Przyszły budżet UE – polityczna bomba zegarowa. Komisja Europejska rozważa zawieszenie funduszy dla krajów łamiących praworządność

Tomasz Bielecki, Deutsche Welle, Bruksela, 28 czerwca 2017

Angela Merkel i Jean-Claude Juncker

Angela Merkel i Jean-Claude Juncker (Wiktor Dabkowski / Photoshot/REPORTER)

– To na razie otwarta dyskusja. Nie potrafimy jeszcze odpowiedzieć, czy i jak to robić – mówi komisarz UE ds. polityki regionalnej Corina Cretu. Komisja Europejska przedstawiła „dokument dyskusyjny” z kilkoma mniej i bardziej ambitnymi pomysłami na unijny budżet po 2020 r.

Projekt tego budżetu będzie ogłoszony zapewne dopiero na początku 2018 r. po konsultacjach z krajami członkowskimi.

Jednak KE już teraz podłożyła pod rozmowy istną bombę zegarową. „Pieniądze europejskie mogą być źródłem dodatkowej wartości w podtrzymywaniu takich wspólnych walorów europejskich jak demokracja, wolność, praworządność” – napisano w zatwierdzonym w środę „dokumencie dyskusyjnym” KE.

Pieniądze a praworządność

Pomysł uzależnienia funduszy UE od praworządności, co jest teraz odczytywane w kontekście Polski i trochę mniej Węgier, pojawił się już w maju, w – sporządzonych na prośbę Bundesratu – „Komentarzach Rządu Niemiec” o polityce spójności po 2020 r.

„W debacie publicznej pojawiły się nowe sugestie, by połączyć wypłatę funduszy UE ze stanem praworządności w poszczególnych krajach członkowskich” – napisano w środowym dokumencie KE.

Ale komisarz ds. budżetu Günther Oettinger mówi, że nie zapadła żadna decyzja, czy takie idee ostatecznie znajdą się w projekcie budżetu na okres po 2020 r.

– To nadal kwestia otwarta, czy i w jaki sposób wiązać politykę inwestycyjną Unii z kwestiami państwa prawa. Czekamy na wyniki dyskusji m.in. krajów członkowskich – dodaje komisarz UE ds. polityki regionalnej Corina Cretu.

Corina Cretu, komisarz UE ds. polityki regionalnejCorina Cretu, komisarz UE ds. polityki regionalnej WIKIPEDIA

Niemcy (i Włosi) chcieliby karać niesubordynowanych

Szef KE Jean-Claude Juncker zadeklarował niedawno, że osobiście jest przeciwny pomysłom, by za łamanie zasad państwa prawa karać obcinaniem funduszy. I, jak wynika z naszych rozmów w Brukseli, podobna niechęć wobec kar jest obecnie dość rozpowszechniona w Komisji Europejskiej. Również za sprawą poważnych wątpliwości prawnych, czy takie zabieranie funduszy dałoby się przeprowadzić w sposób legalny.

Rząd PiS chce przejąć „fundusze norweskie”. Czy organizacje pozarządowe stracą 800 mln euro?

http://www.gazeta.tv/plej/19,82983,21815761,video.html

Obecnie definitywne stwierdzanie złamania praworządności przez któregoś członka wspólnoty jest możliwe tylko w ramach artykułu 7. Traktatu UE. Nie definiuje on dokładnie rodzaju kar – czyli może to być także zabieranie pieniędzy – ale wymaga jednomyślności wszystkich krajów UE, poza tym karanym.

Ale mimo sceptycyzmu Junckera przedstawiciele rządu Niemiec nadal promują swój pomysł. Ten, na razie nieoficjalnie, zyskał poparcie m.in. ze strony Włoch.

– Co decydowałoby o zawieszaniu funduszy? Unia ma artykuł 7. Traktatu o UE. Ma procedury dyscyplinujące w sprawie łamania unijnych przepisów. Istnieje też procedura KE na rzecz praworządności. – tłumaczyła w miniony poniedziałek w Brukseli Kirsten Scholl z niemieckiego ministerstwa gospodarki w unijnym Komitecie Regionów. – Trzeba się nad tym jeszcze zastanowić.

Natomiast Michael Schneider, sprawozdawca Komitetu Regionów w kwestii polityki spójności, sprzeciwiał się pomysłom Berlina podczas debaty poświęconej m.in. niemieckiemu stanowisku na temat polityki regionalnej. – Nie powinno się karać regionów za politykę władz centralnych. Uważam też, że to niemożliwe w UE pod względem prawnym – przekonywał w Komitecie Regionów.

Pieniądze za praworządność. Ale jakim prawem?

Wśród pomysłów, jak ewentualnie ominąć artykuł 7. Traktatu UE (wymagający jednomyślności), wymienia się w Brukseli ściślejsze powiązanie funduszy z dorocznymi zaleceniami gospodarczymi Rady UE. Mogą się znaleźć w nich zalecenia dla krajów Unii co do praworządności czy polityki migracyjnej. „Istnieje jasny związek między praworządnością i skutecznym wdrażaniem inwestycji prywatnych i publicznych wspieranych przez budżetu UE” – czytamy w „dokumencie dyskusyjnym” KE.

Paradoksalnie to niemiecki minister finansów Wolfgang Schäuble pomógł w połowie czerwca ministrowi Mateuszowi Morawieckiemu w Radzie UE w wykreśleniu zapisów o „systemowym zagrożeniu dla państwa prawa” z zalecenia Rady UE dla Polski w 2017 r.

Budżet UE na okres po 2020 r. (KE skłania się do pięciolatki zamiast obecnej siedmiolatki) będzie wymagał jednomyślnej zgody wszystkich krajów co do głównych liczb i zadań budżetowych. Ale szczegółowe reguły polityki spójności, w której miałaby się znaleźć zasada „pieniądze za praworządność”, będą przyjmowane przez większościowe głosowanie w Radzie UE i Parlamencie Europejskim. Jednak w bardzo dużym stopniu to od kanclerz Niemiec i prezydenta Francji, którzy kierują „motorem eurointegracji”, będzie zależeć, czy Unia pójdzie na dalsze potęgowanie napięcia bądź nawet na konfrontację polityczną z Warszawą lub Budapesztem.

Jak zniwelować dziurę po brexicie

– To oczywiste, że dziury po brexicie nie da się załatać oszczędnościami. Nie chcemy nakładać nowych podatków, ale zastanawiamy się nad zwiększeniem udziału budżetu UE w podatkach już istniejących w Unii – mówi Günther Oettinger.

Roczny brytyjski wkład do budżetu UE to ok. 11 mld euro netto. Głównym jego dochodem są składki z budżetów członkowskich, ale do wspólnej kasy trafia też część pieniędzy z VAT. Bruksela rozważa zasilanie budżetu wpływami z handlu uprawnieniami na emisje CO2.

wyborcza.pl

Skargi na skandaliczny koncert Pietrzaka w TVP

Płyną skargi do Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji na koncert „Imieniny Pana Janka”, transmitowany w najlepszym czasie antenowym przez TVP. O wątpliwej jakości artystycznej tego przedsięwzięcia już pisaliśmy.

Większość skarg dotyczy jednego z wierszy wypowiedzianych przez Marcina Wolskiego, który od sierpnia ub.r. jest dyrektorem TVP 2 – informuje portal wirtualnemedia.pl.

Wiersz przedstawia wizję Warszawy opanowanej w przyszłości przez muzułmanów. W skargach zarzucono Wolskiemu przede wszystkim obrażanie imigrantów z krajów muzułmańskich i żartowanie z nich w kontekście ich rzeczywistej tragedii. Oceniono, że jest to sprzeczne z moralnością i dobrem społecznym oraz stanowi dyskryminację ze względu na narodowość i religię, zabronioną w ustawie o radiofonii i telewizji.

– „Dyrektor TVP2 sugeruje, że uchodźcy lub/i imigranci po przybyciu do Polski zaprowadzą w niej krwawą dyktaturę, będą zabijać, wieszać, ścinać głowy, a także, że zakażą Polakom wyznawania ich własnej wiary. Tym samym dyrektor Wolski wznieca strach, niechęć, a nawet nienawiść wobec osób innych narodowości i innego wyznania” – napisał autor jednej ze skarg. – Tego typu „żarty” są tym bardziej obraźliwe, że jesteśmy niemal codziennie świadkami tragedii uchodźców z krajów afrykańskich, którzy próbują dotrzeć do Europy przez Morze Śródziemne. Mogą przyczynić się do kolejnych agresywnych zachowań wobec mieszkających w Polsce osób pochodzących z krajów arabskich – dodał.

Co na to Marcin Wolski? Jest zdziwiony, że niektóre osoby uznały jego wiersz za obraźliwy. – „To nie jest wykład, elaborat, tylko utwór satyryczny, wizja humorystyczna”. Obstaje przy swoim: – „Mój wiersz nie narusza dobrego smaku, nie szarga świętości”.

koduj24.pl

Turbofolk po polsku, czyli jak kicz splata się z przemocą

Jak wiadomo, minister kultury Piotr Gliński cofnął w tym roku obiecaną dotację prestiżowemu, poznańskiemu festiwalowi Malta. Pogniewał się, że jednym z jego kuratorów jest znienawidzony przez nasze obecne władze chorwacki reżyser Oliver Frljić. Mimo to Malta się odbyła – głównie dzięki wsparciu poznańskiego samorządu i crowdfundingowi – brakujące 300 tysięcy złotych zebrano błyskawicznie.

W ramach festiwalu odbył się spektakl „Turbofolk”. Przedstawiał dzieje bałkańskiego nurtu muzycznego, podobnego do naszego disco polo, który stał się niezwykle popularny w czasie wojny w byłej Jugosławii. Zwłaszcza w Serbii, gdzie największą gwiazdą nurtu była „Ceca” – Svetlana Raźnatović, żona niesławnej pamięci lidera nacjonalistycznych bojówek paramilitarnych „Arkana”. Spektakl próbował pokazać, jak w społecznych dziejach kultury kicz splata się z przemocą.

Minister kultury Piotr Gliński cofnął w tym roku obiecaną dotację prestiżowemu, poznańskiemu festiwalowi Malta. Pogniewał się, że jednym z jego kuratorów jest znienawidzony przez nasze obecne władze chorwacki reżyser Oliver Frljić

W ten sam weekend, kiedy na „Malcie” pokazywano „Turbofolk”, w Radomiu ONR-owska bojówka pobiła uczestników opozycyjnej demonstracji. Zaś na ulicy w Lublinie opluto 17-letnią muzułmankę. W TVP w czasie największej oglądalności, w sobotę pokazano benefis dworskiego eks-satyryka Jana Pietrzaka. W niedzielę zaś – uczczono specjalną galą jubileusz 25-lecia disco polo, gdzie wśród podskakujących przy biesiadnej muzyce pokazał się sam prezes Jacek Kurski z narzeczoną.

newsweek.pl

 

Wałęsa dołączył do Frasyniuka. Były prezydent pojawi się na kontrmanifestacji miesięcznicy smoleńskiej

DoRzeczy, 28.06.2017

Lech Wałęsa, były prezydent© PAP/Radek Pietruszka Lech Wałęsa, były prezydent

 

Były prezydent Lech Wałęsa zadeklarował, że pojawi się 10 lipca na kontrmanifestacji miesięcznicy smoleńskiej. Wałęsa napisał, że chce tam być razem z Władysławem Frasyniukiem. Czy wspólnie będą blokować przemarsz miesięcznicy? Tego nie wiadomo.

Przypomnijmy, że na ostatniej miesięcznicy grupa „Obywateli RP” chciała zablokować przemarsz osób chcących upamiętnić ofiary katastrofy smoleńskiej. Kilkadziesiąt osób usiadło na jezdni, skutecznie blokując przejście. Nie reagowali na wezwania policjantów, w związku z tym funkcjonariusze zaczęli przenosić demonstrantów poza teren przemarszu. Jak poinformowała policja, w związku z zamieszkami na Krakowskim Przedmieściu nikogo nie doprowadzano do jednostek policji. Ustalano jednak tożsamość osób, które mogły złamać prawo, a wnioski o ich ukaranie zostaną skierowane do sądu.

Jedną z osób, które próbowała zablokować przemarsz był Władysław Frasyniuk. Były opozycjonista już wcześniej nawoływał do blokady. Chociaż krótko po zdarzeniu Frasyniuk udzielił wywiadu w TVN, w którym zaatakował Jarosława Kaczyńskiego, to wiele mediów donosiło o jego „zatrzymaniu”, a nawet „aresztowaniu”.

Frasyniuk był wyraźnie rozczarowany faktem, że kontrmanifestacja w której brał udział nie okazała się wstrząsem. Jak przyznał niedawno w wywiadzie dla „Newsweeka”, z niepokojem myśli, że będzie musiał pojechać do Gdańska i poprosić Lecha (Wałęsę – red.), żeby następnego dziesiątego usiadł razem z nim. – Może to będzie większy wstrząs – wskazał.

Najwyraźniej apel Frasyniuka poskutkował, bo Lech Wałęsa zapowiedział już swój udział na kontrmanifestacji miesięcznicy smoleńskiej.

msn.pl

Przesłuchanie szefa Amber Gold miało odwrócić uwagę od innej gigantycznej afery

Czołówki wszystkich serwisów informacyjnych zarówno tych sympatyzujących z rządem, jak i tych do niedawna nazywanych mainstreamowymi, przez niemal cały dzień zalewały relacjami z przebiegu przesłuchania byłego szefa Amber Gold, Marcina P. Zgodnie z przewidywaniami, samo przesłuchanie miało realizować powzięty już podczas powołania przedmiotowej komisji cel, czyli grillowanie Donalda Tuska i jego syna. Choć przesłuchanie trwało ponad 6 godzin, pytań o samą piramidę finansową było zdecydowanie mniej niż pytań, których celem była próba udowodnienia istnienia ochronnego parasola nad szefem gdańskiej spółki. Sam Marcin P. okazał się bardzo sprawnym mówcą, był pewny siebie, momentami wręcz arogancki. Jeśli ktokolwiek oczekiwał, że będzie zachowywał się jak klasyczny „słup”, nic nieumiejący i nic niewiedzący, którego ktoś wsadził do Amber Gold i sterował nim z tylnego fotela, to srodze się zawiódł.

Należy pamiętać, że sprawa afery Amber Gold wciąż wywołuje bardzo duże emocje, zresztą podgrzewane przez politycznych przeciwników ówczesnej władzy, dlatego też przypuszczam, że wzbudziła bardzo duże zainteresowanie widzów i wielu z nich przykuła przed telewizor. W końcu chodzi o oszustwo finansowe na kwotę 800 mln złotych, a to na wyobraźnię naprawdę może działać. A gdy uwaga publiki skupiona jest na jednej bulwersującej sprawie, łatwo jest przepchnąć przez Sejm, na chwilę przed wakacjami inną, tę znacznie dla PiS-u bardziej obciążającą, czyli problematykę SKOK-ów.

Przewodniczący sejmowej komisji finansów, Jacek Sasin, zwołując posiedzenie tejże komisji właśnie na dziś, na godzinę 12, doskonale zdawał sobie sprawę, że media nie będą tej sprawy śledzić z dużą uwagą. Gościem komisji był wicepremier, minister rozwoju i finansów Mateusz Morawiecki oraz Przewodniczący Komisji Nadzoru Finansowego Marek Chrzanowski, którzy mieli przedstawić informację w sprawie sytuacji w systemie SKOK. Pisaliśmy już na łamach naszego portalu, że przy sprawie SKOK-ów, afera Amber Gold to mały pikuś, a rządząca partia bez żadnych hamulców zamiata ją pod dywan, roztaczając ochronny parasol nad twórcami kas.

Posiedzenie zamknięte dla mediów

PiS doskonale zdaje sobie z tego sprawę, że każde wyciąganie powiązań partii rządzącej z przynoszącym horrendalne straty systemem SKOK-ów jest skrajnie niekorzystne wizerunkowo, zwłaszcza przed lipcowym kongresem, dlatego przewodniczący Sasin próbował zamknąć posiedzenie w sprawie SKOK dla mediów i osób postronnych, tak by maksymalnie utrudnić dostęp obywateli do szokujących informacji o kolejnych upadających SKOK-ach oraz wciąż rosnącej kwocie należności, którymi obciążany jest Bankowy Fundusz Gwarancyjny.

Rozpoczęło się posiedzenie K.Finansów dot. SKOKów.
Pierwszą decyzją jest zamknięcie posiedzenia dla mediów i osób postronnych.

Na szczęście, wniosek o zamknięcie posiedzenia, po burzliwej dyskusji został wycofany i media uzyskały wstęp na posiedzenie komisji. Już na początku okazało się, że sytuacja w systemie wciąż jest tragiczna, a kolejne kasy znajdują się na skraju upadłości. Kwota strat dla BFG sięgnęła już 5 miliardów złotych – nic dziwnego, że PiS chce tę sprawę przykryć aferą Amber Gold.

Rozpoczęło się posiedzenie Komisji Finansów Publicznych nt informacji o sytuacji SKOK , sytuacja się pogarsza , blisko 5 mld strat dla BFG !

Komisja Nadzoru Finansów ogłosiła także, że z dniem 28 czerwca 2017 roku ustanowiła kolejnego zarządcę komisarycznego w SKOK Piast, która jest 21 kasą, w której wprowadzony ma zostać program naprawczy. Niestety, kolejne upadłości kas oznaczają, że problemem nie są zarządy poszczególnych SKOK-ów a system, w którym przez lata tolerowane były praktyki skrajnie nieodpowiedzialne z punktu widzenia gospodarki finansowej instytucji kredytowych, a nadzór ze strony Kasy Krajowej, dowodzonej przez obecnych polityków PiS był iluzoryczny. Lata politycznej osłony ze strony obecnie rządzącego środowiska doprowadziły do sytuacji, w której ratunek staje się niemożliwy.

SKOK-i obwiniają media i opozycję

Poseł Paweł Pudłowski z Nowoczesnej, ujawnił także projekt dezyderatu, który przedstawiciele systemu SKOK-ów złożyli do Komisji Finansów Publicznych, w których komisja miałaby potępić medialne ataki na kasy w poprzedniej kadencji Sejmu, które ich zdaniem miały miejsce z wykorzystaniem mediów oraz aparatu państwa, w tym Komisji Nadzoru Finansowego.

SKOKI składają propozycję dezyderatu z sugestią, że winne upadków są media i polityczne ataki.
Co oznacza „normalne funkcjonowanie”?

Czy Prawo i Sprawiedliwość zgodzi się powołać komisję śledczą w sprawie tej największej w III RP aferze finansowej? Trudno się tego spodziewać. Sprawie jednak należy się wciąż przyglądać z dużą uwagą.

crowdmedia.pl

„Amber Gold za pieniądze ze SKOK-u Stefczyka”

Blisko pięć godzin trwało przesłuchanie Marcina P.,byłego szefa Amber Gold. – Nic nie jestem winien Polakom – mówił. – Amber Gold to nie była piramida finansowa – twierdził. Były szef Amber Gold odmówił odpowiedzi na pytanie, skąd miał środki na założenie firmy. – W OLT Express zarobiłem zero zł, w Amber Gold ok. 20 mln zł – stwierdził. Tymczasem poseł Krzysztof Brejza, członek sejmowej komisji, mówi nam: – Udało mi się ustalić, że Amber Gold był zakładany z pożyczek branych w SKOK-u Stefczyka, ujawniłem też to, czego dziennikarze nie wiedzieli: poprzez analizę akt archiwalnych spraw dotarłem do nazwiska adwokata, który prowadził sprawę w latach 2006-2007, kiedy Marcin P. jeszcze nazywał się Marcin Stefański. Tym adwokatem jest pan Piotr Pieczykolan, zaufany adwokat „Pruszkowa”.

Amber Gold to nie piramida

Marcin P. na pierwszą część przesłuchania został dowieziony z jednego z aresztów trójmiasta. Stawił się z pełnomocnikiem. Podczas przesłuchania stwierdził, że pomysł stworzenia Amber Gold powstał w 2008 r. Świadek wielokrotnie odmawiał jednak odpowiedzi na pytania dotyczące źródeł finansowania początków spółki oraz jego politycznych kontaktów. Były szef Amber Gold stwierdził nawet, że unikał kontaktów z politykami, gdyż „nie interesowały go”.

Pytany przez Witolda Zembaczyńskiego z Nowoczesnej o prawdę o Amber Gold, odpowiedział, że nie ma nic do zwrócenia Polakom. Według Marcina P., Amber Gold było przedsiębiorstwem, spółką z ograniczoną odpowiedzialnością, nie była to piramida finansowa.

Marcin P., pytany o to, ile zarobił w trakcie swojej działalności w Amber Gold i OLT Express, tłumaczył: – W OLT Express zero złotych, w Amber Gold nie pamiętam, w granicach 20 milionów złotych – powiedział. Nie umiał odpowiedzieć na pytanie, ile zarobiła jego żona. Marcin P. poinformował też, że od roku 2008 r. posiada rozdzielność majątkową z żoną.

Sprawa Tuska

Według Marcina P., zatrudnienie Michała Tuska w OLT Expres nie miało politycznego celu. – Pan Michał Tusk nie został przeze mnie wykorzystany w żadnych politycznych celach – mówił. Zatrudnienie Michała Tuska „było mu nie na rękę”, bo ten był synem premiera. – Największymi korzyściami przemawiającymi za zatrudnieniem Michała Tuska był dostęp do informacji, które nie były jawne, a które mają znaczenie dla funkcjonowania podmiotów zajmujących się lotniczym przewozem osób – powiedział były szef Amber Gold.

Przeciek z ABW

Marcin P. mówił, że na kilka miesięcy przed zatrzymaniem miał przecieki o działaniach Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego dotyczących jego firmy w 2012 r. Plan zatrzymania otrzymał od jednego z ówczesnych dziennikarzy „Wprost”. Według przesłuchiwanego, miał to być Sylwester Latkowski. Ten natychmiast zaprzeczył na Twitterze.

Marcin P. zeznał też, że prezydent Gdańska zabiegał o kontakty z nim. Podczas przesłuchania jako jedna z lokujących została wymieniona Ewa Kopacz. Oboje natychmiast dementowali zeznania byłego szefa Amber Gold.

Justyna Koć: Czy Marcin P. jest wiarygodnym świadkiem?

Krzysztof Brejza: To przestępca, kryminalista, bardzo inteligentny i przebiegły człowiek. Jeżeli będziemy przepuszczać to, co mówi, przez ten filtr i nie będziemy dawać się wpuszczać w jego narrację, tylko będziemy weryfikować fakty, to można też od takiego świadka poprzez odpowiednie przesłuchanie wyciągnąć wnioski i odpowiedzi. Udało mi się ustalić, że Amber Gold był zakładany z pożyczek branych w SKOK-u Stefczyka, ujawniłem też to, czego dziennikarze nie wiedzieli: poprzez analizę akt archiwalnych spraw dotarłem do nazwiska adwokata, który prowadził sprawę w latach 2006-2007, kiedy Marcin P. jeszcze nazywał się Marcin Stefański. Tym adwokatem jest pan Piotr Pieczykolan, zaufany adwokat „Pruszkowa”. Adwokat, który bronił liderów tej grupy, a to jest bardzo hermetyczne środowisko, które nie wybiera przypadkowych adwokatów, a ci adwokaci nie biorą przypadkowych spraw. Moim zdaniem, tu nie ma przypadku.

Komisja nie była zbyt ostra dla Marcina P.

Sama forma przesłuchania jest też skandaliczna, miałem wrażenie, że większym zagrożeniem jest Michał Tusk, ponieważ członkowie komisji byli dla niego bardziej wymagający niż dla Marcin P. Pani przewodnicząca mi przerywała, kiedy dociskałem Marcina P., natomiast jemu nie wchodziła w słowo, kiedy obrażał członków komisji. Zadziwiający spektakl dziś się odbył.

Odniosłam też wrażenie, że członkowie komisji zajmowali się szukaniem powiązań szefa Amber Gold z politykami PO.

To nie ma znaczenia dla wyjaśnienia piramidy finansowej i przestępczego działania Marcina P., działalności, która trwała od lat. To nie przybliża nas do odnalezienia osób, które za nim stały od lat. To jest bardzo przebiegły człowiek, ale, moim zdaniem, stał za nim zorganizowany świat przestępczy i, niestety, posłowie PiS-u zmarnowali dzisiaj okazję prawdziwego przesłuchania Marcina P. Zajmowali się natomiast szukaniem czegoś na Donalda Tuska zamiast popytać np. o pana Korytkowskiego, o prace Marcina P. w Stargardzie Szczecińskim, o to, czym zajmował się wcześniej, bo tam jest źródło afery Amber Gold.

W czwartek przesłuchanie żony Marcina P. Jak pan myśli, czy będzie wyglądało tak, jak to dzisiejsze?

Nie wiem, zobaczymy, czy będzie chciała zeznawać, mam pytania do pani Katarzyny. Ona kiedyś stwierdziła, że Marcin P. prowadzi podwójne życie, ja mam wrażenie , że prowadził życie potrójne i sama do końca nie poznała swojego męża.

wiadomo.co

Do władzy doszli ignoranci dumni ze swojej ignorancji

Prof. Wojciech Sadurski w rozmowie z „Newsweekiem” na pytanie o to, co łączy i w czym tkwi siła prezesa PiS oraz prezydenta USA Donalda Trumpa, odpowiedział jednym słowem – nienawiść! – „Obaj budują swoją pozycję na emocjach negatywnych, które w polityce są silniejsze niż pozytywne. Obaj mogą sobie na to pozwolić, bo wiedzą, że nienawiść do politycznych oponentów jest wśród ich wyborców silniejsza niż niechęć ze strony reszty”.

Zapytany o to, z czego ta nienawiść wynika prawnik i politolog ocenił, że „Trumpa wybrała biała klasa pracująca, która na zdrowy rozum nie miała żadnego powodu, aby popierać finansowego oligarchę niereprezentującego jej interesów”. A co stało się w Polsce? Zdaniem Sadurskiego, doszło do „rozczarowania liberalizmem wciąż bardzo młodym i słabo zakorzenionym. Doszło do rozczarowania społeczeństwa kosztami demokracji, wolnością słowa, i zgromadzeń, pozwalającą na manifestacje ludzi nielubianych, uprawnieniami w procesie sądowym, chroniącymi także oskarżonych, nie tylko ofiary” – dodał politolog.

Zdaniem Sadurskiego, obecnie „do władzy doszli ignoranci dumni ze swojej ignorancji”, a demokratyczna większość dała im do tego mandat. – „Nie mamy wykształcenia, ale z tego powodu nie czujemy się gorsi, za nami są tłumy”. To, z czym mamy dziś do czynienia w Polsce to triumf aroganckiego i ignoranckiego plebsu. – „Wiem, że to wartościujące i aroganckie słowo, używam go niechętnie, ale, niestety, w sposób najbliższy prawdy opisuje rzeczywistość” – stwierdził prawnik w rozmowie z tygodnikiem. Do Kaczyńskiego największą pretensję profesor ma o to, że – jak to sformułował – „z cynicznych powodów dał nieoświeconemu plebsowi poczucie dostępu do władzy”.

koduj24.pl

Córka leśniczego – konspiracja Szyszki

Córka leśniczego - konspiracja Szyszki

Naród już zapomniał o „córce leśniczego”, w imieniu której minister środowiska Jan Szyszko wręczył kopertę ministrowi Błaszczakowi przed posiedzeniem rządu. Ten ostatni konspiracyjnie rozglądnął się wokół, dostrzegł kamerę Polsatu, zgłupiał, bo zostali delikwenci przyłapani na gorącym uczynku, ale kopertę Błaszczak wziął.

Później Beata Szydło nazwała to „wypadkiem przy pracy”. Wszystko się zgadza – „wypadek” z powodu obecności kamery. Błaszczak jakoby oddał Szyszce list córki leśniczego. Ale o tym wypadku jednak naród chciałby coś więcej wiedzieć, kto jest córką leśniczego i jaki miała wypadek, który zdarzył się 13 czerwca.

Ministerstwo Środowiska właśnie poinformowało, że nie udzieli w ustawowym terminie odpowiedzi na wniosek o udostępnienie informacji publicznej dotyczącej dokumentów córki leśniczego. Ministerstwo znalazło wybieg, na który się powołuje. „Ze względu na konieczność dokonania analizy sprawy, na podstawie art. 13 ust 2 wyżej cytowanej ustaw, termin udzielenia odpowiedzi zostaje przedłużony do dnia 14 lipca”. Wielce zakonspirowana ta córka leśniczego.

Minie wówczas miesiąc, gdy Szyszko dawał Błaszczakowi kopertę ze słowami: „To jest taka córka leśniczego. Proszę pana, ona prosiła, żebym panu to przekazał. Niech pan to przeczyta, dobrze?”.

Szyszko „taką” proszącą córkę znał. Jaka to konieczność dokonania analizy stoi na przeszkodzie, hę? Aż miesiąc potrzeba na odczytanie imienia i nazwiska pod listem? A może jest ono tak kompromitujące, iż szuka się innej córki leśniczego? Czy Szyszko urządza casting na jakąkolwiek córkę? Szyszko ostatecznie może powiedzieć, że się pomylił, bo to była np. córka myśliwego, córka rzeźnika, etc. A może nawet córka Schetyny.

Koperta wszak też może zaginąć, bo to był „wypadek przy pracy”. Szydło miała wypadek w Oświęcimiu i dziwnym trafem zepsuł się tachometr w limuzynie, w której jechała. Do dzisiaj nie wiemy, z jaką prędkością nastąpił „wypadek przy pracy”.

PiS to partia powypadkowa, katastrofalna, a jej największym „osiągnieciem” jest katastrofa smoleńska.

Waldemar Mystkowski

koduj24.pl

Talaga: Polska wnosi do Unii twardą siłę

Foto: Fotorzepa, Piotr Nowak

Podczas warszawskiej wizyty prezydenta Trumpa możemy się spodziewać pochwał za osiągnięcie poziomu 2 proc. PKB na obronę i ambitny plan zwiększania ich do 2,5 proc. Być może usłyszymy także obietnicę utrzymania, a może nawet zwiększenia, amerykańskiego zaangażowania militarnego. Bardzo nam na nim zależy.

 

W tym samym czasie jednak zawiązuje się europejska wspólnota obronna, której nie wolno lekceważyć. To jedyna nowa inicjatywa mogąca połączyć wszystkich członków Unii Europejskiej. Jedyna, w której Polska może iść w integracyjnej awangardzie.

Podstawą bezpieczeństwa są własne zdolności obronne oraz NATO. Nie powinniśmy wchodzić w żadną współpracę, która by osłabiała te filary. Stąd właśnie brał się sceptycyzm, dzielony z Brytyjczykami, co do wspólnej obrony europejskiej. Wielka Brytania jednak wychodzi z Unii Europejskiej, a polski alians z państwami Międzymorza nijak nie zastąpi porządnie prowadzonej europejskiej rozgrywki, w której nie mamy już sojuszników.

Europejska obronność nie musi być konkurencją dla paktu, ponadto trudno dziś wskazać inną inicjatywę UE bliską sercu Francji, Niemcom i Włochom, w której Polska chciałaby z zaangażowaniem uczestniczyć. Polityczny pragmatyzm każe nam przyłączyć się do niej.

Moc europejska, ale jaka?

Dotychczasowe dokonania Unii w zakresie obronności nie imponują. Największym są europejskie grupy bojowe, które nigdy nie zostały użyte i nie ma pewności, czy w ogóle nadają się do wyznaczonych im misji. Nic dziwnego, że w zgodnym rozumieniu państw członkowskich i instytucji unijnych potrzebne są reformy, które zmieniłyby ten stan rzeczy. Unia przymierza się do konsolidowania wysiłku obronnego na trzech płaszczyznach. Pierwsza to badania i rozwój, druga – produkcja i zakupy sprzętu, trzecia – realne zdolności bojowe.

Polska nie ma wiele do zaoferowania, jeśli chodzi o ośrodki badawcze czy produkcyjne, ale możemy wejść w niektóre projekty, np. niemiecko-francuskie konsorcjum mające na celu budowę czołgu nowej generacji, choć jest to inicjatywa dwustronna, a nie unijna. W wypadku konsolidacji przemysłu obronnego bylibyśmy raczej biorcą niż dawcą, co oznaczałoby zdominowanie nas przez bardziej doświadczonych partnerów. Jest to jednak spore pole do popisu, jeśli chodzi o siłę czystą militarną.

Jednym z pomysłów integracyjnych UE jest tzw. stała europejska współpraca strukturalna (PESCO), która ma stworzyć docelowo unijne siły reagowania kryzysowego, czyli coś w rodzaju korpusu interwencyjnego. Nie muszą być one w żaden sposób konkurencyjne wobec paktu północnoatlantyckiego, bowiem byłyby przeznaczone do interwencji na niskim poziomie intensywności walk, takich jak choćby te w Mali czy Czadzie, NATO zaś przygotowywałoby się do pełnowymiarowego konfliktu z równorzędnym przeciwnikiem.

Ekspedycje popłaciły

Polska posiadła niemałe kompetencje w interwencjach o niskiej intensywności, by wspomnieć nasz udział w operacjach w Iraku i Afganistanie, ale także unijnej misji w Czadzie. Po wyjściu Wielkiej Brytanii z UE będziemy wręcz najbardziej doświadczonym państwem członkowskim w tym zakresie – zaraz po Francji. To wartość trudna do przecenienia i bardzo pożądana w unijnej obronności.

Obecny polski wysiłek idzie wprawdzie w odbudowę zdolności do prowadzenia konwencjonalnej wojny obronnej, zaniechaliśmy zamorskich interwencji (i bardzo dobrze), ale możemy bez szkody dla naszego potencjału uczestniczyć w ewentualnych misjach wojskowych UE „wypożyczając” nasze siły specjalne. To kilka tysięcy znakomicie wyszkolonych i wyposażonych żołnierzy w pięciu jednostkach na tyle elastycznych, by mogły operować tak pod egidą NATO, jak i UE.

Kiedy oddamy do dyspozycji Unii elitę polskiej armii, trudniej będzie krytykom dalej oskarżać nas o integracyjną wstrzemięźliwość. Taki ruch wzmocni Polskę politycznie, a naszej obronności nie zaszkodzi.

Autor jest dyrektorem ds. strategii Warsaw Enterprise Institute, doradcą firm zbrojeniowych

rp.pl

 

Córka leśnika – konspiracja Szyszki

Naród już zapomniał o „córce leśnika”, w imieniu której minister środowiska Jan Szyszko wręczył kopertę ministrowi Błaszczakowi przed posiedzeniem rządu, ten ostatni konspiracyjnie rozglądnął się wokół, dostrzegł kamerę Polsatu, zgłupiał, bo zostali delikwenci przyłapani na gorącym uczynku, ale kopertę Błaszczak schował do wewnętrznej kieszeni.

Później to Beata Szydło nazwała „wypadkiem przy pracy”. Wszystko się zgadza – „wypadek” z powodu obecności kamery. Błaszczak jakoby oddał Szyszce list córki leśnika.

Ale o tym wypadku jednak naród chciałby coś więcej wiedzieć, kto jest córką leśnika i jaki miała wypadek, który zdarzył się 13 czerwca. Ministerstwo Środowiska właśnie poinformowało, że nie udzieli w ustawowym terminie odpowiedzi na wniosek o udostępnienie informacji publicznej dotyczącej dokumentów córki leśnika.

Ministerstwo znalazło wybieg, na który się powołuje. „Ze względu na konieczność dokonania analizy sprawy, na podstawie art. 13 ust 2 wyżej cytowanej ustaw, termin udzielenia odpowiedzi zostaje przedłużony do dnia 14 lipca”. Wielce zakonspirowana ta córka leśnika.

Minie wówczas miesiąc, gdy Szyszko dawał Błaszczakowi kopertę ze słowami: „To jest taka córka leśniczego. Proszę pana, ona prosiła, żebym panu to przekazał. Niech pan to przeczyta, dobrze?”

Szyszko „taką” proszącą córkę znał. Jaka to konieczność dokonania analizy stoi na przeszkodzie, hę? Aż miesiąc potrzeba na odczytanie imienia i nazwiska pod listem? A może jest ono tak kompromitujące, iż szuka się innej córki leśniczego? Czy Szyszko urządza casting na jakąkolwiek córkę? Szyszko ostatecznie może powiedzieć, że się pomylił, bo to była np. córka myśliwego, córka rzeźnika, etc. A może nawet córka Schetyny.

Koperta wszak też może zaginąć, bo to był „wypadek przy pracy”. Szydło miała wypadek w Oświęcimiu i dziwnym trafem zepsuł się tachometr w limuzynie, w której jechała. Do dzisiaj nie wiemy, z jaką prędkością nastąpił „wypadek przy pracy”.

PiS to partia powypadkowa, katastrofalna, a jej największym „osiągnieciem” jest katastrofa smoleńska.

Co było w liście od córki leśnika? Ministerstwo potrzebuje jeszcze miesiąca by odpowiedzieć

Ash, 28.06.2017

Minister środowiska w rządzie PiS Jan Szyszko

Minister środowiska w rządzie PiS Jan Szyszko (Fot. Jakub Orzechowski / Agencja Gazeta)

Ministerstwo Środowiska odniosło się do wniosku o udostępnienie informacji publicznej dotyczącej dokumentu przekazanego ministrowi Błaszczakowi przez ministra Szyszko. Odpowiedzi na razie nie będzie.

 

Ministerstwo Środowiska poinformowało, że nie udzieli w ustawowym terminie odpowiedzi na wniosek o udostępnienie informacji publicznej dotyczącej dokumentów córki leśnika przekazanych 13 czerwca ministrowi Mariuszowi Błaszczakowi przez ministra Jana Szyszko.

Min. Środowiska przedłuża do miesiąca termin odpowiedzi na pytanie gdzie trafiły dokumenty córki leśnika przekazane MSWiA.Oby nie zaginęły

Ze względu na konieczność dokonania analizy sprawy, na podstawie art. 13 ust 2 wyżej cytowanej ustaw, termin udzielenia odpowiedzi zostaje przedłużony do dnia 14 lipca 2017 r.

– Czytamy w oświadczeniu. O „córce leśnika” pisały media gdy 13 czerwca kamera Polsatu zarejestrowała, jak  przed posiedzeniem rządu minister Jan Szyszko wręczał ministrowi Mariuszowi Błaszczakowi tajemniczą kopertę.

To jest taka córka leśniczego. Proszę pana, ona prosiła, żebym panu to przekazał. Niech pan to przeczyta, dobrze?

– powiedział wtedy minister środowiska. Głos w niewygodnej sprawie musiała zabrać nawet Beata Szydło – To jest wypadek przy pracy, który w ogóle nie powinien się zdarzyć. Nie wiem, jaka była treść tej koperty i jakie to były dokumenty. Na pewno to będzie wyjaśnione – obiecała Premier.

Mamy nadzieję, że dokumenty do tego czasu nie zaginą.

 

TOK FM

Nowy sędzia TK oszustem? Groziła mu dyscyplinarka, ale zdążył sprytnie jej uniknąć

Ash, 28.06.2017

Uroczystość zaprzysiężenia sędziego Trybunału Konstytucyjnego Andrzeja Zielonackiego

Uroczystość zaprzysiężenia sędziego Trybunału Konstytucyjnego Andrzeja Zielonackiego (Andrzej Hrechorowicz/KPRP)

Kontrowersje wokół Andrzeja Zielonackiego. Nowy sędzia Trybunału Konstytucyjnego jest oskarżany o dwa oszustwa. W jego sprawie miało się toczyć postępowanie dyscyplinarne, ale nie będzie. Bo chwilę po wyborze wykreślił się z listy adwokatów.

Prezydent odebrał dzisiaj ślubowanie od nowego sędziego TK – Andrzeja Zielonackiego. Poznański prawnik zajmie miejsce kończącego kadencję wiceprezesa TK – prof. Stanisława Biernata. Wybór Zielonackiego wzbudza jednak emocje.

Nieskazitelny Charakter

Sprawę opisuje „Gazeta Wyborcza„. Dotarła do dwóch skarg na nowego sędziego. Lidia Z. zarzuca Zielonackiemu, że „wprowadził ją w błąd co do złożenia w jej sprawie pozwu do sądu i nie zwrócił akt”. W czerwcu, adwokat został wezwany do wyjaśnienia kolejnej sprawy – Anna S. oskarżyła tym razem Zielonackiego o złe wykonywanie obowiązków w ramach powierzonego pełnomocnictwa.

– Dr Andrzej Zielonacki mnie oszukiwał. Twierdził, że złożył pozew w sądzie i chodził na rozprawy. Okazało się, że moja sprawa nie istnieje – twierdzi Lidia Z.

Utrzymuje, że prawnik zwodził ją i okłamywał, nie prowadząc wcale zleconej sprawy o odzyskanie majątku. Pozew, którego jak się okazało adwokat w ogóle nie złożył, miał doprowadzić do zawieszenia postępowania egzekucyjnego wobec kobiety.

Zobacz obraz na TwitterzeZobacz obraz na TwitterzeZobacz obraz na Twitterze

Prezydent @AndrzejDuda odebrał ślubowanie od sędziego Trybunału Konstytucyjnego Andrzeja Zielonackiego.

Poglądy zostawia na wieszaku

Przed sejmową komisją sprawiedliwości Zielonacki przyznał, że „poglądy ma konserwatywne”, dodając jednak, że „niezależnie od sympatii politycznych, sędzia TK jest od tego, by badać zgodność ustawy (z konstytucją) niezależnie od tego, jaka większość ją uchwaliła”

Jako adwokat swoje poglądy zostawiałem na wieszaku w kancelarii

– powiedział, zapewniając, że tak samo będzie czynił jako sędzia TK. Świeżo upieczony sędzia TK był wcześniej członkiem Społecznego Komitetu Poparcia Jarosława Kaczyńskiego w wyborach na prezydenta RP. Działa w Akademickim Klubie Obywatelskim im. Lecha Kaczyńskiego, który zrzesza pracowników wyższych uczelni kierujących się „zasadą komplementarności metod naukowego, religijnego i artystycznego poznawania świata”. Zielonacki poparł też tzw lekarską deklarację sumienia i w 2013 r. podpisał list w obronie atakującej środowiska LGBT Krystyny Pawłowicz.

 

gazeta.pl

 

Czy w Radomiu były ćwiczenia Wojsk Obrony Terytorialnej?

Beata Czuma na Tweeterze podaje bardzo prawdopodobne wyjaśnienia, dlaczego w Radomiu doszło do incydentu z faszyzującymi młodzieńcami z Młodzieży Wszechpolskiej, którzy pobili członka KOD.

A tym bardziej staje się prawdopodobne, jeżeli uwzględni się zaciekłość, z jaką „rozumie” zachowanie faszyzujacej młodzieży w Radomiu rzeczniczka PiS Beata Mazurek. Zaiste szczególne to rozumienie. Dołóżmy do tego dzisiejsze wyjaśnienia Mariusza Błaszczaka. Są one natury jeszcze bardziej szczególnej. Przy Błaszczaku ma zastosowanie rozpoznanie, którego Ludwik Dorn nazwał chodzącym deficytem inteligencji. Ja to spostrzeżenie zaliczyłbym do pisowskiej odmiany IQ. Błaszczak podlega swoistemu ilorazowi Deficytu Inteligencji, ktory u ministra spraw wewnętrznych znowu obniżył się.

Błaszczak nie potrafił potępić burdy Młodzieży Wszechpolskiej, dostał spazmów logorei u Bogdana Rymanowskiego w TVN24. Dlaczego dziennikarz nie potrafi powstrzymać takiego wodolejstwa nie na temat? Błaszczak puścił pawia: „Policjanci w Radomiu powinni wiedzieć, że KOD i Obywatele RP to są ugrupowania, które współpracują z totalną opozycją, a jak mówi totalna opozycja, wykorzystuje ulicę do ataku, wyprowadza ludzi na ulicę, bohaterowie totalnej opozycji, np. Bronisław Komorowski mówią, że trzeba czasami walić dechą w łeb”.

Powyższy cytat mógłby posłużyć dobremu psychologowi, aby zmierzyć iloraz Deficytu Inteligencji (DI) u Błaszczaka. W razie czego służę pomocą, jakie można byłoby zastosować wyznaczniki braku osobowości i na ich podstawie ustanowienia algorytmu. Błaszczak to wzorzec metra z Sevres dla pisowskiego DI.

Wracając do meritum. Beata Czuma rozpoznaje na jednym ze zdjęć „pamiątkowych” Wojsk Obrony Terytorialnej osobnika, który brał udział w pobiciu członka KOD w Radomiu. Czuma pisze: „To już wiemy, po co powstały Wojska Obrony Terytorialnej. W Radomiu to były ćwiczenia?”

Teraz rozumiecie, dlaczego Mazurek „rozumie”? Albo dlaczego Blaszczak nie zająknął się na temat młodych faszystów? Bo przecież swoich się rozumie – czyż nie?

Wojska Obrony Terytorialnej z punktu widzenia militarnego są wojskami paramilitarnymi. W zetknięciu z wrogiem ich siła oddzialywania może być tylko taka, iż zostanie po nich smród i to na chwilę odebrałoby oddech takim Rosjanom, gdy będą chcieli sobie w Polsce pobradziażyć, tj. pohybrydować.

„Wojska” Macierewicza mogą mieć tylko jeden cel – być rzuconymi przeciw wrogowi PiS. Wrogiem, jak słyszelismy od Mazurek i Błaszczaka nie jest Młodzież Wszechpolska, ale KOD i Obywatele RP, które to stowarzyszenia obywatelskie powołano do obrony standardów demokracji i przestrzegania prawa w Polsce.

Młodzieniec bijący członka KOD na jednym zdjęciu ma t-shirt Młodziezy Wszechpolskiej, a na drugim w kilkunastoosobowej kompanii rekrutów jest ubrany w moro Wojsk Obrony Terytorialnej. Czuma pyta, czy to byly ćwiczenia?

A my zapytajmy, czy to były manewry uliczne, gry uliczne w ramach praktyki weekendowej? Taką PiS szykuje hybrydę przeciw społeczeństwu obywatelskiemu. I dlatego taki, a nie inny język hybrydowy (ezopowy – przymiotniuk do wyboru) słyszymy z ust Mazurek i Błaszczaka. Zostali złapani na gorącym uczynku (policja została wycofana w Radomiu) i teraz placzą się w zeznaniach.

A Beata Czuma jedna z pierwszych w kraju – w grudniu 2015 roku – przeciwstawiła się językowi Jaroslawa Kaczyńskiego, który to nazwał nas „najgorszym sortem Polaków, dziatwą resortową”, itd. Jest córką legendarnego opozycjonisty z PRL-u Andrzeja Czumy, który dziesięć lat zaliczył w więzieniach poprzedniego reżimu.

Wojska Macierewicza miały zajęcia terenowe w Radomiu?

Beata Czuma, córka legendarnego opozycjonista z czasów PRL (10 lat więzienia) Andrzeja Czumy podaje na Twitterze całkiem prawdopodobne „przyczyny” zdarzenia w Radomiu, gdy to młodzieniaszkowie z Młodzieży Wszechpolskiej pobili działacza KOD.

To mogły być manewry Obrony Terytoriualnej Kraju. Wszak do tego została powołana ta militarna – z punktu widzenia militarnego jest paramilitarna – organizacja Antoniego Macierewicza.

Do WOT są rekrutowani młodzieńcy z faszyzujących partii ONR i Młodzieży Wszechpolskiej. A jeżeli dodamy do tego, z jaką zaciekłością bronili tych faszystów politycy PiS, jak rzecznik Beata Mazurek („rozumiem’), czy też Mariusz Błaszczak – ten to już pobił kolejny rekord własny Deficytu Inteligencji (pisowska odmiana IQ).

Otóż Beata Czuma jednego z żołnierzy WOT rozpoznaje wśród bijących faszystów w Radomiu w koszulce Młodzieży Wszechpolskiej.

Radom to mogły być zajęcia w terenie. I po to jest WOT, jednostki gwardyjskie PiS.

Ponadto ci młodzieniaszkowie wygladają, jak wypisz-wymaluj młodziutki faszysta z genialnego „Kabaretu” Boba Fosse’a – śpiewający sielsko-anielską pioseneczkę.

 

Beata Czuma do Krystyny Pawłowicz: Mój Tata „jadł ośmiorniczki” w więzieniach komunistycznych

past, 15.12.2015

Krystyna Pawłowicz

Krystyna Pawłowicz (SŁAWOMIR KAMIŃSKI/facebook.com/beata.czuma)

„Jak Tata wyszedł z więzienia, został aresztowany znów przez sędziego Kryże (późniejszy wiceminister PIS)” – pisze Beata Czuma, córka byłego ministra sprawiedliwości, w odpowiedzi na wpis Krystyny Pawłowicz o „resortowej dziatwie” na marszu KOD.

„Ponieważ zostałam nazwana ‚resortową dziatwą’, ‚najgorszym sortem Polaków’, ‚komunistką i złodziejką’ przez prezesa PiS i posłankę Pawłowicz, ujawniam w jakim resorcie moja rodzina pracowała i gdzie ośmiorniczki jadła” – zaczęła swój wpis Beata Czuma.

Chodzi m.in. o wpis posłanki Pawłowicz na Facebooku, w którym uczestników sobotniego marszu Komitetu Obrony Demokracji nazywa „resortową dziatwą”, a całą demonstrację – „marszem puczystów”.

„Pierwszy raz w życiu ‚walczą; poza pałacami o zachowanie złotych zegarków i utrzymanie ośmiorniczek w swym menu”, napisała posłanka PiS. „Ale po co zaraz ze znakiem „V” za który ich rodzice i oni sami Polaków prześladowali i nawet zabijali”, dodała.

„Tata został aresztowany przez sędziego Kryże (późniejszy wiceminister PIS)”

Na ten wpis odpowiedziała córka Andrzeja Czumy, działacza opozycji antykomunistycznej i więźnia politycznego w PRL oraz szefa resortu sprawiedliwości w pierwszym rządzie Donalda Tuska.

„Mój Tata jadł ośmiorniczki w więzieniach komunistycznych, gdzie po aresztowaniu w 1970 r. spędził 7 lat. Prokurator żądał dla niego kary śmierci”, przypomniała Czuma i podkreśliła, że będąc dzieckiem przeżyła „48 rewizji w domu”.

„Jak Tata wyszedł z więzienia, został przez sędziego Kryże (późniejszy wiceminister PIS) aresztowany na 3 miesiące w 1980 r. za zorganizowanie manifestacji”, napisała Beata Czuma.

„W sumie jako młody człowiek (Andrzej Czuma – red.) spędził w więzieniach 10 lat, jego kariera jako prawnika i historyka (skończył dwa fakultety na dwóch uniwersytetach) była skończona”, stwierdziła córka byłego ministra.

Beata Czuma przypomniała też, że jej dziadek był posłem 20-leciu międzywojennym i „jednym z autorów konstytucji kwietniowej z 1935 r.”, a brat dziadka dowodził obroną Warszawy w 1939 r.

„Jestem dumna z (historii mojej rodziny – red.) i nie odbierze mi tej dumy ani pani Pawłowicz ani pan Kaczyński obrzucając mnie inwektywami. Szumowiny wylądują na śmietnisku historii, a prawda zwycięży”, zakończyła.

gazeta.pl

To już wiemy, po co powstały Wojska Obrony Terytorialnej. W Radomiu to były ćwiczenia?

 

Działaczka Obywateli RP napadnięta za odmowę przyjęcia odznaczenia od Dudy

Działaczka Obywateli RP napadnięta za odmowę przyjęcia odznaczenia od Dudy

Kinga Kamińska – opozycjonistka z czasów PRL i działaczka Obywateli RP – w listopadzie 2015 r. została odznaczona przez Andrzeja Dudę Krzyżem Wolności i Solidarności. W 2017 r. Kamińska je oddała. Zapowiedziała też, że nie przyjmie Krzyża Wolności i Solidarności w imieniu swojej matki, która walczyła w Powstaniu Warszawskim.

We wtorek napadnięto ją w Warszawie. Kamińska uważa, że właśnie za tę odmowę. Całą sytuację opisała na Facebooku. – „Schodziłam dziś po południu do metra spiesząc się pod komisariat na Dzielnej, na przesłuchanie Ewy Siedleckiej. Po schodach schodzę raczej powoli i ostrożnie, patrząc pod nogi. Jak to inwalidka. No bo dwie kule i orteza. Powyżej, oparci o murek ograniczający schody, stali czterej młodzi” – napisała Kamińska. – „Może było ich pięciu. Usłyszałam nad głową: to ta? ta!”Kiedy to powiedzieli, odruchowo podniosłam głowę i spojrzałam. I załapałam się na prysznic w pysk – dobrze, że mam okulary. I dobrze, że to było tylko piwo. I jeszcze bardziej dobrze, że nie dostałam tego piwa w butelce” – opowiada.

W 2013 r. Bronisław Komorowski odznaczył Kingę Kamińską Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski „za wybitne zasługi w działalności na rzecz przemian demokratycznych w Polsce, za osiągnięcia w podejmowanej z pożytkiem dla kraju pracy zawodowej i społecznej”.

koduj24.pl

PiS jeszcze długo utrzyma przewagę w sondażach. Będzie tak z kilku powodów

Nie tylko wyborcy PiS uważają, że są przez partię Kaczyńskiego dobrze reprezentowani.

Jeszcze na początku maja PiS i PO dzieliło w sondażach 5 pkt proc., jednak obecnie średnie poparcie dla rządzących wynosi 40 proc. (wśród wyborców zdecydowanych, na kogo chcą głosować). Platforma ma 15 pkt proc. mniej. PiS może nawet zwiększyć tę przewagę – sprzyja mu nie tylko polityczny kalendarz, ale też mocniejsza pozycja wśród wyborców.

Według CBOS* partię rządzącą popiera 26 proc. ogółu badanych (w sondażach podawane są zwykle wyniki wśród wyborców zdecydowanych na udział w wyborach), jednak aż 31 proc. uważa, że PiS dobrze wyraża jego interesy i poglądy. Dla porównania: PO ma poparcie 17 proc. wyborców i taki sam odsetek uważa, że partia Grzegorza Schetyny dobrze reprezentuje jego interesy.

PiS sprzyja też to, że jego wyborcy są najbardziej zadowoleni ze swoich przedstawicieli. Aż 89 proc. zwolenników partii rządzącej uważa, że ta dobrze wyraża ich poglądy. Niższy stopień zgodności jest w elektoracie kukizowców (74 proc.) oraz wśród wyborców PO (69 proc.). Partia Kaczyńskiego wywołuje też silniejsze emocje niż pozostałe ugrupowania – z 39 proc. Polaków znajdujących partię bliską sobie połowa wskazuje na PiS, 20 proc. na PO.

Sekret tkwi w najrzadziej głosujących

Rządzący mogą zwiększyć sondażową przewagę, jeśli zaktywizują najrzadziej głosujących. Najbardziej reprezentowane przez PiS czują się grupy wyborców, w których frekwencja wyborcza jest niska: mieszkańcy wsi (38 proc. czuje się reprezentowanych przez PiS, 13 proc. przez PO) oraz osoby z wykształceniem podstawowym (41 proc. przy 14 proc. wskazań na Platformę). PiS może ich zaktywizować, kusząc socjalnymi obietnicami oraz strasząc, że opozycja zlikwiduje program 500+.

W najbliższym czasie sondażowa dominacja PiS może się zwiększyć. W sobotę, 1 lipca, odbędzie się długo zapowiadany kongres partii, który zdominuje przekaz medialny na kolejne dni. 5 lipca do Polski przyleci prezydent USA, co będzie przedstawiane jako sukces polskiej dyplomacji. Z takimi obrazami pozostaną wyborcy udający się na wakacje – aż do początku roku szkolnego opozycji będzie niezwykle trudno narzucać nowe tematy.

Są też trwalsze podstawy sondażowych sukcesów PiS – partia zbudowała zaplecze wśród tych, którzy jeszcze nie deklarują oddania na nią głosu, ale są zadowoleni z jej rządów. Poczucie bycia reprezentowanym przez władzę, zwłaszcza u wyborców gorzej sytuowanych, świadczy o skuteczności polityki partii rządzącej. PiS ma najsilniej związany z partią elektorat, dlatego zaktywizowanie tej grupy może mu zapewnić trwałą przewagę nad opozycją.

Dla partii opozycyjnych wyniki sondażu są złą informacją, bo pokazują, że wyborców nie zniechęcają zmiany w sądownictwie czy aroganckie zachowania obozu władzy (np. nominacja Małgorzaty Sadurskiej do zarządu PZU). Rok temu 25 proc. Polaków czuło się reprezentowanych przez PiS, 24 proc. uważało, że PO i Nowoczesna dobrze wyrażają ich poglądy i interesy. Obecnie 31 proc. wskazuje na PiS, 21 proc. na dwie partie. Dla liberalnej opozycji to sygnał alarmowy, że jej dotychczasowa polityka okazuje się nieskuteczna.

* „Reprezentatywność sceny politycznej” – badanie CBOS metodą wywiadów bezpośrednich 5-14 maja 2017 r. na liczącej 1034 osoby reprezentatywnej próbie losowej dorosłych mieszkańców Polski.

polityka.pl

Sędzia Łączewski zachował się tak, jak powinien

Foto: 123RF

Postępowanie sędziego Wojciecha Łączewskiego nie było ani karygodne, ani nietypowe, ani też w żaden sposób niewłaściwe w realiach polskiego procesu cywilnego – uważa prawnik Piotr Paduszyński.

Media wskazały na historię rzekomej odmowy honorowania przez sędziego Łączewskiego pełnomocnictwa podpisanego w imieniu Trybunału Konstytucyjnego przez panią Julię Przyłębską. Patrząc na to z doświadczenia adwokackiego, to pan sędzia przede wszystkim niczego nie zakwestionował, ale i niczego nie zaakceptował. Po prostu powiedział, że nie wie i że poczeka aż się dowie w wyniku odpowiedzi na pytanie prawne, jakie jeden z Sądów Apelacyjnych przesłał do Sądu Najwyższego. Dla przypomnienia cytat z informacji RMF FM: „Sąd musi mieć pewność, że Trybunał Konstytucyjny jest właściwie reprezentowany  – tłumaczy reporterowi RMF FM sędzia Wojciech Łączewski”.

Zachowanie sędziego nie było ani karygodne, ani nietypowe, ani też w żaden sposób niewłaściwe w realiach polskiego procesu cywilnego, rzekłbym (z perspektywy 25 lat pracy w adwokaturze) aż do bólu typowe. Podejrzewam, że to samo zrobiłby każdy inny sędzia. Moim zdaniem wręcz miałby taki obowiązek. Gdyby jednak to był ktokolwiek inny, to i larum by się takie nie podniosło. Pech chciał, że padło na sędziego wręcz znienawidzonego przez PiS i bliskie mu media. Z tego pecha wyrosła krzykliwa i bezrefleksyjna awantura skupiająca się na buntach, puczach, badaniach psychiatrycznych etc., a nie na rzeczywistej istocie problemu.

Problem w systemie

Problem zaś nie polega na takim czy innym zachowaniu konkretnego sędziego, a na dwoistości systemu sądowniczego w Polsce, a w szczególności oderwaniu sądownictwa konstytucyjnego od sądownictwa powszechnego. Nieprawdę bowiem piszą (acz moim zdaniem z braku kompetencji, a nie ze złej woli) ci, którzy mówią, że sędzia Łączewski jako sędzia Sądu Rejonowego stoi niżej niż sędziowie Trybunału Konstytucyjnego. Może i on jest na stanowisku mniej eksponowanym, może i mniej zarabia niż sędziowie Trybunału Konstytucyjnego, ale w hierarchii sadownictwa Polskiego stoi nie tyle niżej niż sędziowie Trybunalscy, ile na uboczu w stosunku do tych sędziów.

Autorzy konstytucji, tworząc odrębne od powszechnego sądownictwo konstytucyjne, zapewne obawiali się nadmiaru władzy sądów, gdyby były ze sobą połączone, no i w efekcie zafundowali nam nielekki bałagan na wypadek sytuacji podobnej do obecnej. Jakkolwiek Trybunał Konstytucyjny jest sądem nad prawem, to jednak w żaden sposób nie jest sądem dla indywidualnych sporów sądowych, czy to ludzi pomiędzy sobą, czy też ludzi z państwem polskim.

Organ państwa

Trybunał Konstytucyjny, zresztą tak jak i każdy inny sąd, oprócz władzy sądzenia ma to do siebie, że jest organem państwa i tak zwanym statio fisci, czyli jednostką organizacyjną reprezentującą Skarb Państwa w sporach sądowych. Takimi samymi statio fisci są np. wojewodowie, policja, straż pożarna, ministerstwa i tym podobne instytucje. Teraz wyobraźmy sobie, że jest proces pomiędzy zwykłym obywatelem a sądem, np. Okręgowym w Łodzi, Trybunałem Konstytucyjnym czy też ministrem (czyli Skarbem Państwa reprezentowanym przez jedną z owych instytucji) o równie zwykłe jak ów obywatel pieniądze. Jeżeli by się okazało, że Skarb Państwa był niewłaściwie reprezentowany, bo ten czy inny człowiek nie mógł go reprezentować, to ów indywidualny proces skończyłby się powtórką z uwagi na nieważność postępowania. Sąd w takiej indywidualnej sprawie ma zatem obowiązek zbadać zarówno to, czy dana osoba jest rzeczywiście prezesem sądu np. okręgowego, jak i Trybunału Konstytucyjnego, czy też prezesem spółki, którą jak twierdzi reprezentuje. I niestety, nie może tego zrobić Trybunał Konstytucyjny, a musi to zrobić zwykły sąd powszechny. Dlatego sędzia badający jakąkolwiek sprawę po prostu musi te okoliczności ustalić, co więcej nie może się z tym zwrócić do Trybunału Konstytucyjnego, bo nie chodzi o konstytucyjność ustawy czy też innego aktu prawnego, a o prawidłowość indywidualnego aktu stosowania prawa, jakim jest np. powołanie lub wybór na określone stanowisko. W efekcie w indywidualnym procesie badanie tego, czy pani Julia Przyłębska może reprezentować Skarb Państwa jako prezes Trybunału Konstytucyjnego, musi przeprowadzić właśnie sędzia sądu powszechnego i to każdej z instancji, nawet z sądu rejonowego. Co więcej, ów sędzia będzie musiał wyrokować w sprawie opisanej przez RMF FM, której głównym problemem jest czy pan prof. Muszyński jest uprawniony do orzekania w Trybunale Konstytucyjnym. I od tego nie ucieknie, bowiem taka jest istota owego procesu cywilnego, przynajmniej wg doniesień RMF FM.

Gdyby nie pechowe przydzielenie owej sprawy panu Wojciechowi Łączewskiemu, to przy tej byłaby szansa na refleksję nad sensownością oddzielenia sądownictwa konstytucyjnego od powszechnego. W obecnie obowiązującej konstrukcji istnieje duże ryzyko, że orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego w nieakceptowanym przez sądownictwo powszechne składzie po prostu nie będą miały sankcji w orzeczeniach zwykłych sędziów sądów rejonowych, a jednocześnie Trybunał Konstytucyjny nie będzie w stanie, z uwagi na brak uprawnień, mieć wpływu na treść wyroków wydawanych przez sędziów sądów nawet najniższego szczebla w sądach powszechnych.

Oddzielenie sądownictwa

Dyskusja prasowa we tej sprawie sprowadza się do inwektyw lub obrony konkretnego sędziego i ma charakter dość jarmarczny, a pomija kluczowy jej aspekt, którym nie są personalia i to czy sędzia lubi, czy nie lubi PiS, a jest nim oddzielenie sądownictwa konstytucyjnego od powszechnego, przez co konstytucja nie dała i nie daje Trybunałowi Konstytucyjnemu jakiegokolwiek bezpośredniego wpływu na stosowanie prawa w indywidualnych sprawach.

Jeżeli się postawi retoryczne pytanie o to, czym będą wyroki Trybunału Konstytucyjnego, jeżeli sądy powszechne odmówią ich honorowania, to sympatyk PiS być może zakrzyknie, że to nawoływanie do puczu sędziów. Jednocześnie przeoczy, że tak naprawdę to nie żaden bunt, a naturalna konsekwencja wykonywania przez zwykłych sędziów ich konstytucyjnych i ustawowych obowiązków oraz rozdzielenia obu rodzajów sądownictwa. Podobnie przeoczy to oponent PiS, który w owej niezależności sądów powszechnych dostrzeże szansę na obronę przed całkowitym zawłaszczeniem Polski przez PiS, a jednocześnie przeoczy zwykłą słabość konstytucji i państwa. Każdy z nich skoncentruje się zapewne na personaliach i na tym co go boli lub czego się boi, a nie na tym co rzeczywiście jest istotne. Przez co obaj stracą z pola widzenia możliwość sensownej dyskusji nad sprawami ustrojowymi. ?

Autor jest łódzkim adwokatem

rp.pl

 

Sławomir Sierakowski: Ile kosztuje Kaczyński?

27.06.2017
Kaczyński jest drogi. Zapłacimy za niego ciężkie pieniądze. Nic w Polsce nie kosztuje tyle, co Kaczyński. Zapewne nawet Caracale byłyby tańsze. Prezes jest droższy od długiej autostrady i sporego lotniska. Ile kosztuje prezes? Wstępna cena będzie podana w środę. Później rząd polski zaangażuje się w to, by trochę ją zbić, ale prędzej zostanie wyśmiany niż coś ugra.

Cenę prezesa w każdym razie liczyć będziemy w dziesiątkach miliardów. O tyle bowiem przez, eufemistycznie mówiąc, niemądrą politykę prezesa zostanie zmniejszony nasz przydział w nowej perspektywie budżetowej Unii Europejskiej. W środę rząd polski dostanie pierwsze konkretne informacje w tej sprawie. Czy się przejmie? Taką nadzieję dotąd mieliśmy wielokrotnie. Gdy Obama tłumaczył Dudzie, ile kosztowało Polskę odzyskanie wolności i demokracji. Ale nic to nie zmieniło. Szydło w Brukseli tłumaczono, że Saryusz-Wolski, polityk wagi koguciej, nie ma szans z Tuskiem, ale ta patrzyła się smutnym wzrokiem, podobnie jak Duda. Popłakała się dopiero w hotelu. Prezes tylko uśmiechnął się mile połechtany, że znowu zwyciężył w kolejnej bitwie o to, kto jest geopolitycznie najgłupszy w Europie. Jak zobaczy teraz, ile nam Unia utnie za jego wygłupy, raczej się nie przejmie.

Rośnie irytacja rządami PiS-u

Z informacji, do których dotarło Polskie Radio i które podaje Polska Agencja Prasowa, dowiadujemy się, że czeka nas wiele zmian w konstruowaniu unijnego budżetu. Już na pierwszy rzut oka widać, że Bruksela wyciągnęła wnioski ze swojej bezradności wobec Polski i Węgier łamiących unijne prawo (kryteria kopenhaskie regulujące zasady demokracji liberalnej) i nierespektujących unijnych decyzji (np. w kwestii relokacji uchodźców, na którą się zgodziliśmy w 2015 roku czy wycinki drzew w Puszczy Białowieskiej).

 

Państwa członkowskie w trakcie konsultacji na temat nowej perspektywy unijnej mają zostać zapytane, czy wypłata funduszy ma być uzależniona od respektowania unijnych zasad praworządności i polityki dotyczącej przyjmowania uchodźców. Nie brakuje w Europie przywódców państw zirytowanych zachowaniem Polski. Wszyscy zdają sobie sprawę z tego, że żaden artykuł 7 ani inna regulacja dziś nie jest w stanie skłonić populistycznych władz do szanowania prawa.

Jedyna wyłaniająca się na horyzoncie opcja to taka, którą najlepiej ujął były francuski prezydent Francois Holland („wy macie zasady, my mamy fundusze”). Polska Agencja Prasowa cytuje słowa unijnego komisarza do spraw budżetu Guenthera Oettingera: „Co z praworządnością? Co zrobić, jeśli jakiś kraj nie chce przyjmować wyznaczonej kwoty uchodźców? Zadajemy to pytanie w sposób neutralny, bo nie możemy go unikać”. To zapowiedź zmian.

Zamiast modlić się do Boga i Marksa…

Dziś jesteśmy największym beneficjentem unijnego budżetu i powinniśmy zamawiać w każdy poranek o ósmej rano mszę w intencji Komisji Europejskiej, postawić pomnik wprowadzającemu nas do Unii Gunterowi Verheugenowi przed Pałacem Prezydenckim i codziennie grać hymn unijny przed Wiadomościami TVP. Zamiast tego nasz kabaretowy minister spraw zagranicznych jest wysyłany na specjalne misje robienia z siebie idioty po kolei do Brukseli, Berlina i Paryża, co już tam nikogo nie irytuje, tylko spotyka się z obojętnością. Żal nas tam, bo bardzo liczono na Polskę, spory kraj, któremu bardzo dobrze szło. Swoje znaczenie miała też historia i podział jałtański, który Europa Zachodnia chciała Polsce zrekompensować. Wielkim osiągnięciem naszej polityki historycznej jest to, że przestawiliśmy zwrotnicę z postjałtańskich wyrzutów sumienia Zachodu na odmienną interpretację historii: że to nie żadna Jałta, ale Polacy sami sobie są winni, bo ilekroć coś im się uda, wysadzają się sami w powietrze za pomocą ładunku głupoty własnych władz.

Obecnie dostajemy rokrocznie około 13-14 mld Euro, czyli niewiele mniej niż 60 mld złotych (to jedna trzecia wszystkich środków unijnych, które płyną do państw członkowskich). I zamiast modlić się do Boga i Marksa, żeby przychylność Unii trwała jak najdłużej, to ryzykujemy poważne uszczuplenie tych środków. Robimy to w sytuacji, gdy już wiadomo, że te pieniądze obniżone będą także z innych powodów. Brexit to jedno (Wielka Brytania wpłacała do budżetu kilkanaście miliardów Euro). Drugi powód to zmiana priorytetów. Trzeba będzie więcej pieniędzy przeznaczyć na walkę z kryzysem uchodźczym. My odwróciliśmy się plecami, więc nic z tego nie dostaniemy. Zapłacimy za to. Środki przesunięte zostaną z funduszy strukturalnych i dopłat dla rolników, czyli tego co płynęło dotąd przede wszystkim do nas.

 

Dodatkowo nowa perspektywa budżetowa ma mieć pięć, a nie siedem lat, żeby budżet uelastycznić. Dzięki temu wypłatę funduszy będzie można kontrolować i uzależniać od decyzji Komisji Europejskiej. Dziś są sztywne i dlatego właśnie rząd polski i węgierski może sobie gwizdać na to, co mówią komisarze.

A kiedy przejmą się tym Polacy?

Czy dopiero gdy poczują cywilizacyjne wyhamowanie? PiS wygląda jakby nie wliczał tego do swoich kalkulacji wyborczych. Fundusze europejskie kojarzymy najczęściej z autostradami, mostami, oczyszczalniami ścieków, a czy to są tematy decydujące o tym, kogo poprą Polacy? Komisja sejmowa do wyjaśnienia Amber Gold może przynieść więcej głosów niż długoletnie inwestycje w dobra publiczne (co dla niejednego oznacza: niczyje). Zawsze będzie można winę zwalić na kogoś albo rozpętać jakąś wojnę kulturową w Polsce i przykryć temat. Kryzysu z tego zresztą być nie musi. Będziemy „tylko” wolniej się rozwijać.

 

Dopiero w podręcznikach historii przeczytamy jak zwykle, kto działał na szkodę Polski, a kto ją reformował. Wtedy poznamy ostateczną cenę prezesa. Zaraz poznamy jej unijną składową. Będzie ogromna.

Sławomir Sierakowski dla WP Opinie

 

 

ŚRODA, 28 CZERWCA 2017

STAN GRY: Skarżyński: Neofaszyści huśtają łodzią PiS, Abp. Gądecki: Kościół nie może być jak politycy, Osiecki: Ciepła woda PiS, Szułdrzyński: PiS masuje siniaki

— 300LIVE: Miller o problemach Tuska z notatką ABW, Błaszczak o winie opozycji i o słowach Mazurek, polityczny plan dnia: http://300polityka.pl/live/2017/06/28

— JASIŃSKI DZIŚ PODPISZE W WILNIE POROZUMIENIE KOŃCZĄCE SPÓR Z LITWĄ – umowa partnerska zakłada zmniejszenie kosztów logistycznych rafinerii w Możejkach. Kancelaria rządu Litwy poinformowała we wtorek, że dziś zostanie podpisana uzgodniona umowa partnerska. Udział w uroczystości podpisywania umowy wezmą premier Litwy Saulius Skvernelis, litewski minister transportu Rokas Masiulis, dyrektor generalny LG Mantas Bartuszka i prezes PKN Orlen Wojciech Jasiński. http://tvn24bis.pl/surowce,78/orlen-lietuva-i-litewskie-koleje-osiagnely-porozumienie,752204.html

— BEATA MAZUREK TO NAWET JAK NA MARNE STANDARDY POLSKIEJ POLITYKI ZJAWISKO WYJĄTKOWE – Tomasz Walczak w SE: “Beata Mazurek to nawet jak na marne standardy polskiej polityki zjawisko wyjątkowe. Rzeczniczka partii rządzącej, która mówi, co wie, ale nie wie, co mówi. Niczym Lech Wałęsa wydaje się językową optymistką, wierząc, że słowa znaczą to, co chciałaby, aby znaczyły. Stąd nieuczesane myśli, które bezkompromisowo artykułuje, zbyt często zamieniają się w przekazy nie tylko – delikatnie mówiąc – niemądre, ale też niebezpieczne”. http://www.se.pl/wiadomosci/opinie/tomasz-walczak-madame-mazurek-jest-za-a-nawet-przeciw_1006239.html

— MOJE SŁOWA ZOSTAŁY ŹLE ZROZUMIANE – BEATA MAZUREK W SE: “ Moje słowa zostały absolutnie źle zrozumiane. Powiedziałam, że rozumiem, że, jak uczono mnie w szkole, agresja i przemoc zawsze rodzą przemoc. Powiedziałam też, że tego, co stało się w Radomiu, nie popieram, ale rozumiem, dlaczego do takich sytuacji dochodzi. Nie mówiłam, że rozumiem tych, którzy to zrobili”. http://www.se.pl/wiadomosci/opinie/beata-mazurek-agresja-zawsze-rodzi-agresje_1006235.html

— POLACY PRZECIWNI KORYTARZOM – 61% sie nie zgadza ze stanowiskiem Kościoła, 33% się zgadza – sondaż RZ: http://www.rp.pl/Uchodzcy/306279885-Polacy-nie–dla-korytarzy.html#ap-1

— JESTEŚMY ŚWIADKAMI BUDOWANIA ATMOSFERY STRACHU – Tomasz Krzyżak w RZ: “Zamiast autentycznego dialogu o problemie jesteśmy świadkami budowania atmosfery strachu oraz narastającej niechęci wobec uchodźców. Mieliśmy już przypadek niewpuszczenia do kościoła dziecka, bo ma inny kolor skóry, oplucia młodej muzułmanki w centrum Lublina. W powszechnym odbiorze uchodźca to muzułmanin i to na dodatek terrorysta, który tylko czeka na odpowiedni moment, by wysadzić się w powietrze”.

— KOŚCIÓŁ ZAPRZECZYŁBY SWOJEJ MISJI – pisze Krzyżak: “Czy w tej sytuacji Kościół powinien odpuścić sobie naciski w sprawie korytarzy? Nie, bo w ten sposób zaprzeczyłby swojej misji. Nieustannie winien zatem przypominać ewangeliczne wezwanie do pomocy. Prócz tego powinien wykorzystać wszystkie dostępne mu możliwości (a ma ich sporo), by dokładnie wytłumaczyć społeczeństwu, o co chodzi w korytarzach. Winien także unikać sytuacji, które mogłyby stwarzać wrażenie jakiegoś podziału – a ten, niestety, choćby w katolickich mediach jest aż nazbyt widoczny”.

— WYPOWIEDŹ ARCYBISKUPA STANISŁAWA GĄDECKIEGO  w tekście Krzyżaka: „Nawet gdyby 60 czy 80 procent społeczeństwa było przeciwne uchodźcom, Kościół nie może powiedzieć jak politycy: Ludzie tego nie chcą, więc tego nie zrobi”. http://www.rp.pl/Uchodzcy/306279898-Wiara-przegrywa-z-polityka.html?template=restricted

— KACZYŃSKI BĘDZIE RZĄDZIŁ JAK TUSK, NOWA ERA CIEPŁEJ WODY W KRANIE – Grzegorz Osiecki w DGP: “Zbliżający się kongres PiS zapoczątkuje politykę wyciszania sporów politycznych. Ta nowa era ciepłej wody w kranie ma dać rządzącym drugą kadencję W poszukiwaniu sympatii umiarkowanego elektoratu PiS zwróci się w stronę centrum. Ostatnią wojną, przed wkroczeniem w erę pokoju, będzie spór o kształt wymiaru sprawiedliwości i ustawę dekoncentracyjną w mediach”.– BITWY DO STOCZENIA PRZED POKOJEM – Osiecki w DGP: “Kolejnym polem bitwy będzie rynek medialny. Na jesieni mamy poznać również dokładne zapisy ustawy dekoncentracyjnej. Prace nad nią prowadzi resort kultury. Jak wynika z wypowiedzi polityków PiS, mają być one stosowane maksymalnie szeroko, co może uderzyć w dużych graczy medialnych. Duży koncern prasowy nie powinien mieć największego portalu internetowego – mówi jeden z polityków PiS. W takim przypadku zagraniczne firmy mogą próbować skarg do zagranicznych instytucji, w tym na forum Unii Europejskiej”. http://wiadomosci.dziennik.pl/polityka/artykuly/553069,pis-jaroslaw-kaczynski-ciepla-woda.html

— PIS ZACZNIE ROZMASOWYWAĆ SINIAKI – Michał Szułdrzyński w RZ: “kierownictwo PiS doszło do wniosku, że zamiast rozliczeń wewnętrznych, kongres trzeba zmienić w swego rodzaju społeczną terapię. Skoro za rok rusza maraton wyborczy, lepiej teraz, kiedy kończy się proces przejmowania całości władzy łącznie z wpływem na prokuraturę, Trybunał Konstytucyjny, sądownictwo powszechne czy Sąd Najwyższy, zacząć rozmasowywać siniaki, rozładowywać konflikty i spróbować znów sięgać po centrowego wyborcę, który dał PiS wygraną w 2015 roku. Bez niego niemożliwe będzie osiągnięcie wyniku, który pozwoliłby PiS zrealizować swoje największe marzenie – zmienić konstytucję i zbudować nowy ustrój państwa”. http://www.rp.pl/Rzecz-o-polityce/306279892-Pokoj-zamiast-rekonstrukcji-rzadu.html

— PREZYDENT Z PO – IMIGRANCI NA PODWÓRKU – GPC: “To bardzo ważna informacja przed przyszłorocznymi wyborami samorządowymi. Grzegorz Schetyna ogłosił w Brukseli, że należący do PO prezydenci miast, marszałkowie województw i samorządowcy będą na własną rękę przyjmowali uchodźców, żeby pokazać, iż Polska nie jest antyeuropejska. Które miasta mogą najbardziej obawiać się tej zapowiedzi?”

— PROTEST CHYBA ZASZKODZIŁ TAKSÓWKARZOM – GPC: “Ministerstwo Rozwoju spodziewa się, że dojdzie do wspólnego stanowiska z resortem infrastruktury w sprawie uregulowania kwestii przewozu osób, a działalność Ubera w Polsce nie zostanie zakazana – poinformowała wiceminister rozwoju Jadwiga Emilewicz”.

— TAK PIS POWITA TRUMPA – Agata Kondzińska w GW: “Na powitanie amerykańskiego gościa w Warszawie gotowe są już też Kluby „Gazety Polskiej”. – Wiemy, że na Stadionie Narodowym Ministerstwo Obrony organizuje piknik patriotyczny po przemówieniu Trumpa i mają na niego iść osoby, które zwieziemy do Warszawy – mówi jeden z posłów PiS. Zapytaliśmy w MON o piknik. Resort odpowiedział tylko, że „informacje i zaproszenia dla mediów są publikowane na stronie internetowej MON”. Nic o pikniku nie potrafiła też powiedzieć rzecznik Stadionu Narodowego”.

— TRUMP NIE POWIE O SĄDACH – polityk PiS w tekście Kondzińskiej: “– Nie sądzę, by prezydent Trump sprawił nam jakąś przykrą niespodziankę i zaczął mówić coś w obronie niezawisłych sądów albo o kryzysie konstytucyjnym w Polsce. Bo z sądami Trump ma też problem u siebie. A przede wszystkim to nie jest Barack Obama – ocenia polityk PiS”. http://wyborcza.pl/7,75398,22019069,pis-trump-nie-zrobi-niespodzianki.html

— GOWIN PODBIJA STAWKĘ W PIS – Magdalena Rubaj w Fakcie: “Jak twierdzą bliscy współpracownicy prezesa PiS, Kaczyński ma świadomość, że wicepremier dąży do stworzenia silnego nowego bytu politycznego, na czele którego sam stanie. I przypominają słowa prezesa PiS o Gowinie: „Zdradził raz, zdradzi nas”. A na razie wicepremier swoimi harcami podbija stawkę w negocjacjach z PiS: ostatnio jego człowiek został szefem giełdy, o co zabiegał wraz z wicepremierem Mateuszem Morawieckim (48 l.), a inny – wiceprezesem Grupy Azoty. A teraz zacznie się gra o jak najlepszy układ w wyborach samorządowych”. http://www.fakt.pl/wydarzenia/polityka/jaroslaw-gowin-stwo/d7bhyf3

— KUKIZ: KURSKI MUSI ODEJŚĆ – Fakt: “Paweł Kukiz (52 l.) złożył do Rady Mediów Narodowych wniosek o niezwłoczne odwołanie szefa TVP Jacka Kurskiego (51 l.). Chodzi o organizację Krajowego Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu. Mało tego, lider Kukiz’15 złożył w tej sprawie jeszcze doniesienie do prokuratury!” http://www.fakt.pl/wydarzenia/polityka/kukiz-wnioskuje-do-rady-mediow-narodowych-o-odwolanie-kurskiego/msjh4ef

— NEOFASZYŚCI HUŚTAJĄ ŁODZIĄ PIS – Stanisław Skarżyński w GW: “Uwierzywszy we własne kłamstwo, PiS pozwoliło neofaszystom zrobić sobie ten sam numer, który praworządnej Polsce wycięło PiS – huśtają ich łodzią. Biją, obrażają i opluwają, bo w ten sposób wyładowują swoją frustrację. I nie interesuje ich, czy rządzi PiS, czy Platforma Obywatelska. Jeśli PiS się nie obudzi, z rządu nie wylecą Błaszczak i Zieliński, a PiS nie zacznie budować wspólnoty, którą samo zniszczyło, to ci neonaziści im tę łódź wywrócą i sami na nią wlezą. Rewolucja pożera własne dzieci, panie prezesie Kaczyński”. http://wyborcza.pl/7,75968,22018053,pobudka-ministrze-blaszczak-neofaszysci-hustaja-lodzia-pis.html

— MACIEREWICZ NIE ZAGŁUSZY PRAWDY – Wojciech Czuchnowski w GW: “Sprawa Macierewicza obciąża Jarosława Kaczyńskiego. Przed wyborami jego partia oszukała Polaków, zapewniając, że Macierewicz nie obejmie resortu obrony. Kaczyński złamał tę obietnicę. Dziś pozwala Macierewiczowi niszczyć polską armię, poniżać oficerów i prokuratorów wojskowych, mamić opinię publiczną szaleńczymi teoriami o zamachu w Smoleńsku i obsadzać firmy zbrojeniowe ludźmi pokroju Misiewicza. Teraz Macierewicz ma rozmawiać z prezydentem USA jako polski „minister wojny”. Jest „w przeddzień”. Po książce Piątka jedynym „przeddzień” Macierewicza powinien być „przeddzień dymisji” oraz infamia za szkody wyrządzone polskiej racji stanu”. http://wyborcza.pl/7,75968,22019041,mon-atakuje-autora-ksiazki-o-macierewiczu.html

— WYDALI NA 500+, NIE MAJĄ NA DROGI, WIĘC PODNOSZĄ PODATKI – Krzysztof Adam Kowalczyk w RZ: “Pomysł posłów PiS potwierdza, że prawdziwą przyczyną poślizgu w budowie dróg nie jest zmiana unijnej perspektywy budżetowej, ale brak pieniędzy, które obecny rząd przekierował z wydatków rozwojowych na spełnienie socjalnych obietnic wyborczych. Na sam program 500+ wyda w tym roku 23 mld zł, o jedną dziesiątą więcej niż na budowę dróg. A przecież już jesienią pojawią się kolejne wielkie wydatki w związku z powrotem do niższego wieku emerytalnego. Co gorsza, będą trudne do oszacowania, bo nikt nie wie, jaka część z 300 tys. uprawnionych seniorów zechce w tym roku rzucić pracę”. http://www.rp.pl/Blogi/306279890-Krzysztof-Adam-Kowalczyk-Wyzsze-podatki-tylnymi-drzwiami.html?template=restricted

— RADZIWIŁŁ ZAPLĄTAŁ SIĘ W SIEĆ – Zuzanna Dąbrowska w RZ: “Czy to poprawi dostęp obywateli do bezpłatnej ochrony zdrowia? Nie. Gdyby pomysł ministerstwa zbliżony był do dawnej koncepcji Zbigniewa Religi i powstałaby sieć placówek rzeczywiście wiodących, które mogą liczyć na specjalne traktowanie – np. po jednej w województwie – być może wpłynęłoby to na podniesienie standardów. Wpisanie z automatu ponad 90 proc. szpitali na specjalną listę i pozostawienie innych na marginesie to tylko okrojenie państwowej służby zdrowia i ograniczenie dostępu obywateli do usług medycznych. http://www.rp.pl/Opinie/306279886-Dabrowska-Minister-Radziwill-zaplatal-sie-w-siec.html??template=restricted

— MORAWIECKI ZADŁUŻY NIEWIDZIALNIE DLA BRUKSELI – Bartek Godusławski i Marek Chądzyński w DGP: “Pilotażowa emisja obligacji skarbowych dla Bankowego Funduszu Gwarancyjnego pozwala Ministerstwu Finansów pożyczyć pieniądze w sposób niezauważalny dla Brukseli”. http://gospodarka.dziennik.pl/news/artykuly/553074,dlug-publiczny-resort-finansow-mateusz-morawiecki.html

300polityka.pl

ŚRODA, 28 CZERWCA 2017, 07:51

 

Błaszczak pytany o słowa Mazurek: To już jest znowu nagonka

– To już jest znowu nagonka. Czy Bronisław Komorowski powinien przeprosić za swoje słowa, za to, że powiedział, że trzeba czasami walić dechą? Poseł Mazurek była 10 czerwca na Krakowskim Przedmieściu i widziała tę nienawiść, pogardę ze strony tego samego środowiska, które występowało w Radomiu. Zastanawiam się – oni pojechali do Radomia, a przecież pamiętam ich pod Sejmem, kiedy bronili SB-ków, bo rząd PiS ograniczył przywileje emerytalne SB-kom – mówił Mariusz Błaszczak w rozmowie z Bogdanem Rymanowskim w „Jeden na jeden” TVN24, pytany o słowa Beaty Mazurek.

– Poseł Mazurek po prostu powiedziała o swoich osobistych doświadczeniach z 10 czerwca chociażby. 10 maja tak było, 10 kwietnia tak było, co miesiąc tak jest – grupa ludzi chorych z nienawiści, którzy próbują odebrać prawo innym do zgromadzenia. Oni próbują zablokować– dodał szef MSWiA.

07:43

 

Błaszczak o opozycji: Oni są zakodowani na „nie”. To oni są odpowiedzialni za agresję

– Oni [totalna opozycja] są zakodowani na „nie”. Oni widzą wszystko w takich kolorach, tymczasem to oni są odpowiedzialni za agresję. 10 czerwca na ulicach Warszawy, odmawiając różaniec szedłem z katedry św. Jana pod Pałac Prezydencki. Widziałem tych ludzi, którzy miotali obelgi, grozili. To byli ludzi pod tym samym szyldem występujący, a 9 czerwca Kasprzak, lider tego środowiska w towarzystwie osób z PO, PSL i Nowoczesnej mówili, że będą łamać prawo, bo on chcą odebrać prawo do zgromadzeń innym – mówił Mariusz Błaszczak w rozmowie z Bogdanem Rymanowskim w „Jeden na jeden” TVN24.

07:38

 

Błaszczak: Nauczeni doświadczeniami policjanci w Radomiu powinni wiedzieć, że KOD i Obywatele RP to ugrupowania, które współpracują z totalną opozycją, która wykorzystuje ulicę do ataku

– To decyzja, którą podejmuje komendant wojewódzki policji [o dymisjach]. Oczywiście zostałem poinformowany, była przeprowadzona kontrola. Wszystko wskazuje na to, że została zlekceważona sprawa zapewnienia bezpieczeństwa manifestującym w sobotę i to jest konsekwencja. Ci policjanci, którzy zostali zdymisjonowani, zlekceważyli obowiązujące ich procedury zachowali się nieodpowiedzialnie. Rezultat jest taki, że ci, którzy dopuścili się złamania zasad, ponieśli tego konsekwencje. W mojej ocenie to było niedopełnienie obowiązków. Nie ulega też wątpliwości, że nauczeni doświadczeniami z Warszawy czy Krakowa, policjanci w Radomiu powinni wiedzieć, że KOD i Obywatele RP to są ugrupowania, które współpracują z totalną opozycją, a jak mówi totalna opozycja, wykorzystuje ulicę do ataku, wyprowadza ludzi na ulicę, bohaterowie totalnej opozycji, np. Bronisław Komorowski mówią, że trzeba czasami walić dechą w łeb – mówił Mariusz Błaszczak w rozmowie z Bogdanem Rymanowskim w „Jeden na jeden” TVN24. Jak dodał, w Radomiu byli nieumundurowani policjanci.

300polityka.pl