Rozmówka polsko-polska między dziadkiem a wnuczkiem na Święta Bożego Narodzenia anno domini 2045

Rozmówka polsko-polska między dziadkiem a wnuczkiem na Święta Bożego Narodzenia anno domini 2045

Osoby:

Dziadek – schetany życiem, 60-letni staruszek
Wnuczek – pełen nadziei, wygłodzony troszkę chłopiec, lat osiem

Miejsce: Polska, która powróciła na łono słowiańszczyzny wschodniej.

– Dziadku? – wnuczek siedzi na kolanach u dziadka, przed nimi na stole jedna pomarańczka, którą dziadkowi udało się wystać w kolejce po cokolwiek, w tle telewizor, a w nim przemawia smutny pan. – A dlaczego my obchodzimy święta kiedy indziej niż ci państwo na filmie?

– Bo tamci państwo obchodzą w Europie, a my nie jesteśmy w Europie – dziadek zaczyna obierać pomarańczkę, na którą ma ogromną ochotę, ale którą zaraz odda wnuczkowi.

– A opowiesz mi, jak kiedyś byliśmy w Europie, dziadku?

– Znowu? Przecież opowiadałem Ci ostatnio.

– Ale to moja ulubiona bajka, dziadku – malec nalega.

– No dobra – dziadek daje się przekonać, bo bardzo lubi tak naprawdę opowiadać tę bajkę; wspomnienia – to wszystko, co mu zostało. – Kiedy miałem tyle lat, co ty teraz, Polsce udało się wyzwolić z jarzma Rosji i wyjść do świata, to było w 89 roku, wielki czas dla kraju – dziadek zapada się w odmętach pamięci, na jego twarzy pojawia się delikatny uśmiech.

– Dziadku, a co to jest jarzmo?

– Jarzmo to takie coś, co zakłada się koniom, żeby można było prowadzić je tam, gdzie się chce.

– Biedne konie. A teraz też jesteśmy pod jarzmem Rosji?

– Tak, ale nigdzie i nikomu nie wolno Ci tego głośno powiedzieć. Rosja to nasz największy przyjaciel, któremu zawdzięczamy to, że mamy tę jedną pomarańczkę.

– Wiem dziadku, nic nikomu nie powiem. I co było dalej?

– Dalej przez dwadzieścia sześć lat Polska kwitła, szła do przodu, była już coraz bliżej tych krajów, w których wszyscy mają tyle pomarańczy, ile dusza zapragnie.

– Nie wierzę, że są takie kraje.

– Są, wszystkie te, w których święta obchodzi się wcześniej, a dzień zwycięstwa później.

– I co jeszcze było, dziadku? Co jeszcze?

– I można było w szkole mówić, co się chce o Rosji i o wszystkim.

– Na pewno tak nie było, nigdy – wnuczek trochę się rozsierdził. – Miałeś mi opowiadać prawdziwą bajkę, a nie zmyśloną.

– Ale co poradzę, skoro tak było i były gazety, które pisały, co chciały i o kim chciały oczywiście, jeśli nie kłamały. I mogliśmy jeździć tam, gdzie są pomarańcze, kiedy tylko mieliśmy ochotę.

– Czyli gdzie, do babci Janki?

– Babcia Janka nie ma zawsze pomarańczy, ale wtedy miała.

– Czyli dokąd po te pomarańcze?

– Do wszystkich tych krajów, które teraz znasz tylko z mapy, mogliśmy jeździć, gdzie chcieliśmy i kiedy chcieliśmy. Po prostu szło się na lotnisko i… Ech, co Ci będę mówił.

– I tak Ci nie wierzę w to jeżdżenie, zmyślasz.

– Może.

– No właśnie i co jeszcze było dziadku, co jeszcze?

– No i wszyscy mieli takie kolorowe ubrania i w ogóle dużo było wtedy kolorów. Nawet zimą, jak nachodziła szaruga, to świat był kolorowy, przyjeżdżali do nas wtedy też ludzie o innym kolorze skóry.

– No co ty dziadku, na pewno nie, nikt do nas nie przyjeżdżał, bo my nikogo nie lubimy.

– Oj nie, wtedy nawet zaczęliśmy już trochę lubić innych ludzi. No i były te wszystkie ogromne sklepy, do których chodziliśmy i w których wydawało nam się, że to już tak będzie zawsze pięknie.

– Ogromne sklepy pełne pomarańczy?

– Pomarańczy i w ogóle wszystkiego tego, co teraz widzisz na tych filmach, co to nie możesz mówić w szkole, że je oglądałeś. Nie mówisz, mam nadzieję?

– Pewno, że nie mówię, nikt nie mówi, pomyśleliby, że jestem nienormalny.

– No i można było śpiewać różne piosenki, a nie tylko religijne i o ojczyźnie.

– Czyli o czym śpiewaliście?

– O wszystkim, o czym tylko chcieliśmy. Były zespoły też takie kolorowe i wszędzie były restauracje i było sushi.

– Co to jest sushi?

– Takie japońskie jedzenie z ryżu i surowej ryby.

– Ryż to mamy przecież.

– Mamy – dziadek znów posmutniał.

– A opowiedz mi o tych pudełkach, do których wrzucało się karteczki…

– Karteczki? A tak to były wybory, na które szliśmy, a w każdym razie mogliśmy chodzić i tam wrzucaliśmy karteczki i wtedy zmieniał się rząd, który nam się nie podobał.

– Jak to się zmieniał, przecież rząd jest jeden? – zdziwił się mały. – To na co właściwie miał się zmieniać?

– Na inny, czasem na trochę inny, czasem na zupełnie inny, wszystko zależało od tych karteczek. No i jeszcze, jak ktoś mówił o Tobie coś złego albo coś ci zrobił, to szło się w takie miejsce, w którym pan w długiej sukmanie decydował, czy ten ktoś ma rację, czy może jednak Ty masz rację.

– Teraz zawsze ten ktoś ma rację – zauważył malec.

– No właśnie – dziadek wyglądał jakby w ciągu tej rozmowy posunął się o kolejne kilka lat. – I do pracy szło się takiej albo innej, to Ty decydowałeś, a nie ktoś za ciebie, co masz robić, gdzie i jak.

Przez chwilę siedzieli, mały trawił informację, dziadek trawił wspomnienia.

– I co było potem, co się stało dziadku, że teraz nie ma już tych pomarańczy, że nie mogę jeździć, gdzie chcę i mówić, co chcę w szkole i że nie ma już tych karteczek?

– Tego właśnie nie wiem zbyt dokładnie – dziadek się zamyślił. – Zdaje się, że przyszli jacyś ludzie, którzy wmówili tym, którym się nie podobało, jak jest, że będzie lepiej, okłamali ich i oni uwierzyli i wrzucili te karteczki ostatni raz i wybrali ich, żeby rządzili…

– A potem? – niecierpliwił się wnuczek.

– A potem Ci, dla których kopiemy teraz ten węgiel, budujemy te statki, dla których uczymy się tego języka, co ma inne literki, pomogli tamtym, żeby zostali tu już na zawsze i tylko… – dziadek na chwilę się zaciął.

– I tylko co, dziadku?

– I tylko wciąż nie wiem, dlaczego wtedy im na to pozwoliłem?

– Ty, dziadku?

– Ja i trzydzieści milionów takich ludzi jak ja – dziadek sprawiał wrażenie jakby utknął na dobre. – Dlaczego im pozwoliliśmy, żeby zmarnowali życie naszym wnukom?

Igor Brejdygant

koduj24.pl

Przedświąteczne impresje o sepsie i perle

Przedświąteczne impresje o sepsie i perle

Dwie przedświąteczne impresje. Eurodeputowana PO Julia Pitera w internetowym programie  #RZECZoPOLITYCE dopatrzyła się niespójności przekazu polityków PiS, nazywając narzucany przez nich „postępowy” ustrój – „kroczącym autorytaryzmem”. Mianowicie kolesie Kaczyńskiego zmierzają na wschodnią stronę. Z Zachodu na Wschód.

Oczywiście, że polityka PiS musi tam wylądować, nie tylko z powodu geopolityki. Będziemy odrzuceni z organizmu UE po przeszczepie cywilizacyjnym w 2004 roku, gdy zostaliśmy jej członkami. Proces odrzucenia to uruchomienie po raz pierwszy w historii artykułu 7 Traktatu UE.

Infekcja objęła trzy filary demokracji, można nazwać to sepsą, która dotknęła całą Polskę. Jeszcze stara się ratować kraj społeczeństwo obywatelskie, ale już jest zmęczone i nieskuteczne, jak lekarze rezydenci, którzy w 30. godzinie dyżuru muszą dokonać skomplikowanej operacji.

Znajdujemy się w tym momencie historii. Julia Pitera przypomina wizytę marszałka Senatu Stanisława Karczewskiego na Białorusi, który wrócił z niej zachwycony, nazywając tamtejszego satrapę „ciepłym człowiekiem”. A Łukaszenka swoją władzę przekaże synowi.

I w tej beczce dziegciu Pitera znajduje łyżkę miodu. Otóż Kaczyński nie ma dzieci, nie ma syna, więc nie ma komu przekazać władzy nad satrapią, którą zakłada. Jest w tym względzie jałowy, jak to nazywa jego posłanka Krystyna Pawłowicz.

Druga impresja dotyczy Klementyny Suchanow, autorki znakomitej dwutomowej biografii Gombrowicza. Suchanow opisuje na FB, jak naszli ją „byczkowi” z CBA, których zwierzchnicy (błaszczakopodobni) doznali jakichś asocjacji „intelektualnych”. Powiązali jej akcję rzucania jajami („jajogate”) w limuzyny polityków PiS z podpaleniem biura poselskiego Beaty Kempy.

To trzeba mieć źle funkcjonujące neurony, aby powiązać jaja z piromanią. Dla mnie szokującym jest, iż ktoś taki jak Klementyna Suchanow może być powiązany z takim Kononowiczem w spódnicy, jakim jest Kempa. To zresztą pokazuje, jak Polska za obecnej władzy nisko upadła.

Spostrzeżenie prof. Małgorzaty Gersdorf jest nadzwyczaj celne: PiS to okupant. Jak pisał Norwid, jak napisano w Ewangelii Mateusza o rzucaniu pereł przed wieprze, jak ciągnął tę samą metaforę Andrzejewski w „Popiele i diamencie”, ciągle używamy najlepszych spośród nas przeciw zaprzańcom. Klementyna Suchanow jest perłą, jest na szczęście diamentem.

Zaś PiS to beczka dziegciu, sepsa, która paraliżuje Polskę. Aby kraj ratować, musi nam się więcej chcieć!

Waldemar Mystkowski

koduj24.pl

Wierzymy w opowieści wigilijne

Wierzymy w opowieści wigilijne

Wierzymy w opowieści wigilijne, bo wierzymy w dobro. W wypadku Polaków tym dobrem jest demokracja, jest wiara w prawo i sprawiedliwość, które niestety okazują się towarem deficytowym w naszym kraju.
Wierzymy, że Ebenezer Scrooge z Nowogrodzkiej zostanie nawiedzony przez ducha Jakuba Marleya, a ten namiesza w jego sumieniu, iż dobro stanie się dobrem, a nie: „nikt nam nie powie, że dobro jest dobre…”.

Duchem Marleya dla Scrooge’a mógłby być duch jego brata. Podobnie możemy wierzyć, że w noc wigilijną, w noc przesilenia, zwierzęta zaczną mówić ludzkim głosem. Szczególnie zwierzęta z „Folwarku…” pana Scrooge’a.

A gdy będziemy łamać i dzielić opłatkiem, to „połamiemy się, połamiemy”? To „podzielimy się, podzielimy”? Wszak nasza narodowa specjalność: dzielić i łamać, łamać i dzielić.

Potrzeba nam wiary w nas, w siebie, przede wszystkim potrzeba nam więcej dialogu z podzielonymi i połamanymi, z tego dialogu ma szansę powstać prawda o nas.

W internecie znalazłem wiersz (jestem niejako o niego zazdrosny) Marcina Świetlickiego, który podał dziennikarz „Rzeczpospolitej” Jacek Nizinkiewicz, opatrując komentarzem: „Idealny na dzisiaj”.

Marcin Świetlicki – Nikt w nas

„Nikt w nas nie wierzy, jesteśmy widmami w ich kraju, jesteśmy niejasnymi sylwetkami widzianymi kątem oka, w mrocznych przejściach. Natomiast my wierzymy we wszystko, w każdą ideę, wierzymy nawet w życzenia wigilijne pary prezydenckiej. To rodzaj zabawnego hazardu.”

Wiary nam jednak nikt nie odbierze. I tego się trzymajmy w święta.

Waldemar Mystkowski

koduj24.pl

Wałęsa ostro o kazaniu abp. Głódzia. „Naród nie będzie miał innego wyboru”

tomjak, 25.12.2017

Fot. Jakub Orzechowski / Agencja Gazeta

– Polskich spraw nie rozstrzygnie ani ulica, ani zagranica. Ani ręka podniesiona w Brukseli i wymierzona przeciw rozporządzeniom w Polsce. Ani poklask dla decyzji, które negują suwerenność naszego ustawodawstwa – powiedział na pasterce abp Sławoj Leszek Głódź. Jego słowa skomentował Lech Wałęsa.

Były prezydent odniósł się do kazania, jakie metropolita gdański abp Sławoj Leszek Głódź wygłosił podczas pasterki w Katedrze Oliwskiej w Gdańsku.

– Jeśli nie pomoże nam zagranica pozostanie na pewno ulica – napisał m.in. Lech Wałęsa na swoim profilu. – Odpowiadam ja, jako wierny syn Kościoła. Nie będzie miał innego wyboru Naród. A ja się na tym znam – dodał były prezydent

Abp Sławoj Leszek Głódź w kazaniu mówił też, że Święta Bożego Narodzenia to dla Polaków „święta wielkie” – To cenna tradycja. Kardynał Stefan Wyszyński, ilekroć udawał się za granicę w czasach PRL-u, konfliktu, za Gomułki, Gierka i Jaruzelskiego, nigdy nawet o I sekretarzach źle nie mówił, nie mówiąc o problemach w ojczyźnie – powiedział arcybiskup w Gdańsku.

Posłuchajcie też:

Świąteczne stoły zostały przez PiS rozcięte piłą nienawiści na pół – Władysław Kosiniak-Kamysz w Poranku Radia TOK FM

http://www.gazeta.tv/plej/19,115170,22814624,video.html

TOK FM

Zapiski z kraju niewierzących

25.12.2017
poniedziałek

1. Oficjalna narracja jest następująca: Polska to kraj katolicki. Polacy wiarę Abrahama, Izaaka i Jakuba wyssali z mlekiem matki. Tu Kościoły są nadal pełne. Księży nie brakuje.

A jeśli tak, to można sądzić, że ewangelia jest tu chlebem powszednim, że przykazanie „kochaj bliźniego swego jak siebie samego” jest każdego dnia wcielane w życie.

Ba, można mieć pewność, że skoro kraj katolicki, to błogosławieństwo „wszystko, co uczyniliście jednemu z najmniejszych, mnieście uczynili” jest osią relacji między ludźmi.

Krótko: jeśli gdzieś szukać wiary żywej, pełnej i autentycznej, jeśli szukać przykładów chrześcijańskiej gościnności, troski i współczucia wobec słabych, pokrzywdzonych i obcych, to właśnie w takim katolickim kraju jak Polska.

2. Gdyby tak było, jak głosi oficjalna narracja, to wczorajsza homilia pasterkowa papieża Franciszka powinna być przyjęta z nieskrywaną życzliwością. Biskup Rzymu w czasie kazania nawiązał do jednego z najważniejszych dziś kryzysów – kryzysu migracyjnego. I los uchodźców porównał z losem Józefa i Maryi. Posłuchajmy przejmujących słów papieża: „W krokach Józefa i Maryi kryje się wiele kroków. Widzimy ślady całych rodzin, które teraz czują się zmuszone do wyruszenia w drogę. Widzimy ślady milionów ludzi, którzy nie chcą uciekać, ale są zmuszeni do oddzielenia się od swoich bliskich, są wydaleni ze swej ziemi”.

Franciszek powtórzył to, co jest sercem chrześcijańskiej wiary: jeśli widzisz potrzebującego, zepchniętego na margines, nie jest ważne, jaki ma kolor skóry, w jakim języku mówi, w jakiego Boga wierzy, a zarazem odwracasz się do niego plecami – to tak, jakbyś odwracał się plecami do samego Jezusa.

Gdzie zatem spotykamy Boga? „W ciemnościach miasta – mówił Franciszek – w którym nie ma przestrzeni ani miejsca dla obcego przybywającego z daleka, pośrodku ciemności miasta pełnego ruchu, które w tym przypadku, zdaje się, chciało rosnąć, odwracając się do innych plecami, właśnie tutaj rozpala się rewolucyjna iskierka czułości Boga. W Betlejem powstał niewielki wyłom dla tych, którzy utracili ziemię, ojczyznę, marzenia; nawet dla tych, którzy ulegli zaduszeniu spowodowanemu życiem zamkniętym”.

3. Co na to przesłanie polski katolik? Przesłaniu, jakie głosi papież i które jest rdzeniem ewangelii, rodzimi katolicy mówią stanowcze NIE. Aż 65 proc. rodaków, którzy deklarują, że chętnie w Wigilię przygotowują dla obcego dodatkowe nakrycie, dziś stwierdza, że w żadnym razie nie jest to nakrycie dla uchodźcy. Przed uchodźcą talerz jest chowany.

Cóż to oznacza? Po pierwsze, że polityka strachu przed obcymi, jaką z żelazną konsekwencją głosi rząd PiS, rząd, którego politycy jak zobaczą kościół, to od razu klękają, przynosi „pozytywne” owoce. Strach, którym PiS karmi Polaków, okazuje się skuteczniejszy niż miłość, którą głosi Jezus z Nazaretu.

Po drugie: to, że słowa papieża są kwestionowane przez księży, że etatowi katolicy go wyśmiewają, jest najlepszym świadectwem porażki ewangelizacyjnej Kościoła. I biskupów osobiście.

I rzecz ostatnia: chrześcijaństwo w Polsce się nie przyjęło. Nie pomógł nawet pontyfikat Jana Pawła II. Tu wiary w to, że Bóg staje się człowiekiem, że rodzi się tam, gdzie pomagamy biednym, pokrzywdzonym, uchodźcom, jest jak na lekarstwo.

Tak wygląda Kościół, gdzie wiara jest pusta, ewangelia tylko martwym tekstem, a duża część księży korporacyjnymi zarządcami mienia.

 

makowski.blog.polityka.pl

Sojusznicy Polexitu. Kaczyński uczynił Polskę pionkiem w śmiertelnie dla nas niebezpiecznej rozgrywce globalnej

Będzie to konsekwencja prowadzonej od dwóch lat przez Jarosława Kaczyńskiego polityki: izolowanie Polski od większości jej sojuszników i sąsiadów, łamanie Konstytucji, niszczenie państwa prawa, ograniczanie praw opozycji to konsekwentne porzucanie wszystkich standardów państwa członkowskiego Unii.

Kiedy Komisja Europejska uruchomiła wobec Polski Artykuł 7. Traktatu o Unii Europejskiej (stwierdzenie ryzyka naruszenia przez państwo członkowskie podstawowych wartości UE) maski opadły. Wszyscy ludzie Jarosława Kaczyńskiego – od „centrowego” Morawieckiego po radykała Macierewicza, od niezdarnego Waszczykowskiego po sprytnego Szczerskiego – przedstawiają ten krok milowy w kierunku wyprowadzenia Polski z UE jako wydarzenie obciążające wyłącznie Komisję Europejską. Tymczasem jest to konsekwencja prowadzonej od dwóch lat przez Jarosława Kaczyńskiego polityki wewnętrznej i zagranicznej. A składa się na nią – po stronie polityki zagranicznej – izolowanie Polski od większości jej sojuszników i sąsiadów. A po stronie polityki wewnętrznej – łamanie Konstytucji, niszczenie państwa prawa, ograniczanie praw opozycji, arbitralne kwestionowanie prawa własności, ataki na niezależne media, represje wobec uczestników społecznych protestów, konsekwentne porzucanie wszystkich standardów państwa członkowskiego Unii.

Prezydent Andrzej Duda, jeszcze w sierpniu tego roku wychwalany przez symetrystów i zwyczajnych koniunkturalistów jako Książę Pokoju, natychmiast po uruchomieniu przez Komisję Europejską Artykułu 7. podpisał z prawicową dumą niekonstytucyjne ustawy o KRS i SN, które są jedną z głównych przyczyn konfliktu PiS-owskiego rządu z Brukselą.

Błąd Targowicy

Że prawicowa Targowica, która bardziej niż Rosji Putina obawia się złego wpływu Unii Europejskiej na „duszę polską”, szczerze cieszy się z perspektywy Polexitu, to oczywiste. Rafał Ziemkiewicz zatacza się z radości na swoim twitterowym koncie: „co tak się trzęsiemy nad tą Unią? Wzięliśmy już co było tam do wzięcia, więcej nie będzie i czas wypierdzielać, jak sami ułatwiają”. A Paweł Lisicki przemykając się po bardziej mainstreamowych mediach ze swoją świętoszkowatą minką hipokryty z trudem ukrywa radość z faktu, iż „to początek Polexitu, Bruksela jest winna”.

Wsparcie polskiej prawicy dla Polexitu jest jak błąd Targowicy, która nie była wyłącznie zbiorowiskiem agentów (nie wierzcie wszystkiemu, czego uczą Was w szkołach). Skupiała także patriotów, którzy wybrali Rosję przeciwko Zachodowi dlatego, że na swój sposób kochali Polskę, tyle że społecznie ultrakonserwatywną i jednolicie katolicką. Konstytucję 3 Maja uważali za „jakobińską”, a reformatorskie stronnictwo Sejmu Wielkiego było dla nich „zdrajcami na żołdzie pruskich protestantów”. Podczas gdy „chrześcijański” tron Katarzyny wydawał się im odporny na wszelką rewolucję i „zachodni relatywizm”. Tak jak dziś tron Putina wydaje się dziś wielu polskim prawicowcom odporny na „zły liberalizm”, „promocję homoseksualizmu” czy „polityczną poprawność”. W dodatku nie poddaje się feminizmowi, skoro potrafił posłać do obozu pracy dziewczyny z Pussy Riot oskarżając je o naruszenie uczuć religijnych, mimo że moskiewską cerkiew zaatakowały nie za to, że czciło się tam Chrystusa, ale za to, że uprawiało się tam kult Putina.

A że czołowi Targowiczanie (Seweryn Rzewuski, Stanisław Szczęsny Potocki) posługiwali się w swoich pismach bardziej wyszukanym językiem, niż Rafał Ziemkiewicz, to tylko znak czasu. Oni musieli się zalegitymizować wśród polskiej szlachty, która jednak była przyzwyczajona do łacińskiej argumentacji i składni. On szuka poklasku wśród skrajnie prawicowych lumpów, którzy wolą hejt w Internecie. Ot, zwyczajne wymagania retoryki wrażliwej na kontekst.

Czytaj też: Niemieckie media o decyzji Komisji Europejskiej: Polska może wystąpić z UE

Koalicjanci Kaczyńskiego przeciwko UE

To wszystko jest jednak ustawka wewnątrz-polska, którą dobrze już znamy. O wiele ciekawsza, choć dla Polski równie niebezpieczna, jest ustawka globalna, w której uczestniczymy w konsekwencji decyzji Kaczyńskiego. Jarosław Kaczyński wie, że większość Polaków nadal wspiera naszą obecność w UE. I nawet nie wyłącznie z powodu pieniędzy. Polacy wciąż pamiętają, co to znaczy być samotnym. Byliśmy samotni w 1939 i nasza „mocarstwowość” (a la Macierewicz) posypała się w kilka dni. Byliśmy samotni w okresie rozbiorów i nasza tragedia była komentowana z rozbawieniem w korespondencji światowych intelektualistów i dworów. Unia Europejska, podobnie jak NATO, jest dla wielu rozsądniejszych niż Ziemkiewicz Polaków wciąż jedną z gwarancji, że w świecie nowego chaosu nie będziemy sami.

Dlatego Jarosław Kaczyński robiąc faktyczny Polexit potrzebuje alibi, że ma innych sojuszników, niż Unia Europejska – lepszych, pewniejszych, dających Polakom poczucie bezpieczeństwa wobec nowego światowego chaosu. Na to gra dzisiaj prawicowa propaganda. I faktycznie, jest cała koalicja sojuszników Kaczyńskiego w jego walce przeciwko UE. Oto jej członkowie.

Po pierwsze, Władimir Putin, dla którego zniszczenie Unii oznacza odzyskanie Ukrainy (Majdan odbywał się pod ukraińskim i unijnym sztandarem, niszcząc Unię Putin chce pokazać Ukraińcom – a także resztkom rosyjskich demokratów – że dla jego autorytarnej władzy nie ma żadnej alternatywy). Odzyskanie Ukrainy, choćby na trupie Unii, a szczególnie na trupie Unii w „nowej Europie”, to dla Putina być albo nie być. Dlatego te same farmy trolli (i twardsze działania), które pomagały Trumpowi zostać prezydentem, wspierają dziś w Polsce każdego polityka, każdego publicystę, każdego nacjonalistę, każdego internetowego wariata, który jest za faktycznym Polexitem, za faktycznym osłabieniem Unii Europejskiej na Wschodzie.

Koalicjantem Kaczyńskiego w jego walce z Unią jest też Rupert Murdoch, a to poważny sojusznik. Właśnie sprzedał za ponad 50 miliardów dolarów swoją wielką hollywoodzką wytwórnię filmową, żeby już wszystkie swoje pieniądze zainwestować w media i politykę. Murdoch nienawidzi Unii Europejskiej, bo mu ona przeszkadza w robieniu globalnego biznesu bez płacenia podatków, bez regulacji dotyczących praw pracowniczych, ponad wszelkim prawem i władzą polityczną. Jego media w Wielkiej Brytanii (tabloidy, „The Times”, udziały w największej prywatnej telewizji Sky) i jego pieniądze (zainwestowane w Farage’a i we frakcję Torysów skupiającą zwolenników Brexitu) miały gigantyczny wpływ na wyprowadzenie Wielkiej Brytanii z UE. Dziś wspiera tych polityków brytyjskich, którzy chcą twardego Brexitu, czyli całkowitego rozwalenia jedności Zachodu. Kiedy kontrolowany przez Murdocha „The Times” pisze po uruchomieniu przez Brukselę Artykułu 7., że „Komisja Europejska zdecydowała się na publiczną próbę sił, której nie może wygrać”, wiadomo, że uważa Kaczyńskiego za wygodnego sojusznika w walce o destabilizowanie UE.

Kluczowym alibi dla Kaczyńskiego ma być Donald Trump. Dla Trumpa Unia Europejska jest wrogiem, globalnym odpowiednikiem Hillary Clinton, Partii Demokratycznej, a nawet co bardziej cywilizowanych ludzi z Partii Republikańskiej, z którymi wygrał w USA i chce ich zmiażdżyć na świecie. W wygranej krajowej pomógł mu Władimir Putin, w wygranej globalnej też mu będzie pomagał. Trump zrewanżował się już Putinowi w Syrii (jego osobista decyzja, żeby zaprzestać wspomagania prozachodnich bojowników w tym kraju jest skazaniem ich na śmierć, zdradą na poziomie pojałtańskiego sprzedania ludzi walczących z Moskwą w krajach bloku wschodniego). Putin czeka na podobny rewanż w sprawie Ukrainy, który nastąpi, kiedy tylko w Kongresie zakończy się śledztwo dotyczące współpracy ekipy Trumpa z Rosjanami.

Do tego dochodzi Benjamin Netanjahu rządzący dziś Izraelem. I wspierająca go najbardziej radykalna, najgłupsza izraelska prawica nacjonalistyczna i fundamentalistyczna. Cały ten polityczny obóz uważa, że Unia Europejska jest wrogiem Izraela, ponieważ próbuje do końca (nawet gdy to wygląda na mission impossible) negocjować pomiędzy Żydami i Palestyńczykami. Netanjahu, który Unię Europejską chce osłabić tak samo jak Putin czy Trump, już jakiś czas temu doszedł do wniosku, że najbardziej skrajna antyunijna europejska prawica może mu w tym pomóc. Stąd wziął się jego dziwaczny pomysł, że nawet Holocaust nie obciąża europejskiego nacjonalizmu, ale Palestyńczyków, bo to – jak stwierdził Netanjahu publicznie – „Wielki Mufti Jerozolimy wymyślił dla Hitlera ‚ostateczne rozwiązanie kwestii żydowskiej’”. To tępa manipulacja (nawet rząd Niemiec nie chciał skorzystać z tego „usprawiedliwienia”), ale kiedy się manipuluje głupkami, nic nie jest za mało subtelne. W ten sposób nawet Tadeusz Rydzyk może zostać ogłoszony patronem polsko-żydowskiego dialogu.

Witajcie w ciekawych czasach

Jak w każdej grze naprawdę globalnej, granice obozów przecinają się tu z granicami narodów. Anne Applebaum jest Amerykanką, a najgłośniej ostrzega Polaków przed Trumpem (i Putinem). Na Zachodzie wciąż istnieje silna liberalna żydowska diaspora, która wspiera Unię Europejską i czuje się lojalna wobec państwa Izrael. Ale właśnie dlatego uważa za obłęd politykę Trumpa i Netanjahu używaną dziś przez Putina do popchnięcia Zachodu w wojnę z całym światem Islamu, gdzie Rosja zostanie uznana za sojusznika, któremu zapłaci się Ukrainą. Także w samym Izraelu partie bardziej centrowe uważają taką politykę za obłęd, bo zakładany przez jej liderów scenariusz apokalipsy na Bliskim Wschodzie zagraża również państwu Izrael.

Ten globalny konflikt pomiędzy liberalną (konserwatywno-liberalną, socjal-liberalną) zachodnią cywilizacją, a nowym prawicowym zdziczeniem (któremu dla własnych powodów kibicuje Putinowska Rosja) jest na swój sposób ciekawy. Tyle że w duchu słynnego chińskiego życzenia/przekleństwa: „obyś żył w ciekawych czasach”. Oznacza on koniec Pax Americana, a także zagrożenie dla wszelkiego pokoju na świecie (w tym także pokoju u naszych granic). Polska w konsekwencji decyzji Jarosława Kaczyńskiego uczestniczy w tej grze jak żałosny pionek. Polexit jest Kaczyńskiemu potrzebny wyłącznie do zbudowania dyktatury w Polsce. Unia Europejska, amerykańscy liberałowie, liberalni Żydzi z diaspory czy z dzisiejszej izraelskiej opozycji – oni wszyscy Kaczyńskiego o demokrację w Polsce pytają albo prędzej czy później by zapytali. Dlatego woli mieć za sojuszników zamordystów, którzy nie pytają o nic.

Zamordysta zawsze wybierze zamordystów, nawet gdyby oni traktowali go wyłącznie jako pionka we własnej grze. Szkoda tylko, że ten wybór Kaczyńskiego staje się wyborem Polski. Dopóki sami Polacy nie odsuną go od władzy w Warszawie.

Czytaj też: Orban nie pozostawia wątpliwości. Węgry zablokują unijne sankcje na Polskę

newsweek.pl

Prawdziwe Boże Narodzenie, czyli czego nie wiemy o narodzinach Jezusa

Newsweek Polska, 24.12.2017

© photo: Wikimedia Commons

Ile prawdy o Bożym Narodzeniu zawierają ewangelie, o czym milczy Nowy Testament i co jest w nim naprawdę istotne? – Trzej Królowie, Gwiazda Betlejemska, a nawet sama data i okoliczności narodzin Jezusa Chrystusa to poboczne wątki głównego tematu ewangelii – tłumaczy historyk starożytności prof. Ewa Wipszycka.

NEWSWEEK: Trudno się pani czyta ewangelię?

PROF. EWA WIPSZYCKA: Skądże. Czytam ją zawodowo i dla przyjemności od kilkudziesięciu lat. A dlaczego pan pyta?Zastanawiam się, co sobie myśli akademicki badacz początków chrześcijaństwa, czytając opowieści o rzezi niewiniątek i Gwieździe Betlejemskiej.

Podchodzę do nich z dużą życzliwością, nie tylko dlatego, że się z tymi wątkami wychowywałam, jak każdy urodzony w kręgu cywilizacji chrześcijańskiej. To piękne, pełne ciepła przypowieści i zarazem ilustracja tego, czego potrzeba większości z nas, gdy się konfrontujemy z wielką tajemnicą ewangelii. A że te powiastki niemal na pewno nie mają nic wspólnego z faktami? Myślę, że dla większości chrześcijan dziś nie mają one żadnego metafizycznego znaczenia. Trzej Królowie, Gwiazda Betlejemska, nawet data i okoliczności narodzin Jezusa to tylko oboczności głównego tematu ewangelii, czyli świadectwa Jego nauki i Jego roli w dziejach uniwersum.

Mimo to historycy i archeolodzy od lat badają, ile w tych obocznościach prawdy, a ile literackiej fikcji. Czy ten wysiłek jest w ogóle wart zachodu?

Każdy krytyczny wysiłek wart jest podjęcia, gdyż powiększa – a przynajmniej są szanse, że powiększy – naszą wiedzę o historycznych warunkach narodzin religii chrześcijańskiej. Inną sprawą są nerwowe reakcje na te wszystkie przypadki, gdy efekty badań wyraźnie odstają od tego, co znajdujemy w ewangelii. A mówiąc wprost – kiedy okazuje się, że ewangelia nie ma racji. Tradycyjni badacze związani z kościelnymi instytucjami za wszelką cenę chcieli, aby takie sytuacje się nie zdarzały. Ewangeliści przecież jako autorzy natchnieni wszystko dobrze wiedzieli, nauka więc powinna tylko potwierdzać ich świadectwo.

Data Bożego Narodzenia

W wypadku daty narodzin Jezusa świadectwo ewangelii jest dość jednoznaczne, padają odniesienia do wydarzeń, które możemy dokładnie datować.

Wspominają o tym dwie ewangelie, Łukasza i Mateusza. Opowiadając o podróży Marii i Józefa do Betlejem, gdzie nastąpił poród, Łukasz wiąże ją ze spisem majątkowym, cenzusem przeprowadzonym przez Kwiryniusza, namiestnika prowincji Syrii, do której należała świeżo przyłączona do cesarstwa Judea. Jest to fakt historyczny dobrze znany, wydarzył się w 6 r. po narodzeniu Chrystusa. Łukasz był przekonany, że w tym momencie żył jeszcze i panował Herod, w czym się mylił: nie ma najmniejszej wątpliwości, że Herod zmarł 10 lat wcześniej, w 4 roku przed narodzeniem Chrystusa. [Łukasz] nie zdawał też sobie sprawy z tego, że podawał sprzeczne informacje. Także dla Mateusza narodziny nastąpiły za czasów tego króla, gdyż to on właśnie nakazał rzeź dwuletnich chłopców w Betlejem i jego okolicy. Różnice w przekazie ewangelii, bardzo dla badaczy konfesyjnych kłopotliwe, próbowano usunąć na wszelkie sposoby. Weźmy na przykład tzw. kamień tyburtyński – fragmentarycznie zachowaną płytę z napisem na cześć nieznanego z imienia senatora, żyjącego w czasach Chrystusa. Kamień miał swój udział w dyskusjach nad wartością przekazu Biblii. W najciekawszej części napis głosi, że ów senator „był legatem w randze propretora boskiego Augusta dwukrotnie Syrii i Fenicji”.

© Dostarczane przez Newsweek PolskaCzęść historyków i biblistów utożsamia go z Kwiryniuszem. W swojej ewangelii św. Łukasz wspomina go jako tego, który zarządził spis ludności, zmuszając Marię i Józefa do wędrówki do Betlejem. Informacja o tym, że pełnił on urząd dwukrotnie, posłużyła im do zbudowania hipotezy, wedle której ów Kwiryniusz miał nakazać dwukrotnie spis w Judei, raz za życia Heroda, drugi raz w momencie wchłonięcia Judei do prowincji Syrii. Jednak żaden namiestnik Syrii nie miał powodu do robienia spisu w niezależnym państwie; kandydatów zaś na bohatera inskrypcji tyburtyńskiej (razem z Kwiryniuszem), i to na równych prawach, jest pięciu. Zostajemy więc ze sprzecznością między ewangeliami, wszystko wskazuje na to, że nie da się jej usunąć. W takiej sytuacji historyk powinien uczciwie przyznać: Jezus przyszedł na świat gdzieś pomiędzy 6 a 4 rokiem p.n.e.

Ale czy to możliwe, by ewangeliści mylili się w opisie tak ważnego wydarzenia jak narodziny ich mistrza?

Dla tego pokolenia uczniów Chrystusa data jego urodzin nie była naprawdę ważna. Stąd w przekazie Marka i Jana liczą się tylko dorosłe lata mistrza, kiedy Jezus rozpoczyna nauczanie po chrzcie w wodach Jordanu. Pierwsi chrześcijanie czekali na bliskie ponowne przyjście Chrystusa na świat, na tzw. paruzję, a szczegóły ziemskiego żywotu Pana sprzed chrztu ich nie obchodziły.

Dopiero pod koniec II wieku n.e., gdy doszło do nich, że trzeba będzie dłużej czekać na Zbawiciela, więcej uwagi poświęcono badaniu okoliczności Jego narodzin. Wtedy zaś naoczni świadkowie dawno już nie żyli, a pozostawione przez nich relacje szybko obrastały legendami. Pamiętajmy zresztą, że metrykalne dane nie były niczym istotnym dla ludzi tamtej epoki. Znajomość daty rocznej narodzin zaczęła mieszkańcom Palestyny być potrzebna, gdy znaleźli się w imperium rzymskim i podlegali podatkom obowiązującym od 14. roku życia. Ale nawet wtedy wywodzący się z biedoty rodzice mieli zrozumiałą tendencję do nieprzyznawania się do dokładnego wieku swych dzieci.

Zatem w kwestii daty narodzin Jezusa jesteśmy skazani na domysły?

Istnienie Jezusa potwierdzają nie tylko źródła chrześcijańskie. Rzymski dziejopisarz Tacyt, żyjący na przełomie I i II stulecia n.e., wspomina o wyznawcach Chrystusa ukrzyżowanego za rządów Poncjusza Piłata, których uważa za nosicieli „zgubnego zabobonu”. Swetoniusz piszący mniej więcej w tym samym czasie pamięta, że w Rzymie dochodziło za cesarza Klaudiusza do bójek wśród Żydów „podżeganych przez niejakiego Chrestosa” (to oboczna forma imienia Christos). Wiedział o Jezusie również Józef Flawiusz, historyk żydowskiego pochodzenia tworzący pod koniec I wieku n.e., wspomniał o nim w swych „Dawnych dziejach Izraela”. Niestety, nie wiemy dokładnie, jak brzmiał jego przekaz, gdyż u schyłku III lub na początku IV w. przerobił go jakiś chrześcijański autor, któremu nie wystarczał tekst Flawiusza. W wyniku jego interwencji możemy przeczytać, że „stał się przyczyną nowych zaburzeń niejaki Jezus, człowiek mądry, jeżeli w ogóle można go nazwać człowiekiem. Czynił bowiem rzeczy niezwykłe i był nauczycielem ludzi, którzy z radością przyjmują prawdę. Zjednał sobie wielu Żydów, jak też i Greków. On to był Chrystusem”. Coś takiego raczej nie mogło wyjść spod pióra wykształconego i w dodatku zromanizowanego Żyda. W pierwotnym tekście z pewnością pojawiła się jednak wzmianka o Jezusie urodzonym gdzieś w drugiej połowie panowania cesarza Augusta.

Tradycja chrześcijańska zdaje się nie mieć w tej sprawie żadnych wątpliwości, znamy nawet datę dzienną narodzin Jezusa, 25 grudnia.

Ta data jeszcze dłużej nie interesowała członków gmin chrześcijańskich, ewangelie nie dawały ku temu podstaw. W III wieku przyszedł jednak czas na podjęcie tego tematu, a pojawił się on w refleksji uczonych chrześcijańskich w związku z rozważaniami o charakterze kosmogonicznym i astronomicznym. Oczywiste było dla nich, że narodziny Jezusa musiały wypaść na dzień astronomicznie ważny, jeden z tych dni, które wyznacza ruch Słońca na niebie (popularnym epitetem Chrystusa było określenie Słońce Sprawiedliwości). Mamy ich cztery: dnie najdłuższy i najkrótszy oraz dwie równonoce. W kalendarzu juliańskim, który był w cesarstwie rzymskim, wypadały one na 25 czerwca i 25 grudnia oraz 25 marca i 25 września. Pascha była na wiosnę, więc wybór 25 marca jako dzień męki Chrystusa narzucał się sam. Efektem uczonych dywagacji było już uznanie, że tego samego dnia co śmierć miało miejsce poczęcie, innymi słowy Zwiastowanie. Dziewięć miesięcy ciąży Marii wyznacza narodziny na 25 grudnia, dzień przesilenia słonecznego, moment wielce symboliczny, bo to czas, kiedy na półkuli północnej dzień zaczyna się wydłużać kosztem nocy, światłość wygrywa z mrokiem. Chrześcijańscy myśliciele nie byli oryginalni w kalkulacjach. Większość antycznych kultów solarnych obchodziło tę datę bardzo uroczyście. Pod koniec III wieku n.e. cesarz Aurelian ustanowił dodatkowo 25 grudnia państwowym świętem ku czci Sol Invictus, czyli Słońca Niezwyciężonego, bóstwa szeroko czczonego. Jednak od uczonych dywagacji do święta Bożego Narodzenia droga nie była prosta. Zaczęto je obchodzić dopiero blisko końca III w., prawdopodobnie najpierw na terenie Afryki Północnej, a kilka dziesięcioleci później w Italii. Na Wschodzie bardzo długo święcono inny dzień – 6 stycznia.

Słowem, 25 grudnia z trudem torował sobie drogę. W egipskiej Aleksandrii po raz pierwszy urządzono święto dopiero w 432 r., a w Jerozolimie – w roku 439.

© Dostarczane przez Newsweek Polska

Boże Narodzenie i tradycja

A Gwiazda Betlejemska? Trzej Królowie? Rzeź niewiniątek? To też licentia poetica ewangelistów? W Aszkelonie archeolodzy znaleźli ciekawe cmentarzysko z czasów Heroda. Są tam same kości chłopców w wieku do około dwóch lat, a w ewangelii Mateusza czytamy, że władca kazał wymordować właśnie chłopców, którzy nie skończyli drugiego roku życia.

Nie znam wyników badań tego stanowiska. Może to cmentarzysko zawiera kości ofiar jakiejś zarazy? Na pewno samo w sobie nie może być dowodem na to, że rzeź niewiniątek się odbyła. Podobnie rzecz się ma z Gwiazdą Betlejemską i z trzema mędrcami. Można próbować na siłę doszukiwać się dowodów naukowych na potwierdzenie prawdziwości słów ewangelii w sferze astronomii (Gwiazda Betlejemska byłaby wtedy supernową rozbłysłą na niebie), ale nikomu to się nie udało.

Uczciwiej będzie przyznać, że szanse na weryfikację legend nowotestamentowych są bliskie zeru. Gwiazda prowadząca wędrowców do celu, mędrcy – to wszystko stanowi dobry motyw literacki.

Czy w takim razie dziewictwo Marii również można uznać za literacki topos?

W antycznej literaturze dziewice czasami rodziły herosów. Wierzący naturalnie przyjmują dziewictwo Marii jako pewnik, to w końcu ważny i nienaruszalny element chrześcijaństwa. My, historycy, nie zajmujemy się z kolei weryfikacją cudów, możemy jednak śledzić, jak w ciągu wieków zmienia się ujęcie wątku maryjnego.

Sprawa dziewictwa Marii odegrała istotną rolę w polemice antychrześcijańskiej na gruncie żydowskim. Kiedy np. chrześcijaństwo zaczęło zyskiwać na znaczeniu, gminy żydowskie zaczęły kolportować po imperium plotkę, jakoby Maria padła ofiarą gwałtu ze strony nieznanego rzymskiego legionisty i Jezus narodził się z tego związku. W latach 30. zeszłego stulecia ten wątek powrócił nawet w nazistowskiej propagandzie. W anonimowym legioniście dopatrywano się dzielnego germańskiego wojownika służącego pod rzymskimi sztandarami. Ale to już temat na osobną rozmowę.

Dotychczas przyglądaliśmy się narodzinom i dzieciństwu Jezusa wyłącznie z perspektywy ewangelii kanonicznych, uznawanych przez Kościół. A co mówią na ten temat apokryfy?

Owe relacje, którym Kościół nie nadał rangi pism natchnionych, to szalenie interesująca lektura, bo pokazują nam, czego wczesnym chrześcijanom brakowało w przekazie ewangelii kanonicznych. Brakowało im człowieka dojrzewającego do spełnienia misji, ukazanego na tle własnej rodziny i znajomych. Wiernych musiało fascynować, jak jego boska natura mieszała się w jego ziemskiej powłoce z dziecięcym charakterem, skłonnością do zabawy, łobuzerki.

Potrzebowali ewangelicznego tabloidu?

W pewnym sensie rzeczywiście tak. W tak zwanych apokryfach dzieciństwa mamy więc mnóstwo anegdot z życia małego Jezusa ukazujących jego boskość z przymrużeniem oka. A to podczas zabawy przysiada na promieniu Słońca, a to zamienia złośliwych rówieśników w świnie albo robi ziemskim rodzicom psikusa i wskrzesza zasoloną rybę z ich domowej spiżarni. W innym apokryfie czytamy, że gdy jakieś dziecko niechcący uderzyło Jezusa w ramię i padło martwe, sąsiedzi nie wytrzymali i zażądali od Józefa, by wyniósł się z cudownym synem z ich wsi albo przywołał go wreszcie do porządku. W rezultacie Józef musiał wytargać Jezusa za ucho. Jakie to wszystko urocze i bliskie zwykłym ludziom.

A dla badacza Biblii w dodatku fascynujące, gdy próbuje dojść, dlaczego w Nowym Testamencie ostatecznie znalazły się wzmianki o cudownej gwieździe zwiastującej narodziny Boga, za to nie ma słowa o tym, jak w tym Bogu odzywało się czasem dziecko.

Opisy dziecięcych zabaw widocznie nie nadawały się na pisma autorów natchnionych w odróżnieniu od opisu cudownego zjawiska astronomicznego. Starożytni kochali przecież cuda. W rzymskich kronikach bogowie zdradzają często śmiertelnikom swoją wolę przez znaki: orła, który siada na posągu władcy, lub pioruna, który uderza z jasnego nieba w dach świątyni albo pałacu. W „Żywotach cezarów” Swetoniusza też nie znajdziemy zbyt wielu wzmianek o dziecięcych wybrykach władców, za to nie brakuje znaków zapowiadających, że w przyszłości te dzieci będą rządzić światem.

© Dostarczane przez Newsweek Polska

Znamienne jednak, że i ewangelie kanoniczne, i apokryfy podobnie opisują narodziny Jezusa. Mamy więc zwiastowanie Marii, która jest dziewicą, obawy i rozterki Józefa, który nie wie, jak się odnaleźć w trudnej sytuacji, wreszcie podróż do Betlejem i narodziny gdzieś pod drodze, w szopce lub grocie. Możliwe więc, że właśnie tak wyglądały prawdziwe okoliczności narodzin Jezusa.

Zastanawiam się więc, co tak naprawdę świętujemy 25 grudnia? Narodziny Jezusa? Może już raczej ciąg wyobrażeń i tradycji powstałych na gruncie tego odległego wydarzenia?

Raz umieszczone w kalendarzu święto okazało się trwałe, a jego znaczenie na tyle silne, aby nawet cywilizacyjne zmiany mu specjalnie nie zaszkodziły, choć obecnie towarzyszące temu dniu konsumpcyjne szaleństwo stanowi poważne zagrożenie dla jego religijnych treści.

Na szczęście komplikacje z obliczeniem daty nie przysparzają wierzącym trudności. Komu szkodzi to, że Kościół prawosławny obchodzi Boże Narodzenie w innym dniu, bo używa do celów liturgicznych kalendarza juliańskiego, a nie gregoriańskiego?

Byłam kiedyś pod koniec grudnia w środkowym Egipcie, w klasztorze katolickim prowadzącym działalność filantropijną w małej wsi, gdzie żyli Koptowie katoliccy i Koptowie monofizyccy. Siostry z tego klasztoru opowiedziały mi, że mieszkańcy uzgodnili, iż będą naprzemienne świętować Boże Narodzenie w dniach uznawanych przez jedno i drugie wyznanie, aby nikomu nie było przykro. Wpadłam w zachwyt. Liczy się przecież fakt narodzin Bóstwa, a w którym to było dniu – nieważne.

Może wrócimy do sposobu myślenia wczesnych chrześcijan, a zarazem zmądrzejemy na tyle, aby kalendarz liturgiczny nie rodził nowych konfliktów?

*Prof. Ewa Wipszycka – historyk starożytności Instytutu Archeologii UW, specjalizuje się w historii Egiptu czasów greckich i późnoantycznego chrześcijaństwa. Autorka m.in. „Kościół w świecie późnego antyku” (1994, 2006) i „Jak kształtował się autorytet mnichów egipskich” (2012) . W 2012 r. została laureatką Nagrody Fundacji na Rzecz Nauki Polskiej  za „wszechstronną rekonstrukcję funkcjonowania wspólnot klasztornych w późnoantycznym Egipcie”

msn.pl

Były prezydent o Kaczyńskim: historia oceni go w sposób dramatyczny

Fakt, 24.12.2017

© Dostarczane przez Fakt

 

Jarosław Kaczyński jest człowiekiem owładniętym chorą potrzebą udowadniania tego, że jest najważniejszy. Historia oceni go jako tego, który miał gigantyczną władzę i wykorzystał ją przeciwko Polsce demokratycznej – powiedział Bronisław Komorowski w „Faktach po Faktach” w TVN 24. Zdaniem byłego prezydenta znaleźliśmy się jako naród na dramatycznym zakręcie.

– Bo wprowadzając w życie ustawy likwidujące de facto niezależność sądownictwa polskiego od polityków, od partii politycznych, i jednocześnie wprowadzając te zmiany w ordynacji wyborczej, gdzie minister spraw wewnętrznych dostaje gigantyczne uprawnienia w stosunku do komisji wyborczej, już w moim przekonaniu wchodzimy w etap następny, kiedy mechanizmy demokratyczne będą miały coraz mniejsze znaczenie, a coraz większe znaczenie realna wola partii rządzącej – stwierdził były prezydent.

– Bo wprowadzając w życie ustawy likwidujące de facto niezależność sądownictwa polskiego od polityków, od partii politycznych, i jednocześnie wprowadzając te zmiany w ordynacji wyborczej, gdzie minister spraw wewnętrznych dostaje gigantyczne uprawnienia w stosunku do komisji wyborczej, już w moim przekonaniu wchodzimy w etap następny, kiedy mechanizmy demokratyczne będą miały coraz mniejsze znaczenie, a coraz większe znaczenie realna wola partii rządzącej – stwierdził były prezydent.

– Bo wprowadzając w życie ustawy likwidujące de facto niezależność sądownictwa polskiego od polityków, od partii politycznych, i jednocześnie wprowadzając te zmiany w ordynacji wyborczej, gdzie minister spraw wewnętrznych dostaje gigantyczne uprawnienia w stosunku do komisji wyborczej, już w moim przekonaniu wchodzimy w etap następny, kiedy mechanizmy demokratyczne będą miały coraz mniejsze znaczenie, a coraz większe znaczenie realna wola partii rządzącej – stwierdził były prezydent.

 

msn.pl

Jeśli się dziś nie obudzimy, kolejne Wigilie spędzimy w państwie autorytarnym

Już nie czas oglądać się na innych, nie czas nasz sprzeciw ustawiać na końcu listy codziennych zadań.

Obywatele, pora się obudzić, zrozumieć, że nikt za Was wolności nie obroni, i że ta obrona wymaga nie tylko wysiłku, inteligencji ale i wielkiego, co raz większego poświęcenia.

Sakuto/Flickr CC by 2.0

Obywatele, pora się obudzić, zrozumieć, że nikt za Was wolności nie obroni, i że ta obrona wymaga nie tylko wysiłku, inteligencji ale i wielkiego, co raz większego poświęcenia.

W czwartek, chwilę po decyzji Parlamentu Europejskiego o uruchomieni procedury nałożenia sankcji na Polskę, za łamanie praworządności, Andrzej Duda, będąc w pełnej świadom konsekwencji swoich czynów i przekazu jaki wysyła w świat, podpisał dwie zawetowane wcześniej ustawy.

To najsmutniejszy dzień wolnej Polski.

I choć oznacza, to że proces likwidacji systemu demokratycznego III RP niemal się zakończył (zostały co raz mniej wolne media, niszczone ekonomicznie NGO-sy, oraz Samorząd, na który jest szykowany wyborczy zamach), a Konstytucja brutalnie podeptano, nie wolno nam przestać protestować. To nasz obywatelski obowiązek.

Dlatego spotykamy się w niedzielę o 15.30 pod Pałacem Prezydenckim. By wspólnie, z wybitnymi prawnikami, powiedzieć rządzącym, że my honoru nie sprzedajemy, zasad nie łamiemy, umów dotrzymujemy, a ponad wszystko cenimy prawa i wolności obywatelskie, które w tym pięknym projekcie – jakim jest Konstytucja – zostały zapisane.

Tym wszystkim, którzy zakrzykną, czemu w dzień Wigilii, czemu w porze, najważniejszej, najbardziej rodzinnej, polskiej wieczerzy, odpowiadam: właśnie dlatego!

Już nie czas oglądać się na innych, nie czas nasz sprzeciw ustawiać na końcu listy codziennych zadań. Jeśli się dziś nie obudzimy, jeśli nadal będziemy uważali, że są kwestie ważniejsze niż obrona demokracji, kolejne Wigilie spędzimy, w państwie, co najmniej autorytarnym, być może na marginesie Unii.

Obywatele, pora się obudzić, zrozumieć, że nikt za Was wolności nie obroni, i że ta obrona wymaga nie tylko wysiłku, inteligencji ale i wielkiego, co raz większego poświęcenia. Jeśli dziś nie poświęcimy czasu z rodzinnego spotkania, jutro będziemy musieli poświęcić pracę, hobby, zdrowie, a w dalszej kolejności nie pozostanie nic innego jak oddać życie.

Oczywiście macie wybór, pod butem dyktatora da się egzystować, czasem nawet wygodnie. Wystarczy tyko wynieść z domu lustra, bo trudno patrzeć w twarz człowiekowi, który z lenistwa, strachu, głupoty oddał bez walki to co miał najcenniejszego: marzenia, wolność, przyszłość.

 

polityka.pl