Macierewicz dyktuje warunki walki z Kaczyńskim

Antoni Macierewicz wybrał rodzaj broni, którym walczy z Jarosławem Kaczyńskim. Jakkolwiek ją nazwiemy: rapierem, koltem, młotem, pojedynek toczy się na warunkach ministra obrony.

Zauważmy, iż Macierewicz z Andrzejem Duda wygrał w sposób bezapelacyjny. Nie użył żadnej broni, choć Duda rzucał w twarz rękawiczkami, chusteczkami (w tym wypadku – listami), Macierewicz tylko orzekł, iż prezydent jest w stosunku do niego niehonorowy, nawet nie kwapił się stawić na konferencji prasowej z Dudą, aby zakomunikować swoje zwycięstwo.

„To się wie” – taki był werdykt orzeczenia zwycięstwa Macierewicza nad Dudą.

Macierewicz z Kaczyńskim fechtuje Misiewiczem. Ileż do tej pory zrobił uników, zasłon, ukłonów ironicznych- wysyłając Misiewicz na urlopy, chowając go w gabinetach ministerstwa, iż można nazwać Macierewicza Wołodyjowskim tej wojenki z prezesem PiS.

Kaczyński to Kmicic, bo dla mnie jego postawa z komisją PiS ds. Misiewicza i zawieszeniem członkostwa PiS tegoż Misia- to wartość zawołania: „Macierewicz, wstydu oszczędź!”.

Kaczyński na ratunek wezwał swoich zaciężnych z młotami (komisja PiS), aby Macierewicza – poprzez Misiewicza, jako broń – sprowadzili do pozycji horyzontalnej, czyli siłami partyjnymi obalili go.

A ja sekunduję im, aby walczyli jak najdłużej. Ile się da, wykrwawcie się!

I jak w klasykach tego typu wojenek, mogą zostać nawet grabarzem. Pochowam obydwóch i zatrzasnę księgę, niektórzy nazywają takie ciężkie okładki – wiekiem.

„I niech nikt o nich nie pamięta!” – tak winna brzmieć ostatnia fraza wiekopomnego dzieła PiS. Tako wam rzecze Kleofas.

Więcej >>>

„Antek, ty świrze”

„Antek, ty świrze”

Może jednak bardziej adekwatnym określeniem działań ministra byłoby „Antek, ty agencie…”? .

Antoni Macierewicz ma dość bogatą kartę działalności opozycyjnej: już z liceum został relegowany za odmowę potępienia na apelu szkolnym słynnego orędzia biskupów polskich do biskupów niemieckich, w marcu 1968 roku aresztowano go na kilka miesięcy za uczestnictwo w strajku studenckim. Po niepokojach w Radomiu i Ursusie w czerwcu 1976 roku został współzałożycielem Komitetu Obrony Robotników, który wspomagał materialnie i prawnie represjonowanych robotników. W stanie wojennym był przez rok internowany, w latach 80-tych uczestniczył w różnym stopniu w akcjach podziemia antykomunistycznego.

„Noc teczek” i jej skutki

Na głębsze wody polityczne wypłynął w 1991 roku, gdy premier Jan Olszewski powołał go na stanowisko ministra obrony i od tego momentu warto zacząć bliżej przyglądać się jego poczynaniom, a zwłaszcza ich skutkom. W czerwcu 1992 roku, realizując sejmową uchwałę lustracyjną, ogłosił podczas dramatycznego, nocnego posiedzenia Sejmu listę agentów SB, zajmujących aktualnie wysokie stanowiska państwowe i partyjne. Były na niej 64 nazwiska znanych polityków i członków rządu (m.in. szefa doradców premiera, dwóch konstytucyjnych ministrów oraz 6 wiceministrów), posłów i senatorów (niemal ze wszystkich klubów sejmowych), którzy – według zachowanych zapisów archiwalnych z czasów PRL – byli ewidencjonowani przez UB i SB jako ich tajni współpracownicy. Pikanterii sprawie dodaje fakt, iż znalazł się na niej również przewodniczący ZChN Wiesław Chrzanowski, a więc wówczas partyjny szef Macierewicza, co spowodowało zresztą szybkie usunięcie pana Antoniego z tej partii. Umieszczenie na liście własnego szefa może świadczyć o bezkompromisowości i bezwzględności, a nawet rzetelności lustratora, ale czy aby na pewno? Ale o tym za chwilę.

Ogłoszenie „listy Macierewicza”, jak ją później powszechnie nazwano, doprowadziło do politycznego kataklizmu, którego wynikiem było wotum nieufności dla rządu Olszewskiego, które zostało przegłosowane znaczną większością. W głosowaniu w nocy z 4 na 5 czerwca 1992 gabinet Jana Olszewskiego został odwołany: 273 posłów głosowało za (m.in. UD, KLD, SLD, KPN, PSL) przy 119 przeciw (m.in. ZChN, PC, NSZZ „Solidarność”) i 33 wstrzymujących się.

„Nocna zmiana”, czy też „noc długich teczek” tak bredzi prawica o tym dniu. W rzeczywistości było to normalne parlamentarne działanie – rząd przegrał z kretesem głosowanie o wotum nieufności. Gabinet Olszewskiego był fatalny, wybitnie nieudolny, nieskuteczny, nie miał nigdy stałej większości, paraliżowały go ciągłe targi o niemal wszystko między partiami go tworzącymi, dominował chaos, brak jasnego programu politycznego i gospodarczego. Rozpaczliwy „rzut teczkami” miał go uratować i pogrążyć opozycję, co jednak zupełnie się nie udało.

Po naświetleniu w skrócie tamtych wydarzeń wracamy do bohatera naszego tekstu. Jego działanie tak ocenił Krzysztof Piesiewicz w książce „Skandalu nie będzie”: „Lista Macierewicza otwierała drogę do dzikiej lustracji, która (…) krzywdziła wielu ludzi, zaprzeczała potrzebie moralnej i sprawiedliwym zasadom (…) stawiała pod znakiem zapytania podstawowe prawo do obrony i gwarancję, że jedynym miejscem do tego typu rozstrzygnięć jest niezawisły sąd”.
Ta „dzika” lustracja wywołała wielką falę krytyki i oburzenia. Stała się koronnym argumentem przeciwników lustracji w ogóle, zarówno tych z lewej, jak i prawej strony sceny politycznej. Macierewicz przegrał kilka procesów sądowych o zniesławienie z ludźmi z tej listy i zaczęły się podnosić głosy, że żadna lustracja nic nie da, że nigdy nie będzie wiarygodna, że materiały z teczek można odczytywać na kilka sposobów, że nieraz nie sposób ustalić, czy delikwent jest ofiarą, czy TW, że teczki są niekompletne, a materiały mogą być sfałszowane itd.

Teraz po latach i innych działaniach ministra, o których będzie dalej, nie można uniknąć pytania: czy aby prawdziwym celem Macierewicza nie było skompromitowanie lustracji raz na zawsze tak, żeby nikt już nie mógł traktować poważnie materiałów z archiwów SB? Może chciał w ten sposób osłonić przynajmniej część donosicieli, wobec których miał jakieś plany, a może kierowały nim nieznane na razie jeszcze inne pobudki?

Skaza na pomniku niezłomności?

Ciekawą i dająca do myślenia rzecz powiedział w wywiadzie dla „Newsweeka” Bogdan Lis: „Trudno było wtedy być liderem, to wiązało się z odpowiedzialnością za ludzi. Ja tych wszystkich osób, które chcą teraz zmieniać historię, tam nie widziałem. Antoni Macierewicz w 1983 roku chciał się ze mną spotkać, miał coś ważnego do powiedzenia. Wyszedł na przepustkę z obozu dla internowanych. Zwrócił się o spotkanie i ja się z nim spotkałem, a to zawsze jest problem, gdy się w podziemiu spotykasz z kimś, kto nie jest w strukturach podziemia, bo trzeba się odpowiednio ubezpieczyć. Szybko uciekłem z tego spotkania, bo uznałem go za agenta KGB. On namawiał mnie do tego, żebym się ujawnił, mówił, że “Solidarność kaputt, że to koniec z Solidarnością” – i mówię to z ręką na sercu – “że tak naprawdę jedynym ratunkiem jest, żebyśmy tak autentycznie, naprawdę pokochali ZSRR, bo tylko, jak oni nam uwierzą, że my ich kochamy, to dadzą nam więcej wolności”. Taki człowiek! On ma być dziś liderem tamtej Solidarności?!”.

Czyżby podczas stanu wojennego i internowania zaszła w panu Antonim jakaś wielka zmiana poglądów politycznych i nastąpiło „rozmiękczenie” niezłomnego antykomunisty? Z kolei Jarosław Kaczyński w swoim „Alfabecie” tak opisuje wizytę u Macierewiczów w sierpniu 1980 roku, podczas fali strajków, gdy SB ganiała za opozycjonistami: „Żona Macierewicza, Hanka, wprowadza mnie do łazienki. Antek siedzi w zamkniętej łazience na sedesie. Podekscytowany krzyczy: niech mnie rozstrzelają. A żona: mogą cię rozstrzelać, na razie siedzisz na klozecie”. Mocno to dziwna sytuacja i tchórzliwe wręcz zachowanie człowieka, który brał udział w strajkach studenckich w 1968 roku i zakładał KOR, chyba już wtedy Macierewicz nie wytrzymywał nerwowo…

Gwoli ścisłości trzeba tu jednak dodać, że w książce „Anatomia buntu. Kuroń, Modzelewski i komandosi” Andrzej Friszke na podstawie materiałów IPN stwierdził, że w marcu 1968 Antoni Macierewicz obciążał w śledztwie innych działaczy opozycji, w tym Wojciecha Onyszkiewicza. Minister wbrew deklaracjom ostatecznie nie pozwał jednak do sądu jej autora.

Likwidacja WSI i akcja „Zen”

Prawdziwy „wiatr w żagle” złapał Macierewicz jednak dopiero w 2006 roku, gdy został wiceministrem obrony i likwidatorem WSI. Każdy reżim potrzebuje wrogów, najczęściej urojonych, których obarcza za wszelkie nieszczęścia i niepowodzenia państwa i konsoliduje swoich zwolenników wokół walki z nimi. Takim diabolicznym wręcz wrogiem Polski były w tym okresie dla PiS-u Wojskowe Służby Informacyjne. Obwiniano je o wszystko, jak zwykle bez konkretnych dowodów, co można nazwać tresowaniem homo pisusów, którzy na dźwięk słowa „WSI” mieli mieć jak najgorsze skojarzenia ze wszelkimi zbrodniami, jakie rzekomo popełniali funkcjonariusze tych służb, chociaż mało kto z nich wiedział, czym tak naprawdę było to złowrogie WSI.

Macierewicz zabrał się do pracy z bolszewicką wręcz zawziętością i zaciekłością, czego wynikiem było publiczne ogłoszenie (po akceptacji prezydenta Kaczyńskiego) raportu o ich likwidacji. Nie wnikając w szczegóły, oskarżył on funkcjonariuszy tych służb o mnóstwo przestępstw, ale również – co było kuriozalne i nie spotykane do tej pory w żadnym państwie – zamieścił nazwiska tajnych agentów i współpracowników tych służb, działających aktualnie również w Afganistanie. „Dziwnym zbiegiem okoliczności” nastąpiły, jeszcze przed publikacją raportu, niemal masowe przecieki nazwisk do pisowskiej prasy, może na wszelki wypadek, gdyby jednak raportu nie opublikowano? Poza tym niedawno prasa donosiła, że Macierewicz przekazał tajną jeszcze wersję raportu tłumaczce związanej z ambasadą rosyjską, żeby go przełożyła na swój język.

Pamiętam, jak lata temu, czytając „Przygody dobrego wojaka Szwejka”, śmiałem się, gdy natrafiłem na fragment, w którym opisane było, jak to jeden z generałów sfiksował i wydawał (działo się to podczas I wojny światowej) rozkazy dla podległych sobie armii, zamieszczając je w gazetach. Niestety, okazało się, że wyobraźnia Haska była za mała – nie wpadł on na pomysł, że można ogłaszać w gazetach nazwiska swoich tajnych agentów działających na wrogim terenie.

Absolutnie niewiarygodną rzeczą było zdemaskowanie w raporcie supertajnej operacji „Zen” która trwała w tym czasie w Afganistanie i była prowadzona przez siły USA, którym wydatnej pomocy udzielali Polacy. Jej celem było wyeliminowanie Ajmana Al-Zawahiriego, nazywanego wówczas „terrorystą nr 2”, a poprzez niego dotarcie do samego Osamy. Al-Zawahiri był uważany za „prawą rękę” bin Ladena, i rzeczywiście po jego śmierci w 2011 r. stanął na czele al-Kaidy.
„Czarnym ludem” tej operacji był według Macierewicza pułkownik Aleksander Makowski, negatywnie zweryfikowany oficer wywiadu PRL, w Afganistanie działający jako biznesmen, który współpracował z UOP i WSI. Z czasów komunistycznych zachował dobre kontakty w kręgach Sojuszu Północnego, a także z częścią byłych mudżahedinów. Obiecał dotrzeć do najważniejszych działaczy al-Kaidy na terenie północnego Afganistanu, jego zdaniem możliwe było dotarcie nawet do Osamy bin Ladena.

Zanim pułkownik Makowski wziął udział w operacji „Zen”, wspólnie z Amerykanami pracował w latach 1999-2000 przy operacji „Jawbraker”, której celem było ujęcie Osamy bin Ladena. Jak podkreśla, informacje o przemieszczaniu się przywódcy al-Kaidy i planowanych atakach terrorystycznych pochodziły także z pracy operacyjnej polskiego wywiadu, który na terenie Afganistanu działał od 1997 r.

Doświadczenia i kontakty pułkownika zostały wykorzystane, gdy po zamachu 11 września 2001 roku Polska stała się członkiem koalicji antyterrorystycznej. To właśnie wtedy polscy żołnierze rozpoczęli misję na terenie Afganistanu, a współpraca naszego wywiadu z amerykańskimi służbami miała zwiększać poziom ich bezpieczeństwa. Jak mówił Makowski, jednocześnie kontynuowano ściganie Osamy i operacja – gdyby zakończyła się sukcesem – miała doprowadzić do jego likwidacji.

W raporcie stwierdzono, że pułkownik chciał „wyłudzić od sojuszników” pieniądze i wprowadzał w błąd najwyższe osoby w państwie. „W sprawie „Zen” służby, działając na zlecenie hochsztaplera, okradały państwo polskie i były gotowe narazić polskich żołnierzy i zwierzchników sił zbrojnych na najwyższe niebezpieczeństwo i międzynarodową kompromitację” – napisano. Makowski – przesłuchany przez sąd – zaprzeczył tym słowom i podkreślił, że nie przedstawiono mu żadnych zarzutów w tej sprawie.

Po tych „rewelacjach” raportu operację natychmiast przerwano i w pośpiechu wycofano agentów. Był to jedyny znany przypadek we współczesnej historii, że państwo z rozmysłem zdekonspirowało własnych agentów wykonujących bardzo poważne tajne zadanie na jego korzyść. Być może Makowski był konfabulantem i oszustem – nagroda za pomoc w ujęciu bin Ladena wynosiła wszak 25 mln dolarów i Amerykanie na pewno nie skąpili grosza na wydatki związane z jego poszukiwaniem. Z drugiej strony nie można odmówić pułkownikowi znajomości realiów afgańskich i dobrych kontaktów z miejscowymi, które rozwijał latami, zresztą zgodę na tę operacje, a ściślej – udział w niej Polaków – wydał ówczesny minister obrony, Radosław Sikorski, któremu też trudno zarzucić ignorancję w sprawach Afganistanu. Poza tym, jak widać Amerykanie też ufali Makowskiemu, który już wcześniej z nimi współpracował.

Możliwe, że w WSI były nadużycia finansowe – w tajnych operacjach szpiegowskich i w ogóle w pracy wywiadu przepływ gotówki jest zawsze poza całkowitą kontrolą, taka jest natura tych służb. Czy pan Antoni spodziewał się, że np. Makowski będzie mu przynosił faktury za wykonaną pracę wywiadowczą, czy to swoje, czy też miejscowych współpracowników?

Dlaczego Macierewicz zdecydował się, na – nazwijmy rzecz po imieniu – zdradę agentów działających na tym terenie i celowe unicestwienie operacji? Czy to tylko bolszewicka zawziętość i bezkompromisowość, a może objaw jakiegoś szaleństwa lub działanie w amoku? Przecież można to było załatwić po cichu i bez rozgłosu, zresztą – co było większym złem: ujawnienie operacji i narażenie życia biorących w niej udział, czy ewentualna kompromitacja osoby Makowskiego w przypadku wyłudzenia przez niego pieniędzy od Amerykanów? Poza tym istniała, niewielka wprawdzie szansa, że jednak uda się dotrzeć do bin Ladena, co dało by polskiemu wywiadowi niesamowity splendor i uznanie w świecie.

„W tym szaleństwie jest metoda…”

…jak pisał klasyk już ponad czterysta lat temu. Czy czasem nie było tak, że nasz lustrator (albo być może jego mocodawcy, których istnienia nie można wykluczyć) przestraszył się, że USA mogą naprawdę dosięgnąć w operacji „Zen” bin Ladena i na wszelki wypadek wolał ją zdemaskować, póki jeszcze nie osiągnęła wyznaczonego celu? Ujawnienie nazwisk agentów działających na terenie Afganistanu spowodowało z kolei wzmożone ataki na polski kontyngent, pozbawiony praktycznie osłony wywiadowczej. Jeden z agentów w wywiadzie, w którym nie ujawniono jego personaliów, powiedział, że nagle wokół niego zrobiło się przeraźliwie pusto – zaczęli unikać go wszyscy miejscowi, został całkowicie odcięty od wszelkich informacji, a raport zrobił z niego wielką tarczę strzelniczą dla talibów, więc szybko wrócił do kraju z obawy o własne życie.

Wzmożenie ataków to potencjalne ofiary i rosnące niezadowolenie w Polsce, spotęgowanie nacisków na wycofanie kontyngentu z Afganistanu, czyli de facto – porzucenie sojuszników i utrata ich zaufania, osłabienie roli Polski w NATO. Może taki właśnie był cel ujawnienia nazwisk? Stawiam taką hipotezę, bo sprawa nie ma precedensu w historii i nie można tego kłaść na karb głupoty, zacietrzewienia czy też kompletnego braku wyobraźni co do skutków takiego posunięcia – były zresztą nawet nieoficjalne doniesienia o śmierci kilku agentów, zdemaskowanych przez raport, z rąk talibów (żaden rząd nie przyzna się przecież oficjalnie do tak tragicznej w skutkach kompromitacji…).

Rejterada spod Smoleńska

Kilka lat później wiele osób zostało zbulwersowanych zachowaniem Macierewicza w dniu katastrofy w Smoleńsku. Otóż część delegacji polskiej, wśród której byli nie tylko posłowie i senatorowie, udawała się na obchody rocznicy mordu katyńskiego pociągiem. Eurodeputowany Marek Migalski tak opisał sytuację, gdy dotarła do nich wieść o katastrofie: „Po tym, jak już się pomodlili za zmarłych i oddali im cześć, udali się do restauracji, żeby zjeść obiad. Głównym zaganiającym do autobusów i zachęcającym do jak najszybszego wyjazdu ze Smoleńska był Antoni Macierewicz. Nie potrafię zgadnąć, dlaczego setka polskich parlamentarzystów, posiadających paszporty dyplomatyczne, mających immunitety, nie przebiegła tych kilka kilometrów, które dzieliły ich od miejsca katastrofy, i nie pomagała ekipom ratunkowym w akcji? Dlaczego nie pobiegli tam i nie zabezpieczali terenu? Dlaczego nie fotografowali miejsca tragedii? Dlaczego dali się, jak barany, zamknąć w autobusach i zawieźć na obiad?” (Pisaliśmy o tej sprawie obszernie w tekście „Obiadek w Smoleńsku, czyli bardzo wstydliwa tajemnica śledczego Macierewicza”)…….

Obecny minister obrony nigdy nie zająknął się nawet słowem na temat ówczesnego swojego zachowania, wręcz rejterady – być może spieszył się tak do Warszawy, żeby przejąć jakieś ważne dokumenty z Kancelarii Prezydenta, może spodziewał się jakichś masowych demonstracji ludzi i obalenia rządu Tuska? W każdym razie takie zachowanie daje wiele do myślenia…

Dewastacja polskiej armii

Na szczyt możliwości destrukcyjnych wstąpił Macierewicz wraz z objęciem stanowiska ministra obrony w obecnym rządzie. Rozpoczął na nim metodyczną, perfidną, dobrze przemyślaną dewastację polskiej armii. To nie są pomówienia, tak mówią wszyscy obserwatorzy, oczywiście poza ludźmi związanymi z PiS, często dodając bez ogródek, że „na Kremlu otwierają kolejnego szampana”, co jednoznacznie wskazuje beneficjenta „roboty” Macierewicza.
Pierwszą znaczącą jego decyzją było unieważnienie przetargu na śmigłowce – w tej chwili najbardziej potrzebny sprzęt dla armii – pod pretekstem „nieprawidłowości”. Minister zawiadomił oczywiście wszystkie służby o podejrzeniu popełnienia przestępstwa, z czego jak dotąd nic nie wynikło, a śmigłowców jak nie było, tak nie ma i długo jeszcze nie będzie.

Równolegle Macierewicz zaczął przeprowadzać czystkę w armii na niespotykaną wręcz skalę, znacznie osłabiając jej możliwości bojowe. Pod jego rządami z wojska odeszło, lub zostało do tego zmuszonych, około dwustu pułkowników i trzydziestu generałów – w tym ci najważniejsi: dowódca generalny rodzajów sił zbrojnych gen. broni Mirosław Różański, szef Sztabu Generalnego Mieczysław Gocuł, oraz szef inspektoratu uzbrojenia Adam Duda.

Odchodzą dowódcy wykształceni już w najlepszych zachodnich uczelniach wojskowych, doświadczeni na polach walki w Iraku i Afganistanie, mający bardzo dobre kontakty z najważniejszymi sojusznikami z NATO. Według opinii ekspertów, po tych odejściach w wojsku zapanował chaos, znacznie spadła zdolność bojowa, obniżyło się morale. Awansowani na bardzo ważne stanowiska są w sposób karykaturalnie szybki ludzie bez niemal żadnego doświadczenia, ale za to „swoi”, czy ludzie, do których Antoni ma zaufanie.

Ostatnio „minister rozbrojenia”, jak się go już powszechnie nazywa, wziął się za elitarną jednostkę komandosów „Grom”, która – według zachodnich opinii – nie ustępowała do niedawna, jeśli chodzi o wyszkolenie, wyposażenie i zdolność bojową najlepszym formacjom tego typu, jak amerykańska „Delta Force” czy brytyjski „SAS”. W ciągu roku „Grom” miał już trzech dowódców, a ostatnio odeszło z niego ponad 70 żołnierzy, a wyszkolenie takich komandosów trwa latami. W związku z masowym odejściem najwyższej kadry dowódczej MON wydał kuriozalne, wręcz haniebne oświadczenie, które nawet trudno komentować, bo świadczy ono o niebywałej bezczelności: „Równocześnie minister obrony narodowej Antoni Macierewicz przeprowadził szeroką wymianę kadr na najwyższych stanowiskach w jednostkach operacyjnych, każdorazowo zastępując oficerów dobranych przez Platformę Obywatelską oficerami o dużym doświadczeniu bojowym w Iraku i Afganistanie, i przeszkolonych we współpracy z wojskami NATO”. „Do dziś myślałem, że jestem generałem RP” – napisał na Twitterze były dowódca sił zbrojnych gen. broni Mirosław Różański komentując to niebywałe wręcz oświadczenie.

Minister również ukarał degradacją „za niesubordynację” kobietę, oficera wywiadu, która doprowadziła do uwolnienia polskiego kapitana z białoruskiego więzienia i przyczyniła się do złapania rosyjskich szpiegów. Ciekawe, prawda? Wszyscy zainteresowani odbiorą to jako zakaz „ruszania” szpionów rosyjskich, chyba się nie mylę?

Oprócz tego zdegradował do szeregowego płk. Krzysztofa Duszę, byłego szefa Centrum Eksperckiego Kontrwywiadu NATO. Oficjalnym powodem degradacji było poinformowanie mediów o nocnym najściu na placówkę i zwykłym włamaniu do niej. Centrum jest tworzone przez Polskę i Słowację w formacie kilku innych podobnych NATO-wskich centrów doskonalenia. Według jego relacji urzędnicy weszli w nocy do środka, posługując się dorobionym kluczem, w asyście Żandarmerii Wojskowej. Przewodził im nowy szef Służby Kontrwywiadu Wojskowego Piotr Bączek, towarzyszył mu Bartłomiej Misiewicz, ówczesny dyrektor gabinetu ministra obrony Antoniego Macierewicza.

Obserwatorzy tych działań są wręcz przerażeni skalą destrukcji armii, jaką prowadzi Macierewicz. Niepokoju nie wykazuje oczywiście tylko „zwierzchnik” sił zbrojnych, marionetka Kaczyńskiego (a ostatnio również i ministra), który – chyba dla alibi – zaczął wysyłać listy do Macierewicza (pyta w nich o wyżej wspomniane degradacje), rozpoczynając niesmaczną, żenującą błazenadę.

„Oczkiem w głowie” Antoniego wydaje się być Obrona Terytorialna, która ma według niego jakoby znacznie wzmocnić zdolności obronne Polski, a zaatakowanie przez Rosję Ukrainy ma potwierdzać słuszność tej koncepcji. Otóż jest to oczywiste kłamstwo i mydlenie oczu „suwerenowi”, z cyklu „ciemny lud to kupi”. Agresji na naszego wschodniego sąsiada dokonały regularne jednostki rosyjskiej armii, wspomagane transporterami opancerzonymi, czołgami, ogniem dział artylerii i broni maszynowej z helikopterów. Nie trzeba być wybitnym znawcą strategii wojennej, żeby stwierdzić że harcerzyki Macierewicza, szkoleni kilkanaście godzin w miesiącu i uzbrojeni w broń lekką staliby się momentalnie w takiej sytuacji, niestety, mówiąc kolokwialnie „mięsem armatnim” i byliby bez żadnych szans w starciu z regularną armią.

O co więc w tym chodzi? Otóż o dalsze osłabienie polskiego wojska. Fundusze na OT nie wezmą się znikąd, tylko ich gros zostanie przesunięty właśnie ze środków przeznaczonych na modernizację armii i utopiony w nieefektywnej, słabo wyszkolonej, niezdolnej do przeciwstawienia się przeciwnikowi „weekendowej” formacji, jaką będzie OT. Oprócz tego musi przejść do niej zawodowa kadra z armii, co spowoduje dodatkowe osłabienie zdolności obronnych wojska. Oczywiście (jest to zresztą zapisane w ustawie o OT) jej „ojciec” mami Kaczyńskiego, że będzie ona użyta w razie potrzeby do tłumienia demonstracji antyrządowych, a może nawet do wprowadzenia stanu wyjątkowego. Zresztą ten ostatni w ogóle nie reaguje na destrukcyjne działania ministra obrony, będąc całkowicie pochłonięty rozszerzaniem swojej dyktatorskiej władzy.

Środki masowego przekazu szczegółowo, często w sensacyjnym tonie opisują zachowanie i działania faworyta ministra, niejakiego Misiewicza. Wiadomo, lud znacznie chętnie czyta tego rodzaju treści, nie zagłębiając się w inne działania Macierewicza. Jestem przekonany, że „misio-pysio” jest używany celowo przez ministra jako swego rodzaju „zasłona dymna” do przykrycia sabotażu, jaki uprawia on w armii – widać to właśnie w ilości i obszerności tekstów mu poświęconych w stosunku do poważnych doniesień o dymisjach generałów i osłabianiu polskiej armii. Pan Antoni nie wyprowadzi Polski z NATO, bo tego nawet „ciemny lud” nie kupi, ale będzie się ze wszystkich sił starał o zmarginalizowanie naszego kraju w tej organizacji tak, że w końcu staniemy się niepotrzebnym balastem i nikt nie będzie się z nami liczył (taki sam plan w stosunku do Unii Europejskiej stosuje Kaczyński).

Nie tylko armia…

W ciągu kilku ostatnich miesięcy prasa podawała wiele udokumentowanych przypadków związków „ludzi Macierewicza” – jego bliskich doradców i współpracowników, niekiedy zajmujących ważne stanowiska państwowe lub w biznesie, a także jego samego – z szemranymi „biznesmenami” z Rosji, powiązanymi z kolei w sposób oczywisty z tajnymi służbami Putina. W normalnym, demokratycznym kraju już samo to wystarczyłoby do dymisji ministra obrony. A w PiS – cisza.

Również podkomisja do zbadania katastrofy smoleńskiej, którą powołał Macierewicz, ma jeden główny cel: judzenie, skłócanie i antagonizowanie społeczeństwa, dzielenie go, zniechęcenie do polityki, zmęczenie wiecznymi konfliktami. Wiadomo, że takim krajem łatwiej rządzić, odwracając uwagę ludzi od istotnych problemów, prawdziwych celów i zamiarów ich przywódców, a z punktu widzenia ministra – ma to też przykrywać jego demolkę armii i inne podejrzane posunięcia.

„Antek, ty świrze”…

…tak napisał na jednym z portali społecznościowych Radosław Sikorski po kolejnym z pozoru „wygłupie” Macierewicza. Jeszcze bardziej dosadnych epitetów określających stan psychiczny ministra używają powszechnie internauci. Może jednak bardziej adekwatnym określeniem działań ministra byłoby „Antek, ty agencie..”?

koduj24.pl

In vitro i antykoncepcja wśród nowych grzechów ciężkich

In vitro i antykoncepcja wśród nowych grzechów ciężkich

Wielki Tydzień to dla katolików czas spowiedzi przed Wielkanocą. Robiąc rachunek, sumienia warto wiedzieć, że Kościół uzupełnił listę ciężkich grzechów. Nową listę grzechów opracowała Penitencjaria Apostolska, zwana także potocznie Trybunałem Pokuty. To najwyższy sąd kościelny Kościoła rzymskokatolickiego rozpatrujący sprawy sumienia. Na jej czele stoi Wielki Penitencjarz, kardynał Mauro Piacenza, a jego zastępcą jest Regent Penitencjarii Apostolskiej, polski prałat Krzysztof Nykiel. W dużej mierze grzechy te mają wymiar społeczny, tzn. nie dotyczą samej jednostki, ale celują w społeczeństwo.

Do grzechów ciężkich zdaniem Trybunału Pokuty należy zatem m.in:

* antykoncepcja hormonalna
* apostazja
* branie i handel narkotykami
* genetyczne eksperymenty
* hejtowanie w internecie (obrażanie innych internautów, wyzwiska, oczernianie, dręczenie)
* in vitro
* mobbing
* nadmierne bogacenie się
* neopogaństwo
* oglądanie filmów pornograficznych, w tym pornografii dziecięcej
* oszustwa przez internet, telefon
* pedofilia
* produkcja niezdrowej żywności
* przekręty finansowe
* seks pozamałżeński z osobami tej samej płci
* seks z użyciem przedmiotów, takich jak np. wibrator czy dmuchana lalka
* seks ze zwierzętami
* sprzedawanie przez internet swojej cnoty
* używanie antykoncepcyjnych wkładek domacicznych
* „wyścig szczurów”
* zanieczyszczanie środowiska

Jak podkreśla Penitencjaria „nowe grzechy zostały dopasowane do otaczającej nas rzeczywistości”. Duży nacisk położono na to, jak grzeszymy w internecie. Trzeba też wyspowiadać się z zabiegów in vitro, a nawet, gdy tylko popieramy takie działanie. Nową kategorią jest też grzech związany z zatruwaniem środowiska. Kościół wyraźnie mówi, że do zatruwania środowiska przyczyniają się także ludzie, którzy palą w swoich piecach miałem, węglem słabej jakości, plastikiem i śmieciami.
(Źródło: dziennik zachodni.pl, fakt.pl)

koduj24.pl

Przeciwników przymusowych ekshumacji opętały demony? Poseł Tarczyński ma swoją teorię na temat Obywateli RP

12 kwietnia 2017

Trudno połączyć politykę z egzorcyzmami, ale posłowi Dominikowi Tarczyńskiemu to się udało. Zdaniem posła PiS „odgłosy”, jakie wydawali protestujący Obywatele RP, przypominały te słyszane przez niego podczas egzorcyzmów. Zdaniem Tarczyńskiego „wykraczamy już poza strefę polityki, a wkraczamy w walkę duchową”.

Dominikowi Tarczyński wystąpił w słynnej toruńskiej rozgłośni. W „Aktualnościach dnia” podzielił się tylko refleksją o uroczystościach związanych z 7. rocznicą katastrofy smoleńskiej.

– Hasła, krzyki i odgłosy, jakie wydawali Obywatele RP, były przerażające. Były one podobne do tych, które słyszałem niegdyś podczas egzorcyzmów – stwierdził poseł. Dodał nawet, że został poturbowany, na szczęście niegroźnie. Jego zdaniem skala nienawiści była podobna jak podczas wypędzania szatana z ciała opętanych. Podobne opinię wyrażał ks. Zdzisław Tokarczyk, który na Krakowskim Przedmieściu przemawiał do uczestników państwowej manifestacji PiS z okazji rocznicy katastrofy smoleńskiej.

Natomiast poseł dalszymi rewelacjami pewnie zmroził słuchaczy przed odbiornikami. – Uważam, że w tym przypadku mieliśmy do czynienia z walką duchową. To nie jest przenośnia. To zło faktycznie było widoczne i słyszalne. Najbardziej przerażające jest to, że wykraczamy już poza strefę polityki, a wkraczamy w walkę duchową – skomentował Dominik Tarczyński na antenie „Radia Maryja”.

Po ostatniej sejmowej debacie o objawieniach fatimskich trudno nie uznać słów posła za prorocze. Posłowie Prawa i Sprawiedliwości coraz bardziej wkraczają w walkę duchową. Zapominają zostawić ją fachowcom, jak ks. Piotr Glas, który przecież odprawił już narodowe egzorcyzmy. Czyżby nie podziałały?

Źródło: „Radio Maryja”

naTemat.pl

Ziemowit Szczerek

Kraj w wersji golas, wszystkie opcje za dopłatą

12 kwietnia 2017

Fot. Marta Blazejowska / Agencja Gazeta

Klepisko, szosa, a na niej SUV-y. Jechałem sobie na Jurę i myślałem, że droga 94 i to, co wzdłuż niej wyrosło, lepiej niż wszyscy socjolodzy tłumaczy, dlaczego teraz klasa średnia musi wysyłać sobie bezsilnie memy z Macierewiczem i Misiewiczem

To była wiosna, wiosenna piękna niedziela, więc cała klasa średnia z pogranicza Małopolski i Śląska ruszyła zwiedzać i spędzać czas w naturze. Kraków, Sosnowiec, Katowice i wszystko, co pomiędzy nimi – pociągnęły na Jurę. A konkretnie na dziewięćdziesiątkęczwórkę, która przecina wszystkie te cuda, od Ojcowa do Pustyni Błędowskiej, od Ogrodzieńca po Olsztyn.

Niektórzy wybrali rowery. I z bladym przerażeniem na twarzach starali się uniknąć zderzenia ze współplemieńcami, którzy na weekend wyjechali samochodami. Bo nie było tutaj nic, poza wąską, choć porządnie utrzymaną drogą. Chodników – jak na lekarstwo. Ścieżek rowerowych – zero. Tylko czysty liberalny kapitalizm.

Szosa, klepisko, a za nim domy: coraz lepiej wyposażone, coraz porządniejsze, coraz to na ciekawsze kolory otynkowane. Gdy moja mama była młoda i jeździła tędy na studia do Krakowa, to wszędzie, po obu stronach beznadziejnej drożynki, stały błękitne drewniane chałupy. Teraz prawie śladu po nich nie ma. Kiedyś było tu ściernisko, a teraz może nie San Francisco, ale na pewno eksplozja sukcesu. Każdy Tomek był tu wolny w swoim domku – a państwo ograniczyło się do tego, że Tomkom drogę zrobiło. Że prąd i gaz dostarczyło. Że śmieci wywoziło. Chwała państwu i za to. Zawsze mogło być gorzej. Dzięki i za ciepłą wodę w kranie, panowie.

W pewnej gminie, która uchodzi za symbol liberalnego sukcesu, bo do starej fabryki, najpierw znacjonalizowanej, a później znów sprywatyzowanej, znalazł się porządny inwestor, jakaś dzielna matka pchała wózek, dziką ścieżką objeżdżając schodki, w które po rewitalizacji zmieniła się wiodąca pod górę dróżka. W schodki dla młodych, energicznych, aktywnie uczestniczących. To oni mieli chodzić tymi ulicami, to dla nich był zbudowany ten liberalny raj. Matka ewidentnie miała już obcykane, którędy w pocie czoła pchać: wykrot objechała lewym kołem, korzeń prawym. Zresztą było wyjeżdżone, więc widać nie tylko ona jedna. Pewnie wózki inwalidzkie też. Bo którędy niby? Szosą?

No więc nie było tu nic poza absolutną koniecznością, poza absolutnym minimum, poza wersją standard. Jeśli chciał ktoś coś de luxe – musiał dopłacić. Ścieżka rowerowa? Chodniki? Zapomnijcie. Polska – kraj golas, by użyć terminologii sprzedawców samochodów. Nikt nie dopłacał, nie ma głupich. „Dlaczego ja mam utrzymywać darmozjadów?” – tak od lat brzmi motto zdrowej części polskiej klasy średniej. I teraz ci średnioklasiści na rowerach górskich, ubrani, jak to śpiewał Lech Janerka, w obcisłe, bo to warto mieć styl, pocili się jak myszy, żeby tylko nie wpaść pod koła innych przedstawicieli klasy średniej. Którzy albo pędzili jak poparzeni w swoich nawoskowanych samochodach, bynajmniej nie w wersji podstawowej, albo stali w korkach, bo ze słynną świętą przepustowością na 94 też nie do końca wyszło.

Ja też jechałem. Jechałem, patrzyłem na polską klasę średnią, niepewny, czy do niej należę, czy nie, patrzyłem na kraj, który ta klasa średnia zbudowała (zbudowaliśmy?), i patrzyłem, jak bardzo się w nim poci, żeby tylko utrzymać się przy życiu. Nawet wtedy, gdy próbuje się zrelaksować.

Jechałem i myślałem o tym, że Polska dość się różni, jeśli chodzi o ogarnięcie przestrzeni publicznej, od innych krajów na jej poziomie rozwoju. Oraz że skoro nie zauważyliśmy tej patologii już dawno temu, choć mieliśmy ją przed oczyma, to mamy widomy dowód, że człowiek jest w stanie przywyknąć do życia w każdych warunkach. I nawet się nie zająknąć. No i teraz musi ta klasa średnia wystawać w deszczu i krzyczeć: „Będziesz siedział!”, wysyłać sobie bezsilnie memy z Macierewiczem i Misiewiczem albo wysłuchiwać teorii spiskowych przedstawianych w narodowym radiu jako rzetelne fakty. Albo, jeśli jest konformistyczna, czapkować nowym władcom rozbijającym się po tych zbudowanych przez liberalizm drogach w rządowych limuzynach. Albo właśnie powoli budzić się z letargu, w który wprawiła ich na początku pisowskich rządów propaganda samozadowolenia, pokazywania wszystkim dookoła, gdzie się zgina dziób pingwina.

Ale kto wie, czy się z tego letargu zbudzi. Bo choć wydawałoby się, że klasa średnia, klasa leminża, dlatego jest tą średnią klasą, bo jest zdroworozsądkowa i zdaje sobie zawsze sprawę z tego, że ktoś ją prowadzi do rozszerzonego samobójstwa, to jednak patrząc na tę 94, na ten kraj przez nią stworzony, coraz większe miałem co do tego wątpliwości.

Ziemowit Szczerek – ur. w 1978 r., dziennikarz, reporter, pisarz. Autor m.in.: „Przyjdzie Mordor i nas zje”, „Siódemki” i „Tatuażu z tryzubem” (nominacja do Nike 2016). Laureat Paszportu „Polityki”. Wkrótce nakładem Agory i Czarnego ukaże się „Międzymorze”, zapis podróży po krajach Europy Środkowej.

 

wyborcza.pl

I kolejne mienie państwowe czyli nasza wspólna własność prezentem dla kościoła bo czemu nie

Państwo PIS nie jest w stanie od pół toku rozwiązać problemu Misiewicza. Dlaczego? Bo prawdziwym problemem jest samo państwo PIS.

ŚRODA, 12 KWIETNIA 2017

We wtorek wieczorem doszło do spotkania prezydenta, premier i szefa MON

17:41

We wtorek wieczorem doszło do spotkania prezydenta, premier i szefa MON

We wtorek wieczorem w Pałacu Prezydenckim doszło do spotkania prezydenta Andrzeja Dudy, premier Beaty Szydło, a także ministrów obrony narodowej i spraw zagranicznych: Antoniego Macierewicza i Witolda Waszczykowskiego – podaje Marcin Fijołek na wPolityce.pl.

Jednym z wątków, jaki został poruszony podczas spotkania „na szczycie” była kwestia losów Bartłomieja Misiewicza i jego posady w Polskiej Grupie Zbrojeniowej. Swoje oburzenie na całą sytuację wyraził prezydent Duda, który w sposób bardzo krytyczny wyraził się na temat tej nominacji i kompetencji byłego asystenta ministra Macierewicza.

Potwierdzam, że spotkanie się odbyło. Pan Prezydent uznał, że skoro Bartłomiej Misiewicz nie jest już urzędnikiem MON, sprawą powinno zająć się kierownictwo partii – powiedział Marek Magierowski w rozmowie z wPolityce.pl.

16:24

Nieoficjalnie: Jutro o 11:00 komisja PiS przesłucha Misiewicza

W czwartek ma odbyć się pierwsze posiedzenie tzw. komisji Misiewicza. Jak dowiaduje się 300POLITYKA ze źródeł zbliżonych do Komitetu Politycznego PiS, jutro o 11:00 na Nowogrodzkiej ma odbyć się przesłuchanie samego Bartłomieja Misiewicza.

16:15

PiS złożyło w Sejmie duży projekt zmian w sądownictwie

Do Sejmu wpłynął złożony przez PiS projekt zmian w Prawie o ustroju sądów powszechnych. Ugrupowanie rządzące chce zmiany modelu powoływania prezesów oraz wiceprezesów sądów w kierunku zwiększenia wpływu Ministra Sprawiedliwości na obsadę stanowisk.

Inne zmiany to wprowadzenie nowych narzędzi nadzoru zewnętrznego i wewnętrznego nad działalnością administracyjną sądów, wprowadzenie, jako zasady ustrojowej, losowego przydziału spraw sędziom oraz zasady równego obciążenia w sądzie sędziów sprawami,

Inne zmiany to wprowadzenie możliwości delegacji sędziego także do Ministerstwa Spraw Zagranicznych oraz Kancelarii Prezydenta czy zmiana przesłanek uprawniających do powołania na stanowisko sędziego sądu apelacyjnego. Projekt zawiera też korektę przepisów dot. oświadczeń majątkowych.

Cały projekt tutaj

15:23

PAD: Politycy składają dymisje z przyczyn politycznych. Żołnierze są od dowodzenia armią

Dowódcy, żołnierze nie są politykami, to nie jest ich rola. Są żołnierzami, pełnią służbę dla RP i chciałbym, żeby postrzegali to w sposób właściwy. Powiedziałem, że jako Prezydent RP jestem tutaj otwarty na wszelkie sugestie, na wszelkie idee, postulaty, które będą ze strony kadry dowódczej (…) Mam nadzieję, że wątpliwości, które będą w przyszłości będa rozwiązywane w sposób normalny, a nie dymisji, o których mówi się oficjalnie w mediach, że ci, którzy składają te dymisje, mówią, że są to dymisje z powodów rodzinnych, a natomiast w kuluarach podają zupełnie inne powody. Trzeba mieć taką taką odwagę cywilną, żeby rozumieć swoją rolę, a po drugie, żeby mówić prawdę i ja tej prawdy oczekuję, chociażby była to prawda najtrudniejsza. Żołnierze nie są politykami. Dymisje składają z przyczyn politycznych politycy. Żołnierze są od dowodzenia armią – mówił PAD na briefingu prasowym z ministrem Macierewiczem.

15:19

Kowalczyk: Misiewicz musi odejść z PGZ

Bartłomiej Misiewicz musi odejść z Polskiej Grupy Zbrojeniowej. Inaczej kancelaria premiera będzie interweniować – tak na pytania reportera RMF FM odpowiada szef Komitetu Stałego Rady Ministrów Henryk Kowalczyk.

Jeśli [ze sprawy Misiewicza] nie byłyby wyciągnięte wnioski, które mają być już teraz wyciągnięte, to wtedy będą zlecone konkretne dyspozycje. Natomiast jeśli reakcja będzie wcześniej w tej sprawie, to tylko pochwalić – podkreśla Kowalczyk w rozmowie z RMF FM.

Na pytanie, czego teraz się spodziewa, odpowiada: – Oczywiste, że jeśli te informacje są prawdziwe, to znaczy, że ta osoba nie może zostać w tym miejscu, gdzie jest.

15:14

PAD: Oczekuję dobrej współpracy pomiędzy dowódcami, generałami i oficerami, a szefem MON

Oczekuję dobrej współpracy w tym zakresie pomiędzy dowódcami, generałami, oficerami, a ministrem obrony narodowej. Mówię to jako zwierzchnik Sił Zbrojnych, ale oczekuję również polityki, która będzie jasna, przejrzysta i zrozumiała dla każdego – mówił Prezydent Duda na briefingu prasowym z Antonim Macierewiczem. Szef MON nie odniósł się do zawieszenia Bartłomieja Misiewicza w prawach członka partii PiS.

14:38

Kaczyński od razu powołuje komisję ds. Misiewicza

Jarosław Kaczyński w trybie natychmiastowym powołał – na podstawie regulaminu PiS – komisję wewnętrzną, która ma zbadać okoliczności powołania Misiewicza na pełnione funkcje i zbadać zarzuty wobec niego. W skład komisji weszli: Joachim Brudziński, Mariusz Kamiński i Marek Suski. PiS poinformował o tym na twitterze, co potwierdziła rzeczniczka partii.

13:26

Mazurek: Zatrudnienie Misiewicza nie ma znaczenia dla Polaków

Komisja ma się zająć tym, o czym państwo wielokrotnie mówiliście i pisaliście, czyli zatrudnianiem Bartłomieja Misiewicza. Prezes Kaczyński wszystko może, o wszystko może pytać, różnie jest z udzieleniem odpowiedzi, ale z całą pewnością, ma prawo do podejmowania takich decyzji i dzisiaj taką decyzję podjął (…) Zatrudnienie pana Misiewicza dla Polaków, tak naprawdę, nie ma znaczenia – mówiła w Sejmie Beata Mazurek.

13:19

Mazurek: Nie wiem, kto dał pracę Misiewiczowi

Decyzja prezesa Kaczyńskiego wynika ze statutu. Ma do tego pełne prawo i uznał, że dzisiaj należy taką decyzję podjąć [o zawieszeniu]. Decyzję dotyczącą zawieszenia Bartłomieja Misiewicza podjął Jarosław Kaczyński. Kto dał mu pracę – tego nie wiem – mówiła rzecznik PiS Beata Mazurek na briefingu w Sejmie.

300polityka.pl

Misiewicz zawieszony. Kaczyński rozmawiał z szefem MON, ale komentarza dla mediów – brak

Magda Kożyczkowska, tps, 12.04.2017
http://www.gazeta.tv/plej/19,114883,21627816,video.html?embed=0&autoplay=1
Prezes PiS spotkał się po południu w siedzibie partii z Antonim Macierewiczem. Wcześniej tego samego dnia Jarosław Kaczyński zawiesił współpracownika szefa MON Bartłomieja Misiewicza w prawach członka PiS.

Podjęcie takich kroków Kaczyński zapowiedział już w środę przed południem, podczas spotkania z dziennikarzami. – Podjąłem też decyzję o powołaniu komisji Prawa i Sprawiedliwości ds. zbadania całej tej sprawy, zarówno tego ostatniego wydarzenia, jak i tych poprzednich – mówił Kaczyński, podkreślając że jako prezes partii ma do tego prawo.

– Mam nadzieję, że komisja będzie działała szybko i wyjaśnimy szczegóły tych wszystkich wydarzeń, które tak bulwersowały opinię publiczną w ciągu ostatnich miesięcy – zapowiedział prezes PiS.

Rzeczniczka partii Beata Mazurek wyjaśniła, że wspomniana komisja będzie badać przede wszystkim kwestię zatrudnienia Misiewicza w Polskiej Grupie Zbrojeniowej. – Decyzję dotyczącą zawieszenia Bartłomieja Misiewicza podjął Jarosław Kaczyński. Kto dał mu pracę, tego nie wiem – powiedziała Mazurek.

Zapytana o zarobki Misiewicza przyznała, że nie ich nie zna.

Prezes Jarosław Kaczyński, jak państwo wiecie, wszystko może, o wszystko może pytać, różnie jest z udzieleniem odpowiedzi. Natomiast z całą pewnością ma prawa do podejmowania takich, a nie innych decyzji

 – oświadczyła.

Spotkanie z prezesem PiS

Po południu szef MON Antoni Macierewicz pojawił się w warszawskiej siedzibie PiS przy ulicy Nowogrodzkiej, gdzie spotkał się z Jarosławem Kaczyńskim.

Rozmowa trwała około pół godziny – nie wiadomo jednak, jakie tematy poruszono, ani czym dokładnie się zakończyła. Macierewicz odjechał bowiem z miejsca spotkania bez udzielenia komentarza mediom. – Samochody zjechały do parkingu podziemnego – relacjonował reporter TVN24. Wcześniej, przed wejściem do siedziby partii, szef MON też nie był skory do rozmowy. – Bardzo się cieszę, witam bardzo serdecznie – rzucił w stronę dziennikarzy.

Kariera Misiewicza

Bartłomiej Misiewicz objął w poniedziałek 10 kwietnia stanowisko pełnomocnika zarządu ds. komunikacji w Polskiej Grupie Zbrojeniowej. „Rzeczpospolita” poinformowała rano, że będzie otrzymywał pensję w wysokości 50 tys. zł. Zarówno Misiewicz, jak i PZG zaprzeczyli tym doniesieniom, nie podali jednak, jakie będzie otrzymywał wynagrodzenie.

Oszałamiająca pensja Misiewicza w nowej pracy. PGZ zaprzecza, ale kwoty nie podaje

Zabawa w Białymstoku

Bartłomiej Misiewicz od miesięcy wzbudzał zainteresowanie mediów. Ale naprawdę głośno zrobiło się o nim, kiedy 19 stycznia 2017 r. miał przyjechać „luksusowym BMW” przed jeden z klubów w centrum Białegostoku, w którym potem się bawił. Misiewicz miał tam pojechać, mimo że hotel, w którym mieszkał, znajdował się zaledwie kilkaset metrów dalej, a pokonanie tej trasy pieszo zajęłoby mu kilka minut.

Sprawa trafiła do prokuratury, która po kilku tygodniach oceniła, że nie doszło do popełnienia przestępstwa. – Pan Bartłomiej Misiewicz nie przekroczył uprawnień, albowiem działał w ich ramach – wyjaśniał wtedy rzecznik Prokuratury Okręgowej w Białymstoku Łukasz Janyst.

Prokuratura nie zajmie się wypadem Misiewicza do klubu w Białymstoku. Odmówiła śledztwa

Kariera w Ministerstwie Obrony Narodowej

Bartłomiej Misiewicz jako 20-latek, tuż po katastrofie smoleńskiej, wstąpił do PiS. Od początku współpracował z Antonim Macierewiczem. Już dwa lata później był członkiem Rady Politycznej tej partii. Kiedy PiS objął rządy w 2015 r., został rzecznikiem MON, szefem gabinetu politycznego Antoniego Macierewicza oraz pełnomocnikiem ds. Centrum Eksperckiego kontrwywiadu NATO. Dziennikarze wytykali mu wówczas, że pracował jedynie w aptece, a także podnosili kwestię jego wykształcenia, na co odpowiadał, że jego awans był „oparty na dziewięcioletniej pracy, a tym samym zdobytej wiedzy i nabraniu kompetencji”.

Pod koniec stycznia tego roku Misiewicz poszedł na urlop, z którego już nie wrócił. Na początku lutego jego nazwisko zniknęło ze stron resortu obrony. Od tego czasu w obowiązkach rzecznika Misiewicza zastępował Oddział Mediów Centrum Operacyjnego MON, zaś szefem gabinetu politycznego ministra został Krzysztof Łączyński. W ubiegłym tygodniu nową rzeczniczką MON została mjr Anna Pęzioł-Wójtowicz.

 

gazeta.pl

Stanisław Skarżyński, OKO.press

List św. Pawła do PiS

12 kwietnia 2017

Obchody 7. rocznicy katastrofy smoleńskiej

Obchody 7. rocznicy katastrofy smoleńskiej (Fot. Kuba Atys / Agencja Gazeta)

„Zło dobrem zwyciężaj” – powiedział prezes w smoleńską miesięcznicę. Nie doczytał, co jeszcze mówił Paweł z Tarsu rzymskim chrześcijanom: „W jakiej bowiem sprawie sądzisz drugiego, sam na siebie wydajesz wyrok, bo ty czynisz to samo, co osądzasz”.

Dawno nikt nie palnął tak żenującego, palącego uszy, beznadziejnego, świadczącego o braku elementarnej wiedzy głupstwa jak Jarosław Kaczyński ze sceny pod Pałacem Prezydenckim: „Zło dobrem zwyciężaj”. Tylko z tych trzech słów wynika wprost, że prezes Biblii nie czytał, listu św. Pawła z Tarsu do rzymskiej gminy chrześcijańskiej nie zna, a po głowie wędrują mu jakieś strzępki, urywki z kultury, które byle jak wkleja do swoich przemówień – albo dlatego, że jest intelektualnym niechlujem, albo dlatego, że wie, że słuchają go już tylko tacy durnie, którzy będą kiwać z aprobatą głowami niezależnie od tego, jakie głupoty opowiada.

Zresztą, co ja sobie będę język strzępił, skoro by Kaczyńskiego zdemaskować, wystarczy oddać głos świętemu, który kiedyś do Rzymian pisał: „Nie możesz wymówić się od winy, człowiecze, kimkolwiek jesteś, gdy zabierasz się do sądzenia. W jakiej bowiem sprawie sądzisz drugiego, sam na siebie wydajesz wyrok, bo ty czynisz to samo, co osądzasz”. A dziś, zza deformującego jego myśli i wiarę prezesa, do zwolenników PiS tak nawołuje:

„Błogosławcie tych, którzy was prześladują! Błogosławcie, a nie złorzeczcie! Weselcie się z tymi, którzy się weselą, płaczcie z tymi, którzy płaczą. Bądźcie zgodni we wzajemnych uczuciach! Nie gońcie za wielkością, lecz niech was pociąga to, co pokorne! Nie uważajcie sami siebie za mądrych!

Nikomu złem za złe nie odpłacajcie. Starajcie się dobrze czynić wobec wszystkich ludzi! Jeżeli to jest możliwe, o ile to od was zależy, żyjcie w zgodzie ze wszystkimi ludźmi! Umiłowani, nie wymierzajcie sami sobie sprawiedliwości, lecz pozostawcie to pomście Boże! Napisano bowiem: Do Mnie należy pomsta. Ja wymierzę zapłatę – mówi Pan – ale: Jeżeli nieprzyjaciel twój cierpi głód – nakarm go. Jeżeli pragnie – napój go! Tak bowiem czyniąc, węgle żarzące zgromadzisz na jego głowę.

Nie daj się zwyciężyć złu, ale zło dobrem zwyciężaj!” (Rz 12, 14-21).

Wstyd, panie prezesie. Po prostu wstyd.

Zobacz także: Wykalkulowana gra „zbawcy narodu” na zastraszenie społeczeństwa – prof. Kofta o wystąpieniu prezesa PiS

wyborcza.pl

 

Łkam. Co za skład komisji :)))))

Kaczyńskiego turbulencje z Misiewiczem

Kaczyńskiego turbulencje z Misiewiczem

PiS wchodzi na orbitę nowej jakości. Możliwe, że będą na niej występować turbulencje, o jakich my normalni ludzie nie mamy pojęcia. Jarosław Kaczyński zapowiedział powołanie partyjnej komisji ds. Misiewicza.

Proszę nie rozdziawiać gąb. Prezes tak mówi i tak będzie. Oczywiście, rozumienie tego jest poza naszym zasięgiem. Ale najpierw prezes zawiesi Misiewicza jako członka.

Czy można sądzić zawieszonego członka partyjnego? Jest to wielce nielogiczne i urąga inteligencji, ale nie znam statutu PiS, którego zresztą wykładnią jest wola prezesa, a to akt prawny niższej rangi niż konstytucja RP, więc dlaczego prezes miałby nie posługiwać się interpretacją typu: „widzimisię”.
Tak o tym prezes powiedział na konferencji prasowej: „Podpiszę decyzję o jego (Misiewicza – przyp. W. M.) zawieszeniu w prawach członka partii, a także podjąłem już decyzję o powołaniu komisji PiS ds. zbadania całej tej sprawy. Zarówno tego ostatniego wydarzenia, jak i tych poprzednich. W okresie między posiedzeniami Komitetu politycznego, prezes partii w PiS wypełnia funkcję Komitetu, więc mam prawo powołać taką komisję i z tego prawa mam zamiar skorzystać”.

Wyobrażacie sobie? Wchodzi Bartłomiej Misiewicz, a komisarz (czyli członek komisji PiS) na ten przykład Joachim Brudziński pyta: „Co ma zawieszony członek na obronę, iż wyraził zgodę na pensję 50 tys. zł miesięcznie plus prawdopodobna premia w wysokości rocznej pensji?”. W międzyczasie Brudziński na kalkulatorze pod stołem mnoży 50 tys. razy ilość miesięcy, czyli 12 – i wychodzi mu 600 tys. zł. Nie jestem pewien, czy Brudziński przeżyłby chwilę, gdy ekran kalkulatora wyświetliłby wysokość premii Misiewicza w Polskiej Grupie Zbrojeniowej?

A jeżeli by przeżył to, czy nie podyrdałby do Łomianek, aby zostać pomocnikiem aptekarza? Gwoli sprawiedliwości należy uwzględnić, iż PGZ informacje „Faktu” i „Rzeczpospolitej” sprostowała (uwaga: język polski w odwrocie): „W odpowiedzi na nieprawdziwe publikacje…” – tak brzmi komunikat.
Dla nas normalnych ludzi taki język polski musi być nienormalny, bo to nie język polski. Wszak publikacja jest prawdziwa, widziałem ja na własne oczy, nieprawdziwe mogą być informacje w publikacji. Streszczając ten komunikat, PGZ informuje, że Misiewicz nie zarabia 50 tys. zł miesięcznie. Lecz nie podają – ile zarabia. Przecież może więcej zarabiać.

Zresztą, co Misiewicz jest winien, że chcą dać mu miesięcznie 50 tys. zł? Winien jest zarząd spółki, który podjął decyzję o zatrudnieniu pomocnika aptekarza na polecenia ministra obrony Antoniego Macierewicza.

I o to chodzi. O wojnę między Kaczyńskim a Macierewiczem. Dla nas normalnych ludzi ta pisowska nienormalność jest nie do pojęcia. Och, gdyby w Tworkach nagrywali „Lot nad kukułczym gniazdem 2” w reżyserii Milosa Formana, to przyklasnąłbym, lecz wiem, że to będzie w reżyserii jakiegoś domorosłego Antoniego Krauzego.

Ta katastrofa z przykładowymi Misiewiczami zapowiada się na katastrofę smoleńską o zasięgu ogólnopolskim. Wyrżniemy w bagno tak, że możemy niepodległości nie pozbierać, tak nas rozpirzy.

Waldemar Mystkowski

koduj24.pl

Paweł Wroński

Próba sił między Kaczyńskim a Macierewiczem. Prezes poczuł, że musi działać radykalnie

12 kwietnia 2017

Bartłomiej Misiewicz

Bartłomiej Misiewicz (STANISLAW KOWALCZUK / EAST NEWS)

Jeszcze wczoraj politycy PiS byli zachwyceni zatrudnieniem Bartłomieja Misiewicza w Polskiej Grupie Zbrojeniowej. A i Jarosława Kaczyńskiego nie poruszało zatrudnianie w spółkach skarbu państwa ludzi bez kompetencji

Prezes Jarosław Kaczyński wykorzystując uprawnienia Komitetu Politycznego PiS zapowiedział, że „zaraz po przybyciu do siedziby partii” zawiesi w prawach członka PiS Bartłomieja Misiewicza, Zapowiedział też powołanie specjalnej komisji, która ma zbadać „przypadek Bartłomieja Misiewicza”.

Zobacz: Wojna prezesa PiS z szefem MON. Komentuje Paweł Wroński

Decyzja prezesa zapadła po bulwersujących informacjach w „Fakcie” i „Rzeczpospolitej” o tym, że totumfacki ministra obrony Antoniego Macierewicza ma zarabiać w Polskiej Grupie Zbrojeniowej 50 tys. złotych jako „pełnomocnik ds. komunikacji”. Co prawda sam Misiewicz doniesienia o tak wysokich zarobkach dementował. Także Polska Grupa Zbrojeniowa stwierdziła, że są to informacje nieprawdziwe. Jednak ani on, ani PGZ nie podały kwoty jego apanaży, co rodzi podejrzenia, że z punktu widzenia PiS są one kompromitujące.

A jeszcze wczoraj politycy PiS byli zachwyceni zatrudnieniem 27-latka bez wykształcenia i kompetencji w PGZ. Wicemarszałek Joachim Brudziński twierdził, że Misiewicz „zapisze się w historii europejskiego PR”. Także rzecznik prezydenta Marek Magierowski, który do tej pory Misiewicza krytykował, podkreślał talenty predestynujące byłego asystenta szefa MON na stanowisko w PGZ.

Cóż takiego złego się stało? W końcu stanowiska w spółkach skarbu państwa i urzędach państwowych obsiadła olbrzymia rzesza PiS-owskich funkcjonariuszy bez jakichkolwiek kompetencji. Prezesa Kaczyńskiego dotąd to nie poruszało. To prezes PiS wyraził zgodę, by to, co w przeszłości było patologią, stało się normą „dobrej zmiany”. W końcu jedyne spory, jakie pojawiły się w tym dziele zawłaszczania państwa, były próbą sił między koteriami w PiS – co widzieliśmy na przypadku starcia o prezesurę PZU albo przy dymisji ministra skarbu Dawida Jackiewicza.

Winą Macierewicza jest to, że decyzje wobec Misiewicza podejmuje za plecami szefa PiS, bez jego przyzwolenia, a nawet wbrew wskazaniu, by Misiewicz zniknął z życia publicznego. Dawał tym do zrozumienia, że Kaczyński jest bezsilny i zdany na dobrą wolę zwalczających się frakcji w PiS. Prezes zdający sobie sprawę ze słabnących sondaży oraz pogłosek o słabnięciu jego pozycji musi pokazać siłę, oraz pokazać społeczeństwu że jego ugrupowanie w odróżnieniu od poprzedników reaguje radykalnie.

W tym starciu przewagę ma Jarosław Kaczyński. Wszelkie „frukta” jakie obecnie posiada Antoni Macierewicz pochodzą z jego ręki. Działacze PiS zapewne z nakazu Kaczyńskiego musieli wręcz kłamać, wskazując w kampanii wyborczej, że to nie Macierewicz ma być szefem MON, a Jarosław Gowin.

Sprawa Misiewicza jest jednak dla Antoniego Macierewicza sprawą honorową. Ma swoje atuty. Do tej pory mimo demolowania armii, chaosu w polityce kadrowej i zakupach był promowany w PiS jako polityk sukcesu. Dla części twardego elektoratu PiS jest nie tylko kapłanem sekty smoleńskiej, ale i tym politykiem dzięki któremu to ugrupowanie wygrało wybory.

wyborcza.pl

Film podkomisji Berczyńskiego oglądany oczami blogera S24

To był najbzdurniejszy materiał jaki to grono wydało od czasów zaistnienia jeszcze jako Zespół Parlamentarny. Po  półtora roku działalności na etatach państwowych „eksperci” wrócili do podstaw, czyli zebranych przez blogerów KaNo ( Nowaczyk) i Marka Dąbrowskiego wytworów blogerskich, jakie pojawiły się na S24 – faktycznej kolebce zespołu „ekspertów” Macierewicza.

Mentalnie to grono wróciło do tamtego okresu i sporów z Salonu24, o czym świadczy komentarz Macierewicza do odnalezienia filmu sprzed startu – że jest dowodem, iż delegacja odleciała z Warszawy co obala tezy naszego kolegi blogera FYMa – w realu równie a nawet bardziej utytułowanego naukowo, jak większość ekspertów Macierewicza. Przy tej okazji warto wspomnieć, że specjalista od betonu masywnego obecnie kierujący podzespołem konstrukcji lotniczych Witakowski był zagorzałym zwolennikiem obliczania prawdopodobieństwa, czy do katastrofy doszło w Smoleńsku, a architekt Marek Dąbrowski obecnie kierujący zespołem pilotażu  zdeklarowanym przeciwnikiem maskirowk,. jednakże za pieniądze podatników osiągnęli błogą zgodę.

Przejdźmy do samego filmu – po pierwsze film to nie jest najwłaściwsza forma prezentacji wyników badań, po drugie – zupełnie nie do pomyślenia jest brak możliwości zadawania pytań autorom badań. Wprawdzie jest to zgodnie z taktyką Macierewicza i nastąpiło po raz kolejny ale zupełnie przeciwne praktyce prokuratury pod obecnymi i poprzednimi rządami nie mówiąc o podstawowych zasdach panujących w nauce.

Poszczególne wątki filmu są rozdzielne a nawet sprzeczne więc tak je omówię – w kolejności ich wagi medialnej.

1. Wybuch termobaryczny pojawił się przypuszczalnie dlatego, że dr Szuladziński zbyt wyraźnie dał do zrozumienia, iż są granice uczciwości naukowej, których po uczciwym dożyciu emerytury nie ma sensu przekraczać. Uczciwie wyliczył, że do wybuchowego rozerwania kadłuba i rozrzucenia burt potrzeba około 60kg trotylu rozłożonego w miarę równomiernie wzdłuż kadłuba na podłodze. Trotylowe dywany Witakowskiego jako sprawca kontrolowanej demolki wydały się nawet ludziom Macierewicza zbyt odlotowe, bo przecież chodziły po nich psy pirotechników więc salwowano się bombą termobaryczną lansowaną bodaj przez docenta Jeremiaszko Polejwodina, którego Macierewicz cytował już jako śledczego od „seryjnego samobójcy”. Wybuch dywanowy i termobaryczny mają jedną wspólną wadę – muszą złamać a przynajmniej mocno wygiąć podłogę, tymczasem bodajże Setlak wynalazł zdjęcia, na których widać, iż się ostała. Na filmie z eksperymentu wysadzenia makiety fragmentu kadłuba nie widać, co dzieje się z podłogą. Z tego, co można zobaczyć, są to płyty OSB ułożone na ziemi, a żeby eksperyment był rzetelny, pomiędzy gruntem a podłogą powinna być zostawiona wolna przestrzeń, o ile zrezygnowano z budowy makiety o pełnym przekroju fragmentu kadłuba.

Drzwi miały być rozpędzone falą uderzeniową tak, aby wbiły się w grunt.  Nie przeprowadzono symulacji ruchu rozpędzonych w ten sposób drzwi albo przeprowadzono i otrzymano taki wynik, iż sporo energii kinetycznej pochłania ich rotacja. Nic nie stało na przeszkodzie zabudowania do wybuchanej termobarycznie makiety drzwi i eksperymentalnej oceny, jak spada prędkość postępowa wyrwanych wybuchem drzwi. Na filmiku z wybuchu widać, że odłamki nie osiągają imponującego zasięgu więc mimo korzystniejszej relacji masy do powierzchni nie należałoby oczekiwać ruchu drzwi podobnego do ruchu pocisku. Jest to naturalne, bo pocisk jest rozpędzany w kierunku wbicia natomiast drzwi fala uderzeniowa rozpędziłaby  w kierunku prostopadłym. Jedyne sensowne wytłumaczenie przestawił Setłak – drzwi zostały wgniecione w grunt przez kadłub a ich rama zapobiegła porozrywaniu.

Oba eksperymenty – wybuch osobno a obliczenia dla drzwi osobno nie wnoszą żadnej wiedzy a wręcz przeciwnie – są manipulacją. Odpowiedzi należało szukać w jednym eksperymencie  przeprowadzenia wybuchu w makiecie z drzwiami, pustą przestrzenią pod podłogą i przynajmniej kilkoma oknami. Ostatnie dałoby odpowiedź, czy stan okien pod wiatą w Smoleńsku przypominałby osiągnięty wybuchem. 

2. Błędne sprowadzanie – o tym wiemy od ukazania się polskich uwag do projektu raportu MAK, czyli od przełomu 2010 i 2011. Potem zostało to powtórzone w raporcie KBWL i opinii biegłych prokuratury wojskowej. Błędne sprowadzanie zawiera dwa elementy – informację „… na ścieżce” mimo, iż samolot nie był na właściwej wysokości oraz podawanie zaniżonych o około 500m odległości od pasa. Pierwsze nie tłumaczy, dlaczego samolot zszedł poniżej 100m, gdyż piloci w ocenie wysokości nie opierają się na informacji kontroli lotu tylko na własnych przyrządach – powinni na wysokościomierzu ciśnieniowym a od 250 m posługiwali się radiowym. Nieprawdziwe, a wypowiedziane w imieniu państwa, zagrażające bezpieczeństwu ruchu lotniczego jest stwierdzenie, że po przekroczeniu wysokości minimalnej piloci mają oczekiwać na wydanie komendy odejścia przez kontrolę. Jest odwrotnie – przed osiągnięciem tej wysokości mają poinformować kontrolę, że widzą infrastrukturę pasa i oczekiwać na pozwolenie lądowania. Jeżeli pasa nie zobaczyli to powinni odejść. Zaniżone o około 400 metrów odległości od pasa kontrola podawała też Jakowi i widocznie załoga Jaka nie uznała tych informacji za istotne dla kolegów.

3. Testowanie ścieżki Iłem-76, żeby potem źle sprowadzić, to pewne novum. Na S24 rolą Iła zwykle było pokazanie, iż wylądować się nie da, chociaż dałoby, gdyby nie niecni zamachowcy. W filmie Ił występuje jako coś, co nie wiadomo skąd się wzięło, to znaczy wiadomo tylko zamachowcom, tymczasem to Protasiuk prosi Grzywnę aby ten zapytał załogę Jaka „czy Rosjane już przylecieli”załoga PLF101 doskonale wiedziała, że w Smolensku poza Jakiem ma wylądować jeszcze rosyjski samolot.

4, Możliwość ignorowania TAWS (w filmie nie ma ale powiedział Berczyński ) to wynalazek upowszechniany przez Wosztyla na Twitterze. Wosztyl zwyczajnie nie wiedział, że brak lotniska w bazie TAWS to nie jedyna przyczyna alarmów – drugą była nadmierna prędkość zniżania. Zresztą nie wiedział też, że w Smoleńsku zniżano się z prędkością 7m/s i wyższą oraz o warunku koniecznym zadziałania „uchoda”. Tego wszystkiego nie wiedział już po skonsultowaniu filmu „Smoleńsk”.

5. Awaria hydrauliki to pomysł Manka. Jest zupełnie nieprawdopodobny, ponieważ alarmy TAWS zapisują się jako parametr dwustanowy na tym samym kanale. O sygnalizacji awarii hydrauliki musiałby powiedzieć inżynier pokładowy, a to się w CVR nie nagrało. Natomiast nagrał się w tym samym czasie alarm TAWS w pamięci urządzenia TAWS odczytanej w USA, w CVR oraz w FDRach – w tym jednym odczytanym w Polsce. Do internetu „awaria hydrauliki” była wrzucana jaka ekspertyza UA przez blogera znajdującego się na liście adresowej poźniejszych członków komisji Berczyńskiego.

6.Program „badań aerodynamicznychogłosił Binienda na IV Konferencji Smoleńskiej. Wtedy jego wyniki już miały się zgadzać z wynikami Jorgensena, ale nie za bardzo można było dojść do tego, czy pokazując budzące zasadnicze wątpliwości rysunki Jorgensena mówi o  jego badaniach  czy o swoich. Jorgesen wymyśl sobie, że w warunkach smoleńskich lotką można skontrować obrót. Popadł w ten sposób w zabawną sprzeczność z dwoma innymi członkami podkomisji Berczyńskiego – Dąbrowskim i Szuladzińskim, którzy  wyliczyli, że przyspieszenie kątowe wywołane taką kontrą może spowodować ukręcenie kadłuba. Jestem niemal pewny, że w WAT nie otrzymano wyników sprzecznych z badaniami NASA i w tym temacie podkomisja mija się z prawdą.

Podsumowanie. Film przedstawia następujący obraz:
– dowodzący zamachem strasznym demiurg o pseudonimie „Moskwa” nakazuje fałszywe sprowadzenie,
– awaria powoduje rozpadanie się samolotu,
– w wielkim finale pasażerowie i załoga zostają dowybuchnięci termobarycznie.
Ale:”Moskwa” pozwala na sprowadzenie jedynie do 100m  a rozpadanie zaczyna się poniżej 100m więc musiały działać dwa niezależne centra zamachowe, przy czym drugie dysponowało zdalnymi detonatorami o zasięgu tylko 100m. Interesy obu zbiegają się dopiero w wielkim finale.

 

Po ponad sześciu latach Macierewicz ze swoimi ekspertami z tragedii uczynili tragifarsę. Być może Kaczyński znajduje się już w takim stanie, że odpowiada mu śmierć brata od bomby sanescobarycznej ale te bzdury łykają bez popitki ludzie sterujący nawą państwową.

Post scriptum. Film nie został opatrzony żadnymi informacjami o autorach. Po prezentacji „strasznego filmu” Misiewicz został nagrodzony lukratywną posadą. Misiewicz był redaktorem a faktycznie autorem raportów Zespołu Parlamentarnego. Był też „menedżerem projektu” filmu ZP z czerwca 2015 roku.

salon24.pl

Kaczyńskiego turbulencje z Misiewiczem

PiS wchodzi na orbitę nowej jakości. Możliwe, że będą na niej występować turbulencje, o jakich my normalni ludzie nie mamy pojęcia. Jarosław Kaczyński zapowiedział powołanie partyjnej komisji ds. Misiewicza.

Proszę nie rozdziwiać gąb. Prezes tak mówi i tak będzie. Oczywiście, rozumienie tego jest poza naszym zasięgiem.  Ale najpierw prezes zawiesi Misiewicza jako członka.

Czy można sądzić zawieszonego członka partyjnego? Jest to wielce nielogiczne i urąga inteligencji, ale nie znam statutu PiS, którego zresztą wykładnią jest wola prezesa, a to akt prawny niższej rangi niż konstytucja RP, więc dlaczego prezes miałby nie posługiwać się interpretacją typu: „widzimisię”.

Tak o tym prezes powiedział na konferencji prasowej: „Podpiszę decyzję o jego (Misiewicza – przyp. W. M.) zawieszeniu w prawach członka partii, a także podjąłem już decyzję o powołaniu komisji PiS ds. zbadania całej tej sprawy. Zarówno tego ostatniego wydarzenia, jak i tych poprzednich. W okresie między posiedzeniami Komitetu politycznego, prezes partii w PiS wypełnia funkcję Komitetu, więc mam prawo powołać taką komisję i z tego prawa mam zamiar skorzystać”.

Wyobrażacie sobie? Wchodzi Bartłomiej Misiewicz, a komisarz (czyli członek komisji PiS) na ten przykład Joachim Brudziński pyta: „Co ma zawieszony członek na obronę, iż wyraził zgodę na pensję 50 tys. zł miesięcznie plus prawdopodobna premia w wysokości rocznej pensji?”

W miedzyczasie Brudziński na kalkulatorze pod stołem mnoży 50 tys. razy ilość miesięcy, czyli 12 – i wychodzi mu 600 tys. zł. Nie jestem pewien, czy Brudziński przeżyłbym chwilę, gdy ekran kalkulatora wyświetliłby wysokość premii Misiewicza w Polskiej Grupie Zbrojeniowej?

A jeżeli by przeżył to, czy nie podyrdałby do Łomianek, aby zostać pomocnikiem aptekarza? Gwoli sprawiedliwości należy uwzględnić, iż PGZ informacje „Faktu” i „Rzeczpospolitej” sprostowała (uwaga: język polski w odwrocie): „W odpowiedzi na nieprawdziwe publikacje…” – tak brzmi komunikat.

Dla nas normalnych ludzi taki język polski musi być nienormalny, bo to nie język polski. Wszak publikacja jest prawdziwa, widziałem ja na własne oczy, nieprawdziwe mogą być informacje w publikacji. Streszczając ten komunikat PGZ informuje, że Misiewicz nie zarabia 50 tys. zł miesięcznie. Lecz nie podają : ile zarabia. Przecież może więcej zarabiać.

Zresztą, co Misiewicz jest winien, że chcą dać mu miesięcznie 50 tys. zł? Winien jest zarząd spółki, który podjął decyzję o zatrudnieniu pomocnika aptekarza na polecenia ministra obrony Antoniego Macierewicza.

I o to chodzi. O wojnę między Kaczyńskim a Macierewiczem. Dla nas normalnych ludzi ta pisowska nienormalność jest nie do pojęcia. Och, gdyby w Tworkach nagrywali „Lot nad kukułczym gniazdem 2” w reżyserii Milosa Formana, to przyklasnąłbym, lecz wiem, że to będzie w reżyserii jakiegoś domorosłego Antoniego Krauze.

Ta katastrofa z przykładowymi Misiewiczami zapowiada się na katstrofę smoleńską o zasięgu ogólnopolskim. Wyrżniemy w bagno tak, że możemy niepodległości nie pozbierać, tak nas rozpirzy.

 

ŚRODA, 12 KWIETNIA 2017

Sasin: Pomnik ofiar katastrofy będzie zlokalizowany na zbiegu ulic Krakowskie Przedmieście i Karowej

12:52

Sasin: Pomnik ofiar katastrofy będzie zlokalizowany na zbiegu ulic Krakowskie Przedmieście i Karowej

Drugi pomnik ofiar katastrofy smoleńskiej zlokalizowany będzie, według naszej koncepcji, na zbiegu ulic Krakowskie Przedmieście i Karowej. To jest Skwer ks. Twardowskiego – mówił Jacek Sasin na konferencji.

12:51

Sasin: Pomnik prezydenta Kaczyńskiego ma stanąć na osi ul. Michała Tokarzewskiego – Karaszewicza

– Pomnik pana prezydenta Lecha Kaczyńskiego ma stanąć, takie miejsce wskazaliśmy w regulaminie konkursu, w Warszawie na osi ulicy Michała Tokarzewskiego – Karaszewicza, czyli na tym placu, który dzisiaj jest parkingiem, pomiędzy Dowództwem Garnizonu Warszawskiego, a Hotelem Europejskim – mówił Jacek Sasin na konferencji.

12:49

Kaczyński: Podpiszę decyzję o zawieszeniu Misiewicza w prawach członka partii

– Podpiszę decyzję o jego [Misiewicza] zawieszeniu w prawach członka partii, a także podjąłem już decyzję o powołaniu komisji PiS ds. zbadania całej tej sprawy. Zarówno tego ostatniego wydarzenia, jak i tych poprzednich. W okresie między posiedzeniami Komitetu politycznego, prezes partii w PiS wypełnia funkcję Komitetu, więc mam prawo powołać taką komisję i z tego prawa mam zamiar skorzystać. Komisja, mam nadzieję, będzie działała szybko – chociaż oczywiście – troszkę czasu to zajmie i wtedy wyjaśnimy wszystkie szczegóły tych wszystkich wydarzeń, które tak bardzo bulwersowały opinię publiczną w ciągu ostatnich miesięcy – zapowiedział Jarosław Kaczyński.

12:23

Kaczyński o budowie pomników: Pewne decyzje zapadły. Rozpoczyna się konkurs, który ma wyłonić autorów

Dziś mamy taki moment, w którym można już powiedzieć, że pewne decyzje zapadły. Rozpoczyna się konkurs, który ma wyłonić autora, czy autorów pomników, ma wyłonić najlepsze projekty,a później będzie już tylko kwestia realizacji. Zbieramy środki. Z całą pewnością tych środków wystarczy, by postawić dwa okazałe pomniki. Przy czym ten pomnik, który będzie oddawał cześć ofiarom katastrofy smoleńskiej, powinien być nie tylko okazały, ale bardzo okazały – mówił prezes PiS na konferencji Spolecznego Komitetu Budowy Pomników: śp. prezydenta Lecha Kaczynskiego oraz ofiar tragedii smoleńskiej.

11:24

Schetyna: Andrzej Rzońca głównym ekonomistą Platformy. Będzie odpowiedzialny za program gospodarczy

Jesteśmy dzisiaj w szczególnej sytuacji. Będziemy mówić – tak, jak zapowiadałem w sobotę w Gdańsku – o naszej diagnozie, sytuacji ekonomicznej finansów, gospodarki, ale też jesteśmy w szczególnym towarzystwie. Jest z nami prof. Andrzej Rzońca, który dzisiaj przyłącza się do nas, do zespołu Platformy. Bardzo się cieszę z tego powodu. Staje się dzisiaj głównym ekonomistą. Będzie odpowiedzialny za program gospodarczy dzisiaj, jutro, w następnych miesiącach, do wyborów samorządowych i parlamentarnych. Bardzo się cieszę, że możemy być dzisiaj razem. Długo trwały te rozmowy, jak stworzyć podmiotową, ekspercką pozycję w Platformie. Wiemy, jak ważny jest program i odpowiedzialność za finanse publiczne. Nikt lepiej ego nie będzie robił razem z nami, z naszym zespołem niż prof. Rzońca – poinformował Grzegorz Schetyna na konferencji o stanie finansów publicznych.

11:06

PGZ: Nie jest prawdą, iż miesięczne wynagrodzenie Misiewicza wynosi 50 tys. zł

Polska Grupa Zbrojeniowa dementuje dzisiejsze informacje „Faktu” i „Rzeczpospolitej”, ale nie informuje, ile faktycznie zarabia Bartłomiej Misiewicz.

 

300polityka.pl

Ostra reakcja Kaczyńskiego ws. Misiewicza. „Zawieszę go w prawach członka PiS”

Magda Kożyczkowska, 12.04.2017
– Zaraz po przybyciu do siedziby partii podpiszę decyzję o zawieszeniu Bartłomieja Misiewicza w prawach członka partii – oświadczył dzisiaj Jarosław Kaczyński.

Prezes Jarosław Kaczyński powiedział na konferencji, że jeszcze dzisiaj podpisze decyzję o zawieszeniu byłego rzecznika MON Bartłomieja Misiewicza w prawach członka partii. – Podjąłem też decyzję o powołaniu komisji PiS ds. zbadania całej tej sprawy, zarówno tego ostatniego wydarzenia, jak i tych poprzednich – dodał polityk.

Z MON do Polskiej Grupy Zbrojeniowej

Misiewicz objął w poniedziałek stanowisko pełnomocnika zarządu ds. komunikacji w Polskiej Grupie Zbrojeniowe. „Rzeczpospolita” poinformowała rano, że będzie otrzymywał pensję w wysokości 50 tys. zł. Zarówno Misiewicz, jak i PZG zaprzeczyli tym doniesieniom, nie podali jednak, jakie będzie otrzymywał wynagrodzenie.

Oszałamiająca pensja Misiewicza w nowej pracy. PGZ zaprzecza, ale konkretów nie podaje

Zabawa w Białymstoku

Bartłomiej Misiewicz od miesięcy wzbudzał zainteresowanie mediów. Ale naprawdę głośno zrobiło się o nim, kiedy 19 stycznia 2017 r. miał przyjechać „luksusowym BMW” przed jeden z klubów w centrum Białegostoku, w którym potem się bawił. Misiewicz miał tam pojechać, mimo że hotel, w którym mieszkał, znajdował się zaledwie kilkaset metrów dalej, a pokonanie tej trasy pieszo zajęłoby mu kilka minut.

Sprawa trafiła do prokuratury, która po kilku tygodniach oceniła, że nie doszło do popełnienia przestępstwa. – Pan Bartłomiej Misiewicz nie przekroczył uprawnień, albowiem działał w ich ramach – wyjaśniał wtedy rzecznik Prokuratury Okręgowej w Białymstoku Łukasz Janyst.

Prokuratura nie zajmie się wypadem Misiewicza do klubu w Białymstoku. Odmówiła śledztwa

Kariera w Ministerstwie Obrony Narodowej

Bartłomiej Misiewicz jako 20-latek, tuż po katastrofie smoleńskiej, wstąpił do PiS. Od początku współpracował z Antonim Macierewiczem. Już dwa lata później był członkiem Rady Politycznej tej partii. Kiedy PiS objął rządy w 2015 r., został rzecznikiem MON, szefem gabinetu politycznego Antoniego Macierewicza oraz pełnomocnikiem ds. Centrum Eksperckiego kontrwywiadu NATO. Dziennikarze wytykali mu wówczas, że pracował jedynie w aptece, a także podnosili kwestię jego wykształcenia, na co odpowiadał, że jego awans był „oparty na dziewięcioletniej pracy, a tym samym zdobytej wiedzy i nabraniu kompetencji”.

Pod koniec stycznia tego roku Misiewicz poszedł na urlop, z którego już nie wrócił. Na początku lutego jego nazwisko zniknęło ze stron resortu obrony. Od tego czasu w obowiązkach rzecznika Misiewicza zastępował Oddział Mediów Centrum Operacyjnego MON, zaś szefem gabinetu politycznego ministra został Krzysztof Łączyński. W ubiegłym tygodniu nową rzeczniczką MON została mjr Anna Pęzioł-Wójtowicz.

gazeta.pl

Uniwersytet w Akron dystansuje się od „smoleńskiej prezentacji” PiS

Tomasz Piątek, 12 kwietnia 2017
W poniedziałek (w siódmą rocznicę katastrofy smoleńskiej) członkowie podkomisji Antoniego Macierewicza, która próbuje udowodnić, że w Smoleńsku doszło do zamachu, pokazali prezentację multimedialną.
Artykuł otwarty w ramach bezpłatnego limitu prenumeraty cyfrowej

Wynikało z niej, jakoby do tragedii doszło z kilku różnych przyczyn: zła wola rosyjskich kontrolerów lotów, seria awarii, bomba termobaryczna w samolocie.

W filmie wykorzystano nazwę, godło i autorytet amerykańskiej uczelni, Uniwersytetu w Akron, na którym pracuje jeden ze smoleńskich ekspertów Macierewicza – prof. Wiesław Binienda.

Autorzy prezentacji mówili o eksperymentach, które mają udowadniać ich tezę. W 28. minucie filmu słyszymy: „Badania aerodynamiczne przeprowadzono i zweryfikowano w dwóch niezależnych ośrodkach badawczych: Wojskowej Akademii Technicznej oraz Uniwersytecie w Akron w USA”.

W tym momencie na ekranie pojawia się godło Uniwersytetu w Akron. Zwróciliśmy się do władz uczelni z zapytaniem, czy wiedzą, że ich godło i nazwa zostały wykorzystane przez podkomisję.

Odpowiedzialna za wizerunek Pamela J. Duncan napisała nam, że Uniwersytet w Akron „nie wiedział o tym szczególnym filmie dokumentalnym”. Dodała, że badania nad katastrofą smoleńską prowadził w Akron tylko jeden profesor. Przedstawicielka uczelni nazwała go „jednym z wysoko szanowanych profesorów”, ale nie potrafiła podać poprawnie jego nazwiska. Nazwała go „Bieniendą”.

Zobacz: Teoria podkomisji smoleńskiej

 

wyborcza.pl

Magdalena Środa

Czy polityk będzie zbawiony?

12 kwietnia 2017

Wojciech Pszoniak jako Jezus Chrystus w filmie 'Piłat i inni' Andrzeja Wajdy

Wojciech Pszoniak jako Jezus Chrystus w filmie ‚Piłat i inni’ Andrzeja Wajdy (Fot. TADEUSZ ROLKE / AGENCJA GAZETA)

Polityk to postać tragiczna, bo skoro daje mu się przyzwolenie na odrzucanie reguł moralnych w imię skuteczności, to nawet jeśli poniesie odpowiedzialność osobistą, i tak nie zostanie zbawiony.

Z dwóch postaci, których spotkanie powinno się przemyśleć w ciągu najbliższego tygodnia, a mianowicie Jezusa i Piłata, ważniejszy z pewnego punktu widzenia jest Piłat.

Jezus to przedmiot wiary, wcielenie miłości i Prawdy. Tak głosi religia. Piłat to historyczna postać uwikłana w konflikt. To polityk, który – jak większość polityków – ma swoje zadania do wypełnienia i swoje dylematy.

Zadaniem Piłata jest utrzymanie pokoju w Jerozolimie. Musi więc wchodzić w układy i kompromisy z władzami religijnymi. Każą mu ukrzyżować „buntownika” oskarżonego o bluźnierstwo. Piłat wie, że on jest niewinny. Nie wie, że jest Bogiem.

Dylemat więc jak wiele innych: osiągnąć polityczny cel (uniknąć buntu) czy zachować czyste ręce? Od czasów Piłata wymyślono kilka taktyk w rozwiązywaniu tego dylematu.
Pierwsza to taktyka „na cynika”. Dziś najbardziej popularna. Polityk realizuje swoje cele, ale obwieszcza wszystkim, że są to cele etyczne i religijne (bywa, że ma imprimatur Kościoła), że chodzi mu o Prawdę, Dobro i Wspólnotę. Taktyka ta często wymaga zaangażowania potężnego aparatu propagandy, ale dla wielu wyborców jest przekonywająca.

Druga to „taktyka naiwna”. Polityk z szacunkiem traktuje Jezusa, wybiera „czyste ręce”, ale najczęściej przegrywa w wyborach i znika.

Trzecia to taktyka „brudnych rąk”. Ma tę zaletę, że polityk nie musi kłamać i udawać, że Jezus ma dla niego jakiekolwiek znaczenie. Tej taktyki nauczył polityków Machiavelli (pisał, że polityk musi się nauczyć, „jak nie być dobrym”). Wszelako nawet Machiavelli nie był zwolennikiem władzy dla samej władzy. Twierdził co prawda, że polityk musi odrzucić etykę chrześcijańską, ale przyswoić sobie cnoty greckie: odwagi i siły (taktyka lwa) oraz przebiegłości (taktyka lisa). Znamieniem jego sukcesu jest nie tyle destrukcja świata, którym rządzi, ile trwałość i stabilność republiki.

Taktyka czwarta to piłatowskie „umywanie rąk”. Polityk wie, że postąpił nieetycznie, ale chce być jak Jezus, pozbywa się więc brudu z własnych rąk. Gest mycia to przesuwanie odpowiedzialności poza siebie. Piłat zapewne mówił sobie: „Jestem tylko prokuratorem Judei”, „co by powiedział Tyberiusz, gdybym dopuścił do buntu?”, etc. Problem „umywania rąk” w polityce jest więc problemem „niczyich rąk”. To problem tchórzostwa i braku osobistej odpowiedzialności. Polityk, tak jak Piłat, przesuwa ją na innych, mnoży jej potencjalnych nosicieli tak długo, aż zupełnie się rozpuści. W końcu nikt nie jest za nic odpowiedzialny, a najmniej sprawca.

Czy wobec tego bycie politykiem na zawsze skazane jest na etyczną porażkę? Tak, o ile nie potraktuje się osobistej odpowiedzialności serio. Tak twierdził Max Weber i dodawał, że polityk to postać tragiczna, bo skoro daje mu się przyzwolenie na odrzucanie reguł moralnych w imię skuteczności, to nawet jeśli poniesie odpowiedzialność osobistą, i tak nie zostanie zbawiony.

Według Dantego Piłat po wsze czasy będzie tkwił w trzecim kręgu piekieł. Tylko u Bułhakowa Jezus mu wybacza i prowadzi z nim niekończącą się debatę na temat Prawdy.

wyborcza.pl

 

Uwaga! Kościół podał nową listę grzechów. Popełniasz kilka z nich

12.04.2017

Wielki Tydzień to dla katolików czas spowiedzi przed Wielkanocą. Robiąc rachunek sumienia warto wiedzieć, że Kościół uzupełnił listę ciężkich grzechów, z których koniecznie należy się wyspowiadać! Są wśród nich takie przewinienia jak wyścig szczurów, czyli dążenie za wszelką cenę do sukcesu zawodowego, czy też oglądanie filmów pornograficznych w internecie, a także hejt w sieci.

Nową listę grzechów pracowała Penitencjaria Apostolska, zwana także potocznie Trybunałem Pokuty. To najwyższy sąd kościelny Kościoła rzymskokatolickiego rozpatrujący sprawy sumienia. Na jej czele stoi Wielki Penitencjarz,  kardynał Mauro Piacenza, a jego jego zastępcą jest Regent Penitencjarii Apostolskiej, polski prałat Krzysztof Nykiel.

 

Jak podkreśla Penitencjaria „nowe grzechy zostały dopasowane do otaczającej nas rzeczywistości”. Duży nacisk położono na to jak grzeszymy w internecie. I tak za grzech uznane zostało oglądanie filmów pornograficznych w internecie, a także sprzedawanie cnoty w sieci. Trzeba też wyspowiadać się z zabiegów in vitro i to nawet, gdy tylko popieramy takie działanie. Wyścig szczurów to też nowy grzech, z którego może rozgrzeszać kapłan.

Nową kategorią jest też grzech związany z zatruwaniem środowiska. Kościół wyraźnie mówi, że do zatruwania środowiska przyczyniają się także ludzie, którzy palą w swoich piecach mułem, węglem słabej jakości, plastikiem i śmieciami. Inne grzechy to zażywanie narkotyków (nawet w małych ilościach), używanie antykoncepcji hormonalnej, dręczenie zwierząt i seks z nimi, używanie wibratorów i dmuchanych lalek, a także hejt w internecie! Grzechem jest zatem obrażanie innych internautów, wyzwiska i oczernianie. Piekielne męki grożą też za mobbing pracowników i produkcję niezdrowej żywności.

fakt.pl

ŚRODA, 12 KWIETNIA 2017

Kluzik-Rostkowska: Kaczyński mówił mi: “Nie wyobrażaj sobie, że ja myślę, że to był zamach”

10:12

Kluzik-Rostkowska: Kaczyński mówił mi: “Nie wyobrażaj sobie, że ja myślę, że to był zamach”

Pamiętam rozmowę z Jarosławem Kaczyńskim, kiedy miałam zostać szefową jego kampanii. Powiedział mi wtedy: Nie wiem, co się wydarzyło i nie wyobrażaj sobie, że ja myślę, że to był zamach pod Smoleńskiem – mówiła posłanka PO Joanna Kluzik-Rostkowska w rozmowie z Konradem Piaseckim w Radiu Zet.

Była polityk PiS dodała, że Kaczyński „intelektualnie dobrze wie, że żadnego zamachu nie było”. Jej zdaniem prezes PiS nie potrafi przeżyć żałoby, wrócić do zwykłego życia i chciałby, żeby pod Smoleńskiej faktycznie doszło do zamachu.

Główny problem polega na tym, że Kaczyński nie oddziela życia prywatnego od publicznego. Zlały mu się 2 światy. Jego współpracownicy nie są zdolni do tego, żeby powiedzieć mu: STOP. Nie są zdolni, by powiedzieć mu: nie możemy być niewolnikami twoich emocji – dodała była szefowa kampanii Kaczyńskiego. Zdaniem Kluzik-Rostkowskiej „wrak dawno byłby w Polsce, gdyby nie siedmioletnie granie katastrofą na emocjach”.

Antoni Macierewicz cynicznie gra katastrofą smoleńską i również nie wierzy w żaden zamach – twierdzi polityk. Dopytywana przez Piaseckiego o to, co czuła, jako członek PiS, słysząc tezy Macierewicza, stwierdziła, że była „przerażona jego myśleniem”. – Wiele osób w PiS miało do niego słuszne pretensje, że zwiał z lotniska – dodała.

300polityka.pl

Joanna Muszkowska-Penson

Odebrał mi pan miejsce pamięci

12 kwietnia 2017

Piotr Gliński

Piotr Gliński (Fot. Kuba Atys / Agencja Gazeta)

List otwarty prof. Joanny Muszkowskiej-Penson do wicepremiera, ministra kultury i dziedzictwa narodowego prof. Piotra Glińskiego

Szanowny Panie Premierze,

zwracam się do Pana jako jedna z ostatnich osób, które przeżyły II wojnę światową. Chcę, by uszanował Pan doświadczenie mojego pokolenia i zaprzestał destrukcyjnych działań, które godzą w Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku, a tym samym w dobro wspólne. Już trzykrotnie byłam w tym Muzeum i bez wahania mogę powiedzieć, że to miejsce, które uczy pokory i mimo swojej przerażającej wymowy daje nadzieję zwycięstwa dobra nad złem. Dlatego trzeba je zobaczyć! Tymczasem Pan nie widział wystawy, ale ją ocenia i krytykuje. Pan tu nie był, ale podejmuje Pan decyzje. Nie wystawia to Panu najwyższego świadectwa ani jako człowiekowi nauki, ani jako urzędnikowi państwowemu.

Chciałabym wierzyć w Pana dobre intencje, ale żyję zbyt długo, by grzeszyć aż taką naiwnością. W kwietniu zeszłego roku próbował Pan zastąpić Muzeum II Wojny Światowej nowym muzeum – Muzeum Westerplatte i Wojny 1939. To był z Pana strony zwykły podstęp i administracyjny fortel. Nie chodziło o żadne łączenie muzeów. Zresztą zachował Pan starą nazwę. Chodziło o wymianę dyrekcji, przejęcie placówki i zmianę narracji. To podeptanie dorobku ludzi pracujących przez osiem lat dla sprawy. Zapewniał Pan nas, kombatantów, o swojej trosce o kształt polskiej pamięci. Skoro mówimy o tym samym, proszę, by pozwolił Pan funkcjonować Muzeum w kształcie stworzonym przez prof. Pawła Machcewicza, dr. Janusza Marszalca, prof. Piotra Majewskiego, prof. Rafała Wnuka i inne osoby od lat trudzące się, by upamiętnić ofiary najstraszniejszej z wojen. Staję w ich obronie, bo widziałam, czego dokonali.

Mam też ku temu bardzo osobisty powód. Moje przyjaciółki, współwięźniarki z celi małoletnich (wiek 15-17 lat), które zginęły w Ravensbrück, albo rozstrzelane, albo po bestialskich operacjach doświadczalnych, nie mają dziś grobów. Dla mnie to Muzeum było jedynym miejscem przywrócenia im pamięci. Pan mi to miejsce odebrał.

Jak Pan chce pokazywać młodzieży, do czego prowadzą nienawiść i wojna?

Być może my, świadkowie wojny, żołnierze ZWZ-AK i więźniowie obozów koncentracyjnych, nie widzieliśmy tylu muzeów co Pan, ale za to spojrzeliśmy w oczy złu. Uważamy, że zespół prof. Pawła Machcewicza z wielkim wyczuciem nie tylko przedstawia heroizm i cierpienia Polaków, ale też buduje mosty porozumienia między narodami.

Nie chcę stawiać Pana w trudnej sytuacji. Wiem, że zmaga się Pan z presją swojego środowiska politycznego. Ale zapewniam Pana, że w życiu bywają gorsze sytuacje i że wszystko można wytrzymać, nawet obóz koncentracyjny. Proszę więc zdobyć się na odrobinę niezależności i zachować autonomię Muzeum II Wojny Światowej oraz innych instytucji kultury w Polsce.

Nie chcę, aby powtórzyła się historia, która przyniosła tyle nieszczęść mojemu krajowi i światu. Czas wykorzystać potencjał Muzeum do budowania wspólnoty w Polsce, Europie i na świecie.

Z wyrazami szacunku

Sopot, 11 kwietnia 2017 r.

Prof. Joanna Muszkowska-Penson – ur. w 1921 r. w Warszawie. Córka bibliologa Jana Muszkowskiego, żona lekarza z warszawskiego getta Jakuba Pensona, lekarka i wykładowczyni akademicka, profesor nauk medycznych, działaczka opozycji w PRL-u, bliska współpracownica Lecha Wałęsy. W czasie II wojny żołnierz ZWZ, w 1941 r. zatrzymana, przesłuchiwana przez gestapo, osadzona w obozie w Ravensbrück aż do kwietnia 1945 r. W sierpniu 1980 r. wspierała strajkujących stoczniowców, potem działała w „Solidarności”. W stanie wojennym ukrywała wielu działaczy opozycji. W 1984 r. aresztowana. Reakcją na pozbawienie wolności powszechnie szanowanej lekarki były protesty. Petycję w jej obronie podpisało kilka tysięcy osób. W maju i sierpniu 1988 r. lekarka w czasie strajków w Stoczni Gdańskiej i w Porcie Gdańskim. W 2006 r. odznaczona Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski.

Zobacz: „Teraz musimy bronić wystawy” – Bogdan Borusewicz o zmianach w muzeum II wojny światowej

wyborcza.pl

ŚRODA, 12 KWIETNIA 2017

Petru: 13. emerytura to koszt 17 mld zł

09:464 min temu

Petru: 13. emerytura to koszt 17 mld zł

Nowoczesna kontynuuje przekaz: PO ściga się na populizm z PiS. O 11:40 na konferencji Paulina Hennig-Kloska i Katarzyna Lubnauer mają przedstawić finansowe skutki dla ZUS po wprowadzeniu 13. emerytury.

09:20

Zieliński: Gdyby opozycja nie zakłócała obchodów, to koszty miesięcznic byłyby mniejsze

Bezpieczeństwo zawsze kosztuje. Właśnie dlatego, że opozycja wywołuje dzisiaj w Polsce awantury, to koszty są większe. Gdyby nie było awantur, była kultura zgromadzeń publicznych, gdyby jedni drugim nie zakłócali – gdyby opozycja nie zakłócała – obchodów, czy ważnych zgromadzeń, legalnych, zgodnych z prawem, to koszty byłyby mniejsze. Winna jest cała opozycja. KOD, PO. Ci, którzy organizują takie zgromadzenia nielegalne, które powodują niebezpieczeństwo, które zakłócają spokój publiczny – mówił wiceminister Zieliński w “Politycznym Graffiti” Polsat News, pytany o zwiększone koszty organizacji miesięcznic smoleńskich.

09:13

Zieliński o zarobkach Misiewicza: Sprawa jest wyolbrzymiona

– Może proszę przejść do ważniejszych tematów niż Bartłomiej Misiewicz (…) Zrobiono z tego symbol. Uważam, że sprawa jest wyolbrzymiona – mówił wiceminister Jarosław Zieliński w “Politycznym Graffiti” Polsat News, pytany o zarobki Misiewicza jako pełnomocnika zarządu Polskiej Grupy Zbrojeniowej ds. komunikacji

08:33

Schetyna o słowach HGW nt. wyborów: Takie sygnały płyną ze środowisk samorządowych. Nie wierzę w to

– Takie sygnały płyną ze środowisk samorządowych, że przesunięcie, przedłużenie kadencji, że wspólne wybory samorządowe i parlamentarne. Nie wierzę w to – mówił Grzegorz Schetyna w rozmowie z Robertem Mazurkiem w Porannej rozmowie RMF FM, komentując słowa Hanny Gronkiewicz-Waltz z wywiadu dla 300POLITYKI.

08:26

Schetyna: Jestem zwolennikiem zbudowania pomnika. Jestem otwarty na mediację

Mam wrażenie, szczególnie w ciągu ostatnich dni, takie bardzo przekonywujące, że pomnik smoleński nie jest najważniejszym problemem, który wynika z obchodów rocznicy smoleńskich. To, co widzieliśmy przez ostatnie tygodnie, ten festiwal kłamstwa, nienawiści i absurdu, pokazuje, że to nie chodzi o pomnik. Chodzi o stworzenie konfliktu politycznego – mówił Grzegorz Schetyna w rozmowie z Robertem Mazurkiem w Porannej rozmowie RMF FM. Jak dodał:

„Mówiłem o tym wielokrotnie. Uważam, że to decyzja [ws pomnika] miasta stołecznego Warszawy i rodzin ofiar katastrofy. Jestem zwolennikiem wspólnego ustalenia miejsca (…) Rozmowy nie ma, bo co chwilę pojawia się jakiś kolejny pomnik czy popiersie, ostatnio w produkcji Antoniego Macierewicza. Tych pomników powstało już kilkanaście”

– Jestem zwolennikiem zbudowania pomnika. Tak, oczekuje pan ode mnie takiej deklaracji, nie mam z tym problemu. Uważam, że przedstawiciele rodzin powinni to ustalić z prezydent Warszawy. Jeżeli jest potrzebna mediacja i doprowadzenie do spotkania – jestem otwarty – dodał przewodniczący PO.

08:17

Schetyna: Potrzebna wspólna lista i wspólne działanie, szczególnie w kontekście wyborów samorządowych

– To problem relacji partii opozycyjnych i bardzo głośno o tym mówię: potrzebna wspólna lista, potrzebne wspólne działanie, szczególnie w kontekście wyborów samorządowych. Jeżeli są jakieś kłopoty, to szkoda tracić tego potencjału. Mam nadzieję, że wszystko będzie w porządku – mówił Grzegorz Schetyna w rozmowie z Robertem Mazurkiem w Porannej rozmowie RMF FM, pytany o 3 posłów Nowoczesnej. Jak dodał:

„Jestem zwolennikiem współpracy partii opozycyjnych. Potencjał, który ma Nowoczesna, ta świeżość, którą wprowadziła do Sejmu, jest atutem i trzeba z tego korzystać. Taką mam robotę. Jestem szefem PO i buduje scenariusz skutecznego anty-PiS. Chcę wygrać z PiS-em wybory. Prowadzę partię w taki sposób, otwieram się na współpracę z innymi partiami, przekonuję do wspólnego programu i wspólnej aktywności. Mam nadzieję, że to przekonywujące na tyle, na ile pokazują to ostatnie sondaże. Uważam, że kierunek jest dobry. Będę wszystkich zapraszał do takich projektów”

08:10

Schetyna o konstruktywnym wotum: Nie mam wrażenia, że doszło do porażki opozycji

Byłem na tej debacie. Widziałem skonfundowanego prezesa Kaczyńskiego, odczytującą historyczne argumenty panią premier. Nie mam wrażenia, że doszło do porażki opozycji. Doprowadziliśmy do kilkugodzinnej debaty o Polsce. Pokazaliśmy wiele spraw, które idą po prostu złym w kierunku i błędy ekipy PiS-owskiej – mówił Grzegorz Schetyna w rozmowie z Robertem Mazurkiem w Porannej rozmowie RMF FM.

08:01

Lubnauer o PO: Kiedy oni kłamali? Wtedy, kiedy podnosili wiek emerytalny, czy teraz, kiedy mówią o 13. emeryturze?

PO zaczęła się scigać na populizmy z PiS-em, ale trudno jest wygrać na boisku na którym PiS jest uznany za specjalistę. Platforma powinna być szczególnie ostrożna, bo rządzili. Wtedy rodzi się pytanie: kiedy oni kłamali? Czy wtedy, kiedy podnosili wiek emerytalny, bo mówili, że rozsypuje się system ubezpieczeń społecznych, czy teraz, kiedy mówią o 13. emeryturze? Dla mnie jest jasne, że dyskusja o 13. emeryturze jest w tej chwili bezprzedmiotowa, bo dopóki nie zrobimy czegoś, co spowoduje, że będziemy mieli większą aktywność zawodową, ale jednocześnie postawimy na kontrakty elastyczne, które spowodują, że do ZUS będą wpływać dodatkowe środki, to tak długo nie będziemy mogli w ogóle mówić o jakichkolwiek pieniądzach w ZUS-ie – mówiła Katarzyna Lubnauer w rozmowie z Bogdanem Rymanowskim w „Jeden na jeden” TVN24.

07:55

Lubnauer: Mamy praktycznie lepszy wynik niż wtedy, kiedy wchodziliśmy do parlamentu

Jeżeli spojrzymy na to, że my mamy praktycznie wynik lepszy w tej chwili, niż z tym, w którym wystartowaliśmy w parlamencie, ponieważ mamy lepsze wyniki niż wtedy, kiedy wchodziliśmy do parlamentu. Po drugie, zbudowaliśmy coś, co nazwałabym kolektywem, zespołem – to, czego brakowało nam, kiedy wchodziliśmy do parlamentu, bo wtedy był lider i nie było zaplecza. W tej chwili to zaplecze jest dość silne – mówiła Katarzyna Lubnauer w rozmowie z Bogdanem Rymanowskim w „Jeden na jeden” TVN24.

07:49

Lubnauer o zawieszeniu 3 posłów: Od dłuższego czasu mieliśmy doniesienia o chęci przejścia tych osób do Platformy

– Niektórym zapewne puszczają nerwy. Jak się przychodzi do polityki, to w jakimś konkretnym celu. Dla mnie tym celem jest realizowanie pewnej wizji, programu. Jeżeli ludzie mają inne cele, to czasami mogą puścić nerwy – mówiła Katarzyna Lubnauer w rozmowie z Bogdanem Rymanowskim w „Jeden na jeden” TVN24. Jak dodała:

„Decyzję o zawieszeniu [3 posłów] podjął przewodniczący, ale po konsultacji z zarządem. Oczywiście, że byłam za tym zawieszeniem. Nie możemy być dziećmi. Nie bawmy się w jakieś udawanie czegoś. Od dłuższego czasu mieliśmy doniesienia o chęci przejścia tych osób do Platformy”

Według Lubnauer, takie przejścia się zdarzają – odejścia nastąpiły z klubu Kukiz ’15, a z Platformy kilka osób zostało wyrzuconych, a 2 posłów przeszło do Nowoczesnej. Jak dodała, decyzja o zawieszeniu była też konsultowana z posłami Nowoczesnej i większość była „za”.

Droga jest otwarta. Jeżeli ktoś się nie odnajduje w jakimś projekcie, to może z niego wyjść. Tylko niech to powie otwarcie. One [te osoby] prawdopodobnie nie zrozumiały, po co jest Nowoczesna – dodała Lubnauer.

300polityka.pl

ŚRODA, 12 KWIETNIA 2017

STAN GRY: Wraca Misiewicz, Kurier: Samorządowcy razem przeciw PiS, Prasa regionalna dobrze o PiS, Czabański: Będzie zakaz hodowli norek

WYSTRASZENI DOBRĄ ZMIANĄ SAMORZĄDOWCY SKRZYKUJĄ SIĘ NA STADIONIE – podlaski Kurier Poranny o zjeździe samorządowców przeciw PiS 26 kwietnia http://jedynki.press.pl/2017-04-12/poranny.jpg

O SYNDROMIE 16-MIESIĄCA Agata Kondzińska w GW: “W PiS też tak kalkulują. – Nawet najlepsze dane gospodarcze nam nie pomogą, jeśli wiceministrowie będą jeździć limuzynami „na bombach”, posłowie wrzucać do sieci zdjęcia z egzotycznych wakacji, a Misiewicz nie usunie się w cień. To wkurza ludzi – wylicza polityk PiS. Nazywa to syndromem 16. miesiąca. – Najpierw jest euforia związana ze zwycięstwem, potem konsumowanie tego zwycięstwa, czyli obsadzanie stanowisk. Po roku przychodzi poczucie, zwłaszcza gdy opozycja dołuje, że będziemy rządzić kolejne kadencje. Ludzie czują się pewni i zaczynają popełniać błędy. Myślę jednak, że jeśli chodzi o poziom wody sodowej, to już szczytowaliśmy – przekonuje”.

PIS BOI SIĘ FREKWENCYJNEJ GÓRKI, MIMO UTRZYMYWANIA SIĘ POPARCIA DLA PIS NA STAŁYM POZIOMIE – pisze Kondzińska: “Z naszych badań wynika, że poparcie dla PiS utrzymuje się na w miarę stałym poziomie, wróciło do tego sprzed brukselskiej szarży przeciw Tuskowi. Ale jest duży wzrost deklarowanej frekwencji i ta górka jest na korzyść PO – mówi „Wyborczej” jeden z wysokich rangą polityków PiS”. http://wyborcza.pl/7,75398,21625595,pis-boi-sie-frekwencyjnej-gorki-ale-jesli-chodzi-o-poziom.html

MIESZKAŃCY PODKARPACIA DOBRZE OCENIAJĄ REALIZACJĘ OBIETNIC WYBORCZYCH PIS – rzeszowskie Nowiny o sondażu na jedynce http://jedynki.press.pl/2017-04-12/nowiny.jpg

MAMA DZIESIĘCIORGA DZIECI – DZIĘKI 500+ JEST NAM LŻEJ – jedynka największej polskiej gazety regionalnej Dziennika Zachodniego: http://jedynki.press.pl/2017-04-12/dzach.jpg

KACZYŃSKI PRZYWOŁAŁ SZYDŁO, TEN GEST MÓWI WIELE – Fakt.pl o geście Jarosława Kaczyńskiego, który ręką poprosił do siebie Beatę Szydło: http://www.fakt.pl/wydarzenia/polityka/jaroslaw-kaczynski-i-beata-szydlo-podczas-rocznicy-smolenskiej/dct8nv2

BYĆ MOŻE MOŻNA DZIAŁANIA POLSKICH SIŁ POWIETRZNYCH Z KUWEJTU ROZSZERZYĆ NAD SYRIĘ – Paweł Soloch w rozmowie z w RZ: “Sytuacja na Bliskim Wschodzie jest dynamiczna. Dziś Amerykanie wysyłają do sojuszników sygnały o potrzebie większego zaangażowania. Z naszej strony możemy mówić o dwojakich kierunkach działań. Albo powiększeniu kontyngentów, albo poszerzeniu ich mandatu. Przypomnę, że teraz nasi żołnierze Wojsk Specjalnych szkolą lokalne siły w Iraku, a Siły Powietrzne z Kuwejtu prowadzą działania obserwacyjne i rozpoznawcze na obszarze Iraku. Być może można byłoby je rozszerzyć na terytorium Syrii”. http://www.rp.pl/Rzecz-o-polityce/304119905-Soloch-Obecnosc-wojsk-NATO-w-Polsce-musi-byc-stala.html

W DŁUŻSZYM OKRESIE WZROST OSŁABNIE – Witold Gadomski w GW: “Rząd koncentruje się na efektach krótkookresowych: zwiększa popyt konsumpcyjny, kosztem rosnącego zadłużenia. Jednym z efektów jest rosnąca inflacja, która obniża siłę nabywczą naszych dochodów. Innym będzie spadek w średnim i długim okresie tempa wzrostu, którego nie da się sztucznie przyspieszyć, pompując pieniądze do kieszeni konsumentów”. http://wyborcza.pl/7,155290,21622580,gospodarka-przyspieszyla-ale-zwolni-wicepremier-morawiecki.html

WYBUCHY I AWARIE KONTRA FAKTY – tytuł w Fakcie o teoriach Macierewicza – pisze Mikołaj Wójcik: “Hipoteza podkomisji smoleńskiej pełna dziur! Wybuch i awarie kontra fakty”. http://www.fakt.pl/wydarzenia/polityka/hipoteza-podkomisji-smolenskiej-pelna-dziur-wybuch-i-awarie-kontra-fakty/m073p0w

BOMBA NA RESORACH – tytuł w GW o zamachu.

NIE WIE, NIE ZNA SIĘ, ZAROBIONY BYŁ – tytuł w Fakcie o przesłuchaniu Sikorskiego.

SIKORSKI UCIEKA OD ODPOWIEDZIALNOŚCI – jedynka GPC.

MISIEWICZ DOSTAŁ FUCHĘ ZA 50.000 ZŁ – Fakt na jedynce: “Misiewicz miał po cichu zniknąć. Z naszych informacji wynika, że Macierewicz dostał zielone światło, by to była zamiana MON na PGZ. Tyle że nie z taką pensją i takim hukiem. – Antoni pokazał, kto tu rządzi – mówi nam członek władz PiS”. http://www.fakt.pl/wydarzenia/polityka/bartlomiej-misiewicz-ma-nowa-prace-w-polskiej-grupie-zbrojeniowej/mspyb5m

RZ O ZAROBKACH MISIEWICZA – jak pisze Izabela Kacprzak: “Z nieoficjalnych ustaleń „Rzeczpospolitej” wynika, że miesięcznie ma zarabiać 50 tys. zł. Takie pensje otrzymują pełnomocnicy zarządu w spółce, a dyrektorzy zarządzający 35 tys. zł. To nie wszystko, bo poza służbowym samochodem może liczyć też na wysoką premię. – Jest ona równowartością rocznego wynagrodzenia, bo takie są zasady w spółkach strategicznych dla państwa, jeśli spełni się warunki postawione przez radę nadzorczą. Tu zapewne tak się stanie – mówi nam osoba znająca warunki pracy w spółkach zbrojeniowych”. http://www.rp.pl/Kraj/304119896-Wysoka-pensja-dla-Bartlomieja-Misiewicza.html

MISIEWICZ NA TWITTERZE: “Pisanie głupot i kłamstw powinno być z automatu karane. Dyskusja z brukowcami, które podają nieprawdę jest bez sensu”.

CZABAŃSKI TWIERDZI, ŻE BĘDZIE ZAKAZ HODOWLI NOREK I RESTRYKCYJNA USTAWA O OCHRONIE ZWIERZĄT – pisze Wiktor Ferfecki w RZ: “Nie dały zgody posłom Platformy na podpisywanie się pod tym teoretycznie apolitycznym projektem. Hodowców otwarcie wsparł też minister rolnictwa Krzysztof Jurgiel z PiS. Czy oznacza to, że zakazu hodowli norek nie będzie? – Pozostałe elementy ustawy są na tyle ważne, że gdyby sprawa norek miała spowodować odrzucenie projektu, jesteśmy w stanie od niej odstąpić – mówi szef Zespołu Przyjaciół Zwierząt Paweł Suski z PO. Innego zdania jest członek zespołu Krzysztof Czabański z PiS, którego wypowiedzi w sprawie zwierząt uchodzą za uzgodnione z szefem PiS Jarosławem Kaczyńskim. Zakaz hodowli na futra nazywa on „sprawą zasadniczą”. Dodaje, że projekt prawdopodobnie zostanie złożony po świętach”. http://www.rp.pl/Kraj/304119897-Spor-wokol-ustawy-o-zakazie-hodowli-norek.html

LITURGIA ZAMACHU – Dominika Wielowieyska w GW: “Metropolita krakowski abp Marek Jędraszewski zabrał głos w smoleńskim sporze. Wygląda na to, że biskupi chcą z kościołów przepędzić wszystkich, którzy nie głosują na PiS”. http://wyborcza.pl/7,75968,21625731,liturgia-zamachu.html

BŁASZCZAK CHCE UCHODŹCÓW ZAMYKAĆ ZA DRUTEM KOLCZASTYM – GW na jedynce: “Pomysł tłumaczy „masowym napływem” imigrantów do Polski. Ale statystyki żadnego napływu nie potwierdzają. – To dehumanizacja tych ludzi – mówią obrońcy praw człowieka”. http://wyborcza.pl/7,75398,21625643,blaszczak-chce-umieszczac-uchodzcow-w-obozach-kontenerowych.html

PROPAGANDA SUKCESU NIE POMOŻE PIS – Michał Szułdrzyński w RZ: “od początku kwietnia, gdy akurat minął rok od wprowadzenia programu 500+, cały PiS zaczął leczyć swe polityczne dolegliwości zaklęciami o swych sukcesach”. http://www.rp.pl/Rzecz-o-polityce/304119907-Szuldrzynski-Propaganda-sukcesu-nie-pomoze-PiS.html

CICHACZEM ODWOŁANO PLAN ELEKTROMOBILNOŚCI MORAWIECKIEGO – Andrzej Kublik w GW: “PiS bezterminowo odłożył plan zmian w akcyzie od samochodów, które miały ograniczyć gigantyczne wyłudzenia podatkowe i promować auta ekologiczne, aby zwalczać smog. Cichaczem odwołano też program elektromobilności”. http://wyborcza.pl/7,155287,21624161,bez-ulg-dla-eko-aut-fiskus-odwolal-plan-morawieckiego.html

MEN CHCE ZAPEWNIĆ OBIADY WSZYSTKIM DZIECIOM – Justyna Suchecka w GW: “– Ze wstępnych wyliczeń wynika, że potrzebowalibyśmy na ten cel ok. 1 mld zł rocznie – mówi Zalewska. – Zakładamy, że obiad dla jednego dziecka kosztuje od 5 do 8 zł – dodaje. Na razie nie wiadomo, jaką część tej ceny wzięłoby na siebie państwo. MEN zapowiada, że nowy system dofinansowania posiłków w szkole zacząłby się w 2019 r. – rok po wyborach samorządowych, w roku wyborów parlamentarnych. – To dobrze, że przynajmniej w tym zakresie MEN chce wziąć pod uwagę nasze odwieczne postulaty – mówi Sławomir Broniarz, prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego”. http://wyborcza.pl/7,75398,21625642,men-chce-nakarmic-kazdego-ucznia-panstwo-dofinansuje-posilki.html

WPROWADZĄ PŁATNE LECZENIE TYLKO DLA BOGATYCH – jedynka SE: “Koniec z kolejkami na zabieg czy badanie. Niestety, dotyczyć ma to tylko pacjentów, którzy są gotowi za to zapłacić! Ministerstwo Zdrowia pracuje nad przepisami, które mają ułatwić publicznym szpitalom leczenie za pieniądze”. http://www.se.pl/wiadomosci/polityka/szybkie-leczenie-tylko-dla-bogatych_979078.html

HENRYKA BOCHNIARZ ZA PRZYJĘCIEM EURO – jak pisze w RZ: “Tymczasem bez przyjęcia euro polska gospodarka, obywatele, przedsiębiorcy stracą. Biznes tworzy ponad 72 proc. PKB, udział handlu zagranicznego w PKB stale rośnie: z poziomu 65 proc. w 2004 r. do 85 proc. w 2016 r., a ponad 80 proc. tych operacji rozliczane jest właśnie w euro. To kluczowy argument. Zabezpieczyłoby to transakcje, pozwoliło na uniknięcie ryzyk kursowych, zapewniło stabilniejszy rozwój polskich firm. Przyjęcie euro to także zwiększenie atrakcyjności inwestycyjnej Polski oraz zwiększenie konkurencyjności gospodarki, a w konsekwencji obniżenie stopy bezrobocia i wzrost inwestycji”. http://www.rp.pl/Rzecz-o-polityce/304119874-Bochniarz-Czas-na-odwazne-decyzje.html

SUPERTATA TOMASZ SIEMONIAK NOSI SYNOWI TORNISTER – zdjęcia w SE: http://www.se.pl/wiadomosci/polityka/super-tata-siemoniak-nosi-synowi-tornister_979446.html

300polityka.pl

Oszałamiająca pensja Misiewicza w PGZ. Były rzecznik MON dostanie też służbowy samochód

mako, 12.04.2017

Bartłomiej Misiewicz

Bartłomiej Misiewicz (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)

50 tys. złotych pensji, służbowy samochód, a może nawet premia w wysokości rocznego wygrodzenia. To warunki, na jakich Bartłomiej Misiewicz miał zacząć pracę w Polskiej Grupie Zbrojeniowej – ustaliła „Rzeczpospolita”.

Bartłomiej Misiewicz objął w poniedziałek stanowisko pełnomocnika zarządu ds. komunikacji w Polskiej Grupie Zbrojeniowej. Jak nieoficjalnie ustaliła „Rzeczpospolita”, 26-latek w nowej pracy może liczyć na wynagrodzenie sięgające 50 tys. złotych – to o 15 tys. więcej niż dyrektorzy zarządzający. Na wysokość jego pensji nie wpłynie ustawa o zasadach kształtowania wynagrodzeń osób kierujących z 2016 roku, która miała obniżyć zarobki w państwowych spółkach. A to dlatego, że jest pełnomocnikiem zarządu.

„Rzeczpospolita” poinformowała również, że były rzecznik MON otrzyma w PGZ służbowy samochód oraz – jak miała powiedzieć dziennikowi osoba zaznajomiona z warunkami w spółkach zbrojeniowych – premię w wysokości rocznego wynagrodzenia.

Powrót do Polskiej Grupy Zbrojeniowej

To nie pierwszy kontakt Misiewicza z PGZ. We wrześniu ubiegłego roku były rzecznik MON zasiadał przez chwilę w radzie nadzorczej spółki. O sprawie było głośno, ponieważ nie miał wykształcenia wyższego, bez którego, zgodnie ze statutem Grupy, nie miał prawa zostać członkiem tego gremium. Choć PGZ zdecydowała się zmienić dla niego statut, nazwisko Misiewicza szybko zniknęło ze spisu członków zarządu.

A TERAZ ZOBACZ: ‚Coraz bliżej prawdy’. Od 6 lat Jarosław Kaczyński powtarza to samo

gazeta.pl

naga prawda😜

Polsce nie grożą,Polska już je ma.

Dominika Wielowieyska

Liturgia zamachu

12 kwietnia 2017

Abp. Marek Jędraszewski celebruje mszę świętą za zmarłych w katastrofie smoleńskiej. Hierarcha poparł oderwane od rzeczywistości teorie Antoniego Macierewicza. I to w chwili, gdy ostatecznie zbankrutowały. Katedra na Wawelu, 10 kwietnia 2017

Abp. Marek Jędraszewski celebruje mszę świętą za zmarłych w katastrofie smoleńskiej. Hierarcha poparł oderwane od rzeczywistości teorie Antoniego Macierewicza. I to w chwili, gdy ostatecznie zbankrutowały. Katedra na Wawelu, 10 kwietnia 2017 (Fot. Jakub Porzycki / Agencja Gazeta)

Metropolita krakowski abp Marek Jędraszewski zabrał głos w smoleńskim sporze. Wygląda na to, że biskupi chcą z kościołów przepędzić wszystkich, którzy nie głosują na PiS.

– Staliśmy się ofiarami bezwzględnej mistyfikacji. A symbolem tej mistyfikacji stała się słynna „pancerna brzoza” – powiedział abp Jędraszewski podczas mszy św. w katedrze na Wawelu, którą odprawił w intencji ofiar katastrofy.

Tym samym hierarcha poparł oderwane od rzeczywistości teorie Antoniego Macierewicza. I to w chwili, gdy ostatecznie zbankrutowały.

Po półtora roku rządów PiS prokuratura powieliła bowiem wnioski poprzedników. Nie przedstawiła nowych faktów. Podkomisja Wacława Berczyńskiego pokazała film z fantastyczną koncepcją wybuchu ładunku termobarycznego. Nie wiadomo, skąd się wziął na pokładzie. Za to Macierewicz bombarduje nas już dawno odkrytymi „odkryciami”.

Miałam nadzieję, że Kościół pójdzie drogą abp. Józefa Michalika. W 2012 roku arcybiskup tak komentował oskarżenia wobec Władimira Putina o zbrodnię w Smoleńsku: „Człowiek mądry opiera się na faktach, a nie na teoriach, zaś człowiek sumienia rozważa każde słowo i troszczy się, aby nie naruszało prawdy. Żeby o największym nawet wrogu powiedzieć tak mocne słowa, trzeba znać fakty, mieć pewność. Tymczasem tej pewności nie ma. Dlatego ci, którzy posługują się takimi teoriami i hasłami, robią sobie i tragedii smoleńskiej największą szkodę! I to trzeba im powiedzieć: robią krzywdę tragedii smoleńskiej”.

Abp Michalik mówił także: „W katastrofie smoleńskiej nie zginęli przedstawiciele jednego tylko nurtu politycznego, ale różnych środowisk. Pamięć ofiar Katynia chcieli uczcić wszyscy. W tej sprawie trzeba lać oliwę na wzburzone morze, nie zaś dolewać jej do ognia”. Te słowa dedykuję abp. Jędraszewskiemu i hierarchom, którzy modląc się w intencji rodzin ofiar, zapominają, że część z nich ma dość absurdalnych teorii zamachowych, grzebania w ledwo zagojonych ranach, ekshumacji bez powodu. Dlaczego Kościół nie ujmie się za tymi ludźmi? Czy spokój zmarłych i ich bliskich nie jest dla niego ważny?

Dziś trzeba apelować do tej części polityków PiS, którzy widzą upadek teorii zamachowych, by małymi krokami zmierzali do zamknięcia tej sprawy. Wiem, partia rządząca musi jakoś zachować twarz. Nie ma potrzeby, by zwolenników teorii zamachowych potępiać. Wielu z nich mówiło szczerze o swoich podejrzeniach. Powodował nimi ból. Byli krytyczni wobec poprzedniej władzy i nie mieli do niej zaufania. Ale teraz jest dobry moment, aby powiedzieć: dość. I Kościół mógłby w tym pomóc. Mógłby oddać sprawiedliwość tym zwolennikom PiS i powiedzieć: zrobiliście, co było w waszej mocy, aby zweryfikować wszelkie teorie, ale dziś wszystko jest jasne. Dziś pomyślcie o Polsce, o wspólnocie, o przyszłości, zamiast wikłać Polskę w spory o smoleńską brzozę. Chciałabym wierzyć, że Kościół może taką rolę odegrać.

wyborcza.pl

PiS boi się frekwencyjnej górki. „Ale jeśli chodzi o poziom wody sodowej, to już szczytowaliśmy”

Agata Kondzińska, 12 kwietnia 2017

Jarosław Kaczyński

Jarosław Kaczyński (Franciszek Mazur / AG)

Partia rządząca analizuje sondaże pod kątem rosnącej frekwencji wyborczej. Boją się, że skorzysta na niej Platforma.

Jest 2007 r., dzień wyborów do Sejmu i Senatu. Państwowa Komisja Wyborcza co kilka godzin podaje komunikaty o frekwencji wyborczej, a w sztabie PiS śledzą je uważnie. – Już po nas – mówi Adam Bielan, główny spindoktor partii. Mimo że PiS dostał wtedy prawie dwa razy więcej głosów niż dwa lata wcześniej, do urn poszedł zmobilizowany elektorat PO. I zapewnił zwycięstwo partii Donalda Tuska. – Wybory z 2007 r. to dla nas duża trauma, pamiętamy je dobrze – mówi dziś jeden z posłów partii Jarosława Kaczyńskiego.

PiS: Ta górka jest na korzyść PO

Ostatnie sondaże poparcia umocniły PO, a osłabiły PiS. Partia Grzegorza Schetyny po wyborze Tuska na szefa Rady Europejskiej w niektórych badaniach zyskała nawet do 10 pkt proc. poparcia. Ale według naszych rozmówców z PiS w partii najbardziej obawiają się efektu z 2007 r. – Z naszych badań wynika, że poparcie dla PiS utrzymuje się na w miarę stałym poziomie, wróciło do tego sprzed brukselskiej szarży przeciw Tuskowi. Ale jest duży wzrost deklarowanej frekwencji i ta górka jest na korzyść PO – mówi „Wyborczej” jeden z wysokich rangą polityków PiS.

Jest wprawdzie nie tylko przekonany, że „wzmożenie frekwencyjne” nie utrzyma się długo, ale też dodaje, że PiS powinien się mieć na baczności. – Jeśli nadal będziemy popełniać błędy wizerunkowe i polityczne, wyższa frekwencja zadziała na naszą niekorzyść – uważa polityk PiS.

PiS mnoży sobie wrogów na potęgę

Socjolog Jarosław Flis uważa, że potencjał frekwencyjnej górki jest. – PiS mnoży sobie wrogów na potęgę i na wielu frontach. Sam codziennie przejeżdżam koło pniaka po wyciętym drzewie. I nie tylko ja przejeżdżam – mówi „Wyborczej”, nawiązując do tzw. lex Szyszko, czyli przepisów, które pozwoliły na niekontrolowaną wycinkę drzew na terenach prywatnych.

>> Misiewicz w cichej przystani [PAWEŁ WROŃSKI]

Zdaniem Flisa wyborców popycha do urn nienawiść i nadzieja. – To dwuskładnikowy klej. Część ludzi napędzana złością, druga nadzieją, może pociągnąć tych pozostałych, niezdecydowanych – uważa.

Misiewicz i woda sodowa w PiS

W PiS też tak kalkulują. – Nawet najlepsze dane gospodarcze nam nie pomogą, jeśli wiceministrowie będą jeździć limuzynami „na bombach”, posłowie wrzucać do sieci zdjęcia z egzotycznych wakacji, a Misiewicz nie usunie się w cień. To wkurza ludzi – wylicza polityk PiS. Nazywa to syndromem 16. miesiąca. – Najpierw jest euforia związana ze zwycięstwem, potem konsumowanie tego zwycięstwa, czyli obsadzanie stanowisk. Po roku przychodzi poczucie, zwłaszcza gdy opozycja dołuje, że będziemy rządzić kolejne kadencje. Ludzie czują się pewni i zaczynają popełniać błędy. Myślę jednak, że jeśli chodzi o poziom wody sodowej, to już szczytowaliśmy – przekonuje.

– Jak ktoś się upoi władzą, to mu spada zdolność do rozwiązywania problemów, ale za to wzrasta przekonanie, że je potrafi rozwiązać. Opozycja z histerii leczy się dużo łatwiej niż rządzący z arogancji – ocenia Flis.

Zdaniem polityków PiS korekta sondażowa przyszła w idealnym momencie. Za rok byłoby zbyt mało czasu na poprawę. – Gdybyśmy dziś mieli 42 proc. poparcia, nikt z nas publicznie nie krytykowałby Misiewicza, nie przepraszał za stłuczkę jak wiceszef MON Kownacki, byłoby przekonanie, że cała Polska nas kocha. Ale mamy czas, by wyciągnąć wnioski i zracjonalizować naszą politykę, bo najbliższe wybory dopiero za półtora roku – mówi polityk PiS.

Zobacz: Sondaże zastąpią nam demokrację? Nie kupujmy ich tam, gdzie najtaniej – socjolog ostrzega w „Temacie dnia”

 

wyborcza.pl

Katastrofa smoleńska okiem fizyka, czyli historia lotu American Airlines 191

Andrzej Hennel*, 12 kwietnia 2017

Jeden z przypadkowych obserwatorów tego dramatu wykonał powyższe zdjęcie przechylonego samolotu American Airlines lot nr 191 na chwilę przed katastrofą.

Jeden z przypadkowych obserwatorów tego dramatu wykonał powyższe zdjęcie przechylonego samolotu American Airlines lot nr 191 na chwilę przed katastrofą. (Michael Laughlin)

Ten najstraszniejszy w historii USA wypadek sprzed blisko 40 lat ma szereg podobieństw do tragicznej katastrofy smoleńskiej.

25 maja 1979 roku mieszkańcy Chicago, którzy znajdowali się w pobliżu lotniska O’Hare, kilka minut po godzinie piętnastej byli świadkami strasznej katastrofy lotniczej.

Ogromny 170 tonowy samolot DC-10 chwilę po starcie przekręcił się o ponad 90 stopni ustawiając pionowo skrzydła, a następnie runął na ziemię zamieniając się wielką kulę ognia. W konsekwencji zginęło 258 pasażerów, 13 członków załogi i dwie osoby na ziemi.

Wypadek ten (najstraszniejszy w historii USA) ma szereg podobieństw do tragicznej katastrofy smoleńskiej.

W obydwóch przypadkach doszło do obrotu samolotu wokół osi wskutek zaburzenia symetrii siły nośnej.

Wyjaśnijmy więc najpierw czym jest owa siła nośna – jest to siła umożliwiająca lot samolotu, działająca pionowo do góry na skrzydło samolotu. Siła ta jest proporcjonalna do powierzchni skrzydła, do gęstości powietrza i do kwadratu prędkości.

Dla nas w tym momencie istotna jest sprawa powierzchni. Skrzydła muszą mieć równe powierzchnie, by siły nośne działające na obydwa skrzydła były identyczne. Nawet niewielka asymetria sił nośnych działających na skrzydła oznacza pojawienie się siły dążącej do obrotu samolotu wokół osi. Niewielką różnicę pilot może skompensować sterami, ale co właściwie oznacza „niewielka różnica”. I tu możemy powrócić do katastrofy w Chicago.

Siedmioletni samolot McDonnell Douglas DC-10 należący do linii American Airlines miał odbyć lot nr 191 z Chicago do Los Angeles. Około godziny 15 rozpędził się na pasie startowym. Chwilę przed jego oderwaniem się od ziemi urwał się silnik przymocowany do lewego skrzydła. Pięciotonowy silnik pozostał na pasie startowym, natomiast samolot wystartował.

W pierwszych chwilach lotu piloci odnotowali brak mocy w oderwanym silniku, co nie było największym problemem. Samolot mógł lecieć dalej bez jednego silnika. Głównym problemem z punktu widzenia możliwości dalszego lotu był fakt, że odrywający się silnik przerwał systemy hydrauliczne lewego skrzydła. Uszkodzenie to i wyciek płynu hydraulicznego spowodowały schowanie się wysuwanych na czas startu ruchomych części skrzydła slotów i klap, a co za tym idzie zmniejszenie siły nośnej lewego skrzydła. Na dodatek uszkodzone zostały również przewody elektryczne lewego skrzydła w konsekwencji piloci nie otrzymywali żadnych informacji o stanie lewego skrzydła.

Zmniejszenie siły nośnej lewego skrzydła spowodowało gwałtowny przechyl samolotu na lewą stronę. Nastąpiło to niezależnie od faktu, iż lewe skrzydło było po odpadnięciu silnika lżejsze o pięć ton od prawego skrzydła.

Początkowo piloci byli w stanie korygować sterami przechylenie samolotu, jednakże w krótkim czasie ich możliwości skończyły się. Po sekundach i osiągnięciu wysokości około 100 metrów samolot doszedł do 112-stopniowego skrętu na lewą stronę. W tym momencie siła nośna zmalała tak dramatycznie, że maszyna runęła na ziemię w odległości około półtora kilometra od końca pasa startowego.

Samolot miał dolecieć na drugą stronę kontynentu i miał pełne zbiorniki paliwa. Słup czarnego dymu unoszący się nad lotniskiem O’Hare w Chicago był długo widoczny z daleka.

Przejdźmy teraz do katastrofy smoleńskiej. Całkowita powierzchnia nośna TU-154 wynosi około 200 metrów kwadratowych. Utrata sześciometrowej końcówki skrzydła zmniejszyła siłę nośną jednej strony samolotu o około 20 procent. Była to zmiana dramatyczna, przypuszczalnie większa niż w przypadku katastrofy w Chicago.

Jeżeli ktoś nie rozumie, że w takiej sytuacji różnica sił nośnych odwróciła samolot na plecy, to trzeba go odesłać na kurs fizyki do szkoły podstawowej.

Podsumowując – te dwie straszne katastrofy, odległe o tysiące kilometrów i blisko czterdzieści lat są do siebie podobne. W obydwóch przypadkach brak równowagi sił nośnych na skrzydłach spowodował upadek na ziemię samolotu, który mógł kontynuować swój lot.

*Andrzej Hennel jest emerytowanym profesorem Wydziału Fizyki Uniwersytetu Warszawskiego

Zobacz: Teoria podkomisji smoleńskiej

 

wyborcza.pl

Katastrofa smoleńska. Bomba termobaryczna? Eksperci: To wykluczone

Wojciech Czuchnowski, Paweł Wroński, 12 kwietnia 2017

Fragment filmu podkomisji Berczyńskiego

Fragment filmu podkomisji Berczyńskiego (tvpstream.tvp.pl)

W historii terroryzmu nie było jeszcze przypadku użycia bomby termobarycznej. Pirotechnicy nie zostawiają suchej nitki na nowej teorii komisji smoleńskiej.

Wybuch bomby termobarycznej w kabinie prezydenckiego tupolewa to kulminacyjny punkt filmowej prezentacji, którą w siódmą rocznicę katastrofy pokazała komisja powołana w MON do wyjaśnienia wydarzeń w Smoleńsku. Według źródeł „Wyborczej” twórcą tej teorii jest mjr Robert T. To były oficer BOR, który jeszcze przed wyborami doradzał smoleńskiemu zespołowi Antoniego Macierewicza. Dziś nie może być eksponowany jako ekspert. Musiał odejść ze służby, bo ma prokuratorskie zarzuty w aferze dotyczącej zabezpieczenia pirotechnicznego dworców PKP.

Katastrofa smoleńska. „Buda na polu, to nie kabina”

Eksplozja następuje w 38. min filmu (trwa 42 min). Miała zniszczyć kabinę i zabić pasażerów. Podobne eksplozje komisja zidentyfikowała „na centropłacie i skrzydłach”. Film pokazuje eksperyment na poligonie. Komisja twierdzi, że odwzorowała kabinę pasażerską tupolewa. Do aluminiowej konstrukcji w kształcie półwalca (w środku ma elementy przypominające wewnętrzne wręgi, ale okna kabiny widoczne na zdjęciu są ślepe) wsadzono rząd foteli lotniczych, materiał mający takie właściwości jak tkanka ludzka oraz bombę (to prawdopodobnie szara skrzynka o bokach długości ok. 1 m). Potem następuje wybuch. Ładunek termobaryczny (czyli chmura substancji węglowodorowej) nie zostawia takich śladów jak klasyczny materiał wybuchowy. Dlatego komisja tym właśnie rodzajem bomby użytej w tupolewie wyjaśnia brak śladów wybuchu na ciałach i wraku samolotu.

Pokazaliśmy sceny z eksperymentem pirotechnikom. – Kabina samolotu jest hermetyczna, mamy w niej inne ciśnienie niż na zewnątrz. Ma też specyficzną budowę. Nie wystarczy postawić w polu budy z siedzeniami lotniczymi, by nazwać to kopią kabiny – mówi pirotechnik z 18-letnim stażem w policji. Zwraca uwagę, że gdyby wybuch rozerwał samolot w trakcie lotu na wysokości 30 m nad ziemią (jak zakłada komisja w MON) i przy prędkości 270 km/godz., to szczątki byłyby rozrzucone na ogromnym obszarze. Również uszkodzenia ciał poddanych działaniom takiej bomby są charakterystyczne – przypominają obrażenia ofiar eksplozji metanu w kopalniach.

– Trudno uznać to, co pokazano na filmie, za zgodny z zasadami eksperyment pirotechniczny. Mamy za mało danych. Nie znamy parametrów kopii kabiny, ilości i rodzaju ładunku ani sposobu jego odpalenia. To scena do filmu katastroficznego, a nie do poważnej analizy – mówi policyjny specjalista.

Na wypowiedź pod nazwiskiem zgodził się płk Leszek Artymiuk, szef Stowarzyszenia Polskich Specjalistów Bombowych. Podkreśla, że nie chce się odnosić do filmu komisji i „mieszać się w politykę”.

– Bomba termobaryczna nie jest wykorzystywana przy aktach terrorystycznych. Jest zbyt skomplikowana w użyciu, trudno nad nią zapanować. Wybuch jest wielostopniowy. Najpierw zewnętrzna siła musi uwolnić obłok substancji zapalającej, potem ładunek inicjujący wywołuje właściwą eksplozję – mówi Artymiuk. Jak podaje, ładunki termobaryczne używane są w rakietach, które po wystrzeleniu wytwarzają obłok wybuchowy zapalany przez osobny ładunek. – Rosjanie mają takie rakiety. Ale można nimi atakować tylko z zewnątrz – opowiada.

Inni rozmówcy przypominają, że tupolew, którym delegacja z Lechem Kaczyńskim leciała do Smoleńska, przeszedł kontrolę pirotechniczną przed startem, a psy musiałyby wyczuć substancję zapalającą. Pirotechnicy sprawdzili też bagaż wnoszony na pokład.

Muzykolog wyjaśnia katastrofę smoleńską

Twierdzenie o bombie termobarycznej obala też fizyk Paweł Artymowicz, który od lat zajmuje się katastrofą smoleńską. – Wybuch jakiejkolwiek bomby, również termobarycznej jest wykluczony przez zapisy w licznych, wyprodukowanych i odczytanych w trzech różnych krajach czarnych skrzynkach – powiedział we wtorek podczas konferencji zorganizowanej przez posłów PO.

– Jeżeli wybuch zdarzyłby się przed uderzeniem samolotu w ziemię, jak sugeruje komisja w MON, to zakończyłby się rozrzuceniem elementów poszycia kadłuba i zniszczeniem podłogi samolotu. Na zdjęciach z miejsca katastrofy widać, że podłoga jest nietknięta – uzasadniał. Przypomniał, że płuca ofiar nie zostały uszkodzone, a stałoby się to, gdyby doszło do wybuchu.

Eksperci komisji w MON po prezentacji filmu nie odpowiadali na pytania, zrobili to dopiero w poniedziałek w nocy na czacie w serwisie internetowym „Gazety Polskiej”. Na pytanie, dlaczego urządzenia nagrywające nie zarejestrowały odgłosu wybuchu, prof. Ewa Gruszczyńska-Ziółkowska (etnomuzykolog) odparła, że nie zdążyły, bo „fala dźwięku jest późniejsza od siły wybuchu”.

Czym jest bomba termobaryczna?

Prace nad bronią termobaryczną rozpoczęli Amerykanie w latach 60. Po raz pierwszy na większą skalę używali jej w Wietnamie. Zrzucane z samolotów bomby służyły do niszczenia piechoty ukrytej w ziemnych schronach. Z czasem US Army zrzucała tego rodzaju bomby na dżunglę. Wybuch obejmujący kilkusetmetrowy promień tworzył prowizoryczne lądowiska dla helikopterów. Istotą tej broni jest rozpylenie w powietrzu zawiesiny, w której znajdował się łatwopalny polimer oraz pył aluminiowy. Rozgrzany pył w kontakcie z tlenem doprowadzał do eksplozji chmury materiału palnego. Wytwarzał na krótką chwilę potężną falę ciepła i „efekt termobaryczny” – falę najpierw nadciśnienia, a potem podciśnienia. Ofiary tej broni giną od fali gorąca, potężnego ciśnienia lub duszą się z powodu braku tlenu. Dziś armie całego świata stosują ładunki termobaryczne – polska od 1998 r. dysponuje 100-kilogramową bombą LBPP-100. Z czasem amunicja termobaryczna uległa zminiaturyzowaniu, była szeroko stosowana np. w Czeczenii i Iraku, szczególnie podczas walk w mieście. f

Kadry z filmowej prezentacji ustaleń komisji w MON. Replika kadłuba tupolewa została wysadzona bombą termobaryczną (prawdopodobnie leży w kartonie).

wyborcza.pl

Karol May, czyli Old Shatterhand, ukochany pisarz Hitlera

Piotr Nehring, 10 kwietnia 2017

Francuski aktor Pierre Brice (naprawdę Pierre de Bris) jako Winnetou oraz Amerykanin Lex Barker, który grał Old Shatterhanda, na planie filmu o bohaterskim Apaczu. Niemcy z RFN oraz Jugosłowianie nakręcili w latach 60. jedenaście filmów o Winnetou. W Europie cieszyły się one wielkim powodzeniem po obu stronach żelaznej kurtyny.

Francuski aktor Pierre Brice (naprawdę Pierre de Bris) jako Winnetou oraz Amerykanin Lex Barker, który grał Old Shatterhanda, na planie filmu o bohaterskim Apaczu. Niemcy z RFN oraz Jugosłowianie nakręcili w latach 60. jedenaście filmów o Winnetou. W Europie cieszyły się one wielkim… (Fot. Archiwum)

Karol May uwielbiał zakładać skórzaną kurtkę z frędzlami i kapelusz z szerokim rondem, jaki nosili pionierzy na Dzikim Zachodzie. A ludziom powątpiewającym w to, co przeczytali w jego książkach o Winnetou, walił prosto w oczy i bez najmniejszej krępacji: – Ja naprawdę jestem Old Shatterhandem i naprawdę przeżyłem wszystko to, co opisałem.

22 marca 1912 r. do Brünnera Anonymusa (Anonima z Brna), stałego wówczas lokatora domu dla mężczyzn przy Meldemannstrasse 27 na peryferiach Wiednia, przyszedł kolega i zapytał, czy nie pożyczyłby mu na kilka godzin pary butów. Otwarty w 1905 r. obiekt nie został pomyślany jako przytułek, lecz jako miejsce, gdzie robotnicy z pobliskich fabryk nieposiadający rodziny i niemający na razie szans na zdobycie własnego lokum mogliby mieszkać w zasadzie za darmo. Potrzebujący butów kolega nie był robotnikiem, lecz nieudacznikiem, niespełnionym artystą malarzem i kawiarnianym politykiem, który przy Meldemannstrasse 27 mieszkał od 9 lutego 1910 r. I – jak zapamiętał Anonymus – wiosną 1912 r. niemal nie wychodził na dwór. Więc kiedy nieco zdziwiony tą prośbą zapytał kolegę o plany, ten wytłumaczył uradowany, że Karol May wygłosi w Wiedniu referat i chciałby go koniecznie wysłuchać. Rzeczywiście, na mieście wisiały plakaty zapowiadające odczyt znanego pisarza zatytułowany „W górę do królestwa ludzi szlachetnych”. I tak to w pożyczonych butach niespełna dwudziestotrzyletni Adolf Hitler poszedł na piechotę do odległej Sofiensaal, by na własne oczy ujrzeć swego idola.

Drobny złodziejaszek

Siedemdziesięcioletni wtedy May był człowiekiem bardzo znanym, autorem przeszło 70 powieści przygodowych rozgrywających się w odległych od Niemiec rejonach świata – na Dzikim Zachodzie, w imperium osmańskim, w Afryce i Ameryce Południowej. Jego książki sprzedały się do dziś w nakładzie przekraczającym 200 mln egzemplarzy, co sytuuje go w wąskim gronie takich światowych rekordzistów, jak Agatha Christie, William Szekspir czy J.K. Rowling. I zapewne też jest pisarzem lepiej znanym niemieckim czytelnikom niż Tomasz Mann. Co roku w lecie na Karl May Festival w północnoniemieckim Bad Segeberg przyjeżdża ok. 300 tys. ludzi, by na scenie pobliskiego amfiteatru oglądać wodza Apaczów Winnetou, jego białego brata Old Shatterhanda i innych bohaterów jego najbardziej znanego cyklu oraz kupować pamiątki związane z jego powieściami. Impreza w Bad Segeberg jest największym, ale niejedynym festiwalem pisarza w Niemczech.

Karol May przyszedł na świat w 1842 r. w Ernstthal w Saksonii jako piąte z czternaściorga dzieci (dziewięcioro zmarło w dzieciństwie) ubogiego tkacza Heinricha Augusta Maya. Ojca wspominał jako człowieka niezwykle wrażliwego, o skłonnościach do niepohamowanych wybuchów wściekłości. Stary May, który nigdy nie chodził do szkoły, sam nauczył się pisać i czytać. Umiejętności tej nie posiadła matka Karola Christiane Wilhelmine, natomiast za osobę mającą na niego największy wpływ w dzieciństwie uważał swą babkę Johanne Christine May. Opisywał ją jako prostą kobietę bez wykształcenia, ale obdarzoną darem bożym snucia pasjonujących opowieści i opisywania ich bohaterów w niezwykle plastyczny sposób. Czyli tak jak po latach starał się to robić sam Karol.

Opowiadał, że do szóstego roku życia był niewidomy, a następnie w tajemniczy sposób został wyleczony. Opowieść tę należy włożyć między inne zmyślone przez pisarza legendy. Prawdą jest natomiast, że jako nastolatek został wyrzucony ze szkoły za kradzież sześciu świec (po latach zapewniał w autobiografii, iż chciał je ofiarować siostrze pod choinkę).

Na tym nie skończyły się jego kłopoty z prawem – za kradzież zegarka kieszonkowego nie tylko wyleciał z kursu dla nauczycieli, ale też trafił na sześć tygodni za kratki. Po wyjściu na wolność parał się oszustwami, za co w końcu ponownie został aresztowany, zdołał zbiec do Czech, gdzie zatrzymano go, tym razem za włóczęgostwo. W końcu, za kradzież futer, dostał wyrok czterech lat, który odsiedział w saksońskim kryminale w Waldheim (1870-74). Spędzał mnóstwo czasu w więziennej czytelni, robiąc streszczenia rozmaitych powieści i opowiadań, które kiedyś – jak mniemał – mogłyby mu posłużyć jako kanwa jego własnych prac.

Po wyjściu na wolność zamieszkał w rodzinnym domu w Ernstthal i zaczął pisać sentymentalne, rozgrywające się na wsi opowiadania, które wysyłał do przeróżnych pism, przeważnie nie podpisując się imieniem i nazwiskiem. Pracował także jako dziennikarz w Dreźnie (w 1883 r. osiadł na drezdeńskim przedmieściu Blasewitz). Przełom nastąpił w momencie, kiedy uznał, że chce się wzorować na Jamesie Fenimorze Cooperze (1781-1851), wielkim amerykańskim pisarzu, który zasłynął najbardziej historyczno-przygodowym cyklem „Leather-Stocking Tales” („Opowieści skórzanej pończochy”) znanym w Polsce jako „Pięcioksiąg przygód Sokolego Oka”. Cooper ukazał w nim mocno wyidealizowany świat osadników i Indian żyjących w XVIII-wiecznej Ameryce Północnej.

Greenhorn

Czy wiesz, Szanowny Czytelniku, co to jest greenhorn, określenie wysoce złośliwe i uwłaczające? „Green” znaczy [po angielsku] „zielony”, a ” horn” – ” róg”, „rożek”, a więc niedojrzały, niedoświadczony człowiek, który musi ostrożnie wysuwać różki, jeśli nie chce się narazić na niebezpieczeństwo kpin, słowem żółtodziób. Tak właśnie zaczyna się pierwszy tom trylogii „Winnetou der Rote Gentleman” („Winnetou, czerwony dżentelmen”), najsłynniejszej powieści Maya, której trzy tomy ukazały się w Niemczech w 1893 r. Greenhorn uczył się przez dziesięć lat astronomii, ale choćby równie długo patrzył w niebo, nie poznałby, która godzina. Greenhorn wtyka nóż za pas w ten sposób, że kaleczy sobie udo, gdy się pochyli. Greenhorn roznieca na Dzikim Zachodzie tak duże ognisko, że płomień bucha na wysokość drzewa, a gdy Indianie zauważą, dziwi się, że go znaleźli. Greenhorn to właśnie greenhorn. Ja sam nim byłem.

Jak czytelnik może się szybko przekonać, narrator okazał się bardzo zdolnym adeptem nauki życia na Dzikim Zachodzie. Robi tak błyskawiczne postępy, że już niemal w połowie pierwszego tomu „Winnetou” staje się szanowanym westmanem o przydomku Old Shatterhand (Grzmocąca Ręka), ponieważ miał taką siłę w pięści, że po każdym jego ciosie przeciwnik tracił przytomność. Old Shatterhand, szlachetny poddany kajzera, będący w mniemaniu wielu Niemców (i nie tylko Niemców) najsławniejszym białym na Dzikim Zachodzie, który zawarł braterstwo krwi z równie sławnym i pozbawionym wad Winnetou, najwyższym wodzem Apaczów, to po prostu Karol May. Pisarz tak bardzo utożsamiał się ze swoim bohaterem, że kiedy w 1895 r. kupił sobie dom w Radebeul, nazwał go Villa Shatterhand. Sam niespecjalnie go przypominał – George Grosz, niemiecko-amerykański malarz, grafik i karykaturzysta, po wizycie u pisarza uznał, że zupełnie nie wygląda on jak jego alter ego: delikatny, pełen rezerwy starszy pan z białymi wąsami oraz pofalowaną „imperialną” fryzurą modną mniej więcej około roku 1870.

May pisał swoje książki o Indianach, choć nie był ani na Dzikim Zachodzie, ani w ogóle w Stanach Zjednoczonych (pojechał tam po raz pierwszy i ostatni w 1908 r., ale wówczas sześciotygodniowy pobyt ograniczył się do podróży po Nowym Jorku i Massachusetts, dwóch stanach na północnym wschodzie USA). Nieco wcześniej, w latach 1899-1900, podróżował po Bliskim Wschodzie, mając już w dorobku książki, których akcja rozgrywa się w tym regionie świata (z cyklu arabskiego – „W kraju Mahdiego” oraz „W kraju Srebrnego Lwa”). W ich przypadku alter ego narratora przemierzającego obszary ówczesnego imperium Ottomanów jest Kara ben Nemsi, czyli Karol, syn Niemców, poddany cesarza Franciszka Józefa I.

Albert Speer, architekt wodza III Rzeszy i jego minister uzbrojenia, zauważył w swych pisanych w więzieniu Spandau wspomnieniach, że May służył Hitlerowi „za dowód na wszystko”. Że do kierowania wojskami w Afryce nie jest konieczne poznanie pustyni; że jakiś naród może być całkowicie obcy, tak jak Karolowi Mayowi obcy byli Beduini czy Indianie, a mimo to – zakładając, że ma się fantazję i intuicję – można o nim, o jego duszy, zwyczajach i warunkach życia wiedzieć więcej niż jakiś etnograf czy geograf, który badał wszystko na miejscu.

Od Pocahontas do Buffalo Billa

Do ogromnego sukcesu „Winnetou” w Niemczech, a także w innych krajach europejskich przyczyniła się w niemałym stopniu powszechna na Starym Kontynencie fascynacja Indianami. W 1616 r. na londyńskim dworze Jakuba I została przyjęta Pocahontas, szlachetna córka indiańskiego wodza Powatana mającego pod swą władzą tereny dzisiejszej Wirginii. Dziewczyna przeszła na chrześcijaństwo i poślubiła angielskiego osadnika. Po latach stała się bohaterką sztuki muzycznej Jamesa Nelsona Barkera zatytułowanej „The Indian Princess” („Indiańska księżniczka”), wystawionej po raz pierwszy w 1808 r. w Filadelfii i będącej pierwszym amerykańskim dramatem pokazanym w Europie (w słynnym londyńskim teatrze Drury Lane).

Europejczykom podobały się powieści Jamesa Fenimore’a Coopera, a w czasach Karola Maya popularnością cieszyły się pseudoetnograficzne widowiska organizowane często przy okazji rozmaitych wystaw, z udziałem sprowadzanych na Stary Kontynent mieszkańców odległych stron świata podbitych przez europejskie mocarstwa. Korzystając z koniunktury, William Frederick Cody (1846-1917), niegdysiejszy zwiadowca armii amerykańskiej znany też jako Buffalo Bill, zorganizował w 1883 r. widowisko pod nazwą „Wild West Show”, w którym przedstawiał wydarzenia z historii Dzikiego Zachodu. W tym swoistym cyrku uczestniczyli znani ludzie związani z amerykańskim Zachodem, w tym (choć tylko przez chwilę) sławny wódz Indian Dakota (Siuksów) Siedzący Byk, jeden z pogromców kawalerii generała George’a Custera w bitwie pod Little Bighorn (25 czerwca 1876 r.).

Kiedy w 1890 r. Buffalo Bill zjechał do Monachium, jego przedstawienie, dziś powiedzielibyśmy rekonstrukcję wydarzeń spod Little Bighorn z udziałem dwustu aktorów, w tym autentycznych Siuksów, obejrzał król bawarski Ludwik. Na widowni mieściło się pięć tysięcy ludzi, bilety na 18 zakontraktowanych przedstawień sprzedały się co do jednego, a widowiska reklamowano w tych samych pismach, w których ukazywały się opowiadania i powieści Maya. Niemcy byli przygotowani na Winnetou i Old Shatterhanda.

W polskim przekładzie „Winnetou – czerwony dżentelmen” ukazał się po raz pierwszy w 1910 r. i cieszył się wielką popularnością, podobnie jak inne książki Maya, w tym cykle orientalne wydawane u nas powszechnie w okresie międzywojennym. Również po wojnie polscy czytelnicy mogli się cieszyć Mayem, choć w epoce stalinowskiej cenzura objęła go zakazem druku i nakazała wycofać z bibliotek.

Książki Maya były tłumaczone na angielski, jednak nie zyskały popularności w Stanach. W 1945 r. wielu amerykańskich żołnierzy okupujących Niemcy ze zdumieniem dowiadywało się, że najsłynniejszym Apaczem w dziejach nie jest Geronimo (1829-1909), tylko niejaki Winnetou, o którym nikt za oceanem nie słyszał. Jak pisze Rivka Galchen w eseju poświęconym Mayowi: [Dziki] Zachód stanowił dla Amerykanów rubież, miejsce, gdzie obowiązują inne reguły, ale nigdy nie mógł być on, tak jak to miało miejsce w przypadku niemieckiego pisarza, odległą krainą cudowności tak różną od innych.

I przytacza słowa Michaela Michalaka, wydawcy Maya z Dakoty Południowej, opowiadającego, jak to dzieci niemieckich imigrantów, które nie umieją już czytać w języku przodków, często dziękowały mu za jego wysiłek. A zatem – konkluduje Galchen – także w Ameryce May bawi głównie Niemców.

W latach 60. ubiegłego wieku o Winnetou znów zrobiło się głośno w Europie, i to po obu stronach żelaznej kurtyny. Stało się tak za sprawą jedenastu zachodnioniemiecko-jugosłowiańskich filmów z francuskim aktorem Pierre’em Brice’em w roli szlachetnego Apacza. Pierwszy był „Der Schatz im Silbersee” („Skarb w Srebrnym Jeziorze”) z 1962 r. Pod koniec lat 90. telewizja ZDF nakręciła „Powrót Winnetou” cz. 1 i 2 ponownie z przystojnym Brice’em w roli głównej, tyle że mającym już prawie siedemdziesiątkę na karku.

Lektura polowa

Wykład w wiedeńskim Sofiensaal wzbudzał tym większe zainteresowanie, że sławny pisarz zmagał się właśnie z prasą, która wykryła i opisała jego odsiadki z czasów młodości. A także z krytykami literackimi naśmiewającymi się z precyzji, z jaką opisuje krainy, w których nigdy nie był (May zresztą wydał mnóstwo pieniędzy na sądową obronę swego dobrego imienia).

22 marca 1912 r. w wypełnionej do ostatniego miejsca Sofiensaal młody Hitler razem z trzema tysiącami innych miłośników pisarza słuchał nie o Winnetou i Old Shatterhandzie, lecz o tym, jak ważny jest pokój, któremu May poświęcił swą książkę „Und Friede auf Erden!” („A ziemi pokój”). Opowiadając o swoim wymarzonym królestwie pokoju, mówił m.in.: „Nie może tam być trzech czy nawet pięciu ras ludzkich i pięciu kontynentów, lecz tylko dwa kontynenty, zamieszkane przez jedną jedyną rasę, która podzielona jest na dobrych i złych, myślących niskimi i wysokimi kategoriami, mających wysokie i niskie aspiracje”.

Ton gazet wiedeńskich relacjonujących wykład był pogardliwo-ironiczny, natomiast Hitler, jeśli wierzyć relacji jego kolegi Anonymusa, wrócił „bezgranicznie zachwycony”. I bardzo ponoć przeżył smutną wiadomość, jaka kilka dni po wiedeńskim wykładzie nadeszła z Saksonii: 30 marca 1912 r. May zmarł w swym domu w Radebeul. Jak się okazało, wbrew kategorycznym zakazom lekarzy pisarz przyjechał do Wiednia z niewyleczonym zapaleniem płuc, którego nabawił się w poprzednim roku. Podróż i wykład go dobiły.

Hitler do śmierci pozostał wierny ukochanemu pisarzowi pacyfiście oraz czerwonoskóremu bohaterowi, którego raczej trudno zakwalifikować do „aryjskiej rasy panów”. Będąc kanclerzem, znalazł ponoć czas, by ponownie przeczytać ogromny dorobek Karola Maya, a w 1943 r., nie przejmując się brakami papieru, kazał wydrukować 300 tys. egzemplarzy „Winnetou” jako lekturę polową dla żołnierzy. Jak pisał Speer, w wodzu Apaczów Führer widział typowy przykład dowódcy kompanii […] wzór szlachetnego człowieka. I uważał, że na przykładzie tej bohaterskiej postaci młodzież może sobie wyrobić właściwe pojęcie o szlachetności.

Korzystałem z: Rivka Galchen, „Wild West Germany. Why Do Cowboys and Indians so Captivate The Country”, „The New Yorker” z 12.04.2012; Brigitte Hamann, „Wiedeń Hitlera. Lata nauki pewnego dyktatora”, Poznań 2013; Karol May, „Winnetou”, Warszawa 2007; http://authorscalendar.info/karlmay.htm

 

wyborcza.pl

Dziś 63. rocznica najbardziej nudnego dnia w dziejach świata po 1900 roku

Piotr Cieśliński, 11 kwietnia 2017

Jan Himilsbach i Zdzisław Maklakiewicz w słynnej scenie z filmu 'Rejs': 'A w filmie polskim, proszę pana, to jest tak: nuda... Nic się nie dzieje, proszę pana. Nic. Taka, proszę pana... Dialogi niedobre... Bardzo niedobre dialogi są. W ogóle brak akcji jest. Nic się nie dzieje.'

Jan Himilsbach i Zdzisław Maklakiewicz w słynnej scenie z filmu ‚Rejs’: ‚A w filmie polskim, proszę pana, to jest tak: nuda… Nic się nie dzieje, proszę pana. Nic. Taka, proszę pana… Dialogi niedobre… Bardzo niedobre dialogi są. W ogóle brak akcji jest. Nic się nie dzieje.’ (Kadr z filmu ‚Rejs’)

Mijają dokładnie 63 lata od niedzieli 11 kwietnia 1954 roku, która musiała być koszmarnym dniem dla mediów.

Wiadomo to dzięki programowi „True Knowledge”, stworzonemu przez brytyjskiego programistę Williama Tunstall-Pedoe’a. Program powstał dziesięć lat temu, gromadził informacje z wszelakich dziedzin wiedzy i w zamyśle swego twórcy miał odpowiadać na każde pytanie zadane mu w języku angielskim.

W 2010 roku, gdy jego baza danych zawierała już ponad 300 mln faktów, programista polecił mu znaleźć taki dzień po roku 1900, który najmniej wniósł do historii świata. Algorytm wskazał 11 kwietnia 1954 roku.

Opis tego dnia świetnie pasuje do cytatu z kultowego filmu „Rejs”: ‚Nuda, proszę pana, brak akcji, nic się nie dzieje’. Tej niedzieli bowiem nie nastąpiła żadna katastrofa, żaden pamiętny wyczyn sportowy, nikt znaczący nie umarł i nikt wart wspomnienia się nie narodził

Nic, dosłownie nic tego dnia się nie wydarzyło. A nawet jeśli coś zaszło, to nie zapisało się w annałach historii.

Może poza narodzinami tureckiego naukowca Abdullaha Atalara, ale kto wtedy przypuszczał, że zostanie on inżynierem, a potem rektorem Uniwersytetu Bilkent i dziś będzie miał krótką notkę o sobie w Wikipedii? Atalar jest teraz prawdopodobnie bardziej znany z tego, że się urodził w najbardziej nudnym dniu zeszłego stulecia, niż ze swojej naukowej działalności.

Jakiś czas temu „True Knowledge” został sprzedany firmie Amazon i jego algorytm jest dzisiaj częścią programu sztucznej inteligencji Evi, która jest konkurentką bardziej znanej wirtualnej asystentki Siri w iPadach i smartfonach.

Ciekawe, czy Evi zapytana o najnudniejszy dzień XX wieku także wymieni 11 kwietnia 1954 roku? Logicznie rzecz biorąc, z chwilą, gdy ten dzień wybrano na najnudniejszy, przestał być nudny. Został wyróżniony i teraz jest wymieniany w licznych tekstach i internetowych kalendariach.

W obecnych czasach – gdy informacje bombardują nas z każdej strony i o każdej porze – taki ranking nie ma już większego sensu. Teraz codziennie dzieje się tak dużo, że trudno za tym wszystkim nadążyć. Bardzo tęsknię do takiego dnia jak ten sprzed 63 lat, ale już chyba nie ma szansy się powtórzyć.

wyborcza.pl

A Ty Polaku ile zarabiasz? Ten serial chyba długo się nie skończy… Fakt jutro na jedynce o Misiewiczu. Plus kulisy nowej fuchy