„Niszczy nie tylko prawo, instytucje i gospodarkę. Niszczy tkankę społeczną”. Jadwiga Staniszkis ostro o rządzie PiS

09/07.2017

Ta władza rzeczywiście w wielu swoich działaniach łamie konstytucję, zwłaszcza naruszając niezależność wymiaru sprawiedliwości. I trzeba przeciwko temu demonstrować, ale nie tego dnia w tym miejscu. Opozycja ma na to wszystkie pozostałe dni miesiąca. Urządzanie przez nią kontrmiesięcznic jest błędem – tak protesty na Krakowskim Przedmieściu w wywiadzie dla „Newsweeka” ocenia prof. Jadwiga Staniszkis. Socjolożka mówi też m.in. o Jarosławie Kaczyńskim, potencjale opozycji i agresji na ulicach.

– Sytuacja zaostrza się z miesiąca na miesiąc. To, co robią dziś Wałęsa i Frasyniuk, to nic innego, jak dolewanie oliwy do ognia – stwierdza prof. Jadwiga Staniszkis w rozmowie z Aleksandrą Pawlicką. – Według mnie Wałęsa nie powinien się w to angażować, bo jego mit odwołuje się do Solidarności, a nie katastrofy smoleńskiej. Opozycja skupia się dziś wyłącznie na tym, aby w Kaczyńskim wzbudzić wstyd albo poczucie winy za psucie Polski, i efekt tego jest taki, że prezes może mówić: musimy się bronić, jesteśmy atakowani – dodaje.

Jednocześnie wybitna socjolożka stwierdza, że „w Polsce potrzebne są ostra krytyka władzy i bezlitosne punktowanie jej błędów”. – PiS można pokonać tylko, zbijając go z pantałyku, odcinając od zasilania złych emocji, nie dostarczając pożywki do szczucia jednych na drugich. To, co robi PiS, przypomina Republikę Weimarską lat 20. To budzenie agresji w społeczeństwie, usprawiedliwianie agresji, ta dynamika, która wciąż jest na wstępnym etapie, ale łatwo może się wymknąć spod kontroli – alarmuje.

W jaki sposób opozycja może powstrzymać agresję rozbudzaną przez władzę? Na tak postawione pytanie rozmówczyni „Newsweeka” odpowiada, że zadaniem środowisk prodemokratycznych jest „pokazać, że zależy im na porządku, na państwie, a nie na doraźnym zaistnieniu”. – Gdyby żył Lech Kaczyński, nie mielibyśmy tego podjudzania i żałosnego wykorzystywania przez PiS frustracji i kompleksów społecznych. Powtarzam to nie od dziś: testamentem prezydenta Kaczyńskiego było państwo przestrzegające prawa – podkreśla prof. Jadwiga Staniszkis.

Cały wywiad w najnowszym numerze Newsweeka

naTemat.pl

Stan oblężenia. Nocna akcja policji na Krakowskim Przedmieściu – rezerwują ulicę na wiec smoleński PiS

10.07.2017

Już w nocy z niedzieli na poniedziałek na Krakowskim Przedmieściu rozpoczęły się przygotowania do kolejnego wiecu smoleńskiego PiS. Policjanci, według jednej z manifestantek rzekomo na polecenie Biura Ochrony Rządu, usunęli legalne manifestacje Obywateli Solidarnych w Akcji i Obywateli RP. Wszytko po to, żeby nie dopuścić do kontrmanifestacji, gdy będzie się odbywał comiesięczny wiec PiS pod Pałacem Prezydenckim.

Ten scenariusz powtarza się już od wielu miesięcy – z jednej strony idzie pochód członków i sympatyków partii z Jarosławem Kaczyńskim na czele, z drugiej czekają na nich ci, którzy protestują przeciwko upartyjnieniu katastrofy smoleńskiej. PiS twierdzi, że jego wiec to uroczystości religijne, a nie-PiS o robieniu polityki na trumnach rodziny i przyjaciół. Obie spotykają się co miesiąc na Krakowskim Przedmieściu.

Z miesiąca na miesiąc spotkaniom towarzyszy coraz większe zaangażowanie policji. Nie inaczej jest i teraz.Już od niedzieli wieczór Krakowskie Przedmieście przygotowywane jest niczym na bitwę. Trakt został przedzielony barierkami, policjanci pilnują, żeby nikt nie zakłócał budowy „umocnień”. Wszystko po to, żeby poseł Jarosław Kaczyński mógł, jak co miesiąc, stanąć przed Pałacem na drabince i mówić o „dochodzeniu do prawdy”.

Miesiąc temu doszło do tego, że policjanci siłą usuwali pokojowo protestujących działaczy Obywateli RP i tych, którzy przyszli zaprotestować przeciwko upartyjnieniu katastrofy. Wśród zatrzymanych był między innymi Władysław Frasyniuk, legendarny członek NSZZ „Solidarność”. Frasyniuk także na dziś zapowiedział swój udział w proteście. Obok niego miał stanąć także Lech Wałęsa, jednak z przyczyn zdrowotnych przyjazd byłego prezydenta został odwołany.

naTemat.pl

Pikieta Obywateli RP przeciwko faszyzacji życia publicznego

W odpowiedzi na postępującą faszyzację życia publicznego, Obywatele RP rozpoczęli w sobotę późnym popołudniem pikietę, na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie. Przed Pałacem Prezydenckim, tuż przy tablicach smoleńskich zamierzają manifestować swój sprzeciw wobec bezkarności środowisk nacjonalistycznych.

Żądają od głowy państwa podjęcia natychmiastowych działań, które skutecznie położą kres takim zdarzeniom jak np. ostatnio w Radomiu, gdy podczas pokojowej manifestacji KOD, pobito jednego z działaczy. Trzymają hasła „Andrzeju Dudo, powstrzymaj faszyzację życia publicznego”„Hitler ENDEK dwa bratanki” „1933 – Pamiętamy”.

„Pozostaniemy tu tak długo, aż prezydent, podejmie konkretną decyzje i ustosunkuje się do naszych żądań” – powiedział w niedzielne południe, Wojciech Kinasiewicz. Głowa państwa ma w końcu takie uprawnienia. „Poczekamy do rana, aż przyjdzie tu Jarosław Kaczyński wraz z rozmodloną świtą, by złożyć kwiaty u stóp tablic upamiętniających katastrofę 2010 roku” – dodał.

koduj24.pl

 

Nowe informacje w sprawie zdrowia Lecha Wałęsy

Wprost, 09.07.2017

W sobotę 8 lipca były prezydent Lech Wałęsa trafił do szpitala. Po kilku godzinach okazało się, że stan zdrowia pokrzyżował jego zamiar udziału w kontrmanifestacji w trakcie miesięcznicy smoleńskiej 10 lipca.

Lech Wałęsa na szpitalnym łóżku w otoczeniu personelu gdańskiego szpitala – to ostatnie zdjęcia na Facebooku byłego przywódcy Solidarności, który za dwa dni – w poniedziałek 10 lipca wspólnie m.in. z Władysławem Frasyniukiem miał uczestniczyć w kontrmanifestacji przeciwko miesięcznicy smoleńskiej na Krakowskim Przedmieściu.

Okazało się jednak, że problemy zdrowotne uniemożliwią mu udział w demonstracji. – Jest mi bardzo żal, przykro, chciałbym tam być 10 lipca, ale lekarze i rodzina przekonują mnie, że ze względu na stan zdrowia nie ma mowy – przyznał Lech Wałęsa w rozmowie z „Wyborczą”. Były prezydent zapewnił także, że pojawi się za miesiąc – 10 sierpnia. Jak przyznał, obecnie doskwiera mu bardzo wysokie ciśnienie, przez co musi zostać w szpitalu, gdzie w poniedziałek przejdzie kolejne badania.

W krótkim wywiadzie dla „Wyborczej” Lech Wałęsa zaapelował do tych, którzy przyjdą na kontrmanifestację, by zachowywali się w sposób pokojowy. – Żeby sytuacja nie wyślizgnęła się spod kontroli i żeby nie przekształciła się w wojnę domową. Bądźcie ostrożni, by nie przypisano nam, manifestującym pokojowo, złych intencji – zwrócił się do osób planujących demonstrować 10 lipca. Przyznał też, że zmartwiła go sytuacja z wizyty Donalda Trumpa w Polsce, kiedy to został wygwizdany przez zgromadzonych na pl. Krasińskich.

msn.pl

 

Porażka Kaczyńskiego w kwestii miesięcznic. To cieszy

Kaczyński z miesięcznic nie może się wycofać, gdyż ogłosiłby porażkę. A wówczas elektorat odpłynie mu w try miga.

Więc cieszmy się, oto porażka PiS. Acz rozjuszony odyniec może chcieć krwi.

8 LIPCA 2017

Dość miesięcznic ma już 62 proc. Polaków, chce ich tylko 25 proc. Sondaż OKO.press przed 10 lipca

Nawet w elektoracie PiS – tak zwykle zdyscyplinowanym – aż 30 proc. ma miesięcznic dość, a tylko 52 proc. chciałoby, żeby je nadal organizowano. Wśród pozostałych osób przewaga „dość” nad „nadal” jest sześciokrotna. Większość badanych uważa, że miesięcznice to „czysta polityka”, mało kto, nawet wśród wyborców PiS, wierzy w ich religijny sens

Przed 87. miesięcznicą 10 lipca 2017, w której przemarsz smoleński ma napotkać blokadę obywatelską (choć zapewne bez Lecha Wałęsy, który trafił do szpitala), OKO.press sprawdziło, jaki jest stan postaw i nastrojów społecznych. Wśród czterech pytań w sondażu IPSOS dla OKO.press pierwsze dotyczyło osobistego stosunku badanych: czy chcieliby, by miesięcznice były organizowane dalej, czy też mają ich dość.

Ta druga odpowiedź dominowała wśród wszystkich badanych (62 proc.), a zwłaszcza w grupie „wszyscy poza wyborcami PiS” (76 proc.).

 


Najwyraźniej opinia publiczna jest zmęczona i zniechęcona do comiesięcznego „teatru smoleńskiego” na warszawskim Krakowskim Przedmieściu. Nawet wśród wyborców PiS zwykle zdyscyplinowanych jak armia spartańska, aż 30 proc. ma miesięcznic dość, a tylko 52 proc. chciałoby ich nadal.

Jest to tym bardziej znamienne, że inne pytania czerwcowego sondażu wskazują na wzrost nastrojów pro-PiS. Widać, że smoleński projekt polityczny traci swój walor jako przekaz ideologiczny zdolny mobilizować elektorat. Popiera go znacznie mniej osób niż chce głosować na PiS.

Przeczytaj też:

Sondaż OKO.press. PiS najmocniejszy od wyborów, opozycja najsłabsza. Sejm prawicowo-narodowy

PIOTR PACEWICZ  23 CZERWCA 2017

Wyższe upodobanie do miesięcznic wystąpiło w tych grupach, które stanowią trzon ludowego elektoratu PiS: wśród osób 60 plus – 34 proc., najmniej wykształconych  – 41 proc. i mieszkańców wsi – 30 proc. W inteligenckim i wielkomiejskim elektoracie sympatia dla miesięcznic spada do 15 proc. wśród ludzi po studiach i 14 proc. w największych miastach (a więc także w Warszawie).


Przed poniedziałkową miesięcznicą 10 lipca 2017 OKO.press sprawdza, jaki jest stan opinii publicznej. Dziś, 8 lipca informujemy, czym według Polek i Polaków są miesięcznice oraz czy powinny być kontynuowane, 9 lipca powiemy, ile osób wierzy jeszcze w zamach smoleński, a 10 lipca –  jaki jest stosunek do obywatelskiej blokady smoleńskiego przemarszu.


Miesięcznice to działanie polityczne

W pytaniu o to, czym są – według osoby badanej – miesięcznice, można było wybrać dwie z trzech odpowiedzi: uroczystość religijna, upamiętnienie ofiar, działanie polityczne.

Prawie wszyscy badani decydowali się na jedną interpretację (średnia liczba wybieranych odpowiedzi wyniosła 1,12).

Dwie pierwsze odpowiedzi zgodne są z oficjalną interpretacją miesięcznic, jaką przedstawiają władze PiS: to religijne w swej naturze akty oddania hołdu ofiarom katastrofy/zamachu smoleńskiego. Jarosław Kaczyński organizuje je, by pomodlić się za brata i innych zmarłych/zabitych 10 kwietnia 2010 roku, a spełnieniem przekazu smoleńskiego będzie ustalenie winnych katastrofy (zaspokojenie moralne) oraz budowa jednego lub dwóch pomników w dostatecznie prestiżowym miejscu (zaspokojenie symboliczne).

Dlatego prezes PiS z takim – zapewne nie do końca szczerym – oburzeniem reagował na okrzyki „Do kościoła” ze strony kontr-demonstrantów 10 czerwca 2017.

 


Jak widać z sondażu, dwie „oficjalne” interpretacje miesięcznic zyskały 49 pkt. proc. wskazań (uwaga! odsetek ludzi wybierających je był de facto mniejszy, bo zwolennicy miesięcznic wskazywali czasem obie odpowiedzi).

Najrzadziej wybierana była religijna interpretacja. Jest zresztą najtrudniejsza do utrzymania. Nawet wśród hierarchów pojawiają się tu otwarte głosy sprzeciwu.

Prymas senior Henryk Muszyński powiedział „Tygodnikowi Powszechnemu”, że „comiesięczne marsze pamięci organizowane przez środowisko związane z PiS noszą znamię manifestacji narodowo-politycznej. Posługiwanie się w czasie tych obchodów symbolami i znakami religijnymi ma charakter czysto instrumentalny”.

Taka właśnie była najczęstsza (58 proc.) odpowiedź badanych: miesięcznice to działania polityczne. Trudno tego nie zauważyć, widząc, że w pierwszym szeregu idą najważniejsi politycy PiS. Dodatkowo protesty, kontrmanifestacje i blokady sprawiły, że kilka ostatnich miesięcznic zamieniło Krakowskie Przedmieście w miejsce gorącego sporu i politycznego konfliktu z czynnym udziałem sił porządkowych, a w końcowym wystąpieniu

Jarosław Kaczyński już nawet nie wspomina brata lecz w duchu zupełnie nieewangelicznym „jedzie” po opozycji i kontr-demonstrantach.

Nawet wśród wyborców PiS tylko 17 proc. dostrzega religijny wymiar miesięcznic, najczęściej wybierany był wątek upamiętnienia ofiar (aż 73 proc.). Jak widać na wykresie, profile odpowiedzi w elektoracie  i poza elektoratem PiS zasadniczo się różnią.

Dla badanych „nie-PiS” sprawa jest jasna: 76 proc. wybiera opinię abp. Muszyńskiego, że miesięcznice to „czysta polityka”. Czysta – w sensie „właśnie”, a nie „szlachetna”.

Sondaż IPSOS dla OKO.press 19-21 czerwca 2017, metodą CATI (telefonicznie), na ogólnopolskiej reprezentatywnej próbie 1005 osób. 

oko.press

Dziecinada Trumpa opowiedziana przez Grzesia

Jak na pisarza przystało, Jakub Żulczyk potrafi opowiedzieć wizytę Donalda Trumpa z perspektywy 9 letniego Grzesia.

Bo to była dziecinada, a nie polityka, w sam raz dla polityków w krótkich spodenkach Dudy, tudzież geniusza z taboretu, który lubi stanąć na Krakowskim Przedmieściu i popluć na rodaków.

Wałęsa – globalny bohater – wylądował w szpitalu

Cały świat zauważył, że Lech Wałęsa wylądował w szpitalu. Jest to wielkość globalna.

Amerykańska agencja prasowa o globalnym zasięgu Associated Press informuje o złym stanie zdrowia Wałęsy. Internauci z całego świata zareagowali życząc polskiemu bohaterowi zdrowia.

Wałęsa to jeden z największych w naszej historii. To ktoś miary Mieszka I, Chrobrego, Władysława Jagiełły, Jana III Sobieskiego, Tadeusza Kościuszki, Józefa Piłsudskiego.

Nie ma w tym żadnej przesady. Kaczyński przy nim to pchła.

Morawiecki – Grek Zorba

PiS jest zagrożeniem, ale największe płynie ze strony Mateusza Morawieckiego.

Na gospodarce i finansach zna się, jak Grek Zorba. To tylko historyk, który snuje tandetne wizje, bo chciałby być drugim Kwiatkowskim.

Niczego nie zbudował, ale może wyjdą mu ruiny. Jako szef banku był li tylko twarzą. Znajomi opowiadali, że jego podwładni fachowcy mieli z niego ból przepony.

Morawiecki pod ścianą. Tak szastał naszymi pieniędzmi, że w budżecie na przyszły rok już zieje gigantyczna dziura

19 czerwca 2017

Prace nad budżetem Polski na rok 2018 wchodzą w krytyczną fazę. Każdy minister będzie chciał więcej pieniędzy dla swojego resortu, tymczasem już wiadomo, że brakuje w nim co najmniej 9 mld złotych.

Urzędnicy Ministerstwa Finansów przewidują, że szefowie ministerstw zgłoszą się do nich z planami wydania od 6 do 8 mld zł więcej, niż w tym roku. Mają na to czas do końca czerwca. Tymczasem zamiast wzrostu wydatków czekają ich poważne cięcia. Na pierwszy ogień pójdą prawdopodobnie inwestycje.

W przyszłym roku wydatki budżetu mogą wzrosnąć najwyżej o tyle, o ile wzrósł PKB(obecnie 2,5 proc.). Ich limit wynosi dokładnie 801,7 mld zł, wicepremier Morawiecki może więc wydać mniej więcej 35 mld zł więcej, niż obecnie.

 

Problem w tym, że z tych pieniędzy już nie ma. 19 mld zł musi iść do ZUS-u jako dotacja na emerytury i renty a kolejne 10 mld zł będzie kosztowało obniżenie wieku emerytalnego. Na dodatek 2 proc. naszego PKB musimy wydać na obronność, będzie to więc 37 mld zł. Sumując te i inne obowiązkowe wydatki, okazuje się, że już dziś brakuje nam kilku miliardów złotych.

Morawiecki musi więc szukać oszczędności. Już zamroził wzrost wynagrodzeń w budżetówce i zyskał na tym 2 mld zł. Co potem? Nie ma wyjścia, musi ciąć wydatki na inwestycje, czyli na motor napędowy gospodarki, która do tej pory rośnie głównie dzięki konsumpcji.

Minister nie może tez liczyć na jakieś dodatkowe dochody, jakie zasilały budżet w ostatnich latach (aukcje LTE czy wpływy z NBP). Dlatego tak usilnie próbuje „uszczelnić” podatki, czyli zebrać ich jak najwięcej.

Jednocześnie wiadomo, że Morawiecki nie będzie mógł ruszyć najbardziej kosztochłonnych programów, jak choćby „500 plus”. Dlaczego? Bo w przyszłym roku zaczyna się już okres przedwyborczy. Obcięcie sztandarowego programu rządu, kosztującego 24 mld zł rocznie, byłoby dla PiS-u zabójcze.

źródło: „Dziennik Gazeta Prawna”

innpoland.pl

Rydzyk w wysokiej formie szczucia

Prosto z patelni Belzebuba. Polskie skwarki wg rytu toruńskiego.

Jasna Góra. O. Tadeusz Rydzyk o żonach PiS, złych mediach i dobrej zmianie

Dorota Steinhagen, 08 lipca 2017

Jasna Góra. 25. Pielgrzymka Rodziny Radia Maryja. Na zdjęciu o. Tadeusz Rydzyk

Jasna Góra. 25. Pielgrzymka Rodziny Radia Maryja. Na zdjęciu o. Tadeusz Rydzyk (MACIEJ KUROŃ)

– Co by było w Polsce bez Radia Maryja? Już byśmy byli wszyscy zaczadzeni tymi mediami liberalno-lewicowymi! – przekonywał w Częstochowie dyrektor stacji o. Tadeusz Rydzyk. W sobotę 8 lipca rozpoczęła się kolejna pielgrzymka słuchaczy toruńskiej rozgłośni na Jasną Górę

Najwytrwalsi spośród słuchaczy Radia Maryja doroczną jasnogórską pielgrzymkę rozpoczęli już w sobotę 8 lipca. Z wiernymi do jasnogórskiego sanktuarium przybyli także związani z toruńskimi mediami hierarchowie, a wśród nich najbardziej wypróbowani ich przyjaciele – bp Ignacy Dec ze Świdnicy, bp senior Antoni Pacyfik Dydycz z Drohiczyna, bp Edward Frankowski z Sandomierza. Obecny jest także dyrektor toruńskiej rozgłośni o. Tadeusz Rydzyk i współpracujący z nim redemptoryści.

Sobotnią mszę o godz. 18, od której rozpoczęła się 26. Pielgrzymka Rodziny Radia Maryja na Jasną Górę, odprawił kolejny z przyjaciół toruńskiej stacji, bp senior z Kalisza Stanisław Napierała. Coroczne lipcowe spotkanie słuchaczy Radia Maryja nazwał „znaczącym wydarzeniem religijnym, kulturowym i patriotycznym w kraju, wydarzeniem bacznie obserwowanym”.

– Od stóp jasnogórskiej Matki spoglądamy z miłością i troską na Polskę, Ojczyznę, naszą matkę – mówił biskup z klasztornego szczytu. – Jest w nas radość i szlachetna duma, że tyle dobra się w niej dokonuje. Zasmuca nas i boli obraz kraju spowodowany kłótniami, konfliktami, walkami, które sprawiają, że tyle twórczych sił, tyle możliwości, szans budowania Polski jest marnowanych, niszczonych, zaprzepaszczanych.

W swoim kazaniu hierarcha zajął się przede wszystkim tropieniem źródła zła. Odnalazł je w pluralizmie. Bo wprawdzie, jak podkreślał, pluralizm jest dobrem, oznacza „wielość różnorodną”, a świat stworzony przez Boga jest pluralistyczny i daje prawo do istnienia każdej „inności”, to jednak zdarza się, że człowiek pluralizm wypacza. – Zło nie ma prawa istnienia w pluralizmie, nie wolno go włączać do prawomocnie istniejącej wielości różnorodnej, scalającej się w jedność wspólnoty – mówił kaznodzieja. – Zło należy nazywać po imieniu. Walczyć z nim. Usuwać. Pluralizm bowiem powinien być moralny, to jest zgodny z obiektywnym porządkiem norm moralnych, które tkwią w naturze człowieka. W pluralizmie nie ma prawa istnieć zło.

Polska odważyła się na normalność

Bp. Napierała kontynuował: – Od dłuższego czasu w pluralizmie pojawia się śmiercionośna choroba. Pluralizm został zainfekowany ideologią liberalizmu. Oderwano go od Stwórcy, oderwano go od obiektywnych norm moralnych i etycznych. W imię pluralizmu zaczęto stawiać na równi zło z dobrem, kłamstwo z prawdę, piękno z brzydotą. W imię fałszywego pluralizmu legalizuje się rozmaite wynaturzenia. Uderza się w dziedzictwo narodowe, w kulturę, w twórczość artystyczną, wykorzystując niektórych jej przedstawicieli w produkowanie brzydoty, do produkowania bluźnierstw przeciw Bogu. Wszystko to zło czyni się publicznie pod szyldem rzekomego pluralizmu. Wszystko to zło ideologowie chorego pluralizmu promują jako postęp, natomiast surowo zabraniają ludziom przypominać ich prawo do walki ze złem, do walki z wynaturzeniami. Zabraniają przypominać prawo do obrony życia, do obrony małżeństwa, wspomagania rodziny.

Hierarcha oburzał się: – W niektórych krajach skazuje się na karę tego, kto publicznie odważyłby się stanąć w obronie prawdy o człowieku, życiu, małżeństwie i rodzinie.

W Polsce, oceniał bp Napierała, też widzimy efekty źle pojmowanego pluralizmu. – To przede wszystkim rezultat uzależnienia nas od obcych – tłumaczył. – Przeobrażenia polityczno-gospodarcze, jakie dokonały się u nas ostatnio, otwierają nam oczy, jak daleko, i to w krótkim czasie, uzależniono Polskę od obcych. Dochodzi do tego dochodzi, że publicznie ktoś ośmiela się grozić nam sankcjami ekonomicznymi, jeżeli będziemy sobie pozwalali stawać na gruncie zasad i nimi się kierować.

Polskę, choć o sankcjach wspomina się w związku z odmową przyjęcia uchodźców z krajów muzułmańskich, bp Napierała chwalił. – Polska odważyła się na normalność – oceniał. Mówił o „zdrowej tkance społeczeństwa”, która oparła się ideologii chorego pluralizmu i pozostała wierna Chrystusowi i wartościom. – Chyba dlatego mogą się u nas dokonywać zmiany i przemiany, w większości dobre i oczekiwane – stwierdzał. – Ich symbolem stało się poniekąd owe „500 plus”. Budzącym nadzieję znakiem wolności i zdrowego pluralizmu jest fakt, że w Polsce mogą być wybierani najwyższymi przywódcami także katolicy, ludzie, których cechuje katolickie myślenie.

Jaka ta „dobra zmiana”?

– O, pan senator – oznajmił tymczasem o. Tadeusz Rydzyk pod koniec sobotniej mszy, gdy wypatrzył jednego z jej uczestników. – Z żoną? A żona pierwsza i ostatnia? – chciał wiedzieć, a słuchaczy Radia Maryja poinformował: – Bo w tym PiS-ie to też różnie: drugie trzecie żony… Na tę prawicę też patrzcie, czy to jest naprawdę prawe. Patrzcie dobrze, bo jak żonie niewierny, to myślicie, że wyborcom będzie wierny?! Myślałby kto!

– „Dobra zmiana” czy niedobra? – dopytywał redemptorysta. Np. w dziedzinie mediów. – Co by było w Polsce bez Radia Maryja? – oceniał – Już byśmy byli wszyscy zaczadzeni tymi mediami liberalno-lewicowymi! Jak oglądacie te wszystkie TVN-y i inne (nie będę wymieniał, żeby im reklamy nie robić), te wszystkie media, w których tylko nienawiść sączą do Polaków, do Polski, do Kościoła, do Radia Maryja też, to oglądajcie też Telewizję Trwam – zalecał. – I czytajcie porządną prasę – mówił trzymając w ręku wydanie „Naszego Dziennika”.

Tymczasem, jak przekonywał, spółki skarbu państwa ciągle się ogłaszają w mediach liberalno-lewicowych. – Jeśli tacy są szefowie w tych spółkach, to trzeba ich zmienić – grzmiał.

– Zmiana nie może być taka: kawałeczek dobra, a reszta niedobra – powtarzał i wskazywał przykłady nienajlepszych, jego zdaniem, zmian. To niedziele, w które nadal nie obowiązuje zakaz handlu, i lekcje religii źle umieszczone w planie zajęć uczniów, na pierwszej lub ostatniej lekcji. – Całe klasy na nie nie chodzą – oburzał się. I podczas apelu jasnogórskiego, który kończył pierwszy dzień pielgrzymki zwracał się do Matki Boskiej Częstochowskiej o siłę, by „upomnieć się o katechezę”.

wyborcza.pl

Szef KOD: PiS zorganizowana grupa przestępcza

Mamy do czynienia ze zorganizowaną grupą przestępczą,która opanowała państwo

Krzysztof Łoziński z KOD radzi w Częstochowie: Robić swoje

Dorota Steinhagen, 08 lipca 2017

KOD Częstochowa. Spotkanie z Krzysztofem Łozińskim

KOD Częstochowa. Spotkanie z Krzysztofem Łozińskim (Grzegorz Misiak)

– PiS wygrał prawo do rządzenia państwem, ale nie prawo do popełniania przestępstw – mówił w piątek, 7 lipca do częstochowskich KOD-erów szef Komitetu Obrony Demokracji Krzysztof Łoziński.

Około 50 osób uznało, że piątkowy wieczór to czas w sam raz na to, by w częstochowskiej restauracji Klimaty przy ul. Wieluńskiej spotkać się z nowo wybranym przewodniczącym Komitetu Obrony Demokracji Krzysztofem Łozińskim. Alpinista, publicysta i działacz opozycji w czasach PRL od swojego wyboru na szefa KOD, niespełna półtora miesiąca temu, przejechał po Polsce już 5 tys. km, by brać udział w spotkaniach z członkami i sympatykami Komitetu.

– Spotykamy się w momencie bardzo trudnym dla naszej organizacji i dla Polski – mówił w Częstochowie. – To czas, gdy bardzo wyraźnie widzimy w kraju narastanie faszyzmu, narastanie przemocy, zachęcanie do przemocy przez czołowych polityków partii rządzącej, zaczynając od Jarosława Kaczyńskiego i Mariusza Błaszczaka, bo to oni robią najwięcej tego szczucia. Widzimy działania Zbigniewa Ziobry, które mają na celu stworzenie prawa właściwego dla państw totalitarnych czy autorytarnych, a na pewno nie demokratycznych. Jednocześnie my sami w KOD mamy kryzys – wygasający, mam nadzieję, ale ciągle obecny. A powinniśmy się zajmować tym, co dzieje się wokół, a nie sobą.

Bo, jak wylicza Łoziński, dzieje się dużo złego.

Ziobro planuje skok na sądy, a to jednocześnie skok na demokrację. Kto powiedział, że wymieniając sędziów nie wymieni także tych, którzy zasiadają w Państwowej Komisji Wyborczej?

Groźne jest to, co Kaczyński mówił ostatnio o sposobach liczenia głosów w wyborach samorządowych. – Chce, żeby były dwie komisje wyborcze. Jedna prowadzi wybory. Druga policzy głosy, ta składająca się z „nowych ludzi”. Wszystkie autorytarne reżimy, które znamy z historii, chciały stworzyć nowego człowieka.

Bardzo niebezpieczne są już przeprowadzone zmiany w prawie. Np. w Ustawie o prokuraturze jest zapis, że prokurator nie ponosi konsekwencji, jeśli dla dobra śledztwa będzie działał bezprawnie. W Kodeksie karnym – że nielegalnie zdobyte informacje nie tylko mogą, ale muszą być uznane przez sąd za dowody. – O ile legalnie zebrane informacje mogą być włączone do dowodów, to te uzyskane nielegalnie muszą – mówił Łoziński. – Taki mamy piękny zapis wprowadzony przez pana Ziobrę. Zbitka tych dwóch rozwiązań praktycznie jest przyzwoleniem na stosowanie tortur, fałszerstw, szantaży, zastraszania.

Łoziński ma prostą diagnozę sytuacji w Polsce: – Mamy do czynienia ze zorganizowaną grupą przestępczą, która opanowała państwo.

Twierdzi, że przyszedł czas na bardziej zdecydowane działania. – Maszerowanie, śpiewanie, chorągiewki, baloniki to za mało – ocenia. I dlatego będzie w poniedziałek, 10 lipca w Warszawie na Krakowskim Przedmieściu, razem z Władysławem Frasyniukiem i Lechem Wałęsą. Ale jako on, Krzysztof Łoziński, nie jako szef KOD. W KOD poglądy na temat miesięcznic, blokowania Wawelu są podzielone, więc nie może występować w imieniu całej organizacji. – Ja uważam, że takie akcje są potrzebne. Być może nawet bardziej radykalne – mówi Łoziński. I ocenia: – Czekają nas trudne czasy, w których będziemy musieli podejmować trudne decyzje. Coraz częściej trzeba będzie się decydować na obywatelskie nieposłuszeństwo. Tak się dzieje, gdy mamy do czynienia z bezprawnym prawem, sprzecznym z polską konstytucją, z międzynarodowymi traktatami.

Łoziński przekonuje: „kaczyzm” upadnie, choć jeszcze nie wiemy, co będzie impulsem, który do tego doprowadzi. – Po drodze trzeba robić swoje – uważa. – To samo, co do tej pory, tylko bardziej zdecydowanie. Nie zastanawiać się, czy to coś da. Robić.

On np. planuje na jesień kongres całej opozycji. Że nie wszyscy się zjawią? Ale może część tak. I ta część być może zdecyduje się na wspólne działanie przed wyborami samorządowymi.

Łoziński przypomina artykuł 127. w Kodeksie karnym: „Kto, mając na celu pozbawienie niepodległości, oderwanie części obszaru lub zmianę przemocą konstytucyjnego ustroju Rzeczypospolitej Polskiej, podejmuje w porozumieniu z innymi osobami działalność zmierzającą bezpośrednio do urzeczywistnienia tego celu, podlega karze pozbawienia wolności na czas nie krótszy od lat 10, karze 25 lat pozbawienia wolności albo karze dożywotniego pozbawienia wolności”. Jak twierdzi przewodniczący KOD, przyjdzie jeszcze czas, by go zastosować wobec PiS, bo PiS wygrał prawo do rządzenia państwem, ale nie prawo do popełniania przestępstw: – A gdy to już się stanie, naszą organizację czeka kolejne trudne zadanie: pilnować, aby ci, którzy przyjdą po PiS, nie chcieli wykorzystać dla siebie przyjętego przez tę partię prawa. Bo takie prawo dla każdej władzy to bardzo łakomy kąsek.

 

wyborcza.pl

Następna ofiara Błaszczaka i jego gestapo. Od roku „toczy się” śledztwo, gestapo dalej pracuje na komendzie.

Zakłócał porządek, przyjechała policja i… sam się pobił

Data publikacji: 2017-07-07

Siedemnasta z minutami. Szczecin. Awantura przed sklepem na Warcisława. Ktoś wezwał policję. Funkcjonariusze skuli Piotra i wcisnęli do samochodu. Rodzina, która przyjechała po niego na komisariat następnego dnia rano, nie poznała go. Co się działo od chwili zatrzymania do wypuszczenia młodego człowieka? Dlaczego był w takim stanie? Sam się pobił – twierdzą policjanci. Badany nie porusza się samodzielnie z uwagi na odniesione obrażenia – napisali lekarze ze szpitala, do którego Piotr został prosto z komisariatu zawieziony przez najbliższych.

– Około g. 17 stałem z kolegą przed sklepem monopolowym. Byłem pijany i się awanturowałem, doszło do szarpaniny, uderzyłem jakiegoś mężczyznę. Ktoś wezwał policję, przyjechali. On mnie wskazał – mówi Piotr. – Tak, wiem, że źle zrobiłem.

Funkcjonariusze zabrali Piotra do radiowozu i odjechali. Nic mu wówczas nie dolegało.

– Wysadzili mnie z radiowozu i gdzieś wprowadzili – opowiada Piotr. – Gdy szliśmy korytarzem, jeden z nich, ten po cywilnemu, kopnął mnie z tyłu w nogi. Kiedy się osunąłem na kolana, zaszedł mnie z przodu i kopnął w twarz. A potem wprowadzili mnie do jakiegoś pomieszczenia i katowali. Mundurowy wiele razy raził mnie paralizatorem. Miałem skute ręce i nogi. Bili mnie pięściami i kopali po całym ciele.

Piotr mówi, że bity był długo, stracił jednak rachubę czasu. Parę razy tracił przytomność. Przyjechała karetka. Ocknął się w szpitalu.

– Miałem podłączony cewnik, kroplówkę… Na drugi dzień się zorientowałem, że mam zszytą twarz. Cały byłem poobijany. Policjanci potem opowiadali, że dostałem jakiegoś amoku i nadprzyrodzonych sił. Mówili, że zacząłem walić głową o ziemię i się uszkadzać, że dwóch potężnych funkcjonariuszy na mnie leżało i nie dawało mi rady, chociaż jestem szczupły, a ja wstawałem z nimi z ziemi tak, że mi na plecach wisieli we dwóch, że wychodzili na zmianę przed izbę, bo musieli odpoczywać. W każdym razie mówili, że się sam zacząłem uszkadzać, a oni próbowali mnie powstrzymać – mówi.

Ze szpitala MSWiA na Jagiellońskiej Piotra przywieziono z powrotem na izbę wytrzeźwień.

– I tam mnie takiego skatowanego zostawili – mówi. – Byłem cały obolały, sikałem krwią.

O g. 22.30 policjantka zadzwoniła do matki Piotra i powiedziała, że został przebadany w szpitalu przez lekarza, jego stan jest dobry i nic mu nie grozi, dlatego został przewieziony na izbę wytrzeźwień.

Rano z izby przywieziono go na komisariat.

– Za zakłócanie porządku pod sklepem na Warcisława, bo w tej sprawie byłem zatrzymany, wystawili mi mandat w wysokości 100 zł – mówi Piotr.

– Ledwo weszłyśmy z siostrą Piotra na komisariat powiedzieć, że jesteśmy po niego, Piotr wyszedł z pokoju, jeśli można powiedzieć, że wyszedł. Nie mógł ustać na nogach – opowiada dziewczyna Piotra. – Wyglądał strasznie. Siostra go nie poznała. Gdyby nie to, że ja wiedziałam jak był ubrany, też bym go nie poznała. Nie był w stanie sam wejść do samochodu. Od razu pojechaliśmy do szpitala.

Przez dwa tygodnie poruszał się na wózku inwalidzkim, potem trzy miesiące dochodził do siebie. Dziewczyna go myła, karmiła, przebierała.

– Przez dwa miesiące nie miałem czucia w dłoniach. Nie mogłem nawet widelca utrzymać. W szpitalu byłem dializowany. Gdy wychodziłem, lekarka powiedziała, że mam szczęście, bo 9 na 10 przypadków takich uszkodzeń nerek jakie miałem, oznacza dializy do końca życia – mówi. – Zakłócałem porządek przed sklepem i dostałem za to mandat. To by nie wystarczyło? Potraktowali mnie jak rzecz i… nic. Było to dla mnie upokarzające. Nigdy tego nie zapomnę.

Od zdarzenia minął prawie rok. Wciąż trwa śledztwo w sprawie przekroczenia uprawnień przez funkcjonariuszy. Dotąd pracują w policji. ©℗

24kurier.pl

Kontrmiesięcznica: Wygrać pokojem z PiS

To nie ma być wojna! I do cholery – pamiętajmy o tym! Wierzmy i walczmy o nasze ideały! Ale pamiętajmy – wszyscy jesteśmy jednym Narodem!

Lechu prosi.

>>>

Izabela Leszczyna podaje różnicę między szefami Amber Gold a SKOK. Ci pierwsi siedzą, a skokowicze są posłami i senatorami PiS.

Ofensywa Platformy Obywatelskiej. Skala tej afery poraża!

Nic tak nie podważa zaufania do rządzącej partii jak ujawnienie udziału w aferze finansowej, w której beneficjentami są politycy, a poszkodowanymi setki tysięcy Polaków. Dokładnie na tym mechanizmie żeruje Prawo i Sprawiedliwość, próbując wykazać bezpośrednią zależność między działaniami Marcina P., byłego szefa Amber Gold a politykami Platformy Obywatelskiej. Komisja śledcza w tej sprawie, choć działa z dużym rozmachem, wciąż nawet o krok nie zbliżyła się do udowodnienia z góry powziętej tezy, że nad Marcinem P. był jakiś parasol ochronny. Nie udało się także przedstawić najważniejszego – czyli bezpośrednich korzyści jakie odnieśli lub odnieść mieli jego mocodawcy z rzekomo politycznymi powiązaniami.

Komisji, której przewodniczy Małgorzata Wassermann, jedno udało się natomiast znakomicie, choć z pewnością całkowicie wbrew intencjom. Za sprawą członka komisji śledczej, posła Platformy Obywatelskiej, Krzysztofa Brejzy, okazało się, że istnieją związki pomiędzy początkami afery Amber Gold a politykami PiS, co oczywiście bardzo tych drugich zdenerwowało, zwłaszcza Beatę Kempę, której nazwisko pojawia się w aktach. Oczywiście, większość posłów komisji z ramienia Prawa i Sprawiedliwości, robi co może by ograniczyć zasięg przekazu posła PO, jednak robią to nieudolnie. Zapowiedzią, że być może zostanie on usunięty z komisji tylko wzmacniają zainteresowanie jego osobą oraz jego ustaleniami. Jak tak dalej pójdzie, to prezes Kaczyński może zarządzi zmianę przewodniczącego na Marka Suskiego lub Stanisława Piętę.

Jednak to nie powiązanie początków afery gdańskiej piramidy finansowej z PiS jest największym odkryciem i zasługą posła Brejzy. Okazuje się, że jego aktywność w komisji i na Twitterze, pokazująca powiązanie Amber Gold ze Spółdzielczymi Kasami Oszczędnościowo – Kredytowymi pozwoliła Platformie Obywatelskiej i mediom nie powiązanym z Prawem i Sprawiedliwością uruchomić ofensywę w sprawie, którą PiS od dawna próbuje zamieść pod dywan. Dziś obszernego wywiadu Piotrowi Skwirowskiemu z Gazety Wyborczej udzieliła była wiceminister finansów z PO, Izabela Leszczyna, w którym w mocnych słowach przytoczyła szereg faktów, bezpośrednio obciążających twórców systemu SKOK-ów. Pokazała także konkretne działania polityków Prawa i Sprawiedliwości, dziś zajmujących najważniejsze stanowiska państwowe, którzy w bardzo wyraźny i widoczny dla każdego Kowalskiego sposób przyczynili się do roztoczenia parasola ochronnego nad patologicznymi działaniami.

Gołym okiem widać też działania polityków PiS, których tak usilnie doszukują się w przypadku afery Amber Gold,  czyli stworzenia warunków dla sprawcy całego oszustwa, by zdążył wyprowadzić środki pochodzące z nieuczciwych działań za granice Polski zanim wszystkie nieprawidłowości wyjdą na jaw. Chodziło rzecz jasna o odwleczenie objęcia kas nadzorem Komisji Nadzoru Finansowego. Wyprowadzenie większości usług poza spółki, transfer pieniędzy za granicę do spółki kontrolowanej przez obecnego senatora PiS, Grzegorza Biereckiego, kreatywna księgowość, by pozbyć się „złych kredytów”. W przypadku afery SKOK, udokumentowanych jest szereg konkretnych działań, za których istnienie w przypadku afery Amber Gold, przewodnicząca Wassermann pewnie dałaby się pokroić. Wygląda na to, że tym razem nie uda się tego tematu wyciszyć. Tym bardziej, że temat wyszedł już poza granice sporu czysto politycznego.

O tym, że afera nabiera rumieńców, niech świadczy także obszerny, ale nie mniej bulwersujący reportaż dziennikarzy Onetu, Daniela Olczykowskiego i Janusza Szwertnera, w którym ujawniają skandaliczne kulisy śledztwa w sprawie jednego z najbardziej aferalnych SKOK-ów, a więc SKOK Wołomin. Ujawniają szokujące zmiany prokuratorów, pozorowane działania Zbigniewa Ziobry, Jarosława Kaczyńskiego czy ojca Tadeusza Rydzyka. Pokazują bierność CBA czy wymowne milczenie doradcy prezydenta Andrzeja Dudy.

Pojawia się też teza, że 3 miliardy złotych, które wyparowały z wołomińskiej kasy, trafiły do kieszeni nie tylko byłych agentów WSI (jak próbuje wmówić Prawo i Sprawiedliwość) ale także do szeregu beneficjentów politycznych.

– Dziwnym trafem dziś nikogo to nie interesuje. Łatwo można sobie policzyć, że skoro WSI zgarnęło 800 mln złotych, to ktoś wziął resztę. Naszym zdaniem te pieniądze trafiły do kieszeni różnych beneficjentów politycznych – mówi w rozmowie z Onetem Marcin Karliński, prezes Stowarzyszenia Spółdzielczości Finansowej im. Św. Michała, walczącego o ujawnienie faktycznych organizatorów przekrętu.

Bulwersująca jest też kwestia zaangażowania w tę sprawę byłego posła PiS, Maksa Kraczkowskiego, który w 2009 roku, jako jeden z nielicznych polityków PiS wyłamał się w głosowaniu przeciw objęciu SKOK-ów nadzorem KNF. Choć w sierpniu 2015 r. do wyjaśnienia sprawy ofiar afery SKOK Wołomin wyznaczył go sam Jarosław Kaczyński, to o sprawie dziś rozmawiać nie chce. I oczywiście nie ma to nic wspólnego z tym, że w czerwcu 2016 roku dostał intratną posadę w PKO BP. Widać gołym okiem, że zaangażowanie Prawa i Sprawiedliwości w wyjaśnianie tej afery pozostaje głównie z sferze pustych gestów.

Temat jest wdzięczny dla Platformy Obywatelskiej i z pewnością warty podnoszenia kiedy tylko to możliwe. Nie tylko skala nieprawidłowości ale i całościowy obraz systemu pokazuje patologiczne powiązania biznesu, dużych pieniędzy i partyjnej osłony, czyli wszystko, co w oczach racjonalnych wyborców powinno dyskwalifikować konkretną partię polityczną.

Bez problemu można też powiązać bezpośrednie związki przyczynowo – skutkowe, pomiędzy parasolem ochronnym nad SKOK-ami a politycznymi profitami, które z niego czerpie obecna partia rządząca. Współfinansowanie niepokornych mediów czy organizacja partyjnych imprez to prawdopodobnie jedynie wierzchołek góry lodowej.

Jedno jest pewne. Platformie Obywatelskiej nie wolno tego tematu odpuścić. Tego oczekują od nich Polacy.

crowdmedia.pl

Tomasz Piątek: Rosyjski układ Macierewicza. Mafia, Putin, GRU

Trudno zgadnąć, co jest w duszy Antoniego Macierewicza. Same fakty wystarczają, żeby zdyskwalifikować tego człowieka – mówi w rozmowie z wiadomo.co Tomasz Piątek, dziennikarz „Gazety Wyborczej”, autor głośniej książki „Macierewicz i jego tajemnice”. I dodaje: – Antoni Macierewicz w sprawie moich publikacji milczy. Zawsze jak zadawałem mu pytania, to napotykałem mur milczenia – albo kłamstwa. Rozmawiamy też m.in. o śledztwie dziennikarskim, dziwnych naciskach, by książki nie publikować, konsekwencjach publikacji.

Jak rozległe są, według pana, powiązania Antoniego Macierewicza?

One są bardzo gęste i poplątane, ale w kilku prostych etapach prowadzą do tych samych ludzi i instytucji – do Władimira Putina, rosyjskiego wywiadu i Siemiona Mogilewicza, wielkiego gangstera i finansisty, który ściśle współpracuje z GRU.

Czyli wszystkie drogi prowadzą do Rosji?

Do Siemiona Mogilewicza, który według mnie jest tutaj postacią kluczową. To szef najpotężniejszej i najgroźniejszej globalnej organizacji przestępczej wywodzącej się z Rosji, ale działającej na całym świecie. Nazywają ją RedMob albo RedMafiya, ze względu na

sowieckie pochodzenie jej bossów i ludzi.

Czym zajmuje się ta organizacja?

Handlem bronią, materiałami rozszczepialnymi i niewolnicami seksualnymi. Mogilewicz ma sieć klubów, w których kobiety uprawiają prostytucję. Jego organizacja morduje też ludzi i dokonuje gigantycznych malwersacji finansowych.

Czy są jakiekolwiek dowody na to, że Antoni Macierewicz bezpośrednio spotykał się z tym człowiekiem?

Moja książka to nie powieść szpiegowska. Najważniejsze w niej są fakty. Stawiam kilka hipotez, ale te hipotezy są wyraźnie oddzielone od faktów i nie narzucają interpretacji czytelnikowi. Chciałbym, żeby zachęciły go do jego własnych interpretacji, do samodzielnego myślenia. Większość źródeł, które podaję, jest dostępna w Internecie. Ambitny czytelnik może potraktować moją książkę jak internetowy

przewodnik po rosyjskich powiązaniach Macierewicza.

Może posprawdzać moje źródła razem ze mną, siadając do komputera z książką w ręku. Oczywiście, nie jest to konieczne – w książce skrótowo, ale dokładnie przedstawiam i wyjaśniam istotne informacje podawane przez źródła. Nie trzeba więc mieć Internetu pod ręką, by przeczytać książkę i zrozumieć, co się dzieje…

Co do związków Macierewicza z Mogilewiczem, to nie wiem, jaka jest ich natura. Bardzo trudno jednak przypuścić, żeby to wszystko było przypadkowe. Kiedy od jednej osoby do drugiej osoby prowadzi wiele krótkich, pozornie niezależnych od siebie ścieżek, to sprawa jest co najmniej podejrzana. Kiedy wchodzi się w Krajowy Rejestr Sądowy i widzi plątaninę spółek, można odnieść wrażenie, że wszystkie te dziwne etapy pośrednie są tworzone po to, aby nas zmylić – aby trudno było ten układ rozpracować. Na pewno komuś znajdującemu się tak bardzo na widoku, jak Antoni Macierewicz, trudno byłoby spotykać się bezpośrednio z Siemionem Mogilewiczem. Ale komuś mającemu tylu ważnych znajomych, jak pan Mogilewicz, i takie możliwości jak on, łatwo jest stworzyć sieć pośredników, przez których dociera do różnych ludzi.

Skoro jest w stanie wpływać na Donalda Trumpa, to tym bardziej na Antoniego Macierewicza.

Podkreślam: nie wiem, do jakiego stopnia pan Macierewicz świadomie i dobrowolnie uczestniczy w tym układzie. Ale trudno mi przypuszczać, aby po tych wszystkich latach nie miał świadomości, co go oplątało. Jeżeli nie ma świadomości, to znaczy, że nie powinien być ministrem obrony narodowej.

A jeżeli ma świadomość, to chyba jeszcze gorzej…

Tak, ale ja bym nie psychologizował. Trudno zgadnąć, co jest w duszy Antoniego Macierewicza. Same fakty wystarczają, żeby zdyskwalifikować tego człowieka.

Dlaczego nie reagują polskie służby i prokuratura? Na razie ta ostatnia ma się zająć panem.

Na razie nie wiemy, czy prokuratura będzie się mną zajmować. Antoni Macierewicz w sprawie moich publikacji milczy. Zawsze jak zadawałem mu pytania, to napotykałem mur milczenia – albo kłamstwa.

Co ciekawe, o sprawie nigdy nie wypowiadał się sam Macierewicz. On zawsze krył i kryje się za czyimiś plecami.

Przez pośredników zapowiada różne kroki, które rzekomo zamierza podjąć przeciwko mnie albo moim wydawcom. Ale na razie, o ile wiem, nic nie podjął! W sprawie książki też jest tylko zapowiedź wiceministra obrony narodowej Michała Dworczyka (człowieka znanego z tego, że przechowywał w piwnicy arsenał nielegalnej broni). I tyle. Do tej pory nie dotarło do mnie żadne wezwanie czy powiadomienie z prokuratury. Wiceminister Dworczyk był uprzejmy powiedzieć, że moja książka składa się z samych kłamstw i pomówień. W związku z tym teraz ja mogę go pozwać i poważnie to rozważam.

Czyli Antoni Macierewicz boi się iść do sądu w sprawie swoich niejasnych powiązań?

Tak to wygląda, ale co jest w jego głowie, nie wiem.

Wiem, że ja bym chciał procesu. Mało kto jest w stanie prześledzić wszystkie moje źródła, a sąd będzie musiał to zrobić.

Wtedy już nikt nie będzie mógł mieć wątpliwości, że to, co napisałemjest prawdą: Antoni Macierewicz ma liczne i niebezpieczne powiązania z Rosją.

Wrócę do pytania o służby i prokuraturę. Powinny przecież jak najszybciej prześwietlić ministra obrony narodowej. Dlaczego tego nie zrobiły i nie robią?

Odpowiedź jest bardzo prosta – prokuratura i służby są podporządkowane partii PiS, której wiceprzewodniczącym jest Antoni Macierewicz.

Teraz, ale dlaczego nie robiły tego wcześniej?

O ile wiem, za poprzednich rządów służby się nim zajmowały, ale z jakichś przyczyn go oszczędziły. Nie wyciągnęły konsekwencji, bo – być może – widziały powiązania, ale nie umiały go złapać za rękę?

Z jakichś powodów nie ujawniono też rosyjskich korzeni afery taśmowej z 2014 roku. Wiele wskazuje na to, że za nią też stał Mogilewicz i rosyjska mafia (tzw. Sołncewo).

Jak długo zajmował się pan śledzeniem powiązań Antoniego Macierewicza?

Dokładnie 18 miesięcy. Tysiąc godzin w Internecie, kilkadziesiąt godzin w Krajowym Rejestrze Sądowym, kilkadziesiąt godzin rozmów ze źródłami…

Czy przez ten czas ktoś „prosił” pana, żeby lepiej to zostawić?

Były u mnie trzy osoby. Jedna namawiała mnie, żebym nie zajmował się panem Jackiem Kotasem z Grupy Radius, czyli tzw. rosyjskim łącznikiem Macierewicza. Ta osoba sugerowała mi, żebym się nad nim zlitował i nie niszczył człowieka… I wysłała do mnie drugą osobę, która

proponowała mi, żebym w zamian za to zniszczył Macierewicza, publikując kompromitujące materiały obyczajowe na jego temat.

Obiecywała, że mi da te materiały. Ale ja wcześniej prześwietliłem Macierewicza bardzo dokładnie i nie znalazłem żadnych skandali obyczajowychUznałem więc, że ktoś zastawia na mnie pułapkę. Miałem też wizytę trzeciej osoby z krótkim przekazem: zostaw ten Radius, najważniejsze to żyć w dobrym zdrowiu.

To już była groźba. Nie zrobiła na panu wrażenia?

Od moich informatorów wiem, że to oni się boją. Boją się, że ludzie się dowiedzą. Z tego, co wiem, to najbardziej zainteresowane osoby z tego układu już po pierwszych publikacjach Radosława Grucy z „Faktu” (to on pierwszy zaczął badać powiązania Antoniego Macierewicza) spakowały walizki i uciekły z kraju. Teraz z daleka straszą prawnikami.

Co pana przez ten czas najbardziej zdziwiło albo nawet przeraziło?

Najbardziej zdumiało mnie to, że

pomiędzy rosyjskimi służbami i Antonim Macierewiczem jako ogniwo pośrednie pojawia się rosyjska mafia.

To z jednej strony bardzo kompromitujące, ale z drugiej strony – to dobra zasłona dymna. Wiele osób w Polsce od dawna mówi, że to, co robi Antoni Macierewicz, służy Rosji. Ale ci, co tak mówili, zapewne myśleli o służbach… A tu nagle – mafia.

Zachowania i decyzje Antoniego Macierewicza są korzystne z punktu widzenia Rosji?

Na pewno lansowanie teorii spiskowej na temat zamachu w Smoleńsku jest dla Rosji korzystne. Na poważnie traktuje to spory procent Polaków i tym samym tworzy się ogromny rów, który teraz jest nie do zasypania. Mit o zamachu smoleńskim podzielił Polskę na dwa nienawidzące się narody.

My dla „smoleńskich” jesteśmy tymi, którzy wspierają morderców; oni dla nas tymi, którzy wspierają oszczerców. A taki podział służy Putinowi, bo osłabia Polskę.

Jeden z moich znajomych, zresztą prawicowiec, powiedział: Putin robi w Polsce politycznie to, co na Ukrainie robi militarnie. Dodatkowo lansując taką tezę Antoni Macierewicz staje się bardzo ważny dla Jarosława Kaczyńskiego. Macierewicz jest głównym propagatorem wizji, według której Lech Kaczyński poległ w wyniku wrogiego ataku, a nie zginął w katastrofie. To robi z Lecha Kaczyńskiego bohatera i męczennika, stawiając go na wysokim piedestale. A na ten piedestał jedną nogą wchodzi także jego brat bliźniak…

Ciekawym efektem działania Antoniego Macierewicza jest też to, że od dawna kompromitował wszystkich, którzy próbowali ostrzegać Zachód przed Putinem.

Dorabiał Polakom twarz oszalałych rusofobów, którzy widzą spisek nawet w pękającej parówce…

Dzięki Bogu, teraz Zachód przekonał się, że Putin jest naprawdę groźny. Zobaczyli, co zrobił w Stanach Zjednoczonych, gdzie posadził swojego człowieka na najwyższym „stołku”. I widzieli, czego dokonał w Wielkiej Brytanii, wyrywając ją z Unii Europejskiej.

To wszystko dzieło Putina?

Nie przesadzajmy, to nie jest tak, że on może wszystko. Ale gdy tylko pojawia się jakaś szkodliwa dla Zachodu tendencja, gdy w naszych krajach narasta bunt i frustracja – wtedy Putin używa swej gigantycznej armii internetowych trolli i agencji produkujących fałszywe newsy, żeby to podsycać. W Wielkiej Brytanii przed referendum ws. Brexitu nakręcano wściekłość na wszystkich imigrantów. To samo robiono w Polsce, tworząc ksenofobię i nienawiść. U nas ona wybuchła tak nagle i tak bardzo pozbawiona jest jakichkolwiek racjonalnych podstaw, że tu można podejrzewać Kreml o jej wykreowanie, nie tylko rozkręcenie. „Gazeta Wyborcza” pisała o tym, że

armia rosyjskich trolli przed wyborami popierała PiS.

Czemu Rosjanie to robili? Najpewniej po to, aby podsycać takie nienawistne i niszczące nastroje.

Zatem Władimir Putin nie może wszystkiego – ale może bardzo dużo. Najlepszym tego dowodem jest Donald Trump. On od dawna był finansowany przez Rosję  i to właśnie przez ludzi Mogilewicza. Pisały o tym Europejska Rada Spraw Zagranicznych, „Washington Post”, „New York Times”, „Foreign Policy”… Eksperci mówią i piszą, że rosyjskie służby posługują się rosyjską mafią nie tylko do zarabiania pieniędzy, ale także do werbowania agentów. Piszą o związkach Trumpa z rosyjską mafią.

Kiedy Donald Trump był w tarapatach finansowych, ratowały go firmy powiązane właśnie z Mogilewiczem.

Rosyjski gangster pomógł mu, bo widząc ekscentrycznego i bardzo dobrze rozpoznawalnego biznesmena, zorientował się, że można na nim zarobić. A później okazało się, że ten biznesmen ma potencjał medialny i ambicje polityczne. Wszystko dobrze się ułożyło – dobrze dla Kremla.

Ale w Stanach Zjednoczonych prokuratura jednak prowadzi śledztwo w sprawie powiązań Donalda Trumpa z rosyjskimi służbami.

W USA nawet niektórzy Republikanie, jak np. John McCain, są zaniepokojeni sprawą i chcą ją wyjaśnić. Wiem, że w Polsce

wśród polityków PiS też jest wielka nieufność w stosunku do Antoniego Macierewicza, ale nikt nie odważy się powiedzieć o tym publicznie.

A to być może ostatni moment. PiS powinien postawić dobro Polski nad dobrem partii – nie tylko w sprawie Antoniego Macierewicza, ale przede wszystkim w tej sprawie.

Minister obrony narodowej zagraża bezpieczeństwu Polski?

Trudno zaprzeczyć. Jeden z moich informatorów rozmawiał z politykiem PiS, który powiedział mu tak: wiemy, że w MON są Rosjanie, ale w obecnej konfiguracji politycznej nie możemy z tym nic zrobić…

Rozmawiał pan kiedyś w cztery oczy z Antonim Macierewiczem?

Nie. Tylko za pośrednictwem e-maili i rzeczników.

A czy na odległość widzi pan w jego zachowaniach coś niepokojącego?

Widzę, że pan Macierewicz bardzo się kontroluje, jakby był pod tym względem przeszkolony. Nie wiem, czy zrobił to ktoś, czy też on przeszkolił się sam… Nie wierzę w opowieści o jego szaleństwie.

Widziałem jego dokumenty, z których wynika, że bardzo sprawnie pozyskuje sponsorów i to nie dla siebie.

On przecież nie żyje w zbytku, raczej bardzo skromnie. Robi to dla swoich organizacji i partii.

Dla PiS-u też?

Pan Antoni bardziej gra na siebie niż na PiS. Jest wiceprzewodniczącym PiS-u, ale gdzieś na boku cały czas wegetuje jego partyjka Ruch Katolicko-Narodowy. W jej władzach do 2010 roku zasiadał płatny konfident SB, prowadzony przez oficera powiązanego z GRU – pan Robert Jerzy Luśnia, obecnie milioner. Ministerstwo twierdzi, że Antoni Macierewicz zerwał z nim kontakty w 2003 roku, ale to nie jest prawda – obaj zasiadają do dzisiaj we władzach Fundacji Głos i żaden z nich się z niej nie wypisał.

Jest jeszcze sprawa „wykończonych” caracali i powiązań Antoniego Macierewicza z lobbystą, byłym amerykańskim senatorem Alfonse D’Amato. To też układa się w logiczną całość?

Tak, to znowu układa się w bardzo niepokojącą całość.

Z panem D’Amato Antoniego Macierewicza łączy bardzo wiele.

Po pierwsze, spotkał się z nim na 8 dni przez tym, jak ogłosił, że zrywa kontrakt na caracale i zamierza kupić black hawki. Tak się składa, że pan D’Amato obsługuje firmę, która produkuje właśnie te ostatnie śmigłowce… Po drugie, pan Macierewicz wynajął D’Amato, aby ten lobbował na rzecz Polski podczas szczytu NATO w Warszawie. Po trzecie, Polska Grupa Zbrojeniowa, podległa ministrowi obrony narodowej, także wynajęła pana D’Amato, żeby lobbował na jej korzyść. Po czwarte, Macierewicz i D’Amato byli prezesami tajemniczej organizacji Friends of Poland, działającej w USA. Po piąte, to pan D’Amato wziął pod swoje skrzydła niejakiego Edmunda Jannigera, czyli słynnego młodego doradcę Macierewicza. Po szóste, środowisko Antoniego Macierewicza ma od dawna kontakty z D’Amato, bo ten od lat 80. pracował dla polonijnej organizacji Pomost, której lider został wspólnikiem Macierewicza w firmie Dziedzictwo Polskie i był nim przez kilkanaście lat!

To są liczne i bardzo bliskie powiązania polityczno-biznesowe. A tak się składa, że pan D’Amato (podkreślmy: na sześć sposobów powiązany z Antonim Macierewiczem) przez co najmniej kilka lat był sponsorowany przez Sama Kislina – człowieka Mogilewicza i mafii rosyjskiej w Nowym Jorku! D’Amato ma też liczne powiązania z Bank of New York, w którym wspomniany przed chwilą Mogilewicz wyprał 22 miliardy dolarów. Żeby dopełnić obrazu,

wśród sponsorów i dobrych znajomych pana D’Amato są bossowie sycylijskich mafii, którzy pomagali rosyjskim gangsterom Mogilewicza urządzić się w Nowym Jorku.

D’Amato obsługuje też wielkie koncerny, które robią kosmiczne interesy z Kremlem na szkodę Pentagonu. O tych interesach pisał m.in. Reuters.

Z tego, co pan mówi, służby i mafia rosyjska rządzą światem…

Znowu nie przesadzajmy. Chciałbym bardzo odróżnić analizę powiązań od teorii spiskowych, bo to się tak ma do siebie, jak astronomia do astrologii. To nie jest tak, że oni rządzą światem – ale mają ogromy wpływ na świat i on się, niestety, zwiększa.

Myśli pan, że w Polsce sprawa powiązań Antoniego Macierewicza zostanie kiedykolwiek wyjaśniona?

Jezus w Ewangelii mówi „nie myślcie, co będzie jutro, dość ma dzień dzisiejszy na utrapieniu swoim”. Mamy to, co mamy, i trzeba się tym zajmować teraz. Już dziś róbmy wszystko, aby ten człowiek odszedł ze stanowiska!

Kończy pan swoją „przygodę” z Antonim Macierewiczem?

Nie kończę. W tej książce opisałem tylko jeden układ, według mnie najbardziej niepokojący, wiążący pośrednio – ale blisko i na wiele sposobów – Antoniego Macierewicza z Siemionem Mogilewiczem, Władimirem Putinem i GRU.

Są jednak inne rzeczy, które trzeba wyjaśnić.

Kim jest tajemniczy pan Kazimierz, czyli kierowca, który nie jest tylko kierowcą? Wiele osób pyta mnie też o związki Macierewicza z Tadeuszem Rydzykiem, który sam jest godny wielkiej książki. Trzeba będzie jeszcze wiele rzeczy sprawdzić – i na pewno sporo wątków odrzucić. Bo w tej pracy najważniejsze są fakty. Selekcja, która oddziela pozory i przypadki od spraw istotnych.

wiadomo.co