PiS przywraca łatkę Polsce „chory człowiek Europy”

PiS naprawdę nie ma kadr. Wynika to przede wszystkim z podstawowej przyczyny: ktoś posiadający fach, mający pojęcie o jakiejś dyscyplinie i potrafiący kreować, nie będzie się garnął do nieudczników, partii specjalnej troski, w której lider musi zakłamywać swoją przeszłość opozycyjną w PRL-u, a bratu dorabiać legendę, bo w rzeczywistości byli postaciami siedmiorzędnymi, których nikt nie zapamiętał.

Nieszczeście dla kraju polega na tym, że ten przypadkowy zbiór polityków powinien zostać marginesem, folklorem politycznym, nie powinniśmy sobie zaprzątać nimi głowy, ani zastanawiać się, dlaczego nieudacznik nazywa innych gorszym sortem, elementem animalnym. Wszak takich z niedostatkiem rozumu można spotkać na każdym kroku, wystarczy wyjść z domu.

Partia bez kadr może promować tylko takie postaci jak Sabina Zalewska, która chciała zostać Rzecznikiem Praw Dziecka i pewnie jej udałoby się, bo przeszła kwalifikcja partyjne, w których trafnie odpowiedziała na pytania ideologicznie, iż życia zaczyna się od poczęcia, in vitro jakoby narusza prawo dziecka do tożsamości, a gender jest brzydkie, bo kler tak twierdzi. Zostałaby ta osoba funkcjonariuszem państwowym, ale traf chciał, że nie potrafi skonstruować myśli własnych i ucieka się do plagiatu, kradnie własność intelektualną. Wykrył to „Tygodnik Powszechny”, a przecież mogło się tak nie stać. I mielibyśmy to, co w PiS jest normą, iż „nikt nam nie powie, że białe jest białe” i Rzecznik Praw Dziecka, byłby faktycznym Rzecznikiem Obrony Rodziców przed Dzieckiem.

Inna kabareotwa postać, na którym kabarety się poznały, jednak jest ministrem, ucho prezesa, Mariusz Błaszczak. Ten modernizuje armię w ten sposób, że tworzy nową dywizję Wojsk Lądowych, czwartą. Kreowanie znów polega na tym, że jest ono markowane, mianowicie dywizja powstaje z dwóch istniejących brygad i trzeciej nieistniejącej. Generałowie łapią się za głowy, co też ten Szwejk Błaszczak wymyślił, a do tego umieszcza ją w Siedlcach, w miejscu, gdzie łatwo jest ją obejść w tzw. manewrze Paskiewicza, z którym sobie poradził Józef Piłsudski w 1920 roku. Generał Mirosław Różański zwraca uwagę: „Już dwa razy usiłowaliśmy pod Siedlcami powstrzymać ofensywę ze wschodu – raz w czasie powstania kościuszkowskiego, potem podczas powstania listopadowego. Bez rezultatu„.

Szwejki PiS kompromitują nas na zewnatrz. W walce ze społeczeństwem obywatelskim padła Ukrainka Ludmiła Kozłowska, szefowa Fundacji Otwarty Dialog. Została przez służby podległe Mariuszowi Kamińskiemu (przypominam: facio ma trzy lata do odsiadki, ułaskawiony został przez Dudę, ale taka łaska na pstrym koniu jeździ) wydalona z Polski i ze strefy Schengen na podstawie arbitralnej decyzji.

W tym przypadku (ale Błaszczak także) można z pełną odpowiedzialnością stwierdzić, iż mamy do czynienia ze spełnieniem życzeń Rosji. Nam się może wydawać, że co w Moskwie pomyślą, to politycy PiS dziwnym trafem to spełniają, otóż – nie! Działania Kremla w decyzjach PIS są widoczne aż nadto. Niemcy musieli odblokować status persony non grata dla Kozłowskiej, dzięki temu wystąpiła w Bundestagu w najsłynniejszym obecnie t-shircie „KONSTYTUCJA”.

Mamy wiedzę, że Moskwa maczała swoje palce na korzyść PiS w aferze podsłuchowej. Były szef ABW Krzysztof Bondaryk twierdzi nawet, że z taśmami to jeszcze nie koniec. Marek Falenta i jego kelnerzy więcej ich wyprodukowali: „Polska jest celem pierwszoplanowym dla działań roisyjskich służb specjalnych”. A taśmy: „jeśli są, to bedą wykorzystane”.

Więc nie bądźmi zdziwieni, że PiS działa z życzenia Kremla,  skłóca nas w Unii Europejskiej i z niej wyprowadza. Najlepsi do tego są Szwejkowie, nieudacznicy, jak wyżej wspomniani i nieukrywający swoich sympatii prorosyjskich tatuś Mateusza Morawieckiego, Kornel. To żaden tuz intelektualny, prawdziwy Szwejk. PiS spełnia coraz powszechniejsze w Europie przeświadczenie, że kraje Europy nie nadają się do integracji, solidarności między narodami, nie są w stanie wypełnić minimum standardów demokratycznych. Łatka „chory człowiek Europy” znowu jest aktualna dla Polski pod rządami PiS.

 

 

Krzysztof Bondaryk: Falenta zawsze miał jakieś relacje z PiS

13.09.2018

Marek Falenta „zawsze miał jakieś relacje z PiS”, a reprezentująca go kancelaria prawna, obsługuje również polityków PiS – mówił były szef Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego gen. Krzysztof Bondaryk.

  • – Tych nagrań było więcej, one są, być może w dyspozycji nie tylko polskich dysponentów. Czy mogą być wykorzystane? Jeśli są, to będą. To oczywiste – powiedział Bondaryk mówiąc o taśmach nagrywanych w warszawskich restauracjach
  • – Pan Falenta został skazany, natomiast śledztwo – moim zdaniem – ograniczyło się wyłącznie do rzeczy niezbędnych – stwierdził były szef ABW
  • Jego zdaniem „Polska jest celem pierwszoplanowym dla działań rosyjskich służb specjalnych”

Zespół śledczy Platformy Obywatelskiej ds. zagrożeń bezpieczeństwa państwa zajmował się dziś „rolą Marka Falenty i PiS w strategii rosyjskich służb specjalnych”. Gościem zespołu był były szef ABW gen. Krzysztof Bondaryk.

Po rozpoczęciu obrad, przypomniano opublikowany w ubiegłym tygodniu artykuł „Polityki”. Tygodnik podał, że tzw. afera taśmowa, która wybuchła w 2014 roku, była rozgrywana przez rosyjskie służby. Z ustaleń tygodnika wynika, że zleceniodawca podsłuchów biznesmen Marek Falenta miał dług wobec rosyjskiej spółki, który sięgał 20 mln dolarów. Aby spłacić zaległości, zdecydował się współpracować z ludźmi z otoczenia PiS i „odpalił taśmy”.

– Stawiamy bardzo jasne pytanie: czy służby rosyjskie miały wpływ na nagrywanie polityków PO w 2014 r.? I czy w konsekwencji miały wpływ na wybory parlamentarne w 2015 r.? – pytała kierująca zespołem posłanka PO Joanna Kluzik-Rostkowska.

Gen. Bondaryk ocenił, że „nagranie tylko polityków PO jest zadziwiającym przypadkiem”. – Natomiast nie wszystkie taśmy, z tego co prasa doniosła, zostały upublicznione – zaznaczył. – Tych nagrań było więcej, one są, być może w dyspozycji nie tylko polskich dysponentów. Czy mogą być wykorzystane? Jeśli są, to będą. To oczywiste. Chyba, że zawierają elementy, które można wykorzystać w inny sposób, poprzez bezpośredni szantaż osób – powiedział.

– Pan Falenta został skazany, natomiast śledztwo – moim zdaniem – ograniczyło się wyłącznie do rzeczy niezbędnych. Z tego, co mi wspominał kiedyś mój następca, zawiadomienie dotyczyło również działalności w zorganizowanej grupie przestępczej. Te wnioski nie zostały przez prokuraturę uwzględnione, co prawda było to już w przededniu wyborów, co może być zrozumiałe, tak, żeby ograniczyć całą aferę tylko do afery kelnerów i do afery kryminalnej – mówił Bondaryk. – To jest pytanie, dlaczego tych wątków prokuratura wtedy nie podjęła? – dodał.

Bonaryk: Polska jest pierwszoplanowym celem dla działań rosyjskich służb specjalnych

Były szef ABW podkreślił, że Polska nie była i nie jest obojętna rosyjskim służbom. – Polska, jako kraj o ugruntowanej, silnej pozycji w UE, szczególnie po 2013, 2014 r., kiedy zaangażowano siły na wsparcie przemian demokratycznych na Ukrainie, stała się celem pierwszoplanowym dla działań rosyjskich służb specjalnych – podkreślił Bondaryk.

– Z mojego doświadczenia wynika, że byliśmy w stanie odpowiedzieć na inspiracje rosyjskie do pewnego momentu, natomiast dzisiaj, z uwagi na geometryczny rozwój mediów społecznościowych i świata cyfrowego, gdzie zostaliśmy w tyle, raczej jesteśmy w stanie odpowiadać na echa rosyjskich inspiracji. Już ta inspiracja wprost się dokonała, zakorzeniała się – mówił b. szef ABW. Jak dodał, strategią Rosjan jest rozbicie UE, wypchnięcie USA z Europy i wprowadzenie podziałów wśród krajów UE.

Bondaryk komentował też obecny stan służb specjalnych w Polsce. – W przeciągu trzech lat, można ocenić, że jedna trzecia personelu ABW odeszła – na emeryturę, do innych służb, trudno powiedzieć, nie ma. Nabór też jest niewielki. Tendencja likwidatorska, czyli likwidowanie struktur terenowych kontrwywiadu jest wysoce niepokojąca z uwagi na zagrożenie i rosyjskie, a także na zagrożenie – o którym się mówi – terrorystyczne, które może do nas kiedyś dotrzeć – mówił Bondaryk.

Były szef ABW oświadczył, że nie rozumie, dlaczego struktury terenowe Agencji zostały zlikwidowane. Dodał, że likwidowanie rozpoczęło się w 2016 r.; od tego czasu zlikwidowano delegatury ABW w Warszawie, Wrocławiu, Zielonej Górze, Szczecinie, Rzeszowie, Łodzi, Krakowie.

Ujawnione w tygodniku „Wprost” taśmy wywołały w 2014 r. kryzys w rządzie Donalda Tuska. Sprawa dotyczyła nagrywania od lipca 2013 r. do czerwca 2014 r. w warszawskich restauracjach osób z kręgów polityki, biznesu oraz funkcjonariuszy publicznych. Nagrano m.in. ówczesnych szefów: MSW – Bartłomieja Sienkiewicza, MSZ – Radosława Sikorskiego, resortu infrastruktury i rozwoju – Elżbietę Bieńkowską, prezesa NBP Marka Belkę i szefa CBA Pawła Wojtunika. W 2016 r. Sąd Okręgowy w Warszawie skazał Falentę w tzw. aferze podsłuchowej na 2,5 roku więzienia.

onet.pl

Absurdalna decyzja ministra Błaszczaka. Czeka nas gigantyczna międzynarodowa kompromitacja?

​Trzy dni temu w Siedlcach Mariusz Błaszczak zapowiedział utworzenie czwartej dywizji Wojsk Lądowych – “2018 rok to rok, w którym podejmujemy decyzje, dzięki którym Wojsko Polskie będzie liczniejsze i dobrze wyposażone” – zapowiadał minister. Wskazał, że zdolności obronne kraju wzrosną dzięki sformowaniu nowej dywizji. Mówił też o powołaniu nowej brygady, która będzie się składała z żołnierzy przystępujących do służby wojskowej. Zapowiedział również rozpoczęcie kampanii, którą nazwano “​Zostań żołnierzem RP”. Specjaliści z branży od razu oznajmili, żeby nie ulegać słowom ministra, że w armii powstanie nowa jakość i nagle armia będzie mocniejsza. Do tej kwestii odniósł się w dzisiejszym wywiadzie dla Gazety Wyborczej gen. Mirosław Różański.

Generał samą decyzję uważa za irracjonalną. Utworzenie nowej dywizji nie jest działaniem strategicznym, ale populistycznym gestem przedwyborczym. Decyzja nie zwiększa ani liczby żołnierzy, ani bezpieczeństwa Polski. – “Ta dywizja jest tworzona z dwóch brygad już istniejących i zapowiedzianej nowej brygady, której jeszcze nie ma” – mówi Wyborczej. Pytany o tworzenie armii o potencjale 200 tys. żołnierzy mówi, że to jest zapowiedź kompletnie bez pokrycia, dopóki rząd nie określi etatów, a Sejm nie przydzieli pieniędzy. Dodał, że od ogłoszenia utworzenia nowej dywizji, nie przybyło ani jednego etatu i ani jednej złotówki.

Dowództwo nowej dywizji ma być sformowane w Siedlcach, to w linii prostej 70 kilometrów od wschodniej granicy. Różański przypomina fakty historyczne. – “Już dwa razy usiłowaliśmy pod Siedlcami powstrzymać ofensywę ze wschodu – raz w czasie powstania kościuszkowskiego, potem podczas powstania listopadowego. Bez rezultatu” – stwierdza. Generał mówi także o ustaleniach warszawskiego szczytu NATO w 2016, gdzie zobowiązaliśmy się do budowy dowództwa dywizji, które będzie dowodziło natowskimi batalionami w Polsce, na Litwie, Łotwie i Estonii. O tym zobowiązaniu mówi, że czeka nas kolejna kompromitacja. Bataliony natowskie już są, ale dowództwa dywizji nie ma i nie wiadomo kiedy powstanie.

Mariusz Błaszczak zaczął tworzyć wrażenie dynamicznego rozwoju armii i zwiększania jej potencjału, zaprzęgając armię do kampanii wyborczej. To o czym mówi szef MON, nie ma nic wspólnego z rzeczywistością, która jest brutalna dla obecnego stanu armii. Praktycznie wszystkie programy modernizacyjne od momentu przejęcia władzy przez Prawo i Sprawiedliwość stanęły w miejscu. Pod koniec sierpnia portal Defence24.pl podał informację o konkursie dla samorządów, w którym mogą się zgłaszać po dotacje na budowę lub remont strzelnic. Warunkiem jest złożenie wniosku do 21 września czyli na kilka chwil przez wyborami samorządowymi. Do rozdysponowania jest 40 mln zł. Warunkiem jest pokrycie przez samorząd minimum 20 proc. kosztów. Naturalnie to wszystko jest zwykłym przypadkiem i nie ma nic wspólnego w nadchodzącymi wyborami.

Źródło: Gazeta Wyborcza 

crowdmedia.pl

Polski rząd znów się ośmieszył. Niemcy pokazały PiS środkowy palec

Rząd Prawa i Sprawiedliwości po rak kolejny skompromitował się na arenie międzynarodowej. Zaskakujący finał przybrała sprawa Ludmiły Kozłowskiej, szefowej Fundacji Otwarty Dialog, którą podległe Mariuszowi Kamińskiemu służby wydaliły z Polski i całej Strefy Schengen, wykorzystując w celach politycznych furtkę prawna, jaką daje wpis niepożądanej osoby do Systemu Informacyjnego Schengen. Polski rząd uważał, że może być bezkarny, jednak stało się inaczej. Miejsce w szeregu Warszawie postanowił bowiem pokazać Berlin, wydając działaczce wizę, która umożliwia jej ponowny wjazd do Unii Europejskiej. Co więcej, PiS zależało, aby odciąć Ludmiłę Kozłowską od kontaktów z europejskimi politykami, tymczasem Niemcy pokazały, co o tym myślą, zapraszając szefową fundacji na wysłuchanie do niemieckiego parlamentu, które odbędzie się pod znamiennym hasłem “Prawa człowieka w niebezpieczeństwie – demontaż praworządności w Polsce i na Węgrzech”.

Jest to całkowity blamaż państwa polskiego, które zostało ośmieszone przez dążenia PiS do personalnej zemsty za działalność antyrządową męża działaczki. Niemcy pokazały ponownie Polsce, że nie może ona naginać reguł obowiązującej gry. W społeczności międzynarodowej w przeciwieństwie do polskiego Sejmu mają obowiązywać jeszcze standardy.

Najciekawsze jest jednak to, że taka reakcja Niemiec była całkowicie do przewidzenia, ale zaślepieni w poczuciu własnej władzy politycy PiS woleli ignorować sygnały ostrzegawcze. Berlin dał bowiem już raz Warszawie znać, że takie praktyki nie będą akceptowane.

W listopadzie 2017 r. Polska zablokowała wjazd na teren Polski i całej strefy Schengen Światosława Szeremety, sekretarza ukraińskiej Komisji ds. Wojen i Represji Politycznych. Była to polityczna presja ze strony ówczesnego szefa MSZ Witolda Waszczykowskiego. Jednak na przekór rządowi już niecałe dwa tygodnie później ukraiński polityk przechadzał się po Berlinie z niemiecką wizą w ręku.

Tym samym widać jak na dłoni, że są obszary, gdzie Warszawa nie może być bezkarna. Wbrew narracji prorządowych mediów Niemcy boją się bowiem uderzać bezpośrednio w Polskę i mocno interweniować w nasze krajowe sprawy. Pozostawiono to Komisji Europejskiej, podczas gdy sam Berlin zachowuje na tyle dużą rezerwę, że niemieckie władze są za to krytykowane przez krajowe media. Taryfa ulgowa kończy się jednak wyraźnie w momencie, kiedy polscy politycy próbują przenieść swoje metody na grunt europejski, co zagraża całemu zaufaniu wewnętrznemu we wspólnocie, a na to nasi zachodni sąsiedzi nie mogą dać przyzwolenia.

Źródło: onet.pl

crowdmedia.pl

Nawet PiS zrezygnował z Zalewskiej, która chciała być Rzecznikiem Obrony Rodzica przed Dzieckiem

Czy życie zaczyna się od poczęcia? Czy in vitro może „naruszać prawo dziecka do tożsamości”? Co z ideologią gender czy małżeństwami jednopłciowymi? – przepytywali w komisji sejmowej posłowie PiS kandydatów na Rzecznika Praw Dziecka. Jedynie kandydatka PiS Sabina Zalewska przeszła ten test ideologiczny, ale i ona odpadła. Czy to koniec urzędu RPD?

12 września 2018 roku na wspólnym posiedzeniu Komisji Edukacji i Komisji Polityki Społecznej posłowie odrzucili wszystkie kandydatury na urząd Rzecznika Praw Dziecka. Marek Michalak – poprzedni Rzecznik – kadencję zakończył 27 sierpnia 2018.

Rekomendacji nie dostała również kandydatka PiS, pedagog dr Sabina Lucyna Zalewska. Za jej kandydaturą głosowało 2 posłów, przeciw było – 31, wstrzymało się – 27.

Zarzut plagiatu, tytułowanie się nieprawdziwym stopniem naukowym, nazywanie Sejmu Dzieci i Młodzieży „indoktrynacją do ideologii demokratycznej”, która wytwarza poczucie „bezalternatywności” [red – do tejże demokracji], podważanie sensu instytucji Rzecznika Praw Dziecka, dopuszczanie kar cielesnych wobec dzieci – to wszystko za dużo nawet dla PiS. Sabina Zalewska po posiedzeniu komisji ogłosiła, że wycofuje swoją kandydaturę na RPD.

Przepadli też zgłoszony przez Kukiz ’15 i posłów niezależnych dr Paweł Szczuciński-Kukiz, a także kandydatka koalicji organizacji pozarządowych, Platformy Obywatelskiej, Nowoczesnej i PSL – prof. Ewa Jarosz.

Ta ostatnia otrzymała największe poparcie (26 posłów za, 32 przeciw, 2 się wstrzymało). To jednak nie wystarczyło. Żeby dostać pozytywną rekomendację kandydaci musieli zdobyć więcej głosów „za” niż „przeciw”.

Ideologiczna droga do urzędu

Jeszcze przed posiedzeniem komisji „Wprost” podał, że PiS nie poprze dr Sabiny Lucyny Zalewskiej także na sali plenarnej (głosowanie zaplanowane jest dziś, 13 września). Nową kandydatką PiS na urząd Rzecznika ma być według tygodnika małopolska kurator oświaty Barbara Nowak.

Nowak znana jest z ideologicznych interwencji w edukację (np. odwoływanie warsztatów antydyskryminacyjnych), a także – z antysemickich wpisów. „Gazeta Wyborcza” spekuluje, że innym wariantem jest likwidacja urzędu i przekazanie kompetencji Rzecznika Praw Dziecka komuś innemu.

Po przebiegu wczorajszej wielogodzinnej debaty w komisjach pewne jest, że jeśli dojdzie do kolejnego głosowania, to ton dyskusji napędzać będzie ideologiczny dyktat.

PiS pyta o gender

W pytaniach posłów PiS prawa dziecka w Polsce w XXI wieku znalazły się na kompletnym marginesie, pytano przede wszystkim o poglądy kandydatów i kandydatek na:

  • prawo do aborcji;
  • „ideologię gender”;
  • małżeństwa jednopłciowe;
  • „obronę życia nienarodzonego”;
  • ciąże nieletnie i kwestię antykoncepcji.

Awantura z Zalewską o „klapsy”, plagiat i demokrację

Najwięcej kontrowersji wzbudziła kandydatka zgłoszona przez PiS. Dr Sabina Lucyna Zalewska została wnikliwie prześwietlona przez media. Najpierw przypomniano fragmenty jej publikacji, w których:

  • dowodziła, że „zakaz kar cielesnych to ideologia”;
  • Sejm Dzieci i Młodzieży nazywała „modą” i „indoktrynacją do ideologii demokratycznej, która wytwarza myślowe stereotypy mające wykazać bezalternatywność systemu demokratycznego”;
  • podważała sens instytucji Rzecznika Praw Dziecka.

Później „Tygodnik Powszechny” zarzucił Zalewskiej, że jej dorobek naukowy to plagiat. Tekst „Pomiędzy prawami dziecka, a pajdokracją” miał być kompilacją nawet 12 różnych artykułów naukowych. Po publikacji tygodnika Uniwersytet im. Kardynała Stefana Wyszyńskiego, na którym zatrudniona jest Zalewska, wszczął wobec pedagog postępowanie dyscyplinarne.

I na tym właśnie skupili się posłowie i goście zadając kandydatce PiS pytania podczas komisji. Zalewska odpowiedzi zaczęła od kategorycznego stwierdzenia, że „nie jest za aborcją i antykoncepcją u nieletnich” i na szczęście ustawa o Rzeczniku [red. – chodzi o art. 6] daje możliwość stwierdzenia, że „życie zaczyna się od poczęcia”.

Tłumaczyła, że jej krytyczna wypowiedź na temat urzędu Rzecznika Praw Dziecka wynika z oceny dotychczasowej działalności Rzecznika. Przekonywała, że rodzice boją się tej instytucji. Dlaczego? Bo dzieci szantażują nią własnych rodziców.

Klapsy to dla niej wyraz bezradności rodziców. Karkołomnie próbowała udowodnić, że to rodzic, który daje klapsa jest bardziej „bezsilny”, niż dziecko, które go dostaje.

Prosiła też, by rozróżniać „prawdziwą przemoc” od „klapsów”.

Mówiła, że przez lata słyszała wiele o prawach i wolnościach dziecka, ale nigdy o obowiązkach. Jako Rzeczniczka życzyłaby sobie, by więcej było tego ostatniego, bo przecież od rodziców wymaga się tej triady.

Zalewska brzmiała jakby kandydowała na urząd Rzecznika Obrony Praw Rodzica przed Dzieckiem.

Prof. Marek Konopczyński w imieniu profesorów pedagogiki i psychologii zapytał Zalewską na jakiej podstawie tytułuje się psychologiem. „Pani skończyła nauki o rodzinie ze specjalizacją psychologiczną, a ta nie uprawnia do wykonywania zawodu” – mówił.

„Środowisko pani zaufało nadając stopień doktora. Jak wyobraża sobie pani swoją wiarygodność i edukowanie młodzieży do prawdy, gdy jest pani autorem szeregu elementów kradzieży intelektualnej?” – pytał Konopczyński.

Zalewska na pytanie o tytułowanie się zawodem psychologa odpowiedziała, że „dostała kiedyś taki dyplom”, a pracodawcy nigdy nie zgłaszali żadnych zastrzeżeń. Podobnie tłumaczyła zarzuty dotyczące plagiatu, bo przecież „uczelnia nigdy nie wątpiła w jej dorobek naukowy”.

Tak czy inaczej posłowie PiS wstrzymali się od głosu i kandydatura Zalewskiej nie zdobyła pozytywnej rekomendacji.

Prawa dziecka według PiS

Pozostała dwójka kandydatów została przepytana przez PiS o własne poglądy – niekoniecznie na prawa dziecka. Poseł Jan Klawiter pytał o stosunek do „ideologii gender, dzieci nienarodzonych, małżeństw jednopłciowych, in-vitro”. Posłanka Anita Czerwińska zadała pytanie o „tradycyjny model rodziny”, a Bernadeta Krynicka o „stosunek do ciąż u nieletnich, aborcji i antykoncepcji”.

Błażej Kmieciak z Ordo Iuris pytał czy zapłodnienie pozaustrojowe może „naruszać prawo dziecka do tożsamości”. A przedstawiciel Fundacji „Mamy i Taty” pytał jak ograniczyć plagę rozwodów.

oko.press

Prof. Jan Hartman: wpuszczono nas do UE, a my nawet nie udajemy wdzięczności

13.09.2018

Prof. Jan Hartman był gościem Piotra Kędzierskiego w programie „Onet Rano.”. Wypowiedział się on m.in. na temat polskiej polityki zagranicznej. – Odbudowa międzynarodowej pozycji Polski będzie wymagała wielu lat. Dopóki na zachodzie są czynni zawodowo obecni politycy, to będą pamiętać, że Polska może odpłynąć w jednej chwili. Jedne wybory i Polski nie ma, tzn. jest wrogiem Unii, jest szkodnikiem i pasożytem – powiedział. – Za kilka lat to się może unormować, ale szok jest ogromny. Myśmy zostali obdarowani niesamowitym darem, nie tylko w sensie pieniędzy, ale zaufano nam, że my chcemy tej wolności. Wpuszczono nas do UE i przymknięto oko na tysiąc spraw i okazuje się, że my nawet nie udajemy wdzięczności, a Polski prezydent mówi: co to za wspólnota. To jest naprawdę żenujące – dodał.

onet.pl