Latający Cyrk Ferdynanda Kiepskiego

Popularny generał Waldemar Skrzypczak udzielił wywiadu-rzeki, który ukaże się 19 września i nosi wręcz złowieszczy tytuł „Jesteśmy na progu wojny”. Raczej generałowi chodzi o konflikt globalny, lecz Polska separująca się od Zachodu jest tym bardziej narażona na ugodzenie odłamkiem.

Należy zbroić się w sojusze i zbroić armię, która potrafiłaby odstraszać i współdziałać z nowoczesnymi armiami NATO. A mamy stan armii po Macierewiczu taki, iż zastał armię z kontraktem na zakup nowoczesnych Caracali, a pozostawił wojska terytorialne wyposażone w karabiny na sznurkach i w domowych łapciach.

Na armię idzie spory grosz, bo 2 proc. PKB, ale nie są ogłaszane przetargi na nowoczesną broń, tym samym Polska nie korzysta z nowoczesnych technologii via offset, który można przy takiej formie zakupu utargować. Pieniądze rozłażą się, bo nawet wspomniany Szwejk Macierewicz i jego następca takiż sam Szwejk Błaszczak nie opracowali planów modernizacji armii.

Już mamy do czynienia z historycznym déjà vu. Jak przed II wojną światową ma być utworzony Fundusz Obrony Narodowej. W 1936 roku powołał go prezydent Ignacy Mościcki, obecnie nad możliwością jego reaktywacji trwają prace studyjne. Pieniądze pozyskiwano by poza budżetem, czyli patriotyczną zrzutką różnych podmiotów plus obywateli. W II Rzeczpospolitej w ten sposób nabywano sprzęt wojskowy, w tym karabiny maszynowe.

W tej groteskowej wizji można dopatrzeć się, jak patrioci z jakiegoś miasta zakupują dla armii karabiny na porządnych rzemykach, a dzieci z przedzszkola im. Lecha Kaczyńskiego dwie paczki nabojów. Gdy ukaże się wywiad z gen. Skrzypczakiem można będzie snuć historyczne porównania, czy już znajdujemy się w roku 1936, a więc mamy 3 lata do wojny.

Zaś Macierewicz, Błaszczak, Morawiecki, tudzież Kaczyński winni wzorem przedwojennych notabli wyznaczyć sobie Zaleszczyki, przez które dawaliby patriotyczną nogę.

Fundusz Obrony Narodowej, który ma cedował odpowiedzialność państwa na społeczeństwo, przypomina inny zwodniczy pomysł rządu – Pracownicze Plany Kapitałowe. Jeszcze nie powstały, a już są w rządzie obiektem targu. Powtórzmy, FON jest powtórką z rozrywki OFE (Otwartych Funduszu Emerytalnych), ktore padły łupem państwa. Po nieistniejące jeszcze pieniądze emerytów z FON już zgłosił się minister energii Krzysztof  Tchórzewski, który ma pomysł, jak je zainwestować, mianowicie ulokować na kontrolowanym przez niego TFI Energia.

Zarówno Fundusz Obrony Narodowej i Pracownicze Plany Kapitałowe nie poddają się poważnej krytyce, są z repertuaru jakiegoś kabaretu na specjalnych papierach, gdyż Mrożek ani Bareja by za PiS-em nie nadążyli. Tym specjałem groteskowym mógłby być Latający Cyrk Ferdynanda Kiepskiego, nie muszę wszak wskazywać, kto w nim byłby – phi, jest! – prezesem.

Ze śmiechu właśnie wytrącił mnie Mateusz Morawiecki, który wpadł na genialny pomysł, aby wszyscy razem – w tym „nasza opozycja” jak się wyraził – uczestniczyli w Marszu Niepodległości. I jak Paździoch wymyślił, że wszyscy pójdą pod jedną flagą. Ludzie walczący o trójpodział władzy, o niezależność sądów, o zachodnie standardy demokratyczne, mają iść z akolitą Paździochem Morawieckim w jednym marszu, który na życzenie prezesa Kiepskiego prowadzi nas na Wschód. Paździochu, nie pójdę, postoję!

 

Idzie wojna? PiS degraduje kraj do sytuacji przed 1939 rokiem

PMM o Marszu Niepodległości: Apeluję jeszcze raz do wszystkich, do naszej opozycji, żebyśmy poszli razem

– Przeprowadzenie wspólnego Marszu Niepodległości leży mi bardzo na sercu. Apeluję jeszcze raz do wszystkich, do naszej opozycji, do naszych konkurentów politycznych, jak również organizatorów tych Marszy Niepodległości z minionych lat, żebyśmy poszli razem. Żeby nikt nie zbijał  kapitału politycznego. Ja sam deklaruję ze swojej strony, że pójdę gdzieś tam na szarym końcu albo gdzieś w środku. Będę ukryty, bo najbardziej zależy mi na tym, żebyśmy poszli razem, w jednym marszu. To jest taki dzień, w którym powinniśmy pozbyć się wzajemnych niechęci i w hołdzie naszym przodkom, tym sprzed 100 lat, tym sprzed 98 lat, a jesteśmy na terenie Województwa Śląskiego, więc nie sposób nie wspomnieć o trzech, wspaniałych, patriotycznych, niepodległościowych powstaniach śląskich, które zakończyły się zwycięstwem z potęgą Niemiec, wtedy powstańcy śląscy wybrali i stąd, z tej ziemi apeluję żebyśmy zorganizowali ten marsz tak, żeby był wielkim marszem jedności naszego państwa, naszego narodu. Dla tych, którzy obawiają się, że na marszu pojawią się jakieś transparenty faszystowskie czy antysemickie, bo nieodpowiedzialni ludzie albo prowokatorzy mogą coś takiego robić, to moja propozycja byłaby taka, żeby na tym marszu można było nieść tylko flagi biało-czerwone – mówił Mateusz Morawiecki na briefingu prasowym w Tychach.

Dojna zmiana szykuje skok na oszczędności emerytów. Rządzący woleliby, żeby ten plan nie ujrzał światła dziennego

Mateusz Morawiecki próbuje od miesięcy zapełnić lukę po znacjonalizowanych na spółkę przez rząd PO-PSL a później PiS – OFE. Tak powstała wizja Pracowniczych Planów Kapitałowych (PPK). Premier zarzeka się, że nowy sposób oszczędzania to forma prywatnej lokaty kapitału, na której politycy nie położą swojej ręki, a nawet więcej, będą dokładali do gromadzonych na starość środków. Jednak nie bez powodu powstało powiedzenie, że nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. Otwarte Fundusze Emerytalne też miały być bowiem wolne od polityki, a środki poza zasięgiem państwa. Jak się skończyło, wszyscy wiemy, a dziś rząd wierzy, że Polacy kupią tą samą bajkę dwa razy. Podstawy do obaw są jednak realne, ponieważ pierwszy z ministrów już zaczął knuć, jak upolitycznić oszczędności emerytów.

Minister energii Krzysztof Tchórzewski chciałby bowiem, aby środki z pracowniczych programów emerytalnych w spółkach energetycznych zostały ulokowane w kontrolowanym przez PGE funduszu TFI Energia. Polska Grupa Energetyczna S.A. jest jedynym akcjonariuszem tego podmiotu, co dawałoby ministrowi kontrolę nad zarządzaniem środkami przyszłych emerytów.

Jest to jednak bardzo ważna decyzja, ponieważ nic nie stoi na przeszkodzie, aby państwowy fundusz inwestycyjny przekierował oszczędności Polaków na ambitne cele inwestycyjne rządu. Kreatywna księgowość w świecie finansów bez problemów to umożliwia. Nie ma bowiem innego powodu, dla którego minister miałby tak zażarcie chcieć mieć kontrole nad środkami emerytalnymi.

Dowodzi tego zawarte we wtorek porozumienie pomiędzy Energa i Enea a FIZAN Energia w sprawie finansowania budowy elektrowni Ostrołęka C. Mowa 1 mld zł z funduszu, który jest zarządzany właśnie przez TFI Energia. Minister zresztą zdaje się nie kryć swoich planów wobec środków emerytów:

“Moim zdaniem byłoby bezpieczniej, gdyby te środki były w instytucji, która pozyskuje pieniądze i funkcjonuje w otoczeniu dużych firm, w których państwo posiada udziały. Uważam, że te kilkanaście miliardów złotych mogłoby iść w tym kierunku, ale to moje gdybanie”

Innymi słowy oszczędności pracowników może czekać upolitycznienie, a historia OFE powtórkę. W zaproponowanej przez ministra formule bezpieczeństwo środków z PPK jest równie duże jak w ZUS, ponieważ w obu przypadkach pieniądze będą tak naprawdę na łasce polityków.

Źródło: forsal.pl

crowdmedia.pl

Czy dla obozu dobrej zmiany bicie osób, z którymi sie nie zgadzamy w twarz to normalne zachowanie? STOP PRZEMOCY!

MON sięga do przedwojennych wzorów i chce reaktywować Fundusz Obrony Narodowej.

W resorcie obrony trwają prace analityczne dotyczące utworzenia Funduszu Obrony Narodowej. O planach związanych z powołaniem tej instytucji mówił na kieleckich targach przemysłu obronnego szef MON Mariusz Błaszczak.

Stwierdził, że fundusz zasilany byłby ze środków pozabudżetowych. „Obecnemu kierownictwu MON zależy, by w jak największym stopniu zmodernizować wyposażenie Wojska Polskiego, a co za tym idzie, zbudować zdolności obronne Polski, tak by sprostać wymaganiom, które stawia przed nami sojusz północnoatlantycki i sytuacja geopolityczna. Kierownictwu resortu obrony zależy również na tym, aby sprzęt dla Wojska Polskiego był produkowany w Polsce” – tłumaczy „Rzeczpospolitej” MON i potwierdza, że prace koncepcyjne w sprawie funduszu są prowadzone. Ale nie odpowiada na pytania, kiedy fundusz powstanie, kto będzie nim zarządzał, czy będzie zasilany z budżetu i czy będą organizowane zbiórki publiczne.

Z nadzieją patrzą też na projekt urzędnicy podlegli prezydentowi Andrzejowi Dudzie. Ale i oni czekają na propozycje aktów prawnych.

ODBUDOWAĆ ARMIĘ

MON powinien podjąć szybkie decyzje dotyczące zakupu okrętów (w tym podwodnych), samolotów bojowych czy zestawów rakietowych. Polska armia wyposażona jest teraz w przeważającej większości w sprzęt przestarzały. Ponad połowa samolotów została wyprodukowana jeszcze w czasach sowieckich, okręty mają średnio 30 lat (a podwodne dobijają do pięćdziesiątki). Wojsko ma problemy z wyposażeniem żołnierzy w nowoczesne hełmy i mundury.

MON stopniowo zwiększa wydatki na obronę narodową – teraz osiągają one 2 proc. PKB, a do 2030 r. mają dojść do 2,5 proc. PKB (chociaż prezydent Andrzej Duda chciałby skrócić czas dojścia do tego poziomu o sześć lat).

Resort obrony planuje też wydłużyć okres planowania zakupów dla wojska, a dla uproszczenia niewydolnego dziś procesu nabywania nowego sprzętu – chce powołać Agencję Uzbrojenia. Urzędnicy MON mówią też o specustawie, która pozwoli na finansowanie najkosztowniejszych programów zbrojeniowych. Problem w tym, że ciągle nie znamy planów modernizacji armii, a także zasad działania agencji. Teraz zaś słyszymy o tym, by w ramach działań ratunkowych powołać Fundusz Obrony Narodowej.

Błaszczak uzasadniając ten pomysł, stwierdził: – Skala potrzeb i wyzwań jest olbrzymia. Zaszłości są bardzo duże. (…) Mamy świadomość tego, że możliwości budżetowe nie są takie, jakie są oczekiwania.

PRZEDWOJENNE WZORY

Trudno się z tym nie zgodzić. Trudno też nie zauważyć, że MON sięga do wzorów, które przećwiczyła już II Rzeczpospolita. Fundusz Obrony Narodowej został powołany przez prezydenta Ignacego Mościckiego w 1936 r. Celem było pozyskanie dodatkowych środków na dozbrojenie armii.

Na FON składały się środki ze sprzedaży mienia należącego do państwa i pozostającego pod zarządem wojska, dotacji Skarbu Państwa, m.in. pożyczki z Francji, oraz „dary i zapisy osób prywatnych i instytucji”. Plan użycia FON ustalał minister spraw wojskowych, który administrował nim wraz z ministrem skarbu.

Jego uruchomieniu towarzyszyła decyzja o przyspieszeniu modernizacji sił zbrojnych i budowie Centralnego Okręgu Przemysłowego, gdzie lokowano m.in. zakłady zbrojeniowe. To była odpowiedź na kroki podjęte przez Hitlera, który zerwał ustalenia traktatu wersalskiego i rozpoczął budowę niemieckiej armii gotowej do wojny. Fundusz zgromadził do wybuchu wojny około 850 mln zł (ale łącznie środki przeznaczone na pozabudżetowe dozbrojenie armii przekroczyły 1,2 mld zł). Część pieniędzy została wydana na zakup broni, np. czołg kosztował wtedy ok. 200 tys. zł, bombowiec Łoś – 500 tys. zł.

Na apel władz spontanicznie zareagowało społeczeństwo, ówczesne gazety opisywały przypadki przekazywania do FON np. biżuterii, obrączek, dzieł sztuki.

Wydaje się, że idea FON nie jest zła. Z braku szczegółowych informacji pojawiają się jednak wątpliwości m.in. co do tego, w jaki sposób będą gromadzone środki i jak fundusz będzie zarządzany, a przede wszystkim – czy nie stanie się łupem politycznym PiS.

Otwarte jest też pytanie, w jaki sposób rząd chce tak podbić nastroje patriotyczne, aby Polacy w rzeczywisty sposób chcieli wesprzeć odbudowę armii. Przed wojną sprawa była prosta, istniało realne zagrożenie ze strony III Rzeszy. Widmo wojny krążyło po Europie.

Czy swoim pomysłem MON chce nam powiedzieć, że tak jest i dzisiaj?

Wypociny twórcze nowego rzecznika Andrzeja Dudy Błażeja Spychalskiego. Ten to będzie sklejał naród.

>>>

Propaganda PiS godna czasów stalinowskich. Czy za tym pójdą represje?

Dalsze trwanie polskiej polityki w obecnej postaci będzie nas słono kosztować. Nowe rozdanie geopolityczne może przesądzić o pozycji kraju na dziesiątki lat

Po ostatnich sygnałach z Niemiec i Francji, do szerszych kręgów polskich elit zaczyna się wreszcie przebijać przestroga, którą w środowisku „Nowej Konfederacji” powtarzamy już od sześciu lat: że tak korzystny dla nas obecny porządek światowy, w tym europejski, ma nikłe szanse na przetrwanie. Rozsadza go amerykańsko-chińska rywalizacja hegemoniczna, w której obaj aktorzy na dłuższą metę chcą świata innego niż obecny. Niedorozwój polskiej myśli strategicznej (i w ogóle rozumu politycznego) sprawia, że pozornie odległe kwestie, takie jak konflikt na Zachodnim Pacyfiku, traktowane są jak egzotyczne ciekawostki – do czasu, gdy ich skutki zaczną być bezpośrednio odczuwalne. Ten czas jest już blisko, co unaocznia ujawnienie się fundamentalnych konsekwencji owego procesu w Europie, której wiodące potęgi coraz wyraźniej wpisują się w przygotowania do nowego rozdania międzynarodowego.

Ku europejskiemu supermocarstwu

Zarówno Niemcy, jak i Francja udzieliły w ostatnich dniach ofensywnej odpowiedzi na politykę Donalda Trumpa wobec UE. Wizje przedstawione przez szefa dyplomacji Republiki Federalnej Niemiec, Heiko Maasa, i prezydenta Emmanuela Macrona różnią się, tak jak interesy obu krajów. Omawiali je w ostatnich dniach na łamach Nowej Konfederacji prof. Bogdan Góralczyk i dr Witold Sokała. Mają jednak te pomysły kluczowe cechy wspólne. Po pierwsze, silna i suwerenna – czyli najpewniej federalna i supermocarstwowa – Europa, samodzielna strategicznie, z własną armią i instytucjami władzy finansowej i strukturalnej (fundusz walutowy, system rozliczeń bankowych). Po drugie, sprzeciw wobec jednostronnej polityki amerykańskiej. Po trzecie, redefinicja relacji transatlantyckich na znacznie bardziej równoprawnych zasadach.

Musimy się więc liczyć z tym, że w ciągu kilku lat Unia Europejska w ten czy inny sposób przekształci się w państwo lub podobną państwu hybrydę

Dlaczego tym razem mielibyśmy traktować te pomysły poważnie, skoro w przeszłości niewiele z nich wychodziło? Jak słusznie wskazuje Sokała – dlatego, że wygłasza je nowe pokolenie europejskich decydentów, w nowych okolicznościach strategicznych: „Dzisiejsi politycy z Francji i Niemiec raczej już wiedzą, że jeśli chcą zachować wpływ na bieg spraw regionalnych i globalnych, muszą zbudować w Europie bardziej sprawiedliwy, a zarazem efektywny rynek, nowocześniejsze (czytaj: bardziej odporne na ksenofobię i populizm) społeczeństwo, przywrócić zaufanie mechanizmom demokratycznym, a wreszcie – porządnie zabezpieczyć ów twór od zewnątrz”.

Dodajmy, że odmienność kontekstu strategicznego ma trzy zasadnicze wymiary. Pierwszy, to nowa faza – galopującej już – erozji ładu światowego. Uosabia ją Donald Trump, jednostronnie zrywający porozumienia, wywołujący konflikty, ostentacyjnie lekceważący kolegialne instytucje. Jego polityka już powoduje szukanie przez inne potęgi równoważników dla (względnych) strat, które zadają im USA. Stąd na przykład ostatnie zbliżenie UE z Chinami i z Turcją. Drugi, to trwający już dekadę wielowymiarowy kryzys Unii. Dla wszystkich poważnie myślących o jej przyszłości jest już jasne, że w obecnym kształcie ma ona malejące szanse na przetrwanie i potrzebne są głębokie zmiany. Trzeci, to – po raz kolejny – doświadczenie rosnącej potęgi Chin. Po licznych próbach wykorzystania Pekinu do swoich celów (w tym równoważenia polityki USA) decydenci zachodnioeuropejscy widzą, że już teraz występując w imieniu państw narodowych są za mali i za słabi, żeby uniknąć rozgrywania przez nowe supermocarstwo. Wedle wszelkich prognoz, problem będzie narastał. Federalizacja dałaby skokowy wzrost negocjacyjnej mocy Europy.

Oczywiście, jak każde ambitne przedsięwzięcie, i to ma szanse niepowodzenia. Przeszkód jest wiele: tyrania status quo, wzrost eurosceptycyzmu, liczne rozbieżności interesów. Również USA raczej nie będą bezczynnie przyglądać się powstawaniu nowego konkurenta czy zbyt silnemu zbliżeniu UE z Chinami. Ale lekceważenie możliwości powstania europejskiej federacji byłoby dziś bardzo nieroztropne. Zwłaszcza, że ostatnie wystąpienia Maasa i Macrona dowodzą znacznego postępu w usuwaniu jednej z największych barier, jaką była przepaść między pomysłami francuskimi i niemieckimi.

Zła wiadomość dla Polski

Musimy się więc liczyć z tym, że w ciągu kilku lat Unia Europejska w ten czy inny sposób przekształci się w państwo lub podobną państwu hybrydę. Jak również z tym, że porażka tego nowego federalizmu przyniesie faktyczny (mniejsza teraz o to, czy także formalny) rozpad Wspólnoty. Są też poważne i rosnące – teraz już coraz częściej otwarcie wyrażane w debacie – wątpliwości co do dalszego trwania NATO i Światowej Organizacji Handlu. Wiele wskazuje na to, że świat jaki znaliśmy, ma się ku końcowi.

To zła wiadomość dla Polski. Obecny porządek – przy wszystkich jego słabościach – przyniósł nam wielkie korzyści, na czele z bezpieczeństwem i dobrobytem. Łatwość, z jaką przyszły, uśpiła dominujące w Polsce elity, wbijając je w niesłuszną pychę na tle cudzych przede wszystkim osiągnięć. Słabo rozumiejąc świat i grzęznąc w próżnych sporach, są one więc dziś źle przygotowane do ambitnego kierowania dużym krajem. Jednocześnie, nasz status przedmieścia Zachodu opiera się w przeważającej mierze na zewnętrznym kapitale i zewnętrznych gwarancjach bezpieczeństwa. Źródła siły własnej są wciąż słabe.

Sterowne państwo i silną armię można zbudować w ciągu kilku lat. Większym problemem niż (służący za dyżurną wymówkę) rzekomy brak pieniędzy jest deficyt woli politycznej i olbrzymie marnotrawstwo

Nie powinniśmy jednak panikować. Do jakiejkolwiek tragedii jest jeszcze daleko. A Polska ma w nadchodzącym, nowym rozdaniu międzynarodowym poważne atuty i może na nim zyskać. Mówiąc Jackiem Bartosiakiem, mamy niezły „hardware”, czyli położenie geopolityczne, i bardzo słaby „software”: państwo i politykę. Lokalizacja w „bramie Heartlandu”, na styku Wschodu i Zachodu, europejskich nizin i Wielkiego Stepu bywa przekleństwem, ale może być i błogosławieństwem.  To położenie kluczowe z punktu widzenia Niemiec i Rosji, Szwecji i krajów wyszehradzkich, ważne także dla USA i Chin. Niedocenianie go jest lustrzanym błędem przeceniania: Polska to niepomijalny i ważny czynnik w każdym ładzie europejskim.

Problem w tym, że w dziedzinie „oprogramowania” ostatnie 30 lat zostało niemal zmarnowane. Kalekie, bezmózgie państwo, słaba armia, dyplomacja oscylująca między przedstawianiem odnośnych decyzji mocarstw zachodnich jako historycznych sukcesów lokalnych elit, a podobnie beztreściowym – w drugą stronę – „wstawaniem z kolan”, rachityczność własnego kapitału, nauki i techniki – to problemy dobrze znane zainteresowanym. Nierozwiązane, spowodują, że w nowym rozdaniu będziemy grać poniżej swoich możliwości. Być może znów wystąpimy w roli listka, targanego to w jedną, to w drugą stronę przez wiatry historii. Na panikę jest za wcześnie, ale na mobilizację – już całkiem późno.

Skończyć z bezzębnym neoimperializmem

Na leninowskie „co robić” odpowiedź jest więc trzyczęściowa. Po pierwsze, jak najszybciej nadrabiać zaległości w dziedzinie „software’u”, czyli wszelkiego typu zasobów – i zdolności ich mobilizacji – tworzących międzynarodową siłę kraju. Ze szczególnym naciskiem na państwo i wojsko, ale też wspomniany kapitał finansowy i naukowo-technologiczny. Sterowne państwo i silną armię można zbudować w ciągu kilku lat. Większym problemem niż (służący za dyżurną wymówkę) rzekomy brak pieniędzy jest deficyt woli politycznej i olbrzymie marnotrawstwo. Podobnie ma się rzecz z naprawą – zasługującego na osobne potraktowanie – aparatu dyplomatycznego. W pozostałych sprawach można w ciągu kilku lat zrobić przynajmniej stopniowy postęp.

Polska potrzebuje zarówno USA, i UE, silnej pozycji w Europie Środkowo-Wschodniej, jak i maksymalnego wykorzystania szans, które daje wzrost znaczenia Chin

Po drugie, potrzebujemy nowej polityki zagranicznej. Opartej z jednej strony na doktrynie, jasno definiującej interes publiczny w zmieniającym się świecie, z drugiej – na permanentnej, drobiazgowej analizie szans i zagrożeń, wariantowych kalkulacjach możliwych scenariuszy. Z trzeciej – na przemyślanym zarządzaniu personelem dyplomatycznym, urzędniczym, analitycznym.

Nawet dotychczasowe, a więc bardzo korzystne, realia unijne obnażają elementarne braki w tych sferach. Gdy pojawiają się konkretne niebezpieczeństwa, jak w przypadku stoczni czy pracowników delegowanych, zawodzi tak system wykrywania i opisu zagrożeń, jak i przeciwdziałania im. Dezorganizacja wychodzi z poziomu konstytucyjnego (dwugłowa egzekutywa) i rządowego, z beznadziejnie słabym centrum rządu, z czterema głównymi departamentami ds. europejskich, dysfunkcjonalnie rozdzielonymi między trzech wiceministrów.

Tak więc jedną kwestią jest naprawa narzędzi, a drugą – umiejętność korzystania z nich. Jeśli Polska ma być poważnym graczem, musi wyjść poza inercyjne hasła w rodzaju „płynięcia w głównym nurcie”, „wstawania z kolan”, czy „silnej Polski w silnej Europie”. Musi zacząć wypełniać je treścią. A więc przekuwać na wielość konkretnych programów i projektów, uczestnictwa w niezliczonych debatach, propozycji i działań lobbystycznych.

Możemy musieć wkrótce zdecydować, czy przystąpić do nowej, głębiej zintegrowanej Unii Europejskiej, czy nie

Powinniśmy odejść od oscylowania między ostentacyjnym antyamerykanizmem a eurosceptycyzmem. Tak samo jak między bezzębnym, pastiszowym neoimperializmem regionalnym, a zarzucaniem polityki środkowoeuropejskiej. Również między – widocznym nawet w obrębie jednej kadencji – chaotycznym sinoentuzjazmem a sinosceptycyzmem. Akcenty mogą rozkładać się różnie w zależności od tego, która partia rządzi, ale Polska potrzebuje zarówno USA, i UE, silnej pozycji w Europie Środkowo-Wschodniej, jak i maksymalnego wykorzystania szans, które daje wzrost znaczenia Chin. Frontowe położenie powinno skłaniać – zwłaszcza w niespokojnych czasach – nie do stawiania na jednego konia, ale do „zarzucania kotwic, gdzie się da”, jak to określił Olaf Osica. W konfliktach między najważniejszymi dla nas graczami powinniśmy być bierni tak długo, jak się da; starać się opowiadać jako ostatni.

Po trzecie, możemy musieć wkrótce zdecydować, czy przystąpić do nowej, głębiej zintegrowanej Unii Europejskiej, czy nie. Alternatywy są wykuwane już teraz, na niezliczonych spotkaniach, debatach, w kolejnych „dealach” i specjalistycznych artykułach. To ta krzątanina zadecyduje o ich finalnym kształcie. Aktywność Polski jest tu – z powyższych względów – minimalna.  To do siebie powinniśmy więc przede wszystkim kierować pretensje, gdy pomysły na nową Europę przybierają (jak w wizjach Macrona, czy, do pewnego stopnia, Komisji Europejskiej) mało korzystny dla nas kształt, a kraje „Trójmorza” lgną w spornych sprawach raczej do zachodnich stolic niż do Warszawy. Pustkę można jednak wypełnić, a braki – nadrobić.

>>>

Czytam głosy oburzenia na słowa, że Polska po 89 roku straciła niezależność gospodarczą. A przecież nasza współpraca z ZSRR przed rokiem 89 była obustronnie korzystna. My dawaliśmy ZSRR mięso, a w zamian za to ZSRR brał od nas masło, żyto i owoce 😂