Przemoc w stosunku do kobiet leży w logice PiS i rechrystianizacji Morawieckiego

PiS z hukiem zaczął Nowy Rok, bynajmniej nie fajerwerkami, czy też petardami, ale jednym dozwolonym pobiciem w domu. Nowelizacja ustawy o przemocy domowej dopuszczała jednorazowe dowalenie kobiecie, ale nie tylko, gdyż dopuszczała naruszenie godności ofiary, ograniczenia jej wolności, szczególnie seksualnej i pozwalała na przemoc psychiczną, znęcanie.

Wcale nie jest to wielka niespodzianka, iż PiS dopuszcza tak rozumiany rejwach w życiu domowym, leży to w filozofii tej partii i wyznawanych wartościach. Mateusz Morawiecki podobno – piszę podobno, bo jednym tweetem – wycofał się z tej ustawy.

Lecz ona zaistniała na papierze, w decyzyjności odpowiedzialnych polityków w rządzie PiS, w  świadomości Polek i Polaków żyjących na początku 2019 roku. Projekt tej ustawy został ponoć napisany w sławetnej kościelnej przybudówce, w fundacji Ordo Iuris. Przewędrował przez biurka minister Elżbiety Rafalskiej i Beaty Szydło. Został przez nie klepnięty i czekał swojej procedury parlamentarnej, z pewnością dostałby błogosławieństwo kleru, bo rodzina jest najważniejsza, a nie przemoc, wszak niedawno abp Stanisław Gądecki był o innych ofiarach – pedofilii – powiedzieć, że mają cierpieć za egzystencję Kościoła.

Ta ustawa o przemocy przypomina mi autentyczny dialog, który wieki temu usłyszałem w pociągu. Naprzeciw mnie jechały dwie kobiety, które dzisiaj mogę określić, iż były odpowiednikami pań Szydło i Rafalskiej.

Jedna z nich była „młodą” wdową i chlipała, jakiego to dobrego pochowała męża. A ta druga miała już dosyć tych wspominek i przypomniała jej, że bił ją i ciągnął za włosy po podwórku.

Wdowa się obruszyła na takie dictum: – A ileż było tego podwórka?

PiS w przemocy dopuszcza się wielkości podwórka calkiem sporego, zostało obcięte  dofinansowanie „Niebieskiej Linii”, poradni prowadzonej przez Ogólnopolskie Pogotowie dla Ofiar Przemocy w Rodzinie. Ministerstwo Sprawiedliwości obcięło dofinansowanie Centrum Praw Kobiet, pomagające ofiarom przemocy, czyli bitym kobietom.

Oczywiście, że Morawiecki przestraszył się, a w zasadzie Jarosław Kaczyński, siły Czarnego Protestu, który szykował się do oprotestowanie tej ustawy bardzo pisowskiej.

Spointuję niekoniecznie satyrycznie, w konwencji czarnego humoru. Ta ustawa jest nie tylko pisowska, jest wyjęta z mentalności Morawieckiego i jego podwórka rechrystianizacji. W nowelizacji co prawda nie było mowy o paleniu kobiet na stosie, które uznane byłyby za czarownice, lecz to leży w logice podwórka rechrystianizacji Morawieckiego, który gdyby mógł cofnąłby się do tradycji Inkwizycji. Wycofał się, bo obleciał go tchórz.

 

 

Morawiecki wie, że awantura z kobietami mogłaby PiS zaszkodzić

Premier Mateusz Morawiecki przestraszył się powtórki Czarnego Protestu, dlatego wycofał się z fatalnej nowelizacji ustawy o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie.

Projekt przewidywał złagodzenie przepisów dotyczących zwalczania przemocy. Gdyby został uchwalony, byłby to krok w stronę putinowskiej Rosji, która niedawno także złagodziła przepisy w tej sprawie. Nowelizacja przewidywała, że nie będzie przemocą „jednorazowe” pobicie, a dopiero „powtarzające się”. Przemocą w rodzinie nie byłyby też zachowania naruszające godność ofiar, ich wolność, w tym seksualną, i znęcanie się psychiczne. Niebieskie karty dla ofiar przemocy miały być zakładane dopiero na wniosek ofiary, a nie z urzędu. Biorąc pod uwagę, że ofiary przemocy są często zastraszane przez sprawców, mogło to spowodować, że w ogóle nie będą zgłaszać się na policję.

„Przeciwdziałanie przemocy domowej jest priorytetem rządu PiS a polskie prawo musi być klarowne i bez cienia wątpliwości chronić ofiary” – ogłosił Morawiecki na Twitterze, gdy projekt skrytykowały opozycja oraz organizacje kobiece, które zapowiedziały protesty. Dodał, że podjął decyzję, iż „projekt ustawy wróci do wnioskodawców w celu wyeliminowania wszystkich wątpliwych zapisów”. A wnioskodawcy to fundacja Ordo Iuris, która przygotowała już wcześniej projekt radykalnego zaostrzenia ustawy antyaborcyjnej, który wywołał wielkie protesty.

Morawiecki zapewnił, że „każdy akt przemocy domowej – ten jednorazowy i ten powtarzający się – musi być traktowany stanowczo i jednoznacznie. Ofiary są często zastraszane, dlatego Niebieska Karta ma bronić praw osoby, której dotknęła krzywda. Ofiary przemocy muszą czuć, że państwo stoi po ich stronie” – zadeklarował premier.

Ale to hipokryzja w czystej formie. Gdyby rząd rzeczywiście stał po stronie ofiar, premier Morawiecki nie pozwoliłby na obcięcie dofinansowania „Niebieskiej Linii”, czyli poradni prowadzonej przez Ogólnopolskie Pogotowie dla Ofiar Przemocy w Rodzinie. Telefon był finansowany z pieniędzy Ministerstwa Sprawiedliwości. Jednak w 2017 roku resort obciął dotację o 100 tysięcy złotych. Telefon nie działał przez kilka miesięcy. Zaczął ponownie działać, gdy znaleźli się prywatni sponsorzy.

Ministerstwo Ziobry obcięło także dofinansowanie Centrum Praw Kobiet, które od lat pomaga ofiarom przemocy, głównie kobietom. Gdzie był wtedy premier Morawiecki?

Dziś rząd się wycofuje z fatalnego projektu dotyczącego zwalczania przemocy, bo idą wybory i awantura z kobietami mogłaby PiS zaszkodzić.

Z wizerunkiem partii, która broni sprawców przemocy, a nie ich ofiar, PiS trudno byłoby po raz kolejny przekonywać, że właśnie rozpoczęło marsz do centrum. Ale to wyłącznie polityczna kalkulacja, bo działania PiS od lat są wymierzone przeciwko kobietom.

I na koniec. Rząd PiS coraz bardziej przypomina strażaka-piromana, który najpierw podpala stodołę, a później spieszy ją gasić. Tak było z ustawą o IPN, którą wysmażyło Ministerstwo Sprawiedliwości, a później premier – pod naciskiem opinii międzynarodowej – musiał się z niej wycofać. Tak samo wygląda sytuacja z nowelizacją ustawy o przeciwdziałaniu przemocy domowej, którą przygotowało Ministerstwo Pracy. Nawet jeśli Morawiecki nie wiedział, że resort szykuje polityczną bombę, tym gorzej dla niego. Powstaje wrażenie, że nie panuje nad tym, co dzieje się w jego rządzie. A to nie buduje wizerunku ani sprawnego premiera, ani tym bardziej przewidującego polityka, który może stanąć na czele własnego obozu.

Newsweek.pl