Mocne ostrzeżenie byłego prezesa TK. Władza zlikwiduje opozycję?

Podpisane przez Prezydenta ustawy o KRS i SN mogą mieć doniosłe dalekosiężne konsekwencje. Ważny głos przestrogi w tej sprawie zabrał w mocnym wywiadzie dla wiadomo.co były prezes Trybunału Konstytucyjnego Jerzy Stępień.

Stępień nie jest zaskoczony decyzją prezydenta i wskazuje, że jego zdaniem „rewolucja” rozpoczęła się w zeszłym roku ułaskawieniem Mariusza Kamińskiego i atakiem na TK, a od tego czasu władza, łącznie z prezydentem, po prostu konsekwentnie trzyma się obranego wcześniej kursu:

„Po krótkiej analizie doszedłem do wniosku, że wtedy została rozpoczęta rewolucja i ona teraz ma kolejne fazy. Prowadzi do całkowitego zniszczenia państwa prawa i wprowadzenia państwa policyjnego. To jest tragiczna pomyłka w naszych najnowszych dziejach.Poza tym towarzyszący temu coraz bardziej agresywny język może doprowadzić do nieprzewidywalnych skutków”.

Wskazana niebezpieczna ewolucja języka debaty publicznej nie pozostaje bez wpływu na nastroje społeczne, prowadząc do ich eskalacji:
„Prezes Kaczyński mówi do opozycji językiem wroga, to nie jest język polityka. To oznacza też pominięcie istoty demokracji parlamentarnej. Jestem przerażony”.

Stępień przedstawia sądy powszechne jako największe pole bitwy o kontrolę nad sądownictwem. Zdaniem byłego prezesa Trybunału Konstytucyjnego nowa ustawa osłabiła niezależność sądów, ale władza nie wygrała jeszcze wojny. Mamy bowiem 10 000 sędziów, którzy“mają swój własny honor, pozycję zawodową, umiejętności i odwagę”. „Rządzący się przeliczyli, bo wydaje im się, że sądownictwem można rządzić tak, jak bankową korporacją”

Stępień podkreśla doniosłe konsekwencje prostego faktu, że każdy sędzia polski jest także sędzią europejskim.

Oznacza to bowiem, że wyroki wydane przez źle powołanych sędziów mogą być kwestionowane. A to będzie miało negatywne skutki dla zarówno dla Polaków w kraju i tych mieszkających za granicą.Szczególnie bolesne mogą się okazać gospodarcze konsekwencje skoku na sądy. Były prezes TK przywołuje bowiem podstawową zasadę stabilności gospodarczej:

„Gospodarka może się rozwijać tylko w państwie praworządnym, kiedy biznes jest przekonany, że w przypadku konfliktu znajdzie się sąd, który rozstrzygnie sprawę sprawiedliwie”.

Oznacza to, że obecna dobra koniunktura może stać się szybko zagrożona. Jednak największe niebezpieczeństwo kryje się w zmianach w Sądzie Najwyższym, nowej Izbie Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych. Jerzy Stępień ostrzega bowiem, że władza może dążyć wprost do likwidacji opozycji. Nowa izba SN będzie decydowała nie tylko o ważności wyborów, ale także o finansach partii politycznych. Odcięcie finansów opozycji może sparaliżować jej działanie, a to doprowadzi do zniszczenia równowagi między partia rządząca i opozycją oraz zachwiania podstaw demokracji.

Jerzy Stępień wskazuje także, że dziś nie możemy mieć pewności, że wybory samorządowe się w ogóle odbędą. Władza może iść coraz dalej i po zniszczeniu Trybunału Konstytucyjnego nic nie stoi już na przeszkodzie łamania ładu konstytucyjnego pod byle pretekstem. Były prezes TK snuje ponury scenariusz:
“Wybory samorządowe razem z parlamentarnymi oraz referendum konstytucyjnym, i to 11 listopada, tak żeby to nie były wybory, tylko plebiscyt. Do tego czasu sterroryzować partie opozycyjne i zniszczyć niezależne media – przecież to wszystko idzie w tym właśnie kierunku.”

Jerzy Stępień wskazuje, ze Jarosława Kaczyńskiego rożni od Viktora Orbana to, że nigdy się nie cofa, Oznacza to nieustająca eskalację konfliktu. Stąd ostrzeżenie dla naszego społeczeństwa, że jeśli władza będzie dalej używała języka agresji, to wystarczy prowokacja, żeby ktoś nie wytrzymał i sytuacja wymknęła się spod kontroli.

Powinniśmy z uwagą posłuchać przesłania Jerzego Stępnia. Od naszej społecznej czujności zależy to, czy damy się wciągnąć przez PiS w grę na jego zasadach. Konsekwencje tak prowadzonego sporu mogą być kosztowne.

Źródło: wiadomo.co

crowdmedia.pl

Grzegorz Schetyna: Zachowanie symetrystów służy PiS-owi

Grzegorz Schetyna: Zachowanie symetrystów służy PiS-owi

Uważam, że budowaliśmy mądrą politykę socjalną: roczny urlop rodzicielski, w tym urlop tacierzyński, ulgi podatkowe dla rodziców, zajęcia przedszkolne za złotówkę, budowa żłobków, rozbudowa sieci przedszkoli na wsi… To miało sens, ale przegrało z 500 Plus i z tego trzeba wyciągnąć wnioski. Ten program już zawsze będzie twardym elementem budżetu. Dlatego mówimy, że jak wygramy wybory, zagwarantujemy kontynuację tego programu, który rozwiniemy – mówi w rozmowie z nami Grzegorz Schetyna, przewodniczący Platformy Obywatelskiej. Rozmawiamy też m.in. o strategii wobec PiS, związkach partnerskich, lewicy, która musi się znaleźć w zjednoczonej opozycji, wyborach, sądownictwie.

PRZEMYSŁAW SZUBARTOWICZ: Andrzej Duda podpisał niekonstytucyjne ustawy, wcześniej Komisja Europejska uruchomiła artykuł 7 – to można było przewidzieć wcześniej – ale na ulicach raczej pusto. Trawestując Kisiela: Polacy urządzają się w kiepskim miejscu?

GRZEGORZ SCHETYNA: Rzeczywiście emocje są mniejsze. To ma wiele przyczyn. W lipcu dziesiątki tysięcy ludzi na ulicach uwierzyło, że weta prezydenta coś zmienią, że będzie stał na straży konstytucji, ale stracili te złudzenia. Przypomina mi się rok 1986 i 1987, wtedy też wydawało się, że jest gorzej i ruch podziemny jest w kryzysie, bo ludzie się przyzwyczajają. Podobnie było pod koniec lat 70., ludzie szukali swojej małej stabilizacji.

Dziś stabilizacją są wysokie notowania PiS w sondażach.

Dlatego to teraz właśnie

jest potrzeba przekroczenia pewnego politycznego Rubikonu.

Zresztą nie wierzę w te sondaże, w których PiS ma 50 proc. poparcia, najważniejszy będzie ten w dniu wyborów. Dziś wiele osób nie przyznaje się, na kogo chce głosować. Wyczuwa się atmosferę braku wzajemnego zaufania i coraz mniejszego zaufania do państwa. Ale PiS ma przewagę, to prawda.

Zatem jak przekroczyć Rubikon?

Chodzi o to, żeby zbudować antytezę dla PiS-u, pozytywny program, który będzie odpowiadać na oczekiwania ludzi. Trzeba dać ludziom wiarę, że można stworzyć konstrukcję, która wygra z PiS-em. Właśnie materializuje się idea zjednoczonej opozycji, czyli to, o co prosili protestujący w lipcu. Kluczem jest nadzieja.

Nie wszyscy popierają ideę zjednoczonej opozycji, bo uważają, że skończy się tak, jak na Węgrzech. Nie jest tak, że interesy polityczne przeważają?

Węgierski wariant porównywalny jest do zjednoczenia lewicy w 2015 roku. Tak długo się kłócili, że jak w końcu postanowili wystartować razem w wyborach, to Polacy im już nie uwierzyli.

Dlatego to dzisiaj, rok przed wyborami samorządowymi i dwa lata przed parlamentarnymi, mówię o tym, że trzeba szukać tego, co da wspólną podstawę programową.

Czyli?

Walka o demokrację, wolności obywatelskie i praworządność musi być podstawą poszukiwania wspólnoty i partnerów. Trzeba brać pod uwagę własną tożsamość i różnice programowe, ale przy zagrożeniu dla demokracji to są sprawy drugorzędne. Platforma Obywatelska jest największą partią opozycyjną i to od nas w dużej mierze będzie zależeć, w jaki sposób opozycja zorganizuje się przed wyborami.

Katarzyna Lubnauer odpowiadała, że proponowane przez pana wspólne prezydium klubów to jednak nie najlepszy pomysł. Poza tym politycy Nowoczesnej zarzucają, że przedstawił pan tę propozycję bez wcześniejszych konsultacji i że była to tylko czysta zagrywka polityczna, stawianie pod ścianą.

Kiedy poparcie dla Rafała Trzaskowskiego uzgodniłem wcześniej z Ryszardem Petru, było źle. Teraz też jest źle? Nie chciałem niczego uzgadniać, żeby nie robić kłopotu, dlatego podczas Rady Krajowej PO zwróciłem się do Nowoczesnej. Powiedziałem, że szanuję tożsamość i własny program, ale poprosiłem, żebyśmy dali sygnał, że budujemy konstrukcję, która koordynuje funkcjonowanie klubów.

Powinniśmy pokazać także opozycji pozaparlamentarnej, że możemy to zrobić. Nie chcę nikomu odbierać tożsamości, ale musimy Polakom dać nadzieję.

Dla polityków niezwiązanych z Platformą problemem jest sytuacja, że to jednak PO ma rozdawać karty.

Tak przecież nie będzie, choć oczywiście podkreślam, że to my mamy największe poparcie, struktury i możliwości, dlatego chcemy być inicjatorami. Ważny jest bowiem pierwszy sygnał, który spotka się z pozytywnym odbiorem, a potem trzeba uwzględnić aspiracje wszystkich. Musimy zarazić ludzi optymizmem i pokazać, że Polska nie jest skazana na PiS. Jeżeli będziemy się spierać, to powtórzymy najpoważniejszy błąd lewicy. Nie możemy ugrzęznąć w negocjacjach, bo byłaby to powtórka Konwentu Świętej Katarzyny. Ludzie muszą wiedzieć, że głosują na ekipę, która nie idzie się kłócić, tylko pokonać PiS.

To jest w ogóle możliwe?

Tak. Nadzieję daje chociażby decyzja o wystawieniu wspólnego kandydata na prezydenta Warszawy.

Najważniejsza jest wizja na przyszłość. Nie wygramy wyborów parlamentarnych, nie pokonamy PiS-u, jeżeli nie wygramy wyborów samorządowych.

Musimy pokazać dobrą alternatywę w wyborach do sejmików, wystawić najlepszych kandydatów na prezydentów największych miast.

Symetryści rozpowszechniają tezę, że liberałowie muszą uderzyć się we własne piersi i dostrzec, że PiS robi też dobre rzeczy. Czyli: przeprosić i chwalić politykę socjalną.

Gdy słucham takich rzeczy, bolą mnie zęby. To jest brak zrozumienia sytuacji. Zostaniemy przy swoich racjach. Nie walczę z polityką socjalną, tylko mówię o wizji Platformy. Przypomnę, że symetryści przekonywali przed wyborami, że Partia Razem jest świetną ofertą polityczną. Po telewizyjnej debacie ich wsparcie i zachwyt nad Adrianem Zandbergiem spowodowały, że lewica w ogóle nie weszła do Sejmu. Jestem skłonny do samokrytyki, przepraszałem już wiele razy. Ale jeżeli ktoś wie, jakim zagrożeniem dla wolności i demokracji jest PiS, to niech buduje własny projekt, a nie krytykuje partie opozycyjne.

Zachowanie symetrystów służy PiS-owi i jest inwestycją w zwycięstwo PiS.

Nie przekona ich pan.

Dlatego przypominam, że opozycja powinna mieć swoje prawa. W poprzednich dwóch kadencjach Polska była demokratycznym krajem, który respektował wolności, sądownictwo było niezależne, mieliśmy niezmanipulowaną ordynację wyborczą. A teraz żyjemy w innej rzeczywistości. Jak ktoś mówi, że dostrzegł geniusz PiS-u, to mnie rozśmiesza.

Dlaczego PO nie wpadła na pomysł programu takiego, jak 500 Plus?

Uważam, że budowaliśmy mądrą politykę socjalną: roczny urlop rodzicielski, w tym urlop tacierzyński, ulgi podatkowe dla rodziców, zajęcia przedszkolne za złotówkę, budowa żłobków, rozbudowa sieci przedszkoli na wsi… To miało sens, ale przegrało z 500 Plus i z tego trzeba wyciągnąć wnioski. Ten program już zawsze będzie twardym elementem budżetu. Dlatego mówimy, że jak wygramy wybory, zagwarantujemy kontynuację tego programu, który rozwiniemy.

Platforma ma ochotę robić koalicję także z partiami lewicowymi?

Oczywiście.

Lewica musi być elementem życia politycznego.

Ale która lewica?

Jest SLD, jest założona przez Barbarę Nowacką Inicjatywa Polska, ale także UP, SDPL. I dlatego to jest i będzie bardzo trudne. Socjalny elektorat zabrał PiS, ale co się stało z tym bardziej liberalnym, socjaldemokratycznym? Nie wyobrażam sobie, żeby ludzie, którzy chcą głosować na lewicę, byli wykluczeni. Trzeba rozmawiać i wciągnąć ich do zjednoczonej opozycji, aby odsunąć PiS od władzy. Wierzę, że to się uda.

Za PO cały czas ciągnie się ta słynna kotwica konserwatywna. Chce pan skręcać w taką stronę, utwardzić tę pozycję?

Nie ma takiej możliwości. Spójrzmy, jak wygląda CDU w Niemczech, gdzie są także elementy bardzo lewicowego programu. Kotwica konserwatywna może być wbita po to, żeby nie zdryfować do lewej strony, a to dlatego, że

Platforma Obywatelska musi być partią centrum, mieć lewą i prawą nogę, konserwatywną i liberalną. Nadal uważam, że PiS-owi może zabrać władzę tylko taka partia.

Grzegorz Schetyna godzi się na związki partnerskie?

O związkach partnerskich musimy otwarcie rozmawiać. To są bardzo trudne sprawy, ale Polacy zaczynają się temu uważniej i z większą aprobatą przyglądać. Jednak debata na ten temat w Sejmie zdominowanym przez PiS nie ma żadnego sensu. Czasy się zmieniają i te kwestie zaczynają być wielkim wyzwaniem także dla takich partii, jak Platforma Obywatelska. Potrzebna jest normalność, czyli normalna debata w normalnym Sejmie.

Dlaczego PO przez 8 lat nie rozwiązała tej sprawy?

Nie mieliśmy jednomyślności w tej sprawie nawet we własnym klubie. Blokował nas także koalicjant, czyli PSL. Trzeba sobie z tego zdawać sprawę. Ale warto czekać, aby taką debatę przeprowadzić w otwarty sposób. Przecież

związki partnerskie dotyczą pięciu milionów ludzi, nie tylko par homoseksualnych. W przyszłości musimy te sprawy uregulować, to będzie wyzwanie.

Czyli lewicowo-liberalne poglądy dopuszcza pan w Platformie?

Jestem otwartym człowiekiem.

A co w sprawie aborcji? Zarzuca się, że tych, którzy domagają się liberalizacji, nazwał pan radykałami. Z jakichś powodów poczuli się obrażeni.

Dla mnie wartością jest zawarty kiedyś tzw. kompromis aborcyjny. Ostrzegam też, że jeżeli w obecnej sytuacji politycznej zaczniemy debatować o liberalizacji zapisów, to może się skończyć katastrofą, czyli efektem odwrotnym od zamierzonego: zaostrzeniem obowiązujących przepisów. Taka jest właśnie polityka, nie można uciekać od tego kontekstu. Uważam, że

trzeba zrobić wszystko, aby w tej kadencji kompromis został utrzymany, ale trzeba też mówić o pełnym dostępie do antykoncepcji, do in vitro, o edukacji seksualnej czy standardach okołoporodowych.

I my o tym głośno mówimy i tego żądamy. Jeżeli uda się to zrobić, to będzie też ważny krok.

Lewica ignoruje fakt, że polskie społeczeństwo jest wciąż konserwatywne, że musi nastąpić mentalna przemiana, ale do tego potrzebna jest edukacja wsparta wolą polityczną. Jest pan gotowy na takie otwarcie?

Oczywiście, trzeba przygotować społeczeństwo do takiej debaty. Ale najpierw osiągnijmy, co możemy, a dopiero później idźmy dalej. Dziś, przy takiej partii, jaką jest PiS, mamy nieco inne wyzwania.

Co to znaczy, że trzeba będzie rozliczyć PiS? Czym ma być proponowany przez PO Akt Odnowy Demokracji?

To jest wyzwanie dla liderów politycznych, jak przywrócić demokrację w sposób w pełni demokratyczny. Trzeba wymyślić sposób, aby było to możliwe jak najszybciej po odebraniu władzy PiS-owi.

Są osoby, które pytają mnie: jaka jest gwarancja, że nie skorzystamy z instrumentów przygotowanych przez PiS? Jeżeli tak byśmy zrobili, to znaczyłoby, że państwo przestało funkcjonować.

Musimy sami sobie narzucić ograniczenia i sięgnąć po najwybitniejszych ekspertów.

Ktoś nad tym już pracuje?

Tak, bo to jest klucz. Ważne musi być też obywatelskie zaangażowanie.

Na czym ma polegać Obywatelski Ruch Obrony Wyborów?

To musi być taka inicjatywa, jak proponowana przez Bartosza Arłukowicza pomoc osobom niepełnosprawnym w dotarciu do lokali wyborczych.

PiS się z tego wycofało.

Ale właśnie dzięki inicjatywie Bartosza Arłukowicza. Ten nacisk to spowodował.

Ważna będzie też obecność obserwatorów w lokalach wyborczych i przed nimi. Minister Błaszczak będzie nominował komisarzy, którzy będą organizować wybory. Musimy im patrzeć na ręce.

To będzie wielkie wyzwanie i na naszych barkach jako największej partii opozycyjnej będzie spoczywać rola zorganizowania mechanizmów takiej kontroli. To musi być pełna mobilizacja, nie wystarczy tysiąc osób.

Jak traktować prezydenta po tym, jak podpisał ustawy sądowe? To pełna kapitulacja Andrzeja Dudy?

Prezydent powrócił do sekretariatu prezesa Kaczyńskiego na Nowogrodzkiej. To bardzo smutne, zwłaszcza że pamiętam moją sierpniową rozmowę z prezydentem, kiedy mówił mi, że nie będzie się wahał zawetować ustaw, jeżeli będą zbliżone do tych przedstawionych przez PiS. Teraz podpisał ustawy zmienione przez prokuratora Piotrowicza według instrukcji z Nowogrodzkiej, udając, że nic się nie stało, że gwarantują one niezależność władzy sądowniczej, a przecież niszczą niezależność sądów i są jawnie sprzeczne z konstytucją.

Oznacza to, że się poddał i że przyjął wszystkie warunki Jarosława Kaczyńskiego. Ale musi się liczyć z tym, że to jest prosta droga do Trybunału Stanu, przed którym na pewno go postawimy.

Jak pan odpowiada na głosy, że Platformie potrzebna jest zmiana lidera i postawienie na młodych? Że Grzegorz Schetyna uprawia politykę gabinetową, nie jest trybunem ludowym itd.

Pod koniec stycznia miną dwa lata mojego przywództwa w Platformie Obywatelskiej. Właśnie zakończyliśmy czas wewnętrznych, demokratycznych wyborów. Platforma jest partią dojrzałą, a w zarządzie pojawiło się wielu młodych ludzi. PO musi się otwierać, ale także korzystać z doświadczenia. Nie mówię, że polityka to szachy, ale czasami tak właśnie jest. Można grać szybko, ale można też grać perspektywicznie. Trzeba ze wszystkiego wyciągać wnioski i uważam, że nam udaje się to robić, a Platforma ma wciąż wiele atutów. Wiele było też głosów, że skończymy jak SLD. Nie skończyliśmy, walczymy o wzrost notowań.

Wiem jedno: że za wszelką cenę trzeba szanować to, co jest po stronie opozycyjnej. Składać to w całość, być cierpliwym i rozmawiać. Atakowanie opozycji to sprzyjanie PiS-owi.

Donald Tusk jest cieniem, czy słońcem Platformy?

Donald Tusk jest przede wszystkim wyrzutem Jarosława Kaczyńskiego. PiS boi się go jako kandydata na prezydenta. On pokazał, że potrafi wygrywać z PiS-em. Żałuję tylko, że jego siła w Europie nie jest w pełni wykorzystana w interesie Polski. Sławna kapitulacja PiS 27:1 czy przesłuchania Tuska w prokuraturze obciążają nas jako państwo.

Ale to politycy PO w narracji pisowskiej są zdrajcami i Targowicą.

Targowica to ci, którzy spoglądali na Rosję. To, co targowickie, jest wyłącznie po stronie PiS. Oni nie akceptują i nie lubią Europy, a teraz, po uruchomieniu artykułu 7, wypowiedzieli jej otwartą wojną. Zupełnie się z tym zresztą nie kryją. A to jest prosta droga to Polexitu.

UE powinna ingerować w działania państwa PiS?

Musi to robić, bo sami tego nie zablokujemy.

Polska jest krajem unijnym, musi przestrzegać praw i zasad Zachodu. Polacy o tym zdecydowali w referendum.

A Mateusz Morawiecki, który podobno ma ocieplić relacje z Europą, opuścił pierwszy szczyt przed jego zakończeniem. To policzek wymierzony tym wszystkim, którzy czekali na nowego premiera, a tymczasem on wrócił na spotkanie opłatkowe w PiS-ie. Trzeba nie rozumieć sztuki polityki, dyplomacji i relacji międzyludzkich. Takich rzeczy się nie robi. To pierwsze spotkanie zamiast otworzyć nową, wspólną przestrzeń, zamknęło ją na dobre.

Wyobraźmy sobie, że PiS jednak wygrywa wybory samorządowe i parlamentarne. Co wtedy?

Nie wierzę w tak czarny sen. Wygramy wybory parlamentarne, jeżeli najpierw wygramy samorządowe. A wygramy je, jeżeli zbudujemy sensowną koalicję. Tak jak kiedyś stworzyliśmy wspólny front z PSL-em oraz Krajową Partią Emerytów i Rencistów. Niektórzy łapali się za głowę, ale udało się. Nie chcę dzisiaj pisać scenariuszy alternatywnych, ale możemy zrobić wszystko, żeby pokazać, iż

Polska nie jest skazana na PiS. To jest kwestia emocji, mobilizacji, aktywności, ale też spokojnej rozmowy o zagrożeniach polityki PiS. Historycznie wiele rzeczy z tego, co się dzieje, już kiedyś przerabialiśmy.

PiS jednak zachowuje się tak, jakby nigdy miał nie oddać władzy.

Teraz albo nigdy, wszystko albo nic. Tak się zachowują. Ale jak ktoś teraz mówi: wszystko albo nic, to znaczy, że nic. I oni to przegrają, jestem o tym przekonany. Niestety, negatywne skutki ich działań Polska będzie odczuwała latami. Od nas zależy, w jakim stopniu zmobilizujemy Polaków. Aktywność i obecność przy urnach to jest najlepsza odpowiedź na tych, którzy chcą zła. Musimy przekonać ludzi, że od ich długopisu i karty wyborczej będzie wszystko zależało. To jest wielka, a być może jedyna szansa, by Polska nie spadła w przepaść na dekady. Wierzę, że tylko wspólnie uda nam się odsunąć PiS od władzy.

 

wiadomo.co

Będzie Polexit? Można wierzyć politykom, albo zacząć czytać między wierszami

KUB, 24.12.2017

Marsz 'Kocham Cię, Europo'. Warszawa, 25 marca 2017 r.

Marsz ‚Kocham Cię, Europo’. Warszawa, 25 marca 2017 r. (Fot. Franciszek Mazur / Agencja Gazeta)

Członkowie PiS przekonują, że nie dążą do wyjścia Polski z Unii Europejskiej. Jednak goście audycji Dominiki Wielowieyskiej wskazują na sygnały, które przeczą deklaracjom polityków.

Dominika Wielowieyska przytoczyła wypowiedź Rafała Ziemkiewicza. Zastrzegła jednak, że politycy PIS przekonują, że Polska nie wyjdzie z unii, a pogłoski o Polexicie to tylko histeria.

– Większość społeczeństwa popiera integrację europejską. Jeżeli ktoś chce wyprowadzić Polskę z UE, nie będzie mówił o tym wprost. Te deklaracje niewiele więc znaczą, trzeba analizować sytuację – tłumaczył Paweł Kowal, były wiceminister spraw zagranicznych.

– Jeden z prawicowych publicystów napisał, że rządowi chodzi o “schładzanie” poparcia Polaków do UE, żeby mieć większą możliwość gry z instytucjami europejskimi. Jednak można niechcący schłodzić za bardzo i zamrozić. Ktoś wcale może nie chcieć Polexitu, tylko wyliczył sobie, że jeżeli schłodzi poparcie Polaków dla UE z powiedzmy 80% do 60% to łatwiej mu będzie walczyć z Donaldem Tuskiem. Tylko że działając w ten sposób można niechcący uruchomić mechanizmy, których nie da się zatrzymać – rzeczywistość społeczna to nie matematyka. Mamy przykład z Wielkiej Brytanii – argumentował Kowal.

Czytaj teżPrzeanalizowaliśmy z ekspertami od mimiki i gestów orędzie Dudy. „Szukał oparcia”

Jak mówi, najbardziej zaniepokoiło go, że w obliczu groźby uruchomienia art. 7, nie było wrażenia, że PiS chce zatrzymać ten proces.- Wydawało się wręcz, że ktoś chce, żeby to się wreszcie wydarzyło. To zwraca moją uwagę, a nie deklaracje – podsumował.

W ocenie Pawła Zalewskiego, byłego europosła PO, PiS dąży do przeformatowania opinii publicznej.- Ma ona mieć nowe cele i tożsamość. I po to promuje się integralny katolicyzm “naszość”, swojskość, kult żołnierzy wyklętych. PiS chce zbudować nowy system w Polsce, aby władza totalna zyskała tożsamościową legitymację. I w tym kontekście UE jest przeszkodą. Jeżeli trzeba będzie zapłacić cenę wyjścia z UE, to Jarosław Kaczyński jest w stanie to zrobić – podsumowuje.

Więcej w audycji:

TOK FM

„Wobec Polski nie może być kompromisów”. Austriacki kanclerz broni działań Komisji Europejskiej

„Praworządność i demokracja to niepodlegający negocjacjom fundament Europy” – powiedział kanclerz Austrii Sebastian Kurz w wywiadzie dla niedzielnego wydanie niemieckiego dziennika „Bild”. „Tu nie może być żadnych kompromisów. Także wobec Polski” – dodał austriacki kanclerz.

PAP/EPA/STEPHANIE LECOCQ

Kurz odniósł się także do kwestii uchodźców. „Każdy kraj Unii Europejskiej powinien sam decydować, czy chce przyjąć uchodźców. Zmuszanie krajów do przyjmowania uchodźców nie pomaga Europie” – stwierdził Kurz w rozmowie z „Bild am Sonntag”.

„Jeśli nadal będziemy podążać tą drogą, to dalej będziemy dzielić Unię Europejską. Państwa członkowskie Unii powinny same decydować, czy lub ilu ludzi przyjmą” – podkreślił szef austriackiego rządu.

Jego zdaniem dalsza dyskusja o kwotach (uchodźców) pozbawiona jest sensu, „ponieważ migranci, którzy są w drodze do Europy, nie chcą do Bułgarii ani na Węgry. Przede wszystkim chcą jechać do Niemiec, Austrii lub Szwecji.”

„Granice między uchodźcami a migrantami ekonomicznymi zatarły się”

Kurz podkreślił, że trzeba jak najszybciej skorygować błędną do tej pory politykę UE w kwestii uchodźców i migrantów.

„Granice między uchodźcami a migrantami ekonomicznymi zatarły się. Chodzi o to, by pomagać ludziom w ich krajach pochodzenia. Jeśli nie jest to możliwe, to w sąsiednich państwach. Jeśli i to nie jest możliwe, to na ich kontynencie w bezpiecznych rejonach” – powiedział kanclerz Austrii.

„Nie ma miejsca dla Turcji w UE”

Szef austriackiego rządu powiedział także, że w Unii Europejskiej nie ma miejsca dla Turcji. Wypowiedział się przeciwko powołaniu europejskiego ministra finansów, co zaproponował prezydent Francji Emmanuel Macron.

„Prezydent Macron ma ambicje zmieniać Unię Europejską. Ma nasze pełne poparcie, co nie oznacza, że musimy się zgadzać we wszystkich kwestiach” – stwierdził Kurz.

Na początku tego tygodnia Sebastian Kurz został zaprzysiężony na kanclerza Austrii. 31-letni były minister spraw zagranicznych tego kraju jest najmłodszym szefem rządu w Europie; kieruje koalicją prawicowej Austriackiej Partii Ludowej (OeVP) z prawicowo-populistyczną Austriacką Partią Wolności (FPOe).

polsatnews.pl

PiS celowo zaplanował zamieszanie w Sejmie rok temu? To może wynikać z zeznań posłanki Pawłowicz

Poszlaki o celowym działaniu są wyraźne w zeznaniach posłów PiS, złożonych w śledztwie w sprawie wydarzeń 16 grudnia 2016. Zeznania ujawnił w swoim orzeczeniu sędzia Igor Tuleya. Wykluczenie z obrad posła PO Michała Szczerby też mogło być celowe. Posłanka Pawłowicz zeznała, że o przeniesieniu obrad wiadomo było od rana. Nikt jej kłamstwa nie zarzucił

Poszlaki wskazujące na to, że to sam PiS sprowokował przesilenie parlamentarne w grudniu ubiegłego roku, są w stenogramie z ustnego uzasadnienia orzeczenia sędziego Igora Tulei. Sędzia kilka dni temu nakazał stołecznej prokuraturze ponowne śledztwo dotyczące uchwalenia budżetu na rok 2017 w Sali Kolumnowej Sejmu. Prokuratura wcześniej to śledztwo umorzyła, ale kilku posłów PO i Nowoczesnej złożyło zażalenia. Na ich wniosek sędzia uchylił umorzenie.

Teraz TVN24, która nagrała ustne uzasadnienie orzeczenia, opublikowała z niego stenogram. Jego lektura dokładnie pokazuje motywy decyzji sędziego, ale też pokazuje, że cała sprawa mogła być ustawką ze strony PiS.

Oficjalnie decyzję o przeniesieniu obrad z sali plenarnej, na której posłowie Platformy zaczęli blokadę mównicy po wykluczeniu z obrad posła Szczerby, zapadła 16 grudnia o godz. 21. Decyzję podjął Marszałek Sejmu Marek Kuchciński na Konwencie Seniorów.

Przeczytaj też:

Kuchciński wielokrotnie łamał wczoraj Regulamin Sejmu. Za 16 grudnia grożą mu trzy lata więzienia

DANIEL FLIS  17 GRUDNIA 2016

Wszyscy posłowie mieli dostać informację o przeniesieniu obrad sms-em. Informacja była też wyświetlana w sali plenarnej. „Oczywiście to tylko część prawdy, ponieważ posłowie klubu PiS, posłowie będący z nimi w koalicji czy współpracujący, choćby koło poselskie Kornela Morawieckiego, o tym, że to posiedzenie odbędzie się w Sali Kolumnowej dowiedzieli się wcześniej” – uzasadniał w ustne orzeczenie Igor Tuleya.

Przeczytaj też:

Sejm nie ujawnił czterech ekspertyz o 16 grudnia. Co najmniej jedna podważa słowa Kaczyńskiego

DANIEL FLIS  8 LUTEGO 2017

Pawłowicz: o przeniesieniu obrad wiadomo było od rana

Sędzia zauważył, że z materiałów śledztwa nie wynika „przekonująco” z jakiego powodu, kiedy i kto podjął decyzję o przeniesieniu obrad. Sędzia: „Wątpliwości sądu potęgują nie tylko kontestowane okoliczności wykluczenia i dyskusyjne wykluczenie posła Szczerby z obrad Sejmu [zdaniem sądu bezprawne – red.], która to decyzja marszałka stała się impulsem do reakcji posłów opozycji, zresztą reakcji łatwiej do przewidzenia”.

Sędzia Tuleya podkreśla, że prokuratura pominęła – jego zdaniem kluczowe – zeznania świadek Krystyny Pawłowicz, posłanki PiS. „Przypomnę, że przerwa zarządzona przez Marszałka Sejmu została zarządzona o godzinie około 15.40. Około 21 odbył się Konwent, natomiast posiedzenie zostało wznowione o godz. 21.40. Powodem przeniesienia obrad Sejmu z Sali plenarnej miała być okupacja trybuny przez posłów opozycji i te działania opozycji zaczęły się po wykluczeniu posła Szczerby. To wykluczenie miało miejsce około godziny 15.

Pani świadek Pawłowicz zeznaje tak:

„O tym, że tam mają odbywać się obrady, mówiono już od rana tego dnia. Wiem, że ta sala była już od rana przygotowywana na ewentualne obrady Sejmu. O tym, że obrady mają być w Sali Kolumnowej, wiedziałam już koło południa tego dnia.

Była to w mojej ocenie wiedza powszechna dla posłów, którzy byli w Sejmie, pewne dla posłów partii rządzącej” – przytaczał zeznania posłanki sędzia. Około godziny 16.00 urzędnicy Sejmu dostali polecenie przygotowania kart do ręcznego głosowania.

Sędzia Tuleya: „Zdaniem sądu zeznania Krystyny Pawłowicz mogą wskazywać na to, że

okupacja mównicy sejmowej na skutek wykluczenia posła Szczerby nie była rzeczywistym powodem przeniesienia obrad do Sali Kolumnowej, ale wyłącznie pretekstem”.

Sędzia nie rozważał dalej po co PiS był taki ruch. Z jego uzasadnienia wynika jednak, że wykluczenie z obrad posła Szczerby było celowym działaniem. Tuleya oceniał, że wykluczenie nastąpiło bez podstaw prawnych. Szczerba na mównicy mówił o potrzebie budowy siedziby orkiestry Symfonii Varsovii i była to poprawka do ustawy budżetowej, zgłoszona przez niego. Chciał, by znalazły się na to środki.

Poseł PO nie jest lubiany ani przez marszałka Sejmu, ani przez prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego.

Kaczyński: Szczerba zadał pytanie w sposób poniżający

Prezes Kaczyński tak zeznał w prokuraturze o przemówieniu Szczerby w Sejmie: „W pewnym momencie jeden z posłów wyróżniających się już poprzednio agresją i brakiem taktu, o nazwisku Szczerba, zadał marszałkowi Sejmu sformułowane w sposób drwiący i poniżający godność urzędu marszałka pytanie”.

Poseł Michał Szczerba, chwilę przed wykluczeniem przez marszałka Kuchcińskiego, 16 grudnia 2016 r.

Sędzia Tuleya doszedł do wniosku, że: „Również mając na uwadze treść zeznań i marszałka Kuchcińskiego i posła Szczerby, można odnieść wrażenie, że tak naprawdę podstawą wykluczenia posła z obrad nie było jakieś konkretne jego zachowanie w danym momencie, w trakcie tego wystąpienia, które – jak wynika z nagrania z monitoringu trwało 60 sekund – ale krótko mówiąc, poseł został wykluczony za całokształt. Tak jak zeznaje świadek Kuchciński, od dłuższego czasu »miał oko« na posła Szczerbę”.

Znamienne jest też, że Kuchciński wiele razy zwracał Szczerbie uwagę i podczas tamtego posiedzenia Sejmu „skorzystał niejako z okazji, żeby posła wykluczyć”.

Sędzia nie dociekał w ustnym uzasadnieniu czy PiS posunął się do celowej prowokacji z przenosinami obrad do Sali Kolumnowej i co miałby na tym zyskać.

Po co PiS-wi to było

Posłowie PiS głosują w Sali Kolumnowej, późny wieczór 16 grudnia 2016 r.

Oprócz ustawy budżetowej na 2017 roku, PiS uchwalił wtedy też ustawę dezubekizacyjną.  Czy bał się, że opozycja tę ustawę będzie blokować? Raczej nie. Bo PiS uchwala w Sejmie co chce, skoro ma arytmetyczną większość.

Czy PiS mógł liczyć na wywołanie protestów, by potem nimi uderzyć w opozycję? Faktem jest, że po wykluczeniu posła Szczerby pod Sejmem zaczęli zbierać się ludzie, którzy w nocy blokowali wyjazd z parlamentu. Przyszli, bo bronili też praw dziennikarzy, których obecność w Sejmie chciał ograniczyć PiS. Prorządowe media uderzyły obrazkami spod Sejmu w opozycję, zarzucając jej próbę puczu.

Twardych dowodów na celową prowokację ze strony PiS jednak nie ma, poza słowami posłanki Krystyny Pawłowicz. Ale je też należy traktować raczej jako poszlakę.

Owszem, można podważyć wiarygodność zeznań posłanki, która mówiła, że od rana było wiadomo o tym, że obrady będą przeniesione, bo nikt ich nie potwierdził. Pawłowicz mogła się pomylić w godzinach. Ale też nikt nie zarzucił jej, że kłamała zeznając w prokuraturze.

Ze stenogramu, który opublikował TVN24, wynika jeszcze jeden niepokojący wniosek, że mogło nie być kworum podczas uchwalania ustawy budżetowej. W Sali Kolumnowej nie było wszystkich sekretarzy, którzy mieli liczyć ręcznie głosy. Posłowie ciągle się przesiadali, na krzesłach obok nich siedzieli pracownicy klubu PiS, a formularze z obliczeniami głosów były przerabiane.

oko.press

Przedświąteczne impresje o sepsie i perle

Przedświąteczne impresje o sepsie i perle

Dwie przedświąteczne impresje. Eurodeputowana PO Julia Pitera w internetowym programie  #RZECZoPOLITYCE dopatrzyła się niespójności przekazu polityków PiS, nazywając narzucany przez nich „postępowy” ustrój – „kroczącym autorytaryzmem”. Mianowicie kolesie Kaczyńskiego zmierzają na wschodnią stronę. Z Zachodu na Wschód.

Oczywiście, że polityka PiS musi tam wylądować, nie tylko z powodu geopolityki. Będziemy odrzuceni z organizmu UE po przeszczepie cywilizacyjnym w 2004 roku, gdy zostaliśmy jej członkami. Proces odrzucenia to uruchomienie po raz pierwszy w historii artykułu 7 Traktatu UE.

Infekcja objęła trzy filary demokracji, można nazwać to sepsą, która dotknęła całą Polskę. Jeszcze stara się ratować kraj społeczeństwo obywatelskie, ale już jest zmęczone i nieskuteczne, jak lekarze rezydenci, którzy w 30. godzinie dyżuru muszą dokonać skomplikowanej operacji.

Znajdujemy się w tym momencie historii. Julia Pitera przypomina wizytę marszałka Senatu Stanisława Karczewskiego na Białorusi, który wrócił z niej zachwycony, nazywając tamtejszego satrapę „ciepłym człowiekiem”. A Łukaszenka swoją władzę przekaże synowi.

I w tej beczce dziegciu Pitera znajduje łyżkę miodu. Otóż Kaczyński nie ma dzieci, nie ma syna, więc nie ma komu przekazać władzy nad satrapią, którą zakłada. Jest w tym względzie jałowy, jak to nazywa jego posłanka Krystyna Pawłowicz.

Druga impresja dotyczy Klementyny Suchanow, autorki znakomitej dwutomowej biografii Gombrowicza. Suchanow opisuje na FB, jak naszli ją „byczkowi” z CBA, których zwierzchnicy (błaszczakopodobni) doznali jakichś asocjacji „intelektualnych”. Powiązali jej akcję rzucania jajami („jajogate”) w limuzyny polityków PiS z podpaleniem biura poselskiego Beaty Kempy.

To trzeba mieć źle funkcjonujące neurony, aby powiązać jaja z piromanią. Dla mnie szokującym jest, iż ktoś taki jak Klementyna Suchanow może być powiązany z takim Kononowiczem w spódnicy, jakim jest Kempa. To zresztą pokazuje, jak Polska za obecnej władzy nisko upadła.

Spostrzeżenie prof. Małgorzaty Gersdorf jest nadzwyczaj celne: PiS to okupant. Jak pisał Norwid, jak napisano w Ewangelii Mateusza o rzucaniu pereł przed wieprze, jak ciągnął tę samą metaforę Andrzejewski w „Popiele i diamencie”, ciągle używamy najlepszych spośród nas przeciw zaprzańcom. Klementyna Suchanow jest perłą, jest na szczęście diamentem.

Zaś PiS to beczka dziegciu, sepsa, która paraliżuje Polskę. Aby kraj ratować, musi nam się więcej chcieć!

koduj24.pl

Wierzymy w opowieści wigilijne

Wierzymy w opowieści wigilijne, bo wierzymy w dobro. W wypadku Polaków tym dobrem jest demokracja, jest wiara w prawo i sprawiedliwość, które niestety okazują się towarem deficytowym w naszym kraju.

Wierzymy, że Ebenezer Scrooge z Nowogrodzkiej zostanie nawiedzony przez ducha Jakuba Marleya, a ten namiesza w jego sumieniu, iż dobro stanie się dobrem, a nie: „nikt nam nie powie, że dobro jest dobre…”

Duchem Marleya dla Scrooge’a mógłby być duch jego brata. Podobnie możemy wierzyć, że w noc wigilijną, w noc przesilenia, zwierzęta zaczną mówić ludzkim głosem. Szczególnie zwierzęta z „Folwarku…” pana Scrooge’a.

A gdy będziemy łamać i dzielić opłatkiem, to „połamiemy się, połamiemy”? To „podzielimy się, podzielimy”? Wszak nasza narodowa specjalność: dzielić i łamać, łamać i dzielić.

Potrzeba nam wiary w nas, w siebie, przede wszystkim potrzeba nam więcej dialogu z podzielonymi i połamanymi, z tego dialogu ma szansę powstać prawda o nas.

W internecie znalazłem wiersz (jestem niejako o niego zazdrosny) Marcina Świetlickiego, który podał dziennikarz „Rzeczpospolitej” Jacek Nizinkiewicz, opatrując komentarzem: „Idealny na dzisiaj”.

Marcin Świetlicki – Nikt w nas

„Nikt w nas nie wierzy, jesteśmy widmami w ich kraju, jesteśmy niejasnymi sylwetkami widzianymi kątem oka, w mrocznych przejściach. Natomiast my wierzymy we wszystko, w każdą ideę, wierzymy nawet w życzenia wigilijne pary prezydenckiej. To rodzaj zabawnego hazardu.”

Wiary nam jednak nikt nie odbierze. I tego się trzymajmy w święta.

 

 

Kto zakazuje śpiewania kolęd?

23.12.2017
sobota

Organizacja Ordo Iuris apeluje do MEN w sprawie organizacji jasełek w przedszkolach i szkołach. Petycję, pod którą Ordo Iuris zbiera podpisy w internecie, można znaleźć tu.

Organizacja twierdzi, że w Polsce katolikom utrudnia się wychowanie dzieci w duchu ich religii, co samo w sobie może budzić lekkie zdumienie, zważywszy że w szkołach zajęcia z religii są pod względem liczby godzin na czwartym miejscu w ciągu całego cyklu edukacyjnego.

Ordo Iuris powołuje się na konstytucję – art. 48 ust. 1, który gwarantuje, że „rodzice mają prawo do wychowania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami”, i art. 53 ust. 3, który stanowi, że „rodzice mają prawo do zapewnienia dzieciom wychowania i nauczania moralnego i religijnego zgodnie ze swoimi przekonaniami”.

Przestrzeganie prawa rodziców do wychowania dzieci zgodnie z ich przekonaniami to inicjatywa ze wszech miar godna poparcia. Dziś w szkołach, rzekomo publicznych, jest ono kompletną fikcją. Rok szkolny rozpoczyna się – oficjalnie i na zaproszenie dyrekcji – mszą świętą. Uroczystości szkolne bywają zdominowane przez księdza. Nadobowiązkowe zajęcia dodatkowe z katechezy Kościoła katolickiego traktowane są jako zajęcia domyślne, w zasadzie obowiązkowe dla wszystkich uczniów, niezależnie od ich faktycznych związków z instytucją Kościoła.

Śpiewanie kolęd, zwyczaj powszechny, niezależnie od religijnych przekonań w Polsce może być bardzo dobrym ćwiczeniem na lekcjach muzyki. Nie widzę też problemu, żeby uczniom uczęszczającym na katechezę umożliwić wystawienie w szkole przedstawienia, popularnych jasełek, na podobnych zasadach jak teatralnemu kołu zainteresowań – z pewnością byłby to przyjemny przedświąteczny akcent dla wszystkich zainteresowanych. Oczywiście takie przedstawienie nie może z oczywistych względów być obowiązkowe.

Normą niestety jest zapewnianie na katechezie frekwencji na siłę, przesuwanie jej pomiędzy inne zajęcia, „żeby księdzu nie było przykro”, to również popularne praktyki wśród dyrektorów, które szkodzą dzieciom przymuszanym do uczęszczania na zajęcia, w których nie chcą brać udziału, lub do spędzenia godziny czasu na korytarzu. Odseparowanie od reszty grupy, szczególnie dla najmłodszych dzieci, może być autentyczną traumą, na którą nie mamy prawa ich narażać.

Z prawa do wyznawania i wychowywania dzieci w duchu własnych przekonań uczyniono instrument przymusu, bicz na wszystkich, także tych, którzy woleliby szkołę, która nie zmusza dzieci i ich rodziców do światopoglądowych deklaracji.

Petycja Ordo Iuris przypomina nam, że to obecna pozycja oficjalnego nauczania Kościoła katolickiego podniesionego do rangi szkolnego przedmiotu jest aberracją i złamaniem zasady neutralności światopoglądowej państwa. I kosztuje rocznie miliard trzysta pięćdziesiąt milionów złotych płaconych z kieszeni podatnika Kościołowi, instytucji przecież niebiednej. Może warto za część tych pieniędzy zapewnić dzieciom ciepły posiłek w szkole? Nie tylko od święta?

Wesołych świąt wszystkim, obyśmy częściej mówili do siebie ludzkim głosem.

jazdzewski.blog.polityka.pl

Nie dajmy się zwariować

23.12.2017
sobota

„Gdyby głupota była bólem, tobyś pan wył” – pomyślałem, słuchając najnowszego przekazu PiS. Patryk Jaki oraz inni oficjele odkryli, dlaczego Europa, w tym Niemcy, nas zwalcza, dlaczego zastosowała broń atomową, czyli art. 7.1 traktatu unijnego…

Z tego mianowicie powodu, że powstająca z kolan gospodarka polska stanowi dla nich zagrożenie ekonomiczne. Tylko patrzeć, jak Polska uderzy Niemcy po kieszeni, a o to nam przecież chodzi, bo to nasz najważniejszy partner handlowy, więc trzeba mu szkodzić.

Niemcy podobno już się boją, że nasz Centralny Port Lotniczy, który budujemy (?) pod Łodzią, i centralny węzeł („hub”) komunikacyjny odbiorą im dochody, bo mamy świetne położenie geograficzne. Frankfurt (ponad 61 mln pasażerów) i Monachium (37 mln) robią już w portki ze strachu przed CPL im. Solidarności. Podobnie pękają Charles de’Gaulle (61 mln) i Heathrow (70 mln).

To argument tak śmieszny, że trudno go traktować serio. Wielkie koncerny zachodnie miałyby kazać rządom swoich państw zaatakować Polskę za rzekome naruszenie praworządności, a faktycznie za zagrożenie ich pozycji, wpływów i dochodów. Zachodni kapitał każe Merkel i Macronowi, a także Unii Europejskiej, zemścić się na Polakach za to, że ci wstają z kolan i zagrażają ich dochodom.

Bardzo bym chciał, żeby to była prawda, aczkolwiek wolę Okęcie w Warszawie niż Solidarność pod Łodzią, ale rozumiem konieczności. Lotnisko w mieście nie ma sensu ani perspektyw. Tylko dlaczego zaraz dorabiać Zachodowi antypolską maskę? Oni raczej na budowie CPL zarobią (Siemens chyba na pewno), niż stracą. Nie bardzo też wierzę, że Chińczycy to sfinansują, ale pomarzyć wolno. Przypomnijmy, że Niemcy – choć z trudem i wielkim opóźnieniem – budują ogromne lotnisko Brandenburgia, które ma spełnić podobne cele co nasze. Z tym że lotnisko Brandenburgia już stoi (acz ciągle nieczynne), zaś CPL fruwa w sferze marzeń. Niemiecka budowa przekroczyła wszelkie kosztorysy i stanowi wstydliwy aspekt działalności rządu p. Merkel. To dobre ostrzeżenie dla nas.

Zdaniem mędrców à la Patryk Jaki Niemcy czują się również zagrożone, bo podobno odbudujemy żeglugę na Odrze. Plany premiera Morawieckiego w dziedzinie żeglugi śródlądowej są ambitne. Pamiętajmy jednak, że na razie żegluga na Odrze jest „kaputt”. Utonęła z różnych powodów na różnych odcinkach, chociaż transport wodny był (jest?) najtańszy. I znów: dobrze, jeżeli Mateusz Morawiecki marzy o karierze Eugeniusza Kwiatkowskiego (COP, Gdynia). To dobrze, marzenia dodają skrzydeł. Były wielkie budowle socjalizmu, w ZSRR odwracano bieg rzek, teraz jest epoka wielkich budowli IV RP. Ale dlaczego spławna Odra miałaby być eksploatowana przeciwko Niemcom i powodować zastosowanie wobec Polski artykułu 7? Przecież takie rzeki jak Mozela, Ren czy Dunaj raczej łączą narody, niż je dzielą. Chyba że ktoś za wszelką cenę chce się rozwijać przeciwko innym, żeglować pod prąd, co jeszcze nikomu na dobre nie wyszło.

Kolejną odpowiedzią Polski na atak na naszą praworządność ma być odbudowa przemysłu stoczniowego. Niestety, transformacja rozłożyła nasz przemysł stoczniowy, co uznawane jest za błąd. Stocznie niemieckie, chińskie, koreańskie dają sobie radę, a my strzeliliśmy sobie w stopę. Ale pamiętajmy, że polski przemysł stoczniowy był chronicznie deficytowy, latami, także z przyczyn politycznych, do stoczni dopłacano, były one nastawione w dużym stopniu na potrzeby ZSRR, który się rozpadł. Utrzymywanie nierentownych stoczni miało rozładować problemy załogi.

Nie jestem specjalistą, jeżeli odbudowa przemysłu stoczniowego ma sens – OK. Ale dlaczego zdaniem ministra Jakiego ma to być zagrożeniem dla Niemiec? I powód, żeby nasz kraj stawiać do kąta za… łamanie praworządności? Może Niemcy w ten sposób mszczą się za nasze drony i elektryczne samochody przyszłości?

Wszystko to razem nie wytrzymuje krytyki. Nie drony, tylko androny.

Radosnych Świąt i głowa do góry, nie dajmy się zwariować.

passent.blog.polityka.pl