Morawiecki z tajną klauzulą

Morawiecki z tajną klauzulą

W klauzuli może być zapisane, że premier nie jest odpowiedzialny za skład rządu.

Premierem Mateusz Morawiecki został w klasycznym stylu przejmowania banków, przedsiębiorstw odnotowywanych na giełdzie. Z całym inwentarzem ludzkim i klauzulą (pakt), której treści nie znamy, a możemy się domyślać.

Tę klauzulę niejako ujawnił między expose a wotum zaufania właściciel PiS Jarosław Kaczyński w rozmowie w „Gościu Wiadomości TVP”: – „Wchodziłbym tutaj w rolę premiera, którym nie jestem, gdybym chciał wymieniać jakieś nazwiska [ministrów do wymiany – przyp. mój]. Wydaje mi się, że zmiany będą dosyć głębokie” – powiedział prezes Kaczyński.

I to jest ten problem. W klauzuli może być zapisane, że premier nie jest odpowiedzialny za skład rządu, bo ten ustalany jest wspólnie z właścicielem, albo właściciel ustala sam. Czy do klauzuli jest dołączona mapka ław rządowych w Sejmie, która ustala linię demarkacyjną? Do Piotra Glińskiego twoje, a moje od Antoniego Macierewicza? Ponadto premier bierze na siebie agresywne wyrzucenie z rządu Macierewicza, gdy faktycznie pozbywa się go właściciel PiS.

Czy kiedyś wycieknie treść klauzuli? Pewnie tak, bo prezes PiS to chwalipięta własnego geniuszu i w kolejnym tomie autobiografii nasmaruje, jak upokorzył Morawieckiego.

Wywiad Kaczyńskiego dla TVP upokorzył Morawieckiego. Co to za premier, który nie decyduje o składzie swego gabinetu dzisiaj ani tym bardziej w przyszłości? Upokarzany był świadomy, że zostanie upokorzony. Już zresztą ten chrzest upokorzenia wcześniej przeszedł (choćby w imperium medialnym Rydzyka, gdzie wziął na siebie krzyż rechrystianizacji Europy). Upokarzany wie, że w przyszłości dostąpi łaski upokorzenia i nadstawi drugi policzek.

Taka jest psychologia wyższych sfer, psychologia feudalna. Król tłucze delfina, dopóki siedzi na tronie, a gdy delfin ten tron usunie mu spod siedzenia i odetchnie po latach upokarzania, to się odwinie tak, że były król przypomni sobie dzieciństwo, co w wypadku Kaczyńskiego może być wymarzonym sentymentem. Upokarzany dzisiaj może swemu dręczycielowi nie podać szklanki wody na śmiertelnym łożu: „Wyschła w kranie” – wykręcić się od pomocy bliźniemu.

Morawiecki będzie słabszym premierem niż Beata Szydło. Nie ma żadnego zaplecza politycznego w królestwie PiS, a klauzula (ustna, pisemna, jakakolwiek) to za słabe zaczepienie w politycznej realności, to fatamorgana. Dość zgodnym głosem komentatorów, po wygłoszeniu expose Morawiecki został porównany do Gierka (wszystkim należy się po uważaniu, wszystko będzie).

Inna rzecz mnie trzepnęła. Dziwne, że facet dwa lata był wicepremierem i nie znałem jego głosu, jakim operuje tembrem i jaką mimikę podkłada pod swoje przekonania i wywody retoryczne. Marnie wypadł Morawiecki jako aktor sceny politycznej. To amator, któremu brak talentu (charyzmy). Czy ambicje zastąpią mu talent? To jeszcze jeden przyczynek do tego, że można oczekiwać najgorszego po takim beztalenciu.

Klauzula jest taką niewidzialną metką, która nosi na sobie Morawiecki (nawet jeżeli ubierze się w garnitur od Armaniego albo patriotycznie z Vistuli). Na niej jest cena: na ile jest sprzedajny.

Waldemar Mystkowski

koduj24.pl

36. rocznica nieinternowania Jarosława Kaczyńskiego

W środę, 13 grudnia obchodzimy kolejną rocznicę jednego z najbardziej smutnych wydarzeń w historii naszego kraju – rocznicę wprowadzenia stanu wojennego.

Stało się to na mocy uchwały Rady Państwa z dnia 12 grudnia 1981 roku, na polecenie Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego (WRON) – pozakonstytucyjnego, tymczasowego organu władzy, faktycznie nadrzędnego wobec konstytucyjnych władz państwowych.

13 grudnia, w nocy z soboty na niedzielę, o godzinie 0:00 oddziały ZOMO rozpoczęły ogólnokrajową akcję aresztowań działaczy opozycyjnych. W dniu wprowadzenia stanu wojennego w działaniach na terytorium kraju wzięło udział ok. 70 tys. żołnierzy Wojska Polskiego, 30 tys. funkcjonariuszy MSW oraz bezpośrednio na ulicach miast 1750 czołgów, 1400 pojazdów opancerzonych, 500 wozów bojowych piechoty, 9000 samochodów oraz kilka eskadr helikopterów i samoloty transportowe. Znaczną część wszystkich sił skoncentrowano w Warszawie i okolicach. O wprowadzeniu stanu wojennego poinformowało Polskie Radio i Telewizja Polska nadając przemówienie generała Jaruzelskiego.

Wraz z wprowadzeniem stanu wojennego przeprowadzona została w nocy z 12 na 13 grudnia 1981 r. ogólnokrajowa akcja internowań działaczy opozycji, która nota bene okazała się nadzwyczaj skuteczna. Zatrzymano większość składu obradującej w Gdańsku Komisji Krajowej NSZZ „Solidarność”, a na terenie kraju zdecydowaną większość przewidzianych do internowania osób. Pierwszej nocy było ich ponad 3 tys. Tylko nielicznym działaczom Solidarności udało się uniknąć aresztowania. Ukrywali się m.in. Zbigniew Bujak, Władysław Frasyniuk, Bogdan Lis.

Równie ważne jest jednak kogo nie zatrzymano i to nie dlatego, że skutecznie się ukrywał. Chodzi o głównego architekta IV RP Jarosław Kaczyńskiego, który w dniu wprowadzenia stanu wojennego, spał sobie słodko do południa we własnym domu. Dla przeciwników Prawa i Sprawiedliwości, partii która nie ukrywa, że próbuje napisać polską historię na nowo, dzień wprowadzenia stanu wojennego będzie obchodzony jako 36. rocznica nieinternowania Jarosława Kaczyńskiego. Fakt nieinternowania lidera PiS jest o tyle istotny, że prezes formacji rządzącej kreuje się na męża opatrznościowego, który miał gigantyczny wkład w obalenie poprzedniego ustroju.

Trzeba sobie jasno powiedzieć, że osoby, które były przez SB uznawane za zagrożenie dla ustroju socjalistycznego, były zatrzymywane, bite, zastraszane, czy prześladowanie.

Jarosław Kaczyński został co prawda przesłuchany 21 grudnia 1981 roku, po wprowadzeniu stanu wojennego. Jednak oficer Służby Bezpieczeństwa odstąpił od internowania i puścił go wolno. Czy zatem Jarosław Kaczyński nie został uznany przez ustrój komunistyczny za osobę kluczową? Wszystkie fakty na to wskazują.

W ostatnich miesiącach Prawo i Sprawiedliwość prowadzi zmasowaną kampanię negatywną, wymierzoną w Lecha Wałęsę, legendę i lidera Solidarności, chcąc wymazać go z kart historii i zbudować fałszywy obraz, że to brat prezesa PiS, Lech Kaczyński de facto stał na czele Solidarności.

Warto jednak pamiętać jak było naprawdę…

crowdmedia.pl

PiS nagle zmienia ustawę o Kodeksie Wyborczym. „Projekt jest spartolony” [NA ŻYWO]

A przy ul. Wiejskiej problemy dla posłów i mieszkańców w związku z uroczystościami na Placu Trzech Krzyży – podają na Twitterze politycy PO

http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/14,114884,22775233.html#MT

PiS bierze się za internet

PiS bierze się za internet

Informacja o nałożeniu kary w wysokości 1 mln 479 tys. zł na spółkę TVN S.A. za sposób relacjonowania wydarzeń w Sejmie i przed nim, w grudniu 2016 roku oburzyła nie tylko opinię publiczną w Polsce. Do decyzji Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji odniósł się też szef grupy liberalnej Guy Verhofstadt na wtorkowej konferencji prasowej w Parlamencie Europejskim „Uważamy, że to coś zupełnie nie do zaakceptowania, żeby niezależna stacja telewizyjna była karana kwotą ponad 350 tys. euro, ponieważ relacjonuje protesty, które się odbywały wewnątrz parlamentu”.

Jedno jest pewne. PiS nie zamierza odpuścić i będzie walczyć z niezależnymi mediami do skutku. W obrębie zainteresowań obecnej władzy jest też internet. Partia rządząca już pracuje nad ustawą o świadczeniu usług drogą elektroniczną, która nada KRRiT nowe kompetencje, będące krokiem ku wprowadzeniu cenzury również internetu. W ujawnionym przez posła PO, Arkadiusza Marchewkę, fragmencie tej ustawy jest mowa o tym, że „Przewodniczący Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji jest krajowym punktem kontaktowym dla usług świadczonych drogą elektroniczną w ramach środków społecznego przekazu”.

Pozwoli to przewodniczącemu KRRiT weryfikować informacje w internecie, wybierać, które są wiarygodne i rzetelne. Jak widać, w przypadku choćby Telewizji Publicznej takie działania okazały się niezwykle skuteczne, może więc i tutaj się uda?  Zgodnie z założeniem, wszyscy będziemy podlegać takiej kontroli. Wszystko, co napiszemy i jak, będzie po prostu ocenzurowane.

Tego typu działania władzy nie mogą nas dziwić. Wyraźnie widać, że wzoruje się ona na przedwojennej sanacji i latach 80 – tych, kiedy to można było objąć wszystko jednym dekretem. PiS ma już w swoich rękach cały blok mediów prorządowych, jednak internet wciąż pozostaje miejscem „wolnej, niezależnej myśli”. „Na froncie walki z takimi pojęciami jak “fake news”, “trollingiem” i ‘mową nienawiści” wiele narzędzi propagandy władzy już zaczęło doświadczać bolesnych konsekwencji”a taki stan dla ekipy rządzącej jest nie do przyjęcia.

 Próba ocenzurowania internetu może się źle dla PiS–u skończyć. Pamiętamy wszyscy ostrą reakcję internautów na próbę podpisania porozumienia międzynarodowego ACTA. Jestem przekonana, że teraz będzie podobnie. Internauci nie pozwolą na założenie sobie „kagańca” i partia rządząca musi liczyć się z masowym protestem. Myślę, że wszelkie działania, których celem będzie podporządkowanie internetu interesom obecnej władzy, nie przyniosą oczekiwanych skutków i PiS nieźle się na tym pomyśle przejedzie.

Tamara Olszewska

 

koduj24.pl

SENSU [ROZMOWA Z MACIEJEM GDULĄ]

27 maja 2017

Nie twierdzę, że jakaś partia lewicowa może dziś reprezentować całą klasę średnią, ale może reprezentować tych, którym prywatne furtki wyjścia z systemu się skończyły, albo tych sfrustrowanych przeciskaniem się przez nie – Maciej Gdula tłumaczy, dlaczego, jak się nic nie wie o klasach społecznych, to się przegrywa wybory.

Michał Sutowski: Czy klasy mają jeszcze znaczenie w polityce? Skoro żyjemy w świecie baniek informacyjnych, nisz kulturowych, samotnych jednostek i bezosobowych mechanizmów, potężniejszych od jakiejkolwiek zorganizowanej – zwłaszcza na poziomie krajowym – zbiorowości?

dr hab. Maciej Gdula: Wiemy na pewno, że podział klasowy jest niesłychanie ważny, bo klasy różnicują sposoby życia, szanse życiowe ludzi, wpływają na to, jak ludzie widzą świat, z jakich powodów się denerwują, co ich brzydzi… Mamy do czynienia z czymś, co można określić mianem etosów klasowych i klasowych stylów życia. Nie chodzi tylko o wzorce konsumpcyjne – o to, kto jakim samochodem jeździ i w którym sklepie się ubiera – ale też o wizję świata, o cały zestaw odruchów, pewną wrażliwość moralną, traktowaną jako coś oczywistego i naturalnego. To wszystko ciągle ma olbrzymie znaczenie, choć projekt polityczny nie polega dziś na „reprezentowaniu klasy”, lecz na łączeniu różnych segmentów różnych klas.

Czyli łączymy w elektorat raczej jednostki niż całe klasy?

Bynajmniej, to zupełnie fałszywa wizja, że wyborcy to racjonalne jednostki dokonujące wyboru na podstawie quasi-rynkowej oferty. Łączymy właśnie różne segmenty klas, a nie jednostki, ale żeby to zrobić, musimy najpierw wiedzieć, że klasy istnieją.

Ale po co? Chyba nie bez przyczyny nie ma w Polsce typowych partii klasowych?

Z kilku powodów. Najważniejszy byłby taki, że wiedząc o istnieniu różnic klasowych, nie dokonuje się uproszczeń, które z punktu widzenia logiki wyborczej są katastrofalne. Tak jak prezydent Komorowski, który radził młodemu człowiekowi, żeby poszedł na studia, znalazł lepszą pracę i wziął kredyt na mieszkanie.

Wizja, że wyborcy to racjonalne jednostki dokonujące wyboru na podstawie quasi-rynkowej oferty jest zupełnie fałszywa.

A to nie była po prostu arogancja człowieka, którego dziecko kupuje mieszkanie za gotówkę, więc myśli, że to w sumie nic wielkiego?

Nie, on się po prostu odwołał do etosu klasy średniej i jej wyobrażenia o dobrym życiu. Błędnie uznał, że w zasadzie wszyscy w Polsce ten etos i to wyobrażenie podzielają, ale okazało się, że wcale nie, że nie dla wszystkich to jest naturalne, przede wszystkim nie dla wszystkich jest to w ogóle osiągalne. Jeśli nie wiemy, jak jest podzielone społeczeństwo, jak różnią się jego etosy i wyobrażenia, to jesteśmy skazani na argumenty trafiające tylko w jedno miejsce i nie możemy łączyć różnych wrażliwości. Krótko mówiąc, nie wiemy, jak opowiedzieć o zmianie społecznej, żeby to było pociągające i dla części klasy średniej, i dla części klasy ludowej.

http://krytykapolityczna.pl/kraj/gdula-abc-polityki-wedlug-kaczynskiego/embed/#?secret=d9KhPvNAjU

Nie mamy wyczucia, co jest akceptowalne dla jednych i dla drugich?

Nie znamy wartości, do których możemy się odwoływać i dzięki którym możemy włączać ludzi do swojego projektu. W efekcie, z góry kogoś z niego wykluczamy albo, co gorsza, wyciszamy pewne tematy.

Bo robotników na pewno nie zainteresuje feminizm, aborcja, a już „pedały” to broń, Boże?

No właśnie. Gdy mowa o niektórych kwestiach istotnych dla polityki lewicowej – takich jak kwestie płci, orientacji seksualnej, stosunku do mniejszości etnicznych czy religijnych – często sądzimy, że uprzedzenia w tym obszarze żywi przede wszystkim „zwykły człowiek” czy robotnik, a nie młody, wykształcony, z dużego ośrodka… To nie tylko krzywdząca dla robotników empiryczna nieprawda, ale też myślenie politycznie destrukcyjne.

I stąd kalkulacje, że o pewnych rzeczach lepiej nie mówić?

Tak. To przykład cwaniactwa, którego szczególnie nie lubię. Po pierwsze dlatego, że jeżeli w polityce coś udajemy lub maskujemy – to od razu jest wyczuwalne przez wyborców. A po drugie, to spycha nas w stronę polityki, która na tyle mocno „wczuwa” się w jakiś wyobrażony przez nas stan opinii, że nie bardzo już ją obchodzi rzeczywistość. Krótko mówiąc, jeżeli wierzymy np. w wartość praw osób homoseksualnych, to musimy o nie walczyć i do nich przekonywać ludzi, musimy szukać języka, żeby to wyrazić. Wyjście od przekonania, że co prawda my jesteśmy za, ale „zwykli ludzie” na dole nie będą zdolni do akceptacji równouprawnienia, jest zwyczajnie protekcjonalne.

To przekonaj ludzi polskiej lewicy, że będą zdolni. Akurat psycholodzy społeczni, jak np. Michał Bilewicz, wskazują, że akceptacja równouprawnienia i światopoglądowy liberalizm częściej występują w dużych miastach, wśród ludzi z wyższym wykształceniem…

Trzeba wziąć pod uwagę specyficzny etos klasy ludowej, który wyznacza standardy działania moralnego. W kwestii homoseksualizmu to jest coś, co nazywam – w kontrze do popularnych tez o autorytarnych skłonnościach klasy robotniczej – konserwatywną tolerancją. Chodzi o przekonanie, że „trzeba ludziom dać żyć”, tzn. jeśli chcą żyć w taki czy inny sposób, to nie róbmy im problemów…

http://krytykapolityczna.pl/kraj/bilewicz-sutowski-wywiad/embed/#?secret=8CDbTA9vda

To „żyj i daj żyć innym” jest dla tych ludzi naturalne?

Tak, nie ma tu myślenia wielkimi, spójnymi obrazami świata, ani tym bardziej przekonania – charakterystycznego z kolei dla klasy średniej – że trzeba ludzi formować, edukować, przykrawać do jakiegoś wzorca czy całościowego światopoglądu. Ja jakoś lubię to podejście: „co mi to szkodzi”, „czy mnie to dotyka, że ktoś weźmie ślub, przecież nikt mnie nie zmusza do tego…”. I to właśnie musi być wyartykułowane w projekcie zmiany społecznej, do którego lewica chciałaby wciągać kolejne grupy wyborców. To nie znaczy, że oni zaraz będą w tej sprawie nawracać innych, ale pewien sposób opowiadania o równouprawnieniu ich samych może do niego przekonać.

Co jeszcze – jakie cechy tej klasy, jaki etos – pozwolą przyciągnąć ich dla lewicy? Ewentualnie, na co lewica musi zwracać uwagę, gdy do nich mówi?

Co najmniej dwie rzeczy wydają się ważne: to praktycyzm i familiaryzm. Ten pierwszy to nastawienie związane z posiadaniem ograniczonych zasobów, ale też zdroworozsądkowym stosunkiem do nich – zarówno do nadużywania, jak i oszczędzania. Podejście to może prowadzić do krytyki władzy czy obecnych nierówności, ale też do transformowania stosunków społecznych – gdy widać, że jakieś rozwiązanie jest absurdalne albo nadmiernie kosztowne.

W polskich warunkach to chyba prowadzi najczęściej do potępienia w czambuł państwa i urzędników. Więcej jest memów o buspasach i zatkanych obok przelotówkach niż o przedszkolach i żłobkach, które można by wybudować za cenę stadionu…

To jest pewien odruch, a nie istniejąca wiedza – odruch wymaga dopiero artykulacji. Klasa ludowa może np. stać przy aktualnych interesach górników na zasadzie: ludzie chcą pracować, bo z czego mają żyć? Jeśli się jednak pokaże, że to do niczego nie prowadzi, bo nie dość, że wszyscy do tego dokładamy, to się jeszcze trujemy, a zarazem alternatywą nie jest bezrobocie, tylko jakiś nowy system dający ludziom pracę, to wówczas można tego rodzaju praktycyzm przekuć w możliwość zmiany społecznej. Na tym właśnie polega sztuka polityki: artykułować, a potem łączyć interesy, a nie tylko realizować abstrakcyjne projekty czy reprezentować interesy istniejące…

Mówiłeś też o familiaryzmie.

Familiaryzm to dowartościowanie bliskich, serdecznych stosunków z ludźmi, możliwości polegania na sobie. Ten element etosu klasy ludowej jest bardzo ważny, gdy chodzi o krytykę uelastycznienia stosunków pracy, bo ono się zwyczajnie kłóci z jej odruchami.

To dlaczego etykieta „prekariatu” tak słabo się przyjęła?

Pewnie z wielu powodów. Może najważniejszy byłby taki, że ludzie wprawdzie doświadczają elastyczności jako opresji – bo np. zmusza ona do konkurencji z kolegami, uczy braku solidarności – ale niestety część młodych robotników w to wchodzi, tzn. uwewnętrznia nowe reguły, choć zazwyczaj jest z tym nieszczęśliwa.

A jak ma się familiaryzm do preferowanego modelu rodziny? Czy nie oznacza po prostu przywiązania do tradycyjnych stosunków, niechęci do odmienności?

Tradycjonalizm tej warstwy społecznej to inteligenckie złudzenie: rodziny w klasie ludowej są najbardziej „patchworkowe”, dużo jest związków, w których nowy ojciec wychowuje dziecko kobiety z poprzedniej relacji. Małżeństwa i związki nieformalne się rozpadają, schodzą na nowo, powstają wielopokoleniowe, łączone gospodarstwa domowe. Czasem dzieje się tak z konieczności ekonomicznej, ale na pewno nie dominuje tam „tradycyjny model rodziny”… Klasa ludowa nie jest konserwatywna bardziej niż reszta społeczeństwa, choć może nieco inaczej.

No to doszliśmy wreszcie do klasy średniej. Już wiemy, że nie wszyscy do niej należą, ale jakaś klasa średnia chyba jednak istnieje? Jak lewica może się do niej odwołać?

Paradoksalnie, jeśli chcemy mówić o klasie średniej, warto najpierw powiedzieć coś o klasie wyższej – otóż klasa wyższa to nie jest taka „lepsza i bogatsza klasa średnia”. I tak jak mówiliśmy, że ważne dla lewicy jest wypowiedzenie różnic klasowych – to zawiera się w tym również pokazanie, że istnieje w Polsce klasa wyższa, czyli elity żyjące inaczej niż zwykli ludzie. Ich nie dotyczą problemy ani klasy średniej, ani klasy ludowej, a ich życie nie przypomina życia innych ludzi w naszej zbiorowości.

http://krytykapolityczna.pl/felietony/jas-kapela/kulczyk-twoja-mac/embed/#?secret=2BJ65lOzKb

Ale przecież w Polsce oligarchów mamy stosunkowo mało, nawet w porównaniu ze Słowacją czy Czechami, nie mówiąc o Ukrainie.

Oligarchia to nie to samo, co klasa wyższa. Oligarchowie to swoista overclass, najbogatsi, którzy kontrolują duże wycinki życia społecznego, np. całe branże gospodarki. Złudzeniem jest natomiast pogląd, że nie ma u nas ludzi, których poziom zamożności stawia poza światem naturalnym czy oczywistym dla zwykłych ludzi z klasy ludowej i średniej. NBP zrobił niedawno ciekawe badania rozwarstwienia majątkowego w Polsce – do 1 procenta najbogatszych należy się wówczas, gdy posiada się 3 mln złotych majątku netto, a więc np. nie liczą się nieruchomości obciążone hipoteką.

To jeden ładny dom w Konstancinie. Fajna rzecz, ale jak na krezusa jednak trochę słabo.

Akurat w tej grupie dom zazwyczaj nie stanowi więcej niż 50 procent majątku, jak przy typowych majątkach klasy średniej, na które składa się np. mieszkanie za 300 tysięcy plus samochód i jakieś oszczędności. Mamy zatem 1 procent gospodarstw domowych z trzema milionami, drugi procent ma powyżej 2,5 miliona, a trzeci procent od góry – półtora miliona złotych netto. Ktoś powie, że to niewiele, bo co to jest 2–3 procent społeczeństwa. Wracamy jednak do pytania o nasze zobowiązania wobec reszty wspólnoty i o to, co nas ze sobą łączy. Te 2–3 procent rodzin jest coraz mniej związanych z krajem i społeczeństwem, w którym żyje. Posiadane zasoby dają im możliwość uwolnienia się od wszelkich niedogodności – od niepewności i lęku o pracę, nie mówiąc o biedzie – które są udziałem dużej liczby ludzi w Polsce. I teraz: najbogatszy procent na 14 milionów gospodarstw domowych to 140 tysięcy. Jeśli przyjmiemy, że w każdym z nich żyją 3 osoby, to mamy ponad 400 tysięcy ludzi, a jak jeszcze dodamy drugi procent, to będzie już 800 tysięcy. Czy to jest mało, skoro mówimy o ludziach żyjących niejako w równoległej rzeczywistości?

Pod względem rozpiętości dochodów Polska sytuuje się w unijnej średniej.

Indeks Giniego wg badań NBP dla dochodów wynosi około 0,38, ale dla majątków to już prawie 0,6. Dość dużo jak na kraj, który do 1989 roku praktycznie nie pozwalał na gromadzenie wielkich majątków. Oczywiście nie jesteśmy Rosją – ale w badaniach porównawczych zawsze znajdzie się jakiś gorszy kraj…

Czy chodzi ci o to, żeby te ich majątki jakoś opodatkować? To zmieniłoby jakościowo stan finansów państwa?

Chodzi o coś innego. Samo wypowiedzenie tej różnicy byłoby oczyszczające dla klasy średniej, która zazwyczaj myśli, że świat, w którym żyje, jest właściwie tym samym światem, co świat milionerów, tylko na trochę niższym poziomie, tzn. że różnica jest ilościowa, gdy naprawdę ona jest jakościowa.

Dlaczego? Może po prostu tamci drudzy mają większe domy i lepsze samochody? W którym miejscu ilość przechodzi w jakość?

Różnicę jakościową widać np. w strategiach edukacyjnych. Klasa wyższa wysyła dzieci na studia za granicę. Średnia nieraz też, ale na dużo gorsze studia, poza tym często wiąże się to z emigracją i koniecznością zarabiania na siebie. Prywatne szkoły średnie dla klasy wyższej kosztują w Warszawie nawet 100 tysięcy za rok. Klasa średnia nie ma takiego startu.

Rozumiem, że to inna liga. Ale co właściwie zmieni, jak to sobie nazwiemy?

Jak się o tym przekonująco opowie, zniszczone zostanie przekonanie klasy średniej, że świat należy do niej. Pokazanie jej, że nie jest panią świata, będzie uzdrawiające i jakoś terapeutyczne, bo konfrontowanie się z tymi różnicami bez przyznawania, że istnieją – to jeden z głównych powodów frustracji.

Myślisz, że widzowie TVN naprawdę nie wiedzą, że dzieci Kulczyka są z innego świata niż ich dzieci?

Jak już mówiłem, nie mówimy o oligarchii czy quasi-oligarchii, a więc kilkudziesięciu rodzinach w Polsce, lecz o tych 2 procentach. Jest nawet taki epitet, że coś jest „tefałenowe”, czyli ładne, eleganckie i jednocześnie popularne – i to dobrze oddaje formę kulturową, która polega na maskowaniu różnic. Na pokazywaniu, że klasa wyższa ma to samo, co my, tylko trochę lepsze czy droższe, że ma te same problemy i to samo życie.

Mówisz, że dopiero trzeba to wypowiedzieć, wyartykułować. Ale klasa średnia już chyba czuje, że coś jest nie tak?

Jej frustracja bierze się z rozpoznania, że została skazana na ten porządek, na te instytucje, na ten sposób życia, w którym tkwi: musi „wziąć kredyt i poszukać lepszej pracy”. Ten kierat odsuwa ją od wszelkich projektów zmiany społecznej, które mogłyby jej samej ulżyć, np. gdyby były to projekty związane np. z udostępnieniem instytucji opieki wysokiej jakości, edukacji na dobrym poziomie finansowanej z podatków czy dostępnymi mieszkaniami.

A może to nie tylko ten kierat, ale też fakt, że klasa średnia ma wciąż dość wygodne kanały wyjścia z frustracji: mieszkanie na kredyt dla dużej części jednak wciąż jest dostępne, szkoła prywatna może kosztować 2 tysiące, a nie 10 tys. złotych miesięcznie, firma dopłaci im do abonamentu Lux-medu plus zafunduje karnet na siłownię… Są furtki, które pozwalają przechować iluzję, że jesteśmy w tym lepszym świecie. Nawet jeśli wiążą się z jakimś wysiłkiem, z koniecznością „spinania się”…

Nie twierdzę, że jakaś partia lewicowa może dziś reprezentować całą klasę średnią, ale może reprezentować tych, którym te furtki się skończyły, albo tych sfrustrowanym przeciskaniem się przez nie. Efekt terapeutyczny związany z „ujawnieniem” klasy wyższej przeciąłby też więź między klasą średnią a partiami prawicowymi. Wielu „średniaków” głosuje na nie właśnie dlatego, że obiecują „rozliczenie elit”, które nie są prawdziwymi elitami, są uzurpatorami czy układem…

Ale w Polsce atak na klasę wyższą to nie jest atak ani na dzieci Kulczyka, ani na celebrytów – wszyscy jadą po Marku Belce za te nieszczęsne ośmiorniczki…

Bo w Polsce albo się mówi, że klasy wyższej w ogóle nie ma, że to taka „lepsza średnia”, albo że się puści łże-elity w skarpetkach. Nie twierdzę przy tym, że „klasę wyższą trzeba zlikwidować jako klasę”, ale trzeba symbolicznie uznać jej istnienie. Bo ona istnieje w każdym społeczeństwie, istniała też w PRL, choć wiązała się częściej z władzą polityczną i kapitałem kulturowym niż ekonomicznym, no i była zasadniczo mniejsza.

http://krytykapolityczna.pl/kraj/skladanie-panstwa-z-kupy-kamieni/embed/#?secret=fvj9gGRnhB

Skoro klasa wyższa była i w PRL, i w III RP – to, co właściwie można o niej powiedzieć? Czy ma jakieś cechy wspólne, które odpowiadałyby cechom etosu np. klasy ludowej, o których mówiliśmy?

Pewne elementy etosu klasy wyższej są wręcz podobne do etosu ludowej, np. bezinteresowność w relacjach z innymi ludźmi. Do tego dochodzi jeszcze swoboda, na zasadzie „żyję, jak chcę”.

Rozumiem, „dżentelmeni o pieniądzach nie rozmawiają”. Ale to chyba dlatego, że je po prostu posiadają. Krótko mówiąc: mogą sobie na tę bezinteresowność pozwolić.

To, co mówisz, zakłada rodzaj demaskacji: macie pieniądze, to łatwo wam mówić, że są nieważne. Ale to tylko część prawdy, bo ideał bezinteresowności może też wypływać z kapitału kulturowego, który jest istotnym składnikiem wyróżniającym klasę wyższą, a zwłaszcza jej zdominowany segment, czyli np. intelektualistów. Tak czy inaczej, dla lewicy stawką jest nie tyle wyzyskanie jakichś cech klasy wyższej dla siebie, ale pokazanie, że w ogóle istnieje klasa wyższa, aby zdenaturalizować styl życia klasy średniej i przekonać ludzi, że możliwa jest taka zmiana społeczna, która odciąży klasę średnią.

A na czym polega ta denaturalizacja?

Chodzi o zakwestionowanie tej wyobrażonej normy, której klasa średnia ma dziś sprostać: że standardem jest prywatna klinika, że prywatna szkoła, a potem wysłanie dziecka gdzieś na zagraniczny uniwersytet to najlepsza ścieżka wychowania, że trzeba wyjechać na wakacje dwa, a najlepiej trzy razy w roku… Ta norma niesłychanie ludzi obciąża i dlatego partia, która pokazałaby, że życie nie musi być podporządkowane ideałom i wzorcom klasy wyższej sprzedawanym jako oferta dla wszystkich aspirujących, że można być klasą średnią i być dumnym z tej „średniości” – może przynieść prawdziwą zmianę.

Tylko, czy już prawica nie odwołuje się do dumy z bycia takimi, jakimi jesteśmy? PiS też mówi: dość z narzucaniem Polakom wzorców, do których mają aspirować…

Ale prawica chroni poczucie klasy średniej, że jest jedyną klasą społeczną. Uderzając w elity, obiecuje sfrustrowanej klasie średniej, że te stare elity przepędzi – i że wtedy już będzie normalnie, bo nikt nie będzie na nas pasożytował. A nowe elity dobierze się właśnie z członków klasy średniej.

Czyli pogonimy te konkretne pseudoelity z TVN, ale zachowamy układ, w którym ci na górze – tym razem bliżsi nam estetycznie – to takie trochę lepsze wersje nas?

W zasadzie tak. Patrząc „w górę” nie zapominajmy jednak, że denaturalizacja klasy średniej oznacza coś jeszcze: zwrócenie uwagi, że klasa ludowa też istnieje i że to nie są ludzie, którzy „nie pasują”, albo wprost są karykaturą norm klasy średniej, bo nie mają zdolności kredytowej, nie byli w stanie skończyć studiów i muszą pracować fizycznie, bo nie znaleźli sobie porządnej umysłowej pracy. Chodzi o przyznanie, że są też ludzie, którzy się od nas różnią, inaczej od nas żyją, ale nie musimy na nich patrzeć z góry i traktować jak zdegenerowaną formę człowieczeństwa.

Jak rozumiem, dziś klasa średnia zaprzecza, że góra w ogóle istnieje jako coś odrębnego i naśmiewa się z dołu, który wydaje się jej karykaturą?

Tak. Dlatego sukces osiągnie ten polityk lewicowy, który pokaże, że klasa średnia istnieje jako coś osobnego na tle innych klas i że możliwe są nowe, odważne sojusze między klasą średnią a ludową. Do tego potrzeba jednak swoistej reformy kulturowej społeczeństwa, bo taki sojusz musiałby łączyć ludzi przekonanych, że istnienie jakichś „innych” nie jest zagrożeniem dla ich własnej tożsamości.

http://krytykapolityczna.pl/kraj/gdula-kto-nas-straszy-czarnym-ludem/embed/#?secret=LWEwsM0BMb

Mówiliśmy o relacjach klasy średniej z górą i dołem – a co ją samą właściwie charakteryzuje?

Kluczowe dla niej jest nastawienie na porządek, tzn. przekonanie, że świat musi być stosownie ułożony, że pewne rzeczy muszą być rozdzielone, a inne trzeba kontrolować. Może się to artykułować – jak w każdej klasie społecznej – na różne sposoby, progresywne i niekoniecznie takie. Wyrazem zamiłowania do porządku może być więc domaganie się od państwa porządnych usług socjalnych, a może też domaganie się usuwania brudnych ludzi z autobusu czy bezdomnych z widoku „porządnych obywateli”.

Czyli „porządek musi być”?

Musi być, ale nie wystarczy. Druga ważna rzecz to aspiracje – duży nacisk klasa średnia kładzie na samorozwój. Związany z tym jest nacisk na konkurencyjność, tzn. na bycie lepszym, potwierdzanie swojej wartości przez własne osiągnięcia. Ciekawie wypada na tym tle stosunek do dziedziczenia różnych cech przez dzieci – klasa wyższa i niższa dość zgodnie mówią, że to bardzo ważne, za to klasa średnia temu zaprzecza, bo elementem etosu klasy średniej są właśnie własne zasługi i osiągnięcia.

To wszystko powinno naturalnie kierować klasę średnią w kierunku liberalnym?

Niekoniecznie, bo do aspiracji i nastawienia na osiągnięcia można odwoływać się również w lewicowy sposób – obiecując inwestycje w publiczne mechanizmy odciążające klasę średnią, przede wszystkim instytucje opiekuńcze i edukacyjne, ale także w te będące miejscem pracy polskiej klasy średniej, a więc związane z administracją, usługami społecznymi czy służbą zdrowia.

A co z konkurencją? Czy klasa średnia chce się mierzyć ze sobą we własnym gronie, a od klasy ludowej odcina się symbolicznie?

Rzeczywiście trochę tak jest, co widać np. w edukacji, gdzie te napięcia rozgrywają się bardzo ostro. Tam, gdzie klasy średniej nie stać na to, by posłać dzieci do prywatnej szkoły, mamy domaganie się dzielenia klas na dzieci „mniej i bardziej zdolne”, ale też opór przed puszczaniem disco polo na imprezach dla dzieci. Stosunek do klasy ludowej rozgrywa się także przez stosunek do państwa – dobrym tego miernikiem jest krytykowany przez część klasy średniej program Rodzina 500+, ale też np. progresja podatkowa.

Rozumiem w takim razie, że skoro „klasy mają znaczenie”, to można określić, do których klas i ich etosów odwołują się najważniejsze partie w Polsce? Nawet jeśli praktycznie nie ma u nas, może poza PSL i to raczej tym dawnym, partii klasowych?

Żeby wiedzieć to na pewno, trzeba by zrobić szczegółowe badania elektoratu, ale w oparciu o statystyki ogólne i to, jak partie konstruują swój przekaz, możemy powiedzieć całkiem sporo. Ewidentnie zatem Platforma Obywatelska i Nowoczesna odwołują się do tego bloku klasy wyższej i średniej, o którym mówiliśmy, oraz do wartości, które są dla klasy średniej ważne: osiągnięć, konkurencji i samorealizacji, ale też do porządku i reguł, najczęściej rozumianych jako reguły rynkowe. Mówią, że dobry świat to taki, gdzie wszyscy konkurują według tych samych reguł, a zarazem podtrzymują iluzję, że nie ma klasy wyższej, bo tak naprawdę to wszyscy jesteśmy klasą średnią, a jej etos jest powszechnie obowiązujący.

Czyli mówią do klasy średniej, ale tak jakby do wszystkich Polaków?

Polaków, którzy są przede wszystkim jednostkami, uczą się, by zdobyć dobry dyplom, a potem sprzedać go na rynku pracy i robić karierę – to ma być norma i coś oczywistego.

Po wpadce Komorowskiego wiemy, że już nie wszyscy to kupują, ale przez osiem lat ten przekaz wystarczał do utrzymania władzy. Dlaczego przestał?

W znacznej mierze wystarczał, pytanie brzmi tylko, do jakiego stopnia dynamika polityczna jest efektem właśnie napięć klasowych czy habitusów. Przecież polityka, jak sztuka czy nauka ma swoją własną dynamikę jako pole: niezmiernie istotnym czynnikiem był przecież Donald Tusk. Jako lider był w stanie cementować sojusz klasy wyższej ze średnią, ale też wykonywał gesty w stronę tych „jeszcze zwyklejszych” Polaków, czyli klasy ludowej.

Jakie na przykład?

Przekaz był taki, że rząd inwestuje w infrastrukturę, że kraj się dzięki temu rozwija i że wszyscy mogą z tego korzystać, np., z autostrad, które przez jakiś czas pozostają bezpłatne. Tego typu gesty mogły przyciągać część wyborców z klasy ludowej, a poza tym premier odwoływał się do języka bliskiego klasie ludowej mówiąc: żadnych trudnych reform.

Bo klasa ludowa wie, że od reform zazwyczaj ona dostanie po dupie?

Tak, że reforma znaczy „będzie gorzej”. Tusk na to mówił: nie, żadnych bolesnych reform. A jak ktoś ma wizje, to niech idzie do lekarza. Oczywiście chodziło mu nie tylko o wizje neoliberalne, ale także te dotyczące choćby śmielszych reform obyczajowych.

Klasa średnia długo głosowała na PO, ale jej część zwróciła się z czasem ku „dobrej zmianie”. Co PiS ma różnym klasom do zaoferowania?

PiS stara się obsługiwać tę bardziej sfrustrowaną część klasy średniej, sfrustrowaną z różnych powodów: zablokowanych kanałów awansu, niskich zarobków, presji na emigrację, ale też poczucia, że ktoś inny się „panoszy” – bo np. ich własne idee czy sposób życia, często związany z niższym kapitałem kulturowym, są niedowartościowane. PiS przekonuje też niższe segmenty klasy średniej oraz klasę ludową mówiąc o bezpieczeństwie, o silnym państwie, które dba o swoich obywateli. To właśnie jest język, który bardzo przekonuje klasę ludową, która najbardziej entuzjastycznie ze wszystkich – z pewnymi wyjątkami, o czym jeszcze powiemy – wypowiada się o państwie i zakresie jego interwencji.

Ale to by sugerowało granie na sojusz klasy średniej z ludową, a wcześniej mówiłeś, że prawica podtrzymuje w nowej otoczce starą opowieść, że klasa wyższa tak naprawdę nie istnieje, wystarczy pogonić lewacko-liberalne elity…

W przypadku PiS mam wrażenie, że partia ta pozwala klasie średniej wierzyć, że dzięki „dobrej zmianie” to oni będą wreszcie „ci normalni”. Teraz są trochę na marginesie, przyblokowani, mają mniejsze szanse, a tu wreszcie coś się odblokuje – jak zlikwiduje się stare układy blokujące kanały awansu… To specyficzny język polskiej prawicy, choć na lewicy myśli się nieraz, że to niemal lewicowy język krytyczny.

A nie jest? Mówienie o barierach awansu mieści się chyba w lewicowej wizji świata?

Może tak być, choć język „awansu” to raczej język merytokracji, otwarcia struktury społecznej, a więc w pewnym sensie język liberalny. To paradoks, że posługuje się nim akurat prawica, by krytykować liberałów – ci u nas nie mówią o zamkniętych kanałach awansu, bo przecież głoszą, że wszystko działa, i przymykają oko na realnie istniejące bariery. PiS obsługuje w ten sposób frustrację klasy średniej i stara się ja włączyć do dominującego układu hegemonicznego, ale to nie jest żadna innowacja kulturowa, tzn. nie zmienia głęboko Polski, jeśli chodzi o wprowadzenie nowych form kulturowych…

Jak to? A polityka historyczna, narracje tożsamościowe, programy szkolne? To nie jest budowanie nowej kultury?

Przy mniejszym kapitale kulturowym segmentu klasy średniej użycie symboliki narodowej ma budować jej poczucie godności i prawomocności, że oto „jesteśmy tu, gdzie nasze miejsce”. Taka forma kulturowa umożliwia uczestnictwo i wypchnięcie z symbolicznego centrum tych bardziej „zmodernizowanych” klas średnich, pokazanie im, że „my też się liczymy”. Jednocześnie pozwala zbudować sojusz z klasą ludową, bo ona też ceni najbardziej stereotypowe formy kultury narodowej: jak pójdziemy do siedziby Ochotniczej Straży Pożarnej, to tam będzie wisieć np. Bitwa pod Grunwaldem.

Bo to Matejko z Sienkiewiczem unarodowili Polaków?

Chodzi o zrozumiałe dla wszystkich kody: Sienkiewicz, Grunwald, II wojna światowa, heroizm żołnierzy… Powtórzę, to pozwala zbudować sojusz, ale jednocześnie zamiast mówić o różnicy między klasą średnią a ludową, mówi się ludziom, że przecież „wszyscy jesteśmy Polakami”. Tyle że to przykrycie problemu, a nie jego rozwiązanie. Wiem, że anegdota niczego nie dowodzi, ale przytoczę przykład z życia: jedna z moich sąsiadek była niedawno zła na robotników, którzy parkowali pod jej oknem i kurzyli – domagała się, żeby wyjechali z podwórka i nosili gruz kilkaset metrów…

Aha i czego to dowodzi?

Ona głosuje na PiS. I mówi wprost: jak przyjechali spoza Warszawy, to niech parkują na ulicy, a nie na podwórku…

Ale o czym to ma świadczyć? Że nie tylko liberalne lemingi gardzą ludem?

Że można głosować na PiS i mieć niechęć do zwykłych ludzi. Chodzi o to, że klasowe napięcia wciąż istnieją i są tylko przykrywane przez dyskurs narodowy PiS, ale pozostają nieuleczone. Nie ma tam języka do opowiedzenia o różnicach, które nas dzielą i o tym, jak ułożyć stosunki tak, by łatwiej nam było ze sobą żyć.

Poza językiem u PiS jest jeszcze dużo namacalnego konkretu. Jak ma się program Rodzina 500 plus do polskich podziałów klasowych? To dość wyraźny transfer pieniężny „w dół”…

500 plus częściowo zwiększa napięcia klasowe, te pomiędzy klasą średnią a ludową. Polacy dość powszechnie ten program akceptują, ale widać, że część klasy średniej jest nim zirytowana, bo daje się ludziom coś „za darmo”, bo nie trzeba się dodatkowo starać, wykazywać, dostaje się pieniądze (nasze!) za samo posiadanie dzieci. Dla części klasy średniej to trudne do przełknięcia i stąd biorą się dyskusje o patologiach, że ludzie przepijają, kobiety przestają pracować…

http://krytykapolityczna.pl/kraj/gromada-500-plus-ocena/embed/#?secret=FmMKefnpXW

Ale to się zdarza chyba głównie stronie „liberalnej”?

Na pewno tam jest większy krytycyzm, a po stronie PiS jest mniejszy – ale przede wszystkim dlatego, że w perspektywie PiS-owców to „nasi” to wprowadzili. Gdyby coś podobnego wprowadziła PO, to wielu PiS-owskich wyborców byłoby równie krytycznych: że to populizm, rozdawnictwo, kupowanie wyborców…

To powiedzmy jeszcze o Nowoczesnej. Jakich wyborców ta partia kupuje? Wielkomiejską klasę średnią?

A czy mamy jeszcze o czym mówić? Mam wrażenie, że na tę partię minęła już koniunktura, powstała ze względu na słabość liderów PO i degenerację tej partii. Trzeba było poszukać czegoś nowego, nowego otwarcia, a i zagrożenie PiS-em nie było aż tak realne, bo przecież PiS prezentował się jeszcze w wyborach jako Platforma-bis. Był też moment ogólnego zniechęcenia do starych elit i podziału PiS-PO, poszukiwano nowych form politycznego wyrazu dla pewnych sentymentów, odczuć, interesów, których PO nie mogła zaspokoić. Wyborcy Nowoczesnej to ci, którzy z jednej strony najbardziej chyba skorzystali z modernizacji Polski ostatnich lat, a jednocześnie odczuwali pewien wstyd z powodu stanu Platformy. Ich aspiracje były dużo większe niż to, co może dać PO, mieli poczucie, że „stać nas na więcej”… Wiemy dziś zresztą, że część z nich zastanawiała się, czy głosować na Razem, czy właśnie na Nowoczesną…

No to teraz muszę zapytać o lewicę. Do kogo może się zwrócić? Do jakiej klasy, jakich segmentów klas? I czy powinna się przywiązywać do idei, że klasa ludowa to „wyklęty lud ziemi”, naturalny elektorat lewicy, który należy za wszelką cenę reprezentować? Rytualne są już stwierdzenia, że naturalny elektorat lewicy odebrało PiS…

Żadna klasa nie jest lewicowa z natury, to coś, co definiuje się w procesie politycznym. Ale nie jest też tak, że to tylko kwestia sentymentów czy nostalgii. To też pytanie o to, na ile politykę traktujemy jako proces, w którym następuje wzrost sprawczości ludzi, ich upodmiotowienie. Polityka to nie tylko zdobywanie władzy i wprowadzanie odpowiednich rozwiązań, ale też jeden z obszarów, gdzie definiuje się to, czym w ogóle jest życie społeczne. W tym samym co najmniej stopniu, co gra o władzę, jest to rzeczywistość kulturowa: to dziś jeden z niewielu obszarów, które wciąż są wspólne, które odwołują się do dużej publiczności. Można wręcz postawić tezę, że to ostatnia sfera, która nas łączy.

No nie wiem, jednak wciąż mówimy po polsku… A polityka raczej w potocznym oglądzie nas dzieli, niż łączy.

Tak, ale nie ma już ani jednej kultury masowej, która rozpadła się na małe nisze, ani jednej sfery publicznej, które przez dekady spajały wspólnoty narodowe. Krótko mówiąc: nie ma dziennika telewizyjnego, ani nie ma festiwalu w Opolu jako wydarzenia pokazującego, co wciąż wszyscy lubimy, albo nowego moglibyśmy polubić. Tego już nie ma, zostaje nam tylko polityka jako ta ostatnia przestrzeń wspólna, nawet jeśli w jej ramach toczy się ostry spór. Dlatego właśnie pominięcie klasy ludowej byłoby nie tylko błędem politycznym, ale też oznaczałoby, że nie bierzemy polityki na poważnie, tzn. jako tego procesu, przez który można ludzi upodmiotowić.

Rozumiem to tak, że należy dążyć do włączenia klasy ludowej w proces polityczny, bo to jedyny proces, gdzie może być aktywna w ramach całej wspólnoty, a nie tylko w swojej niszy. Ale może zrobił to już PiS?

Świetne pytanie, bo dotyczy tego, do czego i komu właściwie potrzebna jest dzisiaj lewica. Czy rzeczywiście PiS reprezentuje klasę ludową? Być może, w sensie interesu redystrybucyjnego, tak: obniżył wiek emerytalny, dał 500 plus, wprowadził minimalną stawkę godzinową i podwyższył płacę minimalną… W tym sensie dobrze reprezentuje klasę ludową. Ale czy zapewnia jej takie formy kulturowe, przez które ona może partycypować w życiu publicznym?

Jak to? Przecież Jacek Kurski zaśpiewał z Zenkiem Martyniukiem.

No tak, ale czy Zenek Martyniuk to ktoś, kto tworzy innowacyjną kulturę ludową?

http://krytykapolityczna.pl/felietony/agata-bielik-robson/w-polsce-bez-zmian-ekipa-z-warszawy-czesc-2/embed/#?secret=sNrKgTLZXl

Innowacyjna to nie wiem, ale ludowa to chyba jest…

To jest dość dyskusyjne, bo Martyniuka, jak donoszą moi informatorzy z życia korporacji, słucha część ludzi w Mordorze. Ale nawet jeśli przyjmiemy, że Zenek jest w jakiejś części ludowy to czy jego aktywność sprawia, że Mam na myśli, czy jest to coś nowego, co sprawia, że klasa ludowa maiałaby poczucie odrębności i godności, którego może użyć w walkach o swoje interesy?. Dyskurs narodowy przykrywa różnice klasowe i w ten sposób je podtrzymuje. Polityka PiS zmniejsza napięcia związane z ekonomią, to na pewno, ale symbolicznie nic nie zmienia…

Zaraz, mamy więc napięcia ekonomiczne zmniejszone przez politykę redystrybucyjną i jeszcze przykryte przez dyskurs narodowy. No to da się żyć. Nie plują ci „estetycznie” w twarz, a do tego czynią kapitalizm bardziej znośnym. To mało? Co więcej można zaoferować?

Jeśli chodzi o ekonomię, to z jednej strony polityka PiS jakoś tych ludzi odciąża, zmniejsza ich zależność od rynku pracy, itp. ale z drugiej strony – takie mam wrażenie – nie wciąga ich, nie mobilizuje do tego, by tworzyć nowe typy aktywności ekonomicznej. I tu jest właśnie miejsce dla lewicy, która nie może już posługiwać się tą prostą opowieścią, że oto neokonserwatyści uwiedli klasy ludowe obietnicami redystrybucji, a tak naprawdę realizują neoliberalną politykę.

Bo tak po prostu nie jest, PiS zachowuje się u władzy inaczej niż dekadę temu, gdy znosił trzecią stawkę PIT dla najzamożniejszych.

I dlatego właśnie uważam, że gdy chodzi o życie gospodarcze, to różnica między lewicą i PiS mogłaby polegać na tym, że my szukamy sposobu, by ludzi nie tylko zabezpieczyć materialnie, ale też zaktywizować.

A tak konkretniej?

Sprawić, żeby częściej zakładali związki zawodowe, ale też stwarzać ułatwienia, które pozwalają przetworzyć ich aktywność ekonomiczną z małą wartością dodaną na taką, która miałaby większą wartość dodaną. Krócej mówiąc, chodzi o pytanie: czy robotnicy mogą być kimś więcej niż tylko wykonawcami? Myślę o rozwiązaniach instytucjonalnych w rodzaju zakładania spółdzielni, być może też o dołożeniu do tego kapitału kulturowego przez budowanie instytucji z przedstawicielami innych klas. Luc Boltanski mówi, że dziś ekonomia w Europie to ekonomia wzbogacania; dołożenie narodu do robotnika tego wzbogacenia nie daje, ale już założenie takiej np. spółdzielni mleczarskiej z dobrym logo i pomysłem na sprzedaż produktu, czy pomysły na połączenie budowania i zamieszkiwaniasprzyjanie budownictwu wytwarzającemu nowe formy sąsiedztwa i współdziałania to już tak? Hasłowo chodziłoby o to, żeby ludzie uczestniczyli aktywnie w życiu ekonomicznym i mieli większą sprawczość, a nie tylko byli lepiej zabezpieczeni. I żeby to się nie ograniczało do apelu o zakładanie start-upów przez młodych ludzi

OK, ustaliliśmy, że PiS nie dał klasie ludowej wszystkiego. Wiemy też, że sama klasa ludowa nie wystarczy lewicy, żeby liczyć się w grze. Powiedzmy zatem, z jakich klas można złożyć do kupy elektorat, pi razy oko progresywny…

Szansą dla lewicy jest oczywiście powiązanie kilku segmentów kilku różnych klas. Po pierwsze, chodzi o część zdominowanego sektora klasy wyższej, tzn. naukowców, artystów, ludzi kultury – dla nich olbrzymie znaczenie ma państwo jako źródło zasobów umożliwiające ich działalność. Nie ma czegoś takiego jak „rynkowe szanse” dla nauki – bo firmy w Polsce są na tyle małe, słabe i niezainteresowane badaniami i rozwojem, że nie będą w naukę inwestować wystarczających środków. Dlatego dla tej grupy publiczne instytucje to konieczność, podobnie jak w świecie sztuki, nawet jeśli część naukowców czy artystów nie podziela tego poglądu. W tej kategorii mieści się też część ludzi NGO i wykształconego prekariatu.

Trochę mało, pewnie dużą część z nich zmieścimy w naszej bańce na Facebooku.

Dalej jest klasa średnia sektora publicznego, zwłaszcza ta jej część, która ma wyższy kapitał kulturowy – od nauczycieli przez służbę zdrowia po instytucje polityki społecznej i administrację centralną i samorządową. Tę grupę można przekonać argumentem z interesu, bo pracuje w instytucjach i usługach publicznych, a do tego z nich korzysta – więc wysoka jakość instytucji państwa może być dla nich postulatem przekonującym.

A kto z klasy ludowej?

To przede wszystkim robotnicy pracujący w stabilniejszych warunkach. Bo niestety ci, którzy pozostają w prekarnych stosunkach pracy, to często robotnicy młodzi, którzy bardzo chcieliby się wyrwać z klasy ludowej. Pamiętajmy, że cała klasa pracowników fizycznych się kurczy, jest pod stałą presją. Ludzie ewentualnie zostają na stanowiskach w pracy fizycznej, a nie je sobie wybierają. I o ile 100 lat temu wybór, by być górnikiem czy robotnikiem fabrycznym, to był wybór awansu, godniejszego i lepszego życia niż na wsi, o tyle dzisiaj to nie wybór, tylko los, branie tego, co zostało. Praca robotnicza – z wyjątkiem niektórych kategorii wykwalifikowanych – jest i gorzej opłacana, i ma mniejszy prestiż. Młodzi mężczyźni wykonujący pracę fizyczną są mniej atrakcyjni dla kobiet jako partnerzy. To olbrzymi problem, który wychodzi w badaniach biograficznych: większość tych młodych mężczyzn nie ma partnerek.

Właśnie ze względu na niski prestiż? Brak stabilności?

Także dlatego, że kobietom łatwiej uciec do klasy średniej. To kiedyś działo się głównie na wsi, skąd wyjeżdżało więcej kobiet, a dziś dotyczy miast. Z jednej strony to ma związek z patriarchatem, bo na mezalianse jest większe przyzwolenie społeczne w sytuacji, gdy to kobieta ma niższy kapitał kulturowy i materialny, ale z drugiej strony kobiety nie są bynajmniej „podwójnie zdominowane”, tzn. jako kobiety i jako robotnice. W tej konkretnej sytuacji historycznej łatwiej im uciec ze swej klasy, łatwiej im się przesunąć do usług, tzn. zostać sprzedawczynią w Rossmannie czy kosmetyczką.

Rozumiem, że akurat ich strategie aspiracji dają się pogodzić np. z postulatami lewicy – dobrą infrastrukturą opiekuńczą, powszechnym dostępem do usług publicznych, na które prywatnie nie byłoby ich stać? A co z facetami?

Jak się patrzy na badania, to kategorią najbliższą pewnym lewicowym postulatom są ci robotnicy, którzy mają pracę na stałe i do tego pracę w zespołach, gdzie jest uchowało się jakieś zbiorowe środowisko pracy. Tam, gdzie jest praca sprekaryzowana dominują Kukizowcy…

Nie nasz elektorat?

Zdecydowanie nie. Lewica, którą nieco złośliwie nazywamy „prawdziwą” nie chce tego wziąć pod uwagę, raczej ekscytuje się, że jest gdzieś potencjał gniewu klasowego, który trzeba wykorzystać. Tyle że to jest gniew, że się nie udało awansować, że się nie udało skończyć studiów… Ja ich wolę nazywać „wściekłymi”, bo nienawidzą wszystkich, z kolegami z pracy włącznie, ale też słabszych, tych na dole, tych, którzy są wyżej, księży, biznesmenów… To jest wyborca Kukiza, to był kiedyś też Palikot, a często też Korwin. Jak im w sondażach rosło, to był właśnie elektorat „wściekłych”…

A czemu tego „gniewu klasowego” nie może spożytkować lewica?

Bo oni nie tylko nienawidzą, ale też z nikim nie czują się solidarni. Argumenty solidarnościowe, wspólnotowe, związane z jakością państwa są dla nich jakimś absurdem. Inaczej ci, którzy względnie stabilnie pracują i nie są jednocześnie owładnięci aspiracjami, by wyrwać się ze swego miejsca. Oni reprezentują pewną kontynuację starego etosu klasy ludowej, tzn. „żyjemy, jak żyjemy, i to jest wartościowe, godne życie”, a jednocześnie uważają, że państwo jest ważne po to, by zabezpieczyć dostępne przedszkole, szkołę, ogólnie przyzwoity poziom życia. Kiedy z kolei myślą o ludziach na dole, to mówią raczej, że to ci, którym trzeba pomóc, a nie nimi pogardzać czy z nich się naśmiewać – bo to ludzie, którzy „mają ciężej ode mnie”, więc trzeba wyciągnąć do nich rękę. To jest ten segment klasy ludowej, który może być bliski lewicy ze względu na interesy, ale też ze względu na postawy etyczne.

Czy lewica w Polsce rozumie kwestie klasowe? Rozumie, w sensie, prowadzi klasową analizę i wyciąga z niej polityczne wnioski?

Jest taka książka Didiera Eribona Wracając do Reims. On się wywodzi z klasy robotniczej, z której awansował na najwyższe piętra hierarchii akademickiej we Francji, a w jego opowieści mieszają się historia robotnicza z historią osoby homoseksualnej, bo te dwie tożsamości są dla niego kluczowe. W pewnym momencie on mówi tak: kochałem klasę robotniczą, ale kochałem tę, którą znałem z książek. A dlaczego? Bo pozwalała mi zapomnieć o tej strasznej klasie robotniczej, która była moją rodziną, o tych koszmarnych obiadkach, durnych przechwałkach przy stole o tym, co kto nowego sobie kupił, o głupich dowcipach, płaskości kulturowej… Kochałem tę z tekstów Marksa i Trockiego, nienawidziłem tej rzeczywistej, z którą musiałem żyć.

To brzmi jak karykatura prawicowych wyobrażeń o intelektualistach, co to robotnika na oczy nie widzieli, ale za to dużo o nim czytali.

Ale to prawda, że dyskurs o klasach uruchamia się głównie przez znajomość pewnych tekstów, a nie na podstawie własnych doświadczeń – nawet osoby same wywodzące się z klasy robotniczej, które są akademikami, nie wiedzą zbyt wiele o jej przemianach. Bo i de facto mało jest badań o klasach, a wiele badań społecznych jest na klasy ślepych. Ja sam od dziesięciu lat, kiedy badam klasy, staram się być wierny marksowskim wskazówkom, tzn. że istotne jest to, jaki mamy w danym momencie podział klasowy, ale nie po to, żeby legitymizować swoją perspektywę polityczną, lecz żeby szukać siły, która może jakiś projekt zrealizować. Bo jeśli polityka nie odnosi się do realnych struktur społecznych, to staje się działalnością wyłącznie literacką czy poetycką, jaką znamy choćby z tekstów Roberta Krasowskiego.

http://krytykapolityczna.pl/kultura/czytaj-dalej/gdula-o-krasowskim-spektakularna-porazka/embed/#?secret=Kvq1TUAIMh

Mówisz o sobie i o postulatach. A co z realem? Jak klasy widzi lewica polityczna w Polsce?

Mam wrażenie, że do pojęcia klasy lewica odwołuje się głównie jako do narzędzia, które ma poprawić jej samopoczucie w momencie beznadziei i przypominać jej dni chwały – bo jak mówiliśmy o klasach, to byliśmy potężni i wielcy… Zarazem ignoruje realne przemiany klasowe. To jakoś niesamowite, że lewica w Polsce nie odwołuje się do klasy średniej, że nie chce dokonać nad nią refleksji… Jest coś archaicznego w jej myśleniu, co sprawia, że ona wypada z głównego nurtu.

Czyli klasy są tu obecne, ale jako zawołanie bojowe nostalgików?

Dyskurs o klasach pozwala nam się cieszyć wizją potęgi możliwej do uzyskania, jeśli tylko zastosujemy odpowiedni język. Ale przecież używamy go od jakichś piętnastu lat! Lewica musi zawrócić z polityki trzeciej drogi, wrócić do ideałów, które wiążą się z interesem, a nie kulturą, do fundamentalnej krytyki kapitalizmu… I nic. Z taką opowieścią udało się coś ugrać tylko w krajach, które przeżywają gwałtowny kryzys gospodarczy. Czyli tak naprawdę w Grecji.

Może jeszcze w Portugalii. Zresztą w Grecji można wygrać wybory, ale też chyba niewiele można zrobić.

Ale jeżeli lewica tylko w warunkach kryzysu jest w stanie wygrać, to znaczy, że w normalnych już nie… I to nie tak, że akurat w Grecji ukazuje się „prawda kapitalizmu”, bo ona rozgrywa się także w Polsce, Niemczech, Francji i te prawdy nie są mniej ważne. Krótko mówiąc: nie jesteśmy w stanie wygrywać wyborów, gdy odwołujemy się do tradycyjnego języka. On rzadko zahacza o to, co dzisiaj jest bardzo ważne, tzn. o wydarzenie…

To znaczy?

Polityka właśnie przez to, że jest ostatnią sferą wspólnotową, coraz mocniej wiąże się z wyborem czy stanowiskiem etycznym, z mobilizacją etyczną i tożsamościową. Język „powrotu do klas” w sensie tradycyjnym jest więc archaiczny, bo co mamy językiem klasowym opowiedzieć np. o kryzysie uchodźczym? „Ten kryzys jest dowodem, że kapitalizm nie działa, że są wielkie nierówności na świecie i że państwa kapitalistycznie prowadzą imperialne wojny”.

Ale to w sumie przecież prawda.

Intelektualnie to prawda, ale jej mielenie przesuwa lewicę do roli komentatora, a nie kogoś, kto się domaga działania. Tymczasem na horyzoncie są ludzie, którym trzeba pomóc, trzeba podjąć konkretne polityczne decyzje i skonfrontować się z tymi, którzy mówią, że uchodźcy to islamscy terroryści.

A do tego co miesiąc mamy jakiś zamach.

A my co na to? Że to dowód na istnienie olbrzymich nierówności i że kapitalizm nie tylko nie działa, ale jeszcze prowokuje przemoc. Czy coś w tym rodzaju.

A jak w takim razie lewica powinna zareagować np. na Kolonię, czyli serię napaści seksualnych na kobiety w noc sylwestrową półtora roku temu? Bo to było chyba najważniejsze „wydarzenie” związane z kryzysem uchodźczym.

Znowu, jedna z lewicowych opowieści to twierdzenie, że ci imigranci i uchodźcy to poszkodowani kapitalizmu, a ich działanie – to też mnie strasznie wkurza w książce Eribona – to wprawdzie zło, ale zło, które wynika ze zdominowania, jest pokłosiem głębszego zła strukturalnego. I jak to głębsze zło zlikwidujemy, to i tamto zniknie… W ten sposób oczywiście stajemy po stronie sprawców, bo ich usprawiedliwiamy i mówimy, że wprawdzie będziemy działać, ale w zupełnie innej sprawie, bo to ona jest ważna, a nie te konkretne ofiary w tym konkretnym momencie. Inna perspektywa, też lewicowa – nie możemy tego ukrywać – głosiła wręcz, że dlaczego oni nie mają prawa do ekspresji swojej seksualności? Przecież nie możemy zamykać się w naszych europejskich kanonach poprawnościowych, narzucanie ich przybyszom to kolonialny pseudouniwersalizm… Poprzez nieskrępowaną ekspresję swych potrzeb seksualnych oni walczą z tą imperialistyczną, arogancką, europejską kulturą. To też jest powodem, dlaczego lewica jest taka słaba. Jak to jest nasz cały etyczny arsenał, to ja dziękuję bardzo.

A jak powinniśmy na takie wydarzenie reagować? Jako lewica?

Najlepszą reakcją na wydarzenia w Kolonii było to, co powiedział Richard Sennett: jak ktoś nie rozumie, że nie wolno molestować kobiet, to idzie do więzienia. Jak ktoś łamie prawo, zostanie ukarany. To jest adekwatna reakcja etyczna – ludzie mają poczucie zagrożenia i mają prawo oczekiwać, że ktoś, kto ich reprezentuje, postawi tamę złu. Oczywiście tu nie chodzi o prosty dyskurs law and order: konserwatystów czy chadeków, bo problemy uchodźców mają szerszy kontekst. I dlatego reakcja etyczna oznacza jednoczesne powiedzenie, że przepędzanie uchodźców z naszych granic, zamiast godnego traktowania i udzielania im schronienia to zło, że potrzebna jest tu troska i opieka, a nie tylko nadzorowanie i karanie.

Rozumiem, że język klasowy jest niewystarczający, ale czy kryzys uchodźczy nie wymaga klasowej analizy, bo np. jednym klasom napływ mas ludzi może zaszkodzić bardziej niż innym? Choćby jako pracownikom?

Interesy są niewystarczające, by stworzyć lewicową odpowiedź na wydarzenie, bo dla niego kluczowy jest właśnie wątek etyczny. On jakoś się łączy z istniejącymi interesami, ale przede wszystkim mobilizuje ludzi do działania. Przy czym klasy mają tu o tyle znaczenie, że pewne sektory klasy ludowej też rozumieją, co to jest zło, co to znaczy być na dnie, być poszkodowanym, cierpieć, żyć w poczuciu braku godności. I można je na rzecz przeciwdziałania złu zmobilizować.

A czy na jakieś wydarzenie udało się ostatnio lewicy dobrze zareagować?

To wręcz banalne, bo takim wydarzeniem mobilizującym etycznie był oczywiście czarny protest. Oto wchodzi na agendę projekt zmiany, który zapowiada jeszcze większe niż dotąd upokorzenie kobiet i zdominowanie przez patriarchalne instytucje. I w czasie protestu mówiło się o projekcie właśnie tak: że jest nieludzki i że prowadzi do większego cierpienia kobiet, że jest wyrazem braku empatii, bo narzuca czarno-biały schemat, oparty na religijnym dogmacie, na złożone sytuacje życiowe człowieka, który musi albo po prostu chce usunąć ciążę.

Mówiono też, żeby PiS z biskupami zostawili dorosłym ludziom decyzje, które do nich należą.

Tak, ale sprzeciw miał przede wszystkim charakter etyki troski – nie tylko krytyki Kościoła, czy krytyki PiS. To właśnie pozwoliło sformować blok i zmobilizować publiczność tak różnorodną klasowo – ja sam, będąc na czarnym proteście w Warszawie widziałem kobiety nie tylko z klasy średniej, ale też z klasy ludowej, które często przyszły tam same, stały i samą swą obecnością wyrażały sprzeciw wobec ustawy Ordo Iuris.

A co lewica w Polsce prześlepiła? Jaką okazję do etycznej mobilizacji?

Do pewnego stopnia stracono wydarzenie, którego wiele osób już nie pamięta, a więc kryzys związany z systemem liczenia głosów w wyborach samorządowych – to zostało przez lewicę wyraźnie przespane. Nie doszło do mobilizacji, która wiązałaby się z pokazaniem niedomagań państwa, a przecież tamta sytuacja wymagała jasnego powiedzenia, że dziadowskie państwo nie może funkcjonować. Podobnym przypadkiem, choć kontrowersyjnym ze względu na ofiary katastrofy, był Smoleńsk. Przecież przeciążenie personelu, brak szkoleń, nadużycia władzy przez ludzi na pokładzie – to wszystko były tematy, które być może należało silniej wyeksponować, zbudować mocną opowieść krytyczną lewicy, na przekór narracjom pt. „państwo zdało egzamin” oraz „teorii zamachu”.

Kryzys związany z systemem liczenia głosów w wyborach samorządowych – to zostało przez lewicę wyraźnie przespane.

Wydarzenia w sensie, o którym mówisz – momenty, kiedy dochodzi do masowej mobilizacji etycznej wokół jakiegoś problemu, gdy trzeba zająć stanowisko, są w zasadzie nieprzewidywalne. Nie zapytam więc, na jakim wydarzeniu musimy w Polsce zbudować potęgę lewicy, ale mogę o to, z jakimi liderami i z jakich aktorów w Polsce można coś na lewicy skleić?

Są dwie opcje. Pierwsza to zjednoczenie, w efekcie którego powstaje jakaś partia złożona z Razem, ludzi Barbary Nowackiej i Roberta Biedronia, być może też z ruchów miejskich i Zielonych. Mamy nową nazwę, ludzie ze stowarzyszeń i partii przechodzą do nowej organizacji, ktoś jest nominowany na lidera – no i ta osoba musi zmierzyć się z problemem wzięcia na siebie roli reprezentanta tych organizacji, jak i szerszej publiczności. Pytanie, czy sobie poradzi.

Nie ma dziś na lewicy żadnego Tuska. Ale może jakiś triumwirat? Ostatnio testuję na wszystkich rozmówcach opcję: Biedroń-Nowacka-Zandberg.

Wydaje mi się to niebezpieczne, bo znowu sugerowałoby wyborcom, że polityka to gra, że znowu się dogadują, jakiś niejasny układ, a kto ma ile wpływu, itd. No chyba, że obroniłaby się narracja „wreszcie się dogadali”, bo rozbicie lewicy to przecież rytualny temat lewicowych debat od dekady. Patrząc jednak na losy partii, które miały trójgłowe przywództwo, sądzę, że tak czy inaczej ktoś się wybije na czoło. Ale żeby to zjednoczenie sobie opowiedzieć, zbudować wspólnotę programową – musiałoby to być zbudowane bardzo zręcznie i przekonująco – a przede wszystkim cała trójka musiałaby w to wierzyć jednocześnie.

Ale i tak rządziłby jeden?

Dziś lider to ekwiwalent programu. Dzięki niemu pokazujemy, że w partii jest coś twardego, bo to ktoś, kto ma poglądy i się nie ugnie; może zawrzeć kompromis, ale tylko po to, by zrealizować najtwardsze postulaty. Łatwiej to uzyskać z jednym liderem i w związku z tym na lewicy rozegra się pewnie walka o to, kto lepiej ten projekt reprezentuje. To będzie ktoś, kto będzie miał większą sprawność w odnoszeniu się do kwestii etycznych, kto będzie w stanie wyartykułować nowe formy tożsamości klasowych, da szanse na zwiększenie sprawczości, a nie tylko bezpieczeństwa, kto opowie o Polsce tak, by połączyć w języku interesy różnych segmentów klasowych.

A jak nie będzie zjednoczenia?

Mogą się te głosy rozdrobnić albo jednak ktoś lewicę zhegemonizuje – i to jest bardziej prawdopodobny scenariusz. Dlatego jestem optymistą. Korzystnie działa tu sytuacja w Nowoczesnej. Pewien segment wyborców o nieco wyższych aspiracjach ma poczucie, że wszystko wraca w stare koleiny, że znowu ma do wyboru PO albo PiS. Część już wróciła z Nowoczesnej do PO, ale reszta to właśnie szansa dla lewicy. Powinna zatem artykułować – między innymi – sprzeciw wobec rytuału politycznego duopolu, wobec starych polityków i struktur, generalnie konformistycznej polityki niechętnej do testowania nowych rozwiązań, wobec przekonania, że to, co jest, nam wystarczy.

http://krytykapolityczna.pl/kraj/lewica-nie-da-rady-wygrac-bez-lewicy-po-musi-przegrac/embed/#?secret=zlzHJ29USx

A kto byłby liderem-hegemonem?

Ktoś, kto będzie potrafił spowodować zmianę kulturową. Polityk jest terapeutą dla klas społecznych, więc w tym wypadku chodziłoby o kogoś, kto powie klasie średniej, że jest tylko jedną z klas i że to żadna tragedia, że jej życie może się poprawić właśnie wtedy, gdy straci złudzenie, że jej wzorce i aspiracje są normą powszechnie obowiązującą. O kogoś, kto powie ludziom: nie jesteście sami w naszym kraju, bo są np. ludzie, którym się gorzej wiedzie, ale to z kolei nie znaczy, że to nieudacznicy. A z drugiej strony, że nie każdy może mieć willę z basenem, za to że można mieć fajny basen w okolicy utrzymywany przez miasto i da się w nim pływać – i to nie jest upokarzające!

Wszystko świetnie, ale skąd czerpiesz ten optymizm? Że albo zjednoczenie, albo czyjaś hegemonia, a nie rozbicie na plankton?

Mówiłem już, że Nowoczesna jest słaba – jej bardziej prawicowi wyborcy wrócili już do Schetyny, więc z reszty potencjalnie można wybierać. Dalej, Razem albo przekroczy próg i przekona do siebie ludzi, albo wyborcy od nich odpłyną w kampanii. Na zasadzie: znowu głosować na dwa procent? Aż tak nie jestem przywiązany, nie głosuję na nich od czterdziestu lat, raz to zrobiłem… Nie wierzę w długi marsz z dwoma i pół procentami i stopniowe zdobywanie głosów. Albo wejdą do parlamentu i będą mieli nowy początek, albo będą w poważnych tarapatach. No i trzecia sprawa – SLD pokaże w kampanii, czym jest naprawdę.

Partią z twardym elektoratem około 5–6 procent?

Nie, partią… ogryzkową. W poprzedniej kampanii miało jeszcze Nowacką, pokazywało, że jest tam jakiś ruch, jakiś pomysł.. Teraz SLD wystąpi samo, z ambicją, by dostać 5 procent głosów, a jako lidera ma wyjałowionego działacza aparatu. Jeżeli wystartuje Biedroń z Nowacką, to zabiorą im dużo z tych głosów, oczywiście pod warunkiem, że będą mieli wystarczająco mocny przekaz i nie będą się wstydzić, że są lewicowi. Więcej, jeśli Razem będzie miało dobrą kampanię, która nie będzie karmić się hasłem „nie jesteśmy postkomunistyczną lewicą”, to też może odebrać Sojuszowi część elektoratu. Kampania wyborcza partie schyłkowe dobija, a rosnącym dodaje skrzydeł – jeśli więc jakiś lider w rodzaju prezydenta Częstochowy Matyjaszczyka nie rozbije banku, nie przyćmi pozostałych liderów i nie przeprowadzi małpio wręcz sprawnej kampanii – to SLD raczej nie wejdzie do parlamentu.

 

krytykapolityczna.pl

Morawiecki z tajną klauzulą

Premierem Mateusz Morawiecki został w klasycznym stylu przejmowania banków, przedsiębiorstw odnotowywanych na giełdzie. Z całym inwentarzem ludzkim i klauzulą (pakt), której treści nie znamy, a możemy się domyślać.

Tę klauzula niejako ujawnił między expose a wotum zaufania właściciel PiS Jarosław Kaczyński w rozmowie w „Gościu Wiadomości TVP”: „Wchodziłbym tutaj w rolę premiera, którym nie jestem, gdybym chciał wymieniać jakieś nazwiska (ministrów do wymiany – przyp. mój). Wydaje mi się, że zmiany będą dosyć głębokie” – powiedział prezes Kaczyński.

I to jest ten problem. W klauzuli może być zapisane, że premier nie jest odpowiedzialny za skład rządu, bo ten ustalany jest wspólnie z właścicielem, albo właściel ustala sam. Czy do klauzuli jest dołączona mapka ław rządowych w Sejmie, która ustala linię demarkacyjną? Do Piotra Glińskiego twoje, a moje od Antoniego Macierewicza? Ponadto premier bierze na siebie agresywne wyrzucenie z rządu Macierewicza, gdy faktycznie pozbywa się go właściciel PiS.

Czy kiedyś wycieknie treść klauzuli? Pewnie tak, bo prezes PiS to chwalipięta własnego geniuszu i w kolejnym tomie autobiografii nasmaruje, jak upokorzył Morawieckiego.

Wywiad Kaczyńskiego dla TVP upokorzył Morawieckiego. Co to za premier, który nie decyduje o składzie swego gabinetu dzisiaj, ani tym bardziej w przyszłości. Upokarzany był świadomy, że zostanie upokorzony, już zresztą ten chrzest upokorzenia wcześniej przeszedł (choćby w imperium medialnym Rydzyka, gdzie wziął na siebie krzyż rechrystianizacji Europy). Upokarzany wie, że w przyszłości dostąpi łaski upokorzenia i nadstawi drugi policzek.

Taka jest psychologia wyższych sfer, psychologia feudalna. Król tlucze delfina dopóki siedzi na tronie, a gdy delfin ten tron usunie mu spod siedzenia i odetchnie po latach upokarzania, to się odwinie tak, że były król przypomni sobie dzieciństwo, co w wypadku Kaczyńskiego może być wymarzonym sentymentem. Upokarzany dzisiej może swemu dręczycielowi nie podać szklanki wody na śmiertelnym łożu: „Wyschła w kranie” – wykręcić się od pomocy bliźniemu.

Morawiecki będzie słabszym premierem niż Beata Szydło, nie ma żadnego zaplecza politycznego w królestwie PiS, a klauzula (ustna, pisemna, jakakolwiek) to za słabe zaczepienie w politycznej realności, to fatamorgana. Dość zgodnym głosem komentatorów po wygłoszeniu expose Morawiecki został porównany do Gierka (wszystkim należy się po uważaniu, wszystko będzie).

Inna rzecz mnie trzepnęła. Dziwne, że facet dwa lata był wicepremierem i nie znałem jego głosu, jakim operuje tembrem i jaką mimikę podkłada pod swoje przekonania i wywody retoryczne. Marnie wypadł Morawiecki jako aktor sceny politycznej. To amator, któremu brak talentu (charyzmy). Czy ambicje zastapią mu talent? To jeszcze jeden przyczynek do tego, że można oczekiwać najgorszego po takim beztalenciu.

Klauzula jest taką niewidzialną metką, która nosi na sobie Morawiecki (nawet jeżeli ubierze się w garnitur od Armaniego, albo patriotycznie z Vistuli), na niej jest cena: na ile jest sprzedajny.

Czyli 50% wzielo sie z wyjatkowo duzej grupy niezdecydowanych. Bez zaskoczenia…

Morawiecki zaprasza do wielkiej polskiej rodziny. Dziękuję, postoję

Premier Morawiecki ma nową koncepcję, jak nas wyrwać z zaklętego koła polskich podziałów. Już nie będzie nas i was, polskich patriotów i europejskich kosmopolitów, ludu i elit.
5 artykuł z 10 dostępnych

Mateusz Morawiecki

Kancelaria Prezesa RM

Mateusz Morawiecki

  • Policja wynosi z demonstracji Tadeusza Jakrzewskiego z Obywateli RP

Pan premier Morawiecki zaprosił mnie do wspólnoty. Nawet miło z jego strony. Mógł przecież powtórzyć za swoim prezesem, że się nie kwalifikuję. Bo nie jestem genetycznym akowcem, bo stoję tam, gdzie ZOMO, bo komunista ze mnie i złodziej.

Nowego premiera takie sprawy na szczęście nie interesują. Najwyraźniej można już mieć poglądy takie czy owakie, on niczego nie będzie wymuszać. Ani toczyć wojny z takimi jak ja. Proszę bardzo – powiada – możemy się czasem pospierać, lecz niech to będzie spór w rodzinie. W naszej polskiej rodzinie. Bo my, Polacy, sami załatwiamy takie sprawy między sobą. A może nawet już je załatwiliśmy? Pewien etap został przecież zamknięty wraz z odejściem poprzedniego gabinetu, i po to właśnie nastąpiła wymiana, aby można było przejść do kolejnej fazy. Teraz bardziej konstruktywnej.

Premier widzi tę naszą rodzinę ogromną…

Morawiecki pragnie na nowo połączyć pokolenia. Te z zamierzchłych czasów, dawno już minione, do których co rusz nawiązuje jakąś zręczną historyczną metaforą. I te, które dopiero nadejdą po nas, lecz już zdążyły się rozgościć w wizjonerskich szkicach z takim rozmachem kreślonych. Zamierza także połączyć Polaków dziś żyjących, lecz rozrzuconych po całym świecie. Powiada: przybywajcie, tu wasze miejsce. Polska ma wobec was obowiązki, jako i wy macie wobec Polski. Wszyscyśmy z tego samego rodu i z tej samej tradycji się wywodzimy, wszyscy chcemy ojczyzny wielkiej i pragniemy, aby wszędzie na świecie się z nią liczono.

Koniec więc z głupimi podziałami. Koniec ze społeczeństwem samotnych jednostek, które z braku wielkich wspólnotowych wyzwań, z nudy proceduralnej demokracji i gnuśnych mieszczańskich wyobrażeń popadały coraz bardziej w jałowe spory o granice własnej wolności. Chaosu z tego było co niemiara, a kraj co rusz się gotował. Premier Morawiecki ma nową koncepcję, jak nas wyrwać z zaklętego koła polskich podziałów. Już nie będzie nas i was, polskich patriotów i europejskich kosmopolitów, ludu i elit. Czas najwyższy przywrócić utraconą jedność; choć mylić się będzie ten, kto zarzuci nowemu premierowi wsteczność myślenia. Jego pomysł na realizację zamysłu jest bowiem na wskroś nowoczesny.

W jaki sposób najlepiej scementować kłótliwą rodzinę? Co zrobić, aby ciotka dewotka przestała urągać stryjkowi po trzech rozwodach, a dzieciaki nie potłukły się o wyższość Marszu Niepodległości nad Paradą Równości? To przecież banalnie proste – niech założą wspólny biznes. Rodzinny, bośmy rodziną. Ale i wielki, bośmy wielką rodziną. Oto więc premier powiada: wszyscy bez wyjątku jesteście udziałowcami naszego rodzinnego przedsiębiorstwa. Odtąd nie jest już ważne, jakie macie poglądy, i nie będziemy więcej roztrząsać, kto miał rację w niedawnych kłótniach.

Furda więc Trybunał Konstytucyjny i inne zabytki ze słusznie minionej epoki liberalizmu (po cóż w ogóle o tym mówić w exposé?). Teraz razem będziemy budować wielką firmę Polska. Dokonamy spektakularnej ekspansji na globalne rynki, podbijemy świat naszymi produktami. A firma będzie nam stale rosła i coraz więcej zarabiała. Zyski inwestując w dalszy rozwój, choć rzecz jasna nie zabraknie też przyzwoitej dywidendy dla akcjonariuszy. Do tego kilka oszałamiających inwestycji, jakich świat nie widział, abyśmy przy okazji zaznali nadwyżki dumy.

Morawiecki nowym Balcerowiczem?

Wysłuchałem exposé z zainteresowaniem, nawet doceniając nową jakość. Nie da się ukryć, że – porównując do przaśnej poprzedniczki – mamy teraz na czele rządu polityka znacznie większego formatu. Któremu bez wątpienia chodzi o coś więcej niż tylko o kurczowe trzymanie się linii partyjnej i trwanie na stanowisku. Który nie zamierza jedynie żerować na polskich lękach i wymieniać je na procenty poparcia w wyborach, lecz poszukuje źródeł społecznej energii, bez której żaden poważny projekt polityczny na dłuższą metę nie ma szans. Jest przy tym Morawiecki w pewnym sensie Balcerowiczem IV RP. Technokratą, który ekonomizuje wszystkie dziedziny życia i w gruncie rzeczy nie uznaje autonomicznych wartości. Nawet jeśli wiele o nich mówi, przede wszystkim chciałby je urynkowić, wykorzystać w akumulacji kapitału. Choć rzecz jasna jest to Balcerowicz na opak, skoro w konflikcie jednostki z państwem jednoznacznie staje po stronie tego ostatniego.

Zapewne Mateusz Morawiecki nie potrafi jeszcze atrakcyjnie przedstawiać swych planów, styl ma sztywniacki i brak mu ekspresji. A do tego zbyt często trzeba mu wierzyć na słowo; nie zdobył się na wysiłek zmierzenia się z krytykami swego planu, którzy od dawna słusznie mu wytykają, że nic nie mówi o źródłach finansowania inwestycji (zagraniczny kapitał przecież już nie jest mile widziany) i nie wiedzieć czemu zakłada, że gospodarcza hossa trwać już będzie zawsze. Ubożuchno też wypadła część dotycząca polityki zagranicznej, wciśnięta gdzieś pod koniec exposé, nawet niepozorująca jakiegoś nowego otwarcia. A przecież Morawiecki miał ponoć poprawić polski wizerunek za granicą. Z drugiej strony on sam pewnie jeszcze nie wie, jaki zakres podmiotowości będzie mu docelowo oferowany, dopiero przed nim proces układania gabinetu. Nie mógł więc prowokować swego patrona radykalnym poszerzeniem tradycyjnego pisowskiego pakietu. Na dziś warto więc docenić po prostu to, że nowy polski premier nie jest troglodytą i brutalem, jak wielu innych w jego obozie.

Być może faktycznie stary ład na dobre zawalił się w 2015 roku i niezależnie od dalszego rozwoju wypadków raczej nie będzie już prostego powrotu do przeszłości. W takich okolicznościach oferta Mateusza Morawieckiego pewnie mogłaby nawet zostać wzięta pod rozwagę po drugiej stronie polskiego sporu, gdyby… została złożona w stosownym czasie. Dziś jednak dobiega końca rok 2017, minęły już dwa lata rządów PiS. I co się przez ten czas stało, już się nie odstanie. Jakże więc traktować poważnie wspólnotową ofertę, która zostaje złożona na splądrowanej ziemi, pośród dymiących jeszcze ruin dotychczasowych instytucji? Do wielkiej Polski Mateusza Morawieckiego pewnie można się zapisać, ale tylko z przetrąconym kręgosłupem, wyrzekając się własnych wartości, wymieniając je na dywidendę. Bo oferta tylko pozornie jest otwarta. Opiera się na twardo postawionym warunku, że kształt polskości definiującej tę nową wspólnotę został już ostatecznie rozstrzygnięty i nie podlega dalszym negocjacjom.

To jednak stanowczo zbyt wiele. Jeśli więc Mateusz Morawiecki zaprasza mnie do wspólnoty, moja odpowiedź brzmi: dziękuję, postoję.

polityka.pl

Europoseł PiS: Kaczyński zawsze może być premierem

Sprawa rekonstrukcji rządu nie jest zamknięta – zapewnia polityk PiS
Nie jesteśmy w polityce dla stanowisk – mówi europoseł PiS Karol Karski.

Rzeczpospolita: Jako członek Komitetu Politycznego PiS głosował pan za wymianą Beaty Szydło na Mateusza Morawieckiego?

Prof. Karol Karski, poseł PiS do Parlamentu Europejskiego: To nie było głosowanie za odwołaniem Beaty Szydło z funkcji premiera, to było głosowanie za przyjęciem pewnych rozwiązań po złożeniu przez nią rezygnacji.

Czyli za wymianą Beaty Szydło na Mateusza Morawieckiego?

Beata Szydło sama zdecydowała o dymisji. Czymś innym jest głosowanie za odwołaniem kogoś czy wymianą, a czymś innym jest głosowanie, gdy premier sama składa rezygnację z urzędu. Premier Szydło dobrowolnie i samodzielnie podjęła decyzję o rezygnacji z pełnienia urzędu premiera RP. Głosowałem za przyjęciem zaproponowanej zmiany.

Czyli za czym?

Za tym, co dalej po decyzji o rezygnacji z urzędu premier Szydło.

Prezes Kaczyński namaścił nowego premiera?

Oczywiście. Prezes Jarosław Kaczyński zaproponował, aby premierem został Mateusz Morawiecki. To rozwiązanie optymalne.

Morawiecki jest ciałem wciąż obcym w PiS.

Mateusz Morawiecki jest jednym z nas. Przyjęliśmy z akceptacją decyzję prezesa Kaczyńskiego. Nowy premier ma wielkie zasługi na polu gospodarczym, co udowodnił przez ostatnie dwa lata rządów PiS. Na tym etapie premier Morawiecki potrzebny jest do realizacji tego, co najlepiej potrafi robić. Niezmiennie uważam, że najlepszym kandydatem na premiera jest Jarosław Kaczyński, ale skoro prezes nie chciał w tym momencie objąć stanowiska, to ja, jak i partia respektujemy tę decyzję.

W przyszłości prezes Kaczyński będzie mógł zastąpić Mateusza Morawieckiego?

Jarosław Kaczyński w każdej chwili może zostać premierem. Jeśli w tej chwili nie chciał nim zostać, to jako lider obozu Zjednoczonej Prawicy miał prawo wskazać kandydata na premiera. Mateusz Morawiecki jest szóstym premierem RP wskazanym przez Jarosława Kaczyńskiego. Prezes cieszy się w PiS bezgranicznym zaufaniem i wierzymy, że to premierostwo będzie co najmniej równie dobre jak Beaty Szydło.

Ale dlaczego Beata Szydło zrezygnowała?

Pani premier o tym nie mówiła.

Rezygnacja została przyjęta. Nie przekonywaliśmy do zmiany stanowiska. Pani premier ma ogromne zasługi w polityce społecznej i będzie zajmować się sprawami społecznymi z pozycji wicepremiera. Polityka społeczna w drugim etapie rządów PiS będzie nadal bardzo ważna. Na ten cel będą znacznie zwiększone środki, a ich podziałem zajmie się pani wicepremier. Beata Szydło nie obraziła się na PiS. Nie jest skwaszoną osobą, jak Ewa Kopacz, która do dzisiaj nie może przeżyć utraty stanowiska premier.

Jednak wciąż nie usłyszeliśmy, dlaczego Beata Szydło przestała być prezesem Rady Ministrów, tym bardziej że do ostatniej chwili była wysoko oceniana.

My w PiS nie zajmujemy stanowisk samych dla siebie, jak w PO, i nie mamy problemu z ich opuszczeniem. Jesteśmy po to, żeby działać na rzecz państwa i jego obywateli, wtedy kiedy nasze doświadczenie zawodowe i przygotowanie predysponuje nas do tego, to zajmujemy stanowiska. Kiedy istnieje konieczność korekty i przesunięcia, służymy państwu w innych miejscach. Nie wyobrażam sobie, żeby Donald Tusk został wicepremierem u Grzegorza Schetyny, bo ten człowiek myśli tylko o własnej karierze. Premier Szydło myśli o Polsce i służbie państwu.

Czy wyborcy PiS zaakceptują zmianę premiera?

Oczywiście. Poszerzamy elektorat PiS. Premier Szydło była bardzo dobrym premierem, ale teraz istnieje potrzeba przełożenia akcentów z polityki społecznej na politykę gospodarczą, żeby można było jeszcze skuteczniej realizować politykę społeczną. Premier Szydło udowodniła, że my z PiS nie jesteśmy w polityce dla stanowisk. Teraz wiele się nie zmieniło i rządem będzie kierował tandem Mateusz Morawiecki – Beata Szydło. Oboje stanowią przykład doskonałej współpracy i porozumienia.

Beata Szydło będzie numerem 2 w rządzie PiS?

Tak to widzimy.

Dlaczego Beata Szydło jest wicepremierem bez teki?

Ten temat nie jest zamknięty. Przed nami rekonstrukcja rządu. Wicepremier Beata Szydło będzie kreować w całości politykę społeczną i będzie przełożoną ministrów, którzy zajmują się realizacją zadań z zakresu polityki społecznej, ale może też być dodatkowo jednym z ministrów.

Ostatecznie ustalenie składu rządu przed nami. Wszystkie modele są możliwe.

Mateusz Morawiecki będzie samodzielnym premierem i będzie miał wpływ na skład rządu?

Zmiany będę w naturalny sposób uzgodnione z ciałami statutowymi PiS. Większość parlamentarna w Sejmie wyraża wotum zaufania dla nowego gabinetu. To będzie rząd PiS, wspierany przez większość parlamentarną.

Antoni Macierewicz zachowa stanowisko szefa MON?

Oficjalne deklaracje powinien wyrażać premier. Co do mojej prywatnej opinii, Antoni Macierewicz jest bardzo dobrym szefem MON i powinien nim pozostać.

Minister Szyszko również powinien zachować stanowisko?

Prof. Jan Szyszko jest bardzo dobrym ekspertem od środowiska. Kocha drzewa, nie kocha korników. Co do jakichkolwiek zmian w rządzie, bo zaraz padną pewnie pytania o kolejne osoby, powiem zatem, że to premier Morawiecki dokona niezbędnego przeglądu ich prac.

Czy będzie to rząd sterowany z tylnego siedzenia? Przypomnę czasy Jerzego Buzka i Mariana Krzaklewskiego.

Mamy demokrację parlamentarną. Dziś Jarosław Kaczyński działa najskuteczniej jako lider większości parlamentarnej, szef ugrupowania rządzącego, który określa strategiczne kierunki rządów i koryguje jego działania.

Mateusz Morawiecki pozostanie na stanowisku do końca kadencji?

Każdy premier jest powoływany do końca świata, a później rozstrzyga się, kiedy przed zakończeniem końca świata pełnienie funkcji premiera dobiega końca.

Wszystko w rękach prezesa?

Oczywiście. Każde rozwiązanie ma charakter docelowy. Powtórzę, że najlepszym premierem byłby Jarosław Kaczyński, i liczę, że da się przekonać do tego, żeby jeszcze został szefem rządu.

Jak Mateusz Morawiecki jest odbierany w UE?

Bardzo dobrze. Nowy premier postrzegany jest jako człowiek sukcesu, polityk dialogu, ekspert od gospodarki, człowiek wiarygodny. Na pewno poprawi wizerunek Polski na świecie i ściągnie do kraju nowe inwestycje.

Czy przy zmianach m.in. w sądownictwie, ordynacji wyborczej, wycince w Puszczy Białowieskiej, karze nałożonej na TVN 24 uda się poprawić reputację Polski?

Zmiany w sądownictwie i ordynacji wyborczej to realizacja obietnic wyborczych. W sprawie Puszczy Białowieskiej wierzę ministrowi Szyszce, który jest ekspertem w swojej dziedzinie. Sprawy kary KRRiT nie znam. Od tej decyzji można się odwołać do sądu administracyjnego. Obywatele chcieli zmian, czemu dali wyraz podczas wyborów, i rząd Zjednoczonej Prawicy dotrzymuje słowa.

 

rp.pl

Pierwsze publiczne upokorzenie Morawieckiego. Bezwzględnie pokazano mu jego miejsce w szeregu

Zaprzysiężenie rządu Mateusza Morawieckiego miało wymiar historyczny. I to wcale nie dlatego, że zmieniono premiera z ludu, premiera z bardzo wysokimi notowaniami na bankstera, który dorobił się dziesiątków milionów złotych w III RP, którą obecnie oskarża o całe zło tego świata (tak na marginesie – jak mu było tak źle, to może niech odda te miliony, tym których uważa za pokrzywdzonych w tamtym okresie?). Wymiar historyczny nowego rządu de facto sprowadza się do tego, że jego zaprzysiężenie miało miejsce dokładnie w rocznicę wprowadzenia Stanu Wojennego w Polsce przez generała Jaruzelskiego – największej traumy politycznej Jarosława Kaczyńskiego, bo jak powszechnie wiadomo 13 grudnia 1981 roku spał do południa i nawet po wyjściu z domu nie zorientował się, co się w Polsce stało. Był w ówczesnej opozycji tak nic nie znaczącym człowiekiem, że nawet SB nie pofatygowała się do niego do domu na herbatę i okolicznościowe ciastko. Stąd być może jego kompulsywna chęć zakrzyczenia tamtych wydarzeń.

Do głosów nowej propagandy sukcesu włączyła się Marta Morawiecka i w rozmowie z Super Expressem przekonywała, że jej brat nie będzie marionetką prezesa PiS. Politycy PiS z Mateuszem Morawieckim na czele wmawiają nam, że tak naprawdę nic się nie stało i „gramy w tym samym niezmienionym składzie” i „będzie to też rząd kontynuacji”. Nowy premier poinformował również, że „na pierwszym zdjęciu rządu Zjednoczonej Prawicy nie będzie zbyt wielu nowych twarzy” – jednym słowem mamy się nie spodziewać wielu zmian. I tu do akcji wkroczył sam prezes Jarosław Kaczyński, który w wywiadzie telewizyjnym w „Gościu Wiadomości TVPiS” wypalił: „Wchodziłbym tutaj w rolę premiera, którym nie jestem, gdybym chciał wymieniać jakieś nazwiska [do rekonstrukcji]. Wydaje mi się, że zmiany będą dosyć głębokie”. Dziś również Karol Karski w wywiadzie dla Rzeczpospolitej stwierdził, że Morawiecki nie może spać spokojnie, bo Kaczyński może zostać premierem w każdej, dowolnie wybranej przez siebie chwili.

Bardzo wielu byłych polityków PiS twierdzi, że prezes PiS rządzi przez upokarzanie i to właśnie pierwsze publiczne upokorzenie premiera Morawieckiego – pokazanie mu, że nie ma absolutnie żadnej wiedzy, absolutnie żadnej władzy i absolutnie żadnego wpływu na skład przyszłego rządu, którego pracami będzie „kierował”. Nowy Premier, to jedynie ukłon w stronę Unii Europejskiej, bo Kaczyński zauważył, że Bruksela ma już dość niszczenia demokracji w Polsce i jest zdeterminowana do ukarania Napoleonka z Żoliborza. To także wyjście naprzeciw potencjalnemu powrotowi Donalda Tuska na rodzimą scenę polityczną i wypuszczenie na smyczy ludzi PiS z ludzką i europejską twarzą. Kaczyński zapomina jednak o tym, że kłamstwo powtórzone w 28 językach UE nadal pozostaje kłamstwem.

Dziś Jarosław Gowin wyjaśnił w TOK FM, że prawdziwym powodem zmiany premiera była chęć, cyt.: „zmiany wizerunku Polski jako narodu ksenofobów i rasistów. Chcemy również pokazać piękną twarz Jagiellońskiej Polski”. Reasumując Gowina: pudrujemy gówno i nadal niszczymy ustrój, ograniczamy swobody obywatelskie oraz łamiemy Konstytucję, tylko teraz tę demolkę będzie firmowała piękna jagiellońska twarz Morawieckiego.

Mateusz Morawiecki będzie gorszym premierem niż Beata Szydło, bo ona miała przynajmniej jakiekolwiek zaplecze polityczne, które lepiej lub gorzej, ale jednak funkcjonowało. Morawiecki takiego zaplecza nie ma, a dziś zawarte polityczne przyjaźnie i koterie kiedyś zakończą się politycznym sztyletem wbitym w plecy. Tak kończą wszystkie marionetki Kaczyńskiego.

Źródło: Gość Wiadomości TVP, OnetSE

 

crowdmedia.pl

Hermeliński: Nie jest dobrze, że kandydatów na komisarzy przedstawiać nam będzie szef MSWIA

Hermeliński: Nie jest dobrze, że kandydatów na komisarzy przedstawiać nam będzie szef MSWIA

– Część zmian zaproponowanych do Kodeksu wyborczego przyjmujemy z zadowoleniem, np. pozostawienie samorządom podziału na okręg – mówił Wojciech Hermeliński, odnosząc się do poprawek zgłoszonych w trakcie II czytania do projektu ustawy dot. Kodeksu wyborczego.

Jak stwierdził, „element rządowy wkracza do KBW – to jakbyśmy my wskazywali zastępców ministrowi Błaszczakowi”. – Nie jest dobrze, że kandydatów na komisarzy przedstawiać nam będzie szef MSWIA. To oznacza urządowienie wyborów – dodał.

Przewodniczący PKW podkreślił iż projekt zmian w Kodeksie wyborczym nada sprawia wrażenie podanego na kolanie.

 

Kantar Public dla Faktu: PiS rośnie i ma 50%, Platforma traci najwięcej

Tak prezentują się wyniki sondażu Kantar Public, przeprowadzonego na zlecenie „Faktu”:

PiS – 50% (+5)
PO – 17% (-6)
Kukiz ’15 – 11% (+3)
Nowoczesna – 9% (bz)
SLD – 5% (bz)
PSL – 3% (bz)

Badanie przeprowadzono 11 grudnia metodą wywiadów telefonicznych CATI na próbie 1000 respondentów w wieku 18+. Porównanie z Kantar dla TVP z 3-5 listopada.

 

Gowin: Jeśli Polacy nam zaufają w 2019 roku to nie zdziwiłbym się gdyby premierem został Kaczyński

– Premier Morawiecki na pewno do 2019 roku pozostanie premierem. Kto tym premierem będzie – o ile Polacy zaufają nam ponownie – to sprawa otwarta. Nie zdziwiłbym się gdyby w 2019 roku, po wygranych wyborach nowym premierem został Jarosław Kaczyński – mówił Jarosław Gowin w „Kwadransie politycznym” TVP1.

300polityka.pl

STAN GRY: Prawica gani Dudę za galę Polsatu, Sroczyński: Kaczyński oddaje władzę, ruch na granicy geniuszu, Szułdrzyński i Wielowieyska o słabej pozycji PMM

— 300LIVE:
PiS zaproponuje pozostawienie JOW-ów w małych gminach
Gowin: Jeśli Polacy nam zaufają w 2019 roku to nie zdziwiłbym się gdyby premierem został Kaczyński
Cymański o zmianie premiera: Trudno powiedzieć jaka głęboka myśl w tym jest
Cymański pytany w czym Morawiecki jest lepszy od Szydło: W niczym. Jest inny
Kornel Morawiecki: Mateusz jest mniej związany z partią która go wskazała na premiera
Kornel Morawiecki: Premier mógłby przynajmniej pewnym gestem zwrócić się do braci Rosjan. Byłby to ważny gest
Kornel Morawiecki: No jakim to dyktatorem jest prezes?
Szyszko: Każdy premier ma prawo dobierać takich współpracowników jakich chce
http://300polityka.pl/live/2017/12/13/

— WYBORCY PRAWICY ROZCZAROWANI UDZIAŁEM DUDY W GALI POLSATU, PODCZAS KTÓREJ ŻARTOWANO ZE SMOLEŃSKA: “Andrzej Duda uczestniczył w uroczystej gali z okazji 25-lecia telewizji Polsat. Już samo uczestnictwo prezydenta oraz złożenie gratulacji Zygmuntowi Solorzowi wydało się niesmaczne. Ale głowa państwa obejrzała także na żywo z Solorzem skecz twórców „Ucha prezesa”. A tam kpiono z Jarosława Kaczyńskiego i z katastrofy smoleńskiej…”
http://niezalezna.pl/211238-prezydent-duda-byl-na-gali-polsatu-a-tam-zarty-ze-smolenska-internauci-zbulwersowani

— POLSATOWSKI FOLWARK – Jacek Liziniewicz w GPC: “W poniedziałek w imprezie „Polsatu” wzięli udział prezydent Andrzej Duda i marszałek Senatu Stanisław Karczewski. Czy panowie świetnie się bawili, gdy ze sceny płynęły żarty z prezesa PiS‐u Jarosława Kaczyńskiego, katastrofy smoleńskiej i ludzi od lat spotykających się na Krakowskim Przedmieściu? Tego niestety nie wiem. Oglądając jednak sceny z Polsatowskiej gali, czułem się jak zwierzę z ostatniej sceny „Folwarku zwierzęcego”, które zziębnięte przygląda się scenie bankietu. Obaj politycy doskonale dostosowali się do widowiska. Klaskali równo. Muchy mieli zawiązane prosto. Smokingi idealnie wyprasowane. Wszystko piękne, że aż zęby bolą. Jeszcze dwa lata temu, gdyby ktoś mi tę scenę opowiedział, tobym mu nie uwierzył”.

— 13 GRUDNIA EPISKOPAT WŁĄCZY SIĘ W AKCJĘ IPN: W rocznicę wprowadzenia stanu wojennego w Polsce, 13 grudnia, abp Stanisław Gądecki, przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski, metropolita poznański, włączy się w akcję społeczną Instytutu Pamięci Narodowej „Ofiarom stanu wojennego. Zapal Światło wolności”. Abp Gądecki o godz. 19.30 w oknie pałacu arcybiskupiego w Poznaniu zapali symboliczne światło upamiętniające ofiary komunistycznych represji. W akcję włączy się m.in. nuncjusz apostolski w Polsce. http://episkopat.pl/13-grudnia-dzien-modlitw-za-ofiary-stanu-wojennego-i-akcja-zapal-swiatlo-wolnosci/

— MARTA MORAWIECKA, SIOSTRA PREMIERA W SE: “- Mateusz nie będzie marionetką prezesa Kaczyńskiego. Prezes jest architektem dobrej zmiany, ale w swojej dalekowzroczności zdaje sobie sprawę, że trzeba stawiać na tych, którzy mądrze wykorzystają szansę, jaka się przytrafiła teraz Polsce. Sądzę, że pan Kaczyński zaufał mojemu bratu i dostrzegł w nim wizjonera, człowieka, który może poprowadzić Polskę ku odnowie gospodarczej i każdej innej – dodaje siostra premiera. Marta Morawiecka przyznaje jednak, że potrzebna jest współpraca jej brata z Kaczyńskim. – Nie mają racji też ci, którzy myślą, że Mateusz wszystko po swojemu ułoży. Te rzeczy wykuwają się we wspólnym poszukiwaniu dróg naprawy Polski. Cieszę się, że Jarosław Kaczyński postawił na mojego brata. Na pewno Mateusz go nie zawiedzie – stwierdza na koniec Marta Morawiecka”. http://www.se.pl/wiadomosci/polityka/mateusz-morawiecki-nie-bedzie-marionetka-kaczynskiego_1031920.html

— PREMIER DAŁ NADZIEJĘ – jedynka Faktu.

— JAN ŚPIEWAK CHWALI MORAWIECKIEGO I GANI PLATFORMĘ: “Morawiecki mówi ruchami miejskimi. PO mogło już to robić od 2014 roku. Wolało i woli układy z deweloperami. Dzisiaj już jest pozamiatane. #mialeschamiezlotyrog”

— GRZEGORZ SROCZYŃSKI: KACZYŃSKI ODDAJE WŁADZĘ, TO RUCH NA GRANICY GENIUSZU, NIE STAĆ NA TO LIDERÓW OPOZYCJI: “Kaczyński znów jest trzy kroki przed wszystkimi. Chce oddać partię czterdziestolatkowi, czyli robi to, na co nie stać polityków opozycji. Ciężko mi podziwiać człowieka, z którym tak fundamentalnie się nie zgadzam, którego wiele działań uważam za szkodliwe dla państwa. Ale oddanie premierostwa Morawieckiemu to ruch na granicy geniuszu. Kaczyński to dziś jedyny polski polityk, który potrafi schować własne ego w imię długoterminowych celów”. http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,161770,22770245,kaczynski-oddaje-wladze-to-ruch-na-granicy-geniuszu-nie-stac.html#Prze

— DOBRE EXPOSE, ZŁE TŁO – naczelny SE Sławomir Jastrzębowski: “Dobrze brzmiało w jego ustach „wszyscy Polacy jesteśmy biało-czerwoną drużyną”, „musimy się zjednoczyć, musimy się przekonywać, a nie pokonywać”, „obniżyć temperaturę sporu politycznego”, „spór tak, wojna nie” i to, żeby nasze wigilijne stoły nie zamieniły się w barykady. Pytanie, jak to się ma do „gorszego sortu”, do „mord zdradzieckich” i programowego budowania pozycji partii na wrogach i zdrajcach? Zdaje się, że Morawiecki będzie musiał przekonać do swojego punktu widzenia Jarosława Kaczyńskiego i co najmniej kilku jeszcze wpływowych polityków PiS”. http://www.se.pl/wiadomosci/opinie/zdaniem-naczelnego-slawomir-jastrzebowski-dobre-expose-morawieckiego-bardzo-ze-to_1031924.html

— RĘCE SAME MU SIĘ SKŁADAŁY DO BRAW, KACZYŃSKI TO NAJWIĘKSZY SOJUSZNIK MORAWIECKIEGO – PAWEŁ LISICKI: “Musiało uderzać to, z jakim entuzjazmem na kolejne słowa premiera Mateusza Morawieckiego reagował Jarosław Kaczyński. Można było odnieść wrażenie, że prezesowi PiS ręce same składały się do braw. To na pewno w tej chwili najsilniejszy sojusznik premiera, prawdziwe źródło jego politycznej siły. Skuteczność działania nowego premiera zależeć będzie na pewno od tego, jak długo uda mu się utrzymać tak jednoznaczne poparcie prezesa PiS. Druga rzecz, która rzucała się w oczy, to nawiązanie kilka razy przez Mateusza Morawieckiego do wcześniejszego o kilka dni wystąpienia sejmowego Andrzeja Dudy. Czy były to tylko zwroty kurtuazyjne, czy też znak pokazujący próbę zbudowania sojuszu prezydentem, przyszłość pokaże”. https://opinie.wp.pl/pawel-lisicki-wizja-premiera-morawieckiego-6197658572633729a

— ZANIEDBANO O KONTAKT Z WYBORCAMI A KARA DLA TVN TO STRZAŁ WE WŁASNE KOLANO – MARCIN FIJOŁEK: “Można było tę historię opowiedzieć inaczej. Jak na razie, zmiany w Kancelarii Premiera i rządzie odbywają się w atmosferze niezrozumienia, wymuszenia i zmęczenia. Czy na pewno o to chodziło tym, którzy naszkicowali ten scenariusz? I jeszcze jedna uwaga, nieco na marginesie nowego-starego rządu: nałożona przez KRRiT kara na tvn24 (w wysokości 1,5 mln złotych) z pewnością nie ułatwi premierowi Morawieckiemu misji naprawienia relacji z Zachodem. Opinia publiczna na Zachodzie jest przeczulona, pewnie nawet przewrażliwiona, a nie ma co udawać – decyzja KRRiT będzie wykorzystana przeciw Polsce. Gęba dorobiona Warszawie będzie coraz większa, bo podparta rzekomym atakiem państwowych instytucji na nieprzychylne telewizje”.

— FIJOŁEK O NIEPORADNIE TRZYMAJĄCYCH KCIUKI ZA RZĄD: “Po drugie – czy relacje innych reporterów sejmowych naprawdę są wzorowym informowaniem? Bo jeśli karać za nakręcanie emocji i stronnicze relacje, to naprawdę w kolejce za TVN powinni ustawić się i inni, także trzymający dziś nieporadnie kciuki za rząd. Po trzecie wreszcie – gdy odbije wajcha, a w końcu odbije, nie zostanie kamień na kamieniu”. https://wpolityce.pl/m/polityka/371410-operacja-pt-zmiana-rzadu-wyglada-na-improwizowana-zaniedbano-elementarny-kontakt-z-wyborcami-a-kara-dla-tvn-jest-strzalem-w-kolano-wlasne

— ANDRZEJ STANKIEWICZ O ŁAGODZENIU KURSU: “Wiele wszakże wskazuje na to, że przepchnięte właśnie przez parlament ustawy sądowe są ostatnimi tak kontrowersyjnymi zmianami i do wyborów PiS będzie się starał łagodzić kurs. W tej sytuacji logiczne jest, że Kaczyński zmienił zderzak. I że sam premierostwa nie wziął, bo trudno byłoby mu wejść w rolę dobrodusznego, kordialnego staruszka” https://www.tygodnikpowszechny.pl/bankster-po-matce-polsce-151296

— MARCIN FIJOŁEK UWAŻA, ŻE MORAWIECKI BĘDZIE TRUDNY DO ATAKOWANIA: “Mam wrażenie, że expose premiera Mateusza Morawieckiego otworzyło nowy etap w polskim sporze politycznym. Nowy szef rządu swoim wystąpieniem przerzucił piłkę na inne pole gry niż do tej pory: na konkret. Priorytetami w expose Morawieckiego były służba zdrowia, walka ze smogiem (tutaj podziękowano nawet ruchom miejskim!), polityka energetyczna, budowa mieszkań, odcięcie się od ideologicznych skrajności, no i oczywiście postawienie na gospodarkę. A więc nie wielkie i ekscytujące bitwy, ale – jak mówił szef rządu – romantyzm celów i pozytywizm środków”. https://wpolityce.pl/m/polityka/371521-po-expose-premier-morawiecki-przerzuca-pilke-na-inne-pole-gry-bedzie-trudnym-przeciwnikiem-do-atakowania-nawet-tego-rytualnego

— MORAWIECKI PRZEMÓWIŁ KACZYŃSKIM – pisze Stankiewicz: “To exposé na pewno podobało się jego głównemu adresatowi — Jarosławowi Kaczyńskiemu. Premier Mateusz Morawiecki złożył wiele miłych uchu prezesa PiS wielkomocarstwowych zapowiedzi. Ale jako liberał i dawny prezes zagranicznego banku skupił się głównie na zmianie swego wizerunku — przekonywał, że ma socjalną czułość i jest nieufny wobec obcych pieniędzy”. http://wiadomosci.onet.pl/tylko-w-onecie/morawiecki-przemowil-kaczynskim-analiza/tsvyme1.amp

— REFERAT ZA DŁUGI A MORAWIECKI NIE JEST DOBRYM MÓWCĄ – ADAM SZOSTKIEWICZ: “Morawiecki zaimponował chyba tylko posłowi Kaczyńskiemu, a może nawet i jego troszkę znudził swym kaznodziejskim tonem. Brawa innych posłów pisowskich brzmiały rachitycznie. Nowy premier Mateusz Morawiecki wygłosił przemówienie programowe w stylu wczesnego Gierka: Polska rozwija się dzięki partii, a ludziom dzięki partii żyje się lepiej i będzie się żyło jeszcze lepiej. Kto chce, niech wierzy. Ale Sejm nie bardzo słuchał referatu nowego premiera, nawet posłowie PiS. Niektórzy ziewali, Kaczyński gadał z rzeczniczką Mazurek, inni mieli nieobecne spojrzenia. Przecież wiedzą, że prawdziwa polityka dzieje się gdzie indziej. A orędzia prezydenta Dudy czy premiera Morawieckiego nie są jej istotnym elementem. A poza tym referat po prostu był za długi, a pan Morawiecki nie jest dobrym mówcą”. https://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/kraj/1731120,1,morawiecki-jak-gierek-w-obietnice-kto-chce-niech-wierzy.read

— CREDO NOWOCZESNEGO PATRIOTYZMU – Michał Szułdrzyński w RZ: “To nie było exposé premiera, który chce dbać głównie o to, by w kranach była ciepła woda. Czasy szefów rządu, którzy twierdzili, że polityk, który ma wizję, powinien udać się do lekarza, jak widać w polskiej polityce minęły. Mateuszowi Morawieckiemu trudno odmówić tego, że ma wizję. Choć jego przemówienie wyglądało na nie do końca dopracowane, było to bez wątpienia exposé, które zawierało jedną z najbardziej spójnych wizji Polski z ostatnich lat. W porównaniu z Donaldem Tuskiem, Ewą Kopacz czy Beatą Szydło Morawiecki przedstawił coś w rodzaju credo nowoczesnego konserwatyzmu, który z jednej strony odwoływał się do tradycyjnych wartości, a z drugiej kusił obietnicą rozwoju gospodarczego i budowy w ten sposób silnej pozycji Polski na świecie”.

— SZUŁDRZYŃSKI O SŁABEJ POZYCJI MORAWIECKIEGO: “Jeśli prawdą jest tłumaczenie, które powtarzają politycy prawicy, że trzeba było powołać rząd w starym składzie po to, by uzyskać wotum zaufania od Klubu PiS, a dopiero potem Morawiecki będzie mógł sobie pozwolić na wyrzucenie poszczególnych ministrów, pokazuje to, jak słabą pozycję w swym partyjnym zapleczu ma nowy premier”. http://www.rp.pl/Komentarze/171219642-Expose-Morawieckiego-Godzenie-wody-z-ogniem.html

— ADAM LESZCZYŃSKI PROSTUJE STWIERDZENIE, ŻE WSZYSCY POLACY PRZECIWSTAWIALI SIĘ HOLOCAUSTOWI: “Twierdzenie, że Polska „przeciwstawiła się Holocaustowi” jest więc bałamutne. „Polska”, czyli kto? Przeciwstawili się Holocaustowi niektórzy Polacy, którzy w dodatku bali się swoich współrodaków”. https://oko.press/cukierkowa-opowiesc-morawieckiego-o-historii-polski-takiego-narodu-jeszcze-bylo/

— ROKITA GANI MORAWIECKIEGO ZA SŁOWA O GOSPODARCE…: “To jest kompletnym absurdem, bo przez 25 lat Polska zbudowała taką gospodarkę, jaka jest w stanie obecnym. Gdyby to była peryferyjna gospodarka nie mógłby wygłosić tylu pochwał. Opowiadanie o kolonizowaniu przez kapitał zagraniczny i to w agresywnym tonie, wezwania do odzyskiwania Polski są sprzeczne ze sprowadzeniem przez Morawieckiego kolejnych Niemców produkujących silniki Daimlera dla samochodów niemieckich. Te fragmenty expose to hołd złożony przesądom pisowskim dotyczącym rzeczywistości, które budzą wrogość i niechęć. To ma się nijak do zażegnania konfliktów”.

— … ALE CHWALI ZA AUTENTYCZNOŚĆ: “To było bardzo dobre wystąpienie retorycznie, choć Morawiecki nie jest dobrym mówcą, ale tekst i autentyczność w sposobie mówienia, nadawały temu ekspozycji klimatu autentyczności”. https://wpolityce.pl/m/polityka/371553-jan-rokita-wystapienie-morawieckiego-bylo-dobre-retorycznie-i-mialo-klimat-autentycznosci

— RZĄD W ZAMRAŻARCE, CZYLI ROZEJM BOŻY KACZYŃSKIEGO – Grzegorz Osiecki w DGP: “Wiadomo, że premier Morawiecki nie ma tu pełnej swobody, jeśli chodzi o kształt gabinetu, bo najważniejsze jest zdanie Kaczyńskiego, a swoje trzy grosze będą wtrącać Zbigniew Ziobro i Jarosław Gowin. Ale nawet w tych ograniczonych warunkach pomysł swoistego rozejmu bożego wiąże mu ręce. To operacja, która w praktyce oznacza, że rząd i wspierający go obóz został wsadzony do zamrażarki na okres do święta Trzech Króli. Jak tylko zostanie z niej wyjęty, problem zostanie odmrożony i wewnętrzna licytacja o kształt gabinetu rozgorzeje z nową siłą. Personalne licytacje będą się odbywały wokół Jarosława Kaczyńskiego, a ten, oprócz brania od uwagę zdania koalicjantów, będzie próbował równoważyć nominacjami wpływy rozmaitych frakcji w samej partii”. http://wiadomosci.dziennik.pl/opinie/artykuly/564596,rzad-w-zamrazarce-czyli-rozejm-bozy-kaczynskiego.html

— MORAWIECKI STARAŁ SIĘ BYĆ MIŁY – tytuł w  GW.

— EXPOSE POKAZAŁO JAK SŁABY JEST MORAWIECKI – Dominika Wielowieyska w GW: “To kolejny dowód słabości Morawieckiego – nie stać go nie tylko na własny program, ale i na uczciwość wobec Polaków, którzy na partię Kaczyńskiego nie głosowali. Wiara prezesa PiS, że swoim technokratycznym sznytem nowy premier przyciągnie klasę średnią oraz umiarkowanych wyborców, to wiara w to, że ci ludzie są ograniczeni umysłowo i nie widzą, co się wokół nich dzieje”.

— WIELOWIEYSKA O FIKCYJNYM EXPOSE: “Nowy premier nie przedstawił w Sejmie ważnych projektów, bo nie wie, na co może sobie pozwolić. Rekonstrukcja rządu trwa i trwa – nikt nie wie, kiedy i jak się zakończy. I dlatego było to exposé fikcyjne, bez żadnego znaczenia”. http://wyborcza.pl/7,75968,22774050,expose-pokazalo-jak-slaby-jest-premier-mateusz-morawiecki.html

— IM WIĘCEJ MORAWIECKICH, TYM MNIEJ WOLNOŚCI – Leszek Balcerowicz w GW: “Morawiecki będzie teraz przyciągać ludzi do kapitalizmu. Skarżyńskiemu nie przeszkadza, a może o tym nie wie, że polityka Morawieckiego i PiS-u polega na wypieraniu sektora prywatnego, rynku i wprowadzaniu lub umacnianiu państwowych monopoli”. http://wyborcza.pl/7,75968,22773980,balcerowicz-im-wiecej-morawieckich-tym-mniej-wolnosci-polemika.html

— IDEOLOGIA NIE ZASTĄPI KONKRETÓW – Witold Gadomski w GW: “Po raz kolejny usłyszeliśmy wykład „ekonomii według Mateusza”. Jego zdaniem Polska przez 25 lat uzależniała się od zagranicznego kapitału, który nas kolonizował, spychał na peryferia, wyprowadzał zyski. Powołał się przy tym na modnego w kręgach lewicy francuskiego ekonomistę Thomasa Piketty’ego, co zapewne zostanie dobrze przyjęte przez rodzimą lewicę. Tyle że teza jest absurdalna. To kapitał zagraniczny był przez 25 lat nośnikiem innowacji i wzrostu produktywności. Gdy w ostatnich dwóch latach Morawieckiemu udawało się podpisać kontrakt z zagranicznymi korporacjami, rządowa propaganda trąbiła, że to sukces. Przez ostatnie dwa lata zależność Polski od zagranicznego kapitału wzrosła o 17 mld euro! To nic złego, bo obcy kapitał tworzy w polskim przemyśle wysokowydajne i płatne miejsca pracy”.  http://wyborcza.pl/7,75968,22775111,ideologia-nie-zastapi-konkretow.html

— DIAGNOZY KOŃCA DEMOKRACJI TO RACZEJ PROJEKCJE PRZYSZŁOŚCI A NIE ODCZUCIE POLAKÓW – Karolina Wigura i Jarosław Kuisz w Kulturze Liberalnej: “Diagnozy wieszczące koniec polskiej demokracji, choć w przyszłości może się zrealizują, dziś bardziej są projekcjami przyszłości niż opisem tego, co przeciętni Kowalski i Kowalska widzą codziennie za oknem”. http://kulturaliberalna.pl/2017/12/12/kuisz-wigura-ustroj-polski-bez-trybu/#

— AGONIA SĄDÓW W CIENIU EXPOSE – jedynka GW.

— WYBORCZA SOLIDARNA Z TVN – znaczek na jedynce GW.

— PIOTR SKWIECIŃSKI NA KANWIE KARY NA TVN O POCZUCIU NIEOMYLNOŚCI – WOLNOŚĆ MOŻE BYĆ ZAGROŻONA TAKŻE PRZEZ ANIOŁY: “Ja powiem inaczej: gdyby nawet uznać że PiS istotnie zdobył tajemną wiedzę, pozwalającą mu na bezpośredni kontakt z duszą Polaków, i dlatego przez kilka dekad władzy nie straci, to zwłaszcza, to przede wszystkim wtedy obecne przekraczanie granic byłoby niebezpieczne i nieakceptowalne. Bo złe emocje i złe skłonności nie są niestety właściwe tylko złym ludziom (jeśli teoretycznie dla potrzeb tej dyskusji uznać ludzi dawnej władzy, a obecnej opozycji, in corpore za osoby złe, czy wręcz złowrogie). Nie, zło kusi wszystkich. W tym i tych, którzy generalnie znajdują się po tej lepszej stronie barykady, lepiej widzą świat, bardziej kochają Polskę, a nawet są częściej niż ich przeciwnicy są uczciwymi ludźmi. Z tego wszystkiego naprawdę niewiele wynika, jeśli nie ma barier, powstrzymujących przed czynieniem zła. A jeśli jakaś partia, nawet złożona z aniołów, zyska przekonanie iż nic jej nie zagraża, i może wszystko… To wtedy anioły mogą posunąć się naprawdę bardzo daleko. I wolność może być naprawdę zagrożona. Tak jest, przez anioły. Dlatego lepiej nie przekraczać kolejnych barier”. https://wpolityce.pl/polityka/371588-nawet-anioly-moga-zagrozic-wolnosci-lepiej-nie-przekraczac-barier

— KARA PRZESADZONA ALE CZAS ZATRZYMAĆ SPIRALĘ – WOJCIECH MUCHA W GPC: “Z całą pewnością należy za to potępić podpalenie lokalu poselskiego Beaty Kempy. Jednocześnie kolejne nagrania sprzed Sejmu pokazują narastającą agresję wobec policji. Wszystko chwilę po tym, jak napadnięto dziennikarkę TVP Info. Komuś wyraźnie zależy, by rozhuśtać emocje tak, aby doszło do tragedii. I jakkolwiek kara nałożona na TVN przez Krajową Radę Radiofonii i Telewizji za rzekome podżeganie do zeszłorocznych awantur przed Sejmem jest według mnie przesadzona, a jej uzasadnienie nieprzekonujące, czas najwyższy zatrzymać spiralę, w której w ostatnich miesiącach stracił życie samobójca, bo dał wiarę temu, co usłyszał w mediach głównego nurtu. Rozpalić konflikt jest bardzo łatwo, a to już z komedią Barei nie ma nic wspólnego”.

— PRZY OKAZJI REKONSTRUKCJI, MUCHA PISZE, ŻEBY NIE UFAĆ PRZECIEKOM KOLPORTOWANYM PRZEZ POLITYKÓW: “Nie ukrywam, że do mnie także plotki dochodziły. Rzekomo dobrze poinformowani prześcigali się w suflowaniu dziennikarzom coraz to bardziej fantastycznych wersji rekonstrukcji. Ostatecznie wstrząśnięci są sami mający wtyki. I ja dałem się podpuścić – wniosek jest jeden, nie ufać nikomu. To oczywiście nie jest uwaga do rządzących, którzy prowadzą własną politykę (dez)informacyjną i w ich interesie jest takie zaciemnianie obrazu i uwypuklanie akcentów, by służyło to budowie konkretnej narracji. Jednak fakt, że nikt z dziennikarzy i publicystów, którzy zeszli kilometry po korytarzach sejmowych i wyżłopali z politykami hektolitry kawy (i nie tylko), nie znał rzeczywistego kształtu gabinetu Morawieckiego, jest raczej kompromitujący”. http://gpcodziennie.pl/76005-zpewnosciajeszczemozebycrekonstrukcja.html

— PIOTR PACEWICZ O PRZYKŁADZIE PIŁKARZY W EXPOSE: “Morawiecki wygłosił hurraoptymistyczne przemówienie. Obiecał wszystko wszystkim. Polska ma być podmiotem i liderem światowej rewolucji technologicznej. Wszystkie problemy zostaną rozwiązane. Reforma zdrowia, wyższe dopłaty do rolnictwa, rodzić po ludzku, kolej próżniowa… Premiera poniosło nie raz. Na przykład w sprawie piłkarzy”. https://oko.press/optymizm-morawieckiego-zna-granic-ni-kordonow-nawet-pilkarze-przestana-wyjezdzac-odzyskamy-lewandowskiego/

300polityka.pl

Morawiecki senior po expose syna. „Małe dzieci – mały kłopot, duże dzieci – duży kłopot”

WB, 13.12.2017
http://www.gazeta.tv/plej/19,114884,22774534,video.html?embed=0&autoplay=1
– On był bardzo rogaty chłopaczek – mówił w TVN24 Kornel Morawiecki o swoim synu, świeżo zaprzysiężonym premierze. Dodał, że Mateusz jako dziecko „nie był jego marionetką”, więc nie będzie też marionetką prezesa PiS.

Rząd Mateusza Morawieckiego uzyskał wotum zaufania we wtorek krótko przed północą. Zgodnie z przewidywaniami ‚za’ jego udzieleniem było 243 posłów, ‚przeciw’ – 192, żaden z posłów nie wstrzymał się od głosu.

– Czułem radość i czułem ciężar pewnej odpowiedzialności – zwłaszcza jego odpowiedzialności, ale naszej, bo nie wszystko zależy od jego rządu, ale tak zasadniczo od nas, Polaków. Bardzo ładne powiedział, że my wszyscy nie jesteśmy ani biali ani czerwoni, że jesteśmy my, Polacy, biało-czerwoną drużyną – komentował w porannej rozmowie Kornel Morawiecki.

„Jakim dyktatorem jest pan prezes?”

Ojciec premiera mówił, że „wszyscy się osłabiamy tym sporem i to jest nasza zbiorowa wina”. – Nie może być tak, że mój kolega z PO wychodzi na mównicę i kończy przemówienie słowami „precz z Kaczorem-dyktatorem”. Jakim dyktatorem jest pan prezes? Czy łamane są jakieś prawa obywatelskie? Czy jest brak demokracji? Czy ktoś jest prześladowany? – pytał były opozycjonista.

Morawiecki senior powiedział, że jego syn w swoim expose „nie ujął poważnie relacji ze Wschodem, z Rosją”. – Nie może być tak, że przez elity, przez media Polacy są nastawiani antyrosyjsko. I vice versa. To jest krzywda – stwierdził. Dodał, że Mateusz Morawiecki powinien był się „zwrócić do braci Rosjan”.

„Siostry mówiły: co z ciebie wyrośnie?”

Prowadzący rozmowę pytał, czy nowy premier będzie marionetką prezesa PiS. – Moją marionetką jako chłopak nie był, a władza rodzicielska jest większa niż władza prezesowska. On był bardzo rogaty chłopaczek – śmiał się Morawiecki i dodał:

Siostry mówiły: co z ciebie wyrośnie? Tak że pocieszam wszystkie rodziców, którzy mają problemy. Ale też przypominam tę maksymę – małe dzieci – mały kłopot, duże dzieci – duży kłopot. Mam radość wielką, ale [zastanawiam się też] jak to będzie? Jak mu się to wszystko ułoży?

Morawiecki senior zauważył też, że syn jest mniej niż  Beata Szydło związany z partią, która go wskazała na premiera. – To jest też jego słabość. Dobrze, jakby tę władzę przekuł w swoją siłą, bo wtedy jest większym otwarciem na społeczeństwo – mówił.

Dodał, że rozmowy o rekonstrukcji toczyły się od kilku miesięcy. Stwierdził również, że jeśli syn będzie złym premierem, to „jak najszybciej należy go zmienić”. Poseł nie potrafił ocenić, czy zmiana na stanowisku premiera to także zapowiedź zmiany przywództwa w PiS, ale uważa, że „pewne fakty na to wskazują”.

Niefortunna twarz zmian w sądownictwie

W drugiej części rozmowy Morawiecki przyznał, że przeszkadza mu Stanisław Piotrowicz jako twarz zmian w sądownictwie. – Nie chcę oceniać pana Piotrowicza, ale rzeczywiście uważam, że ktoś, kto był prokuratorem w stanie wojennym nie powinien być przewodniczącym komisji sprawiedliwości. Jest dobrym prawnikiem (…), ale sam fakt, że to jest twarz tych przemian, jest niefortunny – mówił.

Przyznał również, że jego partia Wolni i Solidarni dostała propozycję przejścia do klubu PiS, ale z tej propozycji zrezygnowano.

http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,114884,22775067,morawiecki-senior-po-expose-syna-male-dzieci-maly-klopot.html#MegaMT

W TVP pytają Kaczyńskiego o wymianę ministrów. „Nie chcę wchodzić w rolę premiera, ale…”

dafa, 13.12.2017
http://www.gazeta.tv/plej/19,114884,22774534,video.html?embed=0&autoplay=1
Mateusz Morawiecki jeszcze nie zdążył zasiąść w fotelu premiera, a szef PiS już wypowiedział się na temat składu nowego rządu.

Jarosław Kaczyński był „Gościem Wiadomości” w TVP1. W pewnym momencie został zapytany o skład starego – nowego rządu Mateusza Morawieckiego. Co odpowiedział?

Wchodziłbym tutaj w rolę premiera, którym nie jestem. Gdybym chciał wymieniać jakieś nazwiska, ale wydaje mi się, że zmiany będą dosyć głębokie – stwierdził Jarosław Kaczyński.

Przy okazji nie mógł oczywiście nachwalić się nowego premiera i ciepłe słowo podarował też Beacie Szydło – My w tej chwili zmieniamy jednego bardzo dobrego premiera, mówię o Beacie Szydło, to była świetna premier, na drugiego, jestem przekonany, też świetnego premiera. Wynika to z pewnej zmiany sytuacji. Ale nigdy nie powinniśmy zapomnieć o tym, że w ciągu tych dwóch pierwszych bardzo ciężkich lat premierem dobrym, skutecznym, zdeterminowanym, odważnym konsekwentnym i twardym była Beata Szydło – dodał Kaczyński.

Za to w trakcie sejmowej debaty nad expose Morawieckiego opozycja „starała się” i „jak na nich było spokojnie”. – Usiłowali słuchać, miny były nietęgie, bo nie mają nikogo, nawet porównywalnego – stwierdził Kaczyński.

Morawiecki z wotum krótko przed północą

Rząd Mateusza Morawieckiego uzyskał wotum zaufania we wtorek krótko przed północą. Zgodnie z przewidywaniami ‚za’ jego udzieleniem było 243 posłów, ‚przeciw’ – 192, żaden z posłów nie wstrzymał się od głosu. Oprócz posłów Zjednoczonej Prawicy, koalicji ‚Wolni i Solidarni’ za udzieleniem wotum zagłosowali także posłowie niezrzeszeni – Jan Klawiter i Piotr Liroy-Marzec.

ZOBACZ TAKŻE: Expose Morawieckiego. ‚To tylko konsekwentna próba przykrycia morderstwa #WolneSądy’>>>

http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,114884,22775021,w-tvp-pytaja-kaczynskiego-o-wymiane-ministrow-nie-chce-wchodzic.html#MegaMT

Morawiecki przemawiał niczym Gierek

„Aby Polska rosła w siłę, a ludziom żyło się dostatniej”. Pamiętacie, kto powiedział te słowa? Edward Gierek. Słuchając Mateusza Morawieckiego, miałam wrażenie, że Gierek wstał z grobu i przemawia w polskim Sejmie.

To było jedno z najdziwniejszych expose, jakie słyszałam w ostatnich latach. I wcale nie dlatego, że padło w nim sporo obietnic, bo te padają zawsze. Także Mateusz Morawiecki – niczym święty Mikołaj – rozwiązał worek z obietnicami.

Na polskie kompleksy przedstawił wizję odbudowy narodowego przemysłu. Obiecał Centralny Port Komunikacyjny, który ma być „naszą Gdynią w centrum Europy”, odbudowę portów, tunel łączący Szczecin ze Świnoujściem, drogi ekspresowe, autostrady.

Obywatelom obiecał walkę z biedą, 6 proc. PKB na zdrowie, rolnikom – ochronę polskiej ziemi (chociaż kolejki obcokrajowców się po nią nie ustawiają), pomoc w zwalczaniu afrykańskiego pomoru świń, górnikom – że Polska nie rezygnuje z węgla, mieszkańcom Polski powiatowej – komisariaty, domy kultury, nowe drogi i kolej, kobietom – równe płace, szkołom – internet.

Młodym obiecał mieszkania, które mają być priorytetem państwa w najbliższej dziesięciolatce. Mało kto pamięta, ale w latach 70. za Gierka budowano mieszkania masowo, państwo się zadłużało, co zakończyło się gigantycznym kryzysem gospodarczym.

Mateusz Morawiecki nie powiedział, skąd wziąć pieniądze na jego obietnice z expose, a biorąc pod uwagę, że jest jednocześnie ministrem finansów, jest to dużą niefrasobliwością.

Ale to nie jedyny problem. Przemówienie premiera sprawiało wrażenie, jakby było napisane na kolanie. Tyle było w nim niekonsekwencji. Bo jak jednocześnie walczyć ze smogiem i deklarować, że Polska nie odejdzie od węgla? Górnikom, którzy obawiają się zamknięcia nierentownych kopalń, słowa szefa rządu na pewno się spodobały.

Kolejna rzecz: Morawiecki mówił o tym, że Polska musi przejść od kapitalizmu konsumpcji do kapitalizmu oszczędności i inwestycji. Ale przecież to rząd PiS, w którym on był wicepremierem, doprowadził do ograniczenia inwestycji prywatnych i rozkręcił konsumpcję dzięki programowi 500 plus.

Podczas expose Morawiecki sprawiał wrażenie, jakby w ekipie PiS był zupełnie nowy.

Mateusz Morawiecki ma walczyć o głosy centrum. Dlatego przedsiębiorcom obiecał zapowiadaną od dwóch lat konstytucję dla biznesu. Kobietom – że rząd będzie walczył z przemocą wobec nich i dzieci. „Nie może być tak, żeby to maltretowana kobieta uciekała z domu” – perorował premier. Ale przecież to rząd PiS (w którym on był wicepremierem) odebrał dofinansowanie Centrum Praw Kobiet, Niebieskiej Linii oraz pieniądze dla Telefonu Zaufania dla Dzieci i Młodzieży. Jednak podczas expose Morawiecki sprawiał wrażenie, jakby w ekipie PiS był zupełnie nowy.

Jeśli zadaniem nowego premiera jest poprawa relacji w Unii Europejskiej, to na ten temat mówił zaskakująco mało. Ani słowem nie odniósł się do zagrożenia praworządności w Polsce, chociaż Komisja Europejska od miesięcy prowadzi w tej sprawie postępowanie. Powiedział, że Polska szanuje wyrok Trybunału w sprawie Puszczy Białowieskiej i będziemy postępować zgodnie z wyrokiem, co można wziąć za dobrą monetę.

Ale ani słowem nie zająknął się o tym, że w momencie gdy on wygłaszał expose, Senat dobijał wolne sądy. Sejm pisze właśnie ordynację wyborczą pod PiS, a Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji próbuje zastraszać wolne media, nakładając gigantyczną karę finansową na TVN.

Parlament pełni rolę fasadową, a wszystkie decyzje podejmuje prezes PiS Jarosław Kaczyński i wąskie grono jego współpracowników.

System się domyka. Polska staje się krajem autorytarnym. Parlament pełni rolę fasadową, a wszystkie decyzje podejmuje prezes PiS Jarosław Kaczyński i wąskie grono jego współpracowników. Kaczyński przy pomocy Zbigniewa Ziobry weźmie za twarz sądy (już kontroluje prokuraturę), a za ich sprawą nieposłusznych obywateli, których prezes nazwał na ostatniej miesięcznicy wrogami. Mateusz Morawiecki ma być tą łagodniejszą twarzą PiS dla zagranicy i biznesu.

Nowy premier wiele mówił o konieczności współpracy, deklarował, że będzie jednoczył Polskę. Ale wymieniając bohaterów polskiej wolności, pominął Lech Wałęsę. To najlepiej pokazuje, że jego deklaracje o jednoczeniu Polski były puste.

http://www.newsweek.pl/polska/polityka/expose-mateusza-morawieckiego-najwazniejsze-punkty,artykuly,420370,1.html?src=HP_Section_1

Morawiecki jak Gierek. W obietnice kto chce, niech wierzy

Prymus prezesa
Morawiecki zaimponował chyba tylko posłowi Kaczyńskiemu, a może nawet i jego troszkę znudził swym kaznodziejskim tonem. Brawa innych posłów pisowskich brzmiały rachitycznie.
4 artykuł z 10 dostępnych

Nowy premier Mateusz Morawiecki wygłosił exposé.

Kancelaria Prezesa RM

Nowy premier Mateusz Morawiecki wygłosił exposé.

Nowy premier Mateusz Morawiecki wygłosił przemówienie programowe w stylu wczesnego Gierka: Polska rozwija się dzięki partii, a ludziom dzięki partii żyje się lepiej i będzie się żyło jeszcze lepiej. Kto chce, niech wierzy.

Ale Sejm nie bardzo słuchał referatu nowego premiera, nawet posłowie PiS. Niektórzy ziewali, Kaczyński gadał z rzeczniczką Mazurek, inni mieli nieobecne spojrzenia. Przecież wiedzą, że prawdziwa polityka dzieje się gdzie indziej. A orędzia prezydenta Dudy czy premiera Morawieckiego nie są jej istotnym elementem. A poza tym referat po prostu był za długi, a pan Morawiecki nie jest dobrym mówcą.

Co zapowiedział Morawiecki w swoim exposé?

Zapamiętajmy jednak niektóre z obietnic, żeby za jakiś czas powiedzieć: sprawdzamy. Wzrost wydatków na publiczną służbę zdrowia do 6 procent PKB, wyrównanie dopłat dla rolników do średniej europejskiej, szybki przyrost liczby tanich mieszkań, zero tolerancji dla przemocy wobec kobiet, gotowość do akceptacji wyroku Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości, rząd pisowskiej zjednoczonej prawicy powinien być rządem zjednoczonej Polski, a jego relacje z Ukrainą, Litwą i Gruzją – pogłębione.

Na prześwietlanie tych i innych obietnic i deklaracje nowego premiera nie ma tu miejsca. Mogłoby to jednak być ciekawe. Bo na przykład jak pogodzić trwanie PiS w sprzeciwie przed europejską konwencją o walce z przemocą wobec kobiet ze słowami Morawieckiego? Albo jak z nimi pogodzić psucie przez ministra Waszczykowskiego naszych stosunków z Ukrainą?

Za to nie było o Smoleńsku, o Kościele, o Tusku. Były natomiast patetyczne cytaty z Wyspiańskiego i Krzysztofa Kamila Baczyńskiego, wielkie słowa i wielkie ambicje. Prawie mickiewiczowskie: mierzcie siły na zamiary. Niech premier próbuje, ale nie czuło się na sali autentycznego entuzjazmu w ławach koalicji rządzącej. Morawiecki zaimponował chyba tylko posłowi Kaczyńskiemu, a może nawet i jego troszkę znudził swym kaznodziejskim tonem. Brawa innych posłów pisowskich brzmiały rachitycznie, tak jakby myśleli: pożyjemy, zobaczymy, co z ciebie będzie, prymusie prezesa.

Nie było też konkretów pokazujących stosunek nowego premiera do palących kwestii politycznych: obrony niezależności sądownictwa, praw obywatelskich, wolności mediów, wdzierania się faszyzmu na ulice, coraz gorszych stosunków pisowskiej Warszawy z unijną Brukselą. Wszystkie trudne tematy Morawiecki pominął albo odfajkował.

Ideowo jego referat był mieszaniną solidaryzmu, etatyzmu w stylu neokeynesizmu, z miękkim nacjonalizmem politycznym i ekonomicznym. Nowy premier zarzeka się, że nie jest za „skrajnościami” ani neoliberalizmu, ani socjalizmu. Wspomniał nawet guru młodej lewicy Piketty’ego. Tak naprawdę to nie wiadomo, z kim mamy do czynienia: socjaldemokratą, socjalliberałem czy apostołem?

Czy ten koktajl jest wiarygodny i jakie może mieć skutki praktyczne, zaczniemy się wkrótce przekonywać. Na razie są mocne podstawy, by sądzić, iż program Morawieckiego to generalnie wielki koncert życzeń. Nie tworzą one spójnej całości i sprawiają wrażenie haseł rzucanych na wyborczy wiatr.

 

polityka.pl