Jeszcze Polska nie zginęła
.@JaroslawKurski: Władza okazała się pyszna, głucha i ślepa – a to niewidoczny początek końca każdej tyranii http://wyborcza.pl…
Brawo! Poznań!
Kilkanaście tysięcy ludzi protestowało w Poznaniu. Apel do wyborców PiS: „Chodźcie z nami!”
Komisarz UE Vera Jurova: „Nie wyobrażamy sobie, aby niemieccy czy szwedzcy podatnicy mieli płacić na dyktaturę w Polsce”.
Kim jest posłanka Gasiuk-Pihowicz, która pod Pałacem Prezydenckim porwała tłum, a Kaczyński rzucił do niej „Won!”
Zemsta posła K.
Psychoza prezesa PiS obejmuje całą Polskę.
Musicie mi wybaczyć. Wpisuję się w tematykę, która ostatnimi dniami rozgrzewa nas do czerwoności. Trudno bowiem zająć się czymkolwiek innym niż tym, co wyprawia poseł K. i jego kolesie. Kiedy PiS załatwi SN, pozostanie mu już tylko „uwalenie” niezależnych mediów i internetu, który też jest tubą wolności. A kiedy to nastanie, Polskę ogarnie mrok „zamordyzmu”, demokracja stanie się tylko wspomnieniem, Polska Instytucja Kościelna do spółki z rządzącym nieRządem pogrzebią nas w zaściankowości, przesądach, wstecznictwie.
Jarosław Kaczyński – zwykły poseł, prezes partii rządzącej. Nie ukrywał, że władza potrzebna mu jest tylko po to, by pomścić śmierć brata. Jednak dopiero kilka dni temu całkowicie się odsłonił. Nie przypuszczałam, że aż do tego stopnia nienawiść kieruje jego życiem. Kiedy wpadł na mównicę sejmową, kiedy wykrzyczał – „Wiem, że boicie się prawdy, ale nie wycierajcie swoich mord zdradzieckich nazwiskiem mojego brata. Zniszczyliście go, zamordowaliście, jesteście kanaliami!” – zrozumiałam jedno. Tutaj nie chodzi o zemstę na wybranych osobach. Psychoza Kaczyńskiego obejmuje teraz całą Polskę. To Polska ponosi winę za śmierć Lecha. To Polska musi ponieść konsekwencje tej zbrodni. To Polska zapłaci za całe zło, jakie go spotkało. Polskę trzeba zniszczyć, zdeptać, unicestwić, odizolować od świata. Zdaje się, że tylko to jest w stanie ukoić ból posła K. Zapewne wierzy, że odzyska spokój ducha i sumienia, kiedy z Polski już nic nie zostanie. Będzie tylko on… i nic więcej.
Przyglądam się jego współpracownikom. Jacyż oni lojalni, oddani, a mnie na usta ciśnie się pytanie, w jakim stopniu wpłynęli na potwora, który z posła K. wyszedł? Zapewne wiele pracy włożyli, by podgrzewać psychozę wodza, by, broń Boże, nie pogodził się ze śmiercią brata, by trzymać go w stanie permanentnej nienawiści. Dlaczego? Wiadomo… władza, koryto, kasa. Podszepty, podkręcanie, przekonywanie, że wszyscy przeciwko niemu, że dokoła same kłamstwa smoleńskie i… jakaż radość, że mały, mściwy człowieczek tak się daje, tak hołubi swój psychotyczny stan, tak ulega przyjaciołom. Przyjaciołom?
Naiwny ten, kto wierzy, że poseł K. kocha swój elektorat. Wielbiciele są tylko narzędziem, niezbędnym do zrealizowania celu nadrzędnego. Teraz są potrzebni, bo czczą, bezkrytycznie wierzą w każde jego słowo, czują taki sam wstręt i obrzydzenie do tej „gorszej” części narodu. A to przywalą krzyżem, a to rąbną różańcem po głowie, kogoś poszarpią, komuś dokopią. Poseł K. za to pochwali, do serca przytuli i wielbiciele już szczęśliwi. Jednak, kiedy cel zostanie osiągnięty, kiedy już nie będzie co i kogo niszczyć, Kaczyński nie będzie już ich potrzebował. Nie będzie już musiał udawać, że tak mu na nich zależy, że są „elytą” pisowszczyzny. Wreszcie będzie wolny od udawania kogoś, kim nie jest.
Ciekawe, co wtedy zrobią ci biedacy? Jak sobie poradzą z odsunięciem, z brutalną prawdą, z odrzuceniem. Nie chcę być złym prorokiem, ale nieźle się przejadą na swojej miłości do wodza, tyle że to już ich niczego nie nauczy. Nie będzie Polski, nie będzie nikogo, kto stanąłby w ich obronie. Ot… państwowy niebyt…
Tak, panie Kaczyński. Rozpalił Pan ogień, Polska płonie Pana nienawiścią i chęcią zniszczenia. Codziennie tłumy na ulicach miast i miasteczek. Ludzie płaczą, ludzie wciąż nie wierzą, że to się dzieje naprawdę. Tak, Panie Kaczyński, to nasza wina, nasza wina, nasza największa wina, że żyje Pan w swoim matrixie, że żądza zemsty prowadzi nas na dno? Nas wszystkich, nawet tych, na których dzisiaj Pan się wspiera? Ileż jeszcze musimy płacić za Pana obłęd?
Panu, Pana współpracownikom i Pana elektoratowi, który wciąż tak bardzo wierzy w szczerość Pana intencji dedykuję ten fragment wiersza Juliusza Słowackiego. On więcej powie niż jakiekolwiek inne moje słowa…
„Szli krzycząc: „Polska! Polska!”- wtem jednego razu
Chcąc krzyczeć zapomnieli na ustach wyrazu;
Pewni jednak, że Pan Bóg do synów się przyzna,
Szli dalej krzycząc: „Boże! ojczyzna! ojczyzna!”
Wtem Bóg z Mojżeszowego pokazał się krzaka,
Spojrzał na te krzyczące i zapytał: „Jaka?” (…)”
(Juliusz Słowacki: „Szli krzycząc: Polska! Polska!”)
„My bez żadnego trybu”. Kim są młodzi ludzie spod barykady?
Hello, tu Partia Wkurw
Rafał Madajczak, 21 lipca 2017
To nie będzie normalny ASZdziennik, bo czasy nie są do końca normalne. I czas zebrać parę rzeczy w jednym miejscu. Bo wbrew temu, co myśli Platforma i Nowoczesna, to nie one organizują obecne protesty.
Kiedy docierałem na Krakowskie Przedmieście przed godz. 20 i zobaczyłem przewalający się tłum, zauważyłem coś niesamowitego. Hipsterstwo, rodziny z dziećmi, cykliści, ludzie na wózkach, celebryci, starsze panie, laski palące na boku fajki „bo nie mogę palić i iść”, ludzi kupujących świeczki u Niemca w Rossmannie, żeby iść na demonstrację z polskimi flagami.
Aż tu nagle stało się coś dziwnego. W tłumie pojawiła się dziwna grupa, jak z innego świata, goście w garniturach i panie w garsonkach, jak z jakiejś partyjnej parady poparcia dla Donalda Tuska. A potem z głośników ogłosili, że są organizatorami tego wydarzenia. Platforma Obywatelska. Taa.
Tymczasem, nieważne jak bardzo zapiewajło będzie krzyczał „zjednoczona opozycja”, nieważne jak bardzo będziecie skandowali „precz z komuną”, nieważne jak bardzo będziecie cisnąć PiS nocami w Sejmie (propsy, innej opozycji tam dziś nie ma), jesteście na tym eventach jedynie gośćmi. Gośćmi Partii Wkurw.
Partii, która ma dość:
Bycia traktowanym jak banda kretynów, którzy liczą się tylko w czasie kampanii wyborczych,
Bycia rządzonym przez bohaterów memów z Kwejka,
Mieszania z błotem ludzi o innych poglądach,
Nadzoru nad lasami gościa, który mimo że wygląda jak Groot ze Strażników Galaktyki, nienawidzi drzew jak psów,
Kupczenia waginami z ludźmi, którzy nigdy żadnej nie widzieli,
Puszczania na demokratycznych demonstracjach tylko przebojów Radia Pogoda,
Wiary niektórych partii, że za program wystarczy precz z komuną i nowe zęby,
Wynajmowania botów, żeby lajkowały na Twitterze tweety Samueli Pereirów tego świata,
Publicznego szczytowania nad wpisami Magdy Ogórek,
Codziennego krwawienia oczu z powodu pasków z TVP Info,
Nazywania 20-latków, #!$!#%!#%, DWUDZIESTOLATKÓW, ubekami,
Partii, które nie mają odwagi powiedzieć „spieprzyliśmy, to także przez nas Kaczor doszedł do władzy”,
Oglądania tłuków, które dostały ministerialne stanowiska tylko za to, że inni byli jeszcze większymi tłukami,
Oglądania tłuków, które dostały pracę w TVP tylko za to, że inni byli jeszcze większymi tłukami,
Powtarzania razy miliard żartów o drabince Kaczora,
Oglądania dzień w dzień jak cała machina państwa działa, żeby tylko jeden człowiek nie strzelił focha,
Oskarżeń o bycie symetrystami/zdradzieckimi mordami,
Usypiania przez orędzia kobiety, która nawet sama nie wierzy, że jest premierem,
Opozycji, która do tej pory nie powiedziała, jaki ma pomysł na „po PiSie”,
Prezydenta, który jest pierwszy do rozmów z Ruchadłem Leśnym, ale gdy jest potrzebny, zmywa się na Hel i udaje, że go nie ma,
Wezwań, żeby dorosnąć i dokonać dorosłego wyboru między Platformą a Nowoczesną,
Dobrych wujków, którzy zaraz przyjdą i powiedzą „no, dobrze, dzieci, ale zaproponujcie coś pozytywnego„,
Jakby sam „wkurw” nie był w demokracji czymś pozytywnym.
Dzięki za inspirację dla: Leszek Jażdżewski / Liberte, Krzysztof Stanowski/Weszlo.com, Jakub Szymczuk/Gość Niedzielny, Jan Śpiewak, Tomasz Skory/RMF, Anna Dryjańska/naTemat/ASZdziennik, Bartosz Brzyski/Klub Jagielloński, Galopujący Major, Rafał Matyja, Stanisław Skarżyński/Wyborcza, Katarzyna Wężyk/Wyborcza i inni niezależnie myślący ludzie.
To nie jest ASZdziennik. To mój prywatny pogląd. Rafał Madajczak.
PiS chce też przejąć Państwową Komisję Wyborczą?
– „Wiceminister Sprawiedliwości Marcin Warchoł właśnie przyznał na forum Senatu, że przyjęcie ustawy o Sądzie Najwyższego będzie powodowało prawdopodobnie konieczność wymiany trzech członków Państwowej Komisji Wyborczej” – napisał na Facebooku Rzecznik Praw Obywatelskich.
PiS-owska ustawa zakłada bowiem, że wszyscy sędziowie SN przechodzą w stan spoczynku. A trzech z nich zasiada obecnie w Państwowej Komisji Wyborczej. Będą więc musieli odejść. Obecnie w składzie Państwowej Komisji Wyborczej jest trzech sędziów Sądu Najwyższego: Wiesław Kozielewicz, Wiesław Błuś i Krzysztof Strzelczyk.
Podczas debaty w Senacie Jerzy Wcisła z PO zwrócił uwagę, że wśród dziewięciu członków PKW jest trzech sędziów SN (w tym jeden jest wiceprzewodniczącym PKW). – „Czy odwołanie tych sędziów oznacza jednocześnie odwołanie ich mandatów, a jeśli jest taka możliwość, to czy nie zagraża to obiektywnej ocenie przebiegu i wyników wyborów, szczególnie tych najbliższych w 2018 r. i nie otwiera możliwości manipulowania wynikami tych wyborów” – zapytał senator. Wiceminister sprawiedliwości Warchoł odparł, że tak może być.
Co ciekawe, ustawa o Sądzie Najwyższym to projekt poselski PiS, a w Senacie przedstawia go członek rządu. Opozycja od dawna wskazywała, że ustawa faktycznie została napisana w Ministerstwie Sprawiedliwości, ale została złożona jako projekt poselski, bo to szybsza ścieżka legislacyjna – nie wymaga konsultacji społecznych. Od momentu pojawienia się ustawy na stronach Sejmu do jej uchwalenia minął tydzień.
Sąd Najwyższy decyduje o ważności wyborów i referendów ogólnopolskich. Z kolei Państwowa Komisja Wyborcza jest jednym z ostatnich organów państwa, na obsadę którego partia rządząca nie ma wpływu. Trzech nowych członków PKW będzie już z nadania PiS. PKW zajmuje się organizacją wyborów i badaniem sprawozdań finansowych partii (z kampanii wyborczych i z wykorzystania subwencji budżetowej). Odwołania partii od decyzji PKW rozpatruje Sąd Najwyższy.
Polska pod pętlą
Dzisiaj wybieramy swoją przyszłość, swoją wolność, acz musimy znowu o nią walczyć.
Piątek, 21.07.2017. Zapiski „Polska pod pętlą” mają być postawieniem przed podobnym wyborem, jaki zasugerował w Senacie Jan Rulewski, który przyszedł na obrady w drelichu więziennym z wpiętą powyżej pasa białą różą. To my decydujemy, choć innym wydaje się, że decydują za nas: co będzie nie tyle symbolem Polski, a naszą codziennością, rzeczywistością polityczną.
Co wybierzemy? Czy mamy na tyle w sobie przekonania, determinacji, że staniemy twardo niewzruszenie po swojej stronie? A jeżeli stajemy za sobą – jeden za drugim, jeden obok drugiego – to kto stoi naprzeciwko? Czy ten naprzeciw nas jest wrogiem, czy interlokutorem? Czy jednak mamy się dogadać, przekonać, zawrzeć kompromis? Pokonać, czy wejść w alians?
Ja jestem przekonany do swoich racji. Ale czy on też? Czy tylko został postawiony przypadkowo, wbrew sobie, a może tylko dla korzyści chce być moim wrogiem, może ten cynizm dzisiaj mu się opłaca, a jutro jest w stanie z niego zrezygnować?
Zauważmy, iż dzisiaj polityka wdarła się w naszą egzystencję. Wszystko jest polityką? Jak kiedyś odniósł się do pozornie innej sfery Edward Stachura „Wszystko jest poezją”. A Zbigniew Herbert w podobnej egzystencjalnej sytuacji stanu wojennego pisał „Raport z oblężonego miasta”: „wyznaczono mi z łaski poślednią rolę kronikarza / zapisuję – nie wiadomo dla kogo – dzieje oblężenia”.
Już z tego cytatu widać, iż sytuacja Herberta (i moja) była inna, niż dzisiaj. Była przegrana, Herbert czuł się przegrany, a jednak po 7 latach mógł stwierdzić: myliłem się, bo wygrałem. Pointa tego wspaniałego wiersza jest następująca: „patrzymy w (…) twarz zdrady // i tylko sny nasze nie zostały upokorzone”.
Mimo że nie mamy wpływu na sny, wówczas były wolnością od polityki. W tym samym czasie tuż po pacyfikacji w kopalni „Wujek” pisałem „Pytanie z pętlą” („Wilgotny język polski”, PIW 1989). I pointowałem zupełnie inaczej niż Herbert: „Robotnik zdejmuje pętlę z szyi i uderza” (cytat z pamięci, bo nie mam w domu swojej książki, a nie chce mi się iść do biblioteki).
Dzisiaj zatem nie jest tak źle, na jawie wybieramy swoją rzeczywistość, swoją przyszłość, swoją wolność, acz musimy już o nią walczyć. Przygotowywana jest dla nas pętla, w której chcą nas zamknąć. Wydają na razie na nas wyrok, a potem poprowadzą.
Wybiegam naprzód, acz chcę być kronikarzem dzisiaj, lecz nie tym herbertowskim z „Raportu…”. Wczoraj stanąłem na placu Wolności w trochę innym miejscu, niż zwykle staję w czasie protestów. Stanąłem na podeście, spojrzałem na morze ludzi, na 10 tysięcy tych „jeden obok drugiego”, na poznaniaków wylewających się na ulicę, że wstrzymane zostały po raz pierwszy kursy tramwajów.
I pewnie wszystko przebiegłoby, jak poprzednimi dniami, gdyby nie dziecko obok na rękach dwudziesto-kilkuletniej mamusi. Dziewczynka zaczęła płakać, a w tym czasie przemawiał Tomasz Piątek (ten od Macierewicza). Chciałem go posłuchać, bo nawiązał do wątku autobiograficznego, jak zaczynał pisanie we Włoszech. I nie było mi dane dowiedzieć się o Piątku, bo zacząłem stroić miny do dziecka, robić na nosie dylu na badylu, czy też trele morele. Dziecko jedno-dwuroczne z płaczu wpadło w śmiech, więc dalej zabawiałem, robiłem teatrzyk, już nie obawiałem się, że będzie płakać, ale nie potrafiłem inaczej i uznałem, że ten nasz protest płaczowo-śmiechowo-dylowy jest wartościowszy niż wspaniałych 10 tysięcy poznaniaków. Do tego teatrzyku dołączyła dziewczynka trzy-czteroletnia, którą ojciec posadził sobie na barana. Dołączyło potem jeszcze jedno starsze dziecko.
Protestowaliśmy w ten inny sposób nawet w trakcie czytania Konstytucji RP. Nie napiszę, jak to przebiegało w czasie 10-minutowego milczenia przy „łańcuchu światła” ani przy odśpiewaniu Mazurka Dąbrowskiego, bo zostanę posądzony o sprofanowanie słusznej walki społeczeństwa obywatelskiego.
Dzisiaj słyszę, że minister od policji* (niektóre nazwiska w przypisach), który nie był na manifestacji, twierdzi, że manifestujący to byli spacerowicze. Na placu Wolności staliśmy przeszło godzinę, a spacerował – acz nie na spacerniaku – Jan Rulewski w więziennym drelichu ze swego miejsca w Senacie do trybuny senackiej.
Co do spacerów. Chciałem się swoim spacerem przyłączyć do ostatniej miesięcznicy na Placu Zamkowym i Krakowskim Przedmieściu w Warszawie, ale policjant przy policjancie – oraz barierki – bronili procesji prezesa i ministra z różańcem.
Nie zbieramy się po to, aby się odgrodzić. Nie manifestujemy, aby być zniewolonymi przez policję i barierki, ale po to, aby spacerować. Aby matki i ojcowie z dziećmi nie przychodzili na manifestacje, a ja na nich je zabawiał, bo one też są wkurzone, że muszą być razem z walczącymi rodzicami – wówczas płaczą.
Polacy nie dadzą sobie założyć pętlę na Polskę, bo nie jesteśmy zniewoleni, jak ci podczas procesji chowający się za policjantami i barierkami. Jak to teraz powiedział Lech Wałęsa: „Może bronić demokracji trzeba będzie drogą niedemokratyczną”, a ja jak napisałem w grudniu 1981 roku: zdjąć pętlę z szyi i … Nie damy się zamknąć w pętli i prowadzić naszą wolność na szafot, na rzeź.
Waldemar Mystkowski
Zamach na Sąd Najwyższy. Gdzie powstała ustawa? Nowoczesna zawiadamia prokuraturę: doszło do poświadczenia nieprawdy
Wpierw rozwiązanie Sądu Najwyższego, a potem przejęcie PKW? Co planuje PiS
Polska pod pętlą
Piątek, 21.07.2017
Zapiski „Polska pod pętlą” mają być postawieniem przed podobnym wyborem, jaki zasugerował w Senacie Jan Rulewski, który przyszedł na obrady w drelichu więziennym z wpiętą powyżej pasa białą różą. To my decydujemy, choć innym wydaje się, że decydują za nas: co będzie nie tyle symbolem Polski, a naszą codziennością, rzeczywistością polityczną.
Co wybierzemy? Czy mamy na tyle w sobie przekonania, determinacji, że staniemy twardo niewzruszenie po swojej stronie? A jeżeli stajemy za sobą – jeden za drugim, jeden obok drugiego – to kto stoi naprzeciwko? Czy ten naprzeciw nas jest wrogiem, interlokutorem? Czy jednak mamy się dogadać, przekonać, zawrzeć kompromis? Pokonać, czy wejść w alians?
Ja jestem przekonany do swoich racji. Ale czy on też? Czy tylko został postawiony przypadkowo, wbrew sobie, a może tylko dla korzyści chce być moim wrogiem, może ten cynizm dzisiaj mu się opłaca, a jutro jest w stanie z niego zrezygnować?
Zauważmy, iż dzisiaj polityka wdarła się w naszą egzystencję. Wszystko jest polityką? Jak kiedyś odniósł się do pozornie innej sfery Edward Stachura „Wszystko jest poezja”. A Zbigniew Herbert w podobnej egzystencjalnej sytuacji stanu wojennego pisał „Raport z oblężonego miasta”: „wyznaczono mi z łaski poślednią rolę kronikarza / zapisuję – nie wiadomo dla kogo – dzieje oblężenia”.
Już z tego cytatu widać, iż sytuacja Herberta (i moja) była inna, niż dzisiaj. Była przegrana, Herbert czuł się przegrany, a jednak po 7 latach mógł stwierdzić: myliłem się, bo wygrałem. Pointa tego wspaniałego wiersza jest następująca: „patrzymy w (…) twarz zdrady // i tylko sny nasze nie zostały upokorzone”.
Mimo że nie mamy wpływu na sny, wówczas były wolnością od polityki. W tym samym czasie tuż po pacyfikacji w kopalni „Wujek” pisałem „Pytanie z pętlą” („Wilgotny język polski”, PIW 1989). I pointowałem zupełnie inaczej niż Herbert: „Robotnik zdejmuje pętlę z szyi i uderza” (cytat z pamieci, bo nie mam w domu swojej książki, a nie chce mi się iść do biblioteki).
Dzisiaj zatem nie jest tak źle, na jawie wybieramy swoją rzeczywistość, swoją przyszłość, swoją wolność, acz musimy już o nią walczyć. Przygotowywana jest dla nas pętla, w której chcą nas zamknąć. Wydają na razie na nas wyrok, a potem poprowadzą.
Wybiegam naprzód, acz chcę być kronikarzem dzisiaj, lecz nie tym herbertowskim z „Raportu…” Wczoraj stanąłem na Placu Wolności w trochę innym miejscu, niż zwykle staję w czasie protestów. Stanąłem na podeście, spojrzałem na morze ludzi, na 10 tysięcy tych „jeden obok drugiego”, na poznaniaków wylewających się na ulicę, że wstrzymane zostały po raz pierwszy kursy tramwajów.
I pewnie wszystko przebiegłoby, jak poprzednimi dniami, gdyby nie dziecko obok na rękach dwustokilkuletniej mamusi. Dziewczynka zaczęła płakać, a w tym czasie przemawiał Tomasz Piątek (ten od Macierewicza), chciałem go posłuchać, bo nawiazał do wątku autobiograficznego, jak zaczynał pisanie we Włoszech. I nie było mi dane dowiedzieć się o Piątku, bo zacząłem stroić miny do dziecka, robić na nosie dylu na badylu, czy też trele morele. Dziecko jedno-dwuroczne z płaczu wpadło w śmiech, więc dalej zabawiałem, robiłem teatrzyk, już nie obawiałem się, że będzie płakać, ale nie potrafilem inaczej i uznałem, że ten nasz protest płaczowo-śmiechowo-dylowy jest wartościowszy niż wspaniałych 10 tysięcy poznaniaków. Do tego teatrzyku dołaczyło dziewczynka trzy-czteroletnia, którą ojciec posadził sobie na barana. Dołączyło potem jeszcze jedno starsze dziecko.
Protestowaliśmy w ten inny sposób nawet w trakcie czytania Konstytucji RP. Nie napiszę, jak to przebiegało w tczasie 10 minutowego milczenia przy „łańcuchu światła”, ani odśpiewania Mazurka Dąbrowskiego, bo zostanę posądzony o sprofanowanie słusznej walki społeczeństwa obywatelskiego.
Dzisiaj słyszę, że minister od policji* (niektóre nazwiska w przypisach), który nie był na manifestacji, twierdzi, że manifestujący to byli spacerowicze. Na placu Wolności staliśmy przeszło godzinę, a spacerował – acz nie na spacerniaku – Jan Rulewski w więziennym drelichu ze swego miejsca w Senacie do trybuny senackiej.
Co do spacerów. Chciałem się swoim spacerem przyłączyć do ostatniej miesięcznicy na Placu Zamkowym i Krakowskim Przedmieściu w Warszawie, ale policjant przy policjancie – oraz barierki – bronili procesji prezesa i ministra z różańcem.
Nie zbieramy się po to, aby się odgrodzić, nie manifestujemy, aby być zniewolonymi przez policję i barierki, ale po to aby spacerować. Aby matki i ojcowie z dziećmi nie przychodzili na manifestacje, a ja na nich je zabawiał, bo one też są wkurzone, że muszą być razem z walczącymi rodzicami – wówczas płaczą.
Polacy nie dadzą sobie założyć pętlę na Polskę, bo nie jesteśmy zniewoleni, jak ci podczas procesji chowający się za policjantami i barierkami. Jak to teraz powiedział Lech Wałęsa: „Może bronić demokracji trzeba będzie drogą niedemokratyczną”, a ja jak napisałem w grudniu 1981 roku: zdjąć pętlę z szyi i … Nie damy się zamknąć w pętli i prowadzić naszą wolność na szafot, na rzeź.
—
* mam na myśli oczywiście Mariusza Błaszczaka
Indiańskie przysłowie:
„Powiesz mi, a ja zapomnę. Pokażesz mi, a być może zapamiętam. Włącz mnie do działania, a zrozumiem i zachowam w pamięci”.
Taka aktywność jest teraz najważniejsza. Rozmawiajcie, tłumaczcie, przekazujcie wiedzę młodym. @Nowoczesna @nowePSL @Platforma_org
A to był piękny moment – ponoć młodzi nie lubią historii, a jak Rulewski zaczął też opowiadać o PRL, to nie chcieli go puścić (o 2 nocy!).
Hmmm…Panie @mblaszczak tak sobie tylko spacerujemy? Prawdy nie zabijesz nawet ty wierutny kłamco! #ZamachLipcowy #3xWeto
Senator Rulewski: „sami zdecydujemy czy symbolem Polski będzie więzienny drelich czy biała róża” Ja wybieram różę, a TY?
W pewnym oddaleniu od partii opozycji konsoliduje się Front Oporu Obywateli, od ObywateliRP, Czarny Protest, 3razy veto, itd.
ANALIZA: 5 rzeczy które wiemy po protestach dot. #SN w #socialmedia
PIĄTEK, 21 LIPIEC 2017
Będzie jeszcze więcej demonstrujących
Liczba prowadzonych akcji w sieci m.in #3xweto #wolność #chcemyWeta itd, liczba interkakcji, dane dot. zasięgów, zainteresowanie w sieci samymi protestami wskazują jednoznacznie ze w sieci nic naprawdę masowego jeszcze się nie zaczęło. Dane dot. Protestów nie przekroczył 50% danych z okresu #czarnyprotest. Teraz zadziała poniższy mechanizm:
Średnio każda z osób która była obecna na proteście ma w kanale FB około 150 znajomych. Większość z tych znajomych wczoraj widziała protesty a dokładnie „fajne foty” z protestów i brak „dziadków” oraz „obciachu”, następnym razem inni znajomi też będą chcieli mieć takie zdjęcia.
http://politykawsieci.pl/analiza-5-rzeczy-ktore-wiemy-po-protestach-dot-sn-w-socialmedia/
Jakub Majmurek: Witajcie w demokracji niekonstytucyjnej! Realne widmo Polexitu
Trzy ustawy teoretycznie zawetować jeszcze może Andrzej Duda. Nie jest to jednak prawdopodobny scenariusz. Choć we wtorek wydawało się, że prezydent w kwestii reformy sądownictwa gotowy jest do prowadzenia jakiejś samodzielnej gry, to wszystko wskazuje na to, że do środy rano Jarosławowi Kaczyńskiemu udało się opanować sytuację.
Nie liczcie na prezydenta
Główny postulat prezydenta – większość trzech piątych głosów przy wyborze przez Sejm sędziów do KRS – został włączony do ustawy o Sądzie Najwyższym. Nie uwzględniono co prawda poprawek Andrzeja Dudy, zwiększających jego uprawnienia wobec SN, ale nic nie wskazuje, by z tego powodu był on gotowy do weta. Prezydent nie próbuje nawet mediować między swoim obozem a opozycją, odmówił spotkania z Donaldem Tuskiem, oferującym pomoc w tej sprawie. Od tygodni głowa państwa pozostaje też głucha na argumenty środowisk akademickich, sędziowskich, głosy międzynarodowej opinii publicznej i instytucji europejskich.
Jak donosi „Gazeta Wyborcza” głowa państwa przebywa obecnie na urlopie na Półwyspie Helskim. Tłumy pod Pałacem Prezydenckim protestują więc przed pustym budynkiem. Brak głowy państwa w stolicy w momencie tak budzącego emocje politycznego przesilenia, jest dla prezydenta kompromitujący i potwierdza raz jeszcze, że trudno traktować go jako poważnego, samodzielnego gracza.
Sądy ujarzmione
Co to wszystko oznacza? Że Polska demokracja wkracza właśnie w post-konstytucyjną fazę. Zamach PiS na konstytucję, jaki zaczął się wraz z przejmowaniem przez tę partię Trybunału Konstytucyjnego, dopełnia się.
Reformy Ziobry znoszą praktycznie konstytucyjny trójpodział władzy. Sądy przestaną być trzecią władzą, cieszącą się niezależnością od dwóch poprzednich i zdolną do ich realnej kontroli. Czym się w takim razie stają? Czymś w rodzaju kolejnego departamentu ministerstwa sprawiedliwości. Dzięki narzędziom, jakie nowe reformy dają do ręki Ziobro, sędziowie zmienią się w podległych mu urzędników.
Co najważniejsze, zamach na niezależność sądów stawia pod znakiem zapytania realne egzekwowanie przez obywateli ich zapisanych w konstytucji praw. Prawa człowieka i obywatela istnieją bowiem tylko o tyle, o ile jesteśmy je w stanie wyegzekwować w sporze z rządem, pracodawcą, kontrahentem. Bez autentycznie niezależnych sądów jest to w zasadzie niemożliwe.
Czy w sytuacji, gdy kariera sędziego zależy od ministra sprawiedliwości, na uczciwy wyrok będzie mógł liczyć dziennikarz, któremu proces o zniesławienie wytoczył kolega ministra z rządu? Rodzina chłopaka, który w tajemniczych okolicznościach zginął w trakcie przesłuchania na komisariacie albo w areszcie śledczym? Podwykonawca wielkiej spółki skarbu państwa, twierdzący, że oszukano go przy rozliczeniu? Pracownicy bezprawnie zwolnieni z firmy przedsiębiorcy hojnie wspierającego bliskie polityce historycznej rządzących inicjatywy?
Demokracja bez trybu
Gdy w trakcie debaty nad reformą SN prezes Sądu, Małgorzata Gersdorf, powiedziała, że suwerenem jest konstytucja, odpowiedział jej śmiech z ław PiS. Tymczasem miała rację. W przerwie między wyborami to właśnie konstytucja jest najmocniejszym wyrazem woli suwerena, jakim jest ogół obywateli. To konstytucja określa ramy prowadzenia polityki. PiS nigdy nie chciał zgodzić się z tymi ramami, dążył do tego, by konstytucję jako wyraz woli demokratycznego suwerena, zastąpiła decyzja aktualnej parlamentarnej większości, a ściślej rzecz ujmując jej lidera.
Po tym, gdy partia władzy opanuje już sądy, nic nie będzie stało na przeszkodzie, by suwerenem zamiast konstytucji uczynić Jarosława Kaczyńskiego. Symbolem tego nowego porządku może być wtargnięcie prezesa PiS na mównicę we wtorek w nocy z uzasadnieniem „ja bez żadnego trybu”. Tak teraz, bez żadnego trybu, bez poszanowania dla istniejących przepisów, obyczajów i obowiązków państwa, będzie wyglądała w Polsce polityka.
Jednocześnie ta polityka budzi i budzić będzie potężny społeczny opór. PiS ma dla swoich zmian bardzo płytką legitymację. Ustawy o KRS o mało co nie utrącił bojkot całej opozycji (łącznie z Kukizem), usiłującej zerwać kworum. Za ustawą o reformie Sądu Najwyższego głosowało tylko 235 posłów, w tym 231 z PiS. Poza zawsze głosującym z rządem kołem Wolni i Solidarni Kornela Morawieckiego i jednym posłem niezrzeszonym, PiS nie przekonał żadnego posła opozycji – nawet z Kukiz ’15 – do głosowania za reformą. Ustawę faktycznie zmieniającą konstytucję przyjęła większość reprezentująca mniej niż jedną piątą uprawnionych do głosowania.
PiS czekają teraz kolejne protesty przeciw reformie, swoją skalą przypominające te przeciw ACTA czy czarny marsz. W czwartek wieczór łańcuchy światła zapaliły się także w takich miejscach jak Augustów, Chrzanów, Iława, Płońsk, Sochaczew, Zamość i wielu, wielu innych. PiS reformą sądów udało się wzbudzić wściekłość nie tylko wielkich miast, ale także polski powiatowej, która miała być bastionem obecnej parlamentarnej większości.
Te protesty nie powstrzymają pewnie wprowadzenia w życia tych trzech ustaw. Pokazują jednak cenę, jaką płaci za ich przeprowadzenie PiS. Jest nią dalsza skrajna społeczna polaryzacja, uniemożliwiająca w zasadzie prowadzenie normalnej polityki. Po tym jak przy procedowaniu ustawy o SN opozycja została upokorzona w Sejmie, trudno sobie wyobrazić by wróciła do normalnej, politycznej gry w parlamencie. PiS ciągle zarzuca opozycji totalność, ale sposób procedowania ustawy o SN w zasadzie nie pozostawia opozycji innego wyboru niż całkowity opór i mobilizacja na ulicach. Nieunikniona w takiej sytuacji eskalacja napięcia może uruchomić zupełnie nieprzewidywalne sekwencje wydarzeń, zdolne politycznie zaszkodzić także rządzącej większości.
Widmo Polexitu
Polaryzację napędzać będzie także to, iż reformy PiS nie zostaną bez odpowiedzi Europy. Już w przyszłym tygodniu zajmie się nimi krytycznie wypowiadająca się o wszystkich trzech projektach Komisja Europejska. Wątpliwe jest oczywiście nałożenie na Polskę sankcji, odbierających nam prawo głosu w unijnych instytucjach. Przed tym Kaczyńskiego uchroni pewnie weto Węgier. Ale sama KE, przy pomocy Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości w Luksemburgu, może nałożyć na Polskę surowe finansowe kary.
Polscy sędziowie są bowiem strażnikami nie tylko polskiego, ale także unijnego prawa. Ich zależność od rządu narusza prawo do uczciwego, bezstronnego procesu wszystkich obywateli UE mieszkających w Polsce, robiących z Polską interesy itd. Unia ma więc powody do niepokoju i interwencji. Groźba podobnych finansowych sankcji skłoniła Viktora Orbána do wycofania się z części rozwiązań, przypominających reformy PiS.
Oczywiście, Kaczyński może się nie ugiąć, a rozprawa z ETS ciągnąć się latami. Nawet w takiej sytuacji Polska zapłaci za to cenę jeszcze głębszej izolacji w Europie. Jak donoszą media, powołując się na przecieki z francuskiego MSZ, Francja rozważa odwołanie planowanego na sierpień szczytu Trójkąta Weimarskiego. W dyskusjach nad przyszłą perspektywą budżetową Unii problemy z przestrzeganiem przez nasz kraj zasad praworządności może służyć jako argument dla obcięcia środków dla Polski.
Spór Unią uruchomi w Polsce jeszcze silniejszą antyunijną propagandę prorządowych mediów, znów polaryzując opinię publiczną. Lęk przed sprowokowanym przez władzę PiS Polexitem może jednak uruchomić opór wobec partii, zdolny w końcu pozbawić ją władzy.
Jak nie przegrać ustawionej gry?
Opozycja i niegodzący się na metody władzy obywatele nie powinna więc w żadnym wypadku składać broni. Społeczna mobilizacja – od social mediów po ulicę – jest teraz kluczowa. Najpóźniej do końca roku, gdy wybierze nową KRS i skład SN, PiS zyska potężne narzędzia do tego, by każdej opozycji utrudnić życie. By bez powodów oskarżać i skazywać politycznych przeciwników, nękać procesowo nieposłusznych związkowców, czy media. Ale od sprzeciwu opinii publicznej zależy, w jakim stopniu z tych narzędzi odważy się skorzystać. Opozycja musi przekonać obywateli, że są w stanie sprawić, by każde przekroczenie zasad było dla PiS naprawdę politycznie kosztowne.
Przed liderami polski demokratycznej – od Zandberga i Dziemianowicz-Bąk, Barbarę Nowacką, Biedronia i Kosiniaka-Kamysza, po Trzaskowskiego i Lubnauer wielki polityczny test, być może najtrudniejszy w ich politycznym życiu. Gra toczy się o najwyższe stawki – czy symbolicznie i instytucjonalnie pozostajemy w Europie. Przeciwnik gra znaczonymi kartami, sam w dodatku sędziuje w tej grze. Ale i szulera można zmusić, by wywrócił się na swoich szachrajstwach. Kupiony sędzia nie zawsze jest w stanie wydrukować każdy wynik. To bardzo słaba nadzieja – ale innych demokratyczna strona dziś nie ma.
Mariusz Błaszczak o protestach: Było wielu spacerowiczów
Foto: Fotorzepa, Jerzy Dudek
– Te zmiany zamykają epokę postkomunizmu w Polsce – mówił w TVP Mariusz Błaszczak
Środowiska opozycyjne, w tym PO, Nowoczesna, PSL protestowały w czwartek ws. uchwalenia przez Sejm ustawy o SN. Protest przed Pałacem Prezydenckim po godz. 20 rozpoczęło odśpiewanie hymnu Polski i odczytanie przez aktorkę Joannę Szczepkowską preambuły do Konstytucji z 1997 r. Po demonstracji przed Pałacem Prezydenckim manifestanci przeszli pod Sejm.
Sytuację skomentował w „Kwadransie politycznym” TVP szef MSWiA Mariusz Błaszczak. Jego zdaniem wielu spośród protestujących wczoraj na Krakowskim Przedmieściu to spacerowicze i turyści. Manifestacja miała „charakter piknikowy”. Oceniając postawę lidera PO Grzegorza Schetyny, powiedział: „śmieszy, tumani i straszy”.
– Prezydent jest zdeterminowany, żeby te zmiany przeprowadzić, jego uwagi zawarliśmy w ustawie, która została przyjęta przez Sejm – powiedział szef MSWiA.
Błaszczak odniósł się również do komentarzy Donalda Tuska. – W sprawach ważnych dla Polski się nie odzywa, a jeśli już mówi to o konsekwencjach – powiedział. – Może Donald Tusk zainteresowałby się tym, że stan wyjątkowy jest we Francji? To nikogo nie interesuje? – dodał.
Dorn do Rigamonti: Mówiłem, że nie ma co się bać Kaczyńskiego. Zmieniłem zdanie
20.07.2017
Jarosław Kaczyński powiedział te straszne słowa o politykach PO, bo nie mógł ich skierować do Andrzeja Dudy. Gdzie we wtorek doszło do zdrady? Przecież nie na sali sejmowej, tylko w Pałacu Prezydenckim – mówi Ludwik Dorn w rozmowie z Magdaleną Rigamonti.
Jarosław Kaczyński otworzył się przed panem?
Powiem pani, dlaczego w wystąpieniach publicznych nie odwołuję się do naszej znajomości osobistej, do tego, co mu w duszy gra. Bo uważam, że to byłoby niesmacznym nadużyciem. Mogę jednak analizować zobiektywizowane zachowania, ludzki sens.
Proszę bardzo, wtorkowa wypowiedź o zdradzieckich mordach, o kanaliach, które zamordowały Lecha Kaczyńskiego.
Jarosław Kaczyński powiedział te straszne słowa o politykach PO, bo nie mógł ich skierować do Andrzeja Dudy. Gdzie we wtorek doszło do zdrady? Przecież nie na sali sejmowej, tylko w Pałacu Prezydenckim.
A środowa wypowiedź prezesa Kaczyńskiego tłumacząca tę wcześniejszą: nie miałem innego wyjścia, to był imperatyw moralny.
Jak nie można swoich działań wyjaśnić w kategoriach politycznych, to zawsze można odwołać się do kategorii moralnych. Nikt nic nie wie, nie rozumie, ale za to wzniośle brzmi. Analizuję działania Jarosława Kaczyńskiego i wiem, że dla niego, tak jak dla Eduarda Bernsteina, twórcy rewizjonizmu w ruchu robotniczym, cel jest niczym, ruch jest wszystkim. On nie ma żadnego określonego celu, nie ma żadnej wizji Polski. Jest za to wizja rządzącego Polską PiS. Jak poskrobać te jego dywagacje dotyczące wizji Polski, naszego miejsca Polski w Europie, to się okazuje, że to pozłotka. Jak ją analitycznym kwasem oblać, to znika. Sądzę, że prezes Kaczyński, a z nim cały PiS, wspina się na jakieś szczyty, na których nie ma niczego. Jedna kadencja, dwie kadencje, trzy kadencje… Ile jeszcze tych ośmiotysięczników w Himalajach?
To prorokowanie.
Chodzi o to, żeby zdobyć wszystkie ośmiotysięczniki.
No i pana dawni przyjaciele – prezes Kaczyński, minister Macierewicz – są teraz na szczycie. A pan jest?
Polityka według mnie należy do dziedziny sztuk wyzwolonych. Odebrano mi czy to dłuto, czy pędzel, więc co mi pozostało – bycie krytykiem sztuki politycznej. Skończyłem 62 lata, więc już się nie przekwalifikuję.
Wałęsa do Rigamonti: Może bronić demokracji trzeba będzie drogą niedemokratyczną
20.07.2017
„Jeszcze będziemy Jarosławowi Kaczyńskiemu stawiać pomniki, że wymusił na nas zrobienie czegoś mądrego i dobrego. Bez niego byśmy spali, płynęli, tacy poprawni politycznie, tacy zadowoleni z tego, co jest” – mówi były prezydent Lech Wałęsa w rozmowie z Magdaleną Rigamonti.
Lech Wałęsa: Pierwsze pytanie. Ma pani przygotowane?
Magdalena Rigamonti: Tak. Pan jest w żałobie?
Jestem.
Pytam o to, bo Jarosław Kaczyński też jest i o tym mówi.
Siedem lat po śmierci brata. W to powinien się włączyć Kościół i powiedzieć: kochany bracie, dobrze że się nawróciłeś, bo przecież kiedyś w ogóle do kościoła nie chodziłeś (wiem o tym dobrze). A więc dobrze, że się nawróciłeś, jednak pamiętaj, że w tym Kościele jest katechizm, który mówi, że żałoba tego typu trwa co najwyżej rok, nie dłużej. Potem możesz się modlić, nawet codziennie, ale nie łącz tego z demonstracjami, z polityką, z kłóceniem narodu.
„Na pana umyśle jest krew smoleńskich ofiar” – to pan do Jarosława Kaczyńskiego.
Jarosław Kaczyński udowadnia przed całym światem, że to on decyduje prawie o wszystkim. Tak samo było wtedy, to decydował, czy jego brat ma lecieć do Katynia, czy nie, to on decydował, czy samolot ma lądować, czy nie. A ten, kto podejmuje decyzje, bierze też odpowiedzialność. Pani spróbuje wejść w skórę Jarosława Kaczyńskiego. Przecież on wie, że jest odpowiedzialny za to, co się stało w Smoleńsku, za tę zbrodnię. Sumienie ma strasznie brudne, więc szuka kogoś, kogo można dopisać do listy winowajców.
Może ma wsparcie w Bogu.
Za sprawy boskie to ja nie odpowiadam. Bóg wie wszystko. I na pewno pomaga w żałobie. Wiara bardzo pomaga.
Cierpi się mniej?
Myślę, że tak. Trzeba rozumieć wiarę. I ja ją rozumiem nowocześnie. Mój Pan Bóg jest z komputera najnowszej generacji. Mój Pan Bóg to nie średniowiecze, to nie zabobon. Mój Pan Bóg mówi, że człowiek składa się z duszy i ciała, że wiara buduje, wzmacnia i że bez wiary w zasadzie nic bym nie zrobił. Mój Pan Bóg mówi, że tu, na tym świecie jesteśmy maksimum sto kilka lat i ponosimy odpowiedzialność za to, co robimy, potem przenosimy się do wieczności. Mówi też, że za dużą wagę przywiązujemy do tego nędznego życia. Nie rozumiemy, że to tylko przejście, sprawdzenie, co znaczymy. Wierzę, że po drugiej stronie dostajemy większe możliwości działania. Jeśli tak się myśli, to jest łatwiej, prościej, lżej.
Nawet po śmierci syna?
Nawet. Następne pytanie, proszę.
Rozmawialiśmy ostatnio po premierze książki pana żony.
Za błędy żony nie odpowiada mąż. Następne pytanie.
Ma pan wsparcie w żonie?
Nie. Miałem wsparcie kiedyś, kiedy było ciężko. W tamtym ciężarze się sprawdziliśmy, byliśmy wspaniałym małżeństwem. Dziś jest inaczej, żona się usamodzielniła, chodzi swoimi drogami i prawdopodobnie ma rację, tylko ja już jestem za stary na takie przebudowy. Ja przecież nawet nie umiem robić herbaty.
Umie pan.
No dobrze, umiem, ale herbata przeze mnie zrobiona mi nie smakuje. Żona mnie przyzwyczaiła do tego, że to ona robi najlepszą herbatę na świecie.
Nie tak dawno mówił pan, że się pan usuwa w cień.
Przecież się usunąłem.
W centrum wydarzeń pan jest, jeśli nie realnie, to przynajmniej wirtualnie.
Wrzucają mnie wszyscy w to centrum. Następne pytanie.
Jedzie pan?
Dokąd, do Warszawy? Widzi pani tę nogę (prezydent Wałęsa kładzie na mały stolik prawą nogę).
Widzę.
A tę? (prezydent Wałęsa kładzie lewą nogę).
Hm.
Widzi pani różnicę? W kostkach. Jedna spuchnięta bardziej od drugiej.
Ludzie mówią, że pan symuluje chorobę, że pan udaje, że pan nie chce, że pan się boi konfrontować z manifestującymi.
Dlatego te nogi pani pokazuję. Frasyniuk chciał, żebym przyjechał do Warszawy 10 lipca, ale ciśnienie miałem 248 na 120, puls 70. Wykończony byłem. Na noszach mnie nieśli do szpitala. I wszystkim lekarzom w szpitalu, w którym leżałem, mówiłem, że jeśli ktoś będzie pytał o stan mojego zdrowia, mają udzielać informacji, mówić wszystko. Powiem pani, że starość się Panu Bogu nie udała. Kiedyś byłem taki sprawny chłopak. Taki silny, szybki.
Denerwuje się pan, że ciało odmawia posłuszeństwa.
Przyjmuję to. Mam 75 lat, w zasadzie jestem już spakowany, gotowy do drogi.
Dokąd?
Do wieczności. Tam jest lepiej. Na pewno lepiej, bo przecież nikt stamtąd nie uciekł. Często myślę o tym.
O śmierci?
Nie o wieczności. Oczywiście nie wiem, jak Pan Bóg na mnie zareaguje. Rozwaliłem komunizm, a przecież nie wiadomo, czy się to Bogu podobało. Chociaż z drugiej strony w komunizmie nie ma wiary, komuniści Boga próbowali zniszczyć, co, jak wiemy, im się nie udało. W wieczności jest mieszkań wiele. Kto ma zasługi większe, dostanie większy pałac, więc jest nadzieja, że ja będę miał dość duży. Martwię się tylko, że sam będę go musiał sprzątać, bo tam prawdopodobnie nie ma sprzątaczek.
Pan w żartach o poważnych sprawach.
Nie, no ja mówię poważnie.
Z rodziną się pan pożegnał?
Po co? Nie będę się z nimi żegnał, będę ich tam witał. No, ale wieczność wiecznością, a ja podniosłem się, jak pani widzi. Los chyba zawsze mi pomaga. Jak jest źle, to los mi każe wyhamować i wyhamowuję. Teraz lekarze oczywiście nie pozwalają mi się ruszać, ale ja i tak pracuję.
Kiedy pozwolą?
Mówią, że może za dziesięć dni. Pani prof. Pensonowa meldowała, że jutro mam badanie. Jest przy mnie tyle lat.
Słucha się pan?
Co drugi dzień. Pilnuje mnie, bez niej bym zginął. Sama się nie pilnuje, ręce łamie.
Panie profesorze…
Niewiele się pani pomyliła, jestem czterokrotnym doktorem honoris causa… Podniosłem się, ale jak trzeba będzie walczyć, to pojadę nawet na noszach. Nic mnie nie zatrzyma. Choć wiem, że jestem politykiem innej epoki. Dziś potrzeba jest innych ludzi, innych predyspozycji. Ja byłem dobry w walce. Teraz potrzeba intelektu, informacji, znajomości języków, no i oczywiście nie robienia błędów ortograficznych.
Znowu się pan śmieje.
Nie, mówię poważnie, że nie mam przygotowania do bycia przywódcą w tych czasach. Uważam, że są dwa wyjścia z tej sytuacji, z którą mamy teraz w Polsce do czynienia. Albo protesty, miliony na ulicach i tamtym pozwalamy wyskakiwać przez okna. Po kolei.
Albo zamykać w więzieniach? Pytam, bo taką propozycję też pan ostatnio wysunął.
Czym lepsze przygotowanie personalne, tym mniejsze straty, więc trzeba się zastanowić, kogo zamknąć.
O piętnastu osobach pan mówił.
Mówiłem i pisałem.
Wsadzanie wrogów do więzień to nie demokracja.
No, ale teraz wszystkie demokratyczne zasady zostały złamane.
Skoro PiS, jak pan mówi, niszczy demokrację, to pan też może?
Może dojść do tego, że bronić demokracji trzeba będzie drogą niedemokratyczną. Chcę, żebyśmy zrobili referendum, żebyśmy zebrali więcej podpisów, niż było głosów oddanych na PiS, żebyśmy powiedzieli całemu światu, jakiej Polski chcemy.
A jakiej Polski pan chce?
Mówię o referendum, które miałoby pozbawić PiS władzy. Ale niech pani pomyśli, do czego doszło za rządów Platformy. To wtedy wprowadzono zapis, że naród ma co prawda prawo do referendum, ale najpierw Parlament musi się na takie referendum zgodzić. Poza tym, jak można było doprowadzić do tego, żeby minister obrony narodowej nie był badany psychologicznie. Przecież takie badanie powinno być obowiązkowe.
Jednak wszyscy wiemy, że system źle działa i dopóki nie znajdziemy rozwiązań lepszych, to nie ma co zwyciężać, bo dla kogo i po co.
Tłumy są na ulicach.
Ale opozycja musi się porozumieć w kwestii tego, czego chce, a nie tylko czego nie chce. To, że nie chcą PiS-u, nie pozwoli im zwyciężyć. Z takimi i ja też nie chcę zwyciężać. Trzeba znaleźć prawdę, mądrość, wiedzieć, jakie fundamenty chce się postawić, wiedzieć, co znaczy lewica, a co prawica, jaki system ekonomiczny, jakie wolności, a jakie wartości, jaka religia. Przecież żyjemy w świecie, w którym jedna epoka padła, druga nie powstała. To, co jest, nazywam epoką słowa. Jednak to słowo teraz trzeba wydyskutować, wykłócić, wystrajkować. Trzeba się cofnąć, organizować, spotykać się, wyłapywać mądrych ludzi, wyłapywać pomysły, złożyć to w programie, przygotować kadry i takim sposobem dojść do wyborów.
Dwa lata panu wystarczą?
Nie mnie, już mówiłem. Ja mogę pomóc. Ale to wszystko trzeba zrobić jak najszybciej, jak najszybciej trzeba wyrzucić tych, co szkodzą Polsce. Tylko zdecydujmy się na wspólną decyzję, bo dziś jest 50 na 50, a więc forsowanie siłowych rozwiązań to jest Powstanie Warszawskie – dużo krwi, mały zysk. Ja na takie rzeczy się nie piszę.
To na co się pan pisze?
Na zwycięstwo. Choć powiem pani, że jestem już stary, zrujnowany, nie mam na to ochoty, ale z drugiej strony jestem przecież patriotą, więc pozostaję do dyspozycji. Pytała mnie pani, czy pojadę do Warszawy. Co z tego, że pojadę na manifestację, że przejdę, że pogadam, skoro nie wiem, jaką decyzję mogę zaproponować na wiecu? Mądrej, zwycięskiej decyzji na razie nie ma. A tak, żeby tylko wejść na scenę, coś powiedzieć i zejść – to szczerze powiem szkoda czasu. Zresztą, następnym razem ludzie nie przyjdą, bo po co.
Układa pan coś sobie w głowie?
Układam, próbuję. Trzeba sobie jednak zdawać sprawę z odpowiedzialności za tych, którzy się sprzeciwiają władzy. Przecież ci wariaci z PiS-u mogą zacząć do nich strzelać. Trzeba też sobie zdawać sprawę, że ci, którzy są na ulicach, to tylko jakaś stosunkowo niewielka część społeczeństwa.
Protesty trwają w kilku miastach.
Czyli na ulicach było milion ludzi, może trochę więcej. A co z resztą?
Siedzą w domach. Niektórzy wściekli.
Ale na kogo wściekli – i na jednych, i na drugich. Dzisiaj nie ma komu oddać zwycięstwa. Platformy Obywatelskiej ludzie dość daleko nie lubią, a to przecież jedyna partia, która ma zaplecze. Inne partie są raczej kanapowe, bez struktur, bez ludzi, a więc nie da się nimi rządzić. Pokona się PiS i co, i co dalej. Jeszcze raz mówię: odpowiedzialny polityk musi wiedzieć, co chce zrobić, musi widzieć zwycięstwo. Przecież taki Władek Frasyniuk zdaje sobie doskonale sprawę, że nie ma zaplecza, więc czego miałby być wodzem. Ja miałem kiedyś Stocznię. Teraz nawet tego nie ma. I co ja mam biedny zrobić? Co mam im radzić?
Widzę, że w Internecie pan walczy.
Jak mi zdrowie pozwalało, to jeździłem po kraju. Pierwszy ruch zrobiłem, obudziłem ludzi, coś się zasiało, teraz trzeba będzie to zbierać. Myślałem, że to… no, jak żesz oni się nazywają, ta nowa inicjatywa, która się zbłaźniła?
KOD.
Właśnie. Mieli zbierać ludzi i pomysły. No, ale sami się przecież prawie rozsypali. Teraz trzeba to robić od nowa, szukać ludzi, organizować ich, mówić, jakie mają zadania. Tak się przecież robi struktury. I powiem pani, że jeszcze będziemy Jarosławowi Kaczyńskiemu stawiać pomniki, że wymusił na nas zrobienie czegoś mądrego i dobrego. Bez niego byśmy spali, płynęli, tacy poprawni politycznie, tacy zadowoleni z tego, co jest.
Gdzieś głęboko to go pan ceni, prawda?
Kiedy u mnie pracował, to widział, jak się staram i jak mi czasem nie wychodzi. Też mi się Trybunał Konstytucyjny nie podobał. Ale nie niszczyłem go. A on niszczy wszystko, co mu się nie podoba. Ja uważałem, że Polskę trzeba zmieniać demokratycznie, no ale naród wybrał Kwaśniewskiego i SLD, i popsuł mi koncepcję.
Pamięta pan, jak Leszek Miller powiedział: nieważne jak mężczyzna zaczyna, ważne jak kończy.
Ja tego Millera to nawet lubiłem i lubię. I się z nim zgadzam. I mogę powiedzieć, że wszystko robiłem maksymalnie. Byłem zaprogramowany na rozbicie komuny i etapami to robiłem. Kwaśniewski mnie wtedy, w tych wyborach, oszukał. Milion głosów dorzucił.
Jak to?
Proszę pani, do mszy wieczornej w niedzielę wyborczą prowadziłem w całej Polsce. A po mszy się okazało, że przegrałem wybory.
Ludzie po prostu poszli wieczorem zagłosować na Aleksandra Kwaśniewskiego.
Niektórzy może tak. Ale oszustwa też były. Słyszałem od ludzi, że nawet na Stogach w Gdańsku było tak, że przyszli w maskach do lokalu wyborczego, dorzucali głosy i mówili: my was widzimy, a wy nie wiecie, kim my jesteśmy. Po roku dopiero się dowiedziałem o takich przypadkach.
Ale wtedy pan o tym nie mówił.
Bo to by o mnie źle świadczyło. Przecież jak ktoś się bierze za prezydenturę, a ja się wziąłem w 1990 roku, i nie potrafi upilnować najprostszych elementów funkcjonowania państwa, to niech się do tego nie przyznaje, bo to jest hańba.
Dla pana hańba.
Oczywiście, że dla mnie. Prezydent, który nie potrafi dopilnować urn wyborczych – przecież to skandal. Moi kolesie zamiast pilnować urn wyborczych, poszli szampana pić. W prywatnych rozmowach o tym mówiłem.
Potem zapraszał pan Aleksandra Kwaśniewskiego na urodziny.
Wiele osób zapraszałem. Miałem taki zamysł: a niech się ta nowa władza pozna, skonsoliduje. Ale kiedy zobaczyłem, jak się szybko scala, jakie przekręty robi, to nie mogłem na to patrzeć. Powiedziałem: dziękuję, urodzin nie wyprawiam, nie będę wam w tych przekrętach pomagał.
Jesteśmy u pana w gabinecie na II piętrze Europejskiego Centrum Solidarności, na zdjęciach w całym ECS wszędzie pan.
Myśli pani, że zaczną mnie wycinać z tych zdjęć?
Hm.
To proszę bardzo, niech wycinają. Zrobili mnie agentem, i to kto – Kaczyńscy – to niech teraz sobie wycinają. Kaczyński w Sejmie mówił do ludzi: jesteście kanaliami… A ja powiem, że on jest kanalią. Jego brat Lech też był kanalią. Nikt ich nie lubił, nikt nie chciał z nimi pracować.
Pan chciał.
Wziąłem ich, bo byłem mocny, silny. Zbudowałem ich
Ilu ludzi się od pana odwróciło?
Kiedy?
Po ujawnieniu dokumentów z tzw. szafy Kiszczaka.
Wielu, na pewno wielu. Ale oni przegrają, bo ja jestem pewien, że prawda zwycięży. Oczywiście zwycięży, jeśli sądy będą niezawisłe. Proszę zapytać panią Marię Kiszczakową, jaką ma emeryturę, czy jej ją obniżono, czy też nie. Nie słychać, żeby narzekała, nie słychać, żeby protestowała przeciwko obniżaniu świadczeń. Podobnie jak taki jeden gdański ubek, szef ubecji. Zabrali mu pieniądze, więc zaczął na mnie nadawać i ubecką emeryturę odzyskał. Niech pani do niego pójdzie, porozmawia. Niech pani pójdzie do ludzi, którzy w różnych okresach byli moimi szefami. Niech pani zapyta kierownika Elektromontażu albo ZREMB-u, jak bezpieka wymuszała na nich moje zwolnienia. Jak nie chcieli mnie zwolnić, to ich zwalniano. Niektórzy zapłacili wielką cenę za moje rozrabianie polityczne. Dlaczego Cenckiewicz z nimi nie rozmawiał? Dlaczego nikt ich nie przeprosił? Dlaczego interesowali go tylko podstawieni agenci?
Kiedy pan mówi publicznie: dali mi mieszkanie, pieniądze…
To mówię z ironią, żeby ludzie wiedzieli, kto komu służył.
Dosłownie można to odebrać.
Tylko śmiać się pozostaje. Przecież było wiadomo, jak się bezpieka zachowywała, jacy byliśmy przy niej malutcy. A mieszkanie dali mi tylko dlatego, że mieszkaliśmy z żoną w hotelu robotniczym. Z tysiąc robotników tam żyło. I tam jako szef strajku mogłem być dla ubeków niebezpieczny. Kombinowali więc, jak mnie stamtąd wyrwać. Znaleźli prosty sposób – dali mieszkanie. Zamieszkaliśmy na Stogach, na półwyspie. Tam można było mieć mnie bardziej na oku, ograniczać, pilnować, żebym nie zrobił większej rozróby.
Mógł się pan nie przeprowadzać.
Nie mogłem. Byliśmy zapisani, czekaliśmy na mieszkanie w mieszkaniowej kolejce. Na tych zdjęciach w ECS jestem dlatego, bo przewidziałem, że komuna będzie chciała nas Polaków podzielić, wmawiać wam, że jestem agentem, że różni książęta staną przeciwko mnie. I tak się stało, tyle że wtedy w latach 80. zbudowałem taką pozycję, że nie było żadnej siły, która rozwaliłaby Solidarność. Adaś Michnik nawet pisał, że zmierzam do dyktatury, ale wiemy, mylił się. Dopóki mnie słuchano, wszystko szło dobrze, przestano mnie słuchać, to mamy to, co mamy. Mnie nigdy nie zależało na Wałęsie, robiłem rewolucję nie dla siebie, tylko dla Polski i dla Europy.
Bolek, Bolek – to o panu naród podczas wizyty w Warszawie Donalda Trumpa.
Przecież to jest walka. Kaczyński i jemu podobni to mali ludzie, którym się wydaje, że wygrali. A wygrać z prawdą nie mogą. Sami się pokonają. Niech sobie krzyczą, niech krzyczą. Gdybym miał nieczyste sumienie, to może by mnie to ruszało. A ja wiem, kim byłem i co robiłem. Następne pytanie.
Przez ostatnie lata był z panem Mieczysław Wachowski. Teraz znowu nie ma. Zniknął.
Byłem w Instytucie Lecha Wałęsy tylko sztandarem. On odpowiadał za organizację, za pieniądze.
Oszukał pana?
Sprawa jest zamknięta, to zostaje między mną a nim.
Będziecie panowie jeszcze współpracować?
Może w wieczności, tutaj już chyba nie zdążymy. Wie pani, ludzie są skomplikowani.
Skomplikowani?
Tak, skomplikowani, różni. Takich ludzi jak prof. Pensonowa, która jest przy mnie od lat, prawie już nie ma. Rządzi mamona, populizm, oszustwo i czas, do którego nie jesteśmy przygotowani ani duchowo, ani moralnie, ani strukturalnie. I koniec rozmowy.
Szułdrzyński: PiS prowadzi do lewicowej rewolucji
Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompała
Jeśli Andrzej Duda podpisze przegłosowaną w czwartek przez Sejm ustawę o Sądzie Najwyższym oraz ustawy przyjęte w ubiegłym tygodniu, Jarosław Kaczyński stanie się absolutnie najpotężniejszym politykiem w Polsce po 1989 r.
Żaden lider żadnej partii od czasu upadku komunizmu nie zdobył samodzielnej większości w parlamencie, samodzielnie nie stworzył rządu, nie podporządkował sobie wszystkich służb specjalnych i – wprost – mediów publicznych, nie zlikwidował apolitycznej służby cywilnej, ale też nie przejął kontroli nad Trybunałem Konstytucyjnym, sądami powszechnymi, Krajową Radą Sądownictwa oraz Sądem Najwyższym. Prezes PiS będzie miał władzę niespotykaną w systemach demokratycznych. Obywatelom teraz pozostaje wierzyć jedynie w szczerość intencji Kaczyńskiego. Sęk w tym, że kilka dni temu mogliśmy zobaczyć, co prezes PiS – w silnych nerwach – naprawdę myśli na przykład o posłach opozycji i jakie są jego prawdziwe motywacje. Nie napawa to wielkim optymizmem.
Ustawa kasująca obecną radę sądownictwa i wypychająca na emeryturę sędziów SN oznacza wymontowanie z polskiego ustroju kolejnych bezpieczników. Polska coraz bardziej przypomina pojazd, w którym odkręcono hamulce i wyłączono wszystkie systemy bezpieczeństwa na ewentualność wypadku. Politycy PiS oraz ich sympatycy krzyczą, by jechać coraz szybciej, by odciąć się jeszcze mocniej od przeszłości, wymontować wszystko, co spowalnia marsz do przodu. Wszystkim, którzy dobrze życzą Polsce, pozostaje w tej chwili modlić się, by pojazd nie roztrzaskał się na pierwszym wirażu.
Paradoksalnie Jarosław Kaczyński stawia wielki krok w kierunku potężnej… lewicowej kontrrewolucji, która może zmieść wszystko, co PiS bliskie. Każdy po Kaczyńskim będzie mógł również sięgnąć po tak wielką władzę. Nie mam wątpliwości, że wszystko, co dziś robi PiS, wróci kiedyś do niego ze zdwojoną siłą. Brutalnie forsując swą rewolucję w sądownictwie, PiS hoduje ruch sprzeciwu, który kiedyś obróci się przeciw Kaczyńskiemu. A ponieważ dziś nie zna umiaru, ci, którzy kiedyś będą z PiS walczyć, odpłacą mu tym samym. I z furią – podobną niegdyś do José Zapatero, który w kilka lat zmienił Hiszpanię – przesuną oni wajchę zdecydowanie w lewą stronę, fundując nam skrajnie lewicową rewolucję i zmasowany atak na Kościół i religię. Wymontowując dzisiaj bezpieczniki z naszego ustroju, Kaczyński przykłada do tego rękę. Skutki zapewne będą opłakane.
Bogusław Chrabota: Wielki test dla sędziów
Foto: Fotorzepa, Jerzy Dudek
Bez wątpienia 20 lipca 2017 r. to fatalny dzień dla polskiej demokracji, którą dotąd nazywaliśmy liberalną.
Jednak nie wszyscy się z tym zgadzają. Badania pokazują, że znaczna część Polaków problemu zmian w SN nie rozumie, a wielu je popiera.
Wyniki najnowszego sondażu IBRiS dowodzą, że gorący spór nie tylko nie osłabia partii rządzącej, ale wręcz powoduje wzrost poparcia. Czyż to tylko obywatelska nieobecność? Brak zaangażowania? Niewiedza? Trudno się z taką tezą zgodzić. To głos ludzi, którzy uznali, że elity sędziowskie trzeba wymienić bez względu na brutalność i radykalizm tej operacji. Subtelne wątpliwości konstytucjonalistów nie mają dla nich znaczenia. W ciemno popierają władzę, która za cel stawia sobie obalenie obowiązującej konstytucji. Ale zarazem ci ludzie, te poglądy to przede wszystkim porażka elit III RP, które nie umiały zreformować sądownictwa ani wpłynąć na poprawę jego recepcji.
Czy dla ludzi przywiązanych do kategorii praworządności coś usprawiedliwia te zmiany? Naprawdę trudno ich bronić. Można się doszukiwać sensu w stworzeniu Izby Dyscyplinarnej SN czy przesunięciu kasacji na szczebel apelacji, ale zarówno tryb wprowadzenia zmian, jak i czystka w SN na zawsze obciążą konto formacji, która za tym stoi. Prawo i Sprawiedliwość dokonuje motywowanej interesem partyjnym rewolucji. Ryzykownej, bezwzględnej i niedającej gwarancji sukcesu. Nie tak powinno się reformować kraj. Nie tak naprawiać jego instytucje.
Dla wielu zmiany w SN to symboliczny koniec demokracji. Ale ja z takim postawieniem sprawy się nie zgadzam. Świat 20 lipca 2017 roku się nie kończy. Może nawet zaczyna. Mimo że zostanie poczucie gwałtu na ustroju, wyzwania moralne pozostaną te same. Polacy się nie wyprowadzą znad Wisły ani nie zaczną wojny domowej. Będziemy nadal żyć naprzeciwko siebie i będziemy musieli na formę tego współżycia znaleźć nową formułę. W szczególnej sytuacji znajdą się sędziowie, dla których codzienność w większym stopniu niż dotąd będzie oznaczała konieczność mierzenia się z własnym sumieniem. Wreszcie przyjdzie czas umiejętności sprostania wymogom etyki zawodu. Może to być trudne, mogą pojawić się ofiary, ale wierzę, że niezależność wymiaru sprawiedliwości i niezawisłość sędziowska przetrwają. Zakotwiczona w UE Polska to więcej niż PRL i sanacyjna dyktatura guzików. Trudno ją złamać.
Czego się boję najbardziej? Nie tylko pogorszenia stosunków z demokratyczną Europą. Możliwe nawet, że znajdziemy się na równi pochyłej, której finałem będzie rozbrat z Unią. Ale to wciąż odległa perspektywa. Ta bliższa jest gorsza. Perspektywa, w której staniemy naprzeciw siebie jako jeszcze bardziej skłócone plemiona. Z nienawiścią na ustach zamiast chęci rozmowy. Z karabinami naprzeciw koktajli Mołotowa. To prosty przepis na klęskę odrodzonej i uginającej się do niedawna pod ciężarem sukcesów państwowości.
Można żałować, że do takiej konfrontacji doszło. Ale trzeba szukać ścieżek w przyszłość i wierzyć, że zręby naszej demokracji są na tyle silne, że niezależność sądów uda się ocalić.
Trójskok ku przepaści
20.07.2017
czwartek
W telewizji (oczywiście nie tej publicznej) pokazano dziś pierwszą stronę „New York Timesa”, a na czołówce dużą fotografię z Warszawy: las rąk i światełek przed siedzibą sądów na placu Krasińskich. Niestety, w tym samym czasie w Sejmie RP las rąk posłów PiS przyjmował ustawę o Sądzie Najwyższym, którą w ekspresowym tempie przyjmie Senat i prawie na pewno podpisze prezydent Duda. (Jego poprawki nie zmieniają istoty sprawy).
Razem z ustawami o Krajowej Radzie Sądownictwa oraz o ustroju sądów powszechnych Polska dokonuje trójskoku ku przepaści, jaką staje się wymiar sprawiedliwości i – szerzej – sfera bezpieczeństwa obywateli. Jest to trójskok w kierunku państwa monopolistycznego albo – lepiej – „policyjnego”.
Nawet pikantne szczegóły, takie jak ekspresowe tempo uchwalania ustaw, kpina z debaty, użycie strażaków (incognito, bez identyfikatorów) do ustawiania barierek, wybuch wściekłości prezesa Kaczyńskiego, wyzwiska od „mord i kanalii” – nie powinny przesłaniać istoty sprawy. A ta jest taka, że domyka się ciąg technologiczny znany już z lat 2005-2007. Każdy obywatel, organizacja czy instytucja może dostać się w łapy systemu: służby specjalne, policja, służba cywilna, media publiczne, prokuratura, sądy i prawo łaski – wszystko znajduje się w jednych rękach.
Jeden człowiek, wraz ze swoimi fobiami i obsesjami, ma nas wszystkich w garści. Ktoś zapyta: skąd ten pośpiech w przyjmowaniu tak ważnych ustaw? Odpowiedź nasuwa się sama: 9 sierpnia Sąd Najwyższy ma zdecydować o losie Mariusza Kamińskiego i innych z CBA, „ułaskawionych” przez prezydenta Dudę, który w ten sposób „zechciał uwolnić” wymiar sprawiedliwości od tej politycznej sprawy. Potrzebny jest pilnie swój Sąd Najwyższy.
Wymiar sprawiedliwości w Polsce został definitywnie podporządkowany politykom, to oni – politycy PiS – zdemolowali Trybunał Konstytucyjny, oddali sądy w ręce rządu, potraktowali z buta sędziów Sądu Najwyższego i Krajowej Rady Sądownictwa, wzięli sobie prawo obsadzania stanowisk dyrektorów i przewodniczących. Wszystko to jest zgrane z prowadzoną w mediach publicznych i przyjaznych władzy kampaniom przeciwko sędziom i dotychczasowemu wymiarowi sprawiedliwości. Autentyczne słabości tego systemu zostały tak wyolbrzymione, by zamiast naprawy i usprawnienia można było po prostu zdetonować całość. Teraz władza wykonawcza będzie palcem wskazywać, którzy sędziowie mają z tego wybuchu ocaleć. Jakie śledztwo ma zostać wszczęte, a które umorzone, jakie szczegóły w trakcie trwania podać do publicznej wiadomości (np. by kogoś zdyskredytować i pognębić).
Konsekwencje upolitycznienia wymiaru sprawiedliwości, na czele z Sądem Najwyższym, są trudne do wyobrażenia, jak choćby uznanie ważności wyborów. „Genialny strateg” dobrze wykorzystał sprzyjające zamachowi okoliczności: pomyślną sytuację gospodarczą, zadowolenie z 500+, uczucia nacjonalistyczne (wstawanie z kolan) i ksenofobiczne (strach przed uchodźcami), słabość opozycji, sezon wakacyjny, błędy i zaniechania poprzedników (reprywatyzacja, Amber Gold).
Na tym świat się na szczęście nie kończy. Nadzieję budzi coraz bardziej widoczny sprzeciw, pokojowe zgromadzenia, marsze i demonstracje, coraz większy udział w nich młodzieży, do niedawna tylko śladowo obecnej w podobnych akcjach. Doświadczenie pokazuje, że nawet najbardziej arogancka władza boi się sprzeciwu – choćby „czarnego marszu”, referendów w sprawie ustawy metropolitalnej czy zwykłej podwyżki cen paliwa. W tym sensie „marsze światła” to światło w tunelu. Może dzięki nim podniesiemy się kiedyś z tego upadku.
Państwo to dla Kaczyńskiego nic więcej niż łup, który trzeba zdobyć i zawłaszczyć
Sejm przyjął ustawę o Sądzie Najwyższym. Kancelaria Sejmu wydała komunikat: „Podmioty zagraniczne kierujące rozmaite interwencje do Marszałka Sejmu RP w sprawie ustaw reformujących polskie sądownictwo i w ten sposób usiłujące wpłynąć na toczący się proces legislacyjny mogą liczyć na odpowiedź marszałka Sejmu dopiero po całkowitym zakończeniu tego procesu, gdy znany już będzie stan prawny wynikający z wchodzących w życie aktów normatywnych. Do tego czasu marszałek nie będzie reagował na korespondencję w tej sprawie, zwłaszcza podmiotów zagranicznych”.
Psy szczekają, karawana PiS jedzie dalej
Po wejściu w życie ustaw o SN, KRS i sądach powszechnych marszałek Kuchciński wydał komunikat do „podmiotów zagranicznych”, że ustawy są zgodne z odpowiednimi standardami. Może nawet w celu sporządzenia tej opinii powoła znowu specjalny „zespół”?
Jak zwykle, ciąg technologiczny zadziałał: pierwsze czytanie w dzień po wpłynięciu projektu o SN, poprawki dowolnie połączone przez przewodniczącego sejmowej Komisji praw Człowieka Piotrowicza w dwa bloki. Opozycja bez prawa głosu, awantury. W piątek ustawę uchwali Senat, bez poprawek, żeby poszła od razu do prezydenta. Ten zobowiązał się podpisać ją i dwie wcześniejsze: o KRS i ustroju sądów powszechnych, jeśli PiS uwzględni jego poprawkę.
Chwila – i po bólu. Konsekwencje będą za miesiąc–dwa.
Wszystko to znamy od półtora roku. Było nawet głosowanie w Sali Kolumnowej, gdy opozycja okupowała trybunę sejmową. Nic nowego. Takie samo łamanie konstytucji i regulaminu Sejmu jak w trakcje „naprawiania” Trybunału Konstytucyjnego, prokuratury, służby cywilnej, publicznej telewizji, jak w trakcie uchwalania przepisów podsłuchowych czy ustawy antyterrorystycznej. I takie same komentarze: o końcu demokracji i państwa prawa, o zagrożeniu dyktaturą. Od półtora roku słyszeliśmy też, że takie słowa są na wyrost, że to jak z pastuszkiem, który z nudów wzywał pomoc, krzycząc: „wilki, wilki!”. Tyle że te wilki atakowały naprawdę. A okoliczni mieszkańcy od początku – z nielicznymi wyjątkami – nie wierzyli.
Po półtora roku dzieje się to samo, chociaż w innej scenerii. Sejm odgrodzono od obywateli barierkami, postawiono szpaler policjantów. Nie wolno już wchodzić bez przepustki nawet do sejmowych ogrodów. W budynkach sejmowych porządku pilnuje straż wyposażona w ostrą broń. Straż z bronią stoi też na sali obrad. A marszałek Sejmu wydał zarządzenie z mapką, gdzie posłom wchodzić nie wolno.
Kończy się przejmowanie sądownictwa przez PiS
W tym tygodniu kończy się przejmowanie sądownictwa przez PiS. Jak szyderstwo brzmią w tym kontekście wyjaśnienia ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, że teraz nie będzie „sędziów na telefon”, czego symbolem jest słynny sędzia Milewski (nie wiedząc, że to prowokacja, dał się wciągnąć z rzekomym asystentem premiera Tuska w dyskusję na temat terminu wydania przez sąd postanowienia w sprawie Amber Gold). Lekiem na „sędziów na telefon” (skala zjawiska – jeden znany przypadek) jest przejęcie władzy sądownictwie przez PiS.
Dlaczego elektorat PiS akceptuje te zmiany?
Zachodziłam w głowę, jak elektorat PiS może taki brak logiki akceptować. Zrozumiałam w poniedziałek, gdy obejrzałam materiał nagrany poprzedniego wieczoru podczas „łańcucha świateł” w obronie sądów pod sądem Najwyższym. Stała tam też grupka zwolenników „reformy” sądownictwa, ze stosownymi transparentami o komunistycznych sędziach. Reporter którejś z telewizji zapytał jednego z demonstrantów, czy nie przeszkadza mu, że teraz sądy będą upolitycznione, w rękach PiS. Odpowiedział: „No, przynajmniej nie w rękach komuchów”.
I to jest odpowiedź: nie chodzi o to, JAKIE mają być sądy (np. sprawne i sprawiedliwe), ale CZYJE. Podobnie jest ze wszystkimi innymi „reformami” PiS. Ma mieć „swój” Trybunał Konstytucyjny, „swoją” prokuraturę, „swoje” szkoły, „swoją” telewizję, policję, urzędników niższych szczebli, sądy, komisję wyborczą. To już nie mają być instytucje publiczne, ale partyjne. Państwo przestaje być „dobrem wspólnym wszystkich obywateli RP”. Staje się łupem. PiS odtwarza to, o co od lat oskarżał inne rządy. Tylko bardziej bezwzględnie i bezczelnie.
Wartości stały się pretekstem do zdobycia poparcia i zawłaszczenia państwa. Symboliczna była scena, gdy na koniec skandalicznego posiedzenia sejmowej komisji sprawiedliwości, gdzie głosowano poprawki w dwóch „blokach”, posłowie opozycji, bezradni wobec przemocy dokonywanej na nich przez przewodniczącego Piotrowicza, wstali i zaczęli śpiewać hymn polski. Posłowie PiS nie wstali, a przewodniczący Piotrowicz mówił, przekrzykując hymn.
To jest pisowskie przywiązanie do polskiej tradycji
Co dalej? To władza ma aparat przymusu i monopol na stosowanie przemocy. Obywatele mają tylko sprzeciw i obywatelskie nieposłuszeństwo. PiS ograniczył możliwość demonstrowania, ale wolność zgromadzeń jest w konstytucji. Nie musimy się słuchać niekonstytucyjnego prawa.
A sędziowie nie muszą się poddawać niczyim naciskom. To nie przymus, to wybór. Złamanie konstytucji jest oczywiste. A sędziowie nie muszą kolaborować z władzą. Nie muszą kandydować do przejętej przez władzę Krajowej Rady Sądownictwa ani do Sądu Najwyższego. Niech go sobie PiS odsadzi prokuratorami IPN, bo taką sobie zostawił furtkę. Nie należy powtarzać błędu Trybunału Konstytucyjnego i firmować swoją twarzą i nazwiskiem antykonstytucyjność.
Manifestujący pod Pałacem Prezydenckim: Chcemy weta!
Skandowano hasła: „wolny naród”, „chcemy weta”, „zjednoczona opozycja”, „wolna Polska – europejska”, „3xweto”, „tu jest Polska”, „precz z Kaczorem”.
W czwartek Sejm przyjął zgłoszoną przez posłów PiS ustawę o Sądzie Najwyższym. Za uchwaleniem ustawy głosowało 235 posłów, przeciw – 192, wstrzymało się – 23.
Wieczorem rozpoczął się protest organizowany przez Nowoczesną, Platformę Obywatelskiej i KOD pod Pałacem Prezydenckim na Krakowskim Przedmieściu. Zebrani wzywali prezydenta Andrzeja Dudę do zawetowania ustaw dotyczących wymiaru sprawiedliwości. Niestety obywatele zebrali się pod pustym Pałacem Prezydenckim. Dlaczego? Prezydent Andrzej Duda od kilku dni jest na wakacjach. Po wizycie brytyjskiej pary książęcej wyjechał do prezydenckiej rezydencji na Półwyspie Helskim.
Protest rozpoczął się od odczytania przez Joannę Szczepkowską preambuły konstytucji.
Przemówienia polityków:
Grzegorz Schetyna: Widzieliśmy dzisiaj w Sejmie, że komuna chce wrócić! Nie pozwolimy na to. Precz z komuną! 235 posłów PiS głosowało za tym, żeby zdemolować niezawisłość polskich sądów, żeby zniszczyć polski Sąd Najwyższy. To jest hańba. Prezydent ma wielką szanse, żeby pokazać, że służy wszystkim Polaków. Ale musi zrobić jedną rzecz: musi zawetować ustawy o sądownictwie. Tylko razem dojdziemy do celu, kiedy będziemy tworzyć wspólnotę, w parlamencie, samorządach, w Parlamencie Europejskim. W całej Polsce, ale zawsze razem z wami.
Prof. Adam Strzembosz: Jestem sędzią w stanie spoczynku. Są jednak takie chwile, takie sytuacje, w których nie można stać z boku. Nigdy nie przejawiałem odwagi wojskowej, troszkę zostało mi odwagi cywilnej. Jestem wśród państwa nie dlatego, że chciałbym pełnić albo włączyć się w działalność polityczną. Jestem bezpartyjny od urodzenia. Są jednak takie chwilę, sytuacje, w których nie można stać z boku. Ukształtowałem w pewnym sensie nowy Sąd Najwyższy. Zakłamuje się, mówiąc, że Sąd najwyższy, to skamielina komunizmu.
Ryszard Petru: To jest taki moment, kiedy czujemy, że nasza praca ma sens. Dzisiaj jest zły dzień dla polskiej demokracji. Oni walcem rozjechali polską demokracją. Będzie bitwa o media, będzie bitwa o polskie uczelnie. Musimy być razem, żeby można było obalić PiS. Muszą być nas setki tysięcy w całym kraju, a jak wyjdzie nas milion, to obalimy ten rząd.
Władysław Kosiniak-Kamysz: Wmawiają całej Polsce, że chcą więcej sprawiedliwości, zdzieramy tę maskę obłudy. W tych ustawach nie ma nic dla ludzi, to jest tylko umacnianie władzy. A jaka władza to robi? Władza, która się boi. Nie damy się wypchnąć z Unii Europejskiej.
Krzysztof Łoziński, Komitet Obrony Demokracji: Sędziów ma mianować prokurator. To jest rzecz niebywała na świecie.
Ewa Kopacz: Dzisiaj w nocy źli ludzie z PiS uchwalili niezgodne z konstytucją prawo. Mamy im do powiedzenia, że właścicielami Polski są równi wobec prawa obywatele. Czy pozwolicie sobie ukraść Polskę? Panie Kaczyński, powinien pan się budzić i zasypiać z jedną myślą: do pana też przyjdziemy.
Kamila Gasiuk-Pihowicz: Czy chcecie, żeby weszły w życie niszczące polskie sądownictwa? Polskie protesty muszą być masowe i oparte na gruncie konstytucji. Każdy z nas ma znajomych, którzy głosowali na PiS. Musimy z nimi rozmawiać. Każdy z nas ma znajomych, którzy uważają, że te spory ich nie dotyczą. Każdy z nas chciałby, żeby sąd był niezależny. Żeby to zrobić, musimy rozmawiać z tymi ludźmi. Dwa zadania: rozmawiajmy i tłumaczmy.
Borys Budka: Prezydent Andrzej Duda obiecał, że nie podpisze ustawy, która upartyjni polskie sądy. Panie prezydencie, suweren się tutaj upomina. Czy prezydent posłucha tej nienawistnej twarzy, którą widzieliśmy wczoraj? Nie ma zgody na to, by twarz chorego człowieka była wizytówką Polski w Europie!
Rafał Trzaskowski: Jarosław Kaczyński pokazał swoje prawdziwe oblicze. Dzisiaj, wczoraj pojawiły się pierwsze rysy na pisowskim monolicie. Chcieli upokorzyć prezydenta i zapłacą za to cenę. Ponieważ Jarosław Kaczyński nie zapomina tak łatwo, jak ktoś się z nim nie zgadza.
Skandowano hasła: „wolny naród”, „chcemy weta”, „zjednoczona opozycja”, „wolna Polska – europejska”, „3xweto”, „tu jest Polska”, „precz z Kaczorem”.
Frekwencja na manifestacji
W kulminacyjnym momencie demonstracji przed Pałacem Prezydenckim brało udział 14 tys. osób – poinformował PAP w czwartek wieczorem Mariusz Mrozek z biura prasowego Komendy Stołecznej Policji. Rzecznik ratusza twierdzi z kolei, że w proteście uczestniczyło 50 tys. osób.
To koniec pewnej epoki
20.07.2017
czwartek
Nie, nie mam na myśli polskiej demokracji. Jest za wcześnie, żeby składać broń. Polska nie z takich opresji wychodziła obronną ręką. Z drugiej strony – istnieje całkiem realna możliwość, że z perspektywy czasu dzisiejsze haniebne głosowanie może być zaledwie epizodem w szerszym procesie autorytaryzacji, pamiętanym tylko przez historyków epoki.
Natomiast kilka kwestii stało się ewidentnych.
1. Skończył się bezpowrotnie czas „grillowania”, polityki bez ideologii, koncentrującej się na administrowaniu, niewymagającej czynnego zaangażowania. Zamiast ciepłej wody dostaliśmy zimny prysznic.
2. Mimo gigantycznych zasobów ludzkich (partie polityczne), ideologicznych i symbolicznych (media, uczelnie, korporacje zawodowe) oraz przede wszystkim finansowych (biznes i finansowanie z budżetu) tzw. mainstream czy anty-PiS nie obronił Polaków przed PiS.
3. Porządek liberalno-demokratyczny okazał się słabo zakorzeniony społecznie. Opierał się na kruchym, nigdy niewypowiedzianym wprost konsensie politycznych elit z różnych stron, które mimo silnego skonfliktowania nigdy nie zamachnęły się na fundament, jakim był niezależny od polityków wymiar sprawiedliwości czy prozachodni kierunek polityki zagranicznej.
Wniosek 1. Nic o nas bez nas.
Jeśli chcemy Polski, w której nasze dzieci i wnuki będą mogły cieszyć się pełnią swobód oraz szans rozwoju, musimy się czynnie zaangażować. Dotychczas mogliśmy z tego obowiązku czuć się zwolnieni, sprawy szły ogólnie w nie najgorszym kierunku. Technokratyczne, apolityczne zarządzanie, które pozwalało nam zajmować się własnymi karierami, rodziną, hobby i patrzeć z góry na „karierowiczów”, którzy „pchali się do polityki” – przestało być opcją domyślną. Ciepła woda przegrała i musi znów przegrać z nasyconą emocjami nacjonalistyczną ideologią, popieraną aktywnie przez dużą część społeczeństwa.
Wniosek 2. Nowi ludzie, nowe idee.
Elity, które położyły historyczne zasługi w przeprowadzeniu nas przez Morze Czerwone transformacji, miały sto procent racji. Nie ma większego wewnętrznego wroga dla wolnej Polski niż żywiący się resentymentem populistyczny nacjonalizm. Jednocześnie elity te, pomimo nieustannej krucjaty pod jednym sztandarem („tylko nie PiS”), nie były nas przed rozpoznanym przez siebie zagrożeniem skutecznie obronić. Nowe wyzwania wymagają nowych ludzi, ich wiedzy i energii – przy pełnym docenieniu dokonań pokolenia transformacji.
Wniosek 3. Liberalne społeczeństwo albo…?
Giedroyć pisał, że prawicową Polską zawsze rządzi lewica. Już nie. Polska, w której elity rządziły ponad czy mimo dominujących emocji społecznych, bezpowrotnie się skończyła. Nacjonalizm, który tak skutecznie obronił naszą tożsamość przed rozbiorami i komuną, dziś powoduje, że nasze postchłopskie społeczeństwo z entuzjazmem odrzuca kaganiec w postaci instytucji liberalnej demokracji. Jeśli chcemy mieć w Polsce liberalną demokrację, potrzebujemy liberalnych demokratów. To, że III RP nie była w stanie ich „wyprodukować”, okazało się jej najdotkliwszą klęską. Każda długofalowa strategia zakładająca demokrację w pełnym tego słowa znaczeniu w Polsce musi znaleźć sposób na to, żeby ze zdecydowanej większości Polaków uczynić przekonanych liberalnych demokratów.
To są wyzwania o historycznym znaczeniu. Jeśli zawiedziemy w ich realizacji, będziemy godni pożałowania. Tak należy rozumieć współczesny patriotyzm. To jest zadanie dla nowych Kolumbów, którzy będą walczyć o nową Polskę. Nie ginąć za nią, ale żyjąc dla niej.
Teraz jest czas protestów. Długi marsz o Polskę trwale demokratyczną, wolną i równą zaczyna się dziś.