A Kaczyński swoje – dochodzi do prawdy. Blisko, coraz bliżej. O, żesz!

Ponad 12 mln zł dla podkomisji smoleńskiej, a na buty i hełmy dla armii pieniędzy nie ma

Ponad 12 mln zł dla podkomisji smoleńskiej, a na buty i hełmy dla armii pieniędzy nie ma

 „Gdyby coś takiego wydarzyło się w czasach rządów PO, PiS nazwałby to złodziejstwem. To wykorzystywanie pieniędzy publicznych do nabijania kasy naciągaczom, bo trudno inaczej się wyrażać o członkach tej podkomisji” – to komentarz Jana Grabca z PO na temat przyznania podkomisji smoleńskiej ponad 12 mln zł.

Dzieje się to w sytuacji, gdy brak środków na bliską zapaści ochronę zdrowia, rynkiem wstrząsają kolejne podwyżki cen i brakuje w aptekach leków. Na dodatek, polska armia pod rządami Macierewicza cierpi na elementarne braki w uzbrojeniu, a nawet w podstawowym przyodziewku. Opisywaliśmy, jak podczas ważnych ćwiczeń Dragon 17 zabrakło dla żołnierzy profesjonalnego obuwia, zamiast hełmów mieli na głowach czapki, a na 300 z nich przypadały 2 toalety…

Jednak na podkomisji smoleńskiej Antoni Macierewicz nie oszczędza! Jak informuje „Super Express”, dostanie ona na swoje funkcjonowanie ponad 12 mln zł! Przypomnijmy: Antoni Macierewicz powołał ją w lutym 2016 r., argumentując, że instytucje państwowe, które wcześniej badały katastrofę smoleńską, nie dopełniły swoich obowiązków. Od tej pory skład komisji zmieniał się jak w kalejdoskopie. Porzucają ją kolejni eksperci, z przewodniczącym Wacławem Berczyńskim na czele. Jej prace się wydłużają, a efektów jakoś nie widać.

Opozycja bije na alarm. – „Komentując temat milionów na podkomisję smoleńską, na usta cisną się tylko niecenzuralne słowa” – słychać…

koduj24.pl

Biuro Nadzoru Wewnętrznego na wzór Służby Bezpieczeństwa

Biuro Nadzoru Wewnętrznego na wzór Służby Bezpieczeństwa

PiS ma do perfekcji opanowaną logistykę przepychania ustaw niezgodnych z prawem. Logistykę zarówno dotyczącą tego, aby nie debatować nad projektami, a jeszcze lepszą, aby wzniecić szum, medialny. Jak oni to robią? Z pewnością jedną z przyczyn jest to, że mediów publicznych już nie mamy. Szumy medialne zaś są kreowane wokół nieistotnych spraw, a nawet gdy sprawa jest istotna, to okular zainteresowania jest skierowany na pozorny spór, na ustawkę. W czwartek została uchwalona ustawa powołująca Biuro Nadzoru Wewnętrznego (BNW), które podlegać będzie bezpośrednio Mariuszowi Błaszczakowi.

BNW będzie nadzorowało inne służby i opiniowało kandydatów na kierownicze stanowiska w służbach takich, jak policja, Straż Graniczna, Państwowa Straż Pożarna czy Biuro Ochrony Rządu.

Pomysł BNW jest bezprawny, bo każda ze służb ma wewnętrzne organa kontroli, a nadzór nad czynnościami zgodności z prawem mają sądy i prokuratury. Ta jeszcze jedna czapa nad służbami i to zawiadywana przez ministra Błaszczaka spotkała się na etapie projektu z negatywną oceną Rządowego Centrum Legislacji (RCL) i Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego Policjantów. RCL w ekspertyzie napisało: – „Zgodnie z przepisami ustawy o policji nadzór nad realizacją tych czynności sprawują sąd i prokurator, a nie minister właściwy do spraw wewnętrznych”.

Jest to zatem całkowite upolitycznienie służb mundurowych z czapą podobną do komunistycznej Służby Bezpieczeństwa, które w MSWiA pełnić będzie rolę politbiura, aby właściwi kandydaci byli desygnowani do służb, czyli wyznania pisowskiego.

To nie wszystko. Uprawnienia zaufanych ludzi Błaszczaka (wąska grupa zaufanych to kilkadziesiąt osób) to bezprawny dostęp do materiałów operacyjnych innych służb z klauzulą tajności. Inspektorzy BNW będą mogli posługiwać się podsłuchami i mieć dostęp do  danych telekomunikacyjnych i internetowych.

Przy takich uprawnieniach nowego biura trudno będzie pozbyć się pokusy walki politycznej za pomocą nielegalnej informacji, manipulacji nią i dyskredytowaniem wybranej osoby. „Pokusa”? Ależ po to została ta służba powołana, aby realizować pokusy polityczne.

Skojarzenie BNW z SB jest uprawnione. Ta inicjatywa jak i inne świadczą, że PiS przygotowuje się na długie rządzenie, bez terminu oddania władzy w wyniku procedur demokratycznych. Zaciska się pętla państwa policyjnego, widmo totalitarnego PiS krąży nad Polską.

Waldemar Mystkowski

koduj24.pl

11 Listopada – czy to jeszcze święto, czy już farsa?

11 Listopada - czy to jeszcze święto, czy już farsa?

To już kolejny rok, gdy pokazujemy, że nawet w takim dniu nam ze sobą nie po drodze.

11 Listopada, Święto Niepodległości. Po 123 latach zaborów spełniło się marzenie Polaków. Niepodległa Polska odrodziła się w ciągu trzech tygodni, a jej symbolem stał się powrót do kraju Józefa Piłsudskiego, komendanta I Brygady Legionów, internowanego od lipca 1917 r. przez Niemców w Magdeburgu. – „Niepodobna oddać tego upojenia, tego szału radości, jaki ludność polską w tym momencie ogarnął. (…) Kto tych krótkich dni nie przeżył, kto nie szalał z radości w tym czasie wraz z całym narodem, ten nie dozna w swym życiu największej radości. Cztery pokolenia czekały, piąte się doczekało. Od rana do wieczora gromadziły się tłumy na rynkach miast; robotnik, urzędnik porzucał pracę, chłop porzucał rolę i leciał do miasta, na rynek, dowiedzieć się, przekonać się, zobaczyć wojsko polskie, polskie napisy, orły na urzędach, rozczulano się na widok kolejarzy, ba, na widok polskich policjantów i żandarmów”. To właśnie 11 listopada Józef Piłsudski przejął władzę wojskową z rąk Rady Regencyjnej i rozpoczął rozmowy w sprawie utworzenia koalicyjnego rządu. Nie powinniśmy zapomnieć jego słów: – „Żołnierze! Obejmuję nad wami komendę w chwili, gdy serce w każdym Polaku bije silniej i żywiej, gdy dzieci naszej ziemi ujrzały słońce swobody w całym blasku. Z wami razem ślubuję życie i krew swoją poświęcić na rzecz dobra Ojczyzny i szczęścia jej obywateli”. Dobro Ojczyzny i szczęście jej obywateli… wszystkich obywateli…

Tak, ta rocznica dla nas, Polaków, ma olbrzymie znaczenie. Powinniśmy świętować ją godnie, z radością i przede wszystkim razem. Jednak to już kolejny rok, gdy pokazujemy, że nawet w takim dniu nam ze sobą nie po drodze. Coraz większe podziały społeczne, rozgrywki polityczne, walka o to, kto właściwie ma prawo do tego Święta, powodują, że to już nie obchody, ale najzwyklejsza farsa. Idea Niepodległej Polski zginęła w gąszczu partyjnych gierek, jakichś racji, prób przejęcia odpowiedzialności za ten Dzień, wzajemnych pretensji i kłótni.

Prezydent Duda świętuje w Warszawie. Odśpiewa Rotę wraz z PSL przed pomnikiem Wincentego Witosa, złoży wieńce na grobie prezydenta Ryszarda Kaczorowskiego oraz przed pomnikiem Józefa Piłsudskiego. Weźmie udział w uroczystej mszy i odprawie wart przed Grobem Nieznanego Żołnierza. Wręczy też odznaczenia państwowe, ale nominacji generalskich już nie. Swoją aktywność zakończy wystąpieniem podczas V Ogniska Patriotyzmu w Stalowej Woli (woj. podkarpackie).

Prezydent Duda zaprosił na oficjalne obchody Donalda Tuska, byłych premierów i prezydentów. Ku zaskoczeniu wielu, Donald Tusk przyjął zaproszenie. I jak teraz czują się politycy PiS? Nie jest to dla nich miła wiadomość. Zapewne ostro skrytykują tę decyzję. Wielu uzna też, że pan Duda stając się „persona non grata” dla swojej partii, chce ugrać coś dla siebie. Nie ma we mnie wiary w pana prezydenta, w szczerość jego intencji. Jestem przekonana, że to tylko element walki z PiS o to, kto tu właściwie rządzi.

PiS, podobnie jak w ubiegłym roku, będzie czciło Dzień Niepodległości w Krakowie. Jakoś politycy tej partii nie lubią siedzieć w Warszawie 11 listopada i „bratać się” z innymi. Obowiązkowo będzie msza, potem pochód patriotyczny z Wawelu na plac Matejki, uroczystości na placu z udziałem Wojska Polskiego i znowu msza, uwieńczona przemówieniem prezesa PiS. To już tradycja… zawsze oddzielnie, zawsze tylko w swoim gronie…

W Warszawie zgłoszono 12 pochodów. O godzinie 12.30 ulicami miasta przejdzie KOD pod hasłem „Niepodległa, europejska”, a nieco później, bo o godzinie 14.00 ruszy marsz antyfaszystowski „Za wolność naszą i waszą”. Pójdą w nim m.in. Obywatele RP, Warszawski Strajk Kobiet, Antyfaszystowska Warszawa oraz kolektyw Syrena. Zapowiedziane są też przemarsze mniejszych ugrupowań, w tym religijnych.

Najliczniej zapowiada się marsz narodowców, w którym zdeklarowało udział ponad 50 tysięcy ludzi. Chłopcy narodowcy idą w tym roku z hasłem „My chcemy Boga”. Ciekawe, gdzie im się ten Bóg schował? A może, według prawdziwych patriotów, wciąż jest za mało Boga w przestrzeni publicznej, politycznej czy tej, bardzo prywatnej? Nie do końca rozumiem, skąd takie przesłanie, ale ok… chcą tak, to niech sobie idą. Jestem przekonana, że nie zabraknie tutaj również haseł o mocnym zabarwieniu nacjonalistycznym, pełnych nienawiści i wszelakich fobii. Obym się myliła. Tak, 12 różnych pochodów, z różnymi hasłami, inną motywacją… oddzielnie…

Nie mam pojęcia, jak i gdzie będzie świętować Nowoczesna, PO czy lewica. Czy wezmą udział w oficjalnych obchodach, u boku pana Dudy? Czy wraz z innymi? Obawiam się jednak, że rozegrają to po swojemu i w swoim gronie. Zaznaczając swoją odrębność, gdzieś tam z boku, może wśród uczestników innych marszów…

Wiem, że w całej Polsce odbędą się pikniki, koncerty, biegi. Hm… czy tak to jednak powinno wyglądać? Ależ by się chciało, by tego dnia właśnie „państwowość” obchodów 11 Listopada była autentyczna i prawdziwa. Ponad partyjnymi podziałami, kłótniami. Chciałabym zobaczyć we wspólnym świętowaniu polityków wszystkich partii, bohaterów, którzy tak pięknie zapisali się walką o wolną, demokratyczną Polskę. No cóż, marzenia „ściętej głowy”. Znowu każdy osobno. Przewodnia partia narodu sama, opozycja partyjna pewnie też. Nawet organizacje, które powstały, by bronić demokracji i praw obywatelskich, nie są w stanie połączyć się w jednym marszu. Jedni tu, drudzy tam… Może w pozostałych miastach Polski będzie to wyglądało nieco inaczej, ale stolica stanie się areną „wielomarszowości” i ten przekaz pozostanie w pamięci obchodów Dnia Niepodległości, 11 listopada 2017 roku. Każdy sobie, każdy po swojemu…

Tamara Olszewska

koduj24.pl

„Ukradł całe show”. Prawicowi publicyści ciężko przyjęli zapowiedź przyjazdu Tuska do Warszawy

dafa, 10.11.2017

Donald Tusk

Donald Tusk (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)

Decyzja Donalda Tuska o przyjeździe na oficjalne obchody Święta Niepodległości poruszyła wyobraźnię nie tylko dziennikarzy TVP Info, ale także wielu innych prawicowych komentatorów. Na Twitterze prześcigają się w teoriach, jaki chytry plan ma przewodniczący Rady Europejskiej.

 

http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,114871,22628538,ukradl-cale-show-prawicowi-publicysci-ciezko-przyjeli-zapowiedz.html#BoxNewsImg&a=66&c=96#MT2

Biuro Nadzoru Wewnętrznego na wzór komuszej Slużby Bezpieczeństwa

PiS ma do perfekcji opanowaną logistykę przepychania ustaw niezgodnych z prawem. Logistykę zarówno dotyczącą tego, aby nie debatować nad projektami, a jeszcze lepszą, aby wyciszyć szum, medialny. Jak oni to robią? Z pewnością jedną z przyczyn jest to, że mediów publicznych już nie mamy, a media prywatne zaczynają sie ustawiać do ustawy medialnej.

Szumy medialne zaś są kreowane wokół nieistotnych spraw, a nawet gdy sprawa jest istotna to okular zainteresowania jest skierowany na pozorny spór, na ustawkę. W czwartek została uchwalona ustawa powołująca Biuro Nadzoru Wewnętrznego (BNW), które podlegać będzie bezpośrednio Mariuszowi Błaszczakowi.

BNW będzie nadzorowało inne służby i opiniowało kandydatów na kierownicze stanowiska w służbach, jak Policja, Straż Granbiczna, Państwowa Straż Pożarna, czy Biuro Ochrony Rządu.

Pomysł BNW jest bezprawny, bo każda ze slużb ma wewnętrzne organa kontroli, a nadzór nad czynnościami zgodności z prawem mają sądy i prokuratury. Ta jeszcze jedna czapa nad służbami i to zawiadywana przez ministra Błaszczaka spotkała sie na etapie projektu z negatywną oceną Rządowego Centrum Legislacji (RCL) i Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego Policjantów.

RCL w ekspertyzie napisało: „Zgodnie z przepisami ustawy o policji nadzór nad realizacją tych czynności sprawują sąd i prokurator, a nie minister właściwy do spraw wewnętrznych”.

Jest to zatem całkwite upolitycznienie służb mundurowych z czapą podobną do komunistycznej Służby Bezpieczeństwa, które w MSWiA pełnić będzie rolę politbiura, aby właściwi kandydaci byli desygnowani do służb, czyli wyznania pisowskiego.

To nie wszystko. Uprawnienia zaufanych ludzi Błaszczaka (wąska grupa zaufanych to kilkadziesiąt osób) to bezprawny dostęp do materiałów operacyjnych innych służb z klauzulą tajności. Inspektorzy BNW będą mogli posługiwać sie podsłuchami i mieć dostęp do  danych telekomunikacyjnych i internetowych.

Przy takich uprawnieniach nowego biura trudno bedzie pozbyć sie pokusy walki politycznej za pomoca nielegalnej informacji, manipulacją nią i dyskredytowaniem wybranej osoby. „Pokusa”? Alez po to została ta słuzba powołana, aby realizować pokusy polityczne.

Skojarzenie BNW z SB jest uprawnione. Ta inicjatywa jak i inne świadczą, że PiS przygotowuje się na długie rządzenie, bez terminu oddania władzy w wyniku procedur demokratycznych. Zaciska się pętla państwa policyjnego, widmo totalitarnego PiS krąży nad Polską.

Mariusz Błaszczak zyskał polityczną kontrolę nad służbami. Powołano instytucję na wzór SB?

Wczoraj w Sejmie uchwalono ustawę powołującą Biuro Nadzoru Wewnętrznego, nową podległą bezpośrednio szefowi MSWiA Mariuszowi Błaszczakowi służbę, do której kompetencji ma należeć m. in. kontrola nieprawidłowości w innych służbach oraz weryfikacja kandydatów na ich kierownicze stanowiska.

Mimo sprzeciwu opozycji Sejm przyjął ustawę liczbą 243 głosów, wcześniej odrzucając kilkadziesiąt poprawek oraz wniosek o odrzucenie ustawy. Wchodząca w życie 14 dni od opublikowania w Dzienniku Ustawa ustawa została wypunktowana nie tylko przez polityków opozycji, ale również przez m. in. Rządowe Centrum Legislacji i Niezależny Samorządny Związek Zawodowy Policjantów.

Z analizy RCL wynika, że minister Błaszczak nie ma prawa powołać komórki sprawującej nadzór nad funkcjonariuszami podległych MSWiA służb, pada w niej zdanie: „Zgodnie z przepisami ustawy o policji nadzór nad realizacją tych czynności sprawują sąd i prokurator, a nie minister właściwy do spraw wewnętrznych”. Andrzej Szary z NSZZP stwierdza wprost, że ustawa poprowadzi do upolitycznienia służb mundurowych.

Poseł Borys Budka z Platformy Obywatelskiej apelował o odrzucenie ustawy, argumentując to słowami: „Czy są jakieś granice organów, których nie chcecie upolitycznić? Stworzyliście partyjne sądy, a teraz chcecie całkowicie upolitycznić polskie służby mundurowe. W tej ustawie tworzycie politbiuro w MSWiA, które ma weryfikować kadry, tak naprawdę po to żebyście byli pewni, że każdy kandydat do kierowniczego stanowiska w służbach był odpowiedniego politycznego wyznania”.

Służba ma kontrolować Policję, Straż Graniczną, Państwową Straż Pożarną oraz Biuro Ochrony Rządu. Działalność służby będzie dublowała się z wewnętrznymi organami kontrolnymi powołanymi w Policji i SG. Ustawa daje dostęp kilkudziesięciu funkcjonariuszom BNW do materiałów operacyjnych, nawet tych oznaczonych klauzulą tajności. Inspektorzy będą mogli posługiwać się podsłuchami, zdobędą dostęp do danych telekomunikacyjnych, czy internetowych.

Po pierwsze, uchwalone właśnie prawo dobitnie stwierdza, że Mariusz Błaszczak wątpi w lojalność podległych swoich służb. Po wtóre, nadane BNW prawa zadają kłam wcześniejszym zapewnieniom ministra o nienagannej współpracy ministerstwa z mundurowymi – do „nieprawidłowości” już doszło. Łatwo odwoływalny przez szefa MSWiA szef Biura stanie się marionetką zależną od władzy partyjnej, może więc pojawić się pokusa użycia go w celu manipulacji informacją, np. w celu dyskredytacji przeciwników politycznych, bądź ukrycia afer z swoim udziałem, a wszystko poprzez nieformalne naciski na funkcjonariuszy.

Nie będzie przesadzone stwierdzenie, że powołano instytucję na wzór SB. Nabyte przez ministra Błaszczaka niezgodnie z prawem kompetencje nadają mu wręcz niesamowitą kontrolę nad polityką kadrową w apolitycznych służbach. Władza przysługująca za niedługo ministrowi spraw wewnętrznych i administracji stwarza niebezpieczeństwo nieuprawnionego sposobu użycia przez niego nowo uzyskanych kompetencji. Żadne prawodastwo nie powinno uzależniać bezpieczeństwa swoich obywateli od dobrej woli polityka, do tego niestety za sprawą uchwalonej ustawy doszło.

crowdmedia.pl

Tusk przyjął zaproszenie Dudy i przyjedzie na obchody 11 listopada. Co na to PiS?

Atmosfera robi się gorąca. Na pasku TVP Info już wypomniano Tuskowi jego rzekome afery.

Donald Tusk po raz pierwszy przyjął zaproszenie na Święto Niepodległości. Przyjedzie do Warszawy w sobotę i spędzi w stolicy kilka godzin, by potem wrócić do Brukseli. Informacje potwierdził Paweł Graś, jeden z najbliższych współpracowników szefa RE. Dodał, że Donald Tusk zwrócił się o możliwość złożenia wieńca przy Grobie Nieznanego Żołnierza. Kancelaria Prezydenta przychyliła się do tej prośby.

Rzecznik prezydenta Krzysztof Łapiński napisał na Twitterze, że prezydent zaprosił do Warszawy wszystkich byłych prezydentów i premierów. Ale wieść o przyjeździe Tuska wyraźnie obóz władzy zaskoczyła. Szef Rady Europejskiej był zapraszany do Warszawy m.in. w zeszłym roku i wówczas odmówił. „Tak się dzieje i na 3 maja, i 11 listopada. To są święta, które powinny nas wszystkich łączyć bez względu na to, kto przynależy do jakiej partii” – powiedział Łapiński. Dodał, że nie przewidziano spotkania w cztery oczy obu polityków: „Nie ma takiej możliwości w trakcie obchodów, ze względu na to, że co chwilę coś się dzieje”.

Politycy PiS i prorządowe media zareagowały nerwowo. Na pasku w TVP Infonatychmiast wypomniano Tuskowi jego rzekome afery:

Stanisław Janecki, jeden z prowadzących program „W tyle wizji” w TVP Info, uważa z kolei, że przyjmując zaproszenie, Tusk chce podgrzać spory w obozie „dobrej zmiany”:

Ryszard Czarnecki w wywiadzie dla portalu wPolityce.pl powiedział, że Donald Tusk sam zgłosił się do Kancelarii Prezydenta Andrzeja Dudy. „Były premier chce uczestniczyć, chyba po raz pierwszy od czasów dobrej zmiany, w uroczystościach 11 listopada. Być może w tej sytuacji Kancelaria Prezydenta poczuła się, żeby odpowiedzieć na jego starania, zaproszeniem na obchody. Chociaż, jak już zwróciłem uwagę, inicjatywa wyszła od Tuska. Cieszę się, że Tusk przypomniał sobie o Święcie Niepodległości. Powinien też pamiętać o innych rocznicach. Jest 3 maja, jest 15 sierpnia”. Czarnecki się myli. Rzecznik prezydenta – przypomnijmy – poinformował, że to Andrzej Duda „jak zawsze zaprosił na święto niepodległości” wszystkich byłych prezydentów i premierów.

Z kolei Joachim Brudziński, pierwszy wiceprezes PiS, zastanawiał się w Sejmie, „co takiego się wydarzyło, że Donald Tusk nagle postanowił wspólnie z prezydentem Andrzejem Duda świętować”. Dodał, że 11 listopada jest świętem wszystkich Polaków, którzy noszą Polskę w sercu: „To Rzeczpospolita jest najważniejsza, a nie ponadnarodowe struktury takiej czy innej organizacji”.

Maciej Wąsik, polityk PiS, nawet docenił sprytny – jego zdaniem – ruch Donalda Tuska:

Jacek Karnowski, redaktor naczelny tygodnika „Sieci prawdy”, uważa zaś, że szef RE gra na zaostrzenie sporu w obozie prawicy:

Znana blogerka Kataryna podsumowała na Twitterze, że prezydent „nie wygrzebie się spod hejtu”:

polityka.pl

„Kaczyński zostanie premierem. Piłsudski był nim dwa razy”. Kowal porównuje rządy PiS do II RP

og, 10.11.2017

Paweł Kowal, politolog, historyk i polityk

Paweł Kowal, politolog, historyk i polityk (JAKUB ORZECHOWSKI)

– Wydaje mi się, że dla interpretacji działań obecnej ekipy doświadczenie II RP jest kluczowe dla zrozumienia bardzo wielu procesów – powiedział dr Paweł Kowal w Radiu TOK FM.

– Czy pana zdaniem Jarosław Kaczyński zostanie premierem? – zapytał w Radiu TOK FM prowadzący Mikołaj Lizut.

– Tak, zostanie. Dlatego, że Piłsudski był dwa razy – odparł dr Paweł Kowal. – Wydaje mi się, że dla interpretacji działań obecnej ekipy doświadczenie II RP jest kluczowe dla zrozumienia bardzo wielu procesów i mówię to poważnie. Szastanie porównaniami „bolszewicy, coś tam coś tam!” nie ma dziś zbyt wielkiej mocy poznawczej – uzasadniał.

Wydaje mi się, że II RP jest układem odniesienia. Tak naprawdę wszyscy w Polsce odnoszą się do Piłsudskiego. Nawet Jaruzelski. To jest bardzo mocno utrwalony kult i stereotyp

– mówił o rządach PiS na antenie Radia TOK FM dr Paweł Kowal.

„A gdyby odbyły się wybory?”

– Jak jest jakaś istotna zmiana, a przecież wojna była istotną zmianą, to po jakimś czasie przychodzi czas na debatę – czy to państwo, które było przed zmianą, było dobre, co w nim było dobre, co złe. Polska nie przeszła przez taką debatę, dlatego, że ogłoszono, że Piłsudski jest świetny i że pod każdym względem wszystko się udawało w II RP i to nie było nigdy kwestionowane – opowiadał Kowal.

– Czy w takim razie jesteśmy już po zamachu majowym, czy jeszcze nie? Bo warto zaznaczyć, że II RP nie była demokratycznym krajem – wtrącił prowadzący.

– Tu dotykamy sprawy najistotniejszej, o której staram się rozmawiać z ludźmi, którzy mnie pytają w jakim ustroju żyjemy. Ktoś mówi: „jest autorytaryzm”, to jest takie częste. „A gdyby odbyły się wybory?” – zapytał Paweł Kowal.

Badania opinii publicznej pokazują, że te wybory mogłaby wygrać jakaś zjednoczona opozycja. Czy wtedy doszłoby tylko do symbolicznych zmian? Powiedziano by „dobra, to był okres wypaczeń, ale jednak idziemy dalej”, czy doszłoby do zachowań czyszczących państwo jak po autorytaryzmie? Moim zdaniem, doszłoby do tego pierwszego

– komentował na antenie Radia TOK FM dr Paweł Kowal.

„To nie jest moment autorytarny”

– Mnie się wydaje, że podstawowy problem, jaki jest dzisiaj w Polsce, to brak odpowiedzi na pytanie w jakim jesteśmy momencie. To nie jest moment autorytarny, z całą pewnością – zapewniał. – Widać to po tym, że wszystkie zmiany, które przychodzą, są mocno krytykowane, ale w gruncie rzeczy są legitymizowane później przez opinię publiczną. Niezależni intelektualiści chodzą do tej telewizji, którą tak krytykują, opozycja chodzi do tej telewizji, itd. – tłumaczył.

Ja nie mówię tego po to, żeby powiedzieć, że nie ma problemu. Mówię to po to, żebyśmy wspólnie zastanowili się w jakim jesteśmy momencie realnie. I to mi przypomina II RP właśnie. II RP była właśnie takim państwem, w którym trudno było powiedzieć właściwie w którym byliśmy momencie. Wszyscy pilnowali, żeby nie nazwać tego autorytaryzmem, a to był autorytaryzm w końcu. Ale nie w każdym momencie

– ocenił podsumowując dr Paweł Kowal w Radiu TOK FM.

TOK FM

Czy Kaczyński spadnie z drabinki? Kacze jaja

To, co powinno być normalne, u nas jest szokiem, powodem do jatki. Andrzej Duda zaprosił Donalda Tuska na Święto Niepodległości.

Zresztą pozostałych prezydentów i premierów też.

W przeddzień święta ta informacja wypłynęła, ale już jest demolka.

Dla stanu emocji jest to rzeczywiście przejechanie się prętem po klatce, jak zauważa Wojciech Szacki z Polityki Insight.

Na podziale wśród Polaków zyskuje prawica, wypływają takie mętne postaci jak bracia Karnowscy, Jacek K. grzeje emocje. Im wiecej nienawiści, tym lepiej dla tego intelektualnego pokraki.

Jarosław Kaczyński będzie na rzadko robił, w swoim brunatnym stylu. Oj, popluje.

Liliputin zasmrodził polską politykę, długo trzeba bąedzie po nim sprzątać.

Tak niezdrowo reagują na portalu wPolityce.pl.

No dobra. Redaktor z @wPolityce_pl przekonał mnie, że Donald Tusk wie co robi. Przeczytajcie całość! @donaldtusk zrobił prawicy i rządowi szach i mat! 
https://wpolityce.pl/polityka/366405-tusk-w-sprawie-1111-rozgrywa-czesc-prawicy-jak-dzieci-gra-jest-tak-czytelna-ze-az-mdli-a-wielu-i-tak-daje-sie-nabierac …
Za trop dziękuję @gibon102 :-)

Prawda jest taka, jak pisze Marcin Bosacki, były ambasador w Kanadzie.

„Zaraz zrobi się jatka”. Donald Tusk przyjął zaproszenie prezydenta. Będzie na obchodach 11.11

AB, 10.11.2017

Przewodniczący Rady Europejskiej Donald Tusk i prezydent RP Andrzej Duda. Szczyt NATO w Warszawie, 8 lipca 2016

Przewodniczący Rady Europejskiej Donald Tusk i prezydent RP Andrzej Duda. Szczyt NATO w Warszawie, 8 lipca 2016(Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)

Szef Rady Europejskiej weźmie udział w obchodach 11 listopada w Warszawie – dowiedziały się „Fakty” TVN. Donald Tusk po raz pierwszy przyjął zaproszenie na Święto Niepodległości.

Donald Tusk pojawi się w Warszawie w sobotę i spędzi w stolicy kilka godzin. Później wróci do Brukseli – podaje tvn24.pl. Informację na ten temat potwierdził Polskiemu RadiuPaweł Graś, współpracownik przewodniczącego Rady Europejskiej. Jak dodał,  Tusk zwrócił się o możliwość złożenia wieńca na Grobie Nieznanego Żołnierza.

Choć Krzysztof Łapiński z Kancelarii sprecyzował już na Twitterze, że prezydent zaprosił do Warszawy wszystkich byłych prezydentów i premierów, wiadomość o przyjeździe Tuska zelektryzowała media. Nic dziwnego – szef Rady Europejskiej był zapraszany do Warszawy m.in. w zeszłym roku, ale nie przyjął wówczas zaproszenia.

„Prezydent przejechał prętem po klatce” – ocenia dziennikarz Wojciech Szacki.

„Prezydent spod hejtu się nie wygrzebie” – to z kolei opinia blogerki Kataryny.

O „totalnym zaskoczeniu” – pisze portal wPolityce.pl.

„To normalny gest, 11 listopada powinien łączyć” – ocenia dziennikarz tygodnika „Do Rzeczy”, WP i Radia Kraków Marcin Makowski.

O „oddechu w tej beznadziejnej ostatnio polityce” pisze natomiast Janusz Schwertner z Onetu:

„Zaraz zrobi się jatka po zaproszeniu Tuska przez PAD (…). Prezydent sporo ryzykuje” – przekonuje Grzegorz Wszołek z salon24.pl.

„Tusk gra na zaostrzenie podziału na prawicy. Dlatego przyjął zaproszenie, ktorego w poprzednich latach nie przyjmował. Niewykluczone,że ma i inne cele, co jakiś czas lubi przypomnieć o sobie” – ocenił Jacek Karnowski z wpolityce.pl

Jak będą przebiegały obchody Święta Niepodległości?

Prezydent weźmie udział we mszy w Świątyni Opatrzności Bożej (w sobotę o 9), a następnie złoży też wieńce na grobie prezydenta Ryszarda Kaczorowskiego i przed pomnikiem Nieznanego Żołnierza na placu Piłsudskiego. Andrzej Duda wygłosi tam też przemówienie.

Z uwagi na obchody Święta Niepodległości mieszkańcy Warszawy muszą liczyć się z utrudnieniami. Szczegółową mapę i listę zamkniętych ulic można znaleźć tutaj >>>

Prezydent grzmiał na Święcie Wojska Polskiego. „To nie jest armia prywatna!”

gazeta.pl

Kompromitacja pracowników Szydło. Umawiali ją na spotkanie, ale nie bardzo wiedzieli z kim

Gazeta.pl, 09.11.2017

Premier Beata Szydło© Fot. Slawomir Kaminski / Agencja Gazeta Premier Beata Szydło

Urzędnicy KPRM zaliczyli niezłą wpadkę. W oficjalnym wpisie na Twitterze kancelarii podali, że premier Beata Szydło spotka się Michelem Barnierem, „komisarzem UE ds. rynku wewnętrznego i usług”. Problem w tym, że Francuz nie piastuje już tego stanowiska od lat.

Pracownicy Kancelarii Premiera Rady Ministrów skompromitowali się na Twitterze. Umówili premier Beatę Szydło z komisarzem UE ds. rynku wewnętrznego i usług. Tylko od 2014 roku jest nim Elżbieta Bańkowska, a nie, jak napisali pracownicy KPRM, Michel Barnier. Francuz piastował to stanowisko w latach 2010-2014. Obecnie z ramienia Komisji Europejskiej prowadzi negocjacjacje ws. Brexitu. Robi to od grudnia 2016 roku.

„Ogarnijcie się”

Tweet zniknął już z profilu KPRM, zdążył go jednak skomentować Dariusz Rosati, europoseł PO.

„Komisarzem UE ds. rynku wewn i usług jest E. Bieńkowska. @MichelBarnier jest pełnomocnikiem Komisji Eur ds. Brexitu. Ogarnijcie się.” – napisał na Twitterze.

msn.pl

Sekrety badań sondażowych

Sekrety sondaży

Co wynika z sondaży? Notowania PiS znacząco obniżyły się dotąd tylko dwa razy. Oba przypadki mogą być cenną wskazówką dla opozycji.

Polityka

Media kierujące się filozofią newsa raz ogłaszają klęskę obozu rządzącego, gdy linie poparcia opozycji i partii rządzącej zbliżają się do siebie, raz jego zwycięstwo, gdy linie te się rozjeżdżają. Krótkofalowe spojrzenie na wyniki dobrze się sprzedaje, lecz nie wyjaśnia procesów społecznych. Na domiar złego różne pracownie badań społecznych podają rozbieżne dane, co potęguje chaos.

Problem w interpretacji wyników badań sondażowych na temat poparcia poszczególnych partii politycznych wynika z dwóch podstawowych źródeł. Pierwsze to różnice w metodologiach. Sposób zadawania pytania oraz sposób doboru respondentów do próby ma zasadnicze znaczenie dla otrzymanych wyników. Od lat wyniki sondaży zbierane metodą indywidualnego wywiadu domowego różnią się drastycznie od tych zbieranych przez telefon. Powodów jest wiele, począwszy od efektu ankieterskiego, że badani udzielają odpowiedzi, jakich ich zdaniem spodziewa się ankieter. I tak pracownicy rządowego CBOS regularnie zbierają wyższe deklaracje poparcia dla władzy, odwiedzając domy respondentów, niż pracownicy call center wykonujący zlecenia prywatnych sondażowni.

Istotny jest sposób doboru próby. Prawdopodobieństwo zastania w domu zwolennika PiS jest po prostu wyższe niż np. sympatyka Nowoczesnej. Drugi fundamentalny problem badań preferencji politycznych polega na tym, że zdecydowana większość respondentów, niezależnie od metody wywiadu, odmawia udzielenia odpowiedzi. W tej chwili odsetek ten wynosi ponad 70 proc., a preferencje polityczne są silnie związane z tendencją do odmowy odpowiedzi. Partie będące na topie, których wyborcy są dumni z faktu ich poparcia, mogą liczyć na pozytywną autoselekcję respondentów, a co za tym idzie, wyższe wyniki w sondażach. Żeby zebrać wyniki od 1000 potencjalnych wyborców, trzeba zadać pytanie ponad 3300 losowo dobranym osobom.

Trzeba to powiedzieć jasno: badania politycznych sympatii Polaków nie mają nic wspólnego z reprezentatywnością. Jakie jest zatem wyjście z sytuacji? Czy wszystkie wyniki badań nadają się wyłącznie do kosza? Nie. Jak wiemy z praktyki, badania społeczne z większą lub mniejszą dozą dokładności pokrywają się z wynikami wyborów. Można zadać zasadne pytanie, jak to jest możliwe, skoro autoselekcja respondentów w tak dużym stopniu wpływa na wyniki? Każda pracownia badań społecznych ma swoją metodologię ważenia surowych wyników zebranych w ankietach. Każda firma, świadoma efektu metodologii i autoselekcji, bierze te efekty pod uwagę, mnożąc otrzymane wyniki przez jedynie sobie znane współczynniki, mające wyrównać efekty skrzywienia wyników niedoskonałością metody zbierania danych.

Nie chcę wchodzić w dyskusję na temat tego, która z sondażowni ma lepszą metodologię i dlaczego. O tym, które źródło jest najbardziej wiarygodne, przekonamy się ponownie przy okazji kolejnych wyborów. Moim zdaniem jedyną rozsądną metodą analizy wyników badań sondażowych poparcia dla partii politycznych jest porównanie danych pochodzących z tego samego źródła, a więc obarczonych tym samym systematycznym błędem w długim okresie czasu. Ważna jest dynamika notowań. Czy zależne są od bieżących rozgrywek politycznych? Czy afery szkodzą Prawu i Sprawiedliwości? Czy zamach na sądy miał dla wyborców znaczenie? Jakie wydarzenia na scenie politycznej rzeczywiście zmieniły ich preferencje?

Fundamentem jest sprawczość

I w końcu fundamentalne pytanie: jakie z takiej analizy wypływają wnioski? Co zrobić, by wygrać wybory? By odpowiedzieć na tak zadane pytania, trzeba popatrzeć na wyniki badań w długiej perspektywie, wyniki z jednego źródła, tak by były porównywalne w czasie. Musimy oderwać się od doraźnych sensacji w postaci krótkofalowych wzrostów i spadków. Ja wybrałem dane pracowni IBRIS i muszę się państwu przyznać, że jedynym kryterium wyboru była ich dostępność.

Kto patrzy z bliska, widzi pień. Z odległości widać las. Z tej perspektywy w ciągu badań powtarzanych od wyborów w listopadzie 2015 r. widać cztery istotne wydarzenia wpływające na wyniki preferencji wyborczych Polaków. Pierwsze to efekt nowości Nowoczesnej. To ta partia zgarnęła pulę czarnego konia wyborów. Po ledwie 7 proc. wyniku wyborczego w październiku mamy prawie 20 proc. na początku grudnia i blisko 30 proc. w połowie miesiąca. Drugie należy także do Ryszarda Petru. Akcja Misiewicze przyniosła mu spektakularny sukces i 25 proc. poparcia w sondażach. Kolejne to przesilenie protestów sejmowych opozycji pod koniec 2016 r. Protest, który zakończył się kompromitacją Nowoczesnej i jej lidera oraz spektakularnym wzrostem notowań partii rządzącej.

Polityka to gra, w której jak w boksie wygrywa silniejszy. W politycznym boksie Jarosław Kaczyński jest mistrzem. Walkę o budżet i protest w Sejmie wygrał pokazem czystej siły. Notowania partii poszybowały do 37 proc. Krótko po tym siłę odzyskała opozycja. Przegrana 27 do 1 wywindowała notowania PO do magicznego poziomu bliskiego 30 proc. Triumf trwał krótko. Dzisiaj notowania partii rządzącej systematycznie rosną. PiS cieszy się ok. 40-proc. poparciem i nic nie wskazuje na to, by trend miał sią odwrócić. Dlaczego? Istotne z punktu widzenia polityków i mediów wydarzenia, skandale i spory, którymi żyją serwisy informacyjne, na sondaże nie mają większego wpływu. Atak na Trybunał Konstytucyjny, zniszczenie niezależności sądów, czarne parasolki, choć mobilizowały setki tysięcy ludzi na ulicach, nie miały przełożenia na prognozowane wyniki PiS w wyborach. Bo nie były to kwestie istotne z punktu widzenia zwykłego człowieka. Z tego punktu widzenia najważniejszą kwestią okazała się afera Misiewiczów.

Wyniki sondaży wskazują dwa główne parametry kształtujące opinię publiczną: parametr siły i parametr socjalny. Ważna jest też spójność wizerunku.

W polityce sprawczość ma fundamentalne znaczenie. Jarosław Kaczyński świetnie zdaje sobie z tego sprawę. Dlatego eskaluje konflikt wszędzie tam, gdzie może udowodnić siłę swojej władzy. W kontraście do ciepłej wody w kranie, braku wizji, w kontrze do zredukowania przez Donalda Tuska polityki do administracji ta ekipa ma cel i siłę, by swą wizję zrealizować. Można się z tym nie zgadzać, ale determinacji odmówić im nie można. Z danych, które przytaczam, to sprawczość właśnie jest najważniejszym atrybutem politycznej siły.

Z tego punktu widzenia zrozumiałe jest, dlaczego brutalna polityka uprawiana przez Jarosława Kaczyńskiego jest skuteczna. Dlaczego nierespektowanie wyroków Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości nie wpłynęło na wyniki sympatii wyborczych. Dlaczego afery tego rządu, począwszy od „Niech wyjadą!” do inwigilacji polityków opozycji, represji wobec dziennikarzy, zbiorowych procesów politycznych, czyli wszystko to, co nie mieściło się nam w głowie, teraz buduje poparcie społeczne dla władzy. Powód jest jeden – siła i sprawczość.

Od lat blisko połowa Polaków nie brała udziału w wyborach. Najczęściej wymienianą w badaniach przyczyną absencji wyborczej było przekonanie o braku wpływu, o tym, że od głosu nic nie zależy. Politycy oszukują. Nie dotrzymują wyborczych obietnic. PiS obietnic dotrzymał. Kaczyński wygrał choćby bitwę w sprawie, która przez długi czas była w centrum uwagi opinii publicznej – o uchodźców. Najpierw skutecznie zastraszył Polaków wizją obcej inwazji, potem ich od tej inwazji uchronił. Unia Europejska wycofała się z polityki relokacji i PiS pokazał siłę nie tylko na rodzimym polskim podwórku, ale także na arenie międzynarodowej. Efekt Tuska został w ten sposób skutecznie zniwelowany. Znowu kluczem okazała się siła, bez względu na konsekwencje.

Co wzmacnia PiS?

Polityka przekraczania granic, łamania reguł i niszczenia instytucji demokratycznego państwa nie tylko nie szkodzi PiS, ona go wzmacnia. Opozycja zadaje bezradnie pytanie: „co się jeszcze musi stać, by PiS zaczęło spadać?”. Spójrzmy raz jeszcze na sondaże: w ciągu ostatnich dwóch lat od wyborów jedynie dwa razy widać obniżenie notowań partii rządzącej. Po raz pierwszy przy akcji Misiewicze, po raz drugi po porażce PiS przy wyborze Donalda Tuska 27:1 w Brukseli. Żadne inne liczne protesty, afery i skandale będące udziałem tej władzy nie nadszarpnęły jej reputacji.

Co to dla opozycji znaczy? Trzeba krytykę skoncentrować na tych frontach, które rzeczywiście przekładają się na wyborcze poparcie dla rządzących. A są to kwestie związane z niespójnością i zaprzeczaniem własnym hasłom. Misiewicze to pokaz arogancji i kumoterstwa władzy, czyli cech, które partia rządząca zarzucała poprzednikom i z którymi sama miała walczyć. Przegrana w Brukseli to, po pierwsze, wielka strata w wymiarze siły, pokaz słabości i upokorzenia; po drugie, zaprzeczenie własnej patriotycznej propagandzie. Trudno bowiem z jednej strony zarzucać opozycji donosy na Polskę, a z drugiej atakować własnego rodaka piastującego najwyższe stanowisko międzynarodowe, pokazując, że partykularne animozje, osobiste niechęci i polityczne różnice są przeważające w konfrontacji z pozorną, jak się okazuje, solidarnością narodową. W konfrontacji z bieżącym interesem politycznym patriotyzm idzie do kosza.

I cóż z tego? Opozycja, przeskakując z tematu na temat jak chart, podąża za kolejnym zającem wystawianym jej przez aparat propagandy władzy. Powinna koncentrować się na długofalowym budowaniu wizerunku swoich przeciwników jako uzurpatorów uwłaszczających się na państwie kosztem „zwykłego człowieka” (co zresztą jest prawdą). Przykład? Pierwszy z brzegu: sądy. Trzeba było krzyczeć, że to projekt Misiewicze w togach. Z realną reformą nie ma nic wspólnego. Partyjni działacze zawłaszczają państwo. Kradną je nam, obywatelom. Kto wygra spór z władzą, jeśli sędziów mianuje prokurator? Czy w takim państwie czujesz się bezpiecznie? Czyż to nie bardziej przekonująca opowieść niż kolejny raz obwieszczany koniec demokracji?

Skuteczna opozycja wobec rządów PiS powinna zostać oparta na paru fundamentalnych założeniach. Po pierwsze, krytyka rządzących musi składać się w spójną, przekonującą całość i być konsekwentnie prowadzona przez miesiące i lata. Po drugie, nie może negować programu socjalnego rządu. Polacy mają dość zaciskania pasa. Polacy chcą realizacji podstawowej obietnicy wszystkich rządów: by żyło się im lepiej.

Opozycja powinna ogłosić koniec transformacji, zamiast chwalić się kolejnymi osiągnięciami, które PiS skutecznie punktował, zadając proste pytanie: i co z tego wynika dla zwykłego człowieka? Do tej pory żadna z partii opozycyjnych nie przedstawiła spójnej, sensownej odpowiedzi na socjalny program PiS. Trudno liczyć na wysokie poparcie, mówiąc ludziom, że to, co dostają, im się nie należy, że są głupi, bo dali się przekupić, że i tak zmarnują, i tak dalej.

Wyjście z tej sytuacji jest proste. Trzeba powiedzieć: koniec wyrzeczeń. Teraz nastał czas sprawiedliwego dzielenia się owocami naszego narodowego sukcesu. Dokonaliśmy przez jedno pokolenie cudu polskiej wielkiej zmiany. Z zacofanego biednego kraju na peryferiach staliśmy się 20. największą gospodarką świata, regionalnym mocarstwem współdecydującym o przyszłości Europy. Mamy z czego być dumni. Nie wstajemy z kolan. Nigdy nie byliśmy na kolanach. To Kaczyński uprawia pedagogikę wstydu. Jeszcze jest wiele do zrobienia, nie spoczniemy na laurach, ale czas zadbać o nas samych.

Taki przekaz naprawia błędy, brzmi wiarygodnie, odbiera przeciwnikom monopol na dbanie o zwykłego człowieka i wrażliwość społeczną, niszczy wyłączność na patriotyzm i dumę narodową. Pozwala to zabrać PiS wszystko, co ma: wrażliwość społeczną i patriotyzm, i zaatakować tam, gdzie najbardziej boli – uwłaszczanie się nowej elity na państwie, Misiewicze do potęgi entej, arogancja wobec prostego człowieka, dorabianie się kosztem ludzi, zakłamanie, sprzeczności, pozory. Ale żeby skutecznie punktować władzę, trzeba odzyskać władzę sądzenia.

Bez programu, bez lidera

Czy ta opozycja to uniesie? Brutalna prawda jest taka, że niewiarę w opozycję podziela większość Polaków. Nie powinny zwodzić wyniki sondaży, które wskazują na niewielką przewagę zjednoczonej opozycji. W ostatnim badaniu IBRIS (1000 osób, 19–20.10) 7 proc. Polaków deklaruje poparcie dla partii, której nie ma, nie ma nawet nazwy. Oto poziom desperacji potencjalnych wyborców. 7 proc. na partię bez programu, nazwy, lidera, na cokolwiek, byle nie na PO i N, plus 9 proc. „trudno powiedzieć” – daje to razem 16 proc. Mamy więc partię sierot demokracji, której notowania już dawno zostawiły w tyle Nowoczesną, a zaraz zbliżą się do PO.

Jeszcze w kwietniu 36 proc. ankietowanych wskazywało na wygraną opozycji w przyszłych wyborach kosztem PiS (23 proc.). Dzisiaj jest odwrotnie. PiS wygrywa według 33 proc. badanych. Jedynie 27 proc. ma nadzieję na wygraną wielkiej demokratycznej koalicji partii opozycyjnych, a aż 21 proc. wierzy, że wygra partia, której jeszcze nie ma. Jeśli dodać do tego 15 proc., które nie wskazało nikogo, to wyłania się z tego raczej smutny obraz. PiS może przegra kolejne wybory, ale PO i Nowoczesna, w znanej dotąd postaci, ich nie wygrają. Czas na nową opowieść o Polsce.

***

Jakub Bierzyński – jest socjologiem, przedsiębiorcą i publicystą. Prezesem domu mediowego OMD, a także jednym z założycieli SMG/KRC Poland (dziś Millward Brown), największej w Polsce agencji badań rynkowych.

polityka.pl

Sejm zdecydował: TVP i Polskie Radio dostaną dodatkowy miliard złotych

Piotr Skwirowski
09.11.2017

Wicepremier i minister kultury Piotr Gliński, wicepremier i minister rozwoju Mateusz Morawiecki, wicepremier i minister nauki Jarosław Gowin, premier rządu PiS Beata Szydło, minister spraw wewnętrznych Mariusz Błaszczak i minister 'eksploatacji' środowiska Jan Szyszko podczas pierwszego czytania projektu ustawy budżetowej na rok 2018. 49 Posiedzenie Sejmu VIII Kadencji, Warszawa, 10 października 2017

Wicepremier i minister kultury Piotr Gliński, wicepremier i minister rozwoju Mateusz Morawiecki, wicepremier i minister nauki Jarosław Gowin, premier rządu PiS Beata Szydło, minister spraw wewnętrznych Mariusz Błaszczak i minister ‚eksploatacji’ środowiska Jan… (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)

Głosami posłów PiS Sejm przyznał dodatkowy miliard złotych z tegorocznego budżetu mediom publicznym. Większość tych pieniędzy dostanie TVP. Przepadła poprawka opozycji, by ów miliard złotych przekazać służbie zdrowia.

Przygotowaną przez rząd nowelizację budżetu poparło w głosowaniach w czwartkowy wieczór 235 posłów, przeciw było 193 posłów, wstrzymało się 4 .

Największe emocje wzbudziło przekazanie niemal miliarda złotych z tegorocznego budżetu na zrekompensowanie Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji ubytku wpływów abonamentowych z tytułu zwolnień z opłat abonamentowych za lata 2010-17. Krótko mówiąc pieniądze te mają pokryć wpływy utracone przez media publiczne na skutek stosowania zwolnień w abonamencie. Rząd i posłowie PiS nie chcieli powiedzieć jaka część tych pieniędzy przypadnie TVP, a jaką dostanie Polskie Radio. Opozycja uważa, że większość z prawie miliarda złotych dostanie instytucja zarządzana przez Jacka Kurskiego.

Pieniądze na służbę zdrowia? PiS mówi „nie”

Opozycja miała inny pomysł na wydanie tych pieniędzy. Chciała by poszły one na służbę zdrowia.

– Miliard złotych na propagandę Jacka Kurskiego. Dlaczego nie chcecie przesunąć tych pieniędzy na zdrowie – pytał przed głosowaniem nad poprawką w tej sprawie Rafał Grupiński z PO.

– Polaków boli codzienne marnotrawstwo publicznych pieniędzy na TVP – stwierdził Grzegorz Furgo z PO. Przekonywał, że telewizja publiczna jest bardzo źle zarządzana. – Codziennie szczujecie Polaków na Polaków. My chcemy dać ten miliard złotych na służbę zdrowia. Codziennie mówicie, że jesteście wierzący. Jeśli zagłosujecie przeciwko naszej poprawce, będzie to oznaczało, że Boga w sercu nie macie – dodał Furgo.

– Jesteśmy zainteresowani finansowaniem z pieniędzy publicznych publicznych mediów, ale już telewizji PiS nie – wspierała ich Paulina Hennig-Kloska z Nowoczesnej.

PiS ani myślał zgodzić się na przesunięcie pieniędzy na służbę zdrowia. – Już przeznaczyliśmy dodatkowe pieniądze na służbę zdrowia – stwierdziła Gabriela Masłowska z PiS. – Co więcej chcemy w ciągu dziesięciu lat przeznaczyć na służbę zdrowia 500 mld zł – dodała. Pytała też posłów opozycji dlaczego, skoro tak im się nie podoba telewizja publiczna, „pięknie upudrowani brylują w tej telewizji”.

– Chodzimy do telewizji, bo ona jest wszystkich Polaków – wyjaśnił Gabrieli Masłowskiej Paweł Grabowski z Kukiz’15.

– Ktoś musi prostować te kłamstwa, które tam wypowiadacie – odpowiadała Paulina Hennig-Kloska. Odniosła się też do tej części wypowiedzi Gabrieli Masłowskiej, w której ta mówiła o wydatkach na służbę zdrowia. – Proszę nie okłamywać Polaków. Polska wciąż wydaje na służbę zdrowia zaledwie 4,5 proc. PKB. Tymczasem są kraje, które wydają na nią 10-11 proc. PKB – stwierdziła.

Tymczasem Dominik Tarczyński z PiS przekonywał, że TVP przekazuje Polakom prawdę. I nie zwalnia za poglądy.

Ostatecznie poprawka, która zmierzała do przesunięcia dodatkowego miliarda złotych z budżetu przeznaczonego dla mediów publicznych na służbę zdrowia przepadła w głosowaniu. Za poprawką było 196 posłów opozycji, przeciw 226 posłów PiS.

Więcej pieniędzy dla górników i na 500+

Nowelizacja budżetu przewiduje też przekazanie 2,3 mld zł na wypłaty rekompensat za utracone deputaty węglowe dla emerytów-górników. Pieniądze, jeszcze w tym roku, ma otrzymać blisko 235 tys. osób. Do tego dojdzie miliard złotych na restrukturyzację kopalń.

Nowelizacja zakłada ponadto utworzenie nowej rezerwy celowej w wysokości 316,9 mln zł. Pieniądze te pójdą m.in. na program Rodzina 500+. Inna rezerwa, około 88 mln zł, przeznaczona będzie m.in. na zakup wyposażenia gabinetów profilaktyki zdrowotnej w podstawowych i średnich szkołach publicznych oraz na poprawę jakości i dostępności opieki pielęgniarskiej i higienicznej nad uczniami.

Polityka rozpasania?

W sumie limit wydatków budżetu po nowelizacji wzrośnie o ponad 9 mld zł.

– Budżet, który miał być nielegalny, przyniesie sensacyjnie pozytywne wyniki – przekonywał w czasie czwartkowych głosowań nad nowelizacją Jan Szewczak z PiS. – Budżet to plan dochodów i wydatków. Można go zmieniać z korzyścią dla Polaków – dodał.

– Zamiast oszczędzać, prowadzicie politykę rozpasania. Te wasze limuzyny, karty… Skończymy jak Grecja – przestrzegał Mirosław Suchoń z Nowoczesnej.

Ostatecznie Sejm przyjął nowelizację. Teraz trafi ona do Senatu.

Tymczasem w czwartek przed południem wicepremier, minister finansów i rozwoju, Mateusz Morawiecki stwierdził, że na jednej nowelizacji tegorocznego budżetu może się nie skończyć. Możliwa jest także jego kolejna zmiana.

gazeta.pl

Dzień dobry Świrki 😊 Dobrze liczę? Dzisiaj dzień Drabinki?😆

Radni chcą preambuły w szkołach. Kurator: to zmierzanie do dalszego antagonizowania społeczeństwa

Absurdalna sonda w TVP Info. Przyjrzyjcie się uważnie, kogo zapytali o największe sukcesy PiS

tps, 08.11.2017

Łukasz Sitek, TVP Info

Łukasz Sitek, TVP Info (Fot. TVP Info)

Bezrobocie w Polsce znów jest rekordowo niskie. Z tej okazji niezawodny reporter TVP Info Łukasz Sitek wyruszył na sondę do Sejmu z jednym pytaniem: o największe sukcesy rządu. Lista jego rozmówców jest jednak dość zaskakująca.

„Dzisiaj w Polsce zanotowano najniższe bezrobocie w historii” – obwieścił na wstępie materiału reporter TVP Info Łukasz Sitek. W rzeczywistości poziom bezrobocia jest, owszem, najniższy, ale od 1991 roku, a nie w całej historii Polski. Niczym nie zrażony reporter brnął jednak dalej.

„Spytamy zatem polityków, jakie są największe osiągnięcia partii rządzącej, a także polskiego rządu” – zapowiedział Sitek, po czym wyruszył na spacer sejmowymi korytarzami. Jego rozmówcy wymienili widzom TVP Info najróżniejsze przykłady:

„Polityka społeczna i prorodzinna z 500 plus na czele”

„Wyeliminowanie w praktyce problemu skrajnego ubóstwa”

„Obniżenie wieku emerytalnego”

„Podniesienie minimalnych wielkości płacy”

W sumie przed kamerą zobaczyliśmy aż ośmioro polityków. Jest tylko jeden problem – wszyscy reprezentowali… jeden klub parlamentarny. Tak, Prawa i Sprawiedliwości.

W trakcie jednej minuty o sukcesach rządu rozwodzili się kolejno: Łukasz Schreiber, Jacek Sasin, Jan Maria Jackowski, Stanisław Pięta, Jarosław Krajewski, Jolanta Szczypińska, Tadeusz Cymański oraz Małgorzata Wassermann. Co ciekawe, żadne z nich nie było w materiale podpisane z imienia i nazwiska czy przynależności partyjnej.

Nagranie TVP Info obejrzeliśmy uważnie co najmniej kilka razy, w poszukiwaniu chociaż jednego posła opozycji. Bezskutecznie. Zresztą, zobaczcie sami, jak to wyglądało na wizji:

„Nic gorszego dzisiaj nie zobaczycie”

Absurdalna sonda w wykonaniu Sitka nie umknęła dziennikarzom. „No sama słodycz. Politycy partii rządzącej oceniają samych siebie” – napisała na Twitterze Marta Kiermaszz radia VOX FM. „To powinno być zakazane. Jestem pewien, że ta sonda śmieszy nawet polityków PiS. Nic gorszego dzisiaj nie zobaczycie” – wtórował jej Patryk Michalski z RMF FM.

Nowa „gwiazda” TVP Info

To nie pierwszy „popis” Łukasza Sitka (wcześniej TV Republika). W maju gdański oddział TVP wyemitował jego materiał, w którym wykorzystał zająknięcie się urzędniczki z sopockiego magistratu. Ta twierdziła, że wycięto je z przeszło 10-minutowej rozmowy, gdzie było pełno jej kompletnych wypowiedzi.

Sitek znany jest też z utarczki słownej, z którą wszedł z Donaldem Tuskiem w sierpniutego roku, przed jednym z jego przesłuchań w prokuraturze. – Dlaczego zabroniliście otwierać trumien po katastrofie w Smoleńsku? – wypalił Sitek. – Nie ma telewizji publicznej w Polsce, tak że pozwoli pan, że nie będę odpowiadał na pana pytanie – odpowiedział mu szef Rady Europejskiej.

 

gazeta.pl

Obelgi w stronę dziennikarza i przechwycenie mikrofonu. Tarczyński miał dobry dzień

Okrzyki z sejmowej mównicy, ostra wymiana zdań z politykami PO, obelgi w stronę dziennikarza i pierwszy krok w kierunku „repolonizacji mediów”. Dla Dominika Tarczyńskiego czwartek był niezwykle emocjonującym dniem.

09.11.2017

W czwartek odbyły się obrady sejmowej komisji spraw zagranicznych i komisji ustawodawczej. Uczestniczyło w nich wielu dziennikarzy, między innymi „Gazety Wyborczej” znienawidzonej przez posłów Prawa i Sprawiedliwości. Dominik Tarczyński nie ukrywał swoich uczuć wobec dziennika.

W udostępnionym przez reportera RMF FM nagraniu, słychać jak poseł obraża Pawła Wrońskiego. – Masz siedzieć cicho, cyngiel wyborczej, prowokator – mówi do reportera „GW”.

To nie był jedyny popis Tarczyńskiego tego dnia. Podczas głosowania nad projektem budżetu wygłosił krótkie, lecz dosadne przemówienie na sejmowej mównicy, które było odpowiedzią na pytanie Jerzego Meysztowicza (Nowoczesna) o to, dlaczego obywatele mają płacić za telewizję publiczną, która jest „tubą propagandową PiS”?

– Zanim pan będzie świętym, niech pan się najpierw wypowie na swój temat i na temat swojej kamienicy w Krakowie, a później na temat finansów państwa. I najpierw… nie przeszkadzajcie wiem, że boli… i najpierw nauczcie się robić przelewy, bo Rysiu Petru już stracił swoją dotację. Krzyk nie zagłuszy prawdy! 42 miliony euro trafiło do „Wyborczej” od was! A nie do telewizji publicznej, która teraz szanuje patriotyzm – krzyczał.

Zwieńczeniem i dokumentacją pełnego wrażeń dnia posła PiS było zdjęcie opublikowane przez Krystynę Pawłowicz. Widać na nim jak posłanka oraz siedzący obok Dominik Tarczyński trzymają mikrofon z logiem „TVN”. Po minach polityków możemy sądzić, że bawią się w najlepsze.

„Wreszcie TVN został przejęty we właściwe ręce…Repolonizacja mediów już trwa…” – napisała Pawłowicz w komentarzu do fotografii.

 

wp.pl

Ekspresowe tempo i 75 milionów złotych. Rząd tworzy nowy instytut

Instytut Solidarności i Odwagi – to brzmi dumnie i kosztuje bardzo dużo. Konkretnie 75 milionów złotych. PiS tworzy instytucję, która ma „upamiętniać osoby zasłużone dla Polski w kraju i za granicą”. Wydaje się, że już mamy instytucje, które to robią i to nie od dziś.

(tvn24.pl)

 

Króliki nie chcą się rozmnażać.

Czeka nas wiele powrotów do normalności i wiele napraw.