Maciej Lasek – Fakty o Smoleńsku

4 kwietnia 2017

Wrak wróci dopiero wtedy, kiedy przestanie być użytecznym narzędziem dla Rosji do dzielenia Polaków – mówi Maciej Lasek w rozmowie z Magdą Jethon.

Magda Jethon – Prokuratura Krajowa 3 kwietnia postawiła trzem obywatelom Federacji Rosyjskiej, zarzuty o umyślne sprowadzenie katastrofy w ruchu powietrznym. Jest Pan zdziwiony? Czy to jest nowe spojrzenie na sprawę, czy może mieć wpływ na wyjaśnienie katastrofy?
Maciej Lasek – niewłaściwe działania rosyjskich kontrolerów po raz pierwszy zostały opisane w raporcie komisji Millera. Dzięki skopiowaniu przez polskich specjalistów taśm z magnetofonu rejestrującego głosy kontrolerów na wieży, mogliśmy wskazać popełnione przez nich błędy i ich wpływ na katastrofę. Nie jest to więc nowe spojrzenie na przyczyny wypadku, tylko ocena przez prokuraturę działań kontrolerów w świetle przepisów kodeksu karnego.

– A więc nie wybuch tylko seria błędów?
– Tak, wszystkie zostały opisane w naszym raporcie.

– Czy trudno w Polsce przebić się z prawdą o katastrofie Tupolewa w Smoleńsku?
– Chyba nie tak bardzo – ostatnie sondaże pokazują, że zmniejsza się liczba osób, które wierzą w zamach.

– Czy dla badacza ważne jest, żeby do ludzi dotarła prawda?
– Tak, ale nie to jest najważniejsze. Pracujemy dla bezpieczeństwa. Po piętnastu miesiącach badania wydaliśmy 45 zaleceń profilaktycznych. Wszystkie zostały wdrożone w wojsku, trochę w administracji państwowej. Dzięki temu od sześciu lat w lotnictwie wojskowym nie było żadnego poważnego wypadku, co jest ewenementem na skalę natowską. Koledzy w NATO pytają z podziwem, jak tego dokonaliście, przecież w poprzednich latach co rok był wypadek, a czasami dwa razy w roku. Traciliście samolot, śmigłowiec, a teraz nic. To jest właśnie wymierny efekt naszej pracy, czyli zaleceń dotyczących poprawy bezpieczeństwa.

– Przeciętny obywatel nie ma pojęcia o zaleceniach profilaktycznych, natomiast chętnie buduje się mity i teorie.
– Tak, ogólnie mamy skłonność do wyjaśnień, że to mityczni „oni” doprowadzili do wypadku, a nie nasza bylejakość, nie nasza chęć do latania na skróty, tylko jakiś wybuch lub zamach. W Stanach Zjednoczonych 15 proc. wierzy, że za zamachem na WTC stoi amerykański rząd, a 7 proc., że Izrael. W Polsce 18 proc. wierzy w zamach smoleński.

– Mimo wszystko wydaje się, że trudno uwierzyć w opowieści o trzech osobach, które przeżyły, kiedy ich autor za chwilę twierdzi, że tego nie powiedział, chociaż są nagrania jego wypowiedzi. Czy tego typu sensacje bardziej Pana denerwują, czy śmieszą?
– Raczej denerwują. Po pierwsze dlatego, że cała ta retoryka zamachowa, której pan Macierewicz jest emanacją, zniszczyła system badania wypadków lotniczych w wojsku. W komisji wojskowej nie ma już nikogo, kto kiedykolwiek badał wypadki lotnicze – może jedna osoba, ale z bardzo małym doświadczeniem. Jeżeli teraz spadnie samolot, to kto go zbada? Przecież nie ta grupa amatorów, którą powołał do podkomisji.

– Muzykolog, prawnik, akustyk…
– To są amatorzy, osoby bez doświadczenia. Mówimy nie tylko o lotnictwie wojskowym. W lotnictwie cywilnym zrobiono dokładnie to samo, ponieważ wielu członków komisji Millera pracowało też w komisji cywilnej. Specjalnie zmieniono prawo, żeby można było się ich w jakiś sposób pozbyć. W tej chwili w cywilnej komisji większość stanowią byli wojskowi, a przewodniczącym jest czynny wojskowy. Nie widziałem, żeby w jakimkolwiek kraju nie rządzonym przez juntę wojskową, zdarzały się takie rzeczy. Ludzie przestają wierzyć specjalistom, uważają, że wystarczającą wiedzę daje im ciocia Wiki i wujek Google. Każdemu wydaje się, że może być specjalistą. Ten proces zaczął się od katastrofy smoleńskiej, ale teraz rozlewa się na inne dziedziny życia. Jeżeli szefem zespołu technicznego w podkomisji Macierewicza jest specjalista od betonu, który nigdy nie miał nic wspólnego z lotnictwem, a szefem zespołu pilotażowego jest architekt, który również nie miał nic wspólnego z lotnictwem, to w zasadzie tylko czekać, kiedy będziemy chodzili do piekarza, zamiast do neurochirurga, z całym szacunkiem dla piekarza, czy innego zawodu, bo nagle piekarz przeczyta trzy książki i uzna, że w zasadzie może być doskonałym neurochirurgiem. Wiedza i doświadczenie stają się coraz mniej potrzebne. To jest naprawdę niepokojące.

– Miejmy nadzieję, że przynajmniej te zalecenia profilaktyczne nie zostaną wycofane.
– Na razie nie zostały wycofane i to pokazuje hipokryzję ministra Macierewicza i całego PiS. Bo jeżeli przyjąć, że nasz raport jest błędny, że to nie błędy źle wyszkolonej załogi doprowadziły do katastrofy, to utrzymując zalecenia profilaktyczne, które z tego raportu wynikają, przyznają nam jednak rację. A cała otoczka zamachowa jest stworzona wyłącznie na potrzeby elektoratu.

– Czy ekspert, badacz posługuje się nieraz intuicją, wyobraźnią?
– Przede wszystkim opieramy się na faktach. Korzystamy jednak z doświadczenia. Jeżeli nie mamy czarnej skrzynki, nie mamy pełnych informacji, które mogłyby mówić, co się działo w kabinie, ale widzimy, jakie są uszkodzenia samolotu, pod jakim kątem zderzył się z ziemią, to na podstawie doświadczenia możemy napisać co było najbardziej prawdopodobną przyczyną katastrofy.

– Czyli, w jakimś sensie, na podstawie poszlak. Czy raport po katastrofie smoleńskiej był raportem poszlakowym?
– Nie, był w pełni oparty na faktach. Tam praktycznie nie ma ani jednego zdania, gdzie byśmy zostawili coś w domyśle. Nasi koledzy z branży lotniczej uważają, że nasz raport jest zbyt zachowawczy. Że oni ze swoich doświadczeń wiedzą, że tam było zdecydowanie gorzej niż myśmy to napisali. Podobnego zdania są biegli prokuratury, ale oni orzekają o winie i odpowiedzialności, my nie. My musimy pokazać, jakie błędy popełniono i co trzeba zrobić, żeby to naprawić. W naszym raporcie nie było miejsca na domysły.

– W raporcie opisujecie sytuację, w której na krótko przed katastrofą ktoś mówi, że prezydent na pytanie, na które lotnisko lecimy, w związku z trudnymi warunkami pogodowymi, nie udziela odpowiedzi.
– Tak, nie ma decyzji.

– To zrobiło na mnie duże wrażenie, bo jest to swego rodzaju decyzja.
– Tutaj się nie zgodzę. Zasady wykonywania lotów z najważniejszymi osobami w państwie są opisane w instrukcji HAED. W jednym z punktów jest zapisane, że dowódcą samolotu jest kapitan i wszyscy mają wykonywać jego polecenia. Gdyby prezydent chciał wymusić jakieś działanie na załodze, to kapitan nie ma prawa przyjąć takiego polecenia. To kapitan jest pierwszym po Bogu na pokładzie samolotu, a nie prezydent czy generał. Ale rzeczywiście, to co pani przytoczyła: „nie ma decyzji prezydenta, co robimy” przemawia do wyobraźni.

– To było chwilę przed katastrofą.
– Tak, 10 minut. Załoga poprosiła, żeby przekazać panu prezydentowi informację, że warunki pogodowe są bardzo złe. W związku z tym nie uda się wylądować, więc może by wybrał, które lotnisko byłoby najdogodniejsze z punktu widzenia delegacji: Moskwa, Mińsk czy Witebsk. Odpowiedź była: „Nie ma decyzji prezydenta”. Prezydent mógł wybrać lotnisko, mógł powiedzieć wracamy do domu albo mógł nie podjąć decyzji. Ale i tak odpowiedzialność za dalszy lot jest w gestii kapitana. Dwa lata wcześniej, podczas słynnego lotu do Azerbejdżanu, kapitan Pietruczuk postawił się i odmówił lądowania w Tbilisi.

– I poniósł konsekwencje. Po tym doświadczeniu trudno już było się postawić.
– Trudno, ale trzeba być asertywnym, trzeba mieć za sobą również kierownictwo czy dowództwo. Piloci linii cywilnej są szkoleni z asertywności, zwłaszcza drudzy piloci, właśnie po to, żeby móc przeciwstawić się błędnym decyzjom kapitana. Wiele wypadków zostało spowodowanych przez pilota z syndromem bossa czy Boga na pokładzie. W największej – jak dotychczas -katastrofie na Teneryfie, w której zginęły 583 osoby, błąd popełnił szef pilotów KLM. Niestety nikt nie był w stanie zwrócić mu uwagi. Od czasu takich wypadków zaczęto uczyć drugich pilotów asertywności, żeby mogli równoprawnie mieć wpływ na decyzje. W książce „Metoda czarnej skrzynki” Matthew Syed pisze, w jaki sposób otwarte przyznawanie się do błędów i wyciąganie z nich wniosków, może poprawić nasze bezpieczeństwo. My lotnicy jesteśmy pierwszą grupą zawodową, donoszącą na samych siebie. Jesteśmy promowani za przyznawanie się do błędów, ale z drugiej strony mamy gwarancje, że nie będą wyciągane z tego konsekwencje. Przyznajemy się do błędu, wspólnie analizujemy, co było przyczyną tego błędu i dzięki temu ani my, ani nikt inny, więcej go nie popełni.

– Co robił Pan 10 kwietnia 2010 roku o godzinie 9.40?
– Dojeżdżałem do miejscowości Rudniki, tam mieści się Aeroklub częstochowski, aby poprowadzić szkolenie pilotów z bezpieczeństwa lotów. Skręcałem w lewo z dwupasmówki przed Częstochową, kiedy dostałem telefon z ministerstwa, że podobno nasz samolot miał wypadek. Zadzwoniłem do pułkownika Grochowskiego z komisji wojskowej, który to potwierdził. Zapytałem kolegów, którzy przyjechali na szkolenie, instruktorów, byłych pilotów wojskowych, czy przerywamy zajęcia. Powiedzieli, że nie, włączymy telewizor bez głosu, no i prowadziłem trzy godziny wykładu z bezpieczeństwa lotów. Widziałem łzy w oczach niektórych starszych kolegów, byłych wojskowych, którzy znali doskonale realia latania w wojsku. Kiedy skończyłem szkolenie, zobaczyłem, że w telefonie mam ze czterdzieści nieodebranych połączeń. Dowiedziałem się, że jestem na liście pasażerów pierwszego samolotu do Smoleńska, a samolot odlatuje o 15.00. Wiadomo było, że w żaden sposób nie dojadę. Do Smoleńska poleciał wtedy płk Edmund Klich.

– Co Pan wtedy myślał? Miał Pan strzępy informacji, coś Pan sobie wyobrażał?
– Byłem biegłym prokuratury wojskowej w sprawie wypadku CASY. Znałem procedury wojskowe, regulaminy. W te pierwsze godziny po katastrofie w Smoleńsku nie było żadnych spekulacji, trzeba było czekać na odczyt czarnych skrzynek, zapis głosów, zapis parametrów lotu. Po jakimś czasie dowiedzieliśmy się, że warunki pogodowe były bardzo złe, potem przychodziły następne informacje, o komendach odejścia na drugi krąg wydawanych przez urządzenie TAWS, o śladach pozostawionych przez nisko przelatujący samolot ponad kilometr przed lotniskiem, o brzozie, w którą wbite były elementy samolotu. To mniej więcej układało się w logiczną całość, ale za mało, żeby określić przyczynę. Przyczyn szuka się dużo wcześniej. Błędy, które się na końcu popełnia załoga są błędami, które wynikają z czegoś, co było miesiąc, rok, czy pięć lat wcześniej. Kiedy analizowaliśmy, w jaki sposób były prowadzone szkolenia, ile czasu załogi mogły poświęcać na loty treningowe, to się okazało, że szkolenie było prowadzone niezgodnie z przepisami, że załogi były sprawdzane również niezgodnie z przepisami, że formalnie nie miały uprawnień do wykonania lotu. Tylko jeden członek załogi miał uprawnienia, a według przepisów wojskowych pozostali trzej powinni mieć zawieszone papiery. To wyglądało bardzo źle.

– I znów wracamy do procedur…
– Przede wszystkim musimy pamiętać, że piloci, zwłaszcza młodzi, jak ci, którzy zginęli w Smoleńsku, przyszli do 36splt prosto ze szkoły z Dęblina. Wcześniej do specpułku przychodzili piloci ukształtowani, przede wszystkim z pułków myśliwskich, tacy, którym nikt nie mógł w kaszę nadmuchać. A tutaj ci młodzi chłopcy przyszli do elitarnego pułku, wszyscy ich klepali po ramionach, mówili im – jesteście najlepsi, od polityków po generałów. Do tego wymagano od nich bardzo dużej dyspozycyjności, nie dawano możliwości wykonywania lotów treningowych. Szkolono w coraz szybszym tempie, często na skróty, szukano oszczędności. Od 2007 nie mogli się szkolić na symulatorach, bo ktoś powiedział, że to rosyjskie symulatory. Samolot był produkcji rosyjskiej, więc trudno, żeby symulatory nie były rosyjskie. Piloci byli tylko produktem patologicznego systemu, ktoś na to pozwalał, że w specpułku nie przestrzegano przepisów. Osoby, które są za to odpowiedzialne, jeszcze żyją.

– Jak według Pana mogło wyglądać ostatnie 10 minut lotu? Czy piloci czuli, że jest naprawdę niebezpiecznie, czy uważali, że dadzą radę?
– Myślę, że czuli presję. W rozmowach w kokpicie słychać podenerwowanie. Wiedzieli, że w tych warunkach nie da się lądować. Założyli, że zrobią podejście do minimum. Nikt im nie chciał pomóc, pan prezydent nie wybrał innego lotniska, odpowiedzialność była po ich stronie. Do kokpitu wszedł gen. Błasik i choć nie wydał żadnego polecenia załodze, to jego obecność nie pomagała w rozwiązaniu sytuacji. Środowisko pracy załogi nie było sterylne, co nie sprzyjało podejmowaniu dobrych decyzji. Ale proszę sobie wyobrazić, jak musiał się czuć pilot, który ostatni lot treningowy, według takiego systemu podejścia, jaki był w Smoleńsku, wykonał pięć lat wcześniej na zupełnie innym typie samolotu? Jaką miał pewność swoich działań przy takiej przerwie, skoro żeby utrzymać ważność uprawnień powinien co cztery miesiące wykonać lot według tego systemu podejścia?

– Mimo tych niesprzyjających warunków, bał się powiedzieć: ja tego nie umiem zrobić?
– Zdecydowaną większość lądowań w ostatnich latach piloci wykonali na lotniska wyposażone w system ILS. W Smoleńsku nie było takiego systemu. Mimo to, wydawało im się, że mogą wykorzystać doświadczenia z tych podejść również w tym przypadku. Dlatego podchodząc do lądowania użyli autopilota, a w razie nieudanego podejścia chcieli odejść na drugi krąg w automacie, choć instrukcja pilotażu tego samolotu nie dopuszcza takiej możliwości na takim lotnisku jak Smoleńsk. Chcieli sobie w ten sposób pomóc, a tak naprawdę sobie utrudnili. To, że nie reagowali na komunikaty TAWS: TERRAIN AHEAD i PULL UP, zresztą tak samo jak załoga CASY, też dużo mówi. Cztery minuty przed lądowaniem piloci dostali informację, że widać zaledwie 200 metrów, a dla lotniska minimum to 1000 metrów. 200 metrów to samolot przelatuje w niecałe 3 sekundy – tu już nie ma czasu na reakcję załogi. Dodatkowo kapitan był bardzo obciążony. Jako jedyny z załogi znał język rosyjski. Nie powinien prowadzić korespondencji, to jest rola nawigatora, ale prowadził. Musiał pilotować samolot. Musiał też podejmować decyzje. Jeszcze mu ktoś wchodził do kokpitu, a członkowie załogi nie stanowili wystarczającego wsparcia. Przy tak dużym obciążeniu, często następuje znane z psychologii zjawisko tunelowania poznawczego, do pilota przestaje docierać część bodźców i o błąd jest bardzo łatwo. Dodatkowo, wszystko wskazuje na to, że załoga chciała pokazać, że zrobiła wszystko, co mogła, a nawet więcej, niż jej było wolno, ale niestety nie potrafiła tego zrobić.

– Czy była jakaś świadomość zagrożenia wśród pasażerów?
– Do momentu zderzenia z pierwszymi przeszkodami i z brzozą, żadnej. Potem lot trwał tylko niecałe 5 sekund do zderzenia z ziemią.

– Za kilka dni siódma rocznica katastrofy smoleńskiej, to już siedem lat oskarżeń, pogróżek, nieprawdziwych newsów i ciągle ten sam raport, jeden. Czy ktoś z fachowców zakwestionował choćby fragment tego raportu?
– Nie. Dostaliśmy o nim bardzo dobre opinie. Marcus Costa, szef departamentu bezpieczeństwa lotniczego do badania wypadków lotniczych w ICAO, czyli w Organizacji Międzynarodowego Lotnictwa Cywilnego, kiedyś na spotkaniu zagranicznym powiedział: czytałem wasz raport, świetna robota, wszystko znakomicie opisane, naprawdę dobra robota. Wszędzie tam, gdzie specjaliści czytali nasz raport, a jest on przetłumaczony na język angielski, nie mieli wątpliwości. Raczej ze zdziwieniem patrzyli na to, co się dzieje dookoła katastrofy smoleńskiej, ale co ciekawsze, zaczęli trochę lepiej nas rozumieć po wypadku w Alpach, gdzie pilot skierował samolot celowo ku ziemi. Jest duża grupa osób, która wierzy w teorię alternatywną, że tamten samolot zderzył się z innym samolotem wojskowym. I nawet na zdjęciach z tej góry wynajdują fragmenty tego wojskowego samolotu, mimo że nawet nie byli na miejscu wypadku. No więc teraz my im mówimy: widzicie, na tym polega właśnie działanie post-prawdy. Dziwiliście się temu, co jest u nas, a teraz i wy macie swoich Macierewiczów.

– Podkomisja Macierewicza pracuje już 13 miesięcy. Na jej prace przeznaczono 3,5 mln, potem dołożono pół, potem jeszcze 2 mln, potem jeszcze 1,3 mln na podróże… I nic nie zostało zrobione. W trzech twittach wypunktował Pan wszystkie jej działania. Pozwolę sobie przypomnieć: 400 wyrzuconych kart i brak doniesienia do prokuratury…
– Na samym początku minister Macierewicz powiedział, że zniszczono 400 kart o Smoleńsku. Potem się okazało, że mogły to być dwie lub trzy karty z tego dnia, a tak naprawdę był to brudnopis, który podlega zniszczeniu, a wszystkie informacje tam zarejestrowane są w normalnych dokumentach.

– Nagrania z nasłuchu?
– Nie ma.

– Wyjazd do MAK…
– Nie odbył się.

– Wyjazd do Smoleńska?
– Nie odbył się.

– Fałszerstwo czarnych skrzynek
– Brak dowodów.

– Powrót wraku?
– Wiadomo, że się nic w tym kierunku nie udało.

– Skarga do Trybunału w Hadze?
– Dalej nie ma.

– Badanie tunelowe?
– W zasadzie nie ma, bo badania uszkodzonego samolotu bez fragmentu skrzydła nie zostały wykonane.

– Nowych faktów brak.
– Tak.

– Opozycja mówi, że Macierewicz pozoruje te kosztowne działania, bo sam nie wierzy w teorię spiskową. Dlaczego to robi, skoro to pewnego dnia się musi wydać?
– Mam koncepcję, jaka będzie ostatnia wypowiedź pana ministra Macierewicza, dotycząca katastrofy smoleńskiej: jesteśmy przekonani, że był zamach, ale niestety nasi poprzednicy zatarli wszystkie dowody, choć i na to też nie ma dowodów.

– A po co prokuratura wynajmuje różne drogie międzynarodowe instytucje, ostatnio laboratorium kryminalistyczne policji naukowej w Hiszpanii?
– Uważam, że prokuratura w tym przypadku postępuje słusznie, bo nikt nie zarzuci, że badania są prowadzone w laboratoriach, które podlegają bezpośrednio ministrom: Błaszczakowi, który jest odpowiedzialny za Centralne Laboratorium Kryminalistyczne, czy Macierewiczowi, któremu podlega Wojskowy Instytut Chemii i Radiometrii. To dla prokuratury będą twarde dowody.

– Obawia się Pan manipulacji, fałszerstwa?
– Ze strony prokuratury się nie obawiam.

– Wierzy Pan w niezależność prokuratury?
– Wierzę w biegłych, którzy pracują dla prokuratury. Płk Milkiewicz zapłacił awansem generalskim za to, że powiedział, iż błędy w rosyjskich silnikach były przyczyną katastrofy w lesie kabackim. W tamtych czasach, w 87 r., to wymagało odwagi i tę odwagę ma on również dzisiaj. Znam wielu biegłych z tego zespołu, wiem, że są to specjaliści. Poza tym, dowody są zabezpieczone, oryginały czarnych skrzynek są w Moskwie, samolot w Smoleńsku, trudno byłoby je sfałszować. Bardziej spodziewam się, że podkomisja Macierewicza będzie wysnuwała błędne teorie z powodu braku doświadczenia. To jest grupa amatorów, a nie specjalistów. Mieliśmy już taki przypadek, kiedy pan prof. Binienda użył w artykule naukowym i w mediach zdjęcia, które było celowo zmanipulowane przez rosyjskiego blogera, a które miało udowadniać, że samolot nie zderzył się z brzozą. Tymczasem sam bloger przyznał, że zdjęcie zmanipulował. W świecie naukowym ktoś, kto wykorzystuje taki materiał, powinien być wykluczony z jakiegokolwiek dalszego dyskursu. Kolejna osoba, nie ma go już w składzie zespołu smoleńskiego, prof. Rońda, powiedział w rozmowie z prof. Artymowiczem, że ma dowód, iż samolot nie zniżył się nigdy poniżej stu metrów, a potem w telewizji Trwam powiedział: muszę przyznać, że blefowałem. To naprawdę wyklucza z debaty eksperckiej.

– Profesor tłumaczył później, że to były takie żarciki. Nie wiadomo, co jeszcze było żarcikiem…
– Sporo było tych żarcików. Wielokrotnie słyszałem pomówienia, że popełniliśmy przestępstwo, że fałszowaliśmy rejestratory, że jesteśmy zaprzańcami i zdrajcami. Oczywiście bez żadnych dowodów. Nigdy nie zdecydowaliśmy się na ściganie tych ludzi za głoszone publicznie kłamstwa.

– A może szkoda.
– Może szkoda. Zadała mi pani na początku pytanie, co mnie denerwuje. Denerwuje mnie to, że katastrofa smoleńska zabiera mi mnóstwo czasu i energii, które mógłbym poświęcić dziesiątkom bardziej pożytecznych rzeczy. Bo przyczyna katastrofy została wyjaśniona, profilaktyka wdrożona. Gdyby nie było polityków, którzy cynicznie grają tą katastrofą, to sprawa dawno byłaby zamknięta. A ja bym zrobił habilitację, napisałbym podręcznik do mechaniki lotów czy wypromowałbym kilku doktorów, mógłbym więcej latać albo udoskonalać system badania zdarzeń lotniczych, a przede wszystkim mieć więcej czasu dla bliskich. A tak w zasadzie to wszystko zostało zaprzepaszczone, a czas zmarnowany.

– Czy ktoś w Pana środowisku wspiera Pana, czy raczej ludzie się boją?
– Generalnie tak. Na wszystkich spotkaniach, na których rozmawiam z lotnikami, nie ma dyskusji na temat zamachu, dla nich wszystko jest jasne. Ale z drugiej strony, proszę zobaczyć, jak niewielu zostało tych, którzy w jakiś sposób przeciwstawiają się mitom smoleńskim, które urosły do rangi ideologii państwowej. Dzisiaj bardzo łatwo stracić pracę, zwłaszcza jeżeli ktoś pracuje w firmie związanej z administracją państwową albo ze skarbem państwa. W takiej sytuacji trudno jest ludzi prosić o pomoc, choć czasem takiej pomocy bardzo brakuje. Obecne czasy przypominają wczesne lata komunizmu w Polsce.

– Jakiś czas temu kilku profesorów, którzy byli ekspertami Macierewicza ds. katastrofy smoleńskiej złożyło wniosek, żeby pana pozbawić tytułu doktora. Czy ci profesorowie są specjalistami w Pańskiej dziedzinie, by móc oceniać ją merytorycznie?
– Nie, mieli jedną specjalność – byli uczestnikami konferencji smoleńskich. Natomiast wiadomo, że odebranie stopnia naukowego może nastąpić jedynie w określonych przypadkach, a ten do nich nie należy. Panowie profesorowie narazili się na śmieszność, zresztą bardzo mocno na to zareagowała komisja etyki w PAN. Jest paru profesorów, tak zwanych smoleńskich, którym wydaje się, że tytuł profesora pozwala wypowiadać się na każdy temat, również ten spoza specjalności. Rektor Politechniki Warszawskiej kiedyś powiedział: naukowiec to jest taki człowiek, który wypowiada opinie tylko w zakresie swoich kompetencji.

– Prowadzi pan na Politechnice Warszawskiej zajęcia ze studentami. Jak się Pan tam czuje?
– Udało mi się nawiązać dobry kontakt ze studentami, studenci mnie lubią, co roku dostaję od nich nagrodę. Po pierwszym roku mojej pracy była to złota kreda – pierwsze miejsce dla najlepszego wykładowcy. Ale to nie jest jakaś moja wielka zasługa. Studenci doceniają wiedzę praktyków.

– Rozmawia Pan z nimi o Smoleńsku?
– Prowadząc wykład z badania wypadków lotniczych zawsze pytam, czy chcą posłuchać o Smoleńsku, czy wolą o innych wypadkach. Uważam, że inne są ciekawsze. W 80 proc. przypadków chcą, choć zdarzył mi się jeden rok, kiedy studenci powiedzieli, że wolą posłuchać czegoś ciekawszego, bo o Smoleńsku wszystko już wiedzą.

– Wchodzą w dyskusję, podważają coś?
– Zadają pytania, ale prowadzimy dyskurs naukowy, to jest rozmowa specjalistów ze specjalistą. Kiedyś zaprosiliśmy tzw. ekspertów smoleńskich na konferencję Mechanika w lotnictwie w Kazimierzu Dolnym. Uczestniczyli w niej m. in. prof. Witakowski i prof. Czachor, osoby związane z zespołem parlamentarnym pana Macierewicza. Co ciekawe, prof. Witakowski jest dzisiaj szefem smoleńskiej podkomisji technicznej, choć jest specjalistą od konstrukcji betonowych. W gronie specjalistów z zakresu lotnictwa ze wszystkich uczelni i instytutów przedstawiliśmy swoją prezentację. Pytań było mało. Wszystko było oczywiste. Nagle prof. Witakowski mówi, a my mamy inną trajektorię niż pan przedstawił. Panie profesorze świetnie, proszę powiedzieć, jaką? No, inną. A na podstawie jakich danych? Innych. Ale jakich? No, nie mogę powiedzieć. Ale panie profesorze, ja pokazałem, jesteśmy tu sami swoi, niech pan powie. Na podstawie innego urządzenia, odpowiada. Ale na pokładzie tego samolotu nie było innego urządzenia. Było urządzenie TAWS. Panie profesorze, ale z urządzenia TAWS mamy tylko pięć punktów na długości chyba pięciu kilometrów, a my mamy rejestrowaną co pół sekundy, czyli co około 35 metrów wysokość, prędkość i inne parametry, których TAWS nie rejestruje. Jak pan chce wyznaczyć trajektorię w oparciu o tych kilka punktów, zresztą te punkty dokładnie wchodzą w naszą trajektorię, która jest dokładniejsza? To nic, ale my mamy inną. I to był koniec dyskusji. Nie dało się dalej rozmawiać z profesorem belwederskim. Natomiast drugi profesor, pan Czachor, siadł z nami i zaczął zadawać konkretne pytania, jak to robiliście, jak to jest rejestrowane, w jaki sposób doszliście do tego wniosku i na końcu powiedział, to ja teraz dużo więcej rozumiem, dziękuję bardzo za rozmowę. Czym różnią się ci dwaj profesorowie? Marka Czachora nie ma w podkomisji, a prof. Witakowski jest.

– Trochę upokorzeń Pana spotkało…
– Głównie hejt, ale kto z nas się z tym dzisiaj nie spotyka, jeżeli ma prosty kręgosłup?

– Czy może Pan wie, dlaczego nasze godło narodowe na stronie MON, przy podkomisji smoleńskiej jest opatrzone kirem? Myśli Pan, że 18 kwietnia 2010 nie skończyła się żałoba narodowa?
– To, jak eksponować symbole narodowe, zostało dosyć precyzyjnie opisane. Dzisiaj mamy do czynienia z zawłaszczaniem nie tylko państwa, ale i symboli narodowych. To się wpasowuje w wizję wszystkiego, co jest na pokaz, dla elektoratu, dla mącenia ludziom w głowach. A efektów i konkretów nie ma żadnych.

– No to jak długo będziemy jeszcze wyjaśniać katastrofę smoleńską?
– Spodziewam się, że jakieś pięć, może sześć lat. Prokuratura tak szybko tego nie zakończy. Ekshumacje do 2018 potem oczekiwanie na wyniki badań DNA, pisanie końcowej opinii, a to dopiero początek. Bo później sprawa pójdzie do sądu i strony dostają prawo do odwołań, a te mogą trwać latami.

– Czyli może za 10 lat zderzy się istniejący już raport z jakimś nowym?
– W oparciu o fakty nie da się napisać innego raportu. Ale musimy pamiętać, że jeszcze jedno śledztwo prowadzone jest w Rosji. A z tego, co wiem, w Rosji można skazać nawet osobę nieżyjącą. W związku z czym nie można wykluczyć, że do tamtego postępowania też będą odwołania. A wrak wróci, kiedy Rosjanie zakończą śledztwo albo, na co mam cichą nadzieję, znajdzie się ktoś, kto będzie potrafił z nimi wynegocjować jego zwrot. Chociaż najbardziej prawdopodobne jest, że wróci dopiero wtedy, kiedy przestanie być użytecznym narzędziem dla Rosji do dzielenia Polaków.
Niestety my sami dajemy im argumenty do tego, żeby przedłużali swoje śledztwo. W zeszłym roku ambasador Rosji w Warszawie powiedział, że wrak wróci do Polski po zakończeniu śledztwa w Rosji. Ale, jak zaznaczył, Polska właśnie wznowiła badanie, więc oni będą czekać na jego wyniki. Mogą nic nie robić i czekać na raport podkomisji. My zaś pewnie nie zakończymy śledztwa bez wraku. Błędne koło lub paragraf 22. A może to jest właśnie celem naszych polityków głoszących teorie, że w Smoleńsku, wbrew faktom i dowodom, doszło do zamachu?

koduj24.pl

Maciej Lasek o katastrofie smoleńskiej – eksperci Macierewicza nie cofną się przed niczym [wywiad]

08/04/2017

Z Maciejem Laskiem – byłym przewodniczącym Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego utworzonej do zbadania katastrofy Tu-154 w Smoleńsku z 10 kwietnia 2010 rozmawia Bartosz Wiciński.

B.W.: Chciałbym na początku cofnąć się trochę i proszę, żeby Pan przypomniał kilka faktów z katastrofy smoleńskiej. Nie wszyscy być może pamiętają, co się wydarzyło na początku, ale również bardzo wiele młodych osób przez ostatnie siedem lat zaczęło interesować się polityką. Od tego momentu w przestrzeni medialnej – głównie prawicowej – pojawiło się wiele przeinaczeń i półprawd, które do dzisiaj żyją swoim życiem. Jak to było z odczytywaniem czarnych skrzynek i rejestratorów lotu? Kiedy to zostało wykonane i jak miała się sprawa z dostępem do tych rejestratorów? Do dzisiaj niektórzy dziennikarze i media powiązane z Prawem i Sprawiedliwością piszą, że niczego nie odsłuchano.

– Pierwsza grupa polskich specjalistów, wraz z prokuratorami i ekspertami, którzy później weszli w skład zespołu biegłych, przybyła na miejsce wypadku już 10 kwietnia, a kolejna 11 kwietnia. Już 10 kwietnia dwóch specjalistów (w zakresie badań zapisów rejestratorów, pilotażu i szkolenia) wraz z prokuratorem poleciało ze Smoleńska do Moskwy z rejestratorami katastroficznymi danych i głosu, aby tam w niedzielę wykonać kopię ich zapisów. Często się o tym zapomina, ale to właśnie polski specjalista po sprawdzeniu plomb dokonał otwarcia obydwu rejestratorów, wyjął taśmę z zapisem i umieścił ją w specjalnym magnetofonie kopiującym. Wszystko to działo się pod nadzorem polskich i rosyjskich prokuratorów. W tym samym czasie koledzy, którzy pozostali w Smoleńsku, dokumentowali miejsce zdarzenia, stan szczątków wraku, sprawdzali konfigurację samolotu w chwili wypadku, jak np. wysunięcia popychaczy mechanizmów wykonawczych układu sterowania, stan techniczny silników. Brali też udział w przesłuchaniach rosyjskiego personelu lotniska, w tym meteorologa, kontrolerów i z-cy dowódcy bazy. Jednym z ważniejszych działań było wykonanie kopii zapisów z magnetofonu ze smoleńskiej wieży, który rejestrował korespondencję, rozmowy telefoniczne i rozmowy w tle kontrolerów w tym krytycznym dniu. Dzięki temu mogliśmy później, w połączeniu z analizą zapisów rejestratorów z tupolewa ocenić działanie rosyjskich kontrolerów i jego wpływ na przebieg wypadku. W sumie w Smoleńsku było 18 członków polskiej komisji, pracujących do zakończenia badania na miejscu wypadku przez MAK. Należy pamiętać, że członkowie komisji Millera pracowali na miejscu wypadku niezależnie od MAK, choć dzięki przyjęciu przez MAK w swoim badaniu procedur opisanych w Załączniku 13 mieli też, poprzez akredytowanego przedstawiciela, prawo do udziału w badaniu prowadzonym przez MAK.

Wokół zastosowania w tym badaniu Załącznika 13 narosło w ostatnich latach w Polsce wiele mitów, najczęściej z powodu niewiedzy polityków. Warto więc wyjaśnić, że zgodnie ze słynnym porozumieniem między Ministerstwem Obrony Narodowej RP i Ministerstwem obrony FR z 1993, w przypadku awarii i katastrof spowodowanych przez polskie wojskowe statki powietrzne w przestrzeni FR lub rosyjskie statki powietrzne w przestrzeni powietrznej RP, badanie prowadzone będzie wspólnie przez właściwe organy polskie i rosyjskie, przy zapewnieniu dostępu do niezbędnych dokumentów, z zachowaniem obowiązujących je zasad ochrony tajemnicy państwowej. Czyli, w takich przypadkach, badanie prowadzone jest równolegle przez właściwe komisje obydwu państw. Po stronie polskiej właściwym organem była, powołana w oparciu o polskie prawo, Komisja Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego, po stronie rosyjskiej natomiast był to MAK, który w swoim badaniu przyjął procedury z Załącznika 13. Dlaczego 2 komisje pracujące równolegle stosowały różne procedury dot. badania? Wynika to z faktu, że wspomniane Porozumienie z 1993 roku nie reguluje zasad dostępu do wraku, rejestratorów, miejsca zdarzenia, przesłuchań świadków czy formy sporządzenia i zgłaszania uwag do raportu z wypadku. Nie jest ratyfikowaną umową międzynarodową, a jedynie porozumieniem między Ministerstwem Obrony Narodowej RP a Ministerstwem Obrony FR w sprawie zasad wzajemnego ruchu wojskowych statków powietrznych nad terytorium obu państw. Wybór przez MAK Załącznika 13 paradoksalnie dał stronie polskiej więcej praw w badaniu rosyjskim niż Rosji w badaniu KBWL LP. Dzięki temu strona polska zyskała prawo pozwalające się włączyć w badanie prowadzone przez stronę rosyjską poprzez Akredytowanego Przedstawiciela i jego Doradców (płk. Edmund Klich oraz kilkunastu doradców z KBWLLP), a w szczególności do: udania się na miejsce wypadku, zbadania szczątków, uzyskania informacji od świadków i zaproponowania zakresu przesłuchania, posiadania pełnego i niezwłocznego dostępu do istotnych dowodów, uzyskania kopii wszystkich stosownych dokumentów, udziału w odczytywaniu zarejestrowanych materiałów, udziału w czynnościach badawczych poza miejscem wypadku, takich jak badanie części, prezentacje techniczne, testy i symulacje, udziału w spotkaniach związanych z postępami badania, łącznie z dyskusjami odnoszącymi się do analizy, ustaleń, przyczyn i zaleceń dotyczących bezpieczeństwa i składania wniosków dotyczących różnych elementów badania. Mieliśmy też prawo do zapoznania się z projektem raportu końcowego przygotowanego przez MAK i zgłoszenie do niego uwag. Tych wszystkich wymienionych praw nie miała strona rosyjska w prowadzonym przez nas badaniu, gdyż polskie przepisy wojskowe, w oparciu o które pracowała Komisja Millera, tego nie przewidywały.

B.W.: Pamięta Pan sprawę sfałszowanego zdjęcia tupolewa, a dokładnie lewego skrzydła jakim posługiwał się Pan Binienda? O co w tym dokładnie chodziło? Zespół pracujący przy kancelarii premiera miał to wtedy zgłosić do prokuratury. Był jakiś finał tej sprawy?

– Chodzi o materiał, zamieszczony w prezentacjach prof. Wiesława Biniendy, pokazujący lewe skrzydło samolotu, które nie ma zniszczonej krawędzi natarcia, a jedynie rozszarpany środek powierzchni skrzydła. Jego zdaniem to dowód, który miał potwierdzać hipotezę o wybuchu. Rzeczywiste zdjęcia z rekonstrukcji urwanego skrzydła wyglądały jednak inaczej. Wyraźna różnica na zdjęciach wykorzystywanych przez prof. Biniendę wynika z manipulacji w ułożeniu fragmentów zniszczonego skrzydła oraz twórczego potraktowania zdjęć. Jak się później okazało, autorem przerobionych zdjęć był rosyjski bloger, który przerobił w programie graficznym przednią i tylną część skrzydła w miejscu jego przecięcia po zderzeniu z brzozą tak, aby wyglądały na nieuszkodzone. Jako zespół zapowiadaliśmy wtedy złożenie zawiadomienia do prokuratury o ustalenie autora tego fałszerstwa. Jednakże szybko udało się go odkryć, a osoba ta na swoim blogu nawet przyznała się do tego, że celowo tak zmodyfikowała zdjęcie, żeby pokazać, jak mogłoby wyglądać skrzydło, gdyby nie doszło do zderzenia z brzozą tylko wybuchu. W takiej sytuacji składanie zawiadomienia było bezprzedmiotowe. Jednakże pokazało, że grupa tzw. ekspertów współpracujących z zespołem parlamentarnym posła Antoniego Macierewicza nie cofnie się przed niczym, aby tylko spróbować uwiarygodnić swoje teorie. Nie wierzę, że nie mieli świadomości, iż wykorzystane przez nich zdjęcie to manipulacja.

B.W.:  Czy było więcej przypadków powoływania się przez ludzi Macierewicza na fałszywe i zmanipulowane dokumenty? Jeden z ekspertów dzisiejszego szefa MON powoływał się na dokument który nie istniał, to był słynny blef Rońdy.

– Do słynnego blefu profesora Rońdy doszło podczas dyskusji między prof. Pawłem Artymowiczem a prof. Jackiem Rońdą w studio telewizyjnym po projekcji filmu National Geographic „Śmierć Prezydenta”. W pewnym momencie prof. Rońda pokazując jakąś kartkę powiedział, że jest w posiadaniu dokumentu, z którego wynika, że samolot nigdy nie zszedł poniżej 100 m. Nie chciał powiedzieć co to za dokument ani skąd go dostał (później chyba wskazał na min. Macierewicza). Kilka dni później, w telewizji Trwam przyznał jednak, że samolot zszedł poniżej 100 m, a jego wcześniejsza wypowiedź w dyskusji była blefem. Wielokrotnie zarzucano nam, że nie chcemy skonfrontować naszego badania z tezami ludzi z zespołu Macierewicza. Dyskusja jest możliwa i ma sens, gdy obie strony grają fair, mają ten sam poziom wiedzy czy doświadczenia. W tym przypadku, działania tzw. ekspertów smoleńskich wykazały, że nie są oni partnerami do takich rozmów.

B.W.: Czy dopuszcza Pan taką myśl, że rosyjskie trolle celowo umieszczały fałszywe zdjęcia lub dokumenty, które pocztą pantoflową trafiały do Macierewicza i były potem wykorzystywane?

– Jest to wielce prawdopodobne. Było więcej takich przypadków, kiedy poseł Antoni Macierewicz powoływał się na pozyskane w niejasnych okolicznościach materiały od Rosjan. Wszystkie miały jedną cechę wspólną – nie zgadzały się z zebranym czy przez komisję Millera czy też przez prokuraturę materiałem dowodowym. Wiadomym jest, że sprawa katastrofy smoleńskiej dzieli Polaków. Nikomu tak, jak Rosji nie zależy na tym, aby ten podział wzmacniać, a jednocześnie ośmieszać nasz kraj na arenie międzynarodowej. Dlaczego ośmieszać? Bo przyczyny katastrofy są znane i zrozumiałe dla całego profesjonalnego środowiska badaczy wypadków lotniczych na świecie. Zapoznali się z faktami, raportem i podczas wielu dyskusji czy konferencji dali temu dowód. Wspieranie przez państwo teorii niepopartych faktami, a często sprzecznych z elementarną logiką musi budzić wśród nich zdziwienie, jeżeli nie politowanie.

B.W.: Wróćmy zatem do teraźniejszości. Od kilku dni pojawia się coraz więcej informacji od dziennikarzy mówiących o tym, że podkomisja nie chce – w ramach dostępu do informacji publicznej – ujawnić komu i za co zapłaciła. Wydano w pierwszym roku astronomiczną kwotę 1.4 ml zł. Czemu podkomisja robi z tego taki wielki problem? Obawiają się czegoś?

– Nie widzę podstaw do nieudzielania tych informacji. Co innego jeżeli chodzi o wyniki tych prac. Badanie każdego wypadku według procedur wojskowych prowadzone jest w trybie niejawnym i to przewodniczący komisji decyduje o upublicznianiu wyników. Przez wiele lat zarzucano nam, że przez brak informowania społeczeństwa o wynikach prac komisji Millera dopuściliśmy do rozwoju mitów smoleńskich. Ponieważ przyczyny wypadku jak również fakty i większość dowodów są znane, uważam, że w tak ważnej dla Polaków sprawie niezbędna jest transparentność działań podkomisji. Obawiam się jednak, że jej milczenie podyktowane jest przede wszystkim tym, że nie mają się czym pochwalić.

B.W.: Jakie są do tej pory osiągnięcia podkomisji, co było obiecywane i co z tego zrealizowano? Wali się gmach kłamstwa smoleńskiego, jak to minister Macierewicz określił pod koniec zeszłego roku?

– Póki co, podkomisja nie ma żadnych osiągnięć. Minął ponad rok od szumnie ogłoszonego przez ministra Macierewicza wznowienia badania wypadku i powołania podkomisji. Do dzisiaj podkomisja nie przedstawiła żadnych konkretów, nie pojechała do Smoleńska, aby przeprowadzić badanie wraku, nie pojechała do Moskwy, żeby wykonać własną kopię zapisów rejestratorów. Pracuje w oparciu o zgromadzony przez komisję Millera i prokuraturę materiał. I jak widać, w porównaniu do odważnych tez o zamachu, wybuchu, przecinania brzozy jak nożem bez uszkodzenia skrzydła, zestrzelenia, usterki technicznej czy obezwładnienia samolotu, dzisiejsza narracja dr. Berczyńskiego jest zdecydowanie zachowawcza: badamy, nie przesądzamy o przyczynach, nie faworyzujemy żadnej z hipotez itd. Co się zmieniło w ciągu ostatniego roku? Podkomisja ma dostęp do dowodów. I nawet brak wiedzy i doświadczenia, a przypomnijmy, że żaden z jej członków nigdy nie badał wypadku lotniczego, a większość nie spełnia wymogów prawa lotniczego, aby móc zasiadać w takim gremium, nie pozwoliła na wyciąganie w oparciu o ten materiał alternatywnych wniosków.

B.W.: Raport Millera został usunięty ze stron rządowych i jedynym dostępnym dokumentem dla dziennikarzy ze świata jest raport MAK-u przygotowany na zlecenie Federacji Rosyjskiej. Teraz jak ktoś na świecie pisząc artykuł o katastrofie smoleńskiej, będzie się chciał posłużyć opisem lub wnioskami z wypadku, trafi na opis znacznie różniący się od faktów ustalonych przez komisję Millera. To miała być zemsta, ale okazuje się, że to może zadziałać kontrproduktywnie. To nie jest strzał w stopę?

– Polski raport jest znacznie obszerniejszy od raportu MAK i uwzględnia wszystkie okoliczności, które doprowadziły do wypadku – w tym niedociągnięcia po stronie rosyjskiej. To my wskazaliśmy na błędy w działaniu rosyjskich kontrolerów i niewłaściwe przygotowanie lotniska w Smoleńsku. Raport przetłumaczono na język rosyjski i angielski, jest bardzo dobrze oceniany w środowisku profesjonalistów związanych z bezpieczeństwem lotniczym. Był również podstawą do poprawy bezpieczeństwa w polskim lotnictwie wojskowym. Do raportu świetnym uzupełnieniem były informacje na stronie faktysmolensk.gov.pl (dzisiaj można je znaleźć dzięki internautom na faktysmolensk.niezniknelo.com). Niestety, krótkowzroczność rządzących doprowadziła do tego, że dzisiaj łatwiej znaleźć raport MAK niż komisji Millera, a raportu podkomisji dr. Berczyńskiego przy takim tempie prac nie zobaczymy pewnie jeszcze przez kilka lat, choć może to i lepiej.

B.W.: Czy po odwołaniu Pana z funkcji szefa PKBWL ktoś ze strony rządowej lub podległych im służb kontaktował się z Panem? Zapytam wprost. Czy były przypadki gróźb, próby zmuszenia do zaprzestania opisywania oraz wypowiadania się o katastrofie smoleńskiej? Czy były naciski?

– Nie było takich prób albo ja o nich nic nie wiem. Wielu moich kolegów pracujących dzisiaj w administracji czy w spółkach z udziałem skarbu państwa ma zakaz wypowiedzi dla mediów – oczywiście pracodawca ma takie prawo, aby tego wymagać. Jednak mam żal do kolegów z wojskowej części komisji Millera, dzisiaj już chyba wszyscy są emerytami, że nie zabierają głosu w sprawie katastrofy. Rozumiem, że wygodniej jest siedzieć w wygodnym fotelu i udawać, że to ich nie dotyczy, ale niestety wpasowuje się to w nurt coraz powszechniejszego dzisiaj koniunkturalizmu.

B.W.: Na koniec proponuję zagrać w ruletkę. Może być rosyjska. Co w tym roku na kolejną rocznice katastrofy może być wielkim przełomem?

– Nie oczekuję żadnych przełomów, tak jak nie było ich w ciągu ostatnich 6 lat. Czekam natomiast na chwilę, kiedy pan prezes Jarosław Kaczyński czy minister Antoni Macierewicz powiedzą, „przepraszamy, to był wypadek. Zróbmy wszystko, aby nigdy się nie powtórzył”.

Maciej Lasek – polski inżynier specjalizujący się w mechanice lotu, doktor nauk technicznych, przewodniczący Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych (2012-2016).

crowdmedia.pl

Morawieckiego i Ziobry moralność z tombaku

Morawieckiego i Ziobry moralność z tombaku

Na temat nepotyzmu wicepremier Mateusz Morawiecki ma jednoznaczne zdania: „Każdy gdzieś musi pracować”. W ten sposób PiS załatwia problem zawłaszczania państwa. Działacze tej partii, rodziny i pociotkowie polityków obsiedli państwowe spółki jak szarańcza.

Takie upartyjnienie państwa do tej pory się nie zdarzyło. Kompetencje nie są wymagane, bo tych nie posiadają nawet – a zwłaszcza – politycy PiS. Sam Morawiecki choć przed sprawowaniem wysokiej funkcji w rządzie był prezesem BZ WBK, lecz tylko dlatego, że właścicielom Santander potrzebna była twarz (czyt. nazwisko), a nie rzeczywiste umiejętności i sukcesy zawodowe w finansach i myśli ekonomicznej.

W rządzie PiS trwa walka o wpływy w najbardziej intratnych państwowych spółkach. Polem walki był Państwowy Zakład Ubezpieczeń, który dziwnym trafem do niedawna znajdował się pod wpływami Zbigniewa Ziobry. Minister sprawiedliwości obsadził w PZU jako prezesa Michała Krupińskiego, który nazywany jest złotym dzieckiem PiS. Jakoś ta złota jakość jest ulubiona w PiS, bo sam Ziobro był nazywany „złotym chłopcem” przez o. Tadeusza Rydzyka.

Wartość tych ludzi jest raczej bliższa tombakowi. Ten Krupiński z nadania Ziobry stracił jednak posadę prezesa za sprawą Morawieckiego, który wygrał walkę o wpływy w PZU. Morawiecki więc wyrzucił z roboty złote dziecko PiS, ale Krupiński jest kuty na cztery łapy cwaniaka (złoty cwaniak). Przeczuwając, że Morawiecki tak go potraktuje, poszedł na L4, a chorobę w Krupińskim dojrzała jego rodzona mama, która jest lekarzem.

Można powiedzieć „złota rodzina Krupińskich”, choć synek stracił robotę, to na chorobowym pobiera 80 proc. dotychczasowego uposażenia, czyli 80 tys. zł miesięcznie zgarnia do kieszeni ten złoty cwaniak.

PZU dla Ziobro to było złoto samo w sobie, bo w państwowej spółce zatrudniony był też brat Zbigniewa, Witold Ziobro, którego możemy nazwać „złotym bratem”, a w spółce PZU Link 4 pracowała żona Ziobry, Patrycja Kotecka, „złota żona”.

A Morawiecki usprawiedliwia: „Każdy gdzieś musi pracować”. Taka jest pisowska moralność, która w opozycji do złota jest moralnością z tombaku.

Waldemar Mystkowski

koduj24.pl

Znany satyryk publikuje ‚list’ Dudy do Macierewicza. Ten żart trafia w samo sedno

MAW, 07.04.2017

Wręczenie nominacji na stanowisko Dowódcy Generalnego Rodzajów Sił Zbrojnych

Wręczenie nominacji na stanowisko Dowódcy Generalnego Rodzajów Sił Zbrojnych (KUBA ATYS / Agencja Gazeta)

„Drogi Antoni, piszę do Ciebie już trzeci list”. Szymon Majewski „dotarł” do korespondencji pomiędzy prezydentem a ministrem obrony.

W ostatnich tygodniach głośno było o dwóch listach prezydenta Andrzeja Dudy do ministra obrony narodowej Antoniego Macierewicza. Treści tych listów nigdy nie poznaliśmy, ale wiemy, że prezydent wyraża w nich swoje zaniepokojenie.

Tymczasem Szymon Majewski „dotarł” do jednego z nich:

Drogi Antoni
Pisze do Ciebie już trzeci list. Za dwa dni napiszę czwarty, potem piąty.
W przyszłym tygodniu napiszę szósty, potem siódmy i ósmy.
To tyle u mnie.
Pozdrawiam
Prezydent:
Andrzej Duda 🙂 

Choć to oczywiście żart, to przyznajemy – pokazuje on dobitnie prawdę o kontaktach pomiędzy prezydentem a ministrem. Internauci pod postem Szymona Majewskiego puścili wodze wyobraźni i dopisują kolejne listy. Na przykład odpowiedzi Antoniego Macierewicza do Andrzeja Dudy:

A skąd te listy? Takie wyjaśnienia podał dziennikarzom Marek Magierowski:

Prezydent, jako zwierzchnik sił zbrojnych, wyraził w swoich pismach do ministra Antoniego Macierewicza zaniepokojenie brakiem obsady ataszatów wojskowych w ważnych państwach sojuszniczych. Według prezydenta te wakaty należy wypełnić jak najszybciej. Pan prezydent poprosił także o pełną informację na temat tempa prac nad utworzeniem Dowództwa Wielonarodowej Dywizji w Elblągu.

Po pierwszych dwóch listach do ministra, szef MON złożył wyjaśnienia, ale te były ”niesatysfakcjonujące”. Potem doszło do spotkania na szczycie, które uspokoiło niepokoje prezydenta.

ZOBACZ MEMY PO SPOTKANIU PREZYDENTA I MINISTRA >>>

ZOBACZ TEŻ: [FAKTOID] TV Republika: „Wybuch elektrowni atomowej we Francji!”. I ta grafika…

gazeta.pl

Promocja oficerów Obrony Terytorialnej. Uroczyste przemowy. Macierewicz nie mógł się powstrzymać

mf, PAP, 08.04.2017

Antoni Macierewicz

Antoni Macierewicz (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)

27 podporuczników, którzy zasilą nowy rodzaj sił zbrojnych – Wojska Obrony Terytorialnej, zostało promowanych w Warszawie. – WOT kontynuują tradycje armii obywatelskiej – powiedział podczas uroczystości MON Antoni Macierewicz. Ale to nie koniec.

Nowi podporucznicy ukończyli półroczne studium w Wyższej Szkole Oficerskiej we Wrocławiu adresowane do podoficerów, którzy mieli już wyższe wykształcenie. Była to pierwsza promocja z tej uczelni, która zasili szeregi WOT. Od początku roku są one piątym rodzajem sił zbrojnych, obok sił lądowych, powietrznych, morskich i specjalnych.

– To wojska, które nadają polskiej armii nowy charakter, które szczególnie wiążą obywateli z armią i z zadaniem obrony ojczyzny, które czerpią tradycje z wielkiego doświadczenia tak bliskiego Polakom – armii obywatelskiej – powiedział o WOT szef MON Antoni Macierewicz.

Macierewicz o wojnie 1920 i okupacji…

Macierewicz przypomniał, że w historii Polski armię obywatelską powoływano „w sytuacji najwyższego zagrożenia” – w czasie powstań, w 1920 r., podczas okupacji, gdy powoływano Armię Krajową, „a później formacje walczące już nie tylko z okupantem niemieckim, ale także z okupantem sowieckim”.

– Dzisiaj nasze bezpieczeństwo jest nieporównywalnie bardziej zagwarantowane, ale to nie znaczy, że możemy sobie pozwolić na spoczęcie na laurach, że możemy lekceważyć te czarne chmury, które wiszą nad Polską od wschodu, że możemy lekceważyć zmiany geopolityczne, które dzisiaj sprawiają, że świat na nowo patrzy z nadzieją, ale czasami i z trwogą, na wydarzenia, jakie mają miejsce – podkreślił Macierewicz.

… i o Smoleńsku

Nawiązując do przypadającej w poniedziałek siódmej rocznicy katastrofy smoleńskiej, minister powiedział, że na nowych oficerów „patrzą także ci, którzy polegli w tej tragedii” – prezydent Lech Kaczyński, szef Sztabu Generalnego WP gen. Franciszek Gągor, dowódcy rodzajów sił zbrojnych, generałowie i „elita państwa i narodu polskiego”.

– Pamiętajcie, tej pamięci macie być także wierni. Ta pamięć wymaga od was najwyższego bohaterstwa, najwyższej determinacji i najwyższej skuteczności – powiedział Macierewicz do promowanych.

gazeta.pl

http://crowdmedia.pl/maciej-lasek-o-katastrofie-smolenskiej-eksperci-macierewicza-nie-cofna-sie-przed-niczym-wywiad/

Schetyna: PiS zawłaszcza i fałszuje historię

Schetyna: PiS zawłaszcza i fałszuje historię

Szef Platformy Obywatelskiej Grzegorz Schetyna zapowiedział w sobotę w Gdańsku, że jego partia „nigdy nie zgodzi się i nie pozwoli na to, żeby historia została zawłaszczona, czyli sfałszowana” przez polityków Prawa i Sprawiedliwości. – „Historia jest jedna. Nie pozwolimy na to, żeby prezes PiS Jarosław Kaczyński, politycy PiS, mogli pisać kłamliwą narrację historii i wybierać fakty, które są wygodne dla ich politycznej narracji, wygodne dla polityki PiS” – podkreślił Schetyna.

„Polityka historyczna jest zawłaszczana przez PiS. Minister kultury tak naprawdę narzuca kulturalną, historyczną narrację tworząc nową rzeczywistość. Jesteśmy tego świadkami od wielu miesięcy”. Zdaniem Schetyny, ofiarą takiej polityki jest Gdańsk i Muzeum II Wojny Światowej. Zapowiedział, że PO będzie bronić „niezależności historii”.„W tym wypadku niezależności naukowego spojrzenia na trudną rzeczywistość II wojny światowej i na wielki dorobek naukowy tych wszystkich ludzi, którzy razem z dyrektorem Pawłem Machcewiczem stworzyli tę wielką konstrukcję, wielki obraz Muzeum II Wojny Światowej” – powiedział Schetyna.

„Nie może być i nie będzie nigdy zgody na fałszowanie historii w taki sposób, dokonywane przez urzędników państwowych w świetle istniejącego prawa. Połączenie muzeów i cała konstrukcja, którą oni przygotowują ma ukryć tak naprawdę prawdziwe intencje. Dla nas to zawsze będzie symbol wolnego słowa. Wszyscy, którzy w Gdańsku mieszkają muszą zawsze czuć wsparcie całej Polski w tej sprawie, bo to jest symbol historycznej prawdy” – mówił lider PO.

W ubiegły czwartek wicepremier i minister kultury Piotr Gliński podjął decyzję o połączeniu muzeów II wojny oraz Westerplatte; w związku tym powstało nowe Muzeum II Wojny Światowej. P.o. dyrektora placówki został historyk dr Karol Nawrocki. Wcześniej Naczelny Sąd Administracyjny uchylił postanowienie WSA w Warszawie wstrzymujące połączenie Muzeum II Wojny Światowej oraz Muzeum Westerplatte i Wojny 1939.

koduj24.pl

Morawieckiego i Ziobry moralność z tombaku

Na temat nepotyzmu wicepremier Mateusz Morawiecki ma jednoznaczne zdania: „Każdy gdzieś musi pracować”. W ten sposób PiS załatwia problem zawłaszczania państwa. Działacze tej partii, rodziny i pociotkowie polityków obsiedli państwowe spółki, jak szarańcza.

Takie upartyjnienie państwa do tej pory się nie zdarzyło. Kompetencje nie są wymagane, bo tych nie posiadają nawet – a zwłaszcza – politycy PiS. Sam Morawiecki choć przed sprawowaniem wysokiej funkcji w rządzie był prezesem BZ WBK, lecz tylko dlatego, że właścicielom Santander potrzebna była twarz (czyt. nazwisko), a nie rzeczywiste umiejętności i sukcesy zawodowe w finansach i myśli ekonomicznej.

W rządzie PiS trwa walka o wpływy w najbardziej intratnych państwowych spółkach. Polem walki był Państwowy Zakład Ubezpieczeń, który dziwnym trafem do niedawna znajdwał sie pod wpływami Zbigniewa Ziobry.

Minister sprawiedliwości obsadził w PZU jako prezesa Michała Krupińskiego, który nazywany jest złotym dzieckiem PiS. Jakoś ta złota jakość jest ulubiona w PiS, bo sam Ziobro był nazywany „złotym chłopcem” przez o. Tadeusza Rydzyka.

Raczej wartość tych ludzi jest bliższa tombakowi. Ten Krupiński z nadania Ziobry stracił jednak posadę prezesa za sprawą Morawieckiego, który wygrwał walkę o wpływy w PZU.

Morawiecki więc wyrzucił z roboty złote dziecko PiS, ale Krupiński jest kuty na cztery łapy cwaniaka (złoty cwaniak), przeczuwając, że Morawiecki tak go potraktuje, poszedł na L4, a chorobę w Krupińskim dojrzała jego rodzona mama, która jest lekarzem.

Można powiedzieć „złota rodzina Krupińskich”, choć synek stracił robotę, to na chorobowym pobiera 80 proc. dotychczasowego uposażenia, czyli 80 tys. zł miesięcznie zgarnia do kieszeni ten złoty cwaniak.

PZU dla Ziobro to było złoto samo w sobie, bo w państwowej spółce zatrudniony był też brat Zbigniewa, Witold Ziobro, którego możemy nazwać „złotym bratem”, a w spółce PZU Link 4 pracowała żona Ziobry, Patrycja Kotecka, „złota żona”.

A Morawiecki usprawiedliwia: „Każdy gdzieś musi pracować”. Taka jest pisowska moralność, która w opozycji do złota jest moralnością z tombaku.

 

Złote dziecko PiS dostało zwolnienie od mamy. Dzięki temu nawet na L4 zarabia 80 tys. zł miesięcznie

08.04.2017

W marcu Michał Krupiński, protegowany ministra Ziobry, stracił lukratywną posadę prezesa Powszechnego Zakładu Ubezpieczeń. Ale ciągle pobiera 80 proc. wynagrodzenia, bo w odpowiednim momencie poszedł na zwolnienie lekarskie. Wystawiono mu je w przychodni prowadzonej przez jego matkę.

Krupiński jest nazywany złotym dzieckiem PiS. Bliski człowiek Zbigniewa Ziobry pracował w Banku Światowym, Meril Lynch i Bank of America, w styczniu 2016 roku powierzono mu funkcję prezesa PZU.

W tej firmie udało mu się na spółkę z Polskim Funduszem Rozwoju kupić Bank Pekao S.A., zwolnić 1000 pracowników oraz skłócić zarząd i radę nadzorczą spółki. Posadę stracił w marcu 2016 roku, lecz dzięki temu, że udał się na zwolnienie, ciągle pobiera 80 proc. wynagrodzenia.

Według informacji Radia Zet, Krupiński osobiście pofatygował się do rodzinnego Jodłownika i uzyskał zwolnienie lekarskie w przychodni „NZOZ Krupińska G”. Zbieżność nazwisk nie jest przypadkowa – zakład prowadzi jego własna matka. Ta odmawia komentarza, Krupiński zaś twierdzi enigmatycznie, że „nie zamierza pobierać nienależnego mu wynagrodzenia”.

Źródło: RadioZet.pl

 

innpoland.pl

Morawiecki o zatrudnianiu członków rodzin. Przekonał was?

08.04.2017

– Nie dajmy się zwariować – powiedział o zatrudnianiu rodzin polityków minister rozwoju, Mateusz Morawiecki. Wicepremier był gościem „Faktów po Faktach” w TVN 24 i odpowiadał m.in. na pytanie o zatrudnianie w spółkach skarbu państwa członków najbliższych rodzin polityków. Wicepremier miał w tej kwestii jasno sprecyzowane zdanie. Najwyraźniej nie widzi w tym nic nagannego.

– Gdzieś każdy musi pracować. Nie jest tak, że jak ktoś ma kompetencje, to nie może być nigdzie zatrudniony. Nie dajmy się zwariować – przekonywał wicepremier Mateusz Morawiecki. Warto przypomnieć, że jako minister rozwoju, który koordynuje też pracę ministerstwa finansów oraz niektóre ze spółek skarbu państwa (m.in. PZU), Morawiecki ma olbrzymią władzę. Przez jego resort przepływają ogromne pieniądze, wydatkowane na infrastrukturę czy projekty mające na celu rozwój państwa.

 Polska to nie są Chiny albo Stany Zjednoczone, że każdy może znaleźć pracę w różnych miejscach – przekonywał. Podał również przykład KGHM.

– Na przykład KGHM jest jedyną firmą, która wydobywa miedź w Polsce i jak ktoś jest inżynierem w tej dziedzinie, a jednocześnie członkiem czyjejś rodziny, to naturalne, że tam akurat szuka pracy – mówił szef „superministerstwa”. Nie odniósł się jednak do pytania o PZU. Dlaczego akurat PZU? Największy polski ubezpieczyciel jest spółką-matką Link4. Szefową marketingu w Link4 została w ubiegłym roku Patrycja Kotecka, prywatnie – żona ministra sprawiedliwości, Zbigniewa Ziobro. W PZU był też zatrudniony młodszy brat ministra – Witold.

fakt.pl

„Der Spiegel” o wizycie Merkel w Moskwie: zwrot w polityce wobec Rosji

Ireneusz Sudak, 08 kwietnia 2017

Michael Sohn (AP Photo/Michael Sohn)

Decyzja kanclerz Angeli Merkel, by 2 maja spotkać się w Moskwie z Władimirem Putinem, oznacza zwrot w jej polityce wobec Rosji – pisze w sobotę tygodnik „Der Spiegel”. Do niedawna Merkel uważała, że warunkiem wizyty w Moskwie muszą być postępy na Ukrainie i w Syrii.

– Oczekujemy pani Merkel z wizytą 2 maja – mówił 16 marca prezydent Rosji Władimir Putin. Ostatni raz Merkel była w Moskwie w maju 2015 r.

Redakcja „Spiegla” nazywa decyzję Merkel o wizycie w Moskwie „niezwykłym posunięciem”, świadczącym o tym, jak poważna jest jej zdaniem sytuacja międzynarodowa.

Zdaniem autorów analizy podawany przez urząd kanclerski powód podróży – przygotowania do szczytu G20 w Hamburgu – jest jedynie pretekstem.

„Merkel nie jedzie do Moskwy, by rozmawiać z Putinem o Afryce i cyfryzacji” – zaznaczają niemieccy dziennikarze.

„W rzeczywistości wizyta jest próbą zapobieżenia dalszemu pogorszeniu sytuacji międzynarodowej” – uważa „Spiegel”.

W tle relacje Rosja – USA

Powołując się na poufne depesze niemieckich dyplomatów, dziennikarze sugerują, że MSZ w Berlinie ocenia sytuację jako bardzo niebezpieczną. Prezydent Rosji może próbować „przeforsować rozwiązanie konfliktu na Ukrainie zgodnie ze swoimi wyobrażeniami” – czytamy w depeszy ambasady Niemiec w Moskwie, której fragmenty cytuje „Spiegel”.

Autorzy zwracają uwagę, że sytuacja wygląda zupełnie inaczej, niż przewidywano w urzędzie kanclerskim. Berlin obawiał się, że prezydent USA Donald Trump porozumie się z Putinem kosztem Europejczyków.

„Tymczasem doszło do sytuacji odwrotnej. Waszyngton wykazuje tak wielki dystans wobec Moskwy, że problemem stało się nie zbyt duże zbliżenie, lecz całkowity brak kontaktów” – stwierdzają Ralf Neukirch i jego koledzy z redakcji.

Z punktu widzenia Merkel ogromną stratą dla jej prestiżu byłoby dogadanie się Trumpa i Putina w sprawie Ukrainy i pogrzebanie tym samym porozumienia z Mińska, będącego w znacznej mierze zasługą niemieckiej kanclerz.

Merkel łącznikiem między Trumpem a Putinem

Jednak z powodu zarzutów o zmanipulowanie przez Rosję wyborów w USA Trump znalazł się w defensywie i nie może sobie pozwolić na gest pod adresem Putina. „Trump jest obecnie niezdolny do działania wobec Rosji” – ocenia źródło w niemieckim rządzie.

W tej sytuacji Merkel zdaniem „Spiegla” przypadła rola pośrednika pomiędzy Trumpem a Putinem. Zdaniem autorów analizy w rozmowie Merkel z Trumpem podczas jej wizyty w Waszyngtonie chodziło głównie o Ukrainę. „Urząd kanclerski chce skłonić Amerykanów do powrotu do gry” – czytamy w „Spieglu”.

Wizyta na potrzeby wewnętrzne

Zdaniem autorów artykułu mamy obecnie do czynienia z „niebezpieczną pustką”. Merkel zamierza, „nie robiąc sobie zbyt dużych nadziei”, zachęcić Putina do podjęcia dialogu z Amerykanami.

Niezależnie od wyniku rozmów z Putinem wizyta w Moskwie będzie dla Merkel korzystna z punktu widzenia polityki wewnętrznej – czytamy w „Spieglu”.

SPD zamierza w kampanii przed wyborami do Bundestagu atakować kanclerz za nieprzejednaną postawę wobec Rosji. – Nie rzucamy się Putinowi na szyję, ale stawiamy na dialog – powiedział niedawno wiceszef klubu parlamentarnego SPD Rolf Muetzenich.

Składając wizytę w Moskwie, Merkel pokaże swoim krytykom w Niemczech, że próbowała poprawić relacje z Kremlem – pisze na zakończenie analizy „Der Spiegel”.

wyborcza.pl

Pan Prezes i cud objawienia

Pan Prezes i cud objawienia

Czytanki o „dobrej zmianie”

Zebraliśmy się tutaj, by zastanowić się, jak uczcić cud objawienia, o którym mówi cała Polska – powiedziała posłanka Anna Sobecka i machnęła kropidłem.

W Sali Kolumnowej rozeszła się charakterystyczna woń kiszonych ogórków. – „Znowu towarzyszka Krystyna jadła” – pomyślała z irytacją, koncelebrująca zebranie klubu PiS posłanka Barbara Bubula.

Wszyscy w klubie wysoko cenili Krystynę Pawłowicz za jej nieprzeciętne przymioty intelektualne, dowcip i wrodzoną subtelność. Nikt jednak nie jest idealny. Wiele razy zwracano już jej uwagę, że kropielnice zainstalowane przy wejściach do sal sejmowych służą do celów sakralnych, a nie do mycia pokarmu. W końcu sam pan Prezes wezwał swą ulubioną posłankę na dywanik i stojąc nad nią na drabince wygłosił kazanie, że nie powinna się zachowywać jak szop pracz. Jeśli już musi opłukać ogórka czy jajko na twardo, raczej niech idzie do umywalki.

Ale ogórek zanurzony w wodzie święconej nabiera cech strawy duchowej – próbowała oponować, w końcu jednak obiecała, że się poprawi. Wszystko na nic.

A właściwie o którym objawieniu mówimy? – zapytał nagle kosz ze święconką i pisankami stojący na małym stoliku w narożniku sali. Wszyscy ze zdumieniem odwrócili głowy w tym kierunku i odkryli, że to w istocie nie pisanki, lecz pan Antoni w stroju maskującym najnowszej generacji. Kamuflaż był naprawdę doskonały. Trzeba było się bardzo uważnie przyjrzeć, by dostrzec, że panu Antoniemu towarzyszą Bartłomiej Misiewicz ucharakteryzowany na kawałek pasztetu i nowa rzeczniczka resortu jako babka drożdżowa w zielonym berecie z rodzynkami.

Nie słyszał pan, że w oknie sejmowym objawiła się Matka Boska Kolumnowa? Przecież cała Warszawa o tym huczy – powiedziała Anna Sobecka, odkładając kropidło i biorąc do ręki dyndający na łańcuszku dymiący trybularz. Upojny zapach kadzidła zmieszał się z wonią ogórka kiszonego, tworząc charakterystyczny bukiet, zawsze towarzyszący Prawu i Sprawiedliwości. Adam Bielan, odpowiedzialny za polityczny marketing i PR, złożył nawet w sądzie wniosek, by zarejestrować tę kompozycję zapachową jako zastrzeżony symbol partyjny.

Teraz Joachim Brudziński, służący jako ministrant, zadzwonił, a Anna Sobecka trzykrotnie okrążyła drabinkę z panem Prezesem, okadzając go ze wszystkich stron. Wyraźnie wzruszony przywódca spojrzał na nią z góry przez kłęby wonnego dymu. Objawy czci i szacunku, z jakimi się spotykał, mimo że oczywiste i oczekiwane, pobudzały go emocjonalnie i skłaniały do rozważań na temat świętości jako warunku skutecznego przywództwa w życiu politycznym.

A jak wyglądało to objawienie? – zapytał pan Antoni z kosza ze święconką.

W oknie Sali Kolumnowej we wtorek wieczorem pokazała się postać Madonny w berecie – odparła posłanka Sobecka, poprawiając zsuwającą się z ramienia stułę z wizerunkiem Tupolewa frasobliwego w koronie cierniowej. – Postać trzymała w ręce szkatułkę z relikwiami pokrytymi nitrogliceryną i trotylem. Chwilę tak stała, a potem sobie poszła.

Zapadła pełna szacunku cisza. Wszyscy w milczeniu przeżywali informację o objawieniu, zastanawiając się nad godnym uczczeniem cudu.

Może Sejm powinien przyjąć uchwałę w tej sprawie? – zapytała Barbara Bubula.

Można przyjąć uchwałę, ale to nie wystarczy – rzekł Adam Bielan. – Masom ludowym także trzeba dać możliwość uczestniczenia w radości. Proponuję zorganizować w Sali Kolumnowej całodobową adorację Przenajświętszego Beretu. Pożyczymy nakrycie głowy od rzeczniczki pana Antoniego, wyłożymy je w Sejmie i zaprosimy obywateli, by je nawiedzali.

Zgoda – powiedział pan Antoni. – Ale moi junacy będą całodobowo przy nim czuwać, by ktoś nie dopuścił się kradzieży czy profanacji.

W sali zapanowało poruszenie. Sama myśl, że ktoś mógłby sprofanować Przenajświętszy Beret, była dla parlamentarzystów wstrząsem. Czy znajdzie się nikczemnik, który poważy się na coś takiego? Po namyśle musieli jednak ze przyznać, że długotrwałe obcowanie z Unią Europejską wycisnęło tragiczne piętno na narodzie polskim, w którego szeregach pojawili się tacy niegodziwcy, jak Andrzej Rzepliński czy Jerzy Owsiak. Ludzie tego pokroju, Polacy najgorszego sortu, komuniści i złodzieje, nie uszanują żadnej świętości.

Ale jesteście pewni, że to była Madonna ze szkatułką? – zapytała nagle Krystyna Pawłowicz, odgryzając kawałek ogórka kiszonego, którego trzymała w palcach. – Bo akurat we wtorek wieczorem to ja stałam przy tym oknie. Na głowie miałam beret, a w ręku trzymałam pudełko z sałatką, więc może…

Dość już tego paplania! – ostro przerwał jej potężny głos pana Prezesa dobiegający gdzieś z wysokości. Jego postać ginęła w kłębach dymu z kadzidła, widać było tylko dolny szczebel drabinki. – To, że był cud i objawienie, nie podlega dyskusji.

Właśnie! – przytaknęła Anna Sobecka. – A teraz przekażcie sobie znak pokoju i idźcie, ofiara spełniona.
Posłowie zaczęli sobie podawać dłonie. Tylko Krystyna Pawłowicz miała rękę zajętą trzymaniem ogórka. – Może kawałek? – podsunęła go Barbarze Bubuli.

Wojciech Maziarski

 

koduj24.pl

Jarosław Kurski

Rocznica waszego kłamstwa. Antoniemu Macierewiczowi i Jarosławowi Kaczyńskiemu

08 kwietnia 2017

Antoni Macierewicz, Jarosław Kaczyński

Antoni Macierewicz, Jarosław Kaczyński (ADAM STĘPIEŃ)

Siedem lat Antoni Macierewicz z błogosławieństwem Jarosława Kaczyńskiego zwodzi – rodziców, wdowy i wdowców oraz dzieci i bliskich ofiar – kolejnymi spiskowymi teoriami. Słuchanymi z nadzieją, bo owej bezsensownej śmierci nadawały sens właśnie.

Nadchodzi siódma rocznica, 84. miesięcznica, 364. tygodnica katastrofy smoleńskiej. Znów z ust Jarosława Kaczyńskiego padną oskarżenia o zdradę, śmiertelny spisek i zamach na życie prezydenta. Znów będzie mówił, że „choć potężne siły nam przeszkadzają, to zbliżamy się do prawdy”, że „prawda jest już blisko”.

Jest dokładnie na odwrót. To prawda o Smoleńsku zbliża się do was.

Zobacz: Jarosław Kurski do PiS – 10 kwietnia będzie rocznicą Waszego kłamstwa

Latami dawaliście fałszywe świadectwa. Utopiliście w błocie pomówień wybitnych urzędników i oddanych państwu lotniczych ekspertów z komisji Macieja Laska i Jerzego Millera. Lżyliście prokuratorów prowadzących śledztwo. Mnożyliście oparte na fałszywych dowodach insynuacje o zmowie Tuska i Putina, jednym, dwóch i trzech wybuchach, sztucznej mgle, rozpylonym helu, trotylu… Mówiliście, że samolot rozpadł się w powietrzu, że wrak leżał gdzie indziej, że trzy osoby przeżyły i że dobijano rannych…

Siedem lat Antoni Macierewicz z błogosławieństwem Jarosława Kaczyńskiego zwodzi – rodziców, wdowy i wdowców oraz dzieci i bliskich ofiar – kolejnymi spiskowymi teoriami. Słuchanymi z nadzieją, bo owej bezsensownej śmierci nadawały sens właśnie.

Co dziś macie im do powiedzenia?

Rządzicie absolutnie od 18 miesięcy. Zrobiliście czystkę w prokuraturze wojskowej, powołaliście nową komisję badania wypadków lotniczych. Osobna smoleńska podkomisja pracuje przy MON.

Macie wszystko: swoją prokuraturę, swoich ekspertów z Polski i zagranicy, nieograniczone środki. Mimo to nie jesteście w stanie w najmniejszym stopniu podważyć ustaleń komisji Laska i Millera, bo ich podważyć się nie da. Bo wasze kłamstwa zderzają się z faktami, z twardymi dowodami, z prawami fizyki i aerodynamiki. Prawa Newtona czy zasady zachowania pędu nikt jeszcze nie pokonał.

Kłamaliście o Smoleńsku, bo kłamstwo torowało wam drogę do władzy i do zemsty. Dziś opada maska, a im więcej będzie mijać czasu, tym bardziej odsłoni się wasza groteskowa bezradność.

Grzebiecie w popiołach jak starogermańskie ludy, które nie pozwalały odejść zmarłym, a ich doczesne szczątki przenosiły ze sobą z miejsca na miejsce.

Nie dajecie spokoju zmarłym, nasyłacie prokuratorów na święte groby, by o świcie otwierać trumny. Pogardzacie uczuciami rodzin, które się na to nie godzą, a ponad ich wolę przedkładacie zemstę na urojonym wrogu za urojone winy. Wiecie, że ekshumacje już niczego nie wyjaśnią, ale rozkopujecie groby, by wykazać tylko „nieprawidłowości” i „zaniedbania”. Mącicie i wzniecacie niekończące się wątpliwości po to tylko, by powiedzieć „wina Tuska” i by odsunąć odpowiedzialność od ludzi ze swojego obozu.

Kłamaliście cynicznie. Narodową żałobę zmieniliście w polityczny spektakl. Ludzką tragedię w partyjny wiec. Święte symbole w patriotyczny jarmark. Krzyż na Krakowskim Przedmieściu w cep na waszych wrogów. Od siedmiu lat depczecie uczucia tych, którzy żałobę przeżywają głęboko, ale w ciszy i bez ostentacji.

Tylko że wy nie milczycie – wy oskarżacie, chowając się za krzyże, modlitwy, ołtarze i ornaty, mieszając sacrum z profanum; to, co prywatne, z tym, co państwowe.

Dziś waszej herezji nadajecie status państwowy. Myślących inaczej usuwacie z Krakowskiego Przedmieścia, bo „Polska zwycięży, a zdrajcy przegrają”. Ale mimo propagandy rządowych i prorządowych mediów coraz mniej ludzi wierzy w zamach.

Dlatego gdy tylko w swoim gronie znów będziecie wykręcać sens słów, gdy obchodzić będziecie kolejną rocznicę „zamachu smoleńskiego”, czcić „poległych” i sławić ich „męczeństwo”, pamiętajcie, że ludzie wiedzą, iż ta rocznica to też rocznica wielkiego kłamstwa. Waszego kłamstwa.

wyborcza.pl

http://innpoland.pl/134177,zlote-dziecko-pis-dostalo-zwolnienie-od-mamy-dzieki-temu-nawet-na-l4-zarabia-80-tys-zl-miesiecznie

Polityczne układanki z Magdaleną Ogórek

05.04.2017

Piękna doktor nauk humanistycznych może wystartować w wyborach na prezydenta Rybnika! Takie sensacyjne wiadomości dochodzą z kręgów bliskich PiS!

Pochodząca z Rybnika doktor nauk humanistycznych, kandydatka SLD na prezydenta RP w 2015 roku, robi obecnie karierę w TVP. W niedawnym wywiadzie dla „Dziennika Zachodniego” chwaliła PiS. „Bardzo się cieszę, że wreszcie mamy rząd, który upomniał się o ludzi, a nie tylko o wąskie elity. Rząd, który udowodnił, że można doprowadzić do redystrybucji dobra narodowego, że można ludziom pomóc. Dzięki programowi 500+ w rodzinach wielodzietnych nie ma już skrajnego ubóstwa. Te rodziny stać dziś, by w końcu zabrać dzieci na wakacje, przez co zresztą celebrytki pokroju pań Młynarskich nie mogą ćwiczyć jogi na plaży. To pierwszy rząd, który w dużym stopniu spełnia wyborcze obietnice. Jestem całym sercem po ich stronie” – mówi w rozmowie z Marcinem Zasadą. I stwierdza: „W najbliższej przyszłości nie planuję powrotu do polityki. Kiedyś? Nie wykluczam”.

„Złapaliśmy” ją wczoraj w pociągu do Krakowa, w drodze na spotkanie naukowe. – Dostaję rożne propozycje, ale podkreślałam i podkreślam, że moje najbliższe lata związane są z pracą naukową oraz dziennikarza. Programy, jakie prowadzę w TVP, dają mi mnóstwo satysfakcji i pole do rozmowy z Polakami o sytuacji w kraju. Program „W Tyle Wizji” czy „Studio Polska” pozwala mi być blisko ludzkich spraw i ludzkich historii, co bardzo sobie cenię. Przede mną także projekt naukowy, związany z odzyskiwaniem zrabowanych z Polski dzieł sztuki. Przy okazji wszystkich wyzwań zawodowych zawsze z dumą podkreślam, skąd pochodzę. Życzę mojemu rodzinnemu miastu, Rybnikowi, jak najlepszego włodarza, od władz samorządowych zależy bardzo wiele – powiedziała nam Magdalena Ogórek.

Do tej pory mówiło się, że pewnym kandydatem na prezydenta Rybnika z PiS jest Łukasz Dwornik, młody stażem radny miejski, bliski współpracownik europosła Bolesława Piechy. – O kandydaturze Magdaleny Ogórek nic nie wiem, zaskoczył mnie pan, ale proszę dzwonić do senatora Wojciecha Piechy (brat Bolesława Piechy – przyp. red.) – powiedział nam Łukasz Dwornik. – Byłaby to ciekawa kandydatura, jeśli pani Magdalena stanęłaby w szranki. Na razie musimy znaleźć kandydata w swoich szeregach – skomentował Wojciech Piecha.

Możliwy jest też powrót samego Bolesława Piechy. To on wygrał dla PiS wybory uzupełniające po śmierci senatora Antoniego Motyczki. Mówiło się, że w nagrodę dostanie miejsce na liście do europarlamentu. I tak się stało. Jeśli PiS podejdzie do wyborów prezydenckich w Rybniku prestiżowo, to start Piechy jest bardzo możliwy. Daje bowiem dużą gwarancję zwycięstwa. Po prawej stronie do zagospodarowania wciąż jest radny Andrzej Wojaczek z Chwałowic, choć poczuł się on zdradzony przez PiS i w 2014 roku opuścił partię, przechodząc do Bloku Samorządowego Rybnik. – Rozważam możliwość startu, sytuacja do tego powoli dojrzała. Wiem, że to już też ostatni czas dla mnie – przyznaje 65-letni dziś radny.

O ewentualnej kandydaturze Magdaleny Ogórek mówi, że to dobry pomysł. – Nie dość, że młoda, atrakcyjna, to jeszcze bardzo inteligentna – przyznaje Andrzej Wojaczek.

nowiny.rybnik.pl

 

Moja krótka odpowiedź na pytanie: Po co Kowalskiemu Krajowa Rada Sądownictwa.

Michał Ogórek

Ogórek na deser. Żywiciele jednej rodziny

08 kwietnia 2017

Minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro

Minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)

Rodzina ministra Ziobry dość przytomnie z powodu zwycięstwa PiS postawiła na ubezpieczenia, ale i tak jej to nie pomogło.

W kręgach związanych z ministrem Ziobrą alarmują, że na skutek jakichś przetasowań w spółce PZU pracę w zarządzie mają stracić jego żona i brat. Jak się tam znaleźli, nie wiadomo i nie ma to nic do rzeczy. Widać tylko, że jest z nimi tak jak w dawnych czasach z członkami PZPR, którzy nigdy do tej partii nie wstępowali, a jedynie byli zawsze stamtąd represyjnie wyrzucani.

Rzuca się w oczy to, że rodzina ministra Ziobry dość przytomnie z powodu zwycięstwa PiS postawiła na ubezpieczenia, ale i tak jej to nie pomogło.

Jest to jednak tylko przedsmak kataklizmu: przecież całe klany zostaną w Polsce bez środków do życia po ich nieuchronnym wyrzuceniu ze spółek skarbu państwa. Zważywszy na liczbę rodzin, jaka została w nich zatrudniona, szykuje się eksplozja bezrobocia. Przy okazji okaże się też, czy w społeczeństwie moralne potępienie nepotyzmu przy zatrudnianiu obejmie również plemienne wywalanie.

Jedyne, co może zrobić PiS, aby ochronić jakoś swoich ludzi, to – póki może – uchwalić jeszcze ustawę, że nie można wywalać z roboty wszystkich żywicieli jednej rodziny naraz.

wyborcza.pl

Film „Mea Maxima Culpa”. Pedofilia wśród księży to wielka wina Kościoła

Michał Wilgocki, 07 kwietnia 2017

Kadr z filmu 'Mea Maxima culpa: Milczenie Kościoła'

Kadr z filmu ‚Mea Maxima culpa: Milczenie Kościoła’

Podobnych historii słyszałem już dziesiątki. Zawsze ten sam schemat. Najpierw jest: „Był miły, wszystko rozumiał”, „Miałem poczucie, że rozmawiam z kimś wyjątkowym, wybranym przez Boga”. Potem: „Poszedłem do niego, zamknął drzwi”.

Za każdym razem, kiedy tego słucham, mam nadzieję, że nie będzie jak poprzednim razem. Ale zawsze kończy się tak samo – słowami: „Zrobiło mi się niedobrze”.

Potem następuje drugi odcinek: „Powiedziałem o tym mamie i tacie, ale nakrzyczeli na mnie, zapytali: jak śmiesz?”. „Miesiącami nie mogliśmy się umówić na spotkanie z biskupem. Kiedy w końcu nas przyjął, był bardzo miły”. A później: „Niestety, zarzuty się nie potwierdziły”.

Kościół i jego obrońcy w sprawie molestowania nieletnich zmienili retorykę. Także w Polsce. Jeszcze kilka lat temu popularny był argument, że tyle się mówi o pedofilii w Kościele, a przecież z danych wynika, że jest ona dużo częstsza wśród murarzy czy innych grup zawodowych.

Wiele zmieniło się w latach 2013–14 na skutek kilku wydarzeń. Polskim Kościołem wstrząsnęła wtedy seria pedofilskich skandali: część miała miejsce na Dominikanie z udziałem polskich księży, część w Polsce, na warszawskim Tarchominie czy w Legionowie. Episkopat przyjął wówczas również wytyczne do walki z pedofilami w sutannach. Padło – z ust przyszłego prymasa Polski, wówczas sekretarza Episkopatu – symboliczne „przepraszamy”.

Pedofilia w Kościele. Ksiądz gwałcił 13-latkę. Nadal odprawia msze [REPORTAŻ JUSTYNY KOPIŃSKIEJ]

Od tamtego czasu Kościół mówi: przypadków nie ma może zbyt wiele, ale nawet jeden to za dużo. I co jakiś czas organizuje nabożeństwa przebłagalne. Ostatnie odprawiono 3 marca we wszystkich polskich diecezjach.

Ofiary też są w nieco lepszej sytuacji niż jeszcze kilkanaście lat temu. Po pierwsze, kolejne świadectwa molestowanych ośmielają ich do opowiedzenia swojej historii i zgłoszenia jej organom ścigania. Często jest już za późno, bo ich dramat miał miejsce wiele lat temu i z punktu widzenia prawa karnego się przedawnił.

Ale niektórym udaje się dojść sprawiedliwość i wsadzić swojego oprawcę do więzienia. Miał też już miejsce pierwszy przypadek wypłaty przez kurię odszkodowania na drodze ugody. Do pełnego oczyszczenia droga jednak jest długa.

Pedofilia w Kościele. Jak biskupi chronili księdza Pawła Kanię [CYKL ZŁY DOTYK W KOŚCIELE]

„Mea Maxima Culpa” opowiada historię z połowy ubiegłego wieku ze stanu Wisconsin. Ta jest szczególnie wstrząsająca, bo jej główny bohater Lawrence C. Murphy molestował swoich głuchoniemych podopiecznych w szkole św. Jana. Placówka miała internat, dramat mógł się dziać miesiącami bez niczyjej interwencji. Rodzice – jak to w takich przypadkach często bywa – nie chcieli uwierzyć w dramat, który przeżywały ich dzieci.

„Mea Maxima Culpa” stawia też pytania o odpowiedzialność władz kościelnych, w tym samego Watykanu. Pyta wreszcie o zasadność celibatu, powołując się na badania jednego z ekspertów, który twierdzi, że w badanej przez niego próbie przestrzega go zaledwie co drugi ksiądz.

Mea Maxima culpa: Milczenie Kościoła” – film dokumentalny USA, 2012, reż. Alex Gibney. 10 kwietnia, poniedziałek, godz. 21.50, TVN 7 w paśmie „Udokumentowane w Siódemce”

wyborcza.pl

„Ale wieczorem są rekolekcje”. Anna Sobecka z PiS myślała, że mikrofony tego nie wyłapią

MAW, 07.04.2017

39 Posiedzenie Sejmu VIII Kadencji

39 Posiedzenie Sejmu VIII Kadencji (SŁAWOMIR KAMIŃSKI / Agencja Gazeta)

Dlaczego komisja nie może się spotkać wieczorem? Ponieważ jest to czas na rekolekcje.

Stan polskiej armii i polskich wojsk specjalnych był jednym z tematów komisji obrony, która zebrała się w czwartek w Sejmie. Posłowie opozycji od kilku dni próbują uzyskać odpowiedzi na swoje pytania od ministerstwa obrony narodowej, jednak bez skutku. Dlatego też poseł PO, Czesław Mroczek, zaproponował jeszcze jedno, wyjątkowe spotkanie dla komisji obrony w czwartek wieczorem.

W trybie natychmiastowym minister obrony powinien przedłożyć informację na temat sytuacji w wojskach specjalnych, a w szczególności w jednostce GROM. Wnoszę żeby to było jeszcze dzisiaj, na przykład o 18 albo o 19 dodatkowe, kolejne posiedzenie komisji.

W tym momencie głos zabrała posłanka Anna Sobecka z PiS – choć wcale nie chciała tego zrobić publicznie. Konspiracyjnym tonem zwróciła uwagę przewodniczącemu komisji, że posiedzenie nie może się wtedy odbyć ze względu na… rekolekcje. Nie powiedziała tego do mikrofonu, ale i tak wszystko było słychać.

Jak widać, są rzeczy ważne i ważniejsze. Posłanka ostatnio ma znowu swoje 5 minut. Dopiero co przekonywała posłów do upamiętnienia rocznicy objawień fatimskich w Sejmie.

Całe nagranie z posiedzeń komisji obrony możecie obejrzeć na stronie sejmu.

ZOBACZ TEŻ: [FAKTOID] PiS chce powiększyć Warszawę trzykrotnie? To początek. Wiemy, do czego naprawdę dąży

gazeta.pl

SOBOTA, 8 KWIETNIA 2017

STAN GRY: Wroński: Schetyna nie udowodnił, że jest przywódcą, Nowacka: PO to też konserwatywna ściema, Joński odchodzi z SLD

300LIVE:
Brudziński: Trzeba oddać PO, że w sposób perfekcyjny rozprowadziła konkurencję po stronie opozycyjnej
Dariusz Joński odchodzi z SLD
Szefernaker o Uchu prezesa:  Satyrycy mają prawo się śmiać z każdej władzy, ale powinniśmy mieć dystans do siebie
Szefernaker: Koordynatorzy samorządowi PiS odwiedzą każdą gminę
Szefernaker: PO zapowiedziała likwidację państwa
Polityczny plan soboty: Schetyna w Gdańsku, w Sejmie spotkanie PSL dot. Konstytucji
http://300polityka.pl/live/2017/04/08/

— 23 LATA TEMU Polska złożyła wniosek o członkostwo w Unii Europejskiej.

PLATFORMA OBIECUJE ZMIANY W PAŃSTWIE, ALE PRZECIEŻ OBIECYWALI JUŻ 10 LAT TEMU – tytuł w Fakcie.

SCHETYNA NIE PORWAŁ, KACZYŃSKI GAŚNIE – Paweł Wroński w GW: “Podczas piątkowej debaty nad wotum nieufności dla rządu premier Beaty Szydło przewodniczący PO i formalny kandydat na premiera Grzegorz Schetyna nie wygłosił żadnego porywającego zdania. W tej samej debacie premier Beata Szydło nie wygłosiła żadnego zdania własnego”.

TO NIE W SCHETYNIE A W TUSKU POLSCY WIDZĄ PRZYWÓDCĘ – Wroński: “Rytuał jest także próbą przywództwa. W podobnych debatach były premier Donald Tusk nieustannie ośmieszał prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego. Schetyna w tej dyskusji nie udowodnił, że jest już przywódcą całej opozycji, zdolnym w przyszłości powieść Polaków do zwycięstwa nad PiS. To nie w nim, a w Tusku przeciwnicy widzą przywódcę”. http://wyborcza.pl/7,75968,21607055,to-byla-proba-przywodztwa-schetyna-nie-porwal-kaczynski-gasnie.html

GRZEGORZ DYNDAŁA NIE BĘDZIE PREMIEREM – tytuł w GPC.

ODSUNĄĆ PIS OD WŁADZY I TKWIĆ W KONSERWATYWNEJ ŚCIEMIE Z PO? – Barbara Nowacka na debacie oko.press – relacja w GW: “Czy jest możliwa jakakolwiek koalicja? Trzeba zapytać: po co? Tylko po to, by odsunąć PiS od władzy i wrócić do tego samego bagna, w którym żeśmy tkwili? To ja dziękuję. Jeżeli mielibyśmy dalej tkwić w konserwatywnej ściemie, gdzie państwo nie jest świeckie, gdzie zwykły człowiek nie jest zauważany, gdzie panują w dużej mierze korupcja i nepotyzm, naprawdę to nie ma sensu. I to nie jest zarzut wyłącznie do PO, ale do wszystkich innych partii, które przez lata kładły łapę na mediach, na spółkach skarbu państwa”.

TRZASKOWSKI WPADA W SZAŁ – jak mówił na debacie oko.press: “Wpadam w szał, kiedy ktoś znowu wrzuca PO i PiS do jednego worka. Popatrzcie państwo na to, co się dzieje w tej chwili w Polsce. Jeżeli ktoś mi mówi, że robiliśmy dokładnie to samo, to ma klapki na oczach”. http://wyborcza.pl/magazyn/7,124059,21608652,opozycja-razem-czy-osobno-przeciw-pis-owi-debata-oko-press.html

NA NIESZCZĘŚCIE PO PAMIĘĆ O ICH RZĄDACH JEST ŚWIEŻA – naczelny SE Sławmir Jastrzębowski: “Słabością opozycji jest to, że Platforma Obywatelska jeszcze przez kilka dobrych lat będzie musiała dźwigać na sobie „a za waszych czasów to.”, zanim pamięć społeczeństwa zacznie się zacierać i pokrywać wpadkami władzy, która – ze swej natury – musi się zużywać. Niestety dla PO, ta pamięć jest wciąż świeża i dlatego dla wielu słowa przemówienia Schetyny pobrzmiewają hipokryzją. Pamiętamy przecież, jak szefowie PO mówili, że pieniędzy na 500 plus nie ma, i że się nie da”. http://www.se.pl/wiadomosci/opinie/wotum-nieufnosci-czyli-show_977492.html

MACIEREWICZ ODSŁONI TAJNY POMNIK – Agata Kondzińska i Iwona Szpala w GW: “Szef MON Antoni Macierewicz odsłoni w poniedziałek popiersie prezydenta Lecha Kaczyńskiego przed siedzibą dowództwa garnizonu Warszawa. Ma patrzeć w stronę Grobu Nieznanego Żołnierza”. http://wyborcza.pl/7,75398,21609074,tajny-pomnik-kaczynskiego-odsloni-antoni-macierewicz.html

RAFAŁ MATYJA: CO STRACIŁBY OBÓZ WŁADZY ZGADZAJĄC SIĘ NA ROMASZEWSKIEGO JAKO RPO? – pisze w Plusie/Minusie RZ: “To błędne koło można było przerwać po katastrofie. Gestem, którego zabrakło latem 2010 roku, było przekazanie choćby jednego opróżnionego po katastrofie stanowiska osobie związanej z Prawem i Sprawiedliwością. Co straciłby obóz władzy, zgadzając się na rzecznika praw obywatelskich na przykład w osobie Zbigniewa Romaszewskiego lub innej cieszącej się powszechnym szacunkiem osoby krytycznej wobec rządów PO? Nie chodzi przy tym o podział stanowisk, ale o budowanie minimum zaufania między politycznymi rywalami. Tymczasem zamiast tego doszło do skwapliwego wykorzystania okazji do przejmowania instytucji, jak choćby zmiany, które dokonały się w KRRiT, a następnie w mediach publicznych”.

ZNIKAJĄ KOLEJNE GRANICE PRZYWOITOŚCI – jeszcze Matyja z RZ: “Z polityką i mediami publicznymi dzieje się podobnie, tylko poczucie bezkarności jest znacznie większe. Skutek jest między innymi taki, że nie istnieje żaden obiektywizujący mechanizm rywalizacji politycznej, nie istnieje granica politycznej odpowiedzialności, której przekroczenie skutkuje dymisją. Znikają kolejne granice przyzwoitości. Trudno sądzić, że kolejna zmiana władzy przyniesie zatrzymanie się tych zjawisk. Smoleńsk był okazją, by sprawy te przemyśleć i skorygować zasady gry. Okazją niewykorzystaną”. http://www.rp.pl/Plus-Minus/304069907-Rafal-Matyja-Tragedia-z-ktorej-nie-wyciagnieto-wnioskow.html#ap-4

PIS, LEKCEWAŻĄC RUCH PRO-LIVE POPEŁNIŁ KOLOSALNY BŁĄD – Tomasz Terlikowski w RZ: “Oskarżanie ich o bycie ruskimi agentami tego nie zmieni. Oni zrobią wszystko, by zmienić prawo. PiS, lekceważąc ich, popełnił kolosalny błąd. Ustawa i tak do niego wróci, Sejm będzie się nią zajmował, dla feministek i tak jest wcielonym złem, a część jednoznacznie prolajfowych wyborców już straciło do niego zaufanie. Jednym słowem cnota została stracona, a rubelka się nie zarobiło”. http://www.rp.pl/Plus-Minus/304069900-Tomasz-Terlikowski-PiS-pogrzebal-ustawe-antyaborcyjna.html#ap-1

BOGUSŁAW CHRABOTA O POSTĘPOWANIU PO PO SMOLEŃSKU: BEZRADNOŚĆ, AROGANCJA – pisze w RZ: “Sprzeciw wobec instrumentalizacji Smoleńska przez polityków nie oznacza oczywiście zgody na odstawienie tragedii narodowej do lamusa. Mam wrażenie, że chciała tego część polityków Platformy. Smoleńsk był dla nich niewygodny, bo w wielu miejscach całkowicie ich obnażył. Jednym zabrakło honoru, by ponieść przynajmniej polityczną odpowiedzialność za katastrofę. Inni dali dowód kompletnej bezradności, a jeszcze inni arogancji. Nie znajduję do dziś wytłumaczenia, czemu tak bardzo szydzono z ludzi spontanicznie manifestujących przed Pałacem Prezydenckim. Nie rozumiem i nigdy nie zrozumiem pośmiertnych kpin ze świętej pamięci prezydenta Lecha Kaczyńskiego. http://www.rp.pl/Plus-Minus/304069910-Boguslaw-Chrabota-Katastrofa-smolenska-jest-swietoscia-narodowa.html#ap-1

TO ROCZNICA WASZEGO KŁAMSTWA – Jarosław Kurski na jedynce GW: “Dlatego gdy tylko w swoim gronie znów będziecie wykręcać sens słów, gdy obchodzić będziecie kolejną rocznicę „zamachu smoleńskiego”, czcić „poległych” i sławić ich „męczeństwo”, pamiętajcie, że ludzie wiedzą, iż ta rocznica to też rocznica wielkiego kłamstwa. Waszego kłamstwa”. http://wyborcza.pl/7,75968,21609181,rocznica-waszego-klamstwa-antoniemu-macierewiczowi-i-jaroslawowi.html

PAULINA PIECHNA- WIĘCKIEWICZ WSPOMINA UNIĘ WOLNOŚCI – w rozmowie z Piotrem Witwickim w Plusie/Minusie RZ: “Pogarda jest z wielu stron, ale Jarosław Kaczyński doprowadził ją do perfekcji. Gdy go czasem słucham, to tęsknię za prawicowymi politykami z lat 90. Pewnie też dlatego Polacy wspominają Unię Wolności. To byli ludzie o wysokim poziomie ideowości i wyższej kulturze politycznej. Im o coś chodziło”.

PIECHNA-WIĘCKIEWICZ O ODPOWIEDZIALNOŚCI HGW ZA REPRYWATYZACJĘ: “Pani prezydent Hanna Gronkiewicz-Waltz też nie może mówić, że nie wiedziała, co się dzieje, bo lokatorzy cały czas przesyłali do niej dokumenty. Teraz nie powinna mówić, że każdy, kto ją krytykuje, jest z PiS. 80 proc. spraw, które do mnie trafiają jako radnej, to są kwestie mieszkaniowe. Pokazuje to, jak wielki mamy z tym problem”. http://www.rp.pl/Plus-Minus/304069895-Paulina-Piechna-Wieckiewicz-Trudno-wspierac-Magdalene-Ogorek.html#ap-11

PROFESOR ANTONI KAMIŃSKI ZGADZA SIĘ Z DIAGNOZĄ PIS WS SĄDOWNICTWA, ALE MA WĄTPLIWOŚCI WS REFORMY ZIOBRY – jak mówi Elizie Olczyk w R: “Rozwiązanie w postaci stworzenia nad nim nadzoru politycznego jest w moim głębokim przekonaniu rozwiązaniem z gruntu wadliwym. Należy budować zdrowe instytucje, a nie oddawać władzę w ręce polityków”. http://www.rp.pl/Plus-Minus/304069903-Antoni-Kaminski-Polski-Sejm-mozna-rozwiazac.html#ap-9

PROPAGANDA WIADOMOŚCI JAK FRYZURA TRUMPA – Robert Makłowicz w rozmowie z GW: http://wyborcza.pl/magazyn/7,124059,21608637,robert-maklowicz-tvp-smakuje-jak-plucka-na-kwasno-za.html

NOWOCZESNA PRACUJE Z KANCELARIĄ LEŚNODORSKIEGO – Fakt: “Drugą kancelarią, której płaci .Nowoczesna, jest Leśnodorski Ślusarek i Wspólnicy. Za usługi prawne tylko w lipcu 2016 r. kancelaria dostała prawie 10 tys. zł. W tym samym miesiącu przelew z .Nowoczesnej na „doradztwo prawne” idzie na konto kancelarii Sołtysik Kawecki&Ślęzak. Kwota robi wrażenie: prawnicy otrzymują 34 tys. zł”. http://www.fakt.pl/wydarzenia/polityka/finanse-nowoczesnej-partia-ryszarda-petru-i-jej-wydatki/gtkp7vz

WICEMINISTER Z PIS ZAŻĄDAŁ PRZEŁĄCZENIA NA TVP INFO – SE: “Wiesław Jańczyk, wiceminister finansów z PiS, zażądał na lotnisku przełączenia TVN24 na TVP Info. Jego żądanie zostało spełnione przez obsługę lotniskowego baru. Problem w tym, że polityk znajdował się w miejscu publicznym, w którym nie wszyscy podzielali jego upodobania dotyczące rodzaju telewizji informacyjnej. Wyraz temu dał jeden z czekających na lot mężczyzn, który oburzył się na prośbę Jańczyka. Zdenerwowany podszedł do wiceministra i podniesionym głosem zaczął wyrażać swoje zdanie. – Niech pan nie przeszkodzi oglądać mnie mojej telewizji, a nie żebym musiał pana… całą Polskę pan zmusza do tego, żeby oglądać telewizję tę waszą, propagandową, ja nie jestem za wami – grzmiał mężczyzna w koszuli”. http://www.se.pl/wiadomosci/polityka/wiceminister-finansow-awanturowal-sie-na-lotnisku-pan-wezmie-ten-paluch-ode-mnie_977521.html

ŻONA SZYSZKI TROPI WYCINKĘ DRZEW – SE: “Krystyna Szyszko (66 l.), radna PiS dzielnicy Warszawa-Wesoła, tropi wycinkę drzew na prywatnych działkach. Napisała interpelację do szefa rady dzielnicy. Smaczku sprawie dodaje fakt, że radna jest żoną ministra środowiska Jana Szyszki (73 l.), który był autorem przepisów zezwalających na wycinkę”. http://www.se.pl/wiadomosci/polityka/zona-szyszki-tropi-wycinke-drzew_977357.html

300polityka.pl

Dziennikarka pisze list do prezesa Kurskiego i żegna się z TVP. „By móc rano w lustrze patrzeć sobie w twarz”

dafa, 07.04.2017

Prezes TVP Jacek Kurski

Prezes TVP Jacek Kurski (Fot. Adam Stępień / Agencja Gazeta)

Inaczej rozumiemy termin „telewizja publiczna”. Dla mnie oznacza on telewizję dla wszystkich. Dla pana jest telewizją dla odbiorcy o jedynych słusznych poglądach – napisała w liście otwartym do Jacka Kurskiego Małgorzata Piekarska.

Przez ponad 20 lat była związana przede wszystkim z TVP Warszawa, ale współpracowała także z innymi antenami TVP, realizowała reportaże i filmy dokumentalne. Nigdy, jak sama podkreśla, nie miała etatu i nie skarży się dlatego, że na realizację jej pomysłów zabrakło pieniędzy i została zdjęta z grafika. Wczoraj Małgorzata Piekarska ogłosiła, że odchodzi. Napisała list otwarty do Jacka Kurskiego.  

„Szanowny Panie Prezesie, chciałam na Pańskie ręce przekazać oficjalną rezygnację ze współpracy z Telewizją Polską. Jest to dla mnie niezwykle trudna decyzja, ale muszę ją podjąć, by być w zgodzie z samą sobą. By móc rano w lustrze patrzeć sobie w twarz” – zaczyna swój list.

Podkreśla, że na korytarzach TVP się wychowała: „byłam przedszkolakiem, kiedy pracę w Telewizji Polskiej rozpoczynał mój Ojciec Maciej Piekarski, którego imię nosi dziś Studio D na pl. Powstańców”.

Dlaczego postanowiła odejść z pracy?

Myślę, że inaczej rozumiemy termin „telewizja publiczna”. Dla mnie oznacza on telewizję dla wszystkich. Misją zaś telewizji publicznej powinna być edukacja, rozrywka i przedstawianie poglądów różnych ludzi, a także wszystkich opcji politycznych. Dla Pana – a sądzę tak, śledząc anteny – telewizja publiczna jest telewizją dla odbiorcy o jedynych słusznych poglądach.

Jak pisze w liście od początku prezesury śledzi poczynania personalne Jacka Kurskiego.

Rozumiem, że zwolnił Pan dziennikarzy, którzy Panu nie pasowali – miał Pan do tego prawo. Rozumiem, że zatrudnieni przez Pana dyrektorzy pozdejmowali z anten różne programy – mieli do tego prawo. Rozumiem, że pozatrudniał Pan swoich znajomych – wszyscy lubimy pracować z przyjaciółmi. Nie jestem jednak w stanie zrozumieć tego, że w telewizji publicznej znaleźli zatrudnienie i są obecni na antenie ludzie warsztatowo mierni lub żadni! „Dobra zmiana” w Pana wykonaniu to w wielu przypadkach zastąpienie zawodowców amatorami! – napisała w liście

Przyznaje, że chciała odejść już w lipcu ubiegłego roku, gdy na antenie jej macierzystej stacji wyemitowano pierwszy odcinek programu „Studio Yayo”:

Już po emisji pierwszego odcinka tego „yaycowania” chciałam do Pana napisać, bo czegoś tak skandalicznie i żenująco złego nigdy w życiu na antenie TVP nie oglądałam. Moi przyjaciele, nawet ci, którzy w ostatnich wyborach głosowali na partię, z której szeregów się Pan wywodzi, byli równie jak ja załamani poziomem i wykonaniem tej osobliwej „satyry”.

A TERAZ ZOBACZ: „Studio Yayo” najgorszym programem w historii TVP?

gazeta.pl

Tajny pomnik Kaczyńskiego odsłoni Antoni Macierewicz

Agata Kondzińska, Iwona Szpala, 08 kwietnia 2017

Antoni Macierewicz

Antoni Macierewicz (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja)

Szef MON Antoni Macierewicz odsłoni w poniedziałek popiersie prezydenta Lecha Kaczyńskiego przed siedzibą dowództwa garnizonu Warszawa. Ma patrzeć w stronę Grobu Nieznanego Żołnierza.

Macierewicz do końca nie ujawnia szczegółów tej operacji. W PiS też niewiele osób wie, kto popiersie zamówił i kto je wykonał. Wiadomo jedynie, że popiersie Lecha Kaczyńskiego na cokole będzie ustawione przed gmachem garnizonu Warszawa, od strony pl. Piłsudskiego.

Posłowie PiS o uroczystości dowiedzieli się z informacji rozesłanych do nich mailem tuż przed wielkanocnym jajeczkiem klubu w Sejmie. Minister obrony narodowej zaprasza na „uroczystość odsłonięcia pomnika śp. prezydenta RP prof. Lecha Kaczyńskiego”. Ma się ona odbyć w poniedziałek w dniu 7. rocznicy katastrofy smoleńskiej godzinę po wystąpieniu prezydenta Andrzeja Dudy.

Na Krakowskim Przedmieściu, gdzie stanie scena na rocznicowe uroczystości, będzie się wtedy rozpoczynał recital barda prawicy Bartłomieja Kurowskiego z Opoczna.

ZOBACZ MAPĘ POMNIKÓW SMOLEŃSKICH [BIQdata]

W poniedziałek gmach garnizonu Warszawa znów, jak przed rokiem, ozdobią potężne portrety pasażerów tragicznego lotu do Smoleńska. MON ma zgodę na tę instalację, co potwierdziliśmy w stołecznym ratuszu. O popiersiu prezydenta Kaczyńskiego nic w urzędzie jednak nie wiedzą. – Cały teren, również miejsce przed garnizonem, jest pod ścisłą ochroną konserwatorską. Dlatego MON powinien uzgodnić to upamiętnienie z nami. Do tej pory nikt się nie zgłosił – mówi rzeczniczka ratusza Agnieszka Kłąb.

Tablica pamiątkowa i wystawa filatelistyczna

Tego dnia uroczystości, których nie ma w oficjalnym programie, będzie więcej. W kancelarii premiera zawiśnie tablica ku pamięci b. prezydenta Lecha Kaczyńskiego, b. wicepremiera Przemysława Gosiewskiego i b. ministra ds. służb specjalnych Zbigniewa Wassermanna. W Sejmie Poczta Polska i Polska Wytwórnia Papierów Wartościowych organizują wystawę poświęconą „emisji filatelistycznej Pamiętamy 10.IV.2010 ”.

W podobny sposób, czyli bez pozwoleń, rok temu na wspólnym dziedzińcu warszawskiego ratusza i urzędu wojewódzkiego stanął głaz upamiętniający Lecha Kaczyńskiego. Dopiero potem okazało się, że akcję przeprowadziła nocą patriotyczna grupa, której przewodził Andrzej Melak (dziś poseł PiS). Jego brat Stefan był przewodniczącym Komitetu Katyńskiego i zginął 10 kwietnia pod Smoleńskiem.

Głaz stoi do dziś.

Zobacz: Jarosław Kurski do PiS – 10 kwietnia będzie rocznicą Waszego kłamstwa

 

wyborcza.pl

Anne Applebaum*

Brexit. O co tak naprawdę chodziło? [APPLEBAUM]

07 kwietnia 2017

Premier Wielkiej Brytanii Theresa May

Premier Wielkiej Brytanii Theresa May (Chris Radburn / AP / AP)

Wyszło szydło z worka – w Brexicie nie chodziło o biurokrację i imigrantów, tylko o uncje, funty, stopy i Brytanię panującą nad falami. Czyli o to, żeby powrócić tam, gdzie byliśmy, zanim pojawiły się nowoczesność i internet.

Brytyjski rząd w ubiegłym tygodniu powołał się na art. 50 traktatu o Unii Europejskiej, oficjalnie rozpoczynając proces wychodzenia Wielkiej Brytanii z rozwiązań handlowych, traktatów gospodarczych i ustaleń dotyczących bezpieczeństwa, z których od ponad 40 lat korzystała wraz z innymi państwami Europy. Niektórzy byli zachwyceni, inni zdruzgotani. Nagle jednak głośny podzbiór brytyjskich obywateli uległ innemu uczuciu – nostalgii. Czy nie dałoby się przywrócić lat 70. – albo jeszcze wcześniejszych – także pod innym względem?

Brexit. Izba Lordów za gwarancjami pozostania dla imigrantów

Już pojawiły się wezwania do przywrócenia niebieskich paszportów, których brytyjski rząd pozbył się w 1988 roku. Przewodniczący Komisji Flagi i Heraldyki w Izbie Gmin Andrew Rosindell określił unijne paszporty w kolorze burgundzkiego wina jako „źródło upokorzeń”, z którego teraz można zrezygnować. Inni chcą powrócić do imperialnych wag i miar – uncji i funtów, stóp i cali – od których brytyjscy przemysłowcy odeszli, żeby ułatwić handel z Europą. Jeszcze inni żądają przywrócenia do służby królewskiego jachtu „Britannia” (został wycofany w ramach oszczędności, bez związku z Europą, ale mniejsza z tym).

To wszystko jest dość błahe, ale ten festiwal wspomnień daje pogląd na głębsze motywacje leżące u podłoża Brexitu. Minister spraw zagranicznych Boris Johnson wybrał dzień, w którym powołano się na art. 50, aby pochwalić szanse Wielkiej Brytanii w „poszukiwaniu nowych okazji do handlu, jak to ten kraj potrafił robić przez setki lat”. Na pierwszy rzut oka to stwierdzenie jest absurdalne – nie ma niczego w traktacie o Unii Europejskiej, co przeszkadzałoby w poszukiwaniu możliwości prowadzenia interesów na całym świecie; w gruncie rzeczy niemieckie firmy szczególnie skutecznie robiły to przez parę ostatnich dziesięcioleci. Liczy się jednak sformułowanie: „jak to ten kraj potrafił robić przez setki lat” – czyli myśl, że trzeba powrócić tam, gdzie byliśmy, zanim przyszły wojna, nowoczesność, internet czy cokolwiek innego, co twoim osobistym zdaniem zniszczyło status Wielkiej Brytanii i spowodowało, że stała się mniej ważna niż dawniej.

Brexit to wyraz tęsknoty za czasami imperium

Nostalgia jest niedocenianą siłą w polityce, zwłaszcza dlatego, że ma moc wpływania na to, jak ludzie rozumieją zmianę i na nią reagują. Mieszkańcy jednego z walijskich regionów, który otrzymał ponad miliard euro na inwestycje od Unii Europejskiej, głosowali za Brexitem, bo, jak powiedzieli pewnemu odwiedzającemu ich politykowi, nie spodobało im się to, co kupiono za te pieniądze. Nie zależało im na przebudowaniu huty stali, którą przekształcono w nowe uczelnie, nowe szkoły i nowy szpital, dzięki czemu powstały nowe miejsca pracy. Chcieli swoje dawne miejsca pracy w nieistniejącym już przemyśle hutniczym. I, jak się wydaje, mają nadzieję, że huta wróci po wyjściu z Europy.

Nostalgia jest też selektywna – oferuje fałszywe obrazy przeszłości, a zatem fałszywe nadzieje na przyszłość. Felietonista Gideon Rachman niedawno zauważył, że nostalgia kształtująca w części retorykę Brexitu – obraz Wielkiej Brytanii jako korsarskiego narodu handlującego, który odważnie wykuwał sobie drogę do portu w Hongkongu i do zatoki Sydney – jest w istocie oparta na ignorancji. W rzeczywistości handlowe sukcesy w XIX wieku były sukcesami imperialistycznymi. Nie byłoby ich, gdyby nie interwencje militarne i rządy kolonialne, które obecnie nie wchodzą w grę. Jest mało prawdopodobne, żeby brytyjska marynarka wojenna zatopiła chińską flotę, by narzucić korzystne dla Wielkiej Brytanii warunki handlowe Hongkongowi, jak to zrobiła w przeszłości, nie mówiąc już o inwazji na Australię.

Brexit. Gibraltar będzie jak Falklandy? Hiszpania i Wielka Brytania zaostrzają spór

Ale kto wie? Hiszpania chce mieć głos w określaniu przyszłości Gibraltaru, maleńkiego, skalistego półwyspu na hiszpańskim wybrzeżu, który nadal stanowi terytorium brytyjskie i na którego granice oraz status, określone przez Unię Europejską, trzeba będzie spojrzeć ponownie. Oburzony były przywódca Partii Konserwatywnej Michael Howard oświadczył, że brytyjska premier broniłaby Gibraltaru równie zdecydowanie, jak Margaret Thatcher broniła Falklandów przed 30 laty.

Thatcher zorganizowała na Falklandy militarną inwazję; można więc zrozumieć, że teraz Wielka Brytania zagrozi inwazją Hiszpanii. Być może Howard odczuwa nostalgię za latami 80. XX wieku – a może raczej za latami 80. XVI wieku, kiedy angielska flota pokonała hiszpańską Armadę; nikt nie miał paszportów w kolorze burgundzkiego wina, a także wiele innych rzeczy wyglądało znacznie lepiej.

Przełożył Andrzej Ehrlich

*Anne Applebaum – amerykańska pisarka i publicystka, zdobywczyni Nagrody Pulitzera za książkę „Gułag”

wyborcza.pl