Ustawa o IPN może być wstępem do gorętszego konfliktu

Ustawa o IPN spowodowała nie tylko kryzys w stosunkach dyplomatycznych z Izraelem i USA, ale też z Ukrainą. O tym ostatnim kryzysie najmniej się mówiło, a ten aspekt może być równie ważny, a może nawet ważniejszy. Przewidywane są kary dla tych, którzy nie podporządkują się prawdzie historycznej ustanawianej przez władze PiS, przede wszystkim otwarta zostaje możliwość dla propagandy nacjonalistycznej, która ma mobilizować społeczeństwo na czas konfliktu.

Rada Najwyższa Ukrainy wydała oświadczenie, w którym stwierdza, że ustawa o IPN „otwiera drogę do manipulacji i wzmocnienia antyukraińskich tendencji w polskim społeczeństwie”. Długo nie trzeba było czekać, aby usłyszeć od nacjonalisty ukraińskiego Ołeha Tiahnyboka, szefa partii Swoboda, iż ustawa o IPN to „otwarcie drugiego frontu” z Ukrainą.

Strona polska jakoby liczy, że „jeśli Ukraina rozpadnie się w wyniku moskiewskiej agresji, to będzie ją można podzielić”. Tym samym – uważa lider Swobody – „Polacy przedstawili de facto swoje roszczenia terytorialne wobec naszego kraju”. W tym wypadku warto pamietać, iż za czasów kijowskiego Majdanu, Kaczyński szedł ramię w ramię z Tiahnybokiem protestując w stolicy Ukrainy.

Nacjonaliści różnych nacji zwykle protestują razem przeciw władzy, póki sami jej nie zdobędą, a następnie w imię wyższości swojej nacji rzucają swoje narody do gardeł.

Czy ukraiński nacjonalista ma prawo mniemać, iż taką wizja imperialną kieruje sie Kaczyński? Należy przypomnieć: na początku konfliktu na Krymie i wojny w Donbasie przyjaciele Kaczyńskiego, Viktor Orban, byl oświadczyć, że Wegry zgłaszają chęć odzyskania swoich historycznych ziem obecnie leżących w obrębie Ukrainy.

Z kolei Marek Migalski w rozmowie z Cezarym Michalskim (portal crowdmedia.pl) uważa, że Kaczyński „będzie chciał mieć jakiś sukces na arenie międzynarodowej”. A tym może być zaostrzenie kursu na wschodnim froncie. Wpisanie do ustawy o IPN fragmentu antybanderowskiego może być początkiem tego, czego obawia się szef ukraińskiej Swobody, Tiahnybok. PiS za to został publicznie pochwalony przez partię Putina i przez Kadyrowa, zamordystę Czeczenii.

Ponadto podczas obrad parlamentarnego zespołu śledczego ds. zagrożeń bezpieczeństwa państwa powołanego przez klub Platformy Obywatelskiej na ostatnim spotkaniu zadano pytanie: dlaczego najbardziej prorosyjski amerykański kongresmen Dana  Rohrabacher, nazywany przyjacielem Putina, po wizycie w Moskwie przyjechał bezpośrednio do Polski i spotkał się z Antonim Macierewiczem i Jarosławem Kaczyński, mimo że ten ostatni rzadko przyjmuje u siebie przy Nowogrodzkiej zagranicznych polityków? Ów kongresmen był przeciwny przyjęciu Polski do NATO, jest też entuzjastą aneksji Krymu przez Rosję.

Czyż nie mamy prawa się niepokoić, iż może nas pchnąć w gorący konflikt, bo tak uprawia politykę – zaostrza konflikty wewnątrz kraju, ze wszystkimi się skłóca i nie potrafi się wycofać z błędów. Zaś mając w perspektywie utratę władzy, prezes PiS może wykreować rzeczywistą wojenkę, licząc na patriotyczny zew krwi Polaków.

 

Na chwilę przed wystąpieniem Dudy Rada Najwyższa Ukrainy wydała oświadczenie. Apelują

WBG, IAR, 06.02.2018

Nie tylko Izrael ma pretensje ws. nowelizacji ustawy o IPN. Przepisy przewidują kary również za negowanie zbrodni ukraińskich nacjonalistów. Ukraińska Rada Najwyższa wydała oświadczenie, w którym potępia ustawę.

Rada Najwyższa Ukrainy przyjęła oświadczenie, w którym potępiła nowelizację ustawy o IPN i tuż przed decyzją polskiego prezydenta zaapelowała do Andrzeja Dudy o jej zawetowanie.

We wtorek około godziny 11 Andrzej Duda zdecydował jednak, że ustawę podpisze, jednocześnie kierując ją do Trybunału Konstytucyjnego.

Ukraina wydała oświadczenie ws. nowelizacji ustawy o IPN

W dokumencie czytamy, że ukraińska Rada Najwyższa „z głębokim rozczarowaniem przyjęła nowelizację ustawy o IPN”, a przyjęte przez polski Sejm i Senat prawo „otwiera drogę do manipulacji i wzmocnienia antyukraińskich tendencji w polskim społeczeństwie”.

Zdaniem ukraińskich deputowanych, ustawa zawiera wykrzywione pojęcie ukraińskiego nacjonalizmu, co może umożliwić manipulacje. Jak napisano, zaniepokojenie wywołuje fakt rozwijania antyukraińskich nastrojów, a to, zdaniem ukraińskich parlamentarzystów może uderzyć w prawa i wolność niemal miliona Ukraińców przebywających w Polsce.

Jednocześnie ukraińscy deputowani nawołują w dokumencie do porozumienia i dialogu. Oksana Juryneć z parlamentarnej komisji do spraw kontaktów z Polską podczas debaty nad oświadczeniem zwróciła się do polskich parlamentarzystów. Mówiła, że naszym wspólnym zadaniem jest budowanie przyszłości. Dodała, że powrót do przeszłości nie da niczego dobrego, choć należy o tej przeszłości pamiętać.

Ukraina w nowelizacji ustawy o IPN

Nowelizacja ustawy o IPN przewiduje karę grzywny albo pozbawienia wolności do 3 lat za negowanie zbrodni ukraińskich nacjonalistów i członków ukraińskich formacji kolaborujących z Trzecią Rzeszą.

Spór na linii Warszawa – Kijów zaostrzył się wiosną 2017 roku, gdy ukraiński IPN zakazał poszukiwań i ekshumacji szczątków Polaków, którzy padli ofiarą wojen i konfliktów na terenie Ukrainy. Była to odpowiedź na demontaż pomnika UPA w Hruszowicach na Podkarpaciu.

gazeta.pl

Po co Macierewicz spotykał się z prorosyjskim kongresmenem?

Po co Macierewicz spotykał się z prorosyjskim kongresmenem?

„Kontakty byłego szefa MON z najbardziej prorosyjskim kongresmenem, czyli: Dana Rohrabacher – pożyteczny przyjaciel Putina i Macierewicza?” – pod takim hasłem odbyło się szóste spotkanie posłów PO w ramach parlamentarnego zespołu śledczego, który zajmuje się niejasnymi powiązaniami byłego ministra Antoniego Macierewicza. – Kongresmen Dana Rohrabacher, nazywany przyjacielem Putina, był przeciwny wejściu Polski do NATO, był też za aneksją Krymu przez Rosję – mówi Tomasz Siemoniak. I pyta: – Dlaczego doszło do spotkania z ministrem i prezesem Kaczyńskim?

Przyjaciel Putina

Parlamentarny zespół śledczy ds. zagrożeń bezpieczeństwa państwa powołany przez klub PO od kilku miesięcy zajmuje się powiązaniami byłego już ministra obrony narodowej Antoniego Macierewicza. W piątkowym posiedzeniu brał udział m.in. były ambasador RP w Waszyngtonie Ryszard Schnepf. Posłowie Platformy pytali ambasadora zarówno o spotkanie, jak i o samego kongresmena.

Dana Rohrabacher odwiedził Polskę w kwietniu 2016 roku. Spotkał się wówczas zarówno z ministrem Macierewiczem, jak i samym Jarosławem Kaczyńskim. Ambasador Schnepf powiedział, że polska ambasada w USA ostrzegała przed spotkaniem z Rohrabacherem. Kongresmen znany jest ze swoich prorosyjskich poglądów.

JUSTYNA KOĆ: Podczas kolejnego posiedzenia zespołu śledczego zajmowano się kongresmenem Daną Rohrabacherem i jego kontaktami z Macierewiczem. Dlaczego?

TOMASZ SIEMONIAK: Kongresmenem Daną Rohrabacherem, nazywanym przyjacielem Putina. Chcieliśmy zapytać ambasadora Schnepfa o to, co to za postać, bo chociażby z Internetu wiadomo, że jest to polityk, który mocno szkodził Polsce. Był przeciwny wejściu Polski do NATO, był za aneksją Krymu przez Rosję. Powstało pytanie, dlaczego właśnie jego przyjmował w Polsce minister Antoni Macierewicz, dlaczego przyjmował go prezes Kaczyński na Nowogrodzkiej w kwietniu 2016 roku, dlaczego wiceminister obrony Tomasz Szatkowski jeździł z wizytą.

Niesłychanie ważną informacją było to, że ambasada RP, kiedy pan Schnepf był ambasadorem w Waszyngtonie, ostrzegała, że nie należy się z takim politykiem spotykać, że jego reputacja w Stanach Zjednoczonych jest znana i ogólnie wiadomo, że jest związany z Rosją. Zastanawialiśmy się, co tam się wydarzyło, że takie spotkanie miało miejsce. Tym bardziej, że kongresmen Rohrabacher przyjechał do Polski bezpośrednio z Moskwy. Wiadomo też, że prezes Kaczyński rzadko przyjmuje gości zagranicznych.

To było pierwsze posiedzenie zespołu po dymisji ministra Macierewicza, czyli będziecie nadal się spotykać?
Tak, i dzisiejsze spotkanie pokazało bardzo dobitnie, że te posiedzenia zespołu trzeba kontynuować, bo pozostało mnóstwo ogromnych znaków zapytania nad ministrem Macierewiczem. Również Jarosław Kaczyński w końcu musiał dostrzec ogromne dwuznaczności w działaniach Macierewicza, skoro został odwołany. Natomiast nie możemy tego tak teraz zostawić, tym bardziej, że Macierewicz jest wiceprezesem PiS-u, partii rządzącej, istotną postacią. Dlatego powinniśmy dalej pracować.

Przygotowaliście też raport „785 dni Antoniego Macierewicza w MON”, który pokazuje, co zostawił po sobie Macierewicz.
W tym raporcie pokazujemy skalę ruiny armii, ministerstwa, przemysłu obronnego, jakiego on dokonał. To pewien bilans. Jak źle jest, pokazuje chociażby minister Błaszczak, który codziennie dokonuje czystki, wyrzucając ludzi Macierewicza. Tylko on nie mianował sam siebie na ministra, za to odpowiada prezes Kaczyński, premier Szydło i premier Morawicki, który jeszcze niedawno chwalił Macierewicza za modernizację i politykę kadrową, i oczywiście prezydent Duda, który jest zwierzchnikiem sił zbrojnych.

Znając plany zespołu, mogę powiedzieć, że będzie jeszcze wiele posiedzeń, na których będziemy pokazywali różne rzeczy podobnej wagi, co te z obecnego spotkania.

Czy wiadomo, po co były spotkania z kongresmenem?
Pytaliśmy ambasadora Schnepfa, o co tam mogło chodzić. Takiej wiedzy niestety nie ma, będziemy się zatem domagali notatek, informacji ze strony MSZ czy MON. Jest to niesłychanie dziwne, że ktoś taki jest na najwyższych szczeblach przyjmowany w sytuacji, gdy ambasada jednoznacznie ostrzega przed tym spotkaniem. Ambasador Schnepf powiedział, że zorganizował spotkanie w ambasadzie większego zespołu, chciał, żeby ta rekomendacja była poważna i szeroko przedyskutowana przez fachowców, i wszyscy byli absolutnie za tym, że do spotkań nie powinno dojść. Dlaczego ten głos został zlekceważony?

Przypomnę, że Rohrabacher jest obiektem przesłuchań w komisji wywiadu. Jest obiektem zainteresowania w ramach śledztwa dotyczącego powiązań amerykańskich polityków.

Cenckiewicz, Żaryn i Semka w nowej radzie Muzeum II Wojny Światowej

Był Davies, jest Cenckiewicz
Kaczyński zażyczył sobie, by muzeum przez dziesięć lat kierowane przez prof. Pawła Machcewicza wyrażało „polski punkt widzenia”.

Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku

Renata Dabrowska/Agencja Gazeta

Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku

Minister kultury i wicepremier Piotr Gliński mianował nową radę Muzeum II Wojny Światowej. Poprzednią tworzył kwiat nauk historycznych, większość obecnej to nazwiska szerzej nieznane. W poprzedniej zasiadali profesorowie Norman Davies, Tymothy Snyder, Krzysztof Pomian, Anna Wolff-Powęska, Jerzy Borejsza, Włodzimierz Borodziej, Tomasz Szarota – badacze o reputacji międzynarodowej.

Wśród członków obecnej znaleźli się z nadania ministra Sławomir Cenckiewicz, znany głównie z niszczenia autorytetu Lecha Wałęsy, senator PiS Jan Żaryn, prawicowy publicysta Piotr Semka i ks. Jarosław Wąsowicz, duszpasterz kibiców narodowców, felietonista „Gazety Polskiej Codziennie”, pamiętany jako autor pomówienia Tadeusza Mazowieckiego o to, że z bronią w ręku walczył z „żołnierzami wyklętymi”. Z naukowców szerszej publiczności znany jest prof. Andrzej Nowak.

W publicystycznym skrócie: był Norman Davies, jest Cenckiewicz

Nominacje Glińskiego dopełniają planu przekształcenia Muzeum II Wojny Światowej z instytucji formatu europejskiego w placówkę polityki historycznej rządu „zjednoczonej prawicy’”.

Kierunek działania wskazał Jarosław Kaczyński, który zażyczył sobie, by Muzeum przez prawie dziesięć lat kierowane przez prof. Pawła Machcewicza wyrażało „polski punkt widzenia” (taki tytuł, nawiasem mówiąc, nosi jednak z audycji TV Trwam o. Rydzyka).

Hasło zawierało sugestię, że muzeum za czasów Machcewicza i jego rady takiego punktu nie wyrażało. Trudno o bardziej niekompetentną ocenę. Muzeum Machcewicza spełniało wszystkie standardy nowoczesnego wystawiennictwa, zyskało doskonałe oceny w międzynarodowym środowisku muzealników historycznych, a po jego otwarciu dla publiczności ustawiały się długie kolejki chętnych do zwiedzenia, POLITYKA zorganizowała wycieczkę pracowników do Gdańska, by zdążyli obejrzeć wystawę, nim dotknie jej ciężka ręka „dobrej zmiany”.

Sedno sporu o ekspozycję dotyczy jej koncepcji. Jarosław Kaczyński nie jeździ po świecie. Nie widział nowoczesnych muzeów historycznych. Nie zna trendu w popularyzowaniu historii, przesuwającego się z „wielkiej narracji” na doświadczenia uczestników i świadków historycznych wydarzeń. Kto obejrzał pokazywany ostatnio w naszych kinach film o Dunkierce, bez trudu dostrzeże w nim tę tendencję. Oczekujący na ratunek żołnierze brytyjscy doświadczają potężnej traumy, która odmieni ich życie na zawsze.

Muzeum II Wojny Światowej stworzone przez prof. Machcewicza zostało oskarżone (m.in. przez niektórych członków obecnej rady), że nie eksponuje w dostatecznym stopniu polskich cierpień, tylko wpisuje je w cierpienia innych narodów. A to nie pozwala zwiedzającym dostrzec skali polskiego bohaterstwa wojennego. Jest to ocena krzywdząca, co wielokrotnie stwierdzili niezależni politycznie znawcy tematu.

Na wojnie zdarzają się akty bohaterstwa, ale nie one tworzą jej obraz. Nie trzeba być ideologicznym pacyfistą, by przyznać, że dla zdecydowanej większości zwykłych ludzi wojna jest doświadczeniem ekstremalnym, którego pudrowanie jest fałszowaniem historii.

polityka.pl

Jak Jarosław Kaczyński topi dziedzictwo brata

Newsweek Polska, 10.02.2018, Cezary Michalski

© photo: Jacek Gawłowski

Koncepcja prezydentury Lecha Kaczyńskiego i jej powaga miała być zbudowana na polityce zagranicznej. Jarosław Kaczyński zerwał z tą linią na dwóch poziomach. Po pierwsze całkowicie instrumentalizując dyplomację na użytek konfliktu z przeciwnikami w kraju. Po drugie wycofał się z wszelkiej „empatii” Lecha Kaczyńskiego wobec Żydów, Ukraińców, Litwinów, czy Czechów.

Spór wokół nowelizacji ustawy o IPNskonfliktował z rządem Prawa i Sprawiedliwości większość naszych sojuszników i sąsiadów, wskrzesił najgorsze stereotypy w stosunkach polsko-żydowskich i polsko-ukraińskich, ale jednocześnie pozwolił Kaczyńskiemu zmobilizować różne odłamy polskiego nacjonalizmu.

W programach TVP S.A., i na okładkach prorządowych czasopism, znów straszy znana z marcowej propagandy 1968 roku antypolska koalicja niemieckich odwetowców i niewdzięcznych syjonistów, wyciągających ręce po dobre imię Polaków oraz ich majątek. Politycy PiS zapowiadają „odzyskanie” dawnych obozów koncentracyjnych i personalną czystkę w znajdujących się tam muzeach, aby „stały się miejscem prowadzenia polskiej polityki historycznej”. Jest to oczywiście przepis na międzynarodowy konflikt, przy którym spór wokół ustawy o IPN będzie dziecinną zabawą, ponieważ w nazistowskich obozach na terenie Polski ginęli przede wszystkim Żydzi i to z różnych państw Europy.

Czołowa gwiazda państwowej telewizji Rafał Ziemkiewicz atakuje na Twitterze „głupich ew. chciwych parchów”. Wtóruje mu czołowy satyryk obozu władzy, Marcin Wolski, który zaczynał swoją karierę w Marcu ’68 (publikując w partyjnych gazetach dowcipy na temat syjonisty Dajana i rewanżysty Hupki), a 50 lat później dowcipnie rozprawia na temat „żydowskich obozów śmierci” („no, bo kto obsługiwał piece?”). Niweczona jest praca polskich polityków, dyplomatów i intelektualistów z różnych politycznych obozów, którzy przez trzy dekady żmudnie odbudowali relacje polsko-żydowskie, polsko-niemieckie i polsko-ukraińskie.

W takim właśnie kontekście warto zadać pytanie, czy dzisiejsza polityka Jarosława Kaczyńskiego nie jest zdradą poglądów Lecha Kaczyńskiego i przekreśleniem jego dorobku w obszarze budowania relacji polsko-żydowskich oraz polsko-ukraińskich. Przyjaciel „obcych” Nieżyjący prezydent dla poprawienia relacji polsko-żydowskich i polsko-ukraińskich był gotów zaryzykować gniew tej samej polskiej prawicy, którą politycznie organizował jego brat. Po raz pierwszy podpadł jej, gdy jeszcze jako minister sprawiedliwości w rządzie Jerzego Buzka, na prośbę strony żydowskiej przerwał ekshumację ofiarmordu w Jedwabnem. Jednocześnie nigdy nie kwestionował udziału Polaków w tej zbrodni. To także od niego – a nie tylko od Komorowskiego i Kwaśniewskiego – zdystansował się Andrzej Duda w prezydenckiej kampanii, gdy walcząc o głosy narodowej prawicy potępił przepraszanie za Jedwabne i obiecał „odrzucenie antypolskiej pedagogiki wstydu”.

Lech Kaczyński wielokrotnie ryzykował także gniew nacjonalistów, próbując naprawić (psute dziś) stosunki polsko-ukraińskie. Szczególnie dostało mu się po tym, jak w maju 2006 r., razem z ówczesnym prezydentem Wiktorem Juszczenką pojawił się w Hucie Pieniackiej (gdzie Ukraińcy mordowali cywilnych Polaków) i w Pawłokomie (gdzie AK i polska samoobrona mordowały cywilnych Ukraińców). Powtórzył tam słynną formułę z listu biskupów polskich do biskupów niemieckich: „wybaczamy i prosimy o wybaczenie”. Zaatakowały go wówczas środowiska kresowe, krytykował ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski. Reprezentatywny dla najbardziej nacjonalistycznego i najgłupszego skrzydła polskiej prawicy Kazimierz Świtoń najpierw umieścił Lecha Kaczyńskiego na liście „ukrytych Żydów, którzy rządzą Polską”, a po katastrofie smoleńskiej stwierdził, że na prezydenta „spadła kara Boża” – za ratyfikowanie traktatu lizbońskiego oraz zdradę polskich interesów. Monika Olejnik w emocjonalnym komentarzu na łamach „Gazety Wyborczej” przypomina, że to Lech Kaczyński „jak pierwszy prezydent modlił się w synagodze podczas Chanuki” i dodaje, że będzie go „zawsze pamiętała w jarmułce”. Z kolei prorządowe media i prawicowy internet – chcąc włączyć Lecha Kaczyńskiego w swoją antyżydowską kampanię – przypominają jego rozmowę z byłą minister edukacji Izraela, do której miał powiedzieć: „przebaczyliście Niemcom, ponieważ mieli pieniądze, aby wam zapłacić”.

Paweł Kowal, który w 2006 roku jako człowiek prezydenta został wiceministrem spraw zagranicznych w rządzie PiS uważa, że „nie ma żadnej kontynuacji pomiędzy polityką Lecha Kaczyńskiego, a obecną kampanią jego brata”. Jego zdaniem dziś „uruchomiono wszystkie najgorsze tematy, których używano w polskiej polityce od końca XIX wieku, mamy zatem antyniemieckość, antyukraińskość, antyżydowskość, a po krytyce polskich władz ze strony amerykańskiego sekretarza stanu Rexa Tillersona i Departamentu Stanu, w rządowej propagandzie pojawiła się nawet znana z PRL-u niechęć do amerykańskich imperialistów, którzy wtrącają się w polskie sprawy”. Jak ironizuje Kowal, „tylko Watykanu jeszcze nie zaatakowano”. Chociaż i tu mamy papieża Franciszka, który dzisiejszym „księżom patriotom” coraz bardziej się nie podoba. Kowal jest przekonany, że Lech Kaczyński nigdy nie sięgnąłby po takie polityczne narzędzia.

Czy tylko Polacy byli ofiarami?

Główna różnica między Jarosławem Kaczyńskim i jego nieżyjącym bratem jest taka, że prezes PiS nigdy nie interesował się polityką zagraniczną. Także dziś traktuje ją całkowicie instrumentalnie. Każdy konflikt z Unią Europejską, Niemcami, Izraelem czy Ukrainą jest przez niego rozpatrywany wyłącznie w kontekście zysków i strat partii na polu krajowej polityki. Z tego bierze się niespójność zachowań Jarosława Kaczyńskiego (przypomnijmy, że to on zdecydował w 2007 r. o kapitulacji w negocjacjach nad traktatem lizbońskim, bo potrzebował wtedy uspokojenia w polityce krajowej), brak jakiejkolwiek doktryny polityki zagranicznej, a już zawłaszcza brak w jego otoczeniu kogokolwiek kompetentnego lub choćby zainteresowanego tą polityką.

Tymczasem cała koncepcja prezydentury Lecha Kaczyńskiego i jej powaga miała być zbudowana na polityce zagranicznej. Nawet jeśli minister spraw zagranicznych Anna Fotyga była fatalnym wyborem, to Lech Kaczyński wprowadził do prawicowej polityki kilka młodych (wówczas) osób, które były – jak na polską prawicę – pragmatyczne i kompetentne zarówno w polityce europejskiej, jak też w polityce regionalnej i wschodniej. Poza samym Pawłem Kowalem byli to Marek Cichocki i Ewa Ośniecka-Tamecka, którzy negocjowali w imieniu Polski traktat lizboński, dopóki nie przepędził ich Jarosław Kaczyński. A także Krzysztof Szczerski – dziś w kancelarii Andrzeja Dudy, a wtedy nie złamany jeszcze latami oportunistycznego obsługiwania lidera PiS-u.  Jak wspomina Kowal: – Anna Fotyga jako szef MSZ, dzięki bardzo bliskiej relacji z prezydentem znajdowała się w samym centrum obozu rządzącego, czego nie można powiedzieć ani o Waszczykowskim, ani o Czaputowiczu; między MSZ i Nowogrodzką jest przepaść, czego konsekwencją są kolejne katastrofy w polskiej polityce zagranicznej. Lech Kaczyński na pewno interesował się polityką zagraniczną i chciał ją uprawiać, czy jednak potrafił?

Tu zaczynają się schody

Wadą Lecha Kaczyńskiego było to, że podobnie jak Jarosław był „urazowy”. Może nawet gorzej reagował na wszelkie prowokacje – jak pokazała to sprawa „Die Tageszeitung”, gdzie ukazał się tekst obrażający rodzinę Kaczyńskich, w tym mamę bliźniaków. W reakcji na tę publikację niezbyt wpływowego lewicowego dziennika Lech Kaczyński zerwał szczyt trójkąta weimarskiego i później praktycznie nigdy tych kontaktów nie odbudował. Potrafił wówczas powiedzieć, że Angela Merkel powinna była nie dopuścić do ukazania się tego tekstu. Była to reakcja człowieka niestabilnego emocjonalnie i ukształtowanego w PRL-u, który nie miał żadnego wyobrażenia o stosunkach pomiędzy władzą i mediami w liberalnej demokracji. Lech Kaczyński, podobnie jak jego brat, też uważał Polskę za ofiarę Niemców, Francuzów i kogo się tylko dało z Zachodu. Jednak w przeciwieństwie do Jarosława on swoją empatię dla ofiar historii autentycznie rozszerzał na Żydów, Ukraińców, Litwinów, Czechów, Gruzinów. Co miało wpływ na zupełnie inne zachowania zarówno w polityce regionalnej, jak też przy budowaniu przez Lecha Kaczyńskiego polityki historycznej. Sensowne działania na rzecz budowania wspólnoty państw Europy Środkowo-Wschodniej, opartej zarówno na wspólnocie interesów, jak też na wspólnocie pamięci i losów, przeplatały się w praktyce politycznej Lecha Kaczyńskiego z naiwnością i nadmiernym idealizmem. Nie rozumiał, dlaczego tak lubiany przez niego prawicowy czeski prezydent Vaclav Klaus woli grać z Putinem, zamiast razem z Polską budować „Trójmorze”. Nie zauważał tego, że Saakaszwili manipuluje nim zupełnie cynicznie dla potrzeb gruzińskiej polityki wewnętrznej.

© Dostarczane przez Newsweek Polska

Jarosław Kaczyński zerwał z linią swojego brata na dwóch poziomach. Po pierwsze całkowicie instrumentalizując politykę zagraniczną (także europejską i regionalną) na użytek konfliktu z przeciwnikami w kraju. W związku z tym usuwając ze swojego otoczenia wszystkie osoby kompetentne w dziedzinie polityki międzynarodowej i europejskiej, choćby o prawicowych poglądach. Po drugie wycofał się z wszelkiej „empatii” Lecha Kaczyńskiego wobec Żydów, Ukraińców, Litwinów, Czechów – używając także konfliktów z tymi narodami do budowania wokół siebie szerokiego obozu nacjonalistycznej prawicy w kraju. Za poparcie nacjonalistów chętnie zapłacił rezygnacją ze wszystkich resztek „doktryny Giedroycia”, której Lech Kaczyński jednak pozostawał wierny.

Jarosław Kaczyńskie też widzi w Polakach ofiary praktycznie wszystkich innych narodów. Jeśli jednak jego polityka ma być wobec kogokolwiek empatyczna, to wyłącznie wobec nas samych, wobec własnych interesów oraz ofiar i cierpień własnego narodu. Z tego punktu widzenia pamięć Ukraińców, Litwinów czy Żydów staje się tylko konkurencją, z którą należy walczyć. Jedyna kontynuacja polityki brata to zradykalizowanie „urazowości” wobec Niemiec i Francji. I przekuwanie historycznie zrozumiałych urazów w niechęć wobec Unii Europejskiej jako „niemieckiego narzędzia”. Choć nawet tutaj Jarosław Kaczyński jest „urazowy” na zimno, instrumentalnie, żeby nie powiedzieć cynicznie. Antyniemieckość jako składnik eurosceptycyzmu jest mu potrzebna po to, by odrzucić unijne ograniczenia jego władzy w Polsce. Z pozoru Jarosław Kaczyński zradykalizował na sposób endecki koncepcję prowadzenia polityki wyłącznie w interesie własnego narodu. Choć jeśli przyjrzymy się tej polityce bliżej, to narodowy interes został przez niego całkowicie utożsamiony z osobistą władzą i interesem swojej własnej partii. Dlatego za każdy punkt w sondażach, Jarosław Kaczyński jest w stanie zapłacić zniszczeniem stosunków z sojusznikami czy z sąsiadami. To czyni go przeciwieństwem brata, dla którego w polityce istniały jeszcze jakieś wartości.

newsweek.pl

„Polska ma roszczenia terytorialne. Chce podzielić Ukrainę”. Lider neobanderowców o relacjach polsko-ukraińskich

10.02.2018, DoRzeczy

Zdjęcie ilustracyjne© Shutterstock Zdjęcie ilustracyjne

 

– Zwróćcie uwagę, że Polacy nazwali dzisiejsze tereny Galicji i Wołynia „Wschodnią Małopolską”. Patrząc w przyszłość, to zakładając ewentualny upadek Ukrainy, Polacy przedstawili de facto swoje roszczenia terytorialne wobec naszego kraju – stwierdził Ołeha Tiahnybok, lidera partii Swoboda.

Tiahnybok stwierdził, że Polska wprowadzając w życie ustawę o IPN, zdecydowała się na „otwarcie drugiego frontu” z Ukrainą. Zdaniem polityka nowe polskie prawo jest dowodem na polskie roszczenia terytorialne. Zdaniem polityka Polacy czekają na rozpad Ukrainy, aby móc sięgnąć po jej zachodnie ziemie.

„Jeśli Ukraina rozpadnie się w wyniku moskiewskiej agresji, to będzie ją można podzielić” – mówi Tiahnybok o polskich planach.

W przeszłości Tiahnybok przekonywał, że Ukraina powinna być o połowę większa, a jej „etniczne ziemie” obejmują m.in. tereny 4 polskie województwa: małopolskie, podkarpackie, podlaskie oraz lubelskie.

Czytaj także:

„Banderowcy bronią Polski i Europy”

Czytaj także:

„Bandera to bohater”, „nie odpowiada za Wołyń” – Ukraińcy w polskim sądzie

 

msn.pl

Marek Migalski dla CrowdMedia: Po swoim „Marcu ’68” Jarosław Kaczyński poszuka jakiegoś „Zaolzia”

fot. Shutterstock/ Michael Wende

Czy zyski Jarosława Kaczyńskiego w kraju pokrywają międzynarodowe straty Polski po nowelizacji ustawy o IPN?

Nie zgadzam się, że Jarosław Kaczyński ma w tym konflikcie pod kontrolą nawet sytuację w Polsce. Coś co wydaje się dziś zyskiem, może wkrótce okazać się stratą. Myślę oczywiście o pobudzeniu – i to we własnym obozie Kaczyńskiego oraz na jego społecznym i medialnym zapleczu – nastrojów już nawet nie nacjonalistycznych, ale szowinistycznych, ksenofobicznych i antysemickich.

Kolejni prawicowcy „detonują”, Rafał Ziemkiewicz pisze o „głupich ew. chciwych parchach”, a wieloletni dziennikarz RMF-u ogłasza, że „jesteśmy na wojnie z Żydami!”.

To wszystko zostało uruchomione przez konflikt wokół nowelizacji ustawy o IPN. Dziś wydaje się, że ta mobilizacja musi sprzyjać PiS-owi. Jeśli tacy „zdetonowani” prawicowcy widzą w jakimś polityku obrońcę ich świata, jest to Jarosław Kaczyński. Tylko że to, co jest zyskiem krótkoterminowym, może być stratą, kiedy się okaże, że Kaczyński nad tymi demonami nie zapanuje, ponieważ dla tych przebudzonych antysemitów będzie za miękki.

Wchłaniając kiedyś „Samoobronę” i LPR zmienił swój język i tożsamość własnej formacji. Z centroprawicowca stał się autentycznym populistą. Czemu dziś nie miałby podążyć za Rafałem Ziemkiewiczem?

Podąży, bo będzie musiał. Jego obsesja, żeby nie wyrosło mu nic przy prawej ścianie, sprawi, że będzie absorbował ten język. Jego ludzie będą absorbowali. Tyle tylko, że ta radykalizacja przekreśla – już przekreśliła – jego pomysł na drugą połowę kadencji. Usunięcie Macierewicza, Morawiecki i Czaputowicz jako bardziej cywilizowane twarze, konsolidacja zdobyczy i wyciszenie najostrzejszych konfliktów. To wszystko Kaczyński już dzisiaj zmarnował. Paradoksalnie, to Beata Szydło lepiej by się odnalazła w obecnym konflikcie, bardziej naturalnie wychodziłoby jej mówienie, że tutaj trwa twarda gra z Żydami o polskie interesy.

Ostatecznie Morawiecki i Czaputowicz też to robią.

Jednak im to wychodzi fatalnie, nie do tego zostali przez Kaczyńskiego wymyśleni, oni się w tym zużywają. Konflikt wokół ustawy o IPN przekreślił całą próbę pójścia do centrum, udawania, że wszyscy w tym obozie myją zęby. Gołym okiem widać, że nie. Kaczyński będzie musiał albo spacyfikować ośmielonych endeków, którzy wówczas założą coś nowego z Macierewiczem, Ruchem Narodowym, kibolami, albo będzie ich dalej trzymał przy sobie, ale za cenę jeszcze ostrzejszego języka i jeszcze bardziej radykalnych działań własnych i własnego obozu, niż przy okazji sporu o nowelizację. Jednak próbując odebrać tlen przebudzonym przez własną politykę endekom, on musi wrócić na pozycje, które przy okazji „rekonstrukcji rządu” chciał opuścić. W ten sposób daje szansę opozycji na obronienie się w centrum. Zatem traci także w polityce krajowej, gdzie uruchomił mechanizmy, nad którymi nie panuje – antysemityzm, skrajny nacjonalizm. On tego używa, ale to nie jest do końca jego. On potrafi naśladować ten język, ale ty i ja wiemy, że to nie jest do końca jego bajka.

Ja nie mam już takiej pewności. Może on tylko udawał „żoliborskiego inteligenta”, szczególnie dopóki żył Lech Kaczyński? Może teraz przemawiając do PiS-owskiego ludu Gomułką i Moczarem czuje się bardziej komfortowo, niż kiedyś przekonując Ciebie, Zarembę, Kowala, Krasnodębskiego, że on tak musi tym PiS-owskim ludem manipulować, żeby politycznie przeżyć?

Jeśli całe życie operujesz pewnym narzędziem i ono cię dziś wyniosło do funkcji naczelnika państwa, to masz naturalną tendencję, żeby tego narzędzia coraz częściej i coraz mocniej używać. Zgodnie z przysłowiem mówiącym, że jak masz tylko młotek, to wszystkie problemy zaczynają wyglądać jak gwoździe. U Kaczyńskiego tym młotkiem zawsze była gra ponad posiadane zasoby, radykalizowanie konfliktów. Przeczytałem właśnie komentarz z serwisu wpolityce.pl, że „jeśli mamy już i tak wojnę z Żydami, to musimy przy tej okazji wyeliminować z Polski zagraniczne media”. Ja się obawiam, że to dla Kaczyńskiego i całego obozu nie będzie moment refleksji, ale powtórzenie bliskiej mu zasady: „teraz to się już nie możemy wycofać”.

Ale właściwie jaka jest za to cena? Oczywiście cała koncepcja prawicy zastąpienia Unii przez Trumpa i Netanjahu została na razie przekreślona. Ale jak się burza przetoczy, Trump, Netanjahu czy Brytyjczycy negocjujący z Brukselą warunki Brexitu przypomną sobie, że Kaczyński atakujący i osłabiający Unię jest dla nich wygodny.

Kiedy media niedawno podały, że przy granicy z Litwą Rosja gromadzi rakiety, ja sobie pomyślałem, że gdyby dziś Putin zaatakował Polskę, to wspólnota euroatlantycka będzie miała o kilka punktów mniejszą ochotę ratowania nas, niż przed trzema tygodniami. Wystarczy, że kilku wpływowych zachodnich doradców, kilku ważnych polityków, powie: nie angażujmy się w obciach.

W kluczowej dla Polski sprawie Nord Streamu w tych dniach zostały podjęte dwie decyzje: Niemcy zdecydowały się na kolejny etap budowy, a Trump nie wprowadzi sankcji.

Postawienie na Trumpa było ze strony Kaczyńskiego jakoś racjonalne. Rekonstruując jego sposób myślenia: Unia się rozpada, my jej nie chcemy, bo wiąże nam ręce w polityce krajowej, musimy postawić na Trumpa, tym bardziej, że jesteśmy tacy jak on – w wykorzystywaniu nacjonalizmu, religii. Zatem zapraszamy, czarujemy, Duda się uśmiecha, Agata czaruje Melanię, atmosfera prawie doskonała. A wszystko po to, żeby później, jak Trump usłyszy słowo „Polska”, zareagował: „jaki fajny kraj, jacy fajni politycy, oni są tacy sami jak ja”. Tylko że teraz Trump słyszy od swoich najbliższych doradców, z Departamentu Stanu i z mediów: „a czy ty wiedziałeś, że Twoi kumple z PiS-u to antysemici?”. I tu zaczyna się problem, bo „moja córka jest religijną Żydówką, a zięć Kushner robi dla mnie politykę światową, więc nawet jeśli ci polscy prawicowcy to populiści, jak ja, to jednak głupi, bo antysemici”. A jakie będą konsekwencje realne, trudno dziś powiedzieć – 500 żołnierzy mniej albo wyższa cena na kluczowe uzbrojenie. Ale najbardziej kosztowna jest utrata aktywów w obszarze soft power. Nie tylko pozycji, ale przede wszystkim powagi. W obozie władzy jest dużo osób, które to rozumieją – myślę, że łącznie z Kaczyńskim. Przychodzi mi do głowy analogia, którą jak wszystkie historyczne analogie trzeba oczywiście brać z pewną poprawką. Po Marcu 1968, czyli po wzbudzeniu przez władzę nacjonalizmu i antysemityzmu na użytek wewnętrzny, ale też z koszmarnymi skutkami międzynarodowymi, przyszedł Sierpień 1968, interwencja w Czechosłowacji. Gomułka rozumiał, że na tej hecy wewnętrznej on przegrał międzynarodowo i Polacy to czują. Zatem potrzebuje jakiegoś sukcesu w polityce międzynarodowej.

Najechania Czechosłowacji jako marionetka Breżniewa?

Chciał przez to pokazać, że jego polityka jest jednak skuteczna. Nie tyle, że zawładnęliśmy Czechosłowacją, ale jednak „polskie czołgi są w Hradec Kralove”. To było tak sprzedawane w propagandzie władzy adresowanej do tych samych nacjonalistów i antysemitów, do których Gomułka i Moczar adresowali się parę miesięcy wcześniej w czasie kryzysu marcowego. „Mamy na świecie sojuszników i razem z nimi wygrywamy”.

Zatem po obecnym „Marcu” może być gorzej?

Jarosław Kaczyński będzie chciał mieć jakiś sukces na arenie międzynarodowej. Kiedy ja ostatnio zastanawiałem się nad tym na swoim blogu, jeden z internautów napisał: „przecież sprawa Zaolzia jest nierozwiązana”. To ponury żart, ale oddaje kierunek, w którym Kaczyński będzie teraz musiał iść.

Dziś to „Zaolzie” musiałoby być na Ukrainie. W końcu Kaczyński zdecydował się na zaostrzenie konfliktu także na tym froncie, wpisując do nowelizacji fragment „antybanderowski”. Za co został już publicznie pochwalony przez partię Putina i przez Kadyrowa.

Z kolei ambasador Ukrainy w Polsce Andrzej Deszczycia dwa dni temu powiedział, że Ukraina po ostatnim konflikcie zrozumiała, że teraz jej ambasadorem w Unii Europejskiej jest Litwa. Paweł Kowal przypomniał niedawno, że Ukraina była jedynym narodem na świecie, który do niedawna w sondażach odpowiadał, że najbardziej lubi Polaków.

To była wdzięczność za poparcie Majdanu.

Teraz to jest bardzo szybko marnowane. W tempie, które nawet Kaczyńskiemu musi wydawać się zaskakujące i bynajmniej nie jest sukcesem.

Co ma w tej sytuacji zrobić opozycja. Lewica ich atakuje, że za mało walą w Polskę, prawica, że są zdrajcami, bo nie skupiają się przy Kaczyńskim przeciwko Niemcom, Żydom i Ukraińcom.

Największy problem ma PO, właśnie dlatego, że jest centrowe. Narodowcy tego problemu nie mają, mogą się licytować z Kaczyńskim bez końca. Partia Razem też nie, bo jej prawie nie ma, więc nie musi zabiegać o społeczne poparcie. Ja myślę, że „konserwatywna kotwica”, o której kiedyś powiedział Grzegorz Schetyna, czy w tym wypadku „patriotyczna kotwica”, może się przydać właśnie teraz, kiedy Kaczyński nie potrafił pójść w stronę centrum. Ja nie mówię o licytacji z PiS-em, ale o nieodstępowaniu Kaczyńskiemu identyfikacji narodowej, tożsamościowej. Rozumiem, że nie jest łatwo zachować dyscyplinę głosowań przy tych wszystkich tematach wrzucanych przez PiS. Ale za każdym razem trzeba pokazywać alternatywę – bez głupoty, bez radykalizmu, bez świadomego konfliktowanie Polaków między sobą i z całym światem. Każdą stratę, jaką Polska ponosi w konsekwencji dzisiejszej polityki PiS-u – punktować, pokazywać, że samemu skuteczniej broniłoby się polskich interesów. Platforma ma szansę, bo dzisiaj słowa „mądry konserwatyzm” czy „skuteczny patriotyzm” coraz większej liczbie ludzi przywiązanych do polskiej tradycji, o konserwatywnych poglądach, przestają się kojarzyć z PiS-em.

Rozmawiał Cezary Michalski

Marek Migalski, politolog, polityk, publicysta. W 2009 roku wybrany do Parlamentu Europejskiego z list Prawa i Sprawiedliwości. W PE specjalizował się w polityce wschodniej. W 2010 roku współprowadził kampanię prezydencką Jarosława Kaczyńskiego. Kiedy po przegranej w drugiej turze Kaczyński zaostrzył linię PiS-u (wracając m.in. do tematu „zamachu w Smoleńsku”), Migalski napisał do niego krytyczny list, po którym Ryszard Legutko i Tomasz Poręba złożyli wniosek o wykluczenie go z grupy PiS w europarlamencie. Współtworzył ugrupowanie Polska jest Najważniejsza, a później Polska Razem. W 2014 roku wycofał się z polityki.

 

crowdmedia.pl