Siła przegrywania Polski przez PiS

Albo uda nam się uratować Polskę, albo PiS zaprzepaści kraj

Albo uda nam się uratować Polskę, albo PiS zaprzepaści kraj.

Ostatni tweet Donalda Tuska był alarmistyczny, ale wcale nie musiało za nim stać uzyskanie konkretnych politycznych profitów. Wzburzył płytkie umysły polityków PiS, a u wielu komentatorów niekoniecznie sprzyjających partii Kaczyńskiego spowodował konwulsje podejrzeń, że Tusk wystartuje w wyborach na prezydenta.

Wypowiadający się o tweecie Tuska raczej mówili o sobie, niż o treści komunikatu. Nie czytali tego, co było przekazane im w wyjątkowo zgrabnej formie. Patrzyli na aktora, a nie na przedstawienie. Formy postrzegania obecnej władzy poprzez komedię, farsę wyczerpały się. Wstępujemy w żywioł tragedii, a w niej występuje brak dystansu do siebie aktora i publiki, kwestie są jednoznaczne, nie są cieniowane, tak znaczy tak, a nie znaczy nie.

Znaczenia w tragedii są ubogie, polska polityka jest uboga, a nasze możliwości jeszcze uboższe, bo albo uda nam się uratować Polskę, albo PiS zaprzepaści kraj. Na razie PiS wygrywa w tym, aby przegrać Polskę.

Po tweecie Tuska w następnych dniach władza poczuła siłę swojego przegrywania spraw polskich. Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej pod groźbą 100 tys. euro dziennie zabronił wycinki Puszczy Białowieskiej. Polska przegrała głosowania w sprawie relokacji z Londynu Europejskiej Agencji Leków i Europejskiego Urzędu Nadzoru Bankowego. Przegrała równie sromotnie, jak 1:27 w kwestii wyboru Tuska na szefa Rady Europejskiej.

Wchodzimy więc w fazę być albo nie być. PiS w Unii Europejskiej jest w stanie uzyskać tylko „nie być”. Nie będzie agencji w Polsce, nie będzie bezpardonowej wycinki Puszczy. Za tymi „nie będzie” potoczy się więcej „nie będzie”, aż zdarzy się kryzys – a taki może przyjść np. z Niemiec, gdzie istnieją problemy ze stworzeniem rządu – wówczas Jarosław Kaczyński może zaproponować Polexit.

PiS gra na przegranie. W dłuższej perspektywie ta opcja wygrywa, bo dekoniunktura prędzej czy później przychodzi, wówczas stosuje się płyciznę mentalną: „a nie mówiliśmy”! Kaczyński wraz ze swoimi Redutami Dobrego Imienia, czyli synekurami na budżecie: zaintonuje: nie będzie pluł nam Guy Verhofstadt w twarz albo Frans Timmermans.

W to gra PiS, o tym alarmował Tusk, a nie ogłaszał wystartowanie na prezydenta, bo może zdarzyć się tak, że postawi mu się jakieś absurdalne zarzuty, a następnie Sejm w Sali Kolumnowej podejmie uchwałę, iż politycy z zarzutami nie mogą startować w „demokratycznych” wyborach. „I co im zrobicie?”

Waldemar Mystkowski

koduj24.pl

Roszady w rządzie pod dyktando Rydzyka

Co się stało, że Kaczyński tak polubił toruńskiego redemptorystę?

Niezależnie od tego, czy do rekonstrukcji na szczytach władzy dojdzie, czy nie, rządzący już teraz przystępują do podziału łupów.

Wiele wskazuje na to, że pierwszy „poleci” minister środowiska. Jan Szyszko stanowi olbrzymie obciążenie wizerunkowe dla PiS, dlatego w opinii wielu znalazł się w rzędzie murowanych kandydatów do dymisji. Jednak jest pewne ale… Szyszko jest w PiS–owskim rządzie ministrem najbardziej związanym z założycielem Radia Maryja. Odwołanie go oznaczałoby poważne naruszenie nieformalnego układu pomiędzy Tadeuszem Rydzykiem a Jarosławem Kaczyńskim w kwestii obsady stanowisk. PiS postanowił więc toruńskiemu duchownemu wynagrodzić to awansem dla jego innego faworyta.

Jak pisze „Fakt”, Tadeusz Rydzyk ma „zagwarantowaną” w spółkach Skarbu Państwa pulę stanowisk dla swoich ludzi, o czym zrobiło się głośno przy okazji zatrudnienia w zarządzie PZU posłanki PiS Małgorzaty Sadurskiej.

Obecnie do gry wchodzi Andrzej Jaworski, były poseł PiS, który swego czasu w zarządzie PZU musiał ustąpić Małgorzacie Sadurskiej. Przez wiele miesięcy pozbawiony był intratnej posady w państwowej spółce, co miało być karą wymierzoną przez prezesa PiS za angażowanie się w lokalną politykę podczas pracy w PZU.

Teraz Jaworski został powołany do zarządu Krajowej Spółki Cukrowej, należącej w 80 proc. do Skarbu Państwa. Jak podaje „Fakt”, powołując się na informatora z PiS, nominacja ta ma bezpośredni związek z planowaną dymisją Jana Szyszki.

koduj24.pl

Hotel zakazuje wstępu „Żydom i zdrajcom”. Mieszkają w nim Ukraińcy, a należy do antysemity Piotra Rybaka

21 listopada 2017

Przed jednym z domów we wsi Cesarzowice powieszono banner z hasłem: „Dom Polski – zakaz wstępu Żydom, komuchom oraz wszystkim złodziejom i zdrajcom Polski”. Okazuje się, że mieszka w nim Piotr Rybak, pokoje wynajmuje nie tylko Polakom, ale i Ukraińcom. – Jestem sołtysem i jestem bardzo rozgoryczona taką sytuacją. W naszej miejscowości zawsze była cisza, spokój. To się zmieniło, gdy pan Rybak się tu znalazł – mówi nam Jolanta Szulc, sołtys Cesarzowic.

Cesarzowice to niewielka wieś położona w województwie dolnośląskim. Przed wjazdem do jednego z domów zawieszono banner z kontrowersyjnym hasłem „Dom Polski – zakaz wstępu Żydom, komuchom oraz wszystkim złodziejom i zdrajcom Polski”. Wszystko na biało-czerwonej fladze. Sprawę na łamach naTemat opisał Damian Maliszewski.

– To prowadzi Piotr Rybak, który w tej chwili odsiaduje dwumiesięczną karę. Nie wiem, czy on jest właścicielem, czy zarządzającym. Wiem, że w pan Rybak tam mieszkał – mówi nam sołtys Cesarzowic, Jolanta Szulc. Właśnie stąd tydzień temu w kajdankach wyprowadzono Piotra Rybaka, nacjonalistę, który spalił kukłę Żyda i obraził Pierwszą Damę – Agatę Kornhauser-Dudę. 11 listopada Rybak prowadził marsz nacjonalistów we Wrocławiu i po raz kolejny głosił antysemickie hasła, wzywał do agresji. 15 listopada sąd podjął decyzję, że Rybak trafi do więzienia.

Obraźliwy banner – według naszych informacji – na bramie wjazdowej do hostelu „Dom Polski” wisi już kilka miesięcy. Sołtys tłumaczy, że nie interweniowała, ponieważ rozwieszono go na terenie prywatnej posesji. Komenda Główna Policji we Wrocławiu do czasu publikacji tekstu nie odpowiedziała, dlaczego nie zainteresowała się sprawą.

W „Hotelu Polskim” mieszkają nie tylko Polacy. – To taki hostel dla pracowników. A pan Rybak wynajmuje w nim pokoje także Ukraińcom. Przyjeżdżają na przykład Ukrainki, które tam mieszkają, a na trzy zmiany pracują w Smolcu. One są w porządku. Cóż zrobić, że wybrały takie lokum. Pan Rybak zachowuje się inaczej, a inaczej robi – słyszę od mieszkanki wsi. Nie udało nam się skontaktować z właścicielami „Hotelu Polskiego”.

naTemat.pl

Siła przegrywania Polski przez PiS

Ostatni tweet Donalda Tuska był alarmistyczny, ale wcale nie musiało za nim stać uzyskanie konkretnych politycznych profitów. Wzburzył płytkie umysły polityków PiS, a u wielu komentatorów niekoniecznie sprzyjającyh partii Kaczyńskiego spowodował konwulsje podejrzeń, że Tusk wystartuje w wyborach na prezydenta.

Wypowiadający się o tweecie Tuska raczej mówili o sobie, niż o treści komunikatu. Nie czytali tego, co było przekazane im w wyjątkowo zgrabnej formie. Patrzyli na aktora, a nie na przedstawienie. Formy postrzegania obecnej władzy poprzez komedię, farsę, wyczerpały się. Wstępujemy w żywioł tragedii, a w niej występuje brak dystansu do siebie aktora i publiki, kwestie są jednocznaczne, nie są cieniowane, tak znaczy tak, a nie znaczy nie.

Znaczenia w tragedii są ubogie, polska polityka jest uboga, a nasze możliwości jeszcze uboższe, bo albo uda nam się uratować Polskę, albo PiS zaprzepaści kraj. Na razie PiS wygrywa w tym, aby przegrać Polskę.

Po tweecie Tuska w następnych dniach władza poczuła siłę swojego przegrywania spraw polskich. Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej pod groźbą 100 tys. euro dziennie zabronił wycinki Puszczy Białowieskiej. Polska przegrała głosowania w sprawie relokacji z Londynu  Europejskiej Agencji Leków i Europejskiego Urzędu Nadzoru Bankowego. Przegrała równie sromotnie, jak 1:27 w kwestii wyboru Tuska na szefa Rady Europejskiej.

Wchodzimy więc w fazę być albo nie być. PiS w Unii Europejskiej jest w stanie uzyskać tylko „nie być”. Nie będą agencje w Polsce, nie będzie bezpardonowej wycinki Puszczy. Za tymi „nie będzie” potoczy się więcej „nie będzie”, aż zdarzy się kryzys – a taki może przyjść np. z Niemiec, gdzie istnieją problemy ze stworzeniem rządu – wówczas Jarosław Kaczyński może zaproponować Polexit.

PiS gra na przegranie, w dłuższej perspektywie ta opcja wygrywa, bo dekoniunktura prędzej czy później przychodzi, wówczas stosuje się płyciznę mentalną: „a nie mowiliśmy”! Kaczyński wraz ze swoimi Redutami Dobrego Imienia, czyli synekurami na budżecie: zaintonuje: nie będzie pluł nam Guy Verhofstadt w twarz, albo Frans Timmermans.

W to gra PiS, o tym alarmował Tusk, a nie ogłaszał wystartowania na prezydenta, bo może zdarzyć się tak, że postawi mu się jakieś absurdalne zarzuty, a następnie Sejm w Sali Kolumnowej podejmie uchwałę, iż politycy z zarzutami nie mogą startować w „demokratycznych” wyborach. „I co im zrobicie?”

Nieodpowiedzialna polityka europejska PiS zaczyna zbierać swoje żniwo

 

Kary za wycinkę Puszczy Białowieskiej, rezolucja Parlamentu Europejskiego,porażka w prestiżowych głosowaniach – już nie tylko zła prasa i kiepski wizerunek Polski, ale także wymierne decyzje szkodzące pozycji i interesom Warszawy. Na taki rezultat rządząca partia zapracowała sobie w ciągu ostatnich dwóch lat.

Kary za wycinkę Puszczy

100 tys. euro dziennie będzie Polskę kosztować przyjmująca już niemal fanatyczny charakter walka ministra Jana Szyszki z osławionym kornikiem drukarzem. Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej nie miał dla Polski litości. Jego postanowienie jest jednoznaczne – albo rząd PiS-u zaprzestanie wycinki Puszczy Białowieskiej na masową skalę, albo każdego dnia będzie tracić około 360 tys. zł.

„Oprócz sytuacji wyjątkowej i bezwzględnie koniecznej dla zapewnienia bezpieczeństwa publicznego Polska musi natychmiast zaprzestać działań aktywnej gospodarki leśnej w Puszczy Białowieskiej. W razie stwierdzenia naruszenia tego nakazu Trybunał zasądzi zapłatę przez Polskę na rzecz Komisji kary pieniężnej w wysokości co najmniej 100 000 EUR dziennie” – czytamy w oświadczeniu Trybunału Sprawiedliwości UE.

 

– Myślę, że sobie z tą kwestią również poradzimy. (…) Unia Europejska podchodzi do kwestii Puszczy Białowieskiej w sposób ideologiczny i chciałaby, żeby zupełnie zaniknęła. Tak nie będzie – odgrażała się w „Kropce nad i” szefowa Kancelarii Premiera Beata Kempa. – Uporamy się z tym problemem. To nie jest pierwsza kłoda, która jest rzucana Polsce pod nogi. Ja uznaję ten wyrok jako bardziej ideologiczny niż merytoryczny – dodała.

Porażka w prestiżowych głosowaniach

Za ideologiczną trudno jednak już nazwać decyzję Rady ds. ogólnych Unii Europejskiej, która zdecydowała, że siedziby Europejskiej Agencji Leków (EMA) i Europejskiego Urzędu Nadzoru Bankowego (EBA) nie zostaną przeniesione z Londynu do Warszawy. Stolica Polski w obydwu głosowaniach poległa z kretesem. Siedziba EMA trafi więc do Amsterdamu, natomiast EBA do Paryża. Polskie kandydatury odrzucono już w pierwszej turze głosowania.

Powyższe dwie sytuacje dopełniają wizerunkowej katastrofy Polski za granicą, która rozpoczęła się wraz z Marszem Niepodległości 11 listopada. W tegorocznej edycji podczas pochodu ulicami Warszawy pojawiło się wyjątkowo wiele rasistowskich, ksenofobicznych czy wręcz faszystowskich transparentów i haseł (np. „Czysta Polska, biała Polska”, „Biała Europa braterskich narodów” czy „Europa będzie biała lub bezludna”). Od razu zauważyły to największe światowe media – dzienniki „The Guardian”, „The Independent”, „The Telegraph”, „The New York Times”, „The Wall Street Journal”, „El Pais”, „Le Monde”, „Corierre della Serra”; telewizje BBC, CNN, Al-Dżazira czy Russia Today; portale internetowe Politico.com czy BuzzFeed.com.

„Podczas gdy poparcie dla tej grupy jest niewielkie, jej przeciwnicy podkreślają, że polski rząd, który uderzył w nacjonalistyczny ton i powiązał imigrantów z przestępstwami i chorobami, sprzyja atmosferze nietolerancji, ksenofobii” – podkreślało w swojej relacji CNN.

Początkowy brak jednoznacznej i ostrej reakcji polskich władz na rasistowskie ekscesy był bardzo niebezpiecznym precedensem. Potępianie haseł, które pojawiły się na Marszu zaczęło się znacznie później. Za późno, bo negatywny wizerunek już utrwalił się w świecie.

Rezolucja Parlamentu Europejskiego

Ledwie trzy dni po Marszu Niepodległości, Polska otrzymała kolejny cios. Tym razem z Parlamentu Europejskiego, który zdecydowaną większością głosów przyjął rezolucję ws. praworządności w Polsce, jednocześnie apelując do Rady Europejskiej o aktywowanie wobec Warszawy art. 7 Traktatu o Unii Europejskiej, czyli tzw. opcji atomowej, którą Bruksela może zastosować wobec państw członkowskich naruszających zasady Wspólnoty.

Pogarszające się położenie Polski i podupadającą z każdym dniem reputację naszego kraju ostro podsumował na Twitterze przewodniczący Rady Europejskiej Donald Tusk. „Alarm! Ostry spór z Ukrainą, izolacja w Unii Europejskiej, odejście od rządów prawa i niezawisłości sądów, atak na sektor pozarządowy i wolne media – strategia PiS czy plan Kremla? Zbyt podobne, by spać spokojnie” (pisownia oryginalna) – napisał, a jego słowa zacytowało wiele polskich i zagranicznych mediów.

Za swój wpis Tusk z miejsca stał się obiektem ataków ze strony polityków obozu rządzącego oraz narodowych i prorządowych mediów. To najlepiej oddaje, jak trafnie podsumował aktualną wartość Polski w świecie.

Politycy debatują o kulturze. Działacze: Jesteście niekonkretni, nie macie pomysłów

Politycy niewiele wiedzą o problemach kultury – artystów, pracowników, o problemach finansowych. Przez dwa dni w Teatrze Powszechnym artyści i działacze społeczni dyskutowali o tym, co robić z zagrożoną kulturą. Na koniec Forum Przyszłości Kultury zaproszono polityków. Ich wypowiedzi zrecenzowali działacze ruchów obywatelskich działających w kulturze

Podczas Forum Przyszłości Kultury spierali się wyłącznie przedstawiciele opozycji. Zaproszenie wysłano też do ministra kultury – jednak wicepremier Piotr Gliński nie przyszedł. Odpowiedział listem (list-do-uczestnikow-forum-przyszlosci-kultury): „Idea obywatelskiej debaty o kulturze jest mi szczególnie bliska” – gdy Agata Diduszko-Zyglewska odczytywała te słowa ministra, ze strony publiczności słychać było śmiech. Minister zaprosił gości Teatru Powszechnego do udziału w Ogólnopolskiej Konferencji Kultury organizowanej przez MKiDN i podzielenia się z ministerstwem wnioskami z niedzielnej debaty.

Wina elit III RP, wina Platformy

„Czy należy zlikwidować ministerstwo kultury?” – rozpoczęli prowadzący Agata Diduszko-Zyglewska (Krytyka Polityczna) i Edwin Bendyk (Polityka). Przypomnieli, że są kraje, gdzie takiego ministerstwa nie ma (np. Stany Zjednoczone czy Niemcy).

„Jak ktoś puści listę, żeby zlikwidować obecne ministerstwo kultury, to pierwszy podpiszę” – odpowiedział Robert Biedroń, prezydent Słupska.

„Ale generalnie uważam, że ministerstwo kultury powinno istnieć” – dodał. Kontrola nad finansami i dbanie o równą dystrybucję środków – taką rolę ministerstwa widzi Barbara Nowacka (Inicjatywa Polska), a Jakub Stefaniak (PSL) chce, żeby ministerstwo odzyskiwało dzieła sztuki, bo samorządy tego nie zrobią.

Jak refren powracały zarzuty wobec poprzednich rządów. Biedroń mówił, że żadna partia po 1989 roku nie zadbała, żeby państwo realizowało konstytucyjne zapisy o równym dostępie do kultury, mówił: „Politycy mieli ogromną pokusę, żeby wykorzystywać instytucje kultury do swoich celów”. Krzysztof Mieszkowski, dawniej dyrektor Teatru Polskiego we Wrocławiu, a obecnie poseł Nowoczesnej, wytykał politykom poprzednich kadencji, że to oni zniszczyli zaufanie do instytucji publicznych oraz że pozwalali na ich zadłużanie, tak było w przypadku teatru, który prowadził. „W miastach powiatowych instytucje kultury są poddane niesamowitej presji ze strony władz samorządowych, to się działo przez ostatnich 30 lat” – mówił z kolei Mateusz Mirys z partii Razem.

Kiedy Rafał Grupiński, minister kultury w Gabinecie Cieni PO powiedział, że jeden z podstawowych strumieni pieniędzy powinien być kierowany na edukację kulturalną, prowadząca Agata Diduszko zareagowała: „Szkoda, że tak późno na to wpadliście!”, nawiązując do tego, że ludzie kultury, m.in. ruch Obywatele Kultury, przez wiele lat walczyli o program edukacji kulturalnej, a rząd PO ich ignorował.

Pieniądze

Debatujący politycy często powoływali się na przykłady z lokalnej perspektywy, zwłaszcza Biedroń, Mieszkowski i Mirys.

Rafał Grupiński (PO) mówił, że mecenat państwa to mit: włoscy malarze żyli z prowadzenia karczm, a dopiero w drugiej kolejności ze sztuki. Przywołał też przykład Poznania, gdzie ze 100-milionowego budżetu na kulturę 13 milionami zarządza 200 organizacji pozarządowych. Zapowiedział, że jego partia przygotuje projekt przekazania wpływów z CIT i PIT samorządom. W ten sposób miałaby być finansowana kultura. Opracowuje to główny ekonomista partii, wieloletni współpracownik Leszka Balcerowicza, Andrzej Rzońca. Projekt ma być gotowy na początku roku.

Ostro zareagował Mateusz Mirys (Razem):

„Pomysł Platformy, oddać samorządom wpływy z CIT i PIT to pomysł na budowanie wysp nierówności, to jest bardzo groźny pomysł, dziwię się, że PO go zgłasza”.

Biedroń zauważył, że zamożni Polacy i Polki nie chcą przeznaczać pieniędzy na kulturę: „wiele osób ma wrażenie, że kultury nie warto wspierać, państwom, które nie rozumieją wartości kultury, zawsze będzie brakować pieniędzy na kulturę”. Krzysztof Mieszkowski proponował, by umożliwić odpisywanie darowizn na kulturę od podstawy dofinansowania, a także by wszystkie instytucje kultury były finansowane z trzech źródeł: przez miasto, region i źródło centralne.

Barbara Nowacka stwierdziła, że kto za młodu zostanie wyedukowany do korzystania z kultury, również tej kontrowersyjnej, będzie za nią płacił i w przyszłości. Przywołała propozycje Inicjatywy Polska, by państwo finansowało wycieczki szkolne do instytucji kultury przynajmniej raz w roku i darmowy wstęp dla osiemnastolatków przez rok. Uznała, że przyznając fundusze, należy się zastanawiać, co będzie budowało tożsamość przyszłych pokoleń.

Zaorać, zabrać politykom! Opozycja o telewizji publicznej

„Wyobraźmy sobie, że Jacek Kurski jest dyrektorem tego teatru, a on zarządza dużo większą instytucją kultury” – mówił Robert Biedroń. „Wielkim nieszczęściem jest, że największą instytucję kultury oddaliśmy politykom. Zabrać im te zabawki!” Publiczność zareagowała głośnymi oklaskami. Co zatem zrobić?

„Telewizji publicznej nie da się odbudować. Jako członek PSL powiem: trzeba zaorać” – mówił Jakub Stefaniak.

Politycy różnili się w ocenie tego, skąd wziął się kryzys telewizji. Biedroń mówił, że politycy mają zbyt duży wpływ. Mateusz Mirys z Razem widział źródła problemu w sytuacji pracowników: „Telewizja publiczna została spacyfikowana wcześniej przez przerzucenie pracowników na śmieciówki, to umożliwiło zniszczenie tej instytucji i wielu innych instytucji kultury”. Postulował uregulowanie sytuacji pracowników kultury, wprowadzenie emerytury obywatelskiej i uzwiązkowienie. Sala klaskała, a Grupiński ripostował: „W TVP działa 20 związków zawodowych, nie dogadały się i nie umiały ochronić pracowników przed wyprowadzeniem ich na śmieciówki”.

Cierpliwie robić swoje

„Jestem rozczarowana, jest [tutaj] tak mało konkretów, ta rozmowa mogłaby się odbyć w 2008 roku” – podsumowała Aldona Machnowska-Góra, wicedyrektorka Teatru Studio, reprezentująca ruch Kultura Niepodległa. Zwróciła uwagę na ustawy, nad którymi pracuje obecny rząd, m.in. o prowadzeniu działalności kulturalnej i o prawie autorskim – politycy się do nich nie odnieśli. Pierwsza z ustaw prawdopodobnie scentralizuje zarządzanie kulturą – dziś wiele instytucji kultury zależy od samorządów, PiS chce je podporządkować ministerstwu.

Machnowska pytała też, jak zabezpieczyć wynagrodzenia twórcom kultury, którzy nie są na etatach.

„Tematy, które były odkładane przez wiele lat, nagle stały się aktualne. W Polsce od wielu lat brakuje sieci instytucji kultury. W Europie od wielu lat istnieją sieci, które są partnerami do dyskusji, wypracowują legislację” – mówił Piotr Michałowski z wędrującego Forum Kultury Dolnego Śląska.

„Myśmy na to wszystko zasłużyli” – spuentowała Joanna Kos-Krauze z gildii reżyserów. „Myśmy niczego nie zabezpieczyli w kulturze. Dlatego demontaż instytucji jest możliwy w tak zastraszającym tempie.

Jak to odzyskać? Jestem pesymistką. Możemy się obudzić za cztery lata i okaże się, że ten obecny rząd jest bardzo liberalny. Idzie czarna falanga, która uważa tych panów za leśnych dziadków, a PiS-owi się wydaje, że nad tym panuje. Bez edukacji, pozytywistycznej roboty [tego się nie zmieni]”.

Kos-Krauze opowiadała o swoich doświadczeniach w komisji konkursowej ministerstwa kultury na scenariusz filmu historycznego. Zaskoczyły ją życiorysy ludzi, którzy ubiegali się o stypendium, np. wygrane konkursy, którymi się chwalili: „PiS zrobił nieprawdopodobne rzeczy lokalnie, jest nieprawdopodobna ilość konkursów, nawet przewodnicy PTTK mają swoje konkursy na pieśni religijne. Oni tych lat nie przespali. Cierpliwie i nieustępliwie trzeba robić swoje, ale naprawdę trzeba zrobić rachunek sumienia”. Wypowiedź reżyserki nagrodzono gorącymi brawami.

 

oko.press

Kaczyński to „żydowska kanalia”, żona prezydenta to „żydówa”. Co PiS z tym zrobi?

Jakub Dymek, 21.11.2017

 

http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,114884,22674324,kaczynski-to-zydowska-kanalia-zona-prezydenta-to-zydowa.html#MT2

 

PO chce powołania komisji śledczej ws. Puszczy Białowieskiej

– Widząc że organy państwa nie działają, bo ewidentnie widać że prokuratura nie chce zająć się sprawą, widać że nadleśniczy który zgodnie z ustawą o lasach jest powołany do tego żeby przestrzegać prawa, a więc również orzeczeń trybunału sprawiedliwości UE nie działa zgodnie z prawem, zdecydowaliśmy się w związku z tym na kolejny krok, na złożenie uchwały ws. Powołania komisji śledczej do zbadania działań prowadzonych i zlecanych przez ministra środowiska i podmioty nadzorowane przez ministra środowiska w sprawie Puszczy Białowieskiej w szczególności masowej wycinki starodrzewia Puszczy Białowieskiej. Ten wniosek zostanie złożony na tym posiedzeniu – stwierdził Stanisław Gawłowski na briefingu w Sejmie.

300polityka.pl

STAN GRY: Rabin Schudrich chwali Kaczyńskiego, Sroczyński: Tusk skróci kadencję i wróci, KKZ: Kaczyński premierem na rok

— GW O KULISACH SPOTKANIA JAROSŁAWA KACZYŃSKIEGO Z RABINEM SCHUDRICHEM I GMINĄ ŻYDOWSKĄ: “– Mówiliśmy prezesowi Kaczyńskiemu, że ten marsz był dla nas bardzo negatywny i że to problem. Podziękowałem też, że część władz zareagowała – powiedział nam rabin Schudrich. Jak zareagował prezes PiS? – Najważniejsze, że słuchał, nie protestował, nie sprzeciwiał się. To była naprawdę otwarta i szczera rozmowa. Rozmawialiśmy nie tylko o marszu, ale też o nieprzyjemnych telefonach do gminy żydowskiej. Był zszokowany. Dopytywał, czy to prawda, czy wiele takich telefonów odbieramy. A do nas ludzie dzwonią i mówią, że nie ma miejsca dla Żydów w Polsce. Lesław Piszewski: – Spotkaliśmy się w ubiegły piątek przed szabatem. Rozmowa trwała godzinę. Prezes Kaczyński wykazał się dużym zrozumieniem, wiedzą i empatią. Obiecał, że pomoże nam w umówieniu spotkania z ministrem spraw wewnętrznych Mariuszem Błaszczakiem”. http://wyborcza.pl/7,75398,22672695,kaczynski-uslyszal-o-rasizmie.html

— PIS JUŻ PŁACI O. RYDZYKOWI ZA DYMISJĘ SZYSZKI – Fakt: “Andrzej Jaworski (46 l.), były poseł PiS i były wiceprezes PZU, został członkiem zarządu Krajowej Spółki Cukrowej (KSC). To koniec blokowania mu powrotu do spółek przez prezesa PiS. I sygnał, że PiS chce udobruchać dyrektora Radia Maryja w związku z planowaną dymisją ministra środowiska”. http://www.fakt.pl/wydarzenia/polityka/pis-chce-udobruchac-ojca-tadeusza-rydzyka-andrzej-jaworski-dostal-fuche/97gmzbn

— TUSK VS POLSKA, SFRUSTROWANY TWÓRCA PO ZNÓW ATAKUJE – tytuł w GPC.

— GRZEGORZ SROCZYŃSKI UWAŻA, ŻE TUSK PRZERWIE KADENCJĘ I PO SROMOTNIE PRZEZ SCHETYNĘ PRZEGRANYCH WYBORACH WRÓCI DO POLSKI: “To start kampanii wyborczej do parlamentu w 2019 roku. Stawiam dolary przeciwko orzechom, że Tusk po sromotnie przegranych przez opozycję wyborach samorządowych (i wykopaniu w ramach rozliczeń Schetyny) przerwie kadencję prezydenta Unii, wróci do Polski i obejmie przywództwo w PO. „Oto rezygnuję ze 110 tysięcy pensji miesięczne i staję do walki z Kaczyńskim” – ogłosi. To całkowicie wyprowadzi Kaczyńskiego z równowagi, przeciwko Tuskowi zostanie uruchomiony cały aparat Ziobry, wezwania na przesłuchania będą słane co tydzień i wtedy znów role się odwrócą: to PiS stanie się kabaretową „totalną opozycją” wobec Tuska, rozszalałą małpą w klatce”.

— OBECNI LIDERZY OPOZYCJI ZWASALIZOWANI PRZEZ KACZYŃSKIEGO – pisze Sroczyński: “Obaj liderzy opozycji są w gruncie rzeczy zwasalizowani przez Kaczyńskiego, nie jest to żadna „totalna opozycja” – mimo pokrzykiwań i nieustannego pobrzękiwania szabelką – lecz właściwie przystawka PiS, opozycja wasalna i całkowicie sterowalna. Jak Kaczyński chce, żeby się między sobą kłócili, to się kłócą. Jak chce, żeby trzymali skompromitowaną Gronkiewicz-Waltz w Warszawie, to trzymają (z tego powodu PiS nie wprowadził w stolicy komisarza). Jak Kaczyński chce, żeby po raz siedemdziesiąty ósmy ogłaszali koniec demokracji, to ogłaszają. Dodatkowo liderom opozycji siedzi na plecach zaplecze publicystyczno-intelektualne, które domaga się: „Krzyczcie głośniej! Mocniej!” i kompletnie nie rozumie przeciwskuteczności własnego moralnego wzmożenia. Taką opozycję Kaczyński może lekceważyć i rozgrywać”. http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,114884,22669110,niedzielny-tweet-grozy-czyli-dlaczego-prawica-nienawidzi-tuska.html#MT

— TUSK CHCE, ŻEBY PLATFORMA SZŁA NA OSTRO – Magdalena Rubaj w Fakcie: “Według naszych rozmówców, wpis Tuska to mocna zachęta do twardszej i bardziej jednoznacznej postawy PO wobec PiS. – Zwłaszcza, że teraz PiS będzie głosowało ustawy sądownicze i bandycką ordynację wyborczą – mówi polityk z władz partii. Inny nasz rozmówca twierdzi, że Tusk będzie teraz coraz częściej zabierał głos w polskich sprawach. Wszyscy są zgodni: Tusk i Schetyna są w dłuższej perspektywie na siebie skazani”. https://www.fakt.pl/wydarzenia/polityka/donald-tusk-wywolal-burze-na-scenie-politycznej/v2fbf1r

— TWEET TUSKA TO WIELKIE “OGARNIJCIE SIĘ K…WA” – MICHAŁ SUTOWSKI: “Ale nawet na tym boisku dawni (?) koledzy Tuska z obecnej opozycji podkładają się koncertowo – bez pomysłu, bez strategii, bez opowieści o Polsce w Europie i kształcie tej Europy, a nawet bez jednej decyzji, jak wspólnie głosować w drażliwej sprawie. Tweet Tuska to wielkie „ogarnijcie się, kurwa” skierowane do ludzi, którzy wciąż zdają się mieć nadzieję, że Tusk na jakimś białym koniu powróci”.

— OPOWIEŚĆ EUROPEJSKA OBOK GENDEROWEJ TO JEDEN Z KLUCZY DO ZMIANY WŁADZY W POLSCE – uważa Sutowski: “Dlatego właśnie opowieść europejska – razem z tą genderową, o czym pisałem niedawno – to jeden z kluczy do zmiany władzy, a później baza polityki w przyszłości ratującej nas przed geopolityczną katastrofą. Bez kontrowersji się pewnie nie obędzie – obronność, strefa euro, uchodźcy, energia, polityka klimatyczna i przemysłowa, więzi z Niemcami to nie są tematy na ogólnie słuszne rozwiązania, które się Polakom-euroentuzjastom a priori spodobają. Polityka unijna to jednak jedyna sfera, na którą PiS wyraźnie nie ma pomysłu – i na niej tylko potrafi tracić, o czym świadczy jedyne ostre wahnięcie sondaży od 2015 roku, jakie nastąpiło po niesławnym 27:1 w Brukseli”. http://krytykapolityczna.pl/kraj/sutowski-tweet-tuska-to-wielkie-ogarnijcie-sie-kur/

— DECYDUJĄCY MOŻE BYĆ STAN ZDROWIA KACZYŃSKIEGO – Andrzej Stankiewicz w SE: “Jarosław Kaczyński ma problemy ortopedyczne i jego stan zdrowia może być decydujący. Funkcja premiera wymaga jednak ogromnego wysiłku i nie wiadomo, czy prezes da fizycznie radę się go podjąć. Na pewno premier Szydło ma w PiS coraz mniej sojuszników i jest coraz większa presja wśród jego polityków, by Kaczyński przejął stery. Działacze rządzącej partii czują, że po wetach prezydenta rząd stracił impet i potrzeba osobowości, która mogłaby ruszyć sprawy do przodu. Wierzą, że Kaczyński może to zrobić. Stąd namowy, by na początku grudnia zmienił Beatę Szydło. Ale jak mówiłem, decyzji raczej jeszcze nie podjął”. http://www.se.pl/wiadomosci/opinie/stankiewicz-kaczynski-nadal-sie-waha_1028348.html

— RYZYKOWNA OPERACJA, BO KACZYŃSKIEGO PONOSZĄ EMOCJE – Konrad Piasecki w SE: “Jest też takim człowiekiem, którego ponoszą emocje. I ma to miejsce w chwilach gorących, co widzieliśmy wielokrotnie. Właśnie z tego punktu widzenia jest to ryzykowna operacja. Myślę, że dla partii nie będzie jakiejś różnicy, jeśli to Kaczyński zostanie premierem. Ewentualnie taka decyzja znajdzie swoje odzwierciedlenie w sondażach. Na razie są one korzystne dla PiS”. http://www.se.pl/wiadomosci/opinie/piasecki-wszyscy-sie-juz-z-tym-oswajaja_1028357.html

— ZAGROŻENIE POWROTEM TUSKA WYMUSI JEDNOŚĆ WYBORCÓW PIS – Zuzanna Dąbrowska w RZ: “O wszystkim zadecyduje postawa elektoratu PiS. Jeśli prezesowi nie uda się utrzymać kontroli nad rozhuśtanymi do granic nastrojami we własnej partii – droga do zwycięstwa opozycji będzie otwarta. Jeśli jednak uda się przeprowadzić rekonstrukcję i utrzymać koniunkturę gospodarczą – nawet Donald Tusk opozycji nie pomoże”. http://www.rp.pl/Analizy/311209913-Zagrozenie-powrotem-Donalda-Tuska-wymusi-jednosc-wsrod-wyborcow-PiS.html

— TUSK TO FUNDAMENTALNY PROBLEM DLA PIS – pisze Bogusław Chrabota w RZ: “Liczy się jednak osobisty wydźwięk deklaracji Donalda Tuska o wejściu na barykadę, inaczej tego gestu zrozumieć nie można. Czy to problem dla PiS? Mam wrażenie, że fundamentalny. Niezależnie od tego, że doszło do zmiany w gronie liderów opozycji, rządzący zyskują dodatkowy kłopot w relacjach z Unią. Każdy atak na Tuska będzie odtąd tożsamy z atakiem na Brukselę i klasyfikowany jako dowód na antyunijne nastawienie władzy”. http://www.rp.pl/Komentarze/311209892-Chrabota-Tusk-na-bialym-koniu.html&template=restricted

— REKONSTRUKCJA PRZEDŁUŻA NIEPEWNOŚĆ W RZĄDZIE – Bartek Godusławski i Grzegorz Osiecki w DGP: “Nasi informatorzy wskazują, że mimo rosnącego zamieszania związanego z rekonstrukcją jest kilku ministrów, którzy o swoje posady mogą być spokojni. To przede wszystkim koalicjanci: minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro i wicepremier Jarosław Gowin. Nie ma też planów zdymisjonowania odpowiedzialnego za służby specjalne Mariusza Kamińskiego czy Mariusza Błaszczaka, szefa MSWiA. Ale już wielokrotnie komplementowany przez prezesa PiS Mateusz Morawiecki nie może być pewny, jak po zmianach w rządzie będzie wyglądał zakres jego kompetencji. – Gdyby musiał wybierać, to wolałby utrzymać fotel szefa finansów. To jest realna władza – mówi współpracownik wicepremiera. Problemy z decyzyjnością w ramach rządu prowadzą również do tego, że chce odejść kilku wiceministrów. To głównie osoby, które nie są mocno związane politycznie z partią rządzącą”. http://wiadomosci.dziennik.pl/polityka/artykuly/562957,ministrowie-maja-dosc-niepewnosci-rekonstrukcja-rzadu.html

— POWINNO DOJŚĆ DO PRZEORANIA RZĄDU – mówi Jadwiga Staniszkis w rozmowie z Jackiem Nizinkiewiczem w RZ: “Powinno dojść do przeorania rządu. Siermiężny Waszczykowski, który przyczynia się do izolacji Polski w UE, natychmiast powinien przestać być szefem MSZ. Szyszko, który wyrządza szkodę polskiemu środowisku, nie tylko Puszczy Białowieskiej, również powinien odejść. Do skreślenia jest też Gliński, który nie rozumie potrzeby wolności w kulturze, co udowodnił niszczeniem Muzeum II Wojny Światowej na rzecz mitu polskiej bohaterszczyzny. Gowin powinien odejść za obniżenie poziomu szkolnictwa wyższego. Część rządu należy zmienić, część zmusić do większej pracy, ale Beatę Szydło należy zostawić na stanowisku premiera”

— TUSK NIE POWINIEN TEGO PISAĆ, ALE NAPISAŁ PRAWDĘ – uważa Staniszkis:“Tusk nie powinien pisać tego, co napisał, ze względu na pełniony urząd, ale napisał prawdę. Izolacja Polski w UE i konflikt z Ukrainą jest pożądany przez Rosję, choć nie sądzę, żeby Moskwa sterowała polityką PiS. Podobieństwo jest gdzie indziej. W PiS panuje myślenie bolszewickie, cechujące Rosję Putina, oparte na wschodniochrześcijańskiej wizji, że trzeba wydobyć ze społeczeństwa „właściwe” istnienie. A co jest „właściwe”, to najlepiej wie władza. Już Hannah Arendt pisała, że wolność w takim przesłaniu traktowana jest jako przeciwnik wydobywania właściwego istnienia przez władzę. Podmiotowość jest również utrudnieniem”. http://www.rp.pl/Polityka/311209906-Staniszkis-Tusk-ma-racje-bijac-na-alarm.html&template=restricted

— PREMIEREM KACZYŃSKI MOŻE BYĆ PRZEZ ROK – Katarzyna Kolenda-Zaleska w GW: “ Ale narastający konflikt wokół armii każe domniemywać, że Jarosław Kaczyński zdecyduje się zostać premierem i posprzątać całą sytuację. A co potem? Premierem Kaczyński może być przez rok. I potem już w roku parlamentarnych wyborów odda tekę Mateuszowi Morawieckiemu, a sam ruszy w Polsce w kampanijną trasę. Political fiction? Coraz bardziej realna”. http://wyborcza.pl/7,75968,22671631,premierem-kaczynski-moze-byc-przez-rok.html

— WIESŁAW WŁADYKA O TUSKU, KTÓRY ZNÓW POKAZAŁ SWOJĄ POTENCJĘ:“Można powiedzieć, że Donald Tusk znowu pokazał swoją potencję, otwierając perspektywę dla polskiej polityki, która zanim użali się, że „diabli na Polskę nastają”, musi najpierw odpowiedzieć na pytanie i na wyzwanie: a co zrobiliśmy, by diabli nas nie rozszarpali, jak to pisał wielki polski historyk Michał Bobrzyński?” https://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/kraj/1728228,1,tusk-stawia-fundamentalne-pytania-ale-pis-tego-nie-rozumie-i-odpowiada-kalumniami.read

— KONIEC WOJNY O WIDELCE? PREMIER LECI DO PARYŻA – DGP: “Po stronie polskiej widać chęć szukania porozumienia z Paryżem. Również Emmanuel Macron w ostatnich tygodniach nie pozwala sobie na jednoznacznie antypolskie wypowiedzi. To zmiana w porównaniu do tego, co prezentował choćby pod koniec września podczas wystąpienia na Sorbonie, gdy przekonywał, że rząd Szydło dąży do opuszczenia Europy”. http://www.gazetaprawna.pl/artykuly/1086441,wizyta-beaty-szydlo-we-francji.html

NEWS 300: Gasiuk i Pudłowski wycofują się z walki o przywództwo w Nowoczesnej i popierają Lubnauer http://300polityka.pl/news/2017/11/21/news-300-gasiuk-i-pudlowski-wycofuja-sie-z-walki-o-przywodztwo-w-nowoczesnej-i-popieraja-lubnauer/

— 300LIVE:
Organizacje pozarządowe razem ws ustaw sądowych
Protasiewicz i Huskowski namawiają Wałęsę na Obywatelski Komitet Obchodów 100-lecia Niepodległości
Gowin: Jeżeli PO złoży wniosek o wotum, będziemy musieli je odrzucić i dopiero przeprowadzić zmiany w rządzie
Gowin: Żadne decyzje personalne nie zapadły
Gowin: Dochodzi do pewnej korekty polityki wobec Ukrainy
Gowin o Tusku: To waleczny człowiek i przyjdzie nam stoczyć z nim jeszcze co najmniej jeden bój – w 2020 roku
Gowin: Osobiście byłbym za wstrzymaniem wycinki w Puszczy Białowieskiej, ale to decyzja ministra
Schetyna o rezolucji PE: Europosłowie PO powinni głosować jednolicie. Powinni się wstrzymać. Będę z nimi rozmawiał
Schetyna: Tusk nie może być liderem opozycji ponieważ jest szefem RE
Czarzasty: Trochę dziwi mnie wypowiedź Tuska. Ja bym takiego tweeta nie wysłał
http://300polityka.pl/live/2017/11/21/

300polityka.pl

Faszysta były ksiądz Jacek Międlar zdziwi się, gdy pójdzie kiblować.

Dla dobra społecznego Międlar winien być zesłany w piekielne kazamaty.

Adam Wajrak jest załamany stanem Puszczy Białowieskiej. Szkodnik Szyszko zniszczył ten jedyny polski obiekt wpisany na listę światowego dziedzictwa przyrodniczego UNESCO.

Ministrem środowiska jest antyekolog, który demoluje poską przyrodę.

Ktoś na wskroś zły o mentalności kornika.

„Szedłem po leśnej dróżce, która przestała być dróżką, a zamieniła się w poorany głębokimi koleinami błotnisty tor przeszkód. Szedłem przez las, który doskonale znałem i którego już nie było. Został ścięty, zmielony i wbity w ziemię.” – pisze Wajrak.

Beata Kempa u Moniki Olejnik. Miała być rozmowa o Puszczy Białowieskiej. Skończyło się scysją

WBG, 20.11.2017
http://www.gazeta.tv/plej/19,114883,22649406,video.html?embed=0&autoplay=1
Beata Kempa w programie Moniki Olejnik mocno broniła wycinki Puszczy Białowieskiej. Rozmowa nie była spokojna. Bardziej przypominała sprzeczkę.

Gościem „Kropki nad I” była szefowa kancelarii premier Beaty Szydło, Beata Kempa. Dziennikarka zapytała o poniedziałkową decyzję Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości, który nakazał polskiemu rządowi natychmiastowe wstrzymanie wycinki w Puszczy Białowieskiej. W razie niezastosowania się do tej decyzji, Trybunał będzie mógł nałożyć na Polskę nawet 100 tys. kary euro dziennie.

Winna poprzednia ekipa

– Czy to nie wstyd, że Unia musi dbać o nasze drzewa, a państwo je wycinają? – zapytała na początku Monika Olejnik, na co Beata Kempa uderzyła w opozycję.  – Przede wszystkim wstydem jest to, że poprzednia ekipa dopuściła do tego, że kornik takie spustoszenie uczynił – stwierdziła.

Gdy szefowa kancelarii premiera zaczęła zachwalać spot Lasów Państwowych, dziennikarka nie wytrzymała. – Pokazał, że zagrażają ludziom, zagrażają pojazdom, które poruszają się wewnątrz lasów – powiedziała Kempa. Dziennikarka od  przerwała jej wyśmiewając zdanie, że kornik zagraża pojazdom. – Nie kornik, tylko drzewa, które na skutek ataku kornika wysychają i zagrażają – poprawiła się Kempa.

„UE podchodzi do tego ideologicznie”

Dziennikarka zapytała szefową kancelarii premiera, czy Polska dostosuje się do decyzji trybunału, na co Beata Kempa zaczęła zachwalać ministra Szyszkę. – Mamy bardzo dobrego ministra ochrony środowiska, pana profesora Jana Szyszkę. Mnie jego argumentacja przekonuje – stwierdziła. Jeśli chodzi zaś o kary, to jej zdaniem polski rząd poradzi sobie „z tą kwestią”. – Na pewno nie pozwolimy, by to, że UE w sposób ideologiczny podchodzi do tej kwestii, aby Puszcza Białowieska całkowicie zaniknęła. Na pewno tak nie będzie. Uporamy się i z tym wyrokiem – zapewniła.

Na pytanie, czy Polskę będzie stać na to, by płacić 100 tys. dziennie, Beata Kempa odpowiedziała wymijająco:  – A czy pani by chciała, żeby kornik drukarz atakował kolejne drzewa i kolejne? – zapytała dziennikarkę.

Kłótnia o ministra Szyszkę

Gdy Monika Olejnik skrytykowała ministra Szyszkę, wywiązała się kłótnia. Dziennikarka powiedziała, że słucha naukowców, którzy opowieści o korniku nazywają bzdurami. – pan prof. Jan Szyszko jest naukowcem, bardzo uznanym – zaczęła Beata Kempa, jednak dziennikarka od razu weszła jej w słowo. – Przez kogo jest uznany? Jakoś przez Europejski Trybunał Sprawiedliwości nie został uznany – skwitowała Olejnik, na co szefowa kancelarii premiera odpowiedziała, że „przez Polaków, którzy wybrali go posłem”. – No i co z tego? – nie dawała za wygraną Olejnik. Beata Kempa odgryzła jej się mówiąc, że minister Szyszko często prezentuje swoje stanowiska jako naukowiec. – Wystarczy się przysłuchać. Nawet będąc laikiem można zrozumieć, o co chodzi – rzuciła.

– Czyli możemy płacić? – dopytywała dziennikarka. Beata Kempa stwierdziła, że to „nie pierwsza kłoda, która jest rzucana Polsce pod nogi”. Szefowa kancelarii premiera szybko została wyśmiana przez komentatorów, którzy nie szczędzili jej ostrych słów na Twitterze.

 

gazeta.pl

Internauci umieścili zdjęcie wiceministra spraw wewnętrznych Jarosława Zielińskiego (PiS) w czasie wizyty w Wydminach (woj. warmińsko-mazurskie).

BENDYK: ZATRZYMAĆ BRUNATNĄ FALĘ. PO FORUM PRZYSZŁOŚCI KULTURY

21 listopada 2017

Niezwykle ciekawe debaty nie stworzyły całości, bo okazało się, że nie byliśmy gotowi wzajemnie się słuchać.

Pytanie, jak zatrzymać faszyzację, często pojawiało się podczas dwudniowych debat Forum Przyszłości Kultury, zorganizowanego w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Trudno się dziwić, skoro tydzień wcześniej tuż obok siedziby teatru, na błoniach Stadionu Narodowego, finiszował Marsz Niepodległości. Dyskusja była jednak o wiele szersza i ujawniła zarówno siłę wolnej kultury, jak i jej wrażliwość.

http://krytykapolityczna.pl/multimedia/najwiekszy-faszystowski-marsz-w-europie-wideo/embed/#?secret=fedcyYKz2T

Niewątpliwą siłą jest zdolność do diagnozowania rzeczywistości i przeczuwanie tego, co może nadejść. Pisałem w poprzednim wpisie o estońskim teatrze NO99 i jego spektaklach. Najnowszy NO34 Revolution, pokazywany w przededniu Forum, zaskoczył wszystkich, którzy liczyli, że zobaczą opowieść o rewolucji, jaką podpowiada doświadczenie historyczne. Estończycy postanowili zmierzyć się jednak z przyszłością i rewolucją, jakiej potrzebujemy dziś – rewolucją antyprometejską, polegającą na przesunięciu miejsca człowieka w świecie.

Można jednak wymieniać więcej dzieł, które artyści pokazali w ostatnim czasie, by wyrazić swoje intuicje o rzeczywistości – nie napawają optymizmem, nie dają łatwych podpowiedzi, są raczej wyzwaniem, z którym próbowaliśmy zmierzyć się podczas debat. Te ujawniły inne wymiary siły kultury. To na przykład kultura jako przestrzeń samoorganizacji – czy to w odpowiedzi na zawłaszczanie instytucji sztuki przez polityków, czy to w obszarze edukacji. Ten wymiar został najpierw zbadany przez specjalne zespoły naukowe, a następnie przedstawiony podczas otwierających sesji Forum. Czysty konkret.

Debaty z udziałem ruchów społecznych potwierdziły, że kultura jest przestrzenią polityczności. Każdy z ruchów, niezależnie od tego, czy walczy o prawa kobiet, czy zajmuje środowiskiem, czy też pomocą imigrantom, musi stworzyć własne imaginarium, zestaw symboli tłumaczących sens i cel zaangażowania. Symbole te stają się częścią tożsamości uczestników ruchu, służą też komunikowaniu jego programu zewnętrznemu światu. Nowe ruchy społeczne, ze względu na połączenie aspektów tożsamościowych z wykorzystaniem środków symbolicznych jako narzędzi walki, są także, niezależnie od tematu swego zaangażowania, ruchami kulturowymi.

Ten fakt był przesłanką do zaproszenia przedstawicieli licznych ruchów z nadzieją, że przestrzeń kultury stanie się także platformą dla spotkania i tworzenia wspólnego imaginarium. Problemem skuteczności (najczęściej jej braku) ruchów zaangażowanych w konkretne sprawy jest niezdolność przełożenia stawki walki/zaangażowania z języka partykularnego (np. ochrony środowiska) na język uniwersalny, który np. wspomnianą ochronę środowiska wpisuje w szerszy problem odczuwany i zrozumiały dla wszystkich, a nie tylko dla aktywistów. Mówiąc językiem Jeffreya C. Alexandra, twórcy teorii sfery obywatelskiej, liczyliśmy, że przestrzeń kultury stanie się przestrzenią takiej współpracy, której efektem stanie się uspołecznienie problemu Puszczy Białowieskiej czy praw imigrantów. Bez takiego uspołecznienia niemożliwe jest ich upolitycznienie, a więc i skuteczne rozwiązanie.

Niestety, tego celu podczas warszawskiego Forum nie osiągnęliśmy. Niezwykle ciekawe debaty nie stworzyły całości, bo okazało się, że nie byliśmy gotowi wzajemnie się słuchać. Niewielu uczestników Forum zdecydowało się na obecność i aktywność przez dwa dni, większość ograniczała się do swoich tematów. Znamienne, że na każdym praktycznie panelu podkreślano problem niedostatku kapitału społecznego w Polsce, niską skłonność do współpracy. Szkoda, że tak słabo tę wiedzę odnosimy do siebie. Ciągle jednak liczymy, że kultura może być przestrzenią radzenia sobie z tym deficytem i barierę braku chęci do taktycznej i strategicznej współpracy uda się pokonać.

W końcu ostatni aspekt – kultura jako przestrzeń polityki i politycznej instrumentalizacji. Doskonale przypomniał o tym Árpád Schilling, węgierski reżyser teatralny, nazwany przez węgierskie władze jednym z trzech wskazanych imiennie wrogiem państwa. Pozostali dwaj to też artyści – okazuje się, że w kraju, w którym opozycja polityczna zdołała się samozaorać, najbardziej niebezpieczni dla reżimu są artyści. Dlaczego? Bo dysponują najsilniejszą bronią – wyobraźnią, czyli zdolnością do pokazywania alternatywy wobec świata i ładu politycznego, dla którego alternatywy ma nie być.

Cóż, choć hasłem Forum Przyszłości Kultury było „Wolność, równość, wyobraźnia”, to jednak nie udało się wyzwolić całej siły wyobraźni. Zbyt mocno jest ona skowana wspomnianym wcześniej partykularyzmem, przyzwyczajeniami, stereotypami, klasowością. To było bardzo intensywne, ciekawe spotkanie, ale zostawia duży niedosyt, który dobrze wybrzmiał w debacie podsumowującej z udziałem polityków. Wiele jest do zrobienia, więc spotykamy się 13 stycznia w Teatrze Powszechnym, kiedy już będą gotowe podsumowania i wnioski, by zaprogramować kolejne działania. Wiemy już, że kolejnym ważnym forum debaty będzie NieKongres Animatorów Kultury organizowany 9-11 kwietnia w Poznaniu.

Tekst ukazał się na blogu AntymatrixII.

krytykapolityczna.pl

Policja domaga się przeprosin od Ryszarda Petru. Za wpis na Twitterze

Policja domaga się przeprosin od lidera Nowoczesnej Ryszarda Petru za jego wpis na Twitterze, w którym, odnosząc się m.in. do śmierci Igora Stachowiaka na komisariacie, według policji podał niesprawdzone dane i pisał o oprawcach.

Petru zapowiedział, że na najbliższym posiedzeniu Sejmu będzie domagać się informacji szefa MSWiA Mariusza Błaszczaka informacji ws. interwencji z użyciem paralizatorów.

„Igor Stachowiak nie był pierwszą osobą. Wcześniej, w ciągu 2 lat, w podobnych okolicznościach zmarło aż 16 osób. Min. Błaszczak pozostaje na stanowisku, a postępowania dyscyplinarnego brak” – napisał na Twitterze Petru. Poinformował także, że na najbliższym posiedzeniu Sejmu Nowoczesna będzie domagać się informacji szefa MSWiA Mariusza Błaszczaka informacji w sprawie interwencji policji z użyciem paralizatorów.

„W reportażu @BojanowskiW (w TVN24 – PAP) była mowa o 16 przypadkach. Profil @PolskaPolicja zamiast wyjaśnić sprawę śmierci I. Stachowiaka, broni oprawców i ich mocodawców. Zestawia ich z uczciwymi Policjantami. To nie fair” – napisał Petru na Twitterze.

„Panie pośle. Zanim Pan zaczął obrażać trzeba było zwyczajnie sprawdzić! Chodzi o sprawy z 2015 roku i wcześniej! Skłamał Pan mówiąc, że to ostatnie 2 lata. Obraził przy tym policjantów, m.in. nazywając ich oprawcami. To jest nieuczciwe! Policjanci czekają na przeprosiny” – napisano na oficjalnym twitterowym koncie polskiej policji.

Według Petru, to policja dysponuje danymi i powinna je pokazać. „Dysponujecie danymi, którymi opinia publiczna nie dysponuje? Może czas je pokazać zamiast nazywać kogoś kłamcą. Administrator konta @PolskaPolicja nie powinien zestawiać uczciwych policjantów z oprawcami. To nieuczciwe” – napisał szef N na swoim koncie.

Igor Stachowiak został w maju 2016 r. zatrzymany na wrocławskim rynku. Według funkcjonariuszy był agresywny i dlatego musieli użyć paralizatora. Po przewiezieniu na komisariat stracił przytomność i pomimo reanimacji zmarł.

Według pierwszej opinii lekarza przyczyną śmierci była ostra niewydolność krążeniowo-oddechowa. Sprawa wróciła w tym roku po wyemitowaniu reportażu w TVN24, gdzie pokazano m.in. zapis z kamery paralizatora. Później „Fakty” TVN podały, że policja miała dostęp do nagrań w sprawie śmierci Stachowiaka, choć deklarowała coś innego.

W związku z wydarzeniami sprzed roku szef MSWiA odwołał komendanta dolnośląskiej policji, jego zastępcę ds. prewencji oraz komendanta miejskiego we Wrocławiu. Wszyscy funkcjonariusze: zatrzymujący Stachowiaka i używający wobec niego paralizatora, są już poza policją.

12 września Prokuratura Okręgowa w Poznaniu przedstawiła zarzuty przekroczenia uprawnień oraz znęcania się fizycznego i psychicznego nad zatrzymanym Igorem Stachowiakiem czterem ówczesnym funkcjonariuszom Komendy Miejskiej Policji we Wrocławiu.

dziennik.pl

Jeśli partie się poddadzą, to co?

20.11.2017
poniedziałek

Wiadomo, że dla KOD partia to ciemnica, grób pod cmentarnym płotem.

Tak było od początku, od listopada 2015 roku. Jesteśmy ruchem obywatelskim – mówili – i nikt nie przekona nas do partyjności. Nie naszą rolą jest konkurować w wyborach – dodawali. Mieli rację. Mieli też szansę odegrać absolutnie wyjątkową rolę. Dzięki mobilizacji obywateli uratować najpierw demokrację, potem wolność, w końcu Polskę. Głęboki kryzys partyjności jest przecież faktem. System partyjny, czyli miks kultury politycznej z okolicznościami tworzonymi przez prawo o partiach politycznych, ordynacje wyborcze, atrofie służby cywilnej i utrzymywany świadomie przez wszystkie właściwie partie wysoki udział wielkich państwowych przedsiębiorstw w gospodarce, sprawia, że polityka wyradza się jako szczególna domena. Zwyczajna konkurencja, uczciwość, merytoryczne kompetencje ustępują przed schematami bardziej właściwymi mafiom niż demokracji.

Jest jeszcze kontekst daleko przekraczający granice Polski. To nowe technologie komunikacji społecznej – najpierw oczywiście internet – otwierają szeroko bramy do przełamania zagrożeń alienacji. System partyjny, korupcjogenny i anachroniczny wobec wykształcenia obywateli, ich samoświadomości i ich potrzeb, oraz nowe technologie, stawiające znak zapytania nad koniecznością takiej partyjności, z jaką mamy wciąż do czynienia.

W tym wyjątkowym aspekcie KOD, w swej wstępującej fazie, mógł być kojarzony z historyczną „Solidarnością” roku 1981. Mam na myśli jedno z podstawowych wyzwań demokracji, mianowicie jej rzeczywistą treść, w kontekście współrządzenia i teatr demokratyczny służący de facto zasłonięciu przed obywatelami realnych mechanizmów polityki. To istotne. Godność jest przecież wartością tak samo istotną jak sprawiedliwość. Kto świadomie przeżył „Solidarność”, nie będzie się z tym kłócił.

Ciemnica, grób pod cmentarnym płotem z tą partyjnością dla KOD (i innych poruszeń obywatelskich) nie dlatego tylko, że sprawa, w której obywatele wystąpili, jest obywatelska, a nie partyjna. Nie dlatego tylko, że w tamtych okolicznościach bezprzykładnego ataku sił zła na polskie nadzieje na normalność w Europie należało łączyć, partyjność zaś dzieliła. Dlatego też, że zmiana 2015 roku nie wzięła się z niczego, jedynie dla lekkomyślnych arogantów była zaskoczeniem. Coś ją spowodowało i partie polityczne, także te opozycyjne wobec rządu partii bezprawia, miały głębokie pokłady brudu za uszami. Z pamięcią proporcji, rzecz jasna. Głębokie deficyty – pomysłu na Polskę i na Europę, demokracji, solidarności, kapitału ludzkiego i zaufania – skądś się wzięły, a to one, a nie np. sytuacja materialna większości, zadecydowały o katastrofie Platformy, PSL i innych partii. Chwała im, że nie licytowały z PiS kartą nienawiści i populizmu, ale nie widziały potrzeby przełamania alienacji i wykluczenia realnego wpływu na politykę wielkich i różnych grup Polaków.

Wykluczając perspektywę wyborczą dla siebie, ruch obywatelski zyskiwał. Przyciągał obywateli partyjnie zdeklarowanych. I tych, którzy już żadnej partii nie chcieli powierzyć spraw swej obywatelskiej godności.

Była jednak nadzieja, że partie przepracują porażkę, wyciągną wnioski i uniosą nową odpowiedzialność. Tzw. zdrowy rozsądek podpowiadał, że za dużo u nas burzenia, za mało konsekwencji, że system partyjny jest młody, brak demokratycznych nawyków, a KOD, wstępując w szranki, jedynie powiększy rozbicie demokratów. Była więc nadzieja, że stojąc obok partii, nie stając się kolejnym kanałem awansu kohorty aspirantów, kierując się wielkim celem, uzyska pozycję w świecie polityki. Będzie jak lustro, w którym partie będą sprawdzać, na ile się zmieniły. Będzie obywatelskim depozytariuszem wzorca prawości konstytucyjnej, kiedy rozwalili nam instytucje państwa prawnego. Stanie się wybitnym instrumentem przywracania wartości polskiej polityce. I doprowadziwszy do nowej, ale przejściowej konstrukcji list wyborczych, odnowi też politykę. Marzyło się, ja marzyłem, ale gdziekolwiek w KOD byłem, zyskiwałem potwierdzenie, że nie jestem osamotniony, że KOD jest zdolny i władny nie tyle dla siebie, lecz dla najbardziej merytorycznie zaangażowanych pozarządowych organizacji pożytku publicznego, zwłaszcza tych z watch-dogów, profesjonalnych obserwatorów procesów politycznych, praktyków opieki społecznej i im podobnych, przetrzeć drogę do miejsc, gdzie stanowi się prawo i zmienia Polskę. Słowem: że KOD odblokuje politykę dla ludzi, których społeczne biografie ukazały ich jako obywateli wyróżniających się osobistą bezinteresownością i latami wypracowanym profesjonalizmem. Nieczęste, by nie powiedzieć, że dzisiaj w partiach nieobecne już połączenie atrybutów.

Dziś widać, że to praca Syzyfa. Oni gadają o jedności, bo sondaże im mówią, że tak należy gadać, ale się wciąż różnicują. A jeśli coś jednak stworzą, to jedynie tyle, by liderzy znów odnaleźli ciepełko, do którego przywykli, i któremu czy to na Maderze, czy w słonecznej Kenii oddali swe dusze.

KOD poniósł klęskę. Na szczytach. Ale nikt dzisiaj nie ma tak rozwiniętej struktury oddanych demokracji ludzi. Coś wiem na ten temat, bo byłem „wszędzie”. Od Warszawy, przez Kraków, Zagłębie, Pomorza dwa, Podkarpacie, Podlasie, Łódzkie. Od stolicy po Pniewy. Wszędzie są, wciąż liczni, dokładnie tacy sami ludzie. Potrafiący się zorganizować, bezinteresowni, lubiący się wzajemnie, oczytani i oblatani, słuchający uważnie i z życzliwością, i mówiący starannie z taką samą życzliwością. To jest wielki potencjał! Kiedy myślę o partiach, ich obywatelskim potencjale i o dzisiejszym, po wielkiej porażce, KOD, myślę, że nie jest tak, że jesteśmy partyjni i bezpartyjni, z miasta i ze wsi, starzy i młodzi, skazani na konkurs piękności Petru u Schetyny. Nie musimy „rozmawiać z Polakami”, co za PiS przejęli następni (trudno o bardziej adekwatny bęcwalstwu jego wskaźnik), ani wciąż deklarować „pytania się ludzi”.

To była prawda: dla KOD partia to ciemnica, grób pod cmentarnym płotem, samobójstwo. Ale jeśli Platforma z Nowoczesną wciąż będą przegrywać Polskę, to co? One obie, i inne mniejsze i wcześniejsze wierne swej osobliwej roli spółdzielni pracy dla inwalidów obywatelstwa, wspólnoty, serca i mózgu, lękliwe i obrotowe (ostatnia rezolucja Parlamentu Europejskiego), wpatrzone w słupki poparcia jak w obraz Matki Boskiej, wciąż szukające pod stopami gruntu, na którym można by bezpiecznie osiąść – mają być jedyną naszą nadzieją?

Jeśli ich klęska jest coraz bardziej prawdopodobna, to może trzeba zacząć rozmawiać o czymś odważniejszym?

celinski.blog.polityka.pl

NIE SPOŁECZEŃSTWO JEST ZACOFANE, TYLKO ELITY ŚLEPE

21 listopada 2017

Rządy PiS nie tyle przebudziły Polaków, ile unaoczniły nam, że oni istnieją i się organizują. To jednak za mało, by odsunąć Kaczyńskiego od władzy. Rozmowa z dr Elżbietą Korolczuk.

Michał Sutowski: Przez lata narzekaliśmy, że polskie społeczeństwo jest apatyczne, że jak się zbiera masowo, to co najwyżej na Jasnej Górze albo marszu niepodległości, że ludzie sobie nie ufają, że naród wielki, ale społeczeństwo żadne, że próżnia socjologiczna z rodziną na dole i narodem na górze, ale niczym pośrodku… I nagle tysiące wychodzą na ulice – w marszach KOD, na Czarnym Proteście, domagając się weta w sprawie sądów. Co się stało? Kaczyński sprawił cud i nagle masa konsumentów stała się świadomymi obywatelami?

dr Elżbieta Korolczuk: A może nie było żadnego cudu i nic się nagle nie zmieniło – po prostu przez lata nie chcieliśmy czegoś dostrzec?

Byliśmy ślepi? Ale na co?

Na aktywność społeczeństwa przez ostatnie ćwierć wieku. Wspólnota badaczy, ale też intelektualiści, dziennikarze, dyżurne autorytety – wiele obszarów przegapili. Zaczęło się od definicji „społeczeństwa obywatelskiego”, która koncentrowała się na stowarzyszeniach i fundacjach. Aktywność obywateli sprowadzono do trzeciego sektora, czyli tzw. organizacji pozarządowych, nie wliczając w to związków zawodowych, ochotniczych straży pożarnych, stowarzyszeń gospodyń wiejskich czy organizacji religijnych… Z góry przyjmowano jedną dopuszczalną orientację ideologiczną – rozwój „społeczeństwa obywatelskiego” miał być związany z projektem demokratyzacji i liberalnej modernizacji kraju. Co za tym idzie, obywatelska Polska miała się ścigać z modelem wyrosłym w warunkach zachodnich.

http://krytykapolityczna.pl/kraj/mlodzi-na-ulicy-czyli-pis-wkurzyl-juz-prawie-wszystkich/embed/#?secret=v9r0ESjZub

To źle?

Badawczo bez sensu, bo porównujemy się np. ze Szwecją pod względem liczby osób należących do stowarzyszeń. No i wychodzi tragedia i Polska w ruinie, bo tam jedna osoba należy średnio do trzech organizacji, a u nas ledwie 15 procent wszystkich obywateli należy gdziekolwiek. A to znaczy, że będziemy musieli jeszcze dwieście lat podlewać i kosić ten obywatelski trawnik, żeby wyrósł taki piękny, jak w dojrzałych demokracjach.

Trochę zniechęcająca perspektywa.

Gorzej, ona zupełnie zaciemnia obraz i przekłada się na nierealistyczne podejście badawcze. W połowie lat 90. Elizabeth Dunn i Chris Hann w książce Civil Society: Challenging Western Models pokazali, w czym rzecz: albo patrzymy na to, jak ludzie faktycznie działają, jak sami widzą swoją aktywność, szukamy jej form gdzieś na pograniczu między NGO-sami, rynkiem, Kościołem, rodziną – albo importujemy sobie gotowy model, do którego dążymy, i sprawdzamy, ilu ludzi pracuje w trzecim sektorze, ilu jest wolontariuszy, jakie te organizacje mają budżety… W efekcie mamy w Polsce niedorozwój badań nad ruchami społecznymi: jest trochę prac o ruchach ekologicznych czy ruchach antyaborcyjnych z lat 80., a potem jest wielka dziura, którą dopiero od niedawna zaczynamy zapełniać.

Czyli społeczeństwo było aktywne, tylko badacze tego nie widzieli? Jak coś nie pasowało do wizji transformacji, to spadało „pod radar”?

Trzeba by o to spytać samych badaczy; niewykluczone, że było to związane z priorytetami grantodawców. Dla mnie takim momentem – osobistym i zawodowym – uświadomienia sobie, że czegoś nie widzimy, była sprawa likwidacji funduszu alimentacyjnego w 2004 roku. Wśród badaczy dominowała wówczas wizja, że ludzie są apatyczni, syndrom homo sovieticus nie pozwala im się stowarzyszać, społeczeństwo obywatelskie działa tylko w enklawach wielkomiejskich – a tu zaczyna się mobilizacja oddolna, na ogromną skalę, w małych miastach i wsiach, gdzie najczęściej mieszkają kobiety dotknięte tym problemem. Korzystają z pomocy różnych instytucji – tak różnych jak Kościół, Solidarność, ale też organizacje feministyczne. Pod projektem ustawy przywracającej fundusz alimentacyjny zbierają 350 tysięcy podpisów. Mamy zatem sprawę, mamy grupę obywatelek, mobilizację i skuteczny ruch społeczny – i nikt o tym nie mówi, nikt tego nie widzi! Długo nie było żadnych prac, żadnych analiz, nie licząc tekstów dr Izy Desperak i kilku artykułów Lidii Ostałowskiej w „Gazecie Wyborczej”.

Nie chodzi chyba o to, że te kobiety były przeciwko rządowi SLD? Wśród elit opiniotwórczych Leszek Miller w 2004 roku nie miał dobrej prasy…

Powodów jest kilka. Po pierwsze, protestu nie inicjują ani nie wspierają organizacje pozarządowe, czyli forma się nie zgadza. Dochodzi kwestia klasy, bo zaangażowanie klasy ludowej generalnie jest pod radarem badaczy. Cały ruch nie przeradza się w trwałe instytucje, a społeczna mobilizacja zanika, jak to zwykle bywa. No i do tego gender – matki walczące o swoje interesy nie pasowały jakoś do wzorca walki o abstrakcyjne ideały dobrego społeczeństwa; zaliczono te kobiety hurtem do worka „roszczeniowe”.

http://krytykapolityczna.pl/swiat/spoleczenstwo-zmeczenia/embed/#?secret=CPHqVKfkUZ

Rozumiem jednak, że nie chodzi tu tylko o ideologię, że czegoś „niesłusznego” nie możemy uznać za społeczeństwo obywatelskie, ale że samo to pojęcie jest zwyczajnie niewystarczające. Trzeba je porzucić i zastąpić czymś nowym? W książce pod redakcją twoją i prof. Jacobsson mowa jest np. o „sferach solidarności”.

To termin, który zaproponował Jeffrey C. Alexander, wskazując na znaczenie solidarności jako podstawy funkcjonowania społeczeństwa, nawet jeśli czasem prowadzi ona do wykluczenia i dyskryminacji. My, odwołując się do Alexandra, społeczeństwem obywatelskim nazywamy społeczną aktywność, która ma charakter zbiorowy i zmierza do realizacji wspólnych celów. Niektórzy twierdzą, że pojęcie „społeczeństwa obywatelskiego” trzeba już wyrzucić na śmietnik historii. Ja się z tym nie zgadzam. Musimy jednak wyjąć je z wąskich kategorii, tak żeby mogło objąć różne formy zaangażowania – od poziomu „infra”, gdzie, jak pisze James Scott, także brak zaangażowania jest decyzją polityczną, przez dobrze nam znane NGO, aż po ruchy społeczne. Nie wystarczy przyglądać się tylko organizacjom pozarządowym i narzekać, że brakuje w Polsce kapitału społecznego..

A jak się ma jedno do drugiego? Tzn. przecież tych organizacji pozarządowych jest mnóstwo. To w końcu mamy to społeczeństwo obywatelskie czy nie mamy?

Jeśli utożsamimy je właśnie z NGO, to najczęstsza odpowiedź brzmi, że społeczeństwo obywatelskie w Polsce jest „enklawowe”, tzn. tworzy wyspy zaangażowania na morzu bierności. A poza nim króluje – to jeden z ulubionych sloganów socjologicznych w naszym kraju – „amoralny familizm”. Pojęcie zaczerpnięte z książki Edwarda Banfielda pod wymownym tytułem The Moral Basis of a Backward Society, czyli „Moralne fundamenty społeczeństwa zacofanego”, w której autor opisywał południe Włoch w latach 50.

To na pewno tylko slogan? Dobro wspólne się nie liczy, wszystko dla rodziny, także kosztem większej wspólnoty – chyba każdy znajdzie mnóstwo przykładów z życia na takie postawy.

A do tego we wszystkich badaniach deklarujemy, że najważniejszą wartością jest dla nas rodzina, oczywiście. I tylko nie wiadomo dlaczego mamy niemal najniższą dzietność w Europie! Sądzę, że pojęcie amoralnego familizmu to kategoria mocno nadużywana, a z kolei np. aktywizm rodzicielski jest za słabo zbadany. Weźmy przykład ruchów rodzicielskich w rodzaju Ratujmy Maluchy. Można uznać, że ich motywacją do działania jest interes własnych, uprzywilejowanych dzieci kosztem publicznych mechanizmów sprzyjania równości społecznej i będzie to prawda, ale to niekoniecznie najlepsze podejście, by zrozumieć, jak i dlaczego działają – za nimi stoi przecież konkretna wizja. Nie musi mi się ona podobać, ale jest to jakiś pomysł na „dobre społeczeństwo”, w którym rodzice w większym stopniu decydują o warunkach wychowywania i kształcenia dzieci, a w szkołach kształtuje się postawy konserwatywne. Elbanowscy argumentowali, że chcą chronić dzieci przed wcześniejszym wejściem na rynek pracy i udziałem w wyścigu szczurów, łącząc w ten sposób opór wobec ingerencji państwa w sferę wychowania dzieci ze sprzeciwem wobec indywidualistycznej kultury.

Deklarujemy, że najważniejszą wartością jest dla rodzina. I tylko nie wiadomo dlaczego mamy niemal najniższą dzietność w Europie!

I to dobrze czy źle?

To przykład nieliberalnego społeczeństwa obywatelskiego, czyli oddolnego zaangażowania, w ramach którego promuje się konserwatyzm społeczny i tzw. wartości rodzinne, odrzucając indywidualizm, który uosabiać ma to, co najgorsze w liberalizmie i kapitalizmie. Konserwatywne organizacje rodzicielskie w Polsce, ale też innych krajach np. w Rosji nie odrzucają etykiety społeczeństwa obywatelskiego, raczej prezentują się jako „patriotyczne społeczeństwo obywatelskie”, twierdząc, że są prawdziwą emanacją potrzeb i pragnień narodu, w przeciwieństwie do finansowanych przez Zachód liberalnych NGOsów. W badaniach przegapiono ten trend i teraz jest nagłe zdziwienie: skąd to się wzięło?!

A co z tezą, że poza rodziną czy kręgiem znajomych Polacy nie są gotowi sobie zaufać? Nie założą spółdzielni, bo sąsiad na pewno zechce ich okraść…

To, że buduje się sieci współpracy przede wszystkim z tymi osobami, które dobrze znamy, nie dziwi, szczególnie przy niskim poziomie zaufania, ale pamiętajmy, że nawet zaangażowanie w znanym sobie gronie, w imię własnego interesu może być początkiem upolitycznienia, uświadomienia sobie własnej roli obywatela czy obywatelki. To może być punkt wyjścia do zaangażowania na rzecz dobra powszechnego, większej zbiorowości – wychodząc od obrony szkoły przed zamknięciem, można z czasem zająć stanowisko w kwestii całej reformy edukacji. Ludzie w ten sposób wychodzą poza swą bańkę społeczną do działalności o charakterze masowym.

Rozumiem, że od obrony interesu własnego i rodziny można przejść do walki o lepszą wspólnotę. Ale to chyba nie zmienia faktu, że jednak ten „amoralny familizm” jest tu dużym problemem?

Banfield opisywał funkcjonowanie społeczności lokalnych w kontekście słabego państwa i silnych więzi rodzinnych. Przykładanie tej koncepcji do kontekstu polskiego miało sens w latach 80., kiedy pisali o tym Elżbieta i Jacek Tarkowscy, ale dziś nie używałabym tezy o „amoralnym familizmie” do wyjaśnienia różnych słabości społeczeństwa obywatelskiego. Profesor Anna Giza bardzo celnie pisała kiedyś, że funkcjonujemy w gabinecie luster, tzn. że wyobrażenia o społeczeństwie tworzą to społeczeństwo. Nadużywanie pewnych diagnoz przez medialnych socjologów, których nazwisk przez grzeczność nie wymienię, powoduje, po pierwsze, że nie potrafimy określić tego, co ludzie faktycznie robią i dlaczego, a po drugie, że reprodukujemy wizję, którą ludzie przyjmują za swoją.

I mamy samospełniającą się przepowiednię?

To jest trochę jak z tym rzekomym „konserwatyzmem polskiego społeczeństwa”, na który wciąż się powołują liberalne elity polityczne. To się dobrze sprzedaje medialnie, daje dużo samozadowolenia autorom tych formuł, ale potem się okazuje, że oglądana empirycznie rzeczywistość jest bardziej złożona.

To znaczy?

Od lat notujemy wzrost liczby rozwodów i związków nieformalnych, rodzi się coraz więcej dzieci poza małżeństwem, rośnie akceptacja dla in vitro, mimo zmasowanej kampanii przeciwników tzw. konwencji antyprzemocowej podpisanie jej poparło ponad 80% Polek i Polaków. W zasadzie tylko w obszarze akceptacji praw osób nieheteronormatywnych mamy zastój albo regres, ale w innych kwestiach nie ma powodów do tego by uznać Polskę za kraj skazany na społeczny konserwatyzm. Masowe protesty przeciw zaostrzeniu ustawy antyaborcyjnej nie spadły z nieba.

http://krytykapolityczna.pl/kraj/graff-korolczuk-gender-to-smiertelnie-powazna-sprawa/embed/#?secret=SIV2myoKOz

To wszystko nie zmienia faktu, że wobec państwa jesteśmy skrajnie nieufni. Czy to też skrzywienie poznawcze socjologów?

Pytanie brzmi, z kim się porównujemy. Ze Skandynawią, która jest pod tym względem ewenementem na skalę światową? W niedawno prowadzonych badaniach nad regionem obejmującym Polskę, Rosję, kraje bałtyckie, Szwecję i Czechy, Szwecja jest skrajnie różna od reszty. Kiedy jednak się porównamy np. z Portugalią czy Włochami, to już nie ma wielkich różnic. Za sprawą profesora Sztompki i innych socjologów z lat 90. dominuje u nas narracja, że skoro mamy komunistyczne korzenie i długotrwałe doświadczenie braku dobrych relacji z państwem, to brak zaufania do niego jest endemiczny, wpisany w nasze kulturowe DNA. To taki wariant myślenia, że Polak jest wciąż nieufny wobec państwa bo cierpi na syndrom homo sovieticus – a można to samo pytanie o brak zaufania zapytać inaczej, na przykład: czy po 1989 roku państwo zrobiło coś, żeby ludzie mogli mu zaufać?

Nawet jeśli to wina państwa, fakt pozostaje faktem…

Owszem, jeśli chcemy pozostać na poziomie diagnoz. A mnie interesuje też możliwość zmiany. Może lepiej prześledzić, jak zachowują się ludzie w sytuacjach, gdy otwiera się im struktura możliwości politycznych i mogą podjąć działania, które mają wpływ na rzeczywistość?

Czyli wracamy do czasów Solidarności? Tam tkwi socjologiczna prawda o Polakach?

Wiele osób próbuje budować opowieść o dzisiejszej mobilizacji społecznej, porównując ją do Solidarności, ale to nie ma większego sensu. Wyparcie tego, co się stało z Solidarnością po 1989 roku, a przede wszystkim tego, jak istotnym punktem odniesienia dla pierwszej Solidarności były postulaty ekonomiczne i kwestie klasowe, czyni tę analogię niewiarygodną. Cały spór toczy się na wyznaczonym przez PiS polu symbolicznym: kto przeskoczył przez płot, a kogo do stoczni dowiozła motorówka. Abstrahując już od faktu, że jednak wciąż działamy w systemie demokratycznym, a przy porównaniach do dawnej Solidarności łatwo o nadmierny patos. Skądinąd uważam za wielką stratę fakt, że Solidarność została zapamiętana jako spontaniczny zryw, kierowany zbiorowymi emocjami a nie mozolny wysiłek budowania współpracy między różnymi środowiskami i przekraczania różnic klasowych, ideologicznych i politycznych.

To gdzie szukać analogii do tego, co się dzieje, i jakichś wskazówek, jacy jesteśmy jako społeczeństwo?

Moim zdaniem dużo ciekawszy niż wycieczka do PRL jest powrót do lat 90. Grzegorz Ekiert i Jan Kubik opisywali na przykład, jak niezadowolenie z reform ekonomicznych, przy jednoczesnym zamknięciu kanałów komunikacji między społeczeństwem a władzą, spowodowało masową mobilizację, głównie robotników z likwidowanych i prywatyzowanych zakładów. Tamtej mobilizacji nowe demokratyczne elity też nie uznawały za prawomocną.

http://krytykapolityczna.pl/kultura/historia/fabryka-sensow-osobistych-przywraca-spoleczna-historie-fso/embed/#?secret=5zYUmicVyl

Niektórzy uważają wręcz, że tamto społeczeństwo bierze dziś odwet na tamtej elicie.

To niezupełnie prawda, bo dziś ogromne znaczenie ma wojna kulturowa na linii modernizacja kontra specyficzna, populistyczna wersja społecznego konserwatyzmu. Chyba większe niż rewindykacja tego, co się działo w latach 90. Inna sprawa, że jak się czyta książkę profesora Glińskiego o społeczeństwie obywatelskim z 2006 roku, to tam znajdziemy tezę o zdradzie elit i o wypięciu się III RP na prawdziwe społeczeństwo obywatelskie…

A więc dzisiejszy wicepremier byłby w awangardzie skrzywdzonych i poniżonych?

Niewykluczone, że tak siebie widzi, choć faktycznie robi to samo, co kiedyś liberalne elity: wyrzuca na śmietnik historii „pozostałości po PRL”, które opisuje jako instytucje klientelistyczne: „prawdziwych wrogów demokracji” i „postkomunistyczne złogi”, jak ochotnicze straże pożarne, które moim zdaniem w społeczeństwie obywatelskim się jak najbardziej mieszczą.

http://krytykapolityczna.pl/kraj/atak-na-trzeci-sektor-jak-sie-bronic/embed/#?secret=6WPBXfZIGq

A „złogów PRL” nie trzeba było usunąć? Rozumiem, że po 27 latach od upadku komuny antykomunizm jest dość groteskowy, ale czy ci, którzy budowali III RP, nie mieli tu jakichś racji?

Na pewno uwierzyli w linearną wersję rozwoju historii, w której nie trzeba było się zajmować dziedzictwem po PRL, bo ono miało naturalnie zaniknąć: od klubów gospodyń wiejskich, przez kluby sportowe, aż po masowe związki zawodowe. Jak wierzysz, że walec historii i tak się po tym przejedzie, to nie ma sensu się nawet nad tym zastanawiać, tak jak nad losem ludzi z pegeerów. I część tych instytucji rzeczywiście straciła na znaczeniu, ale inne, zwłaszcza te „klientelistyczne”, jak związki sportowe, przetrwały, reprodukując się w wariancie kapitalistycznym. Nie idealizuję ich, chodzi mi tylko o to, żebyśmy włączyli je w obszar zainteresowań badawczych i politycznych. Bo przez wykluczenie tego, co nam nie pasuje do apolitycznych, liberalnych NGO z pola zainteresowania badaczy i badaczek społeczeństwa obywatelskiego, nie mamy dziś pojęcia, jak funkcjonują realne organizacje i sieci obywatelskie, nieraz kluczowe politycznie. Bardzo brakuje mi w Polsce pracy takiej jak Obcy we własnym kraju Arie Russell Hochschild o amerykańskim Południu, gdzie autorka z empatią i zaangażowaniem próbuje nie tylko opisać stan umysłu zwolenników Tea Party, ale też zrozumieć osoby ideologicznie pozostające na drugim biegunie.

Nikt nie napisał porządnej analizy socjologicznej Samoobrony? Rodziny Radia Maryja?

Są różne badania, ale brakuje całościowego wglądu. Np. Sławomir Mandes badał różne formy praktykowania religijności w Polsce, ale poza pojedynczymi artykułami o charakterze raczej opisowym nie znalazłam żadnego dobrego badania jakościowego dotyczącego specyficznie Rodziny Radia Maryja. Nie natknęłam się też na pogłębione analizy socjologiczne Samoobrony, badano ją nie tyle przez pryzmat ruchu społecznego, ale np. narzędziami politologicznymi, jako partię polityczną czy część prawicy, np. Rafał Pankowski. Sama próbuję jakoś zapełnić tę wyrwę, badając konserwatywne ruchy rodzicielskie, ale to nie zmienia faktu, że jako środowisko liberalno-lewicowe, w tym jako badacze społeczni, zrobiliśmy i robimy w tym kierunku zbyt mało. I dlatego brakuje nam dziś elementarnej wiedzy o tych wszystkich zjawiskach, które uważamy za wrogie, a które mają przecież masowy charakter. Skąd się wzięły te formy zaangażowania? Czy to „odwieczna polska mentalność”, taka, a nie inna edukacja, deprywacja ekonomiczna, brak wspólnotowej alternatywy na miejscu, kryzys męskości, wpływ Kościoła czy „polityka ciepłej wody w kranie”? Takie są najczęstsze, podszyte różnymi założeniami spekulacje, ale empirycznego materiału mamy jak na lekarstwo.

Nie wiemy więc, kto jest po drugiej stronie?

Ja uważam, że nie. Skutków zaniechań w obszarze badań nad społeczeństwem obywatelskim jest więcej. Wyłączenie z badań bardziej konfrontacyjnych form działania sprawiło, że nie potrafimy dyskutować o przemocy, o różnych formach obywatelskiego nieposłuszeństwa. Wszelkie radykalne ruchy potraktowano hurtem jako uncivil society, wzmacniając w ten sposób liberalną narrację o tym, że centrum jest tam, gdzie jest PO. Po części dlatego tak łatwo ukazać dziś ruchy antyfaszystowskie czy anarchistyczne jako symetryczne do ruchów prawicowych, które stosują przemoc naprawdę. W Polsce po 1989 roku prawie nie mieliśmy tego typu działań po lewej stronie, a jednak w dyskursie publicznym pokutuje analogia między radykalną lewicą i radykalną prawicą. I choć tylko prawa strona ma kilkadziesiąt ofiar śmiertelnych na koncie, to w potocznej opinii ta fundamentalna różnica znika.

Coś tam chyba jednak wiemy, skoro w podsumowaniu waszej książki piszecie z prof. Jacobsson, że organizacje religijne potrafią przezwyciężać różne ograniczenia typowe dla społeczeństwa obywatelskiego w Polsce – brak zasobów, niechęć do działania politycznego, brak wzajemnego zaufania, niezaangażowanie poza rodziną. Dlaczego akurat im się udaje?

Bo instytucje kościelne są od dziesiątek lat zakorzenione w społeczeństwie, bo generalny brak zaufania Polaków do instytucji ich akurat dotyczy w dużo mniejszym stopniu, bo kierują swój przekaz do grupy już zaangażowanej, w której panuje dość spójny system przekonań… A do tego dochodzi jeszcze motywacja do działania w obronie „zagrożonych wartości”, no i wreszcie ogromne nakłady finansowe, także ze strony państwa i infrastruktura. W większości miast i miasteczek w Polsce jest tylko jedna fizyczna przestrzeń, gdzie ludzie mogą się spotkać, i jest to właśnie kościół.

A jak się ma siła Kościoła do całej reszty – najszerzej rozumianego – społeczeństwa obywatelskiego?

Ze wszystkich osób, które się jakkolwiek formalnie angażują, aż 79 procent należy do stowarzyszeń religijnych. A obok organizacji kościelnych jest jeszcze cały pejzaż instytucji, ruchów i środowisk mniej lub bardziej wprost powiązanych z Kościołem Katolickim. I to właśnie zaangażowanie tych środowisk walnie przyczyniło się do zwycięstwa PiS-u. Gdybyśmy się im bliżej przyglądali, mogliśmy zweryfikować mit o apolitycznym społeczeństwie obywatelskim już dawno temu. Dziś te organizacje są wspierane przez obecną władzę. Na wizję wicepremiera Piotra Glińskiego składają się trzy zasadnicze elementy. Po pierwsze, państwo aktywnie, acz wybiórczo wspiera określone segmenty społeczeństwa obywatelskiego, które są funkcjonalne dla jego celów. Chodzi o te instytucje, które podzielają wartości propagowane przez rząd i bezpośrednio współpracują z władzą. Po drugie, mamy do czynienia z fasadowym wspieraniem oddolności, na zasadzie, że skoro dotąd pomoc otrzymywały duże, profesjonalne organizacje skupione w metropoliach…

A tak nie było? O dysproporcjach w podziale środków pisali eksperci dalecy od obozu władzy.

To prawda, że badania pokazują nadmierną koncentrację przyznawanych środków w dużych miastach, ale duże fundacje nie działają zwykle same, a działania prowadzone są nie tylko w Warszawie. I tak np. w przypadku krytykowanego przez Ordo Iuris programu Obywatele dla Demokracji, projekty były realizowane w ponad 700 miejscowościach, a tylko 9% projektów ograniczało się do Warszawy. Trzeba też jasno powiedzieć, że proponowane przez PiS zmiany, rzekomo na rzecz mniejszych podmiotów spoza centrum, służą wspieraniu organizacji według klucza ideologicznego. Jest jeszcze trzeci element, czyli tzw. GONGOs, „organizacje pozarządowe organizowane przez rząd”, czego najlepszym przykładem jest działalność ministra Szyszki, który za publiczne pieniądze buduje teoretycznie pozarządowe, a faktycznie rządowe organizacje „ekologiczne”.

A co z naszą stroną? Czy poza ruchami jednej sprawy i punktowym oporem wobec co bardziej upiornych pomysłów władzy to, co jest, ma jakikolwiek potencjał polityczny?

Moim zdaniem ma bardzo duży. Ale kluczem do tego, by skłonić nieprawicową stronę do naprawdę masowej mobilizacji, jest masowe upodmiotowienie, na co narzekającym na bierność społeczną elitom liberalnym nie starcza jednak wyobraźni. To jest nasz paragraf 22…

http://krytykapolityczna.pl/felietony/agnieszka-wisniewska/spoleczenstwo-polityczne-zastepuje-spoleczenstwo-obywatelskie/embed/#?secret=WgHBp1E6cw

Brzmi efektownie, ale na czym konkretnie to „upodmiotowienie” miałoby polegać?

Próbujemy to robić w ramach Akcji Demokracja, organizując petycje w rozmaitych sprawach. Często słyszymy, że to tylko technologia – ale ta technologia czemuś służy. Naszym celem jest dążenie do upodmiotowienia politycznego jak największej liczby osób poprzez zbudowanie form współpracy i mobilizacji sieciowej, które dadzą ludziom poczucie bycia uczestnikami/uczestniczkami działań, współtwórcami kampanii społecznych, a nie tylko realizatorami wyznaczonych zadań. Chcemy odejść od jednak dość hierarchicznego modelu wolontariackiego…

W kierunku czego?

Podmiotowość polega min. na możliwości podejmowania decyzji. Ktoś cię pyta, w jakim kierunku powinna iść organizacja, ktoś cię pyta, jakiego typu strategie uważasz za najważniejsze, pyta czego ty chcesz. To także kwestia reprezentacji – zamiast modelu liderskiego, wolimy opcję reprezentacji grupowej. To nie są bardzo skomplikowane działania czy procesy, ale do tej pory mało kto robił choćby tyle. Musimy być też gotowi, by czasami weryfikować swoje własne wizje i przekonania, jeśli obywatelom one nie odpowiadają. Moim zadaniem jako członkini Rady Akcji Demokracja jest właśnie weryfikowanie długofalowego kursu, tzn. tego, na ile poszczególne kampanie, które organizujemy, są zgodne z horyzontem, do którego dążymy.

Czyli pytacie obywatelki i obywateli, ale odpowiedzi muszą się mieścić w pewnych granicach, skoro macie jakiś „horyzont”?

Nie jesteśmy narzędziem do pisania petycji, mamy swoje wartości i swoją misję. Tyle że one muszą być realizowane w dialogu, co zajmuje dużo czasu organizacyjnego, kosztuje ludzką energię…

A jakie to są właściwie wartości?

Zdefiniowaliśmy je dosyć szeroko, ale nie abstrakcyjnie: praworządność, sprawiedliwość społeczna, dbałość o środowisko naturalne, równość w kategoriach płci i grup mniejszościowych…

A zdarzały się jakieś napięcia w kwestii tego, co się w tych wartościach mieści?

Takim przypadkiem była współpraca z ruchem Kukiza w kampanii przeciw podpisaniu umów TTIP i CETA; ostatecznie się na to zdecydowaliśmy. Tak bywa, gdy koalicjant podziela twój katalog wartości w dwóch sprawach, ale w pięciu innych nie. Konieczny jest wtedy pewien rodzaj pragmatyzmu i gotowość do ryzyka, ale kryteria muszą być zawsze jasne. Jeśli chcemy zaangażować ludzi na skalę masową, to nie możemy docierać wyłącznie do osób, które już mają lewicową tożsamość. Wychodzimy do ludzi ze sprawami, które są elementem dążenia do określonych wartości.

http://krytykapolityczna.pl/kraj/manifa-8marca-historia-korolczuk/embed/#?secret=VvlFv0vMu9

I szeroko zarzucacie sieć?

Działamy jak ruch społeczny, który w skali masowej mobilizuje ludzi efemerycznie, w danym momencie, przy danej kampanii, ale przy okazji buduje tkankę społeczną, relację między nimi a organizacją, daje narzędzia, by budować lokalne sieci współpracy. Ta relacja nie musi być cały czas bardzo intensywna, ale ważne, by trwała w dłuższym okresie…

A czy wyobrażasz sobie, że taki byt jak Akcja Demokracja przerodzi się w coś, co nie będzie tylko akcyjne?

Nad tym właśnie pracujemy, budując silniejszą strukturę dla ludzi działających lokalnie. Od nas dostają narzędzia takie jak Nasza Demokracja – gdy coś się u nich dzieje, mogą dzięki niemu przygotowywać petycje, komunikować się z innymi, angażować ludzi offline i online. Można powiedzieć, że budujemy infrastrukturę ruchu społecznego: rozwijamy sieć ludzi, którzy zgadzają się przynajmniej z częścią katalogu naszych wartości, a dzięki narzędziom, które im oferujemy, można ich szybko i sprawnie zmobilizować, gdy coś się dzieje.

Wartości, które wymieniałaś, składają się w zasadzie na agendę partii socjaldemokratycznej. Może się zarejestrujcie?…

Nie mamy pomysłu ani ambicji w tym kierunku. Nasza misja określa natomiast warunki brzegowe, których nie przekroczymy nawet wówczas, gdyby miało nam to bardzo poszerzyć bazę. Zazwyczaj działamy wraz z innymi organizacjami w zależności od tematu: jak sądy, to Stowarzyszenie Iustitia, jak kwestie ekologiczne, to np. Alarm Smogowy. Budujemy koalicje wokół konkretnej sprawy.

A są tacy ludzie, którzy się angażują we wszystko, co organizujecie? W cały pakiet? Jak sprawiedliwość społeczna – to sprzeciw wobec „śmieciówek”, jak praworządność – to obrona sądów, jak prawa człowieka – to prawo do aborcji?

To nie jest jeszcze duża grupa, ale rośnie. Proces trwa: ludzie uwrażliwieni w jednym obszarze mogą się uwrażliwić także w innych; chcemy uświadamiać im znaczenie kolejnych kwestii. Ponieważ pakiet wartości, o czym już mówiłam, nie jest przypadkowy, to zaangażowanie w temat aborcji daje szanse, że kogoś zaangażują też kampanie związane z czystym powietrzem. To działanie przez unaocznienie, czym jest realizacja wartości w poszczególnych obszarach.

Na łamach „Tygodnika Powszechnego” Paweł Marczewski kreślił taką dychotomię: z jednej strony szeroka lista wyborcza Polski antypisowskiej, czyli fantazja części liberalnych elit. A z drugiej logika „apki demokratycznej”, preferowana przez młodsze pokolenie: kiedy w danym momencie coś mi się nie podoba, to klikam, a nawet pójdę na demonstrację, ale nie łączy mi się to w żaden pakiet. Marczewski twierdzi, że taki pakiet musi stworzyć jakaś nowa partia. Jeśli dobrze rozumiem, według ciebie ten proces łączenia różnych spraw w tożsamość polityczną może zajść także poprzez serię kampanii społecznych koordynowanych wspólnym narzędziem?

Ale ty cały czas kombinujesz, jak z tego społeczeństwa zrobić skuteczną opozycję anty-PiS…

Właściwie w każdej sprawie PiS jest w kontrze do tych wartości, które określają waszą organizację.

W sprawach polityki socjalnej i sprawiedliwości społecznej niekoniecznie, ale nie w tym rzecz. Problem w tym, że aby powstała antypisowska opozycja, ludzie muszą być gotowi poprzeć jakąś partię opozycyjną. Tymczasem, te partie, które są już w parlamencie, nie robią nic by przedefiniować pole politycznej walki, a nowe muszą się dopiero wyłonić, albo wzmocnić – ten proces będzie długotrwały. Na politycznym kanibalizmie czyli przerzucaniu głosów z PO na Nowoczesną dalej się już nie zajedzie. Mamy dziś w Polsce 50 procent niegłosujących. Mnie długofalowo interesuje, co zrobić, żeby oni najpierw w ogóle się upolitycznili, a dopiero później upartyjnili. Nie można ich tak po prostu wciągnąć w orbitę polityczną za pomocą oferty partyjnej, bo jakby to było możliwe, to już by zagłosowali.

Może nie mieli na kogo?

W ostatnich wyborach oferta była naprawdę szeroka, dla każdego coś dobrego, od Korwina po Razem. Gdyby te 50 procent niegłosujących było gotowe do zaangażowania politycznego przez głosowanie na partię, to mieli świetną okazję; w 2015 teza o zabetonowaniu sceny politycznej się zdezaktualizowała. Mój problem jako socjolożki i aktywistki polega na tym, że trzeba tych ludzi zaangażować tak, by nie wymagać od nich od razu opowiedzenia się za partią. Poziom zaufania do państwa i partii jest tak niski, że nawet idealne pokrywanie się programu partyjnego z poglądami bądź sprawami, które nas oburzyły, nie przekłada się na oddanie głosu. Szczególnie w świecie, w którym nikt nie dyskutuje o programach…

Ale ustaliliśmy, że w konkretnych sprawach ludzie się angażują i zawsze angażowali, choć nie wszyscy potrafili to dostrzec. To jak zrobić ten krok w stronę głosowania na partie?

To przełożenie na pewno potrwa długo. Najpierw przechodzisz od pozycji obserwatora, któremu coś się nie podoba, do uczestnika protestu, który chce coś zmieniać. Jeśli uzyskasz poczucie sprawstwa, wpływu na rzeczywistość, to możesz przełamać niechęć i brak zaufania do polityki i systemu jako całości. W USA badano lokalne społeczności, analizując procesy tzw. disavowing politics, czyli deklaratywnego odrzucenia polityki systemowej w połączeniu z praktycznym zaangażowaniem politycznym. W Polsce jeszcze większa liczba osób niż w Stanach Zjednoczonych nie wierzy, że polityka wiąże się jakoś z dobrem wspólnym i że ma sens – zwłaszcza na poziomie ogólnokrajowym.

I żeby poczuli, że zaangażowanie ma sens, muszą najpierw zobaczyć, że to działa, jak wyjdą na ulicę? Muszą zaprotestować ileś razy i zmusić władzę, żeby się w jakiejś sprawie cofnęła?

Poczucie wpływu, siły, tzn. świadomość, że władza się z nami liczy, na pewno sprzyja zaangażowaniu. Ale jeśli mówimy o konkretnych kwestiach społecznych, które mogą się przerodzić w ruch polityczny, potrzebne są jeszcze dwa elementy. Po pierwsze, musi nastąpić moment formacyjny – coś takiego, co sprawia, że ludzie swój osobisty problem zaczynają traktować jako sprawę publiczną. To może być jakieś przełomowe doświadczenie życiowe, zwłaszcza rodzinne, albo moment poniżenia czy traumy w relacji z państwem – zderzenie z chaosem w szkole czy ze stanem służby zdrowia, propozycja jakiejś reformy, która dotyka nas cieleśnie, jak to było w przypadku Czarnego Protestu.

http://krytykapolityczna.pl/kraj/nam-sie-zaczelo-pod-dupa-palic-kim-sa-organizatorki-czarnego-protestu/embed/#?secret=7HztHXybgr

I wtedy ludzie wychodzą na ulice?

Wiele zależy od drugiego aspektu – legitymizacji problemu w sferze publicznej. Mówiliśmy dużo o tym, że wiele protestów i kwestii społecznych delegitymizowano, pomijano, wrzucano do worka z napisem „roszczenia”. Tak było z samodzielnymi matkami w sprawie funduszu alimentacyjnego, tak było ze związkowcami w budżetówce i nie tylko, z lokatorami…

W przypadku lokatorów to się zmienia. O „wkładce mięsnej” i przekrętach na reprywatyzacji piszą media głównego nurtu, a politycy i działacze społeczni robią na tym temacie kariery. Celebryci popierają dziś strajki w służbie zdrowia. Dyskutujemy o roli miast i samorządów jako szczególnych sfer demokracji i partycypacji. Rysują się jakieś ponadklasowe sojusze – a ludzie mają poczucie, że to zaangażowanie ma sens.

Tak, kolejne tematy przestają być niewidzialne. Nawet jednak powszechna wiara w sens protestu, publicznego zaangażowania nie przesądza jeszcze o tym, że ktoś pójdzie zagłosować, i do tego na opozycję. Na razie to prawicy udało się przełamać poczucie bezsilności i braku wpływu – ludzie widzą, że politycy mogą zmieniać rzeczywistość i w związku z tym PiS-owi poparcie rośnie. Także przedstawiciele i przedstawicielki nowych ruchów protestu bardzo jasno formułują żądania polityczne i widzą siebie w roli politycznych podmiotów. Powoli zaczynamy odrabiać spóźnioną lekcję polityczności społeczeństwa obywatelskiego. Po wszystkich niedawnych wystąpieniach jestem optymistką, jeśli chodzi o jego przyszłość w Polsce. Ale sami ludzie na ulicach polityki partyjnej nie odmienią.

krytykapolityczna.pl