Prapucz. Historia lubi się powtarzać?

Michał Kuczyński, 04/06/2017

Jako że obecnie żyjemy w dziwnie wykrzywionej, śmieszno – strasznej rzeczywistości, w kraju rządzonym przez ugrupowanie ludzi mających problemy z tolerowaniem rzeczywistości taką, jak jest, dziś w publicznych mediach więcej usłyszymy o rocznicy obalenia rządu Jana Olszewskiego niż o tym, że 3 lata wcześniej odbyły się pierwsze w nowej Polsce, częściowo wolne wybory, w których w bezkrwawy sposób zjednoczony naród obalił komunistów.

Zawsze łatwo jest oceniać z perspektywy czasu, z pozycji osoby, która w wydarzeniach nie uczestniczyła i bała się wówczas wyściubić nosa. Nigdy nie dowiemy się, czy możliwe było zwycięstwo większe i czy gdyby nie kompromis z działaczami PRL-owskiego reżimu to historia potoczyłaby się tak samo. Warto pamiętać o tej dacie i ją świętować, bo było to wspólne zwycięstwo wszystkich, także tych z czerwonej strony, którzy podoba nam się to, czy nie podoba też byli Polakami.

Prawo i Sprawiedliwość lubi mówić o puczu – niedawno pisałem, że zaczyna to wręcz przypominać obsesję. Jednak tak samo jak w żaden sposób nie da się faktami uzasadnić tej tezy w przypadku grudniowego kryzysu w Sejmie, tak nie da się tego pojęcia użyć, by opisać okoliczności obalenia rządu Olszewskiego. Dziś, jak nigdy, widać, że dzisiejsza dobra zmiana, likwidująca mityczny imposybilizm państwa jest efektem właśnie tamtego „prapuczu”, którego mit przez lata pielęgnowany był w zaciszu zaściankowych gabinetów, a dziś z całą siłą i determinacją wypychany jest na pierwszy plan. W myśl zasady, że jeśli fakty nie odpowiadają założonej tezie, tym gorzej dla faktów, Jarosław Kaczyński i Antoni Macierewicz brną w wychwalanie marnego, skłóconego ze wszystkimi w kraju rządu i stawiają go jako wzór do naśladowania.

Zresztą, strategia, jaką wówczas obrało stronnictwo Olszewskiego, polegająca na skłóceniu się ze wszystkimi i zrażeniu do siebie wszystkich szantażami, bezpodstawnymi oskarżeniami i mesjanizmem, dziś rząd Beaty Szydło przenosi do naszych czasów. Niczym oblężona twierdza, atakowana ze wszystkich stron, za każdy rogiem politycznej gry doszukuje się wrogów, chcących siłą władzę obalić. Za nic ma demokratyczne procedury, za nic trójpodział władzy. Oto suweren w ilości 5 mln na 30 mln uprawnionych do głosowania dał mandat do zmian. Bo wszystko to dobra zmiana, taka jaka miała być w 1992 roku i której przerwanie doprowadziło do Polski w ruinie.

Szkoda tylko, że wówczas możliwe było przerwanie władzy mniejszościowego, słabego rządu, szkodzącego Polsce w sposób w pełni demokratyczny, po prostu odwołując słabego premiera. Dziś natomiast nie tylko nie jest to możliwe, ale z powodu braku odpowiednich bezpieczników w Konstytucji możliwe jest niszczenie demokracji przez równie słaby rząd. Będzie trzeba wyciągnąć odpowiednie wnioski.

crowdmedia.pl

 

NIEDZIELA, 4 CZERWCA 2017

Szefernaker: Polska chce stać w pierwszym szeregu tych, którzy pomagają

22:39

Szefernaker: Polska chce stać w pierwszym szeregu tych, którzy pomagają

– Polska bierze w coraz większej ilości akcji humanitarnych, także z Niemcami. Chcemy stać w pierwszym szeregu tych, którzy pomagają – mówił Paweł Szefernaker w TVP Info.

22:27

Szefernaker: To jest żałosne, słyszeć od liderów europejskich po każdym zamachu „nasze serca są z wami”

– Przez ostatnie półtora roku nie nastąpiły takie skutki działań jakich byśmy oczekiwali. Liderzy nic nie zrobili z narastającym zagrożeniem. To jest żałosne, słyszeć od liderów europejskich po każdym zamachu „nasze serca są z wami”. Dziś brakuje mężów stanu takich jak ci, którzy zakładali Unię. Jarosław Kaczyński mówił o konieczności pomocy tam na miejscu. Polska ponad 115 milionów w tym roku przekazuje na tę pomoc, w ubiegłym roku 5-krotnie tyle co wydał rząd PO.  Trzeba pomagać i wspierać tam, gdzie ci ludzie są – mówił Paweł Szefernaker w TVP Info.

22:04

Kaczyński: Ludzie tamtego systemu nie mają bezpośredniego wpływu na władzę ale pewien ich wpływ na rzeczywistość pozostał

– Radość po tamtej stronie była powszechna, bo została zatrzymana delegitymizacja tamtej grupy, która myślała, że przez wiele lat będzie miała monopol na władzę. W rezultacie najdłużej później rządzili postkomuniści. Ostatecznie ten bieg wydarzeń został zadecydowany 4 czerwca w nocy. Wpływ tych ludzi na rzeczywistość do dziś jest ogromny. Ludzie tamtego systemu nie mają bezpośredniego wpływu na władzę ale pewien ich wpływ na rzeczywistość pozostał – mówił Jarosław Kaczyński w TVP Info.

21:53

Kaczyński: Zostaniemy tu do emerytury – to były pierwsze słowa Wałęsy do mnie jako do szefa kancelarii

– Kompletne intelektualne nieprzygotowanie Wałęsy, na co rzadko się zwraca uwagę. Już pierwsze decyzje, jak podtrzymanie Cioska w Moskwie, wycofanie się ze sprzeciwu rządu Mazowieckiego na wycofywanie wojsk radzieckich przez Polskę, co miało być elementem nacisku na szybsze opuszczenie przez nie Polski, pokazuje, że Polska miała utrzymać pewne relacje z Rosją. Że utrzymał z Rosji jarłyk, pewnego rodzaju prawo do rządzenia. Wałęsa nie ukrywał także wobec mnie, że chce rządzić bardzo długo. Zostaniemy tu do emerytury – to były jego pierwsze słowa do mnie jako do szefa kancelarii. Musiał stawiać na związki ze wschodem, bo zdawał sobie sprawę, że jeśli Polska pójdzie na Zachód, to będzie niemożliwe. Chciał mieć władzę zbliżoną do absolutnej – mówił Jarosław Kaczyński w TVP Info.

21:43

Kaczyński: Milczanowski pokazał mi listę agentów, choć później się tego wypierał

– Czytałem w styczniu 1991 listę Milczanowskiego, to była zupełnie inna lista. Różne listy Milczanowskiego, to były inne listy. Tamta była bardzo szeroka, skądinąd było też tam nazwisko Lecha Wałęsy. Z jakichś względów tę listę jako szefowi Kancelarii Prezydenta mi pokazał, mimo, że się tego wypierał – mówił Jarosław Kaczyński w dyskusji TVP Info po emisji Nocnej zmiany.

20:29

Kaczyński o odwołaniu rządu Olszewskiego: Wałęsa chciał bliskich związków ze Wschodem

– Kiedy determinacja przeprowadzenia lustracji okazała się bardzo silna, to zapadła ostateczna decyzja. Rozmowy o zmianie charakteru tego rządu miały miejsce w kwietniu 1993, wtedy przyszedł do mnie Tadeusz Mazowiecki i powiedział, że wymiana premiera w ramach PC na Jerzego Eysymonta mogłaby mieć poparcie. Wtedy już myślano o obaleniu rządu. Momentem zjednoczenia opozycji była oczywiście lustracja, ale też kwestia rosyjska i społek mających powstawać po bazach radzieckich. Lech Wałęsa chciał bliskich związków ze Wschodem – mówił Jarosław Kaczyński w dyskusji TVP Info przed emisją Nocnej Zmiany.

15:51

Szydło: Musimy znaleźć skuteczną metodę walki z terroryzmem

Trzeba złożyć kondolencje i wyrazy współczucia wszystkim tym, którzy stracili swoich bliskich i tym, którzy dzisiaj martwią się o zdrowie tych, którzy zostali poszkodowani i ranni. To już jest kolejny zamach, kolejne takie wydarzenia, które przede wszystkim muszą nami wszystkimi wstrząsnąć i musimy znaleźć skuteczną metodę walki z terroryzmem. Nie ma w tej chwili – moim zdaniem – ważniejszej sprawy w Europie niż bezpieczeństwo – mówiła premier Szydło w rozmowie z dziennikarzami na Śląsku.

To zadanie wszystkich polityków i wszystkich państw. Musimy się w tym zjednoczyć. Nie wystarczą tylko i wyłącznie słowa, które wypowiadamy po każdym takim bestialskim akcie terroryzmu. Nie wystarczy tylko i wyłącznie współczucie. Rzeczywiście musimy przeciwstawiać się zdecydowanie, twardo i mocno terroryzmowi – dodała.

Jak stwierdziła szefowa rządu: – Mogę zapewnić wszystkich Polaków, że w tej chwili Polska jest bezpieczna, Polacy są bezpieczni, ale to nie oznacza, że służby nie czuwają i że nie monitorujemy tej sytuacji. Nie ma ważniejszej sprawy w Europie i Polsce niż bezpieczeństwo.

300polityka.pl

Krzysztof Łapiński, rzecznik Andrzeja Dudy: Sąd Najwyższy nie miał prawa do interpretowania prerogatyw prezydenta

radiozet, w, 04 czerwca 2017

Nowy rzecznik prezydenta RP Krzysztof Łapinski

Nowy rzecznik prezydenta RP Krzysztof Łapinski (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)

Przedstawiciele PiS i Kancelarii Prezydenta nie chcą powiedzieć, czy uchwała Sądu Najwyższego będzie respektowana przez rząd.

– Sąd Najwyższy nie miał prawa do interpretowania prerogatyw prezydenta. Uchwała Sądu Najwyższego nie ma podstawy prawnej – mówił w niedzielnym programie Radia ZET Krzysztof Łapiński, poseł PiS i rzecznik Andrzeja Dudy.

W środę SN orzekł, że prezydent nie miał prawa ułaskawić Mariusza Kamińskiego, wiceprezesa PiS i obecnego koordynatora służb specjalnych.

Jak Andrzej Duda zmieniał zdanie w sprawie ułaskawienia

Zgodnie z prawem proces Kamińskiego i jego podwładnych powinien być kontynuowany. Czy będzie, nie wiadomo, bo przedstawiciele partii rządzącej nie chcą powiedzieć, czy podporządkują się orzeczeniu sądu.

Pytał ich o to Jakub Kulesza (Kukiz’15). – Można się z wyrokami sądu nie zgadzać, ale trzeba je respektować. Inaczej dojdzie do anarchii i sytuacji jak w republice bananowej – tłumaczył.

Wiceszef MON Bartosz Kownacki nie potrafił powiedzieć, czy Kamiński podporządkuje się decyzji SN. Odsyłał do szefowej rządu. – Skazanie Kamińskiego [w 2015 r. w pierwszej instancji dostał 3,5 roku więzienia za łamanie prawa jako szef CBA] od początku miało kontekst polityczny. Ze smutkiem patrzę, jak Sąd Najwyższy podważa uprawnienia prezydenta – mówił Kownacki.

Łapiński powtarzał argumenty, że istnieją opinie prawne pozwalające prezydentowi na ułaskawienie przed prawomocnym wyrokiem.

– Sąd Najwyższy wykonał swój obowiązek. Wydał uchwałę i macie się do tego dostosować – przypominał politykom PiS Tomasz Cimoszewicz (PO).

– Mówienie przez przedstawicieli władzy wykonawczej, że orzeczenia Sądu Najwyższego są bezprawne, prowadzi do anarchizacji życia publicznego – podkreślał Paweł Rabiej (Nowoczesna).

***

W sobotę opisaliśmy, że z 13 opinii prawnych przytaczanych przez Kancelarię Prezydenta tylko jedna bez żadnych zastrzeżeń akceptuje prawo głowy państwa do ułaskawienia przed wyrokiem, czyli do abolicji indywidualnej.

Pozostałe albo dotyczą konstytucji z czasów PRL, albo krytycznie odnoszą się do takiego modelu ułaskawienia.

W odpowiedzi Kancelaria Prezydenta napisała, że przytaczane opinie pochodzą z wcześniejszego uzasadnienia Sądu Najwyższego.

Sprawdziliśmy: z 13 opinii cytowanych przez kancelarię tylko siedem było przytaczanych w dokumencie SN.

wyborcza.pl

Obchody rocznicy 4 czerwca 1989

W wielu polskich miastach odbyły się rocznicowe obchody pierwszych, częściowo wolnych wyborów 4 czerwca 1989 r. PiS starał się nie zauważać tej daty. Andrzej Duda wolał „Spotkanie z Błogosławionym” w klasztorze Braci Mniejszych Kapucynów w Nowym Mieście nad Pilicą, a Beata Szydło była na odpuście w Skoczowie…

Na brak państwowych obchodów 28 rocznicy zwrócił uwagę przewodniczący KOD, Krzysztof Łoziński. – „Rządzący nie chcą, żeby była świętowana. Ta data jest zupełnie im nie na rękę. 4 czerwca jest datą tak ważną, bo zwycięstwo Solidarności, polskiego społeczeństwa nad totalitarną władzą uruchomiło efekt domino – to poszło nie tylko po Europie” – mówił szef Komitetu. Dodał, że „PiS ma już taką narrację, że połowa z tych 10 mln Polaków należących do Solidarności, to byli agenci i esbecy. Posunęli się już do tego, że kwestionują znaczenie największego polskiego, wspaniałego ruchu społecznego, który jest wzorem dla całego świata, odwracają historię do góry nogami” – mówił Łoziński podczas zorganizowanego w Gdańsku pikniku „Wszyscy dla wolności”.

W Warszawie w marszu KOD kilkaset osób przeszło sprzed siedziby Trybunału Konstytucyjnego na plac Konstytucji. Wiele osób przyniosło flagi polskie i unijne. Zgromadzenie zakończył symboliczny „Toast za wolność”, który wzniósł były prezydent Bronisław Komorowski. – „Każdy ma prawo trochę wedle swoich potrzeb, trochę wedle swojej wrażliwości tłumaczyć, jak rozumie wolność, ale tak naprawdę wolność jest jedna – albo jest, albo jej nie ma” – powiedział Komorowski.

Były prezydent podkreślał, że w efekcie wyborów 4 czerwca Polska odzyskała wolność. – „Dzisiaj też mamy prawo i obowiązek upominać się o to, by ta wolność odzyskana była wolnością bezpieczną, aby nikt nie łamał zasad i reguł wolnego społeczeństwa w wolnym kraju, a te wolności są zagrożone, dlatego chciałbym prosić, abyśmy wszyscy mówili, że potrafimy szanować cudze, a nie tylko swoje własne wrażliwości i poglądy” – apelował Komorowski.

Kilkuset uczestników „Marszu dla demokracji” przeszło też w niedzielę ulicami Szczecina. Nieśli ze sobą flagi Polski i Unii Europejskiej. Wśród zgromadzonych byli głównie członkowie KOD, a także działacze Nowoczesnej. – „4 czerwca 1989 r. był dniem, kiedy uzyskaliśmy nadzieję na demokrację, wolność i niepodległość, ale dzisiaj po 28 latach ta nadzieja jest w fazie zwątpień. Nadzieja jest w fazie zwątpień, ponieważ Prawo i Sprawiedliwość niszczy nasze państwo i instytucje. Obecnie jest zamach na niezawisłość sądów” – powiedział do zgromadzonych na pl. Solidarności były minister spraw wewnętrznych, działacz opozycji w PRL Andrzej Milczanowski. – „Nadwątlona nadzieja musi dalej trwać. Musimy protestować przeciwko poczynaniom władzy, która łamie Konstytucję i na nic się nie ogląda. Dzisiaj jest to czas Misiewiczów, czas dyktatora Kaczyńskiego. Nie możemy utracić tego, co z takim trudem wywalczyliśmy: demokracji i wolności. Musimy pokazywać nasz wyraźny sprzeciw. Jeżeli będziemy solidarni i będziemy walczyć wspólnie to zwyciężymy” – dodał Milczanowski.

Wcześniej Bronisław Komorowski podczas spotkania przy Memoriale Wolnego Słowa w Warszawie, który upamiętnia podziemny ruch wydawniczy z okresu PRL, powiedział o 4 czerwca 1989 r. – „Ta rocznica wydaje się być niekontrowersyjna i oczywista (…). To naród zadecydował, wygrała Solidarność, a więc przede wszystkim to ludzie dawnej Solidarności powinni o tej dacie pamiętać. Nie pamiętają pewnie dlatego, że im nie jest wygodne wspominanie czegokolwiek, w czym ich rola była ograniczona albo niewielka. To jest próba pisania historii na nowo”.

koduj24.pl

Marsz dla Igora Stachowiaka

4 czerwca 2017

W najbliższy czwartek 8 czerwca we Wrocławiu odbędzie się marsz „Idziemy po prawo i sprawiedliwość” dla Igora Stachowiaka. Inicjatorka marszu Marta Lempart, organizatorka marszu, liderka Ogólnopolskiego Strajku Kobiet, mówi: – „Jestem pewna, że bez naszej reakcji, bez nacisku obywatelskiego, sprawiedliwości nie stanie się zadość. Widzimy, jak bardzo nie zadziałały procedury, jak politycy odpowiedzialni za postępowanie policji i prokuratury zawiedli. Jeśli nie ukazałby się materiał TVN o całej sprawie, jeśli dziennikarze telewizji komercyjnej nie wypełniliby tej misji, którą powinny pełnić media publiczne, nigdy byśmy się o tym nie dowiedzieli”.

Marsz rozpocznie się o 17.00 i wyruszy sprzed wrocławskiego Pręgierza do dolnośląskiej siedziby PiS. To wyraz obywatelskiego sprzeciwu wobec brutalności policji na komisariacie we Wrocławiu, gdzie zmarł rażony paralizatorem i bity wcześniej Igor Stachowiak oraz braku konsekwencji wobec polityków nadzorujących policję. Lempart podkreśla: – „Chcielibyśmy, żeby do dymisji podali się minister Błaszczak i minister Ziobro, odpowiedzialni za to, że sprawa była zamiatana pod dywan i nadal jest niewyjaśniona”.

Pod listem otwartym napisanym w tej sprawie przez Martę Lempart podpisali się m.in. Krystyna Janda, prof. Magdalena Środa, Władysław Frasyniuk, prof. Andrzej Rzepliński. Czytamy w nim: „Igor Stachowiak, torturowany i pozbawiony życia na wrocławskim komisariacie, mógł być każdym i każdą z nas. Każdym i każdą z nas w państwie, które powinno chronić i zapewniać bezpieczeństwo swoim obywatelom i obywatelkom, a nie torturować i zabijać. Dlatego idziemy po prawo i sprawiedliwość dla Igora. Dlatego idziemy po prawo i sprawiedliwość dla nas wszystkich”.

koduj24.pl

Rodaku, podnieś się z kanapy i stań w obronie ojczyzny. Polskę mamy jedną, a demoluje ją PiS.

Nie zdążysz się zorientować – i znowu trzeba będzie odzyskiwać wolność.

Absurdalne wystąpienie na konferencji Szyszki i o. Rydzyka. „Ekologia odmianą zielonego nazizmu”

past, 04.06.2017

Ks. prof. Tadeusz Guz z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego w Toruniu

Ks. prof. Tadeusz Guz z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego w Toruniu (Fot. youtube.com/ Faustynka100 | TV Trwam)

Na współfinansowanej przez państwo konferencji polscy leśnicy dowiedzieli się, że ekolodzy są „zielonymi nazistami” i chcą „zniszczyć dzieło Boga”.

Setki leśników, przedstawiciele rządu, a także duchowni i myśliwi w połowie maja brali udział w konferencji „Jeszcze Polska nie zginęła – wieś”. Wydarzenie w Toruniu współorganizowała szkoła o. Tadeusza Rydzyka i Ministerstwo Środowiska, kierowane przez Jana Szykę. Dofinansowały ją m.in. Lasy Państwowe. Przeznaczyły na ten cel 120 tys. zł z funduszu leśnego, ujawnił portal Oko.press.

Tematami były m.in. związki kościoła z przyrodą i wsią, rola łowiectwa i leśnictwa w funkcjonowaniu wsi, cz też „łowiectwo a ochrona przyrody”.

Wśród tematów wykładów pojawił się jeden odstający od reszt: „Filozoficzne podstawy animalizacji człowieka i humanizacji zwierząt i drzew”. Przedstawił go ks. prof. Tadeusz Guz z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego.

W swoim dość zawiłym wystąpieniu ks. prof. Tadeusz Guz mówił myśli politycznej, ideologii (wspominając m.in. Marka i Hegla), krytykując „skrajną” i „totalną” nową lewicę. Ekologom ksiądz zarzucał „animizację” człowieka, co ma być -zdaniem duchownego – gorsze od nazizmu.

Ekologia to „odmiana zielonego nazizmu”

– Ci którzy tworzą tę tak zwaną ideologię zielonych wiedzą, że stawką jest być albo nie być. Oni opowiedzieli się za totalnym „nie być”. Nawet Trzecia Rzesza Niemiecka, która jeszcze za coś pozytywnego uznała rasę, była dla nich zbyt mało radykalną – mówił ks. Guz.

Ksiądz argumentował, cytując m.in. Arystotelesa i Cycerona, że człowiek ma prawo w zasadzie robić z naturą co chce i że istnieje ona po to, aby człowiek ją wykorzystywał. – Zwierzęta istnieją dla dobra ludzkiego – cytował poglądy sprzed dwóch tysięcy lat naukowiec. Późnej cytował też ministra środowiska Jana Szyszkę.

Ks. Guz oskarżał opisywana przez siebie ideologię o „chęć zniszczenia wszystkiego, co stworzył Bóg” i „zamach na ten piękny świat”. Później poszedł dalej:

W ideologii ekologizmu jako zielonego, ateistycznego, materialistycznego i nihilistycznego neokomunizmu dokonywana jest radykalna negacja Boga jako stworzyciela Polski, Polaków i Polek, zwierząt i roślin. Neomarksistowski nurt myślenia przechodzi dalej. Od totalnej opozycji względem Boga objawionego do częściowej animalizacji człowieka, aby go jednak ostatecznie doprowadzić do całkowitej zagłady. Jest kochani – a wiem co mówię –  ta ideologia odmianą zielonego nazizmu. Z tą jedną różnicą względem III Rzeszy Niemieckiej, że nawet jedna rasa ludzka, czyli germańska, już nie ma prawa do dalszego istnienia.

– Ratujmy Polskę przed przebranym z czerwonej na zieloną szatę komunizmem – apelował pod koniec wystąpienia ksiądz.

Naukowcy domagają się usunięcia księdza od wykładania

Wystąpienie skrytykowali obrończy przyrody i naukowcy, w tym Radosław Gawlik, były wiceminister środowiska – podaje lubelska „Gazeta Wyborcza„.

– Nie rozumiem jak ksiądz profesor mógł coś takiego powiedzieć i jak ksiądz i biznesmen Tadeusz Rydzyk i minister środowiska mogli się temu z aprobatą i uśmiechem przysłuchiwać – mówi Gawlik .

Wraz z ponad 100 innymi aktywistami i naukowcami podpisał się on pod listem do władz KUL. Autorzy apelują w nim o odsunięcie ks. Guza od prowadzenia zajęć ze studentami. W przytoczonym przez „Gazetę Wyborczą” liście czytamy:

Mowa nienawiści, którą z pewnością jest porównywanie ekologów do nazistów, nie może być publicznie akceptowana. Ks. prof. Guz zaprezentował poglądy zamknięte, szowinistyczne, pseudo-naukowe, sprzeczne z istotą chrześcijaństwa. Wygłosił swoje wystąpienie w języku totalitarnym – krucjaty, nienawiści.

Władze KUL nie odniosły się do kwestii odsunięcia ks. Guza od zajęć. Jednak rzeczniczka uczelni zapewniła, że zostanie on poproszony o wyjaśnienie swojej wypowiedzi i przeproszenie osób, które poczuły się urażone.

A teraz zobacz: Współpracownicy ministra Szyszko fantazjują o wysyłaniu ekologów i naukowców na Sybir

Współpracownicy ministra Szyszko fantazjują o wysyłaniu ekologów i naukowców na Sybir

http://www.gazeta.tv/plej/19,150682,20103098,video.html

 

gazeta.pl

Odzyskać Polskę

Dni historyczne nabierają blasku podczas swoich rocznic. Ale 4 czerwca 1989 roku był dniem szczególnym, od razu błyszczał, od razu stanął na koturnie swojej doniosłości. Wskazywał, że to, co za nami należy już do epoki reżimowego króla Ćwieczka, acz była ogromna obawa, że ten Ćwieczek podniesie łeb, zechce cofnąć zmiany, lecz już wiedzielieliśmy, jak chwycić za łeb tę hydrę.

Przykład dała Polska, a potem potoczyło się tak szybko u sąsiadach i u Sowietów, że można było się dziwować, jak imperium mogło tak długo trzymać się na swych glinianych nogach.

Data 4 czerwca jest ważna jeszcze z innego powodu, Polska weszła w swój najlepszy okres historyczny. Tego kompletnie nie wiedzieliśmy w 89 roku. Głowy zajmował problem, jak wyjść z dlugów gierkowskich. Ile fantastycznych padało rozwiązań, wszystkie były nierealne. Stanęliśmy przed odpowiedzialnością za siebie, za Polskę.

Polska w tamtym czasie dostała najlepszy możliwy kapelusz. Tak! – ten z plakatu „W samo południe”. Najpierw udało się z kapelusza wyciągnąć Lecha Wałęsę, a drugim takim królikiem był Leszek Balcerowicz – twórca cudu transformacji. Wiem, nie wszystko się udało. Lecz jak to się ma, że nam najlepiej się udało?

Polska w latach po 1989 roku ma najlepsze wyniki na świecie – komparatystycznie. Najlepsze. Ale co najważniejsze – Polska nigdy tak dobrze się nie miała gospodarczo i społecznie w swojej tysiącletniej historii, nawet w Złotym Wieku (czyli XVI) nie mieliśmy się tak dobrze.

Bo ten nasz kapelusz trafiał na dobre głowy i otoczenie nam sprzyjało, a nawet jeden z odwiecznych wrogów – Niemcy – okazał się adwokatem naszych ambicji cywilizacyjnych. Polska opuściła peryferie – i bodaj najważniejszy symbol to największy awans rodaka w historii – Donalda Tuska na szefa Rady Europejskiej.

Jak to się stało, że dwa lata temu udało się przekonać rodaków do „Polski w ruinie”? Długo by o tym pisać – i warto pisać, trzeba pisać, trzeba tak drążyć nasze trzewia, aby ukazać, iż każdy cud ma swoje kiepskie podszewki, ma słabe strony, ma zgniliznę.

Dwa lata temu oddaliśmy prezydenturę osobie o słabej konstrukcji intelektualno-duchowej, a rząd – partii w ruinie. PiS jest ruiną bez cudzysłowiu. Od niemal początku zaczął niszczyć to, co najlepiej nam udało się w historii. A jest co niszczyć, więc systematycznie są demolowane instytucje demokratyczne.

PiS przeciw sobie powołał społeczeństwo obywatelskie – opór tego społeczeństwa, nieposłuszeństwo. Półtora roku temu powstał KOD i podobne instytucje oporu obywatelskiego, w tym Czarny Protest.

A dokładnie rok temu powstał portal Koduj24, gdzie mam przyjemność pisać o absurdach politycznej rzeczywistości tworzonej przez PiS, która już przerosła Bareję, znalazła wyraz w „Uchu prezesa”. Uważam, iż owe Stedhalowe lustro na gościńcu jest niewystarczające, bo idzie jeszcze trudniejszy czas, gdy zostaną zdemolowane sądy. Epoki bezprawia nie przerabialiśmy w historii, bo czym innym była utrata niepodległości, obydwie wojny światowe i PRL.

Bezprawie wewnętrzne, które funduje PiS zdarza nam się po raz pierwszy w historii, nawet czasy saskie i ich pokłosie są zupełnie czym innym, czym innym był zamach majowy 1926 i sanacja. Dzisiaj PiS ma co demolować, bo nigdy tak dobrze się nie mieliśmy.

Nie możemy patrzyć bezczynnie, gdy zapada nam się ojczyzna. Bez histerii musimy odzyskiwać Polskę. Jednym z takich forum, taką agorą odzyskiwania kraju jest Koduj24.pl.

Po roku

Po roku

Nie po to udało się nam zrzucić monopartyjny system PZPR-u, żeby teraz pogodzić się z (faktyczną, choć jak dotąd nieformalną) monopartyjnością PiS-u.

To już rok mija, odkąd wystartował portal koduj24.pl. Ale rocznice mieszają się ze sobą, kusząc, żeby z ich przypadkowych zbieżności budować rozmaite sensy symboliczne. Dlatego przepadam za lekturą haseł – dat dziennych w Wikipedii. Pod 4 czerwca znalazłem, że tego dnia (na przykład):
– w roku 1666 w Paryżu odbyła się prapremiera „Mizantropa” Moliera;
– w roku 1783 bracia Montgolfier zaprezentowali publicznie swój balon;
– w roku 1913 podczas corocznych wyścigów konnych, w okolicznościach niejasnych, choć zarejestrowanych przez kronikę filmową, pod kopyta konia wpadła – czy też rzuciła się – działaczka feministyczna Emily Davison; nie odzyskawszy przytomności zmarła kilka dni później;
– w roku 1946 Juan Peron został prezydentem Argentyny;
– w roku 1952 urodził się prezydent Bronisław Komorowski, w roku 1962 – Krzysztof Hołowczyc, a w 1970 Izabella Scorupco;
– w roku 1992 szefom klubów parlamentarnych dostarczono tzw. listę Macierewicza, co kilkanaście godzin później sprowokowało Sejm do zdymisjonowania rządu Jana Olszewskiego (nota bene wniosek o wotum nieufności został złożony osiem dni wcześniej bez związku z tą sprawą).
– wcześniej, w 1989 roku, w Polsce odbyły się wygrane przez opozycję pierwsze od pół wieku częściowo wolne wybory – w Chinach zaś krwawo stłumiono antykomunistyczny protest studentów.

Myślę, że w następnym zdaniu wolno mi użyć liczby mnogiej: dla nas, skupionych wokół koduj24.pl, ważnym punktem odniesienia są te ostatnie wydarzenia, nad Wisłą i w Pekinie. Mimo nowej historii, układanej przez zwolenników rządzącej obecnie władzy, upieramy się przy uznaniu wyborów z 4 czerwca za skuteczny akt inaugurujący wychodzenie z systemu totalitarnego. Opowiadanie, że później jeszcze przez wiele lat żyliśmy w systemie postkomunistycznym ma sens tylko pod warunkiem, że przedrostek „post-” traktuje się jako określenie czasu (w istocie, żyliśmy po komunizmie, nie ma się o co spierać), nie ma natomiast sensu, jeśli rozumie się go jako synonim przedrostka „krypto-„. Otóż nie, nie było żadnego „krypto-„, gdyż doszło do radykalnej zmiany warunków życia, zresztą na dobre i złe, bo – jak widać z perspektywy czasu – transformacja ustrojowa była (jeszcze) boleśniejsza, niż się spodziewaliśmy. A że pan Jarosław Kaczyński odgrywał w tym skromną rolę wkrótce odsuniętego zresztą doradcy Lecha Wałęsy? – cóż, współczuję, ale nic to nie zmienia w obrazie ogólnym.

Przy czym warto nie zapominać o równoczesnym wydarzeniu, o masakrze na Placu Niebiańskiego Spokoju, gdyż było to dla nas, wówczas dorosłych, memento, że państwo totalitarne, nawet, czy raczej zwłaszcza pogrążone w głębokim kryzysie, może się zdobyć na zbrodnię, byle tylko nie dopuścić do zmian systemowych. I że, w związku z tym, dalsze działania polskiej opozycji – a potem, po powołaniu na stanowisko premiera Tadeusza Mazowieckiego, polskiego rządu – muszą przypominać działania sapera, prowadzone powoli i rozsądnie. Dzisiejsze utyskiwania na ówczesny namysł i ostrożność, znaczoną wieloma kompromisami, są skażone anachronizmem, ujawniają, że się nie rozumie (albo nie chce zrozumieć) specyfiki tamtej dziwnej epoki.

Tymczasem, po latach, znaleźliśmy się znowu w głębokim konflikcie politycznym. Oczywiście, historia się nie powtarza i nie mamy obecnie powtórki z PRL-u. Owszem, jak pisałem tu już kiedyś, niejeden pomysł obecnej władzy ma swój pierwowzór w minionym ustroju, jednak wtedy inna była świadomość społeczna, inna mapa geopolityczna i inna technologia (internet oraz prywatne media w znacznym stopniu utrudniają rzeczywiste ograniczenie wolności obywatelskich). Dlatego warto spojrzeć na nasz obecny polsko-polski spór jako na konflikt z XXI wieku, konflikt o kształt demokracji i o ideę polskości w nowym stuleciu. W tym konflikcie uderza mnie brak wyobraźni futurologicznej naszych przeciwników, ich wiara w istnienie pozaczasowych reguł naszego polskiego życia – przy czym pozaczasowych pozornie, bo w istocie zakorzenionych w ideologiach sprzed mniej więcej stu lat.

Co się zmieniło przez ten rok naszych działań? Bilans, przyznajmy, jest niejednoznaczny. Przede wszystkim pamiętam znajomych, którzy pierwsze manifestacje antyrządowe, a później także nasze pojawienie się w internecie, kwitowali zarzutami, że histeryzujemy. Nic się przecież szczególnego nie dzieje, po prostu jedna siła polityczna zastąpiła inną. Dziś powtarzanie tej oceny zdradza, jak się zdaje, niechęć do zmierzenia się z rzeczywistością, gdyż niestety mieliśmy rację. Zdemontowanie Trybunału Konstytucyjnego; konsekwentne lekceważenie władzy sądowniczej, o ile nie wydaje ona wyroków wygodnych dla PiS; niszczenie oświaty, zbyt pośpieszne zmienianie jej struktury i ideologizowanie programów szkolnych, łącznie z odrzuceniem obywatelskiego wniosku o referendum sprawie reformy (kto to deklarował, że w odróżnieniu od PO „będziemy słuchać ludzi”?); niezwykle groźne obniżenie potencjału obronnego państwa przez nieodpowiedzialne decyzje MON; ośmieszające Polskę działania w polityce międzynarodowej; kompromitacja podkomisji smoleńskiej, propagandowo przykrywana makabrycznymi szczegółami z ekshumacji ofiar katastrofy; znaczne przyspieszenie zadłużania państwa (gdy PO zarzucano, zresztą nie bez słuszności, rozrzutność); degrengolada mediów publicznych; brak postępu w usprawnianiu systemu opieki zdrowotnej (fakt, że niesprawnego od wielu lat); kontynuacja zamachu na niezusowskie filary systemu emerytalnego (kolejny przykład, że akurat błędy Platformy Obywatelskiej można kontynuować bez wstydu); wspieranie radykalnych ruchów prawicowych, przez co Polska staje się krajem zwyczajnie niebezpiecznym dla obcokrajowców; kolejne katastrofy merytoryczne i wizerunkowe urzędu prezydenckiego; i tak dalej, i tak dalej, aż po relatywnie drobne sprawy, jak praktyczna likwidacja Kapituły Orła Białego (opuszczonej przez nobliwych członków), czy – w innym rejestrze – blamaż przy okazji Festiwalu w Opolu… – tak oto wygląda kraj, który teraz dopiero zaczyna być naprawdę Polską w ruinie. Satysfakcja z tego płynie mimo wszystko średnia, bo doprawdy Kasandra, która się nie myliła, nie ma powodu do radości.

Z drugiej strony, powiedzmy sobie jasno, ten rok to także rok niepowodzeń opozycji, zarówno parlamentarnej, jak nieparlamentarnej. Bliski jest mi pogląd, że gdyby w którymś z tych kręgów pojawiła się osoba o rzeczywistych zdolnościach przywódczych, umiejąca nie trwonić swojego autorytetu, to wybrane demokratycznie, ale intencjonalnie niedemokratyczne władze naszego kraju mogłyby nie dotrwać do końca kadencji. Niestety, pod tym względem nie mamy się kim pochwalić. Co gorsza, prapolska skłonność do stawiania własnej ambicji nad dobro wspólne zdaje się jak fatum unosić nad naszymi szeregami. Nowością jest stawianie ponad dobro wspólne również prywatnych afer miłosnych. Hasło obrony demokracji nie uległo przedawnieniu, jak przedawnieniu nie uległo nasze marzenie o nowoczesnej Polsce, biorącej ze swojej tradycji to, co dobre, a nie gloryfikującej tę tradycję jak leci, bohaterów na równi z nieszczęśliwymi przestępcami, a mędrców na równi z ludźmi, których poczciwości nie dorównywał rozsądek. Tyle że, jak dotąd, nie widać, by nasza wspólnota ludzi rozmaitych, ale podobnie przerażonych stanem kraju, wyłoniła z siebie osoby, potrafiące uniknąć przynajmniej kardynalnych błędów. Pozostaje mieć nadzieję, że kogoś nie dostrzegam, choć powinienem.

Napisałem, że gdyby taki przywódca z autorytetem i charyzmą wreszcie się pojawił, do przesilenia mogłoby dojść przed końcem obecnej kadencji Sejmu. Zdarza mi się jednak myśleć zimno, że może nie byłoby to dobre. Co prawda sytuacja międzynarodowa jest zła i diabli wiedzą, ile mamy jeszcze czasu jako naród, żeby wykokosić z siebie jakiś dorzeczny rząd. Ale doświadczenia z lat 2005-2007 pokazują, jak niebezpiecznie jest pozbawiać przedwcześnie władzy stronnictwo, które się do sprawowania władzy nie nadaje. Przez osiem lat utrzymywano część elektoratu w przekonaniu, że tamte rządy (Kazimierza Marcinkiewicza i Jarosława Kaczyńskiego) miały wspaniałe cele, tylko niestety zatrzymano je w pół drogi. Więc teraz warto czekać z zaciśniętymi zębami, żeby tego argumentu nie dało się użyć po raz drugi. Opozycja może przez następne dwa lata dojrzeje. A cierpliwość ludzka i nawet entuzjazm wyborców ma swoje granice. Zawiedziona miłość często przeradza się w swoje przeciwieństwo. Wciąż są ludzie, którzy ufają niszczycielom demokracji i racjonalnej gospodarki, ale gdy uświadomią sobie, że także ich oszukano… Ten moment nastąpi, bez wątpienia – tym szybciej, im szybciej ustalimy, że nam nie chodzi o rekonstrukcję rzeczywistości, z której aż tylu ludzi było niezadowolonych.

Niektórzy znajomi, choć podzielają moją dezaprobatę dla dzisiejszej władzy, powyższemu proroctwu przeciwstawiają przekonanie, że nie uda się jej zmienić ani za dwa, ani za sześć lat, ani w ogóle za naszego życia. Mechanizm podobnego czarnowidztwa wydaje mi się oczywisty. Po pierwsze, to magiczne użycie języka: żeby nie zapeszyć, mówimy o przyszłości, której sobie tak naprawdę nie życzymy. Po drugie, zdaje się nam, że jeśli rysujemy ponurą wizję tego, co nadchodzi, poprawiamy sobie wizerunek: głoszący ową wizję są tak psychicznie silni, że potrafią ją znieść. Przyznam, że ta strategia dość mnie drażni, gdyż magiczne użycie języka to dziecinada, a poprawianie w ten sposób własnej samooceny to dziecinada tym większa – i w dodatku społecznie kosztowna, gdyż słabszych duchem bliźnich pozbawia nadziei i podpowiada im, by się do obecnej sytuacji przyzwyczaić. Tymczasem nie po to udało się naszemu narodowi zrzucić monopartyjny system PZPR-u, żeby teraz w operetkowej powtórce pogodzić się z (faktyczną, choć jak dotąd nieformalną) monopartyjnością PiS-u.

Warto mieć nadzieję, że uda nam się odbudować demokrację. W wolnych wyborach takie czy inne siły będziemy wówczas wybierać, ale żadna nie zaplanuje rewolucji kwestionującej to wszystko, co dotąd z mozołem osiągnęliśmy. A wtedy takie strony, jak koduj24.pl, przestaną być potrzebne.

Jerzy Sosnowski

koduj24.pl

W najnowszym „Newsweeku”: Sekretne życie prezesa

04.06.2017

© Dostarczane przez Newsweek Polska

 

Na ulicy Nowogrodzkiej w centrum Warszawy od półtora roku zapadają decyzje, które decydują o losach Polski. Jak wygląda najważniejszy szaniec prezesa PiS?

Żółtawo-brązowy budynek na Nowogrodzkiej 84/86 nie rzuca się w oczy. Podobnych, lekko nadpsutych wiekiem budowli z epoki Gierka w centrum miasta stoi sporo. Szczególnie tu, na granicy Ochoty i Śródmieścia, rzut kamieniem od Woli. Trzy piętra, kilka reklam na elewacji, wygięte od słońca brązowe listwy udają lekki, ażurowy woal, którym ktoś — dziś nie wiadomo kto — kazał szczelnie otoczyć gmach (zasłaniając okna). Gdzieniegdzie białe klocki klimatyzatorów. To siedziba Prawa i Sprawiedliwości, miejsce, w którym urzęduje prezes Jarosław Kaczyński. Stąd od jesieni 2015 r. rządzi Polską.

Budynek, wygięty w kształt liter L, bokami widzi róg dwóch ulic: jeden (krótszy) przylega do Nowogrodzkiej, okna drugiego (dłuższego) wychodzą na parking i ulicę Raszyńską.

— To stary budynek, kilka razy remontowany, ale to wciąż lifting. Elewacja jest obciachowa, jakieś deski czy krokwie przyczepione, udają żaluzję, paździerz. Podobno na usunięcie tego nie godzi się miasto — tłumaczy nam jeden z byłych posłów PiS. — Właścicielem siedziby jest nasza spółki Srebrna. W cięższych czasach, żeby przeżyć, wynajęliśmy kilka pomieszczeń. Dużych. Klub bilardowy ma kilkaset metrów, tam gdzie była redakcja Ekspresu Wieczornego, wynajęliśmy 2000 metrów na studio fotograficzne.

Topografia Nowogrodzkiej nie jest znana wszystkim działaczom czy nawet posłom PiS. Nie wszyscy mają tu wstęp.

Formalnie Nowogrodzka jest biurem, z którego zarządza się partią. Daje pracę około 40 osobom: kilku księgowym, obsłudze stron internetowych, radcy prawnemu, sprzątaczkom, kierowcom, recepcjonistce, koordynatorom regionów, obsłudze prezesa i wiceprezesów PiS. Średnia wieku ekipy — dziś powyżej trzydziestki. Powód? Wielu młodych działaczy, którzy do 2015 r. wiernie służyli partii, dziś zarabia w rządzie lub spółkach skarbu.

Do głównej kwatery PiS prowadzą dwa wejścia. Obu pilnują ochroniarze. Jedno, główne, od ulicy Nowogrodzkiej, zna cała Polska. Tam na polityków czekają kamery i reporterzy. Proste, aluminiowe drzwi. Za drzwiami ochroniarz wpuszcza petentów albo na pierwsze, albo na drugie piętro.

Opowiada jeden z pracowników biura PiS: — Pierwsze jest ważniejsze, tam siedzi prezes, jego sekretarka pani Basia i księgowość. Nie wejdzie tam nikt, kto nie był umówiony. Na drugie, gdzie jest recepcja z logo partii, trafiają ludzie ze skargami, z pismami, ci, którzy mają do partii jakiś interes.

— Parter jest najgorszy, najmniej poważany — opowiada jeden z pracowników biura. — Kiedyś mieściło się tam pismo Nowe Państwo, potem biuro „Lipy” [Adam Lipiński – red.], potem siedziała tam ekipa Mariusza Kamińskiego — Ernest Bejda, Maciej Wąsik, Martin Bożek. Mieli własną salkę konferencyjną. Jarali szlugi jak lokomotywy. Dziewczyny z księgowości, która była piętro wyżej, mdlały od smrodu. Szef biura w końcu wydał zakaz palenia. Dziś wszyscy palacze w chłodne dni skupiają się w łączniku między siedzibą PiS a budynkiem Srebrnej.

Każdy, kto wchodzi głównym wejściem, jest dobrze widoczny z ulicy. Ale za rogiem budynku, ukryte przed oczami wścibskich, jest drugie wejście. Pracownicy biura PiS nazywają je „łącznikiem”. — Po lewej stronie od wejścia jest pokój Adama Lipińskiego, obok siedzi ochrona — opisuje nam jeden z działaczy. — Tam znajdują się drugie schody, którymi można dojść do korytarza i tylnych drzwi do gabinetu prezesa. Sam Naczelnik korzysta właśnie z tego wejścia. Czasem wprowadza się nim urzędników, którzy ze względu na funkcje nie mogą być złapani przez dziennikarzy jak wchodzą do Kaczyńskiego. Tego wejścia używa też Jacek Kurski, gdy ma sprawę do prezesa. Tu nie wejdzie nikt niezapowiedziany.

Na elewacji widać kilka kamer. Według jednego z naszych rozmówców od 2014 r., od czasu afery podsłuchowej, główna kwatera PiS uzbrojona jest też w urządzenia antypodsłuchowe. — Prezes siedzi tuż przy oknie, najprostszy mikrofon kierunkowy mógłby wychwycić wszystko, o czym mówi — tłumaczy pracownica PiS. — Te urządzenia montowała Grom Group, która ochrania Jarosława. Ludzie czasami skarżą się przez to na kłopoty z telefonami. Ja sama spotkałam przez przypadek na Nowogrodzkiej chłopaków z Grom Group w weekend, gdy coś montowali. Spytałam, co to za urządzenia? Tajemnica.

msn.pl

PANIE PREZYDENCIE, DZIĘKUJEMY ZA 4 CZERWCA

Dziś 65 urodziny B. Komorowskiego.Niżej fragment długiego, interesującego wywiadu z byłym prezydentem. Cała rozmowa:

KOD zakłócił spotkanie premier ze strażakami. Beata Szydło: Ci, którzy mają odwagę, nie potrzebują krzyku

03.06.2017

Premier Beata Szydło

Każdy z nas może się czuć bezpiecznie właśnie dlatego, że strażacy są zawsze na swoim posterunku – powiedziała w sobotę premier Beata Szydło podczas uroczystości obchodów 130-lecia Ochotniczej Straży Pożarnej w jej rodzinnych Brzeszczach. Spotkanie ze strażakami zakłóciła grupa działaczy KOD.

Nigdy dość podziękowań za służbę, ochronę i bezpieczeństwo. Każdy z nas może się czuć bezpiecznie właśnie dlatego, że strażacy są zawsze na swoim posterunku. To dzięki wam polskie rodziny czują się bezpieczne. Wiemy, że można na was liczyć. Wasze hasło: +Bogu na chwałę, ludziom na pożytek+ w najlepszy i najkrótszy sposób streszcza misję, którą prowadzicie dla nas wszystkich, o każdej porze dnia i nocy – powiedziała Beata Szydło.

Premier dziękowała druhom za wszystko, co robią. Chcę podziękować (…) za waszą odwagę. Za to, że jesteście zawsze wtedy, gdy was inni potrzebują. Nie tylko, gdy są akcje prowadzone ze względu na zagrożenie życia i zdrowia, ale również wtedy, gdy w lokalnych społecznościach dzieje się coś ważnego – podkreśliła. Szefowa rządu zwracając się do strażaków mówiła, że Polacy doceniają ich trud i poświęcenie uznając profesję za zawód najwyższego zaufania.

Beata Szydło gratulowała strażakom z Brzeszcz, którzy z okazji jubileuszu, zostali wyróżnieni odznaczeniami. „Chcę pogratulować wyróżnionym i podziękować druhom strażakom z gminy Brzeszcze. Pamiętam, gdy wspólnie pracowaliśmy tu, w samorządzie. Zawsze można było na was liczyć. Zawsze byliście wierni i staliście na straży. Za to, co zrobiliście do tej pory dla naszej miejscowości, przez te 130 lat, a będziecie jeszcze zapewne przez wiele lat budowali przyszłość, (…) należą się wam serdeczne podziękowania” – mówiła.

Wystąpienie premier zakłóciła niewielka grupa z KOD. Wznosili m.in. hasło: „Wolność, równość, demokracja”. Mieli transparent z napisem „Polska to nie twoja broszka”. Premier nawiązując do tego powiedziała, że zawsze ci, którym brakuje odwagi krzyczą najgłośniej. Ci, którzy mają odwagę i są ludźmi uczciwymi, nie potrzebują krzyku i wrzasku. Zawsze wiedzą, co do nich należy – powiedziała.

Burmistrz Brzeszcz Cecylia Ślusarczyk w rozmowie z PAP podkreśliła, że jubileusz 130-lecia straży to piękna rocznica. To straż pożarna o najdłuższym stażu na naszym terenie. Zawsze możemy liczyć na naszych druhów. Uczestniczą praktycznie w każdej akcji ratunkowej. Rokrocznie interweniują ponad stukrotnie. (…) Jest to pomoc nieoceniona – powiedziała. Uroczystość zakończyła defilada strażaków oraz festyn.

Brzeszczańska „policja ogniowa” powstała w 1887 r. Wtedy grupa została wyposażona w sprzęt pożarniczy, dając początek zorganizowanemu pożarnictwu w miejscowości. W latach 1910-1911 strażacy wzbogacili się o pierwszą sikawkę. Wtedy też wybudowano drewnianą strażnicę wraz z wysoką na 15 m wieżą. Murowana remiza została oddana do użytku w 1969 r. Brzeszczańscy strażacy-ochotnicy uczestniczyli w gaszeniu wielkich pożarów, m.in. rafinerii w Czechowicach-Dziedzicach w 1971 r. i lasów w okolicach Kuźni Raciborskiej i Olkusza w 1992 r. Brzeszczańska OSP liczy ok. 130 członków.

Prezes zarządu gminnego OSP Władysław Drabek powiedział, że jest dumny, iż ma taką jednostkę w swoim związku. „To jednostka wybijająca się nie tylko w gminie, ale i w województwie. Specjalizuje się w ratownictwie technicznym, ogniowym i wodnym. Można ją dawać za przykład. Mieszkańcy mogą być dumni z tych +rycerzy św. Floriana+” – podkreślił.

Strażak przypomniał, że wraz z Beatą Szydło, gdy jeszcze była burmistrzem Brzeszcz i zarazem wiceprezesem związku gminnego OSP, przekazali strażakom ochotnikom cztery nowe samochody. Zawsze dbała o to, by jednostki były dobrze wyposażone. Zakupiła pierwsze w województwie małopolskim pompy do odpompowywania wody. Nasza gmina leży w dorzeczu Wisły i Soły. Szkody górnicze tworzą niecki. Nawet przy niewielkiej powodzi jest wiele pracy – powiedział Drabek. Premier Beata Szydło należy do OSP w Przecieszynie w gminie Brzeszcze.

dziennik.pl

Darcie flagi europejskiej w Sejmie, czyli lepsza sędziokracja niż pisokracja

2.06.2017
piątek

Rzecznik prezydenta Dudy nazywa wyrok Sądu Najwyższego w sprawie ułaskawienia p. Kamińskiego przejawem sędziokracji. Tak uczy obywateli poszanowania prawa. Państwo, którym kieruje prawnik łamiący prawo, a jego minister atakuje sędziów niezależnych od pisowskiej kontroli, nie ma innej przyszłości jak bezprawie. Musimy mieć zdanie w tej sprawie jako obywatele: demokratyczne państwo prawa czy pisokracja.

Gimnazjalista  w muszce à la Korwin drze na mównicy sejmowej emblemat Unii Europejskiej. Nikt z prezydium obrad „młodzieżowego Sejmu” nie reaguje. A gdyby chłopak podarł godło Polski? Marszałek Brudziński też by nie reagował? Tymczasem przyzwolenie na przemoc symboliczną przygotowuje grunt pod przemoc fizyczną. Kim są wychowawcy tego młodego człowieka wprawiającego się w Sejmie (!) w szerzenie nienawiści? Kto go wpuścił na mównicę i czy wiedział, co będzie na niej wyprawiał? Czy wie, że ta flaga nawiązuje symboliką (żółte gwiazdy) do Biblii i że jeden z ojców założycieli Wspólnoty Europejskiej, Robert Schuman, jest kandydatem na ołtarze Kościoła rzymskokatolickiego?

Takie będą Rzeczpospolite, jakie ich młodzieży chowanie. Rewolucja pisowska polegająca na likwidacji demokracji opartej na konstytucji, rządach prawa i trójpodziale władz wychowa młodzież antyeuropejską, nacjonalistyczną i bigoteryjną. Minister Zalewskiej i innym funkcjonariuszom pisowskiej edukacji warto przypomnieć porzekadło: kto za młodu nie był socjalistą, ten na starość będzie świnią.

Na sali w Sądzie Najwyższym jakiś zadymiarz domagający się dekomunizacji sędziów szarpie się z policjantami i usiłuje jednemu wyrwać broń z kabury. Po co? Chciał zamordować sędziów Sądu Najwyższego? W Polsce czuć przemocą. Bojówki w kościołach, flirt obecnej władzy ze skrajną prawicą nawiązująca do polskiego przedwojennego faszyzmu. Napady na cudzoziemców. Tuszowanie i rozmywanie sprawy Igora Stachowiaka, ofiary przemocy policyjnej. W internecie pogróżki pod adresem opozycji podpadające pod kodeks karny.

Trudno uwierzyć, że to wszystko dzieje się realnie. Że to Polska AD 2017. Ojczyzna Jana Pawła II („od Unii Lubelskiej do Unii Europejskiej!”) i ks. Popiełuszki („zło dobrem zwyciężaj”), pierwszej Solidarności wyrzekającej się przemocy i KOR Jacka Kuronia, ks. Ziei i Antoniego Macierewicza. Z solidarności coś dobrego może się urodzić, z przemocy i nienawiści – tylko więcej przemocy i nienawiści. Sędziokracja to epitet obraźliwy i antydemokratyczny, bo sędziowie są filarem praworządnej demokracji. Jeśli takiego języka używa pisowski dygnitarz w służbie prezydenta, to takim samym będą mówić jego zwolennicy, także młode pokolenie.

PiS chce budować swoje państwo. Będzie potrzebował swoich sędziów, swojej konstytucji, swojego prawa. Będzie oczekiwał dla nich respektu. Ale traktując państwo i prawo, jakie przejął demokratycznie w 2015 r., tak jak traktuje je od prawie dwóch już lat – a traktuje je jako „postkomunistyczne”, więc nadające się tylko do likwidacji – szykuje bicz na siebie. Bo pisowskie państwo i prawo zostanie potraktowane tak samo, jak dziś PiS traktuje państwo demokracji konstytucyjnej, III RP.

szostkiewicz.blog.polityka.pl

To już 28 lat. Jak Polska wróciła do Europy?

04.06.2017

© source: Thinkstock

 

– Przez 500 lat byliśmy na europejskich peryferiach, „niewolnictwo pańszczyźniane” nie pozwalało na rozwój. Teraz w ciągu ćwierć wieku nadrobiliśmy dystans do Zachodu – mówi w rozmowie z „Newsweekiem” Marcin Piątkowski, ekspert Banku Światowego. 4 czerwca będziemy obchodzić 28. rocznicę pierwszych wolnych wyborów po 1989 roku.

NEWSWEEK: Był pan niedawno na Ukrainie. Są tam, gdzie Polska ćwierć wieku temu?

MARCIN PIĄTKOWSKI: Polska 25 lat temu była w zupełnie innej sytuacji, mieliśmy jasno wytyczony kierunek – Unia Europejska. Przy okazji „pożyczyliśmy sobie” od Unii instytucje, których wcześniej nie mieliśmy: niezależny bank centralny, niezależne sądy, wolną prasę, mocny urząd ochrony konkurencji, dyscyplinę fiskalną, porządek prawa. Zaimportowaliśmy też pewne niepisane zachodnie normy społeczne, które potem pomogły nam w rozwoju.

NEWSWEEK: Zaimportowaliśmy normy i instytucje z Zachodu, jak od tysiąca lat, od chrztu Polski z 966 roku…

MARCIN PIĄTKOWSKI: I wychodzi nam to na zdrowie. Nie zawsze byliśmy otwarci na przejmowanie najlepszych wzorców. Szczególnie po XVI w., po naszym „złotym wieku” – proszę to koniecznie zapisać w cudzysłowie – stworzyliśmy sarmacką kulturę, która mało miała wspólnego z wartościami królującymi w Europie Zachodniej. To był w ogóle czas, gdy kontynent europejski przełamał się na dwoje. Zachód poszedł ścieżką handlu, merkantylizmu, później industrializacji, rozwoju burżuazji i mieszczaństwa. A Polska, cała Europa Środkowa, i Rosja poszły ścieżką rozwoju opartego na rolnictwie. Co – paradoksalnie – miało wtedy sens; jakbyśmy rozmawiali w 1500 r., to z pewnością zgodzilibyśmy się, że produkcja zboża jest przyszłościowa i zapewni Polsce ogromne zyski. Nikt nie był w stanie wtedy przewidzieć, że to skończy się zepchnięciem Polski na europejskie gospodarcze peryferia.

NEWSWEEK: Bo utrwaliło pańszczyznę?

MARCIN PIĄTKOWSKI: Nawet powiedziałbym – „niewolnictwo pańszczyźniane”. Stworzyliśmy system społeczny, w którym 95 proc. społeczeństwa nie brało udziału w obrocie gospodarczym. Stworzyliśmy mało korzystne dla wzrostu normy kulturowe i sposoby postępowania. Polskie elity – magnateria i szlachta – postrzegały prowadzenie biznesu i robienie pieniędzy jako coś niezgodnego z ich prestiżem społecznym. Ta norma była tak silna, że jeszcze w okresie międzywojennym wiele z największych prywatnych przedsiębiorstw było w rękach cudzoziemców. W polskiej historii, literaturze, nie mamy bohaterów ekonomicznych, oprócz trochę na siłę Staszica i Druckiego-Lubeckiego. Mamy Wokulskiego, który jest jednak postacią tragiczną. Trudno pokazać jakikolwiek pamiętnik magnata, arystokraty, szlachcica, który chwaliłby się sukcesami gospodarczymi!

NEWSWEEK: W Polsce międzywojennej było z tym chyba dużo lepiej?

MARCIN PIĄTKOWSKI: II RP osiągnęła duży sukces, łącząc z sobą trzy zabory. Ale nie udało się nadgonić dystansu do Zachodu. Dochód na mieszkańca w porównaniu do Europy Zachodniej był w 1938 r. niższy niż w roku 1913 i 1929. Popełniono błędy w polityce gospodarczej, w tym w polityce monetarnej. Nie udało się przeprowadzić znaczącej reformy rolnej – elity ją zmiękczyły, a potem zastopowały. Nie zdajemy sobie sprawy, jak bardzo nieegalitarny to był kraj, jak niewielu miało szansę na wykształcenie. W 1939 r. w całej Polsce mieliśmy tylko 65 tys. studentów!

NEWSWEEK: Jest pan socjalistą? Mówi pan, że reformy rolnej nie było, że za mało egalitaryzmu…

MARCIN PIĄTKOWSKI: Egalitaryzm to nie socjalizm. Nie można zbudować mocnej gospodarki, gdy gros społeczeństwa nie uczestniczy w obrocie gospodarczym. Proszę porównać globalny kryzys z lat 30. i ten ostatni. Wtedy produkcja polskiej gospodarki zmalała o ponad jedną trzecią. A teraz dzięki temu, że krajowi konsumenci nie przestali wydawać pieniędzy, przez globalny kryzys udało nam się przejść suchą nogą. W latach 30. brakowało popytu wewnętrznego, bo hamowały go nierówności majątkowe i dochodowe.

NEWSWEEK: A skąd właściwie wiadomo, że – powiedzmy – w XVI w. dzieliło nas od Zachodu tyle a tyle, a w XIX w. tyle? Dzisiaj jest prosto – mamy statystyki. A wtedy…

MARCIN PIĄTKOWSKI: Pojęcie Produktu Krajowego Brutto wprowadzili Brytyjczycy i Amerykanie dopiero w latach 30. zeszłego wieku. Ale ekonomiści dopracowali się metod szacowania dochodów w przeszłości na podstawie czynników blisko skorelowanych z PKB; takich, jak wynagrodzenia. Mamy np. dane na temat wynagrodzeń wykwalifikowanych rzemieślników w Gdańsku, Warszawie, w Krakowie i we Lwowie w XVI w. Mamy też dane na temat diety i jej wartości kalorycznej, a także innych zewnętrznych oznak zamożności – od ubioru po średni areał uprawy. Wszystkie te dane są ze sobą spójne i jeśli nawet nie wiemy, czy np. w 1500 r. w Polsce dochód rzeczywiście wynosił dzisiejszych 500 dolarów rocznie, to łatwiej wyliczyć na podstawie ilości pierzyn przekazywanych w spadku czy ilości kalorii w wyżywieniu…

NEWSWEEK:… że to 2/3 tego co we Francji, czy w Niemczech…

MARCIN PIĄTKOWSKI: Z tym, że wtedy dochód był zupełnie inaczej dystrybuowany. Gros – prawie jak dzisiaj w Ameryce – było przejmowane przez „top one percent”. Większość mieszkańców Polski miała dochody wystarczające jedynie na fizyczne przeżycie. Na nasz XVI-wieczny „złoty wiek” patrzymy głównie przez pryzmat hołdu pruskiego, unii polsko-litewskiej czy tego, że byliśmy mocarstwem od morza do morza. Tymczasem przeciętna długość życia nie przekraczała 30 lat, 1/3 noworodków umierała w pierwszym roku życia, a połowa dzieci nie dożywała pięciu lat, kobiety przeciętnie zachodziły ponad 10 razy w ciążę i mogły w najlepszym przypadku liczyć, że połowa ich dzieci przeżyje do dorosłości. Byliśmy na o wiele gorszym poziomie niż dzisiejszy Afganistan czy najbiedniejsze kraje Afryki. W XXI w. nie powstałyby treny Kochanowskiego, bo jego 2,5-roczna córka nie umarłaby z jakiegoś błahego powodu.

NEWSWEEK: Mówi pan o instytucjach, o systemie społeczno-ekonomicznym, a przecież przeciętny Polak ze szkoły wie, że nas załatwiły dziejowe kataklizmy – II wojna światowa i potop szwedzki, kiedy to w 10 lat Polska straciła 1/3 ludności.

MARCIN PIĄTKOWSKI: Inni też przechodzili podobne kataklizmy. Wojna trzydziestoletnia o połowę zmniejszyła ludność wschodnich Niemiec. Jednak część Europy położona na zachód od Odry była w stanie – dzięki lepszym instytucjom – o wiele szybciej rekonstruować się po dziejowych tragediach niż Polska. Z powodu odmiennych instytucji, innego systemu wartości, braku mieszczaństwa możliwości wzrostu polskiej gospodarki były bardzo ograniczone. Przez kilkaset lat Polska pozostawała na gospodarczych peryferiach Europy. Mieliśmy w tym czasie trzy próby podgonienia Zachodu. Pierwsza w XIX w. – po rewolucji przemysłowej, pod zaborami; nie udało się, jeśli nie liczyć takich wysp rozwoju jak Łódź, która jednak zbudowana była głównie przez imigrantów. Próbowaliśmy dogonić Zachód w II RP i znowu nic. Komunizm czy realny socjalizm też był próbą dogonienia Zachodu, o czym mówił Chruszczow, uderzając w ONZ butem w pulpit, że „dogonimy i przegonimy”. Znowu się nie udało. Za to w ciągu ostatnich 25 lat nadrobiliśmy 500 lat dystansu do Zachodu, mimo jednego z najgorszych punktów startu w regionie. Nasz dochód w tym roku po uwzględnieniu siły nabywczej wyniesie około 63-64 proc. 15 krajów „starej” Unii; więcej niż w „złotym wieku”, w 1500 r., gdy było to około 62 procent.

NEWSWEEK: Jakim cudem się udało?

MARCIN PIĄTKOWSKI: Po pierwsze, mieliśmy geopolityczne szczęście. Żaden globalny biznes nie inwestował w II RP, bo była w szarej strefie między Niemcami a Związkiem Radzieckim. Teraz, pod skrzydłami NATO i UE, jesteśmy oazą spokoju. Po drugie, w 1989 r. weszliśmy w nową erę ze znacznie bardziej egalitarnym społeczeństwem. Komunizm, mimo że skończył się gospodarczą katastrofą, przeorał strukturę społeczną oraz odrzucił etos szlacheckich i arystokratycznych elit, który przez 400 lat nadawał Polsce ton. Po 1989 r. po raz pierwszy w historii przeszliśmy ze społeczeństwa stanowego i wartości feudalnych na wartości mieszczańskie, zachodnioeuropejskie. I jak odrzuciliśmy okowy komunizmu, to wybuchła wielka fala przedsiębiorczości. Jak popatrzy pan na dzisiejszych czołowych biznesmenów, to oni zaczynali – mówiąc hasłowo – od prostego handlu, a nie od szlacheckiego folwarku. No i trzecia rzecz – praktycznie wszyscy nasi ministrowie finansów byli na stypendium Fulbrighta albo studiowali za granicą, mówili po angielsku, wiedzieli, na czym polega nowoczesna ekonomia. To była nasza elita, która przejęła zachodnie wartości. Oczywiście ważna była też wysoka jakość edukacji, wejście do UE czy polska energia i przedsiębiorczość.

Mamy najbardziej konkurencyjne pokolenie w polskiej historii. Najlepiej wyedukowane, najbardziej otwarte na świat, zeuropeizowane, zurbanizowane, technologicznie wyrafinowane i otwarte na nowinki. Pokolenie, które jak nigdy dotąd uczestniczy w globalnej cywilizacji, m.in. dzięki temu, że mówi po angielsku. Myślę, że też najbardziej etyczne.

NEWSWEEK: Czy to importowanie wzorców nie skończy się tym, że organizm odrzuci obcy przeszczep?

MARCIN PIĄTKOWSKI: Myślę, że ten zachodni przeszczep polski organizm przyjął. Nie udało nam się w piłkarskich mistrzostwach Europy, ale jeśli chodzi o wzrost gospodarczy, to jesteśmy mistrzami Europy! Przez ostatnie 25 lat podwoiliśmy nasze PKB – Polakom jednak jakoś trudno przechodzi przez gardło, że nam coś się udało.

NEWSWEEK: Z badań Diagnozy Społecznej wynika, że prawie 80 proc. Polaków jest zadowolonych z własnego życia, ale z kraju…

MARCIN PIĄTKOWSKI: … tylko 25 proc. Ten sceptyczny stosunek do własnego kraju i słaba identyfikacja z państwem jest jakoś w naszym genotypie, głównie z powodu rozbiorów, przedwojennych rządów pułkowników czy socjalizmu. Z drugiej strony, sektor publiczny jest jedną ze słabszych części polskiej rzeczywistości. On odstaje od sektora prywatnego. Teraz się oczywiście zmienia, poprawia.

NEWSWEEK: Poprawia na tyle, że nie staniemy w miejscu? Że ten europejski sen nagle się nie skończy?

MARCIN PIĄTKOWSKI: No pewnie! Komisja Europejska i OECD przewidują, że Polska będzie się rozwijała szybciej niż Europa Zachodnia co najmniej do 2030 r. Według Międzynarodowego Funduszu Walutowego w 2018 r. dochód przeciętnego Polaka przegoni dochód przeciętnego Portugalczyka. Czy ktoś to prognozował 20 lat temu? W 2030 r. mamy szansę osiągnąć prawie 80 proc. średniego dochodu na Zachodzie, to najwyżej w naszej historii. Mamy prawdziwą szansę dogonienia Zachodu i przejścia z europejskich peryferii do europejskiego centrum.

NEWSWEEK: Nie ma ryzyka, że część z nas zostanie na tych europejskich peryferiach?

MARCIN PIĄTKOWSKI: Nadmierne nierówności są ryzykiem dla rozwoju, ale póki co, jeśli wierzyć statystyce, jesteśmy na poziomie bliskim średniej europejskiej. Pomogła interwencja publiczna, bo rynek sam sobie z nierównościami nie poradzi. Warto byłoby, aby w przyszłości jeszcze się poprawić i żeby dochody biedniejszych rosły o wiele szybciej niż krajowa średnia. Nie zmarnujemy wtedy szansy na polityczną stabilność. Ważna jest też ogólna jakość życia – mierzona jakością edukacji, zdrowia czy poziomu bezpieczeństwa, którego nie doceniamy, a przecież Polska jest jednym z najbardziej bezpiecznych krajów świata. Jest już teraz bliższa Zachodowi, niż wynikałoby to z samego poziomu dochodu. Żyje nam się coraz lepiej, m.in. dzięki temu, że jesteśmy Europejczykami i że korzystamy z europejskich norm społecznych.

NEWSWEEK: Wielu – zwłaszcza młodych – by się z panem nie zgodziło co do tego dobrostanu.

MARCIN PIĄTKOWSKI: Rozumiem ich. Jednak ich udziałem jest to, że z globalnego postępu cywilizacyjnego mogą czerpać tak szeroko jak nigdy w polskich dziejach. W XVI w. co roku najwyżej kilkunastu polskich studentów wyjeżdżało za granicę, jak Kochanowski, który studiował w Padwie… A dzisiaj 50 tys. polskich studentów studiuje za granicą. A w sumie mamy 1,5 mln studentów. To jest coś, co będzie pchało Polskę do przodu przez kolejne 50 lat.Jeśli chodzi o wzrost gospodarczy, jesteśmy mistrzami Europy! Przez ostatnie 25 lat podwoiliśmy nasz PKB

NEWSWEEK: Bo mamy tak znakomicie wykształcone młode pokolenie?

MARCIN PIĄTKOWSKI: Bo mamy najbardziej konkurencyjne pokolenie w polskiej historii. Najlepiej wyedukowane, najbardziej otwarte na świat, zeuropeizowane, zurbanizowane, technologicznie wyrafinowane i otwarte na nowinki. Pokolenie, które jak nigdy dotąd uczestniczy w globalnej cywilizacji, m.in. dzięki temu, że mówi po angielsku. Myślę, że też najbardziej etyczne.

NEWSWEEK: Tyle że z tej nowej generacji połowa siedzi w Londynie na zmywaku. I większość z nich nigdy nie wróci. A do tego narasta problem demograficzny…

MARCIN PIĄTKOWSKI: To pokolenie nie jest stracone. Sam wróciłem po latach spędzonych na Zachodzie. I nie ma dowodów, że ci Polacy kiedyś nie wrócą. A jeżeli będziemy mieć problem demograficzny, to tym bardziej wrócą, bo w związku z brakiem rąk do pracy będą rosły płace. Ale zgoda – to jest jedno z wyzwań dla Polski i warto tych ludzi z powrotem sprowadzić.

NEWSWEEK: Bez tego może się okazać, że w tym pańskim „złotym wieku” nie ma kto pracować. I bez porządnej polityki rodzinnej.

MARCIN PIĄTKOWSKI: Polityka rodzinna jest w Polsce bardzo potrzebna, ale nie wierzę, żeby wystarczyła. To nie jest tylko kwestią żłobków, przedszkoli czy urlopów tacierzyńskich, ale także kwestią zmiany normy społecznej, również zaimportowanej z Zachodu, inaczej widzącej rolę kobiety w społeczeństwie. Niemcy wydają wielokrotnie więcej na politykę prorodzinną niż Polska i mają wskaźnik dzietności dokładnie taki sam – 1,4. Nie chodzi wiec tylko o pieniądze. Węgry są poniżej nas, Hiszpania i Włochy także, średnia w OECD to 1,7 dziecka na kobietę. Dlatego uważam, że w przewidywalnej przyszłości trudno będzie nam osiągnąć nawet prostą zastępowalność pokoleń. I dlatego powinniśmy stworzyć inteligentną politykę imigracyjną, nacelowaną na przyciąganie wysoko wykwalifikowanych, przedsiębiorczych i młodych pracowników, szczególnie z Europy Wschodniej. Dzisiaj ich głównie odstraszamy. Każdego młodego imigranta powinno się traktować jak bez mała klienta bankowości prywatnej – częstować kawą z ciastkiem i pytać: „Jak mogę pomóc, żeby Pani/Pan chciał w Polsce zostać?”. To jedyny sensowny ruch.

Dr Marcin Piątkowski (39 l.) jest starszym ekonomistą w warszawskim biurze Banku Światowego. Adiunkt w Akademii Leona Koźmińskiego. Były doradca wicepremiera i ministra finansów, stypendysta Uniwersytetu Harvarda, główny ekonomista PKO BP, doradca dyrektora zarządzającego i ekonomista Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Maratończyk i triatlonista. Autor wielu publikacji ekonomicznych, ostatnio „Poland’s New Golden Age: Shifting from Europe’s Periphery to its Center” (The World Bank, October 2013)

Tekst przedstawia osobiste poglądy autora. Wywiad ukazał się w specjalnym wydaniu „Newsweeka” z okazji 25-lecia wolnej Polski.

msn.pl

Stanisław Skarżyński

Parada Równości. Platforma Obywatelska sprzedała diabłu duszę

03 czerwca 2017

Parada Równości 2017 w Warszawie

Parada Równości 2017 w Warszawie (SŁAWOMIR KAMIŃSKI)

Dopóki Platforma Obywatelska nie będzie brała czynnego udziału w organizacji i budowie frekwencji podczas Parady Równości, dopóty jej obrona demokracji będzie zupełnie niewiarygodna

W dzisiejszej demonstracji wzięły udział tysiące osób. Według policji – dziesięć, według organizatorów – pięćdziesiąt. Z roku na rok jest ich więcej, bo frekwencję napędza rozwój świadomości polskiego społeczeństwa oraz Prawo i Sprawiedliwość, którego wroga wobec wszelkiej odmienności polityka nakazuje brać w paradzie udział.

Mądrze postąpili organizatorzy i organizatorki, którzy ideę równości potraktowali serio. Tak jest co roku, ale warto to podkreślać – paradę zorganizowano nie tylko pod hasłem zrównania praw osób LGBT oraz wprowadzenia prawnej ochrony przed dyskryminacją ze względu na orientację seksualną. Maszerujący domagali się również poważnego traktowania praw kobiet, poprawy dostępności miast dla osób z niepełnosprawnością, otwartości na uchodźców i poprawy ochrony zwierząt.

17. warszawska Parada Równości. Prawdopodobnie największa w historii

http://www.gazeta.tv/plej/19,82983,21908995,video.html

Udział wzięły partie lewicowe (Zieloni, Inicjatywa Polska, Razem) i centrowa Nowoczesna, której syrenka – pani z rybim ogonem, podróżująca na bagażniku samochodu – nie była chyba najlepszym pomysłem, ale trudno, Nowoczesna była i chwała im za to. Naprawdę fajnym sygnałem było za to ogłoszenie – w dniu warszawskiej Parady Równości – że kandydatem na Nowoczesnej na prezydenta Warszawy będzie Paweł Rabiej, który coming-out’u dokonał w ubiegłym roku. To rzadki w Polsce przykład politycznej zręczności, więc warto to docenić.

Kryzysem od biedy można wyjaśnić nieobecność Komitetu Obrony Demokracji. Ratując honor organizacji, zarząd KOD wydał oświadczenie, w którym z okazji 4 czerwca wezwał partie polityczne do „niezwłocznego rozpoczęcia debaty na temat rozwiązań wprowadzających związki partnerskie do polskiego systemu prawnego”. W normalnych warunkach KOD powinien przyprowadzić na Paradę Równości dziesięć lub dwadzieścia tysięcy osób, ale w jego obecnym stanie trzeba takie oświadczenie wziąć za dobrą monetę.

Całkowicie natomiast nawaliła Platforma Obywatelska – nie tylko Hanna Gronkiewicz-Waltz nie objęła Parady Równości patronatem, ale w ogóle logo PO na paradzie nie było. Jedna Agata Czarnacka, filozofka polityki, lewica24.pl, wypatrzyła flagi Platformy – na Facebooku zamieściła dwa zdjęcia (na pierwszym są flagi PO, na drugim ich nie ma) i napisała: „Platforma pojawiła się na Paradzie, ale po pierwszych 300 metrach się zwinęła….”

To nie pierwsze takie zdarzenie. Podczas Marszu Wolności, który organizowała Platforma Obywtelska, ochrona nie pozwoliła grupie działaczy LGBT podejść z transparentem „Nie ma wolności bez równości” do Grzegorza Schetyny. Takie decyzje kierownictwa Platformy ugruntowują tylko jej obraz jako partii homofobicznej, dzielącej obywateli na lepszy i gorszy sort – tak samo jak PiS, choć według innego klucza.

Postawa Platformy wobec Parady Równości ma też wymiar międzynarodowy. Jak Platforma może olać ambasadorów czterdziestu krajów świata (i niemal całej Unii Europejskiej), którzy w liście poparcia dla parady napisali, że „prawa osób LGBT są uniwersalnymi prawami człowieka i każdy powinien ich bronić”, a jednocześnie opowiadać, że PiS wypycha Polskę ze zjednoczonej Europy?

To jest przecież polityczna schizofrenia.

Co gorsza wszystko wskazuje na to, że jest to decyzja kierownictwa partii – nieliczni politycy Platformy, którzy wzięli udział w paradzie, udawali bezpartyjnych. W mediach społecznościowych fotografowali się albo z flagą Warszawy (posłowie Michał Szczerba i Rafał Trzaskowski), albo z politykami innych ugrupowań (europosłanka Róża Thun z Barbarą Nowacką).

Jeśli tak jest, to kierownictwo Platformy straciło rozum. Rozumiem, że można chcieć walczyć z Prawem i Sprawiedliwością na jego politycznym terytorium, że można starać się schlebiać tym, którzy uważają niszczenie państwa prawa za problem, a jednocześnie są skrajnie konserwatywni, niechętni nowoczesności, a do zjednoczonej Europy podchodzą z rezerwą. Może nawet da się w ten sposób PiS pokonać. Tyle, że kiedy to się stanie, jedną antyeuropejską formę rządów zastąpi inna.

wyborcza.pl