Chłopiec robi sobie pistolet z drewna.

widzi to jego ojciec, pyta: do czego ci posłuży?

Chłopiec krzyczy do ludzi wymierzając drewnianym pistoletem: – Pif-paf.

Ludzie padają.

*

Jest dorosły

Kupuje prawdziwy pistolet. Wiatrówkę. Jest ornitologiem.

Przymierza do ludzi.

O-la-boga.

Trochę wątków popobocznych, w tym miłość.

Umiera ojciec, który został zabity. Śledztwo. Koniec.

Poświata narracyjna z Ukrainy (telewizor, internet), zabijanie.

 

Rafał słyszy kroki, wykręca z imadła drewno, które owija w szmatę, zmiata ze stołu wióry na szufelkę, kilka wiórów nogę przesuwa głębiej pod stół. Drzwi się otwierają, staje w nich średniego wzrostu facet z całkiem poważnym brzuchem, acz daleko mu do rekordowego.

Nie zauważa chłopca, bo ten jest schylony. Wyłącza światło.

– Tato, jestem tu.

– Rafałku, co robisz?

Światło wraca.

– Pomagam ci.

– Co?

– Sprzątałem.

Mężczyzna stoi przez chwilę niezdecydowany, zastanawiając się, po co tu przyszedł. Nie odkrywa zamiaru, dlaczego skierował się tutaj, ten kłopot podsumowuje gestem drapania się po głowie i rozwichrzeniem włosów. Decyduje się tylko na to, co w takiej niezdecydowaności pozostaje, wychodzi.

– Zamknij za sobą porządnie – słyszy Rafał.

 

Rafał wszedł do dużego pokoju i zaraz chciałby się cofnąć. Widzi siedzącego ojca. Jak miałby go niezauważalnie ominąć, aby znaleźć się tam, dokąd zdążał, do swego pokoju?

Jeszcze bardziej zdecydowanie patrzy na ojca. Ten nadal znajduje się w tej samej pozycji, głowę ma lekko pochyloną. Czyżby nie oglądał telewizora, bo skupił się na papciach? To nie w stylu starego.

Nie odrywa od niego wzroku, wówczas słyszy miękki świst powietrza wydalanego przez nos. Ojciec musiał złapać od razu sen za nogi. Takiego go lubi, ciepłego, przystępnego swoją wyrozumiałością, bo jest nieobecny duchem.

Przez moment nawet Rafał chce starego szturchnąć, w takich chwilach podnosi mu się poziom odwagi. Wyjmuje pakunek umieszczony za pazuchą. Gdy wchodzi do swego pokoiku, odwraca głowę, aby dokumentnie się przekonać, że ojciec wybył.

 

Jego pokoik jest niewielki. Kanapa, stolik z szufladami i komputerem, na ślepych ścianach plakaty ze Shrekiem i maszynami kroczącymi z War Stars. Pakunek chowa w tyle stolika, nie chce się tak zmieścić. Ustawia na sztorc i dopycha stolik.

Przed komputerem leżą książki i zeszyty, które tutaj się znalazły po powrocie ze szkoły. Rytuał ma swoją ustaloną procedurę, kartkuje zeszyty, jeden, drugi i kolejne, po czym wkłada do tornistra. Prace domowe odhaczone.

Teraz może spokojnie zająć się przeglądaniem stron. Jego profil na Facebooku jest nudny, koledzy i koleżanki jak w szkole i poza nią pleplają, wszystko jest katastofą ewentualnie masakrą. Na zaproszenie do znajomości zareagowała starsza pani Adela, lat 24. Wyraziła zgodę, ale zapytała, ile ma lat. Odpowiedział, że jego ulubione zdjęcie facjaty pochodzi sprzed kilkunastu lat.

– Byłeś ładny chłopczyk, a dzisiaj?

Odpisuje i zamyka profil ładnego chłopczyka. Wyjmuje pakunek zza stolika.

Jest to kawałek sosnowej deski, niewielki prostokąt, który ma wycięty jeszcze mniejszy prostokąt.

Słyszymy, jak szeptem definiuje tę oto jeszcze nie gotową rzecz, delektuje się dwoma słowami, które szybko wpisuje w google.

– Nagan, pistolet.

Trafia na belgijskiego naganta w wikipedii, a na allegro nawet można takich zabytek kupić. Kilka haseł niżej czyta, że nagany używane były przez NKWD. You tube nawet oferuje instrukcje używania. O, nie, nie!

Nie interesuje go historia, ale kształt, który chciałby wykorzystać do rzeźbienia.

– O, męskie pasje – słyszy za sobą ojca.

Gwałtownie odwraca się do ojca, spada na podłogę sosnowe drewno, pacnięcie brzmi jak krótka seria strzałów z serialu policyjnego.

Brzmi ona jak cytat dźwiękowy nie tylko w uszach Rafała, ale i jego rodziciela. Obydwaj zasłaniają uszy. Brakuje tylko uchylenia głowy przed nadlatującymi pociskami.

Mina ojca jest poważna, oswaja się z wrażeniem, a następnie je racjonalizuje, co objawia się pojawieniem na twarzy filuternej ojcowskiej troski. Kładzie synowi ręce na ramionach, patrzy w ekran.

– Wystarczy odjąć to, co zbędne i wyjdzie ci pistolet, jak ta-la-la. Brawo!

Rafał nie wierzy słowom, wykrzywia głowę i widzi nad sobą pomnik ojca.

– Nagant to broń hukowa – informuje uroczyście pomnik.

 

Po drugiej stronie komputera Rafała znajduje się inny komputer tak, jak po drugiej stronie telefonu drugi telefon. Komputer i telefon dzielą – a w zasadzie łączą – organy percepcji: oczy, uszy, ręce, genitalia.

Atrakcyjna młoda kobieta trzyma w ustach ołówek, jakby paliła papierosa, zresztą ten tli się w popielniczce. Ale pociąga ołówek.

Coś zapisuje na bloczku karteluszków. Są to jednak nieczytelne gryzmoły. Czyta krótką wiadomość:

– Pani jest ładna.

Zaczęła odpisywać:

– Dżentelmen.

Ale wymazała. Zgasiła papierosa, lecz ssała dalej ołówek. Przecież nie gustuję w chłopcach, choć ten mógł wyrosnąć na interesującego mężczyznę.

Przypomniał jej się mężczyzna, z którym od dawna planuje zerwać:

„Nie ma mnie w twoim życiu”. Co dalej?

Odpowie mu za kilka godzin. Rozstania są jak guma, im bardziej rozciągliwe, tym mniej bolesne.

Inspiruje ją do przejęcia inicjatywy, pisze:

„Ciekawe, jeżeli doda się do tej fotografii 10 lat”.

Chwilę czeka, nie widzi, aby wiadomość została  otwarta. Ołówek wymienia na papierosa, sztacha się głęboko i łapczywie.

 

W garażu ojciec nogą zagłębioną pod blat warsztatu wygarnia kupkę wiórów. zamiata je na szufelkę.

Wyjeżdżając obraca się w stronę okna pokoju z telewizorem, jest w nim jego Rafałek. Rękę uzbraja w grożący palec, ale nie podnosi jej, nazbyt to epigońskie. Chłopiec chowa się za firanką.

Jego samochód na zakładowym parkingu wyróżnia się nazbyt starym rocznikiem. Odbija kartę, przebiera się, na hali stoi obok dwóch podobnych sobie. Oni coś mówią, on tylko kiwa głową, bądź dla odmiany kręci.

– Stało się coś? – słyszy.

Podkręca fonię.

– A niby co miało się stać.

– Jesteś nieobecny, nieswój

Siedzą przy biurku brygadzistów, pytający coś wpisuje do komputera, na dużym monitorze przedmiot, który aktualnie jest produkowany, obraca się wokół osi, wiruje

Wizualizacja na moment unieruchamia jego gestykulację, nie odrywa wzroku. Nie jest to jednak pistolet.

– Może coś z żoną, z dzieckiem – słyszy spekulacje kolegi.

– Kurwa – wraca do równowagi – trafiłeś. a ja nie wiedziałem, co mi jest.

– To ironia?

– Nie.

– Bożenie się poprawia?

Wirujący produkt staje wreszcie w miejscu, jest w tej chwili tylko rysunkiem technicznym z naniesionymi wymiarami i legendą produkcyjną.

– Jej już się nie poprawi, nie chcieli mi ją wydać do domu, w szpitalu ma zapewnioną ochronę przed cierpieniem.

– Nic nie mówisz na ten temat.

Kiwa głową, bo co ma mówić, produkt po chwili postoju rusza dalej w wirujący tan.

 

Idzie na halę, przy kilku maszynach poruszają się pracownicy, którzy z taśm zdejmują produkty i pakują do kartonów. Znowu traci fonię. Jedna niczegowata młoda kobieta coś do niego mówi, patrzy na nią z uśmiechem, bo mu się podoba, coś do niej mówi, ale tak to nieistotne, że nie wie co.

Mimo to, zapytuje:

– Pytałaś się, co z dzieckiem?

– Nie.

Aby nie być posądzonym o odjazd, zrzuca odpowiedzialność na:

– Weekend. Bywa bardziej męczący niż praca.

Młoda kobieta wkłada do kuwety pędzel malarski, nie kończy tej taśmowej czynności.

Staje za nią i ma wrażenie, jakby uczestniczył w projekcji filmowej „Modern Times”. Charlie Chaplin stepujący w rytm muzyki z filmu.

Wymuje kobiecie pędzel z ręki, wymachuje nim, jakby zamalowywał przestrzeń, w której się znajduje.

Nie jest ważny rekwizyt pędzla, ale czynność służąca zmianie.

 

Wraca do domu. Nie słyszy szumu ulicy, ani pracy samochodu, choć boczne okno ma otwarte.

– Fonia mnie zawodzi – mówi na głos i niestety siebie nie słyszy. Powtarza kilka razy, wreszcie trzaski odsłaniają mu zakres jego mowy.

Słyszy siebie, ale to go nie raduje, bo przecież wie, co mówi.

– Wcześniej już miałeś kłopoty ze słuchem, a teraz z głową.

Żadnych trzasków, tembr Bożeny, którego dawno już nie słyszał, bo zabijały go chemioterapie, antybiotyki i tracheotomia.

Siedzi obok zapięta pasami w tej różowej bluzce, która go tak podniecała, że kupił jej kilka podobnych, ale innego kroju, więc je nie nosiła, tylko przewiesiła do jego części szafy. „Różowe to nie różowate” – tak skomentowała swoją decyzję przenosin bluzek z jednej części szafy do drugiej.

– Dobrze wyglądasz.

– Mówisz, jak do nieznajomej.

– Ty zawsze swoje – patrzy na nią.

– Patrz na drogę, bo znowu walniesz w jakiś samochód, o, to potrafisz.

– Ta bluzka zawsze mi się podoba, drogę przecież znam do samego domu.

– Bluzka, owszem, ja ją kupiłam, a nie imitacje, jak ty. Patrz przed siebie. A w ogóle, z czym chcesz się ze mną podzielić, bo lawirujesz, znam twój styl.

Patrzy przed siebie, znowu fonia zaczyna mu szwankować, trzaski. Chwilowa niedyspozycja uszu nie jest tym samym, co wzroku. Żona siedzi spokojna, wyciągnęła z torebki damskie przybory, poprawia makijaż, rzęsy podtrzymuje w pozycji bujającego się fotelu.

Usta robi w ciup i przesyła swojej drugiej głuchnącej połowie pocałunek w kiczowatej oprawie serduszka.

Zamyka mu usta palcem wskazującym, czuje silny zapach lakieru.

– Wiem – przyznaje się do znajomości nie wiadomo czego.

– Wiesz o Rafale?

– Tak.

– Mianowicie.

– Zakochał się.

Droga przez moment była krzywa, wyrównał jednak linię jazdy.

– To fajnie – nawet przyspieszył. – Zakochanie, miłość uskrzydla.

– Ale ona ma ze trzydzieści lat.

Droga nie tyle była krzywa, ale spadzista, zasuwał na łeb, na szyję, nie czując hamulca, który pod stopą nie miał żadnego oporu

– Ośmiolatek?

– Dziewięciolatek. Co z ciebie za ojciec, nawet nie śledzisz postępu czasu, w którego tryby wszedł twój następca.

Zjechał w zatoczkę autobusową, na samym jej końcu zatrzymał się. Dwoje czekało na komunikację miejską.

– Zakochać się w nauczycielce to nie grzech.

Bożena zaczęła chichotać.

– Nie wiem, czy to nauczycielka.

Ale to on zaczął drążyć temat syna. Gatunki literackie preferowane przez płcie w tej postojowej sytuacji niekoniecznie byłyby zrozumiałe. Gdyby powiedział o pistolecie, naganie, to mógłby usłyszeć, że wam zawsze w głowie indianie i kowboje.

Przyciągnął jej palec wskazujący do ust, cmoknął demonstracyjnie, już miał ruszyć, gdy usłyszał warkot autobusu, ruszył przed nimi. Do samego domu trawili temat syna w milczeniu.

 

Na wewnętrznym szpitalnym parkingu długo wpatruje się w siedzenie obok.

Nie może się podnieść, albo nie chce. A gdy heroicznie staje na nogach, udaje mu się zrobić kilka kroków w stronę szerokiego wejścia. Kilka, i odwraca się, nie zamknął okna po stronie pasażera, wraca, siada za kierownicą i wyjeżdża.

Tuż za szlabanem sięga po komórkę. Sygnał kończący oczekiwanie, przeklina do telefonu, jakby to była wina przedmiotu.

Drugi raz. Natychmiastowy kontakt:

– Słucham.

Przedstawia się.

– Dziwne, ale to pana głosu oczekiwałem.

Jeszcze raz się przedstawia.

– Tak, tak. Żona do odbioru.

Powinien w tej chwili gwałtownie zahamować, ale miał już dość tych reakcji psychicznyh uzewnętrznionych za pomocą kierowania pojazdem.

– Zaraz będę.

– Jutro wypiszemy, bo regulujemy tylko do dwunastej.

A jednak zatrzymuje się, ale nie tyle z powodu gwałtu informacji, ile melancholii, która opasała jego nadzieję, a teraz beznadzieję.

– Chciałem już wracać, to znaczy jechać – plącze się, ale skąd lekarz prowadzący miałby wiedzieć, że był już na szpitalnym parkingu.

– Niech pan już nie przyjeżdża – lekarz naciska, co słychać w jego dosadnym, deklamującym głosie. – Małżonka siedzi naprzeciwko i trajkocze.

Faktycznie słyszy jej trajkotanie i zliżanie się do słuchawki.

Zatoczka autobusowa, w której stoi zaludnia się wysypującymi ludźmi z autobusu, a ci przechodzą nieprawidłowo na drugą stronę jezdni.

 

Nie wysiada z samochodu. Patrzy w okna mieszkania, jest ciemno. Rafał może być w swoim ślepym pokoju, stamtąd światło się nie wydobywa, acz w tej chwili jest szarawo.

Zwraca twarz ku siedzeniu pasażera, z którego nie wydobywa się nawet poświata. 10-minutowa rozmowa z żoną rozpoczęła się i zakończyła jej logoreą, monologiem, jakby odkryła, że żyć to mówić. Lekarz miał ubaw, jeżeli cierpliwie przysłuchiwał się małżeńskiemu dialogowi na jeden nie cierpiący sprzeciwu głos.

– No, to wiesz – mówi teraz.

Co powinna odpowiedzieć? „- Nie wiem”.

– Nie wiesz? – pyta siedzenia. – Bo ci nie powiedziałem? Przecież przenikasz mnie.

„Mężu nie bądź śmieszny, to nie przenikanie, ale twoja imiginacja”.

– Niby mi się wydaje?

„Tak, mów, co ci rośnie na języku, ten twój pypeć”.

– Coś się dzieje z synem.

Ona nie pyta, co. Zdziwienie jej, aż słychać, jak haust powietrza gwałtownie wdzierający się w płuca, a może jak haust wydalany z siebie.

– Coś.

Milczenie bez haustu. Za to na siedzeniu leży różowa bluzka. Erotyczny muślin.

– U Rafała objawiły się złe skłonności.

Odpowiada za Bożenę:

– To nie trądzik.

 

Rafał w garażu w tym samym miejscu. Wyjmuje z imadła drewnianą imitację nagana (naganta).

Nie jest ze swego dzieła zadowolony.

– Nie to poeta miał na myśli – recenzuje swoje dzieło.

Obraca w dłoniach, wymiar mu pasuje. Przerzuca z prawej do lewej ręki. Nie jest nazbyt zręczny. Imitacja spada na podłogę.

Stawia puszkę obok stelażu, na którym kładzie podniesioną z ziemi atrapę pistoletu.

Z szuflady wyjmuje pędzel, ten sam, który ojciec wyjął młodej kobiecie na hali produkcyjnej.

Macza pędzel w puszcze. Bejcuje pistolet na stelażu. Z jedenej i drugiej strony.

Z rekwizytu spada kropla bejcy w czerwonym kolorze, jak kropla krwi.

 

Komputer Rafała, ale siedzi przed nim jego ojciec, który czyta wiadomość kobiety:

„Lunch jadam w barze Pod Pigmalionem. Ciekawa jestem twojego wyglądu dzisiaj”.

Dopowiada z offu:

– O której godzinie ten lunch?

Odpowiada sam sobie:

– Nieważne.

 

Pomieszczenie restauracji wewnątrz. Znad ramion pary widzimy szybę, a na niej przyklejony nos chłopca.

Przytłumiony gwar, mechaniczna muzyka z „Modern Times”.

 

Chłopiec wychodzi z garażu. Znajduje się na dużym podwórzu między blokami mieszkalnymi. Trzyma w dłoniach imitację pistoletu.

Naprzeciw niego idzie kobieta. Podbiega do niej, wymierza z pistoletu, krzyczy:

– Pif-paf.

Kobieta pada. Podchodzi do niej, a ta podnosi głowę, mówi:

– Jestem zabita.

Rafał nie dowierza. Powtarza tym razem z męzczyzną. Ten też pada po jego pif-pafie i twierdzi w pozycji leżącej, iż jest zabity.

 

Telewizor w dużym pokoju. Chłopiec siedzi w matką Bożeną w tym samym miejscu, w którym onegdaj drzemał ojciec Rafała.

W telewizji migoczą wojenne obrazki, zburzone miasta.

Spiker czyta:

– Dzisiaj wszyscy jesteśmy Ukraińcami.

Chłopiec się wierci, za paskiem spodni uwiera do pistolet z drewna.

 

Kurtyna.