Winni ustawy o IPN zostali zidentyfikowani

No, proszę, znaleziona została przyczyna katastrofy ustawy o IPN. I już wiemy, że to nie wina PiS, bodaj po raz pierwszy nie jest to także wina Platformy Obywatelskiej, ale Kukiz ’15. Donosi o tym dziennikarz symetrysta Michał Szułdrzyński z „Rzeczpospolitej”.

Szułdrzyński wysnuł winę Kukiz ’15 z wywiadu szefa Klubu Parlamentarnego PiS Ryszarda Terleckiego dla „Sieci”. Ustawa została uchwalona z powodu nacisków posłów Kukiz ’15, a skutek tych nacisków wyglądał nastepująco: „To na tyle zamazało nam horyzont, że wpadliśmy w kłopoty”.

Oczywiście jest to język grafomana, pozwala on jednak odczytać, iż zamazanie horyzontu musiało nastąpić po całkiem solidnych naciskach (fajnie było, gdy naciskali), ale potem nie widzieli już horyzontów, tak się rozmazały – i wówczas po nadmiernym użyciu następują kłopoty.

Terlecki więc rzecze, że w PiS mają słabe głowy, kukizowcy mają lepsze (ruskie). Ba, podobną grafomanię do retoryki Terleckiego prezentuje Szułdrzyński i tak przedstawia symetrię przy użyciu pewnika („okazuje się”): partia opozycyjna Kukiz ’15 (Kukiz i partia opozycyjna – dwa przekłamania Szułdrzyńskiego w jednym stwierdzeniu) „napisała ustawę przy wsparciu, delikatnie rzecz ujmując, kontrowersyjnych historyków”.

Szułdrzyński idzie tropem Terleckiego i pisze, że ustawa o IPN jest dziełem „profesora często goszczącego na łamach kremlowskich mediów oraz doktora, który na Facebooku udostępnia zdjęcie prezydenta USA na szubienicy”.

A po takim stwierdzeniu rosyjskich wpływów przy pisaniu ustawy o IPN należy znaleźć analogiczne (symetryczne) przykłady z innych krajów. I usłużny Szułdrzyński znajduje: rosyjskie farmy trolli wpłynęły na wybory prezydenckie w USA, w Niemczech podczas ostatniej kampanii do Bundestagu, skarżyli się „Hiszpanie przy okazji kryzysu katalońskiego czy Brytyjczycy przed referendum dotyczącym brexitu”.

Problemem w Polsce jest nie tylko rozpadający się ustrój demokratyczny, a tym samym pomyślność ojczyzny, ale także trolle występujace pod nazwiskiem, jak Szułdrzyński, który w imię symetryzmu powieli każdą bzdurę nie trzymającą się kupy. Tacy quasi-dziennikarze winni być relegowani z zawodu zaufania publicznego, aby nie przedstawiali nam swoich „zamazanych horyzontów”.

 

Ustawa o IPN: Kto nas poprowadził w przepaść

Michał Szułdrzyński

Co łączy historyka popularnego wśród działaczy Narodowego Odrodzenia Polski z badaczem, który znany jest z udzielania antyukraińskich wywiadów rosyjskiej tubie propagandowej, gdzie krytykuje m.in. polskie władze za rzekome tolerowanie banderyzmu?

To oni pomagali Kukiz’15 pisać nowelizację ustawy o IPN. Szef Klubu Parlamentarnego PiS Ryszard Terlecki powiedział ostatnio w wywiadzie dla tygodnika „Sieci”, że ustawę uchwalono z powodu nacisku właśnie posłów Kukiz’15. – To na tyle zamazało nam horyzont, że wpadliśmy w kłopoty – przyznał z rozbrajającą szczerością.

Okazuje się zatem, że największy kryzys dyplomatyczny ostatnich lat zawdzięczamy partii opozycyjnej, która nie tylko wprowadziła do Sejmu narodowców (za co zresztą Paweł Kukiz ostatnio przepraszał), ale która też napisała ustawę przy wsparciu, delikatnie rzecz ujmując, kontrowersyjnych historyków. Mówiąc wprost, oznacza to absolutną katastrofę polskiej polityki historycznej.

Wychodzi na to, że prowadzona jest ona nie przez wyspecjalizowane instytucje państwowe, lecz profesora często goszczącego na łamach kremlowskich mediów oraz doktora, który na Facebooku udostępnia zdjęcie prezydenta USA na szubienicy. Owszem, kryzys dyplomatyczny wybuchł głównie za sprawą zapisów dotyczących Holokaustu, lecz również paragrafy o zbrodniach ukraińskich nacjonalistów nie polepszają naszych relacji z Kijowem.

Temperaturę sporu najlepiej widać dziś w polskim internecie, gdzie kipi od emocji – również o zabarwieniu antyizraelskim czy antyukraińskim. Dzięki śledztwu amerykańskiego prokuratora Roberta Muellera wiemy już dobrze, że kontrowersje i napięcia społeczne przed wyborami w USA były podkręcane przez rosyjskie farmy trolli. Na działalność Rosjan skarżyli się Niemcy podczas ostatniej kampanii do Bundestagu, Hiszpanie przy okazji kryzysu katalońskiego czy Brytyjczycy przed referendum dotyczącym brexitu.

Mam nadzieję, że odpowiednie służby monitorują dziś polski internet na wypadek, gdyby się okazało, że Rosjanie są aktywni również w tej sprawie. Bo jedno jest pewne – obecne wizerunkowe kłopoty Polski są im na rękę.

 

rp.pl

Szpicel celowy, jako niezłomny żołnierz wyklęty.

MARIAN WALDEMAR KUCZYŃSKI·23 LUTEGO 2018

Szperając po Internecie w poszukiwaniu wiadomości potrzebnych mi przy kończeniu Wspomnień, wklepałem nazwisko tzw. “agenta celowego” Stanisława Dorosiewicza, z który przesiedziałem kilka tygodni w szpitalnej celi więzienia na Mokotowie w słynnym 1968. Nie liczyłem na sukces i zostałem zaskoczony. Znalazłem taką oto notatkę z 2015 roku w którym ten pan znalazł sie w gronie “Niezłomnych żołnierzy wyklętych” http://poznan.ap.gov.pl/edukacja-2/… . Jest o nim następujący fragment; “ Stanisław Dorosiewicz ps. „Dziekan”, ostatni z wybranych to dość intrygująca postać. Z materiału archiwalnego wynika, że był przedwojennym wojskowym, który po wojnie wstąpił do nowego wojska, z którego zdezerterował do lasu, wcześniej pomagając innym członkom podziemia. Z informacji poza archiwalnych wynika, że był również więźniem Pawiaka i Auschwitz, podejrzewanym o wysługiwanie się Niemcom jak również Urzędowi Bezpieczeństwa, są wątpliwości, w jakich oddziałach walczył w czasie okupacji niemieckiej. Niezbitym faktem pozostaje -wynika to z przechowywanych akt-, że został skazany 30 czerwca 1945 na karę śmierci, brak informacji o ułaskawieniu, ślad więzienny urywa się na 18 października 1954 roku”. Za Ojczyznę jednak życia nie oddał, jak można, by przypuszczać po tym wyroku i urwaniu się śladu po nim. Dopisuję kolejny odcinek tej biografii przypominając moją przygodę ze Stanisławem Dorosiewiczem. Jest to fragment moich wspomnień;

Stanisław Dorosiewicz “Major”.

Szóstego kwietnia, wedle dokumentacji z IPN, przeniesiono mnie do więziennego szpitala gruźliczego mieszczącego się obok w zbudowanym za PRL, małym pawilonie. Cele były znacznie większe, trzyosobowe, z łóżkami zamiast prycz, widne, bo z dużym oknem. Lepsza, pożywniejsza, mniej niesmaczna była dieta, godzinny spacer na dużo większym i słonecznym wybiegu oraz prawo do leżenia na łóżku przez cały dzień, co było dużym przywilejem. Spędziłem tam ponad trzy miesiące, po czym wróciłem na główny pawilon. Współmieszkańcy celi się zmieniali, nie o wszystkich warto mówić, niektórych zapomniałem, dwaj pojawią się dalej. Bardzo szybko dowiedziałem się, że szpitalny budyneczek ma nie byle, jaką historię, że w stalinowskich czasach nazywano go pałacem cudów, bo w nim miały odbywać się przesłuchania przez stalinowskich zbirów z zastosowaniem dobrze opisanych później metod torturowania i katowania ludzi. Wtedy budyneczek pokutował za dawne winy lecząc kryminalistów, ale także wroga ustroju, z gruźlicy.

Ze szpitalem wiąże się sprawa owego więziennego agenta, jak się okazało bardzo nietuzinkowego. Pewnego dnia nieoczekiwanie zabrano z celi dwu współmieszkańców i zostałem sam. Coś miało się dziać. Istotnie w godzinę później wniesiono na noszach wielkiego i straszliwie wychudzonego mężczyznę, w wieku około 60 lat, ze śladami urody przystojnego Gruzina i wąsami jak Józef Stalin. Byłem przerażony, z kim to mam siedzieć, sądząc, że ten człowiek nie przeżyje paru dni. Przerażony i oburzony, że ludzi stojących nad grobem, trzyma się za kratami, nagadałem coś klawiszowi, bo nie należałem do więźniów potulnych. „Nieboszczyk” szybko okazał się całkiem żywotnym i świetnym kompanionem. Przedstawił się, jako major ludowego wojska polskiego. Na imię miał Stanisław, nazwisko mi się majaczy, ale nie jestem jego pewien, więc zmilczę. Nie bardzo w tę rangę wierzyłem, choć wkrótce zaczęto go wywoływać przez okna innych właśnie jako „pana majora”, co świadczyło, że cieszył się poważaniem i, że zawędrował do mojej celi z innej celi szpitala a nie z zewnątrz. Wyczuł jednak moje wątpliwości co do jego rangi, bo pokazał mi dokument, którego mnie wtedy całkowicie przekonał. Twierdził, że był dowódcą oddziału w partyzantce AL-owskiej, że znał Moczara, że był szefem jakiejś stadniny koni i trafił do pudła z oskarżenia o nadużycia gospodarcze, których oczywiście nie popełnił. Jak powiadam bardzo go polubiłem, wiele gawędziliśmy, także o polityce, o wydarzeniach w Europie, we Francji. Martwiłem się, żeby rewolta nad Sekwaną nie wywróciła rządów de Gaulle`a, a pan major mnie uspokajał, że generał sobie poradzi. I miał rację. Ale w jednym byłem konsekwentny mimo sympatii do współwięźnia – ani słowa o śledztwie, ani słowa, co robiłem, czego nie robiłem, kogo znam i tak dalej. Na wszelki wypadek, bo ani przez myśl mi przeszło, że może być to kapuś. A był. Kilka lat później podczas kolacji u mojej siostry stryjecznej Teresy Kuczyńskiej, znanej dziennikarki, zeszła rozmowa na marzec 1968 roku i wspomniałem wtedy, że siedziałem w celi z majorem wojska polskiego wymieniając go po nazwisku. Na to jeden z gości, też dziennikarz, Janusz Zarzycki wtedy mąż znanej dziennikarki Krystyny Zielińskiej, w czasie wojny partyzant peperowskiej Armii Ludowej, a potem więzień niemieckich KL, aż podskoczył i powiedział, przecież to znany agent celowy! Z kolei, ja podskoczyłem, a on opowiedział następującą historię. Pan Stanisław zaczynał karierę w przedwojennej „Dwójce”, czyli w kontrwywiadzie. Podczas wojny trafił do Oświęcimia i chyba nieźle sobie tam radził, podobno donosił Niemcom (jest o tym ślad w notatce Archiwum poznańskiego). Znając widać jego ustosunkowania pewien Żyd zaproponował wspólną ucieczkę mówiąc, że ma gdzieś ukryte kosztowności, którymi się podzieli. Do spółki pan Stanisław namówił jeszcze Niemca strażnika i zwiali. Po wydobyciu skarbu, twierdził Zarzycki, najpierw zabili Żyda, a potem pan Stanisław utłukł Niemca i pomknął w lasy, gdzie przystał do partyzantki AL-owskiej Mieczysława Moczara i podobno nawet został dowódcą oddziału. Potwierdzało się więc też to co już słyszałem. Po wojnie miał szansę na karierę, ale wybrał życie hulaszcze i tracił szanse spadając w dół. Wreszcie został dyrektorem stadniny, ale i tutaj narobił przekrętów i trafił do paki, wracając do wywiadowczego zawodu w roli celowego agenta i tak to potem trwało; wędrówki po więzieniach przerywane okresami popełniania przestępstw na wolności”.

Umieszczenie Dorosiewicza w gronie “niezłomnych żołnierzy wyklętych”, chyba wymaga korekty przez usunięcie go z tego grona, bo jego obecność tam, jest jeszcze jednym dowodem, że to zbiorowisko także kanalii i być może morderców. Przy notatce Archiwum Poznańskiego jest zdjęcie Dorosiewicza zrobione przez UB, dokładnie odpowiadające obrazowi, tyle, że starsze, który ujrzałem tamtego kwietnia 1968 roku. Publikuję je tutaj.

FB >>>