnej Europy dwóch prędkości, tylko integracja europejska w węższym gronie i peryferyzacja całej reszty.

To co powinien według ciebie zrobić rząd?

Gdyby nasz, niech sobie będzie, że nawet narodowo-konserwatywny, rząd był pragmatyczny, to by kombinował w ten sposób – ani my, rząd, ani społeczeństwo za bardzo nie chce dzisiaj wstępować do strefy Euro, no ale trzeba jednak tę stopę w ich drzwiach trzymać, czekać, co będzie, obserwować, jak się rozwinie sytuacja i może kiedyś warto będzie do niej wstąpić…

A tymczasem?

Tymczasem powinniśmy się wiązać w Europie tam gdzie możemy i gdzie nam zależy. A powinno nam zależeć np. na wspólnocie obronnej. Na zacieśnianiu więzów, także na poziomie przemysłów obronnych, z Francją i z Niemcami. W najbliższych kilkunastu latach Europę czekają wielkie wydatki modernizacyjne na armię. Tylko że PiS przyjął zupełnie inną strategię – tzn. uznał, że tylko Ameryka może nas uratować, bo Niemcy czy Francuzi nie będą umierać za Gdańsk. W związku z tym nawet nie pozorujemy współpracy. Już nie chodzi nawet o te nieszczęsne caracale i uczenie Francuzów jedzenia widelcem, ale o to, że my w zasadzie wprost podajemy się Amerykanom na tacy. Liczymy na to, że jeżeli będziemy kupować ich uzbrojenie i wypowiadać się pozytywnie o nowym projekcie ideologicznym pana prezydenta Trumpa, to wtedy oni się poczują zobowiązani w jakiś sposób nas bronić.

http://krytykapolityczna.pl/felietony/michal-sutowski/caracale-i-widelce-to-nasz-najmniejszy-problem/embed/#?secret=ILQaqf21Az

Ale co, jesteś tak wielkim fanem europejskiego projektu i współpracy z sąsiadami?

Właśnie, to nawet nie chodzi o to, czy ja jestem lewak czy nie. Czy jestem miłośnikiem europeizmu czy nie. Chodzi o taką prostą grę dyplomatyczną i Realpolitik. Czyli że zawsze masz dużo lepszą pozycję negocjacyjną, jak masz kilka ofert do wyboru. A my Francuzów potraktowaliśmy z buta, potencjalny kierunek współpracy polsko-niemieckiej wyrzucamy do kosza itd.

Zamiast tego w relacjach polsko-niemieckich wchodzimy w roszczenia za II wojnę.

To akurat moim zdaniem nie jest żadna gra dyplomatyczna, żadne podbijanie stawki, żeby z niej w negocjacjach zejść. Na zasadzie, że jak my wspaniałomyślnie z tych reparacji zrezygnujemy, to Niemcy nie położą drugiej rury pod Bałtykiem, pozwolą nam zbudować elektrownię atomową za unijne pieniądze, wszystkich uchodźców odeślą na Madagaskar, a na Unter den Linden postawią pomnik Kaczyńskiemu. Niestety, to tylko gra na użytek wewnętrzny.

Francuzów potraktowaliśmy z buta, potencjalny kierunek współpracy polsko-niemieckiej wyrzucamy do kosza itd.

Która jednak dociera również za granice kraju.

Oczywiście, że tak. Mamy tutaj dwa scenariusze. Jeden, że to i tak nie ma żadnego znaczenia, bo do różnych głupot tego rządu Europa zdążyła się przyzwyczaić, bo liczą się stosunki gospodarcze, a te z Niemcami mamy dobre. A skoro to nie ma znaczenia, to co jakiś czas można zrobić taką wrzutkę na swoim podwórku, żeby podjarać twardy elektorat. I to jest wariant, moim zdaniem, optymistyczny. Ale może się też realizować czarny scenariusz – bo co wówczas, jeśli rząd przewiduje, że także relacje gospodarcze zaczną się pogarszać, że UE przytnie nam fundusze, Francuzi i Holendrzy zaczną nas wypychać poza krąg solidarnej współpracy. A do tego Niemcy akurat w tej jednej kwestii Macronowi ustąpią, żeby nie ustępować np. w temacie uwspólnotowienia długów?

I co wtedy? Reparacje zrekompensują nam utracone fundusze?

Nie, nie zobaczymy z tych reparacji złamanego eurocenta, ale i tak wyjdziemy z batalii zwycięsko, bo z narracji o niezapłaconych odszkodowaniach za II wojnę światową wywodzimy naszą moralną wyższość. Jak wiadomo, mamy nad Wisłą piękną i bogatą tradycję zwycięstw moralnych. Przekaz będzie prosty: oni co prawda robią lepsze samochody i segregują śmieci, ale za to są dziećmi i wnukami zwyrodnialców. A my wszyscy z AK. O, przepraszam, to już nie aktualna opowieść. My wszyscy z Wyklętych.

No dobrze, ale jak to wszystko się ma do oficjalnych deklaracji polityków PiS-u, że oni wcale nie są antyeuropejscy ani anty-UE, tylko że to zakłamana liberalna narracja salonu próbuje to wmówić Polakom?

Tak, sam Kaczyński rok temu powiedział, że tylko jacyś szkodnicy mówią o jakichś referendach o wyjściu Polski z UE. Inna sprawa, że kiedy mówi o Polsce jako “samotnej wyspie” wolności i tolerancji w Europie, to już nie jestem pewny, czy się z wyjściem z UE nie pogodził. Ale istotne jest, co oni rzeczywiście robią i jakie to przyniesie efekty. Bo na poziomie intencji większość polityków 40- czy 50-letnich, naprawdę wolałaby moim zdaniem zostać w Unii, zamiast znaleźć się w jakiejś geopolitycznej dziurze między zintegrowaną Europą a rosyjską strefą wpływów.

Kogo masz na myśli?

Myślę tu o Andrzeju Dudzie, Jarosławie Gowinie, ale i wielu posłach, którzy mogą żyć tylko z polityki, bo nic innego robić nie umieją i chcieliby z tej polityki w kraju UE, a nie jakiejś quasi-Białorusi pożyć jeszcze ze trzydzieści lat. O motywacjach Ziobry czy Macierewicza w tej kwestii nie śmiem się wypowiadać, bo ich radiomaryjne zaplecze może kierować ich faktycznie w drugą stronę…

A czy Kaczyński nie wie, że pozycja Polski w Europie się zmieniła, że jesteśmy coraz bardziej osłabieni i samotni? PiS udaje, że tego nie wie, przegapili ten moment?

W Unii dzieje się wiele naraz i dzieje się bardzo szybko. Jeszcze niecały rok temu wahadło pokazywało na populizm i wtedy można było spokojnie myśleć może nie o rozpadzie Unii, ale o ewolucji w kierunku Europy ojczyzn. Ale potem ta wajcha zaczęła się przesuwać w drugą stronę – Macron we Francji, Holandia, Austria z van der Bellenem itd. – i okazało się, że Europa nie marzy aż tak bardzo o renacjonalizacji w populistycznym stylu czy o rozpadzie UE. O zmianach i poważnych reformach – owszem, ale nie o rozpadzie. Ekscesy Trumpa i kłopoty Brytyjczyków dały ludziom do myślenia. Od tamtej pory PiS nie potrafi się w tym wszystkim odnaleźć.

No OK, ale Trump dalej rządzi, Brexit też jak najbardziej aktualny, a populiści jednak nie wyginęli…

Nawet jeśli ktoś wciąż twierdzi, że Brexit potwierdził intuicje przeciwników dalszej integracji UE, to zachód Europy, a za nim, z konieczności, nasi mniejsi sąsiedzi, wyciągnęli z tego wnioski przeciwne i po niemieckich wyborach dalsza integracja ruszy z miejsca. Dla Wielkiej Brytanii z kolei jesteśmy przede wszystkim wrzodem na tyłku, bo w niczym im nie pomożemy w negocjacjach, za to sami mamy spore oczekiwania.

Dla Stanów też jesteśmy wrzodem na tyłku?

Nie, to jeszcze inna sytuacja. Liczymy, a w każdym razie rząd liczy na to, że nie będziemy stawką przetargu między Stanami i Rosją. I to jest nawet możliwe, np. jeśli Trump uzna, że utrzymanie integralności terytorialnej i bezpieczeństwa krajów wschodniej flanki NATO jednak jest w interesie Ameryki jako globalnego mocarstwa. Że Ameryce nie opłaca się odpuścić sojuszników.

Ale?

Ale na to, jakie decyzje zostaną przez USA podjęte, mamy bardzo niewielki wpływ. Notabene, jeśli już ktoś nam w Ameryce sprzyja, to wykpiwany przez polityków obozu władzy senator John McCain, który jest twarzą i mózgiem “jastrzębiej” (w sensie: antyrosyjskiej) frakcji w USA. Z kolei podlizując się Trumpowi jeszcze bardziej pogarszamy sobie notowania w Europie, którą Trump mierzi i której wartościom zagraża. Palimy więc mosty w relacjach z sąsiadami w imię bardzo niepewnego „sojuszu egzotycznego”, mówiąc słowami Cata-Mackiewicza. Tyle że w tym transakcyjnym modelu polityki uprawianej przez Trumpa mamy im tak naprawdę niewiele do zaoferowania. Nawet tego gazu od nich za dużo nie kupimy… A sami uzyskaliśmy na razie przemówienie o barykadzie na Alejach Jerozolimskich, bo już obietnicy transferu technologii wojskowych niekoniecznie.

To może nikomu nie mamy za dużo do zaoferowania?

Moglibyśmy mieć sporo do zaoferowania. Przede wszystkim jesteśmy bardzo ważni dla Niemiec, a więc kraju, któremu wciąż najbardziej na nas zależy. Z bardzo prostego powodu – Niemcy chcą mieć zachód na wschodzie, czyli stabilne państwo w tej samej strukturze gospodarczej czy politycznej za Odrą. Więzi z niemieckim przemysłem są dla nas szalenie ważne, bo to 30 proc. eksportu, ale dla Niemiec to też układ korzystny. Są takie gałęzie przemysłu, w których współpraca z Niemcami – przy inteligentnej polityce przemysłowej z naszej strony i imporcie technologii – mogłaby przesuwać Polskę w łańcuchu tworzenia wartości. Krótko mówiąc, powinniśmy spróbować podczepić się pod niemiecką „rewolucję przemysłową 4.0”, czyli rozwój technologii związanych z tzw. internetem rzeczy. Nie ma drugiego tak bliskiego kraju, który w tej dziedzinie byłby równie zaawansowany.

OK, rozumiem, że będziemy produkować podzespoły do inteligentnych niemieckich lodówek…

A może infrastrukturę transportową, urządzenia dla „inteligentnych miast”? Pociągi i tramwaje wychodzą nam nie najgorzej, domy potrafimy budować… Niemcy są naturalnym kandydatem do takiej współpracy, ale żeby to był układ korzystny i rozwojowy dla nas, konieczny byłby parasol polityczny. Podobnie w dziedzinie energetyki. Bo, na miłość boską, my oczywiście możemy zaklinać rzeczywistość i mówić, że będziemy jechać tylko i wyłącznie na węglu – choćbyśmy go mieli z Rosji importować – ale może lepiej wyznaczyć inne priorytety i strategię przejścia na miks energetyczny przyszłości. Zwrot energetyczny nastąpi i tak, pytanie brzmi tylko, czy możemy być jego beneficjentem, eksportować za kilkanaście lat czystą energię i środki jej produkcji, czy będziemy ją za ciężkie pieniądze kupować, pozostając krajem peryferyjnym?

A odpowiedź brzmi?…

Według części ekspertów, ten zwrot energetyczny w stronę odnawialnych źródeł zdecyduje właśnie – w ciągu kilkunastu najbliższych lat – o zmianie cywilizacyjnej i o tym, które kraje będą stały po której stronie mocy. Polska znajduje się dzisiaj w sytuacji analogicznej do XVI wieku, kiedy to decydowało się, czy będziemy po stronie tych krajów, które zaczęły budować kapitalizm i warstwę mieszczańską czy po stronie tych, które – w imię krótkoterminowych interesów posiadającej wielkie folwarki szlachty, a więc ówczesnych „reakcyjnych” lobby – stały się spichlerzem zbożowym Europy. Jak wiemy, wybraliśmy spichlerz, co na krótką metę przynosiło duże zyski pewnej wąskiej grupie społecznej, natomiast spowodowało nasze zacofanie strukturalne na kolejne setki lat. I nie jest wykluczone, że po raz kolejny w historii stajemy przed takim fundamentalnym wyborem.

Rozumiem, że według ciebie Polska mogłaby tym razem stanąć po właściwej stronie cywilizacyjnego zwrotu?

Gdyby rządowi starczyło do tego wyobraźni, to jak najbardziej. Nawet jeżeli zdarzają się jakieś przebłyski czy wypowiedzi dotyczące wspierania różnych nowoczesnych gałęzi przemysłu, to one są bardzo często oderwane od rzeczywistości. Mowa np. o elektrycznych samochodach osobowych…

A co masz przeciwko samochodom osobowym?

To akurat kompletnie nie ma sensu. Jeśli dobrze pamiętam, ostatni polski samochód osobowy to był Polonez. OK, robimy ciężarówki, wagony, tramwaje, ale umówmy się, z osobówkami to nam za bardzo nie wychodziło… Nadrobienie tych braków, tej kultury produkcji, to są dziesiątki lat. Z jednej strony, mamy więc propagandowe wydmuszki i rzucanie jakichś pomysłów od czapy. Z drugiej – i to jest poważniejszy problem – mamy sprzeczność deklaracji z tym, co ten rząd rzeczywiście robi. Jak myślimy o polityce przemysłowej i o tym kogo ten rząd zamierza wspierać, no to głównie wygląda na to, że sektor węglowy. I to jest raczej podtrzymywanie status quo w górnictwie i w energetyce opartej na węglu, a nie myślenie przyszłościowe. Ale chcę tutaj dodać ważną rzecz…

Z jednej strony, mamy więc propagandowe wydmuszki i rzucanie jakichś pomysłów od czapy. Z drugiej – i to jest poważniejszy problem – mamy sprzeczność deklaracji z tym, co ten rząd rzeczywiście robi.

Że PO nie było wiele lepsze?

(śmiech) Tak. Bo nie jest tak, że przyszedł PiS i wszystko spieprzył. Platforma – jeżeli np. chodzi o zielone energie – też raczej przeszkadzała niż pomagała. Różnica polegała jednak na tym, że stan stosunków politycznych z Niemcami był przynajmniej na tyle dobry, że gdyby się pojawił np. minister z wizją, to grunt dla współpracy był dobry. A teraz mamy sytuację, że z jednej strony mamy ilościową, a nie jakościową zmianę na gorsze – tzn. pogorszenie tych wszystkich tendencji, które były za Platformy, jeśli chodzi o politykę przemysłową i energetyczną. A jednocześnie mamy radykalne jakościowe zerwanie na poziomie atmosfery politycznej. Wynik wyborów w Niemczech nie wróży Polsce ani UE zbyt dobrze. Tzw. koalicja jamajska, czyli rządy chadeków w koalicji z Zielonymi i Liberałami, ale przede wszystkim wejście do Bundestagu Alternatywy dla Niemiec, to zmiana na gorsze. Choć te 14 procent dla skrajnej prawicy to i tak pikuś w porównaniu z Francją, Holandią czy Austrią.

Jacek Karnowski twierdzi na wPolityce.pl, że „dobry wynik AfD oznacza początek prawdziwej demokracji u naszych zachodnich sąsiadów”.

Z pewnością, to w końcu partia z posłami, którzy pragną skończyć z tym strasznym “kultem niemieckiej winy”, pragną “normalizacji” stosunków z Rosją, proponują, żeby niemieccy pogranicznicy strzelali do kobiet i dzieci na granicy ich państwa, a sami strzelają sobie focie z Eriką Steinbach i do tego regularnie puszczają w obieg przygotowywane na Kremlu fake newsy, jak ten o młodej Rosjance rzekomo zgwałconej przez imigrantów z Bliskiego Wschodu. To wszystko bardzo ubogaci niemiecką demokrację i tamtejszą kulturę polityczną.

Ale co konkretnie zmienia wejście AfD do parlamentu? I co zmienia ta koalicja, skoro zdaniem wielu ekspertów partie mainstreamu politycznego Niemiec mało się od siebie różnią?

AfD bardzo wzmocni frakcję „rozumiejących Putina”: w Bundestagu, dołączając do i tak już licznego grona posłów CSU, lobbystów części biznesu, ale też Die Linke i części posłów SPD. Po drugie, ich demagogia gospodarcza – głoszą bzdurne tezy, że euro Niemcom szkodzi, że trzeba wrócić do marki – doda skrzydeł tym wszystkim, którzy w rządzie będą „twardo bronić niemieckich interesów w Europie”, czytaj: nie pozwolą na uwspólnotowienie długów w strefie euro. Niemcy są wielkim beneficjentem wspólnej waluty, więc powinni dokładać więcej do wspólnego worka – na razie głównie na kryzysie zarabiają, a przynajmniej ich wielki biznes. Głos AfD w mediach i Bundestagu będzie tymczasem wzmacniać opowieść tych, którzy twierdzą, że Niemcy łożą na całą Europę. To może usztywnić stanowisko Merkel, a zwłaszcza ministra finansów w sprawie reform strefy euro, wspólnych inwestycji w Europie, nie mówiąc o takich „lewackich fanaberiach” jak europejskie ubezpieczenie od bezrobocia. Nowy koalicjant z FDP temu przyklaśnie.

Czy to nasz problem?

Im bardziej Niemcy docisną Południe, tym więcej to Południe i do tego Macron będą mieli powodów, żeby się pozbyć Wschodu, czyli nas. Nie mówiąc o takim drobiazgu, że te „usztywnione” gospodarczo Niemcy mogą po prostu rozsadzić strefę euro i całą UE. Największy dla Polski plus z tej nowej koalicji byłby taki, że Zieloni nie cierpią Putina, ze wszystkim możliwych powodów, od jego stosunku do praw człowieka po sprawy ochrony środowiska. Ale już np. lider FDP Lindner przychylnie wypowiadał się o unormowaniu kwestii zajęcia Krymu. Wiemy, że SPD też ma na rosyjskim odcinku sporo za uszami, ze Schroederem w Rosniefti na czele, ale tam jednak są przyjaciele Polski, a już na pewno lepszej Europy dla wszystkich. FDP to lobby wielkiego niemieckiego biznesu. Ani unijna, ani wschodnia polityka Niemiec nie będzie z nimi lepsza niż z SPD.

Czyli, podsumowując całość, będzie tylko gorzej i znikąd nadziei?

Rząd pcha nas w geopolityczną przepaść, nawet jak nie chce, to jakoś tak mu wychodzi. A opozycja, ostatnio ustami posła Siemoniaka, zamiast prowadzić w Unii „dyplomację równoległą”, podtrzymywać relacje, które niszczy Kaczyński – potwierdza, że „Polsce należą się reparacje”… Ręce opadają. Masowe protesty pokazały, że jest energia społecznego oporu. Jak pytamy ludzi o konkretne sprawy, to widać, że większość chce żyć w państwie opiekuńczym w centrum Europy, a bardzo wielu domaga się większej równości i więcej praw wyboru sposobu życia. Ostatni Kongres Kobiet w Poznaniu, z jego entuzjazmem dla Biedronia i Nowackiej, sugeruje, że na formację wolnościową i równościową zarazem jest w Polsce miejsce. Razem w niedawnym sondażu doszło wreszcie do progu 5 procent, SLD stale wokół niego oscyluje.

Przypominam, że PiS ma tych procent około 40.

Sama lewica PiS-u od władzy nie odsunie, chyba że wydarzy się cud. Ale „cudu” w rodzaju 45 procent dla PO z Nowoczesną też jakoś oczyma wyobraźni nie widzę. A jak słucham ostatnio Ewy Kopacz, która na pytanie o kiepskie sondaże mówi o tym, jak ciężko PO pracowała przez dwa lata, gdy widzę posłów opozycji opuszczających salę sejmową przed przemówieniem Adama Bodnara, gdy widzę posła Nowoczesnej z opaską NSZ na rękawie – to i w 30 procent mi trudno uwierzyć… Dlatego po lewej stronie trzeba robić swoje. Żeby w 2019 roku wyciągnąć co najmniej kilkanaście procent i móc narzucać prawej stronie tematy, pokazać wyborcom inną wizję Polski, a Europie ofertę inną niż świętojeb…y lęk przed genderem i uchodźcami połączony z wołaniem o kasę. Inaczej my tej Polski z dołka nie wyciągniemy.

Rozmowa ukazała się na łamach wp.opinie.

 

krytykapolityczna.pl

Przeciw PiS protestują na ulicach już nawet jednostki

Po akcie samopodpalenia pojedyncze „demonstracje” pojawiły się w wielu polskich miastach. Organizują je zwykli ludzie.

Po tym, co się wydarzyło 19 października pod Pałacem Kultury, nasiliły się samotne protesty. Zaczęło się od oddolnych akcji w Warszawie, ale podobne działania podjęli także ludzie z innych miast.

Wychodzą zazwyczaj w dzień. Mają przy sobie kartki wydrukowane na domowej drukarce, przezroczystą taśmę, co odważniejsi także spray. Na płotach, murach zostawiają list Szarego Człowieka, czyli mężczyzny, który dokonał aktu samospalenia. Na chodnikach malują datę – 19.10.17 – i wybrany z jego listu cytat. Najczęściej ten najbardziej wymowny, ujmująco ludzki: „Obudźcie się! Jeszcze nie jest za późno!”.

Wszystko po to, by samotna walka o standardy demokracji w Polsce, tak dramatyczna w swych skutkach, nie została zapomniana. Bo Szary Człowiek, Szary Obywatel – jak go nazywają aktywiści – wciąż walczy. Tym razem o życie. Mężczyzna przebywa w szpitalu. Jego stan jest krytyczny.

Samotne protesty rozlewają się poza stolicę

Pojedyncze „demonstracje” (wedle prawa zgromadzenie publiczne to co najmniej dwie osoby) pojawiły się w wielu polskich miastach. Organizują je zwykli ludzie, którzy stają na rynku czy w innych eksponowanych miejscach z wydrukowanym w wielu kopiach listem. Zawsze z tym samym tekstem pozostawionym przez Szarego Człowieka. Jest w nim 15 punktów opisujących powody jego protestu: o niezgodzie na łamanie prawa, w tym Konstytucji RP, o zniszczeniu Trybunału Konstytucyjnego i systemu niezależnych sądów, o dyskryminacji kobiet czy środowisk LGBT, „przeciwko dzieleniu społeczeństwa, umacnianiu i pogłębianiu tych podziałów” czy „przeciwko językowi nienawiści i ksenofobii wprowadzanemu przez władze do debaty publicznej”. To mocno polityczny przekaz, napisany prosto, w punkt. A na jego końcu wezwanie do wyborców Prawa i Sprawiedliwości i tych, którzy na PiS nie głosowali.

Miejsce samopodpalenia

WILK/Polityka

Miejsce samopodpalenia

Takie akcje organizowane były m.in. w Łodzi, Krakowie czy w Olsztynie. Aktywiści działają metodycznie, codziennie. Nie zawsze chcą podać nazwisko i tłumaczyć powody tych decyzji. Ale w ich relacjach powtarza się to, że „pojedyncze” protestowanie nie jest przez nich traktowane jako porażka. Raczej postrzegają je jako stojące przed nimi wyzwanie. Swoistą misję, którą realizują z różnych powodów. Ważnych nie tylko dla społeczeństwa, ale też dla nich samych.

W Siemiatyczach i Drohiczynie samotnie na ulicy stanęła Beata Siemaszko. Dlaczego to zrobiła? – Człowiek się palił! A tu taka cisza… Aż boli w środku – mówi. – Nawet jeśli ktoś słyszał o jego akcie samospalenia, to nie daje wiary, bo to niewiarygodne przecież. Przecież nic się takiego strasznego nie dzieje z Polską, i co to kogo obchodzi, że politycy coś gadają, albo nawet że skaczą sobie do oczu. Jest dobrze, mamy 500+… Ale on, Człowiek, zrobił to dla nas. Zrobił to także dla mnie i wyraźnie prosił – nagłaśniajcie sprawę!

Trzeba rozgłaszać, ale jak?

List Szarego Człowieka rozkładała więc tam, gdzie przychodziło jej do głowy. W przychodniach, szpitalu. Naklejała też jego kopie na słupach ogłoszeniowych. Rozdawała ludziom w sklepach. – Nie odważyłam się rozdawać listu na ulicach, bo na nich łatwiej wywołać w ludziach agresywne zachowania, a przecież nie o to chodzi – kontynuuje. – Niektórzy wiedzieli o sprawie. Pytałam, skąd. „Ktoś mówił” – słyszałam. Ja też więc mówię, bo chcę, żeby wszyscy o nim wiedzieli, żeby go wysłuchali, bo od 19 października pojęcie „szary człowiek” znaczy o wiele więcej niż dotychczas.

Samotne protesty odbyły się też w przygranicznym Cieszynie. – Ten manifest mną wstrząsnął. Nie od razu, bo tak naprawdę to, co się stało, uderzyło we mnie z całą siłą dopiero następnego dnia. Zobaczyłam też, jak bardzo ludzie tego nie rozumieją, nie czują, jak mocno (kolejny raz) przesunęła się granica, i jak zatrute, gorzkie owoce wydają zmiany w naszym kraju. W wielu miastach ludzie postanowili się zebrać w umówionym punkcie, by przeczytać ten manifest i przekazać innym wstrząsający krzyk, wstrząsający apel jednego człowieka. Apel do nas wszystkich. Zrobiłam to i ja – opowiada Gabriela Lazarek z Cieszyna. – Umieściłam post na publicznej stronie naszego miasteczka, powstałej po protestach pod sądami. Post wyświetliło ponad 400 osób. Kilka osób poinformowałam telefonicznie. O godz. 17 zjawiłam się w umówionym miejscu przed siedzibą PiS i… byłam sama. Początkowo nie wierzyłam, nerwowo sprawdzałam, czy na pewno dobrze napisałam godzinę. Trzymałam wtedy w dłoni kartki z napisem „Co jeszcze musi się wydarzyć?”, z dodanym cytatem: „Ja, zwykły, szary człowiek, wzywam was, nie czekajcie dłużej”.

Wyjaśnia, że w żadnej sytuacji wcześniej nie czuła, by słowa napisane na kartce oddawały aż tak mocno sytuację, w której akurat się znajdujemy.

Lazarek postanowiła przychodzić przed lokalne biuro Prawa i Sprawiedliwości codziennie. Codziennie czytać ten list i codziennie obserwować, ile osób do niej dołączy. Następnego dnia znów nikt poza nią nie przyszedł. Później pojawiło się kilka bliskich jej osób. – Właśnie tam, stojąc sama, poczułam skalę tego, co się dzieje. Skalę obojętności i strachu, jaka już nam towarzyszy i jaką już przyjęliśmy do świadomości, zaakceptowaliśmy. Bo zaakceptowaliśmy tę nieludzką rzeczywistość, która nas otacza od jakiegoś czasu. Zaczęliśmy od wielotysięcznych marszy, by dojść do protestów jednostki i by od protestów jednostki zacząć znów od nowa – mówi.

Z koleżanką zaczynają już teraz. We dwie będą stawać co jakiś czas na środku ulicy, pośród przechodzącego tłumu, z tablicą: „Stop agresji i nienawiści. Obojętność to przyzwolenie. Jeżeli nie jesteś obojętny, stań przy mnie przez 5 minut”. Jak mówi, chcą zobaczyć, „jak duża jest skala zniszczeń w naszych umysłach i sercach”.

– Wiem, że w tym przerażającym czynie [jakim był akt samospalenia] absolutnie nie chodzi o naśladownictwo. Nie chodzi też o to, by w zadumie zapalać świeczki na ulicy. Chodzi o działanie. Działanie każdego z nas – dodaje. – O obronę naszej nawet najmniejszej, najbliższej przestrzeni i wpływanie na nią na tyle, na ile tylko potrafimy. Nie schowam manifestu do szuflady. Nie będę też w ramki oprawiać. Postaram się w niego wpisać na tyle, na ile tylko mogę. A w tej sytuacji pozostaje tylko protest, nawet ten samotny na środku ulicy. Nie dam się zastraszyć.

Zaczęło się i zakończy się w Warszawie

Najważniejszym miejscem dla tych, którzy działają na rzecz rozpowszechnienia politycznego listu, który Szary Człowiek rozdawał, zanim zdecydował się na swój publiczny akt desperacji, jest oczywiście plac Defilad. Tu, w cieniu monumentalnego Pałacu Kultury, symbolu „potęgi” socjalizmu, przez dwa dni ustawione były trzy tyczki połączone biało-czerwoną taśmą. Przy tym wydzielonym w bruku trójkącie, gdzie przy dźwiękach piosenki „Kocham wolność” Chłopców z Placu Broni mężczyzna oblał się łatwopalnym płynem, codziennie zbierają się ludzie. Nie jest ich wielu. 5, 10, 30 osób. Niektórzy przychodzą w dzień, sami; inni wolą pomilczeć w grupie po zachodzie słońca. Zostawiają kwiaty (głownie białe róże), czasem trzymają zapalone lampki, rozmawiają z ludźmi i rozdają ulotki z listem mężczyzny.

Jedno z haseł z apelu Piotra S.

WILK/Polityka

Jedno z haseł z apelu Piotra S.

Tuż po samospaleniu na niedalekim murku przy parkingu ktoś napisał: „To było tutaj”, a na schodach cytat z listu: „Ja, zwykły szary człowiek, taki jak wy, wzywam was wszystkich – nie czekajcie dłużej!”. Podobnych napisów w Warszawie było o wiele więcej. Przed siedzibą radia na Myśliwieckiej znalazł się inny fragment: „Szczególnie boli mnie niszczenie Trójki”, przed Galerią Mokotów: „A ja wolność kocham ponad wszystko. 19.10.17 PKiN” czy „#Protestuję”, kolejne przed siedzibą TVP Info, przy stacjach metra i w wielu innych miejscach.

Wraz z jedną z aktywistek idę trasą tych krótkich przekazów. Napisy podobno bardzo szybko znikają. Wiele z nich zostało już usuniętych lub zamalowanych na polecenie zarządców terenu. Te, które wciąż widać, są już nieco zmyte przez ostatnie silne deszcze, choć od 19 października nie minął nawet tydzień. W dzień jeszcze trochę lśnią, pod wieczór niemal zlewają się z szarością chodnika. Będą nowe? Tak, będą.

Pokazuje mi miejsca, w których cytaty z listu były malowane, lub te, gdzie naklejono całe przesłanie. Zaczynamy na Żoliborzu. Idziemy w deszczu i snuje się opowieść. O tym, jak ludzie reagowali, jak zarzucali jej kołtuństwo, oczadzenie ideologią. Jak nie chcieli uwierzyć, że samospalenie w ogóle miało miejsce. Opowiada, że gdy zostawiła kilkanaście kopii listu na ławce, chwilę później widziała pana, który ze złością zmiął te kartki i wyrzucił do kosza. Głos ma cichy, a deszcz… deszcz maskuje dalsze emocje.

Proszę o komentarz. Dlaczego rozdaje ten list, dlaczego się angażuje w akcje nagłaśniające. – Nie ma dobrych słów komentarza i niemal każde wydaje się nieadekwatne albo gdzieś obok. Może więc trzeba użyć zwykłych: robię to z powodu ogromnego smutku. Mierzę się z aktem Szarego Człowieka od kilku dni, stanowczo przy tym protestując przeciw stawianiu na pierwszy plan jego depresji. Robię to, bo widzę bolesną, logicznie opisaną niezgodę na Polskę pod rządami PiS przesiąkniętymi nienawiścią i demolką państwa prawa. Widzę wrażliwość ubraną w precyzyjne, dojmująco prawdziwe przesłanie. Ono w tym sensie nie jest do mnie, bo pod tymi diagnozami jestem podpisana od dawna – mówi Ewa Błaszczyk. – Wobec aktu samospalenia mogę być więc nieobojętna tylko w jeden sposób: przekazywać dalej jego słowa i nigdy nie wpaść w jedną z pułapek, przed którymi nas przestrzega, czyli wzajemnej nienawiści i wzajemnej obojętności.

Jest w swoim działaniu konsekwentna. Rozdała i rozkleiła kilkaset egzemplarzy listu, rozmawia z ludźmi i zapowiada, że będzie to robić dalej, bo tak wielu – nawet w samej Warszawie – wciąż o tym nie wie. Część „chodnikowych cytatów” z fragmentami przesłania jest jej udziałem. – Najczęściej i najchętniej „przez dłoń” przechodzi mi cytat: „A ja wolność kocham ponad wszystko” – mówi.

Gdy dojeżdżamy do Pałacu Kultury, aktywistka wyjaśnia, że napis „To było tutaj. 19.10.17” z murku, tego najbliżej miejsca dramatu, usuwany jest codziennie. I codziennie ktoś przychodzi go odnowić farbą lub kredą.

Ściana jest wyczyszczona. O godzinie 15 widać na niej tylko cień daty, na chodniku leży kilka róż, obok dwie świece. Nie palą się, pada rzęsisty deszcz…

Ona ma w torbie spray. – Domaluję… – proponuje, wyraźnie poruszona tym, co widzimy. Nie pozwalam, odciągam jej uwagę rozmową na inny temat. Bez tłumaczenia, że jesteśmy tutaj jako obserwatorzy i nie możemy wyjść z tej roli. Zamiast to robić, zapraszam na kawę.

Jedno z haseł z apelu Piotra S.

WILK/Polityka

Jedno z haseł z apelu Piotra S.

Pół godziny później wracamy w to samo miejsce, a na kamiennym murku już jest nowy napis. Kilka osób krąży wokół z wydrukami listu Szarego Człowieka. Rozmawiają z przechodniami, informują, dają do ręki gęsto zadrukowane tekstem kartki.

Nagle – na oczach policjanta, który spisuje dane ludzi za napisanie na ścianie kredą nowego, choć wciąż tego samego napisu „To było tutaj. 19.10.17” – podbiega do mnie jakaś kobieta i bez powodu czy ostrzeżenia silnie uderza mnie w ramię. Nie widzę jej z wyprzedzeniem; przy oku trzymam aparat fotograficzny skierowany w inną stronę. „Proszę przestać!” – krzyczy, odpychając mnie. Mówię, że jestem w miejscu publicznym i mam prawo fotografować. „Policji nie ma pani prawa robić zdjęć!” – woła. „Nie wie pani przecież, co mam w kadrze…” – odpowiadam spokojnie. Kobieta podchodzi sprężystym krokiem do policjanta i krótko z nim rozmawia. Nie wiem, o czym. Nie mogę usłyszeć z takiej odległości. Zresztą deszcz otacza całą tę sytuację głośnym, jednostajnym, a jednocześnie kojącym ucho szumem.

Przez szklane oko obiektywu obserwuję, co się dalej wydarzy. Ale nie dzieje się nic. Kobieta po chwili odchodzi. Ja nie zgłaszam napaści – jestem w pracy i moją rolą jest jedynie obserwacja. Umundurowany funkcjonariusz, który stoi 5 metrów ode mnie, także nie podejmuje żadnej interwencji…

Deszcz wciąż pada. Ot, szary dzień.

WILK/Polityka

Samotne protesty 4

polityka.pl