Opozycja nie skorzystała, aby być silna razem

PiS wygrało wybory, partia Jarosława Kaczyńskiego będzie formowała rząd. Czy nadal premierem będzie Mateusz Morawiecki, czy jednak Jarosław Kaczyński zdecyduje się ziścić swoje marzenia i wziąć rząd w swoje ręce, z punktu opozycji nie jest ważne.

Mimo, że PiS osiągnął najlepszy wynik wyborczy po 1989 roku, nie jest on lepszy od całej opozycji – pomijając Konfederację Korwin-Mikkego. Koalicji Obywatelskiej, SLD-Lewicy i PSL-owi należy się solidna refleksja, gdyż osiągnęli razem (wg latte poll) poparcie 48,9 proc. wyborców wobec 43,6 PiS.

Trudno więc będzie propagandowo motywować bezprawie i łamanie Konstytucji przyzwoleniem mitycznego suwerena, bo akurat większy suweren jest po stronie opozycji.

Mniejszy suweren wysyła na Wiejską więcej przedstawicieli niż większy. I to jest ten paradoks przeliczenia głosów wg metody d’Hondta.

Opozycja ma więc powód pluć sobie w brody, nie skorzystała aby być silna razem. Silniejszy okazał się być głupszym, przegrał ze słabszym.

Jeżeli doda się do tego niewątpliwie nieuczciwą grę polityczną PiS, a taką jest propaganda goebbelsowska dawnych mediów publicznych, a także „kupowanie” wyborców gruszkami na wierzbie, możemy ocenić realną siłę polityczną PiS.

I za to przyjdzie nam wszystkim zapłacić. A Jarosław Kaczyński będzie grał w swoją grę, w której jest najlepszy: skłócaniem społeczeństwa, tworzeniem podziałów. Aby ta toksyczna polityka była dla niego skuteczna PiS musi dokończyć „reformowanie” sądów oraz repolonizowanie mediów.

Już nie będzie oglądania się na instytucje unijne, na żadną Komisję Europejską, bądź wyroki Trybunału Sprawiedliwości UE, czy reformowanie sądów jest zgodne z prawem unijnym. Dyplomacja Kaczyńskiemu jest zresztą do niczego potrzebna, zmarginalizowanie Polski jest celowym zamiarem, gdyż zawsze można postawić Polskę w roli ofiary Brukseli, bądź Niemiec, aby tym łatwiej forsować polexit.

Opozycja jest silniejsza od PiS, ale to partia Kaczyńskiego wygrała wybory. Największym błędem poprzedniej kadencji Sejmu było niewykorzystanie przez opozycję siły społeczeństwa obywatelskiego. W nowej kadencji ruchy obywatelskie dadzą o sobie znać z taką samą siłą, a może większą, bo są świadome deprawacji i degeneracji PiS.

Zapowiadają się więc „ciekawe czasy”, oby były one nieciekawe dla PiS. Opozycja będzie rosła w siłę, bo będzie przybywać niezadowolonych z rządów partii Kaczyńskiego.

 

 

Schetyna musi odejść? Raczej nie, bo pomagamy Kaczyńskiemu

Wybory parlamentarne 2019. W kampanii patologię władzy, korupcję, jej afery ujawniały jedynie media. Nie słyszałem wyraźnych, mocno krytycznych słów ze strony polityków opozycji. Dlatego uważam, że w Platformie potrzebne są odważne zmiany i nowe przywództwo – wyniki wyborów komentuje Władysław Frasyniuk, legendarny opozycjonista z czasów PRL.

– Wstępne wyniki wyborów pokazały, że z naszej, czyli opozycyjnej strony nie było tak mocnej oferty, która zapewniłaby wygraną. Ale jak mogło być inaczej, jeśli to Olga Tokarczuk, laureatka Literackiej Nagrody Nobla, wygłosiła najbardziej porywające przemówienie w czasie tej kampanii wyborczej – mówi Władysław Frasyniuk.

Wybory parlamentarne 2019. Nobel dla Tokarczuk a wynik

Jak podkreśla Frasyniuk, nikt z opozycyjnych polityków nie mówił tak wyraźnie jak Tokarczuk o zagrożeniu demokracji w Polsce.

Dlatego głęboko wierzył, że słowa naszej wybitnej pisarki mogły wpłynąć na niższe poparcie niedemokratycznych partii.

– W kampanii patologię obecnej władzy, korupcję, jej afery ujawniały i pokazywały jedynie media. Nie słyszałem wyraźnych, mocno krytycznych słów ze strony najważniejszych polityków opozycji. Dlatego uważam, że w Platformie potrzebne są odważne zmiany i nowe przywództwo. W kontekście przyszłości widzę przestrzeń dla dwóch silnych formacji – liberalnej oraz lewicowej, które wspólnie będą w stanie odsunąć PiS od władzy – podkreśla.

I dodaje: – Źle wróży Polsce fakt, że do Sejmu mogą wejść posłowie Konfederacji. W tym przypadku nie mam cienia wątpliwości, że to Jarosław Kaczyński ze swoim nacjonalizmem uruchomił nacjonalizm, jak nową formę patriotyzmu, i stworzył przestrzeń dla tak nacjonalistycznych, podważających demokrację ugrupowań. Paradoksalnie kilka dni przed wyborami słyszałem głosy, że Konfederacja razem z partiami opozycyjnymi miałaby w koalicji odsunąć obecną władzę. Takie podejście źle świadczy o opozycji. Wstępne wyniki komentuję na gorąco, chwilę po ich ogłoszeniu, dlatego ciągle mam nadzieję, że one jeszcze się zmienią, że PiS będzie miał poparcie niższe niż 40 procent, a Konfederacja nie wejdzie do Sejmu.

Wyjałowienie partii politycznych. Na marginesie wyborów parlamentarnych

Wiele się nie zmienia. Według sondażu late poll PiS ma dokładnie tyle samo poparcia, co wcześniej 43,6 proc. podobnie jak i Koalicja Obywatelska – 27,4 proc.; Nieco rośnie SLD – 12,4 proc. a PSL spada – 9,1 proc.; Konfederacja bez zmian 6,4 proc.

Jak wygląda podział mandatów wg wyników sondażu? PiS bierze 239 mandatów, KO – 131 mandatów, SLD – 46 mandatów, PSL – 30 mandatów , Konfederacja – 13 mandatów, inne ugrupowania 1.

Według wcześniejszych wyników exit poll IPSOS dla TVN24 SLD miało 11,9 proc., a PSL 9,6. Reszta ugrupowań zmian nie notuje. Frekwencja wyniosła 61,6 proc.

Jarosław Kaczyński komentował wyniki ze sztabu na gorąco. – Przed nami cztery lata ciężkiej pracy, bo Polska musi się dalej zmieniać i musi się zmieniać na lepsze. To, co było naszą siłą, czyli wiarygodność, dotrzymywanie słowa, musi trwać. Musimy podtrzymać naszą wiarygodność. Grzegorz Schetyna z kolei mówił, że wciąż wierzy w zwycięstwo w Senacie.

– Wszystko jest przed nami. Przed nami są kolejne wybory, wybory prezydenckie, i tam też będziemy gotowi i te wybory wygramy. To jest nasza obietnica – mówił Schetyna.

Janusz Korwin-Mikke, mimo że sondaże wskazują, że Konfederacja do Sejmu wchodzi, jest ostrożny. – Ostatnio mieliśmy 6,1 i wyszło 4,5 proc. w związku z tym ja bym się w tej chwili nie cieszył – mówił.

Wyniki wyborów komentują też liderzy Lewicy. Podczas wieczoru wyborczego, stojąc obok lidera Wiosny Roberta Biedronia i lidera Lewicy Razem Adriana Zandberga, przewodniczący SLD Włodzimierz Czarzasty powiedział: „Ty nie miałeś nic, on nie miał nic, ja nie miałem nic, razem wróciliśmy do Sejmu”.

– Przywrócimy braterstwo. Będziemy łączyć Polskę i Polaków. To jest nasz cel – zapewnił Władysław Kosiniak-Kamysz.

A Paweł Kukiz mówi, że zadowolony nie jest. – Z tych wstępnych badań wynika, że jedna partia będzie miała samodzielną władzę – powiedział.

Zwycięstwo PiS zwiększa prawdopodobieństwo bankructwa całego postsolidarnościowego układu politycznego. Dokładnie tego Polska potrzebuje – pisze w powyborczym komentarzu Witold Jurasz.

  • PiS i PO są w równym stopniu intelektualnie wyjałowione i niezdolne do modernizacji Polski
  • Gdyby PO doszła do władzy, to w 2023 r. wybory wygrałby PiS
  • Platforma Obywatelska kolejnych czterech lat w opozycji nie przetrwa. PiS nie przetrwa zaś kolejnych czterech lat u władzy
  • Jeśli polski biznes zaangażuje się w politykę, ta może się zasadniczo za cztery lata zmienić. Alternatywą jest 80-letni Jarosław Kaczyński walczący o władzę z 70-letnim Donaldem Tuskiem.

PiS wygrał wybory parlamentarne. Z jednej strony nie powinno być to dla nikogo zaskoczeniem, ale z drugiej – zważywszy na niemal całkowite już wyjałowienie intelektualne Prawa i Sprawiedliwości – jednak trochę jest. Polska polityka w pewnym sensie przypomina politykę międzynarodową, przy czym niestety tylko w tym, co nie budzi optymizmu.

Współczesna polityka międzynarodowa tym się różni od tej z przeszłości, że o ile w przeszłości miało miejsce starcie potężnego Związku Sowieckiego z jeszcze potężniejszym Zachodem, to obecnie mamy do czynienia z konfliktem słabej Rosji z teoretycznie silniejszym, a praktycznie jeszcze słabszym Zachodem.

Najzabawniejsze jest przy tym to, że strona tak naprawdę silniejsza, czyli Zachód jest w praktyce słabszy i przegrywa dlatego, że nie chce mu się wygrać. W Polsce strona silniejsza, dysponująca przecież niezmiennie większymi zasobami, przegrywa z prawicą z dokładnie tych samych powodów. Po pierwsze nie chce się jej wygrać, po drugie przewodzą jej ludzie miałcy i wreszcie po trzecie jest jeszcze bardziej niż PiS intelektualnie wyjałowiona.

Wybory parlamentarne 2019. Relacja na żywo

Platformie trudno byłoby rządzić

Jeśli spojrzeć na sprawę z pewnego dystansu, to być może dobrze, że Platforma Obywatelska nie wygrała wyborów. Gdyby tak się bowiem stało, niechybnie okazałoby się, że partia reprezentująca tak zwane liberalne elity bynajmniej nie jest ani liberalna, ani elitarna, a co gorsza nie jest w ogóle przygotowana do sprawowania rządów. Mając silną opozycję (gdyby PiS oddał władzę, nie byłby to przecież nokaut) i wrogo nastawionego prezydenta Platformie trudno byłoby rządzić Polską. Jej rządy szybko zaczęłyby więc buksować.

Co gorsza przez cztery lata czyśćca opozycji PO ani tym bardziej wspierający ją celebryci nie zrozumieli, że ciągłe powtarzanie, że biedniejsi Polacy przepijają 500 plus, są bezmyślni, niczego nie czytają etc. jest błędem. Zapewne narracja taka, w razie zwycięstwa wyborczego, uległaby tylko wzmocnieniu. Najprawdopodobniej więc Prawo i Sprawiedliwość wróciłoby w 2023 r. do władzy, przy czym partia ta w opozycji przeszłaby dokładnie taką samą ewolucję, jaką przeszła w latach 2007-2015. Wtedy niczego się nie nauczyła i nie wyciągnęła żadnych wniosków, a jedynie się zradykalizowała.

PiS w 2023 r. byłby więc wersją turbo samego siebie. Nieuchronnie więc w 2027 r. doszłoby do kolejnego starcia obozu liberalnego i zjednoczonej prawicy, z tą jedynie różnicą, że liderzy obu obozów byliby już pacjentami klinik geriatrycznych. W wyborach w 2031 r. debata dotyczyłaby zapewne tego, czy 60 lat wcześniej Lech Wałęsa jako młody robotnik rzeczywiście seryjnie wygrywał w lotto oraz czy 40 lat wcześniej siły postsolidarnościowe powinny się były układać z komunistami i czy aby wieczny lider prawicy nie brał w tym udziału. W IPN szukano by zaś teczek na tych, którzy w PRL donosili (pani w przedszkolu). I jedynie weterani PZPR nie zabieraliby głosu w dyskusji, bowiem byliby już nieboszczykami.

Wydmuszki, nie partie

Zwycięstwo PiS-u jest więc w pewnym sensie dobrą wiadomością. W języku angielskim istnieje wyrażenie, które trudno przetłumaczyć na język polski, a które brzmi „morally currupt”, czyli „moralnie skorumpowany”. Używa się go dla określenia kogoś, kto w nic już nie wierzy. Odnoszę wrażenie, że określenie to idealnie opisuje obecną kondycję zarówno Prawa i Sprawiedliwości, jak i Platformy Obywatelskiej.

Jarosław Kaczyński: otrzymaliśmy dużo, ale zasługujemy na więcej

Ugrupowania te są wydmuszkami, a nie żadnymi partiami politycznymi. Platforma Obywatelska kolejnych czterech lat w opozycji nie przetrwa. PiS nie przetrwa zaś kolejnych czterech lat u władzy (a jeśli przetrwa to już wyłącznie – jak w pewnym momencie PO – jako sprawna maszyna PR, której najstarsi aktywiści dawno już nie będą pamiętać, że kiedyś zapewne o coś im chodziło). Innymi słowy – zwycięstwo PiS zwiększa prawdopodobieństwo bankructwa całego postsolidarnościowego układu politycznego. Dokładnie tego Polska potrzebuje. Tyle, że niestety może się okazać, że już całkiem przegniłe PiS i PO w sytuacji braku alternatywy będą dalej ze sobą walczyć.

Tymczasem można oczywiście obawiać się narastającego w Prawie i Sprawiedliwości – a w ślad za tym i w państwie – autorytaryzmu. Nawet jeśli prawica zbuduje w Warszawie Budapeszt, będziemy mieli przecież do czynienia nie z komunistyczną dyktaturą, ale z autorytarnym zapaszkiem, który w połączeniu ze smrodkiem hipokryzji oraz naftaliny i wonią zgnilizny może okazać się w końcu nieznośny dla polskiego biznesu, który – gdyby tylko chciał – już dawno mógłby stworzyć nowe siły polityczne. Szkoda oczywiście, że weterani Solidarności kojarzyć się będą młodym ludziom z takimi niezbyt miłymi zapachami, ale z tych sił politycznych – o ile nie stanie się nic nieoczekiwanego – już nic nowego się nie narodzi.

Czas na biznes

Co ciekawe, nowe rodzi się w sile, która wydawała się skazana na śmietnik historii, tj. Lewicy. Tam równoważy się młodzieńczy idealizm i pragmatyzm starych działaczy. W demokracji skądinąd, to dobra kombinacja, bo jak pokazują PiS z jednej i PO z drugiej strony, nadmiar idealizmu łatwo przeradza się w fanatyzm, a nadmiar pragmatyzmu w cynizm.

Lewica wraca do Sejmu. Będzie trzecią siłą

Obecnie ani PiS, ani Platforma Obywatelska nie są siłami modernizacyjnymi. Polska tymczasem niezmiennie musi nadganiać dystans dzielący nas od czołowych krajów Zachodu i nie stać jej ani na „ciepłą wodę w kranie” i miałkość Platformy, ani na permanentną rewolucję i ręczne sterowanie państwem Prawa i Sprawiedliwości.

Nadchodząca kadencja Sejmu – jeśli tylko polski biznes w końcu zrozumie, że solidne państwo mu się opłaca – może być końcowym akordem historii po 1989 r. Elita polskiego biznesu nie zaangażowała się w politykę, sądząc, że PO wróci do władzy. Jak się okazało, PO w 2019 r. nie wyciągnęło wniosków z przegranej sprzed czterech lat. Nie ma żadnej gwarancji, że wnioski te wyciągnie w kolejnej kadencji. Jeśli jednak biznes nie zaangażuje się w politykę, wizja 80-letniego Jarosława Kaczyńskiego walczącego z 70-letnim Donaldem Tuskiem może okazać się prorocza.

Możemy się spodziewać najgorszego?

Zakończyła się cisza wyborcza. Oto pierwsze, sondażowe wyników wyborów:

PiS – 43,6 proc.

Koalicja Obywatelska – 27,4 proc.

Lewica – 11,9 proc.

PSL – 9,6 proc.

Konfederacja – 6,4 proc.

Inne – 1,1 proc.

Wyniki exit poll Ipsos, źródło: TVN24.

Pracownia IPSOS, która przeprowadza badanie exit poll dla wszystkich stacji telewizyjnych, przedstawia następujący możliwy rozkład głosów w Sejmie.

Prawo i Sprawiedliwość – 239 mandatów

Koalicja Obywatelska – 130 mandatów

Lewica – 43 mandaty

PSL – 34 mandaty

Konfederacja – 13 mandatów

Większość zwykła w Sejmie wynosi 231 mandatów.

Jeśli potwierdzą się wyniki sondażowe, PiS utrzyma większość w Sejmie, choć patrząc na przemawiającego Jarosława Kaczyńskiego w sztabie PiS, dostrzec można było rozczarowanie, że jego partia nie będzie miała większości konstytucyjnej. – „Jeśli wynik sondażowy się utrzyma, przed nami kolejne cztery lata rządzenia, czeka nas refleksja nad tym, co się udało i nad tym, co spowodowało, że pewna część społeczeństwa uznała, że nie należy nas popierać” – stwierdził.

W przemówieniu prezesa PiS – oczywiście nie zabrakło wątków o „wrażych siłach”. – „Mimo wszystko mamy powody do radości, bo mimo tego potężnego frontu przeciwko nam zdołaliśmy wygrać i wszystko wskazuje na to, że to się jednak utrzyma” – mówił Kaczyński.

Lider PO Grzegorz Schetyna zapowiedział współpracę z innymi partiami opozycji demokratycznej. – „To były trudne cztery lata, to nie była równa walka, nie mieliśmy poczucia, że startujemy w uczciwej walce, że przeciwnik stosuje uczciwe metody. Współpraca ugrupowań opozycyjnych to jedyna droga. Wszystko przed nami. Przed nami wybory prezydenckie. Tym wszystkim, którzy marzyli o wielkim zwycięstwie, o dominacji, którzy chcą układać państwo tak, by w nim dobrze było tylko im – chcę im powiedzieć: nie będzie Budapesztu w Warszawie” – stwierdził szef PO.

Po czterech latach do Sejmu wraca Lewica. – „Jarosław Kaczyński ma problem, bo będzie w Sejmie opozycja odważna, której będzie się chciało walczyć o prawa pracownicze, o lepszą ochronę zdrowia. To pierwszy krok do lewicowego rządu po następnych wyborach” – stwierdził Adrian Zandberg, lider Razem. A Robert Biedroń dodał: – „Pokażemy, że Polska może być otwarta, tolerancyjna i nowoczesna, a do tego być państwem dobrobytu. Będziemy konstruktywną opozycją, która każdego dnia będzie pokazywała, że Konstytucja będzie broniona od pierwszego do ostatniego artykułu”.

„Jeżeli te wyniki się potwierdzą, to jest wielki mandat zaufania dla racjonalnego centrum, dla naszych propozycji dla Polski. Stoimy po stronie państwa wolnego, niepodległego, demokratycznego, godnego, który szanuje każdego obywatela, a nie samowładzę” – powiedział szef PSL Władysław Kosiniak-Kamysz.

Zapamiętajcie słowa Kaczyńskiego – To nie jest jeszcze zwycięstwo ostateczne, otrzymaliśmy dużo, ale zasługujemy na więcej! Strach się bać, kolokwialnie mówiąc… On już grozi!

– Jeszcze nie jest jasne, kto będzie miał większość – mówi prof. Jarosław Flis, socjolog z Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Według badania exit poll z godziny 21 dla TVN, TVP i Polsatu poparcie dla poszczególnych komitetów wyborczych wynosi: 43,6 pkt. proc. dla PiS, 27,4 pkt. proc. dla Koalicji Obywatelskiej, 11,9 pkt. proc. dla Lewicy, 9,6 pkt. proc. dla PSL-Koalicji Polskiej i 6,4 pkt. proc. dla Konfederacji.

Ipsos podał też prawdopodobny podział mandatów: 239 dla PiS, 130 dla KO, 43 dla Lewicy, 34 dla PSL-Koalicji Polskiej i 13 dla Konfederacji.

Flis i Machowski: PiS ma tylko 227 mandatów

Prof. Flis, z którym rozmawialiśmy przed godziną 23, przeliczył dane Ipsos wedle własnego wzoru. I wyszło mu, że PiS może liczyć na 227 mandatów, obóz anty-PiS – na 217, a Konfederacja – na 16. – Więc jeszcze nie jest jasne, kto będzie miał większość – komentuje socjolog.

To oznaczałoby klincz, bo ani PiS, ani anty-PiS nie mogłyby samodzielnie stworzyć większościowego rządu. Języczkiem u wagi stałaby się Konfederacja. Na wieczorze wyborczym lider PiS Jarosław Kaczyński studził nastroje.

Podobnie wyliczył mandaty Andrzej Machowski, doktor psychologii w zakresie psychometrii i analityk badań sondażowych. Jego zdaniem wyniki podane przez Ipsos są prawdziwe, ale podział mandatów – już nie. Wyliczył, że PiS ma właśnie 227 posłów, KO – 135, Lewica – 47, PSL-Koalicja Polska – 34, a Konfederacja – 16.

Machowski podkreślił, że model wyliczenia mandatów z uwagi na to, iż nie bierze pod uwagę specyfiki geograficzno-politycznej, może się trochę mylić, ale na pewno nie o 12 posłów w przypadku PiS. W wyborach z 2015 r., w których PiS zdobył 235 mandatów, model przypisał partii Kaczyńskiego 233 miejsca w Sejmie, a np. Nowoczesnej „dał” 31, o trzy więcej niż w rzeczywistości.

Prof. Cześnik: opozycja ma więcej głosów

Rozmawialiśmy też z prof. Mikołajem Cześnikiem, politologiem z Uniwersytetu SWPS i Fundacji Batorego. – Po pierwsze, wysoka frekwencja. W tym roku poszło na wybory o ok. 3 mln osób więcej niż w 2015 r., to z punktu widzenia demokracji sukces. Po drugie, jeśli się doda głosy oddane na KO, PSL i Lewicę to widać, że obóz anty-PiS jest silniejszy niż PiS. Dostał ok. 8,5 mln głosów [PiS niecałe 8 mln] – mówi prof. Cześnik, komentując wyniki. – Po trzecie, jeśli Konfederacja wejdzie do Sejmu, to sprawdzi się najczarniejszy sen Jarosława Kaczyńskiego o obejściu go z prawej flanki. Gdyby PiS nie zdobył powyżej 230 mandatów, to Kaczyński stanie przed diabelską alternatywą, czy dogadywać się z Konfederacją. A w niej są ludzie, którzy są albo twardymi graczami, albo wariatami, a Kaczyński takich nie potrzebuje.

Wg dwóch politologów PIS traci większość. To będzie długa noc.

Socjolożka Elżbieta Korolczuk po ogłoszeniu wyników exit poll: „Ten wynik musi być dla PiS rozczarowaniem. To trudny moment dla Polski. PiS będzie kontynuować politykę transferów, ale gdy sytuacja ekonomiczna nie pozwoli, sięgnie po środki represyjne. Takie ruchy jak Ordo Iuris będą miały większe znaczenie. Dla praw kobiet możemy się spodziewać najgorszego”

Elżbieta Korolczuk: PiS wciąż ma większość, proces gnicia polskiej demokracji będzie trwał. Oczywiście, sytuacja, w której się obudzimy jutro, ma kilka wariantów – w zależności od tego, czy Konfederacja wejdzie czy nie. Ale zasadniczo nie zmieni to sceny politycznej.

Jednocześnie, biorąc pod uwagę ilość transferów pieniężnych dokonanych przez PiS do różnych grup, w tym do takich, które miały znaczenie jeżeli chodzi o mobilizację wyborców, i biorąc pod uwagę ilość pieniędzy, które PiS włożył w kampanię wyborczą, to ten wynik musi być dla nich rozczarowaniem.

Magdalena Chrzczonowicz: Jarosław Kaczyński był bardzo powściągliwy po ogłoszeniu wyników.

To nie jest wynik, którego się spodziewali przy tak wielkich transferach, które już zagrażają stabilizacji ekonomicznej państwa. Trudno dać więcej pieniędzy, a to oznacza żę grupa wyborców, którą można było zachęcić poprawą sytuacji ekonomicznej, już się wyczerpała.

To trudny moment dla Polski. To oznacza, że PiS albo może kontynuować swoją politykę transferów, ale nie wiadomo, czy sytuacja ekonomiczna na to pozwoli, albo sięgać po środki represyjne.

Te wyniki oczywiście ciągle mogą się zmienić. Mówi się, że do tej pory wyniki exit poll niedoszacowywały PiS. Nie wiem, czy po 4 latach tak ciągle jest.

Jak oceniasz wynik lewicy?

Wynik lewicy jest zadowalający – przypomnijmy, że do tej pory lewicy w Sejmie nie było. Lewica miała problem z tożsamością, bo połączenie trzech tak różnych projektów jak Razem SLD i Wiosna, było wyzwaniem.

Lewica nie miała też możliwości finansowych, żeby zrobić dobrą kampanię. Oczywiście, ja oczekiwałam więcej, ale było to myślenie życzeniowe. Biorąc pod uwagę finanse, którymi dysponował PiS – tak zawsze jest w przypadku partii rządzącej, a PiS z tego korzystał dość bezczelnie – nie należało się spodziewać, że nastąpi jakaś zasadnicza zmiana.

Ale istotne jest to, że lewica nie była w stanie przejąć od PiS kwestii socjalnych. Nie wygrano problemu z jakością usług publicznych, katastrofą w służbie zdrowia, sytuacją w edukacji itp. To jest wyzwanie. Lewica musi się zdecydować, który przekaz jest najważniejszy. Moim zdaniem najważniejsze są równość i jakość usług publicznych. To sprawy, które dotyczą nas wszystkich.

Te wybory pokazują dwie rzeczy – nie da się pokonać PiS operując wyłącznie przekazem o zagrożeniu demokracji.  Ale też PiS nie jest w stanie wygrać wyborów wyżej niż te 43-44 proc. i to łącząc politykę pamięci, nacjonalizmu i transferów socjalnych.

Jedni i drudzy osiągnęli limit. Pytanie, kto się określi od nowa.

Co będzie z prawami kobiet?

Będzie fatalnie. Nastąpią kolejne ograniczenia w kwestii aborcji, będzie manipulowanie przy konstytucji. To jest ciągle na tapecie, to jest tak ważna sprawa dla ruchów ultrakonserwatywnych, że oni tego nie odpuszczą.

Wygrana PiS jest dla tych środowisk sygnałem, że trzeba dalej i jeszcze intensywniej o to zabiegać. Takie ruchy jak Ordo Iuris będą miały coraz większe znaczenie. Możemy się spodziewać najgorszego.

Człowiek jednoosobowo trzęsący krajem, dla swoich groźny, przez innych wyśmiewany, podczas kampanii przeistoczył się nagle w troskliwego ojca narodu

Ta kampania wyborcza przeszła do historii. Czy wyniknęło z niej coś istotnego dla Polaków? Co zapisze się w naszej zbiorowej pamięci? Co, oprócz pytań: jak bardzo opłaca się okłamywać elektorat, albo jak kto woli – jak bardzo nie opłaca się mówić wyborcom nieprzyjemnej prawdy? W mojej pamięci pozostanie wiele obrazków i zdarzeń, które nadają owej elekcji niepowtarzalny rys, precedensowy w historii polskiej demokracji.

Jeśli pominąć pierwsze po wojnie sfałszowane wybory nigdy dotąd nie byliśmy świadkami tak wielkiej desperacji obozu władzy, która użyła całego aparatu państwa, by nie przegrać. Rządowe media bez żenady kolportowały kłamstwa i plotki dyskredytujące opozycję. Służby specjalne cichcem donosiły zaufanym pseudodziennikarzom podrasowane szczegóły z życiorysów kandydatów koalicji. Rządowe szczujnie prześcigały się w fabrykowaniu rzekomych wypowiedzi i cytowaniu wydzieranych z kontekstu wypowiedzi, które miały kompromitować ludzi z opozycji. Dyspozycyjna prokuratura nie nadążała z preparowaniem formalnych i werbalnych zarzutów, a przedstawiciele władz straszyli zagrożeniami, które akurat w okresie przedwyborczym jakby się zmówiły, by zawisnąć nad głowami Polaków.

Z tej wyborczej batalii na zawsze zapamiętam zakłamane twarze funkcjonariuszy partyjnych, zapewniających mnie żarliwie, że nie śpią, nie jedzą, tylko furt myślą o moim losie i o dobru Ojczyzny, matki naszej. Zapamiętam na zawsze tego sztukmistrza, który przed kamerą był zatroskanym mężem stanu i miał łzy w oczach mówiąc o dramatycznych zakrętach polskiej historii, a po minucie, gdy tylko zszedł z wizji, potrafił przepoczwarzyć się w podchmielonego birbanta, rechoczącego z chamskiego dowcipu partyjnego kolesia. Nie zapomnę głupio zaskoczonej miny premiera, któremu pokazano oficjalną statystykę, gdzie stało jak byk, że jednak mamy w kraju ludzi żyjących poniżej absolutnego minimum socjalnego i że przybywa ich w zastraszającym tempie. I jeszcze utrwaliło mi się w pamięci wstrząsające przemówienie najważniejszej osobistości kraju, który najpierw długo mnie obrażał, potem jeszcze dłużej apelował do moich patriotycznych uczuć (które wyrażać się powinny poparciem dla programu jego partii), a w końcu wezwał mnie do ratowania ojczyzny, co to właśnie stanęła przed straszliwymi historycznymi zagrożeniami.

W tej kampanii wiele było podobnych wezwań, apeli i ostrzeżeń. Ostrzegano mnie przed straszliwą katastrofą w przypadku, gdy wybory wygra „ulica”.  Ostrzegano Polaków przed zakamuflowanymi wysłannikami wrażych sił, którzy za obce pieniądze planują wprowadzić w Polsce niepolskie porządki i niemoralny ład moralny. Ostrzegano cały świat, by nie mieszał się w sprawy, które „we własnym domu” rozwiązywać może wyłącznie demokratycznie wybrana władza.  Prym wiodła tutaj opanowana przez wiodącą partię telewizja publiczna, sterowana przez króla cyników, o którym mówiło się podczas kampanii, że kłamie nawet przez sen.

Na ulicach widać było od razu, kto ma władzę, pieniądze i prawo zawieszania plakatów i ulotek w najlepszych miejscach. Plakaty kandydatów opozycji były masowo zrywane, zachlapywane i uzupełniane swastyką albo gwiazdą Dawida. Dziennikarze nie kryli rozbawienia, gdy na konferencji prasowej minister od spraw wewnętrznych opisywał niebywałe trudy ścigania „całkowicie nieznanych sprawców” tych przedwyborczych ekscesów.

Nigdy nie zapomnę niezwykłej mieszanki niepokoju i nadziei, niepowtarzalnie rozedrganej atmosfery towarzyszącej tym wyborom. Na spotkaniach kłębiły się obietnice i zwoje kiełbasy wyborczej. Sondaże nie były pomyślne, ale może jednak… Dla jednych zwycięstwo oznaczało nowy początek, dla drugich koniec całej epoki. Człowiek jednoosobowo trzęsący krajem, dla swoich groźny, przez innych wyśmiewany, podczas kampanii przeistoczył się nagle w troskliwego ojca narodu, zapewniającego, że jedynym celem jego rządów i rządów jego partii jest zaprowadzenie w Polsce porządku, bo takie jest mickiewiczowskie zadanie, bo „przed ucztą potrzeba dom oczyścić ze śmieci”. Podczas kampanii pochowali się gdzieś najbardziej znienawidzeni, na pierwszy plan wysunięto młodszych, których nauczono klepać przygotowane dla nich formułki i uśmiechać się radośnie. Na scenie politycznej tłoczyli się nieznani dotąd ludzie, a za kulisami znani demiurgowie pociągali za sznurki i zarządzali efektami specjalnymi, siejąc entuzjazm, zwątpienie, nadzieję, ale głównie strach. Ktoś gdzieś zobaczył schowaną w jakimś zakamarku gotową urnę na wymianę, wypełnioną odpowiednio skreślonymi kartami. W popularnym kabarecie znany artysta prognozował wyniki: – Głosowali jak chcieli, a wybrali kogo trzeba! Sondaże wskazywały dużą przewagę rządzących – na zewnątrz buńczucznych i pewnych siebie, a w środku rozbieganych, nerwowych i napastliwych.

Mówiło się o jedynej, może nawet ostatniej szansie pokonania okupantów, którzy zabrali nam Polskę. Bo dziś jeszcze stać nas na masowe protesty, bo jeszcze teraz rządzący muszą się liczyć z opinią Europy i świata, bo w tych wyborach obserwatorzy i mężowie zaufania z opozycji patrzeć im będą na ręce. Ale kiedy rządząca partia wygra wybory, to z pomocą własnej krajowej komisji wyborczej, własnych komisarzy, własnej administracji i własnych sędziów wygrywać już może zawsze. Przez lata mataczenia i manipulowania prawem zdobyła przecież wystarczającą wprawę, by nigdy już nie przegrać…

Skończyła się ta kampania. Przyszedł czas wyborów. A następnego dnia okazało się, że wygraliśmy wszystko, co było do wygrania. Kiedy ogłoszono pierwsze wyniki okazało się, że zwyciężyła solidarność przez duże i małe „S”. Dzisiaj, po 30 latach trudnej wędrówki, wróciliśmy do początku drogi. Zapamiętana zostanie Polska z tamtych i tych ostatnich wyborów – pęknięta na pół i trudna do sklejenia, bo wciąż rozdrapywana przez ludzi przekonanych, że są nieśmiertelni i że tak, jak jest, będzie zawsze – ludzi bez świadomości, że największym błędem politycznym jest uwierzenie własnej propagandzie.

Andrzej Karmiński

Podczas wieczoru wyborczego „Wyborczej Trójmiasto” w hotelu Hilton w Gdańsku prezydent miasta Aleksandra Dulkiewicz podsumowała wstępne wyniki wyborów parlamentarnych 2019. – PiS nie uzyskał konstytucyjnej większości, powinniśmy poczekać też na wyniki wyborów do Senatu – mówiła Dulkiewicz.

Prezydent Gdańska Aleksandra Dulkiewicz wskazywała podczas wieczoru wyborczego „Wyborczej Trójmiasto”, że wyniki wyborów nie są dla niej i mieszkańców Gdańska satysfakcjonujące. – Będzie trudno, ale każdy obywatel i obywatelka powinien zastanowić się, co sam może zrobić, żeby już od jutra dalej dbać o demokrację w Polsce – mówiła prezydent Dulkiewicz. – Na pewno obecna sytuacja nie jest prosta, co widać choćby na przykładzie naszego samorządu i tego, co się działo w ostatnich latach.

Zdaniem prezydent samorządy w całej Polsce będą cierpieć coraz bardziej, bo wydatki na edukację rosną, a finansują je głównie gminy.

– Do tego już w sierpniu wejdą w życie przepisy, które zwolnią z podatków osoby do 26. roku życia, co przełoży się na wielomilionowe straty w budżetach miast – mówiła Dulkiewicz. – Może dojść do sytuacji, w której władzom miast zabraknie pieniędzy czy to na oświetlanie ulic, czy choćby usuwanie odpadków. To jest właśnie polityka PiS, która polega w dużej mierze na wykrwawianiu samorządów.

Dulkiewicz nawiązała też do frekwencji, która o godz. 17 wynosiła w Gdańsku nieco ponad 49 procent. – To bardzo dobry wynik, który jeszcze wzrośnie. Należy się z tego cieszyć, tak jak i cieszyłby się z niego prezydent Paweł Adamowicz.

Wyniki wyborcze exit polls. Szambo wybiło