Stanisław Karczewski – wtórny analfabeta?

Stanisław Karczewski - wtórny analfabeta?

Specyficzny typ człowieka doszedł do władzy. Przysięgają na coś, czego nie znają. Można mniemać, iż to wtórni nierozumni analfabeci. To są tacy, którzy może czytać potrafią, ale nie rozumieją, co czytają, najpewniej jednak nie chcą rozumieć, bo nie czytają z politycznego nakazu.

Na co przysięgał marszałek Senatu Stanisław Karczewski? Wydaje się – na Konstytucję, tym samym tej Konstytucji winien przestrzegać. Wiedzieć, co w niej napisane.

W TOK FM doszło do dialogu dziennikarki Dominiki Wielowieyskiej i Karczewskiego. Dziennikarka stwierdziła: – „Zostanie skrócona bezprawnie kadencja Pierwszego Prezesa Sądu Najwyższego, chociaż w Konstytucji jest napisane, że trwa sześć lat”.

U Karczewskiego zaś zaświecił się migacz polityczny i nie odpowiadał, migał się, wreszcie przyciśnięty do krawężnika odpowiedział: – “Jeśli coś wydaje się, że jest niekonstytucyjne w zapisie prawnym, to musi być zakwestionowane przez Trybunał Konstytucyjny”.

Po pierwsze – mowa jest o projekcie, a takich nie rozpatruje Trybunał Konstytucyjny, który w obecnym kształcie jest wydmuszką, Trybunałem partyjnym PiS.

Po wtóre – Wielowieyska pytała, czy Karczewski wie, o czym mówi, czy wie, co jest zapisane w Konstytucji, bo w art. 183 ust. 3 zapisano: “Pierwszego Prezesa Sądu Najwyższego powołuje Prezydent Rzeczypospolitej na sześcioletnią kadencję spośród kandydatów przedstawionych przez Zgromadzenie Ogólne Sędziów Sądu Najwyższego”. Czyli nie można skrócić kadencji. Nawet interpretacją.

Karczewski mógł nie przeczytać, mógł zatkać uszy, gdy mu czytano, ale w prawie rzymskim – a takiemu podlega cywilizacja zachodnia, europejska – obowiązuje zasada: prawo dotyczy tych, którzy je znają lub nie, ale żyją w obszarze jego działania, tj. w tym wypadku Polski. PiS przyjmując prawo ustrojowe złamie Konstytucję, cokolwiek stwierdzi Trybunał PiS, udający Trybunał Konstytucyjny.

Zaś w artykule 187 ust. 3 konstytucji stoi: “Kadencja wybranych członków Krajowej Rady Sądownictwa trwa cztery lata”.

Karczewski przysięgał na Konstytucję, choć nie musi jej znać i ona go obowiązuje. Gdy Karczewski stanie przed Trybunałem Stanu, nie dostanie pytania, czy ją zna, tylko pytanie, czy jej przestrzegał. Ani nie będzie wg prawa usprawiedliwieniem dla Karczewskiego, iż głosował tak, jak potem przyjął Trybunał PiS, bo Karczewski głosował przed werdyktem Trybunału PiS.

Tak samo jest z modlitwą. Nie jest ważne, do jakiego Boga się Karczewski modli, czy do JHWH, czy do Buddy, czy to bogów znanych przed religiami monoteistycznymi, w tym do słowiańskiego Światowita. Wartości szumnie u nas nazywane chrześcijańskimi są we wszystkich religiach podobne, bo to są wartości zapożyczone od człowieka niereligijnego, tylko społecznego, który w procesie ewolucji ukonstytuował dobre życie między osobnikami. Moralność jest uniwersalna, a więc modlitwa do jakiegokolwiek Boga w istocie taka sama.

I obowiązkiem Karczewskiego nie jest przestrzeganie zasad moralnych konkretnego wierzenia poprzez modlitwę, ale moralności. Może jej nie znać, może być analfabetą moralności, ale do pierdla pójdzie tak czy siak, gdy przekroczy normy społeczne – moralnej umowy.

Tak samo jest z Konstytucją. Rozumiem, że w tej kwestii jest Karczewski analfabetą. Jeżeli nie rozumie jej i tak odpowie za jej nieprzestrzeganie, bo Konstytucje obowiązują w ustrojach demokratycznych, gdzie trójpodział władzy jest uniwersalny, jak przykazanie moralności uniwersalnej: „Nie zabijaj!”.

Waldemar Mystkowski

koduj24.pl

„Stypendium Wolności” dla Kijowskiego. Ruszyła zbiórka na byłego lidera KOD

Mateusz nie może znaleźć w Polsce zatrudnienia – pisze Elżbieta Pawłowicz, która jest organizatorką zbiórki dla Mateusza Kijowskiego. On sam w jednym z ostatnich wywiadów przyznaje, że nie ma za co żyć.

„Dwa lata temu Mateusz Kijowski pomógł nam się zorganizować do walki o praworządność w Polsce. Na jego zawołanie wyszliśmy na ulice, organizowaliśmy się w całej Polsce i nie tylko tutaj…” – takimi słowami rozpoczyna się zamieszczony w internecie apel organizatorki zbiórki na rzecz Mateusza Kijowskiego, byłego lidera KOD.

W dalszej części wpisu tłumaczy, że za walkę w słusznej sprawie Kijowski zapłacił spokojem swoim i swojej rodziny a także dramatycznym obniżeniem standardów życia. „Z dnia na dzień stracił najważniejsze źródła utrzymania. Padł ofiarą nagonki medialnej, a wszyscy, z którymi współpracował w 2016 rokiem, są poddani licznym kontrolom skarbowym, wzywani na komendy policji czy do prokuratur” – czytamy.
Wyjaśnia, że Kijowski nie może znaleźć zatrudnienia i nie jest w stanie wywiązywać się ze swoich zobowiązań finansowych. Dlatego też Kijowski rozważa wyjazd za granicę. Zbiórka prowadzona w sieci to jak wyjaśnia próba ufundowania Mateuszowi „Stypendium Wolności”. „To pozwoliłoby mu zostać z nami i nadal nas wspierać w obronie podstawowych wartości demokratycznych w Polsce, w budowaniu społeczeństwa obywatelskiego. Chcemy zbierać fundusze do czasu znalezienia przez Mateusza źródła utrzymania. Nie możemy tracić człowieka – lidera, który pociągnął za sobą tłumy” – pisze Pawłowicz.

Zbiórka odbywa się na platformie zrzutka.pl. Suma jaką chce zebrać organizatorka to 25 tys. złotych. Jednocześnie zapowiada, że zaangażowana jest wraz z grupą prawników w prace nad mechanizmem stypendialnym, który mógłby w sposób przejrzysty i czytelny pomóc w funkcjonowaniu aktywnym opozycjonistom, którzy znaleźli się w podobnej sytuacji. „Myślimy o powołaniu fundacji, która dałaby osobowość prawną do organizowania różnych form aktywności obywatelskiej i pozwoliła na profesjonalne metody pozyskiwania funduszy na taką działalność” – pisze.

W jednym z ostatnich wywiadów jakiego udzielił Kijowski, w którym mówi o swojej trudnej sytuacji. M.in. o tym, że stracił jednego ze swoich kontrahentów przez to, że występował publicznie, jego żona zachorowała na raka, a synowie są niepełnosprawni, więc nie są w stanie sami siebie utrzymywać. – Co z tego wynika na dzisiaj? Jesteśmy bardzo mocno dociśnięci do muru i sytuacja jest dosyć krytycznaCodziennie zastanawiam się razem z żoną, czy będzie miał za co zrobić zakupy żeby dzieci miały co zjeść przed szkołą, czy po szkole. Miałem wiele prób poszukiwania przedsiębiorcy, który byłby w stanie zatrudnić tego Kijowskiego i narazić się tej władzy – mówi.

dziennik.pl

Siostra Krystyny Pawłowicz zbiera pieniądze dla Kijowskiego. „Mateusz, zostań w Polsce!”

mk, 27.11.2017

Mateusz Kijowski podczas demonstracji 'Żarty się skończyły'. Ul. Wiejska, przed Sejmem. Warszawa, 1 października 2016

Mateusz Kijowski podczas demonstracji ‚Żarty się skończyły’. Ul. Wiejska, przed Sejmem. Warszawa, 1 października 2016 (ADAM STĘPIEN)

Elżbieta Pawłowicz, siostra posłanki PiS Krystyny Pawłowicz, uruchomiła internetową zbiórkę na rzecz byłego lidera Komitetu Obrony Demokracji Mateusza Kijowskiego. Kijowski stwierdził ostatnio, że nie może znaleźć pracy i będzie musiał opuścić kraj.

„Nie jestem w stanie w Polsce znaleźć legalnego zatrudnienia, które pomogłoby mi poprawić sytuację moją i mojej rodziny. (…) Aby ratować byt swój i mojej rodziny będę musiał wyjechać z Polski w miejsce, gdzie pracodawcy nie będą mnie oceniać jako osoby publicznej ale jako pracownika o konkretnych kompetencjach i możliwościach” – napisał w niedzielę na swoim blogu były lider Komitetu Obrony Demokracji Mateusz Kijowski.

Jak dodał, musiał zawiesić swoją firmę, a „każdy jego krok i każde wydarzenie z jego udziałem są śledzone przez media i przez służby”.

Na wpis Kijowskiego zareagowała Elżbieta Pawłowicz, prywatnie siostra Krystyny Pawłowicz, i zorganizowała internetową zbiórkę pieniędzy dla byłego szefa KOD. Celem jest zebranie 25 tys. zł. Po godz. 21, w kilka godzin po starcie zbiórki, na koncie było już ponad 7 tys. zł.

„Dwa lata temu Mateusz Kijowski pomógł nam się zorganizować do walki o praworządność w Polsce. Na jego zawołanie wyszliśmy na ulice, organizowaliśmy się w całej Polsce i nie tylko tutaj. Zaczęliśmy się uczyć, więcej rozumieć, widzieć dalej i reagować mądrzej. Mateusz zawsze był z nami. Niestety, zapłacił za to spokojem swoim i swojej rodziny oraz dramatycznym obniżeniem standardów życia” – napisała Elżbieta Pawłowicz na stronie internetowej zbiórki.

„Dlatego dzisiaj, kiedy rozważa decyzje wyjazdu z Polski, by móc podjąć prace, postanowiliśmy podjąć próbę ufundowania Mateuszowi „Stypendium Wolności”. To pozwoliłoby mu zostać z nami i nadal nas wspierać w obronie podstawowych wartości demokratycznych w Polsce, w budowaniu społeczeństwa obywatelskiego” – dodaje pomysłodawczyni zbiórki.

Kijowski i faktury

W styczniu media ujawniły dokumenty, z których wynikało, że firma należąca do Mateusza Kijowskiego i jego małżonki miała otrzymywać od KOD pieniądze za usługi informatyczne. Kijowski deklarował wówczas, że jest w stanie rozliczyć się z każdej otrzymanej złotówki.

W czerwcu prokuratura postawiła Kijowskiemu i byłemu skarbnikowi KOD zarzuty m.in. przywłaszczenia 121 tys. zł. – Jestem niewinny i nie przyznaję się do winy. Cała sytuacja jest wywołana motywami politycznymi, zarówno wewnątrz KOD-u, jak i zewnętrznymi – mówił w rozmowie z „Gazetą Wyborczą”.

 

gazeta.pl

Wiemy, kiedy Jarosław Kaczyński zostanie premierem

Michał Krzymowski, 

pap.pl© pap.pl pap.pl

 

Prawo i Sprawiedliwość chce jak najszybciej odrzucić wniosek Platformy o konstruktywne wotum nieufności. Głosowanie ma się odbyć 6 grudnia – dowiedział się „Newsweek”. Dopiero po nim dojdzie do rekonstrukcji. Plan zakłada, że jeszcze przed świętami Bożego Narodzenia Jarosław Kaczyński obejmie stanowisko premiera.

Platforma Obywatelska w ubiegłym tygodniu złożyła wniosek o konstruktywne wotum nieufności. Ruch Grzegorza Schetyny pokrzyżował plany Jarosława Kaczyńskiego, który – według pierwotnych planów – miał zostać premierem na początku grudnia. – Zapadała decyzja, żeby najpierw odrzucić wniosek Platformy i dopiero potem, z czystym kontem przystąpić do rekonstrukcji. Gdyby PO zwlekała z tym wnioskiem, jego widmo i tak wisiałoby nad nami i musielibyśmy przełożyć wszystko na styczeń. Na szczęście Grzegorz Schetyna złożył wniosek i nie będzie trzeba przeciągać tego serialu – mówi polityk PiS.

Z naszych informacji wynika, że wniosek Platformy Obywatelskiej ma zostać rozpatrzony w najbliższym możliwym terminie. Według rozmówców „Newsweeka” głosowanie ma się odbyć na najbliższym posiedzeniu Sejmu 6 grudnia. – Jeśli oczywiście nie pojawi się żadna nowa okoliczność – zastrzega się nasz rozmówca. Jak dodaje, po nim PiS przystąpi do rekonstrukcji: – Według planu do zmiany premiera dojdzie jeszcze przed świętami.

Dlaczego Jarosław Kaczyński nie jest jeszcze premierem?

Konstruktywne wotum nieufności to nie jedyna przeszkoda. Jarosław Kaczyński jest zdecydowany. Chce zostać premierem. Dlaczego zatem zwleka? Powody są dwa. Pierwszy to reforma sądownictwa. Prezes uważał, że najpierw należy uzgodnić ją z prezydentem, a dopiero później rozpocząć rozmowy o rządzie. Kwestia sądów jest już zamknięta, dlatego czas przejść do poważniejszego problemu – składu gabinetu. Kto się w nim znajdzie?

Kaczyński nie podjął jeszcze decyzji, jak ma wyglądać jego rząd. Główne pytanie dotyczy tego, czy utrzyma się w nim Antoni Macierewicz. – Po sprawie Misiewicza jego notowania bardzo osłabły. Prezes wie, że jeśli ma go odwoływać, to tylko teraz. Konflikt na linii MON – pałac prezydencki jest doskonałym pretekstem. Nasi wyborcy szybko się z tym pogodzą: zniknie Antoni, ale pojawi się Jarosław. W rzeczywistości los Macierewicza zależy tylko od prezesa. Duda nie jest w stanie wymusić jego dymisji – przyznaje rozmówca zorientowany w rozmowach dotyczących nowego rządu.

Pytanie też, jak będzie wyglądać Kancelaria Premiera, która ma być skonstruowana tak, by maksymalnie odciążyć Kaczyńskiego. Jeden ze scenariuszy zakłada, że wejdzie do niej Joachim Brudziński. Według drugiego – wydaje się, że bardziej prawdopodobnego – pojawi się w niej Mariusz Błaszczak, który miałby zostać kimś w rodzaju nowego Przemysława Gosiewskiego: szefem Komitetu Stałego w randze wicepremiera, do spraw legislacji. Brudziński mógłby wówczas objąć MSW.

Trzeci wariant przewiduje dymisję Macierewicza. Mówi się, że tekę szefa MON miałby przejąć po nim ktoś z trójki: Brudziński, Błaszczak, obecny wiceminister Michał Dworczyk.

msn.pl

Były sekretarz KC PZPR wytyka Katarzynie Lubnauer związki z PRL

Były sekretarz KC PZPR wytyka Katarzynie Lubnauer związki z PRL

Według prawicowego obecnie publicysty Marka Króla, nowo wybrana przewodnicząca Nowoczesnej Katarzyna Lubnauer jest „klasycznym wytworem PRL”. Prześledził jej życiorys i stwierdził, że jej rodzice pracowali w Komitecie Wojewódzkim PZPR, a ona sama „terminowała w Unii Wolności, Unii Demokratycznej, ma poglądy lewackie”.

I kto to mówi?! Marek Król był członkiem Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej od 1979 roku i szybko piął się po szczeblach partyjnej kariery. Doszedł do stanowiska sekretarza Komitetu Centralnego, a objął je już po zwycięskich dla obozu „Solidarności” wyborach.

Szybko jednak się „przeorientował” i jako redaktor naczelny „Wprost” zaprosił na łamy tygodnika m.in. Leszka Balcerowicza i wielu innych polityków Unii Wolności. „Wprost” popierał ówczesną koalicję Akcja Wyborcza Solidarność-Unia Wolności jako przeciwwagę dla Sojuszu Lewicy Demokratycznej.

Teraz – jak widać – znowu się „przeorientował”, bo jest czołowym publicystą popierającego PiS tygodnika „Sieci”. A niedawno w TV Republika stwierdził, że „istotą sporu o Polskę jest, czy uwolnimy się od ludzi z PRL-u”.

Absurd sytuacji wytknęła Królowi znana prawicowa blogerka Kataryna: – „Ha ha ha, Marek Król – tak, ten Marek Król – jedzie po Lubnauer za partyjność jej rodziców. Recenzent się znalazł”. Jeden z internautów napisał: – „Piekło zamarzło. Były sekretarz PZPR zarzuca Lubnauer, że jej rodzice pracowali w Komitecie Wojewódzkim”.

koduj24.pl

Prof. Dudek po nagłym odwołaniu prezes Sądu Okręgowego: sytuacja jest przerażająca, przez ostatnie dwa miesiące przesłuchano nas kilkadziesiąt razy

– Trwa potężny napór aparatu państwa. Apeluję, by sprawą zajęły się najwyższe władze państwa i polski parlament. Na rozprawie opowiem w szczegółach o działaniach wymierzonych przeciwko mnie i całemu zespołowi lekarskiemu przez ostatnie jedenaście lat – mówi Onetowi prof. Dariusz Dudek, światowej sławy kardiolog, uniewinniony w procesie dotyczącym śmierci ojca Zbigniewa Ziobry.
Prof. Dariusz DudekFoto: Andrzej Banaś/ Polskapresse / Materiały prasowe
Prof. Dariusz Dudek

Sprawa krakowskich lekarzy, których rodzina ministra Zbigniewa Ziobry oskarża o przyczynienie się do śmierci Jerzego Ziobry, trwa od jedenastu lat. O jej kulisach oraz szeroko zakrojonych działaniach aparatu państwa wymierzonych przeciwko lekarzom, pisaliśmy w reportażu Oskarżyć Pana Boga. Jak Zbigniew Ziobro szuka winnych śmierci swojego ojca”.

Tuż przed wydaniem wyroku, prokuratura podległa ministrowi złożyła wniosek o wyłączeniu sędzi Agnieszki Pilarczyk. Tłumaczyła, że toczy się osobne postępowanie, w którym występuje Pilarczyk. Wniosek przez sąd orzekający w innym składzie został uznany za bezzasadny.

W lutym – po jedenastu latach – lekarze zostali uniewinnieni ze wszystkich zarzutów. Rodzina od wyroku złożyła apelację, którą za trzy dni będzie rozpatrywać Sąd Okręgowy w Krakowie.

Z kolei dziś rano Ministerstwo Sprawiedliwości potwierdziło wczorajsze wiadomości Onetu, zgodnie z którymi minister Ziobro odwołał prezes Sądu Okręgowego w Krakowie – sędzię Beatę Morawiec. Resort zapytaliśmy o merytoryczne powody tej nagłej decyzji.

Jak nas powiadomiono, „w ocenie MS, prezes jako ówczesna zwierzchnik służbowy dyrektora (zatrzymanego dziś przez CBA – red.), nie sprawowała odpowiedniego nadzoru nad działalnością administracyjną SO. Decyzja, powodowana troską o dochowanie najwyższych standardów w tym sądzie, wynika także z niskiej efektywności Sądu Okręgowego w Krakowie i podległych mu sądów rejonowych”.

– Wtedy, tuż po uniewinnieniu, mówiliśmy, że minister Ziobro pewnie weźmie się za Sąd Okręgowy w Krakowie. Z trwogą przyglądaliśmy się reformie sądownictwa, która nadawała mu kolejne kompetencje. No i cóż, wziął się – mówi Onetowi prof. Dariusz Dudek, wcześniej główny oskarżony w procesie, jeden z najbardziej znanych kardiologów na świecie.

– Od jedenastu lat jesteśmy pytani, czy ten koszmar już się kończy. My odpowiadamy ciągle tak samo: ten proces nie skończy się nigdy. Zawsze szukane są nowe rozwiązania, które powodują, że proces trwa. Jesteśmy bezradni – tłumaczy Dudek.

Jak twierdzi, w tej sprawie „nie ma przypadków”. – Prezes sądu została odwołana na… cztery dni przed naszą rozprawą. Jeśli ktoś myśli, że to przypadek, to jak wytłumaczyć kilkadziesiąt przesłuchań naszego zespołu lekarskiego, które miały miejsce w ciągu ostatnich dwóch miesięcy? – pyta Dudek.

– Napór aparatu państwa jest potężny, a presja na pracowników medycznych i administracyjnych – gigantyczna. Ciągle wierzę w niezależne sądy, ale uważam, że czas na szersze zainteresowanie się tą sprawą przez parlament i najwyższe władze – puentuje.

Rozprawy apelacyjne odbędą się w Sądzie Okręgowym w Krakowie 30 listopada oraz 7 i 21 grudnia.

onet.pl

Stanisław Karczewski, wtórny nierozumny analfabeta

Specyficzny typ człowieka doszedł do władzy. Przysięgają na coś, czego nie znają. Można mniemać, iż to wtórni nierozumni analfabeci. To są tacy, którzy może czytać potrafią, ale nie rozumieją, co czytają, najpewniej jednak nie chcą rozumieć, bo nie czytają z politycznego nakazu.

Na co przysięgał marszałek Senatu Stanisław Karczewski? Wydaje się – na Konstytucję, tym samym tej Konstytucji winien przestrzegać. Wiedzieć, co w niej napisane.

W TOK FM doszło do dialogu dziennikarki Dominiki Wielowieyskiej i Karczewskiego. Dziennikarka stwierdziła: „Zostanie skrócona bezprawnie kadencja Pierwszego Prezesa Sądu Najwyższego, chociaż w konstytucji jest napisane, że trwa sześć lat”.

U Karczewskiego zaś zaświecił się migacz polityczny i nie odpowiadał, migał się, wreszcie przyciśnięty do krawężnika odpowiedział: “Jeśli coś wydaje się, że jest niekonstytucyjne w zapisie prawnym, to musi być zakwestionowane przez Trybunał Konstytucyjny”.

Błąd!

Wtórna nierozumność, która jest amoralnoscią. Po pierwsze, mowa jest o projekcie, a takich nie rozpatruje Trybunał Konstytucyjny, który w obecnym kształcie jest wydmuszką, Trybunałem partyjnym PiS.

Po wtóre, Wielowieyska pytała, czy Karczewski wie, o czym mówi, czy wie, co jest zapisane w Konstytucji, bo w art. 183 ust. 3 zapisano:

“Pierwszego Prezesa Sądu Najwyższego powołuje Prezydent Rzeczypospolitej na sześcioletnią kadencję spośród kandydatów przedstawionych przez Zgromadzenie Ogólne Sędziów Sądu Najwyższego”.

Czyli nie można skrócić kadencji. Nawet interpretacją. Karczewski mógł nie przeczytać, mógł zatkać uszy, gdy mu czytano, ale w prawie rzymskim – a takiemu podlega cywilizacja zachodnia, europejska – obowiązuje zasada: prawo dotyczy tych, którzy znają go lub nie znają, ale żyją w obszarze jego działania, tj. w tym wypadku Polski.

PiS przyjmując prawo ustrojowe złamie Konstytucję, cokolwiek stwierdzi Trybunał PiS, udający Trybunał Konstytucyjny.

Zaś w artykule 187 ust. 3 konstytucji stoi: “Kadencja wybranych członków Krajowej Rady Sądownictwa trwa cztery lata”.

Karczewski przysięgał na Konstytucję, choć nie musi jej znać i ona go obowiązuje. Gdy Karczewski stanie przed Trybunałem Stanu, nie dostanie pytania, czy ją zna, tylko pytanie, czy ją przestrzegał. Ani ni e będzie wg prawa usprawiedliwieniem dla Karczewskiego, iż głosował tak, jak potem przyjął Trybunał PiS, bo Karczewski głosował przed werdyktem Trybunału PiS.

Tak samo jest z modlitwą. Nie jest ważne do jakiego Boga się Karczewski modli, czy do JHWH, czy do Buddy, czy to bogów znanych przed religiami monoteistycznymi, w tym do słowiańskiego Światowita. Wartości szumnie u nas nazywane chrześcijańskimi są we wszystkich religiach podobne,  bo to są wartości zapożyczone od człowieka niereligijnego, tylko społecznego, który w procesie ewolucji ukonstytuował dobre życie między osobnikami. Moralność jest uniwersalna, a więc modlitwa do jakiegolwiek Boga w istocie taka sama.

I obowiązkiem Karczewskiego nie jest przestrzeganie zasad mnoralnych konkretnego wierzenia poprzez modlitwę, ale moralności. Może jej nie znać, może być analfabetą moralności, ale do pierdla pójdzie tak czy siak, gdy przekroczy normy społeczne – moralnej umowy.

Tak samo jest z Konstytucją. Rozumiem, że w tej kwestii jest Karczewski analfabetą. Jeżeli nie rozumie jej i tak odpowie za jej nieprzestrzeganie, bo Konstytucje obowiązują w ustrojach demokratycznych, gdzie trójpodział władzy jest uniwersalny, jak przykazanie moralności uniwersalnej: „Nie zabijaj!”

Karczewski: można skracać kadencje KRS i SN. OKO.press: “Marszałku, czytaj konstytucję! Nie można”

Marszałek Senatu Stanisław Karczewski twierdzi, że przerywanie kadencji Krajowej Rady Sądownictwa i Sądu Najwyższego jest „absolutnie konstytucyjne”, bo zapewniał o tym prezydent Duda wraz z prezesem Kaczyńskim. Tłumaczymy dlaczego to nie jest konstytucyjne i zachęcamy Marszałka, który na Konstytucję przysięgał, do jej przeczytania

“Zostanie skrócona bezprawnie kadencja Pierwszego Prezesa Sądu Najwyższego, chociaż w konstytucji jest napisane, że trwa sześć lat” – powiedziała o prezydenckim projekcie ustawy o SN Dominika Wielowieyska w rozmowie z marszałkiem Karczewskim w Radiu TOK FM.

Stanisław Karczewski najpierw próbował uniknąć odpowiedzi, twierdząc, że w sprawie konstytucyjności projektu ustawy o SN może wypowiadać się tylko Trybunał Konstytucyjny: “Jeśli coś wydaje się, że jest niekonstytucyjne w zapisie prawnym, to musi być zakwestionowane przez Trybunał Konstytucyjny”.

Marszałek częściowo ma rację: uchwalone przez parlament i podpisane przez prezydenta przepisy obowiązuje domniemanie konstytucyjności, które podważyć może jedynie Trybunał.

W tym przypadku mamy jednak do czynienia nie z uchwaloną ustawą, ale jedynie z projektem. Projekty ustaw mogą i powinni oceniać pod kątem konstytucyjności przede wszystkim posłowie i senatorzy, w tym Marszałek Senatu Stanisław Karczewski.

Jeśli senator uznałby, że przepisy projektu ustawy nie są zgodne z konstytucją, nie powinien czekać aż stwierdzi to TK, tylko po prostu zagłosować przeciwko nim.


Przeczytaj też:

„Sędziowie to patologie i kasta, a nasze reformy są demokratyczne”. Jak odpowiadać na kłamstwa PiS?

ADAM LESZCZYŃSKI  24 LISTOPADA 2017


W dalszej części rozmowy marszałek Karczewski przyznał jednak, że w kwestii skracania zapisanych w konstytucji kadencji już wyrobił sobie zdanie.


Proszę przeczytać dokładnie Konstytucję i te zapisy. Ja jestem przekonany, że te zapisy ustawy i o KRS i o SN [skracające kadencje] będą absolutnie konstytucyjne.

Stanisław KarczewskiStanisław Karczewwski, „Poranek” TOK FM – 27/11/2017

12.17.2016 Warszawa , ul. Wiejska , Sejm . Marszalek Senatu Stanislaw Karczewski podczas zwolanego ” na szybko ” spotkania z przedstawicielami mediow ( godz 22:45 ). Przed budynkiem trwa demonstracja opozycji przeciw pisowskim planom wyrzucenia dziennikarzy z parlamentu . Fot. Dawid Zuchowicz / Agencja Gazeta


FAŁSZ. KONSTYTUCJA NIE POZWALA NA SKRÓCENIE KADENCJI KRS I PREZESA SN.


Za radą marszałka zajrzyjmy do konstytucji. Artykuł 183 ust. 3 mówi:

“Pierwszego Prezesa Sądu Najwyższego powołuje Prezydent Rzeczypospolitej na sześcioletnią kadencję spośród kandydatów przedstawionych przez Zgromadzenie Ogólne Sędziów Sądu Najwyższego”.

Przerwanie kadencji byłoby więc rażącym naruszeniem art. 183 ust. 3 konstytucji. A projekt prezydencki właśnie taka możliwość wprowadza.  W tym projekcie ustawy jest zapis, że sędzia SN musi ustąpić ze stanowiska po osiągnięciu 65 roku życia. Dotychczas sędziowie SN mogli zasiadać w tym sądzie do 70 roku życia. Obecna I prezes prof. Małgorzata Gersdorf, której kadencja mija w 2020 r., 65 pięć lat ukończyła kilka dni temu. Więc po wejściu w życie ustawy prezydenckiej jej kadencja zostanie przerwana niekonstytucyjnie.

Równie klarownie zapisano długość trwania kadencji Krajowej Rady Sądownictwa w artykule 187 ust. 3 konstytucji:

“Kadencja wybranych członków Krajowej Rady Sądownictwa trwa cztery lata”.

Kadencje obecnych 15 sędziowskich członków KRS kończą się w różnym czasie. Pierwsze z nich zakończą się w lutym i marcu 2018 r., ale np. kadencja przewodniczącego KRS Dariusza Zawistowskiego powinna trwać do listopada 2019 r.

PiS – w tym m.in. minister Zbigniew Ziobro – uzasadnia przerwanie kadencji KRS w nowej ustawie, powołując się na wyrok Trybunału Konstytucyjnego z 2007 r. Rzeczywiście, w 2007 r., czyli za poprzednich rządów PiS, Ziobro chciał skrócić ustawą kadencje części członków KRS, i TK wypowiedział się w tej sprawie, ale uznał, że jest to rozwiązanie niekonstytucyjne.

W uzasadnieniu wyroku wspomniał o sytuacjach, w których skrócenie kadencji (członka Rady lub innego organu) może być uzasadnione, np. w celu przeciwdziałania korupcji lub w przypadku prawomocnego skazania członka danego organu. „W obydwu tych przypadkach istniał jednak ważny interes publiczny i chodziło o wyeliminowanie stanów faktycznych o charakterze patologicznym” – napisał TK w uzasadnieniu.


Przeczytaj też:

Dekomunizacja Sądu Najwyższego to propagandowy wybieg PiS, żeby przejąć SN. Ale paru sędziów nie powinno się w nim znaleźć

STANISŁAW ZAKROCZYMSKI  26 LISTOPADA 2017


Żadnemu z obecnych członków KRS ani Sądu Najwyższego nie udowodniono przestępstwa. PiS i prezydent nie mogą więc uzasadniać przerwania kadencji KRS i prof. Gersdorf przepisami konstytucji lub orzecznictwem TK, bo znajdą w nich jedynie argumenty przeciwko personalnej czystce.

Żeby to wiedzieć, wystarczy przeczytać konstytucję, panie marszałku Karczewski.

oko.press

Marek „Caryca Katarzyna” Suski herbu Grabie poprowadzi PiS do zwycięstwa

Marek „Caryca Katarzyna” Suski poprowadzi PiS do zwycięstwa

Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że już tylko dni dzielą nas od rekonstrukcji rządu. Dotychczasowi, najbardziej niezawodni działacze Prawa i Sprawiedliwości zostaną awansowani na najwyższe szczyty władzy i jak ironizuje tygodnik „Wprost” wielkimi krokami nadchodzi „Dzień Suskiego”. Porównywany przez niektórych do Leo Messiego, to on będzie największym beneficjentem zbliżających się zmian. Suski zostanie bezpośrednim łącznikiem Kaczyńskiego z Sejmem.

Bez wątpienia „zasłużył” sobie na to, bo to on, a nie kto inny od lat z najwyższym poświęceniem działa w regionach. To on przekazuje politykom polecenia Jarosława Kaczyńskiego. – „Należy mu się ten awans. Haruje na partię od jej początków. Razem z Kaczyńskim ją zakładał, brał na nią kredyt. Po tylu latach doczeka się nagrody” – ocenił nawet jeden z polityków opozycji.

Powszechnie w PiS wiadomo, że Marek Suski to jeden z najbardziej zaufanych współpracowników Jarosława Kaczyńskiego. Współpracował z nim jeszcze w czasach Porozumienia Centrum. Pokazał się w pełnym blasku podczas pracy w komisji ds. Amber Gold. „Zasłynął” dialogiem o carycy Katarzynie i o nie wiadomo jakim rachunku syna Donalda Tuska.

Ci, którzy dobrze go znają, mówią, że ma hierarchiczne podejście do partii. Podobno kiedyś polityk opozycji zaprosił Marka Suskiego oraz innych posłów PiS na wódkę. – „Przyszedł Suski i jeszcze jeden polityk, szef regionu. Gdy spytałem, dlaczego pozostali nie przyszli, usłyszałem, że z szeregowymi posłami Suski nie będzie pił” – opowiadał dziennikarzowi „Wprost” polityk.

Powszechnie wiadomo, że Suski trzyma sztamę z marszałkiem Sejmu Stanisławem Karczewskim, przewodniczącym klubu Ryszardem Terleckim i rzeczniczką Beatą Mazurek i jak przekonuje tygodnik „teraz oni staną się w PiS grupą trzymającą władzę”.

Na dodatek Marek Suski ma szlacheckie pochodzenie. – „Jest potomkiem majętnego i wpływowego niegdyś rodu Chebda de Grabie Suskich herbu Pomian. Historia rodu posła PiS liczy sześć stuleci i rozpoczęła się, gdy książę mazowiecki osiedlił jednego z jego przodków we wsi Susk Stary pod Ostrołęką w województwie mazowieckim” – twierdzi „Rzeczpospolita”.

koduj24.pl

Zwyzywał dziennikarkę od „ku***”. Agnieszka Gozdyra mu nie odpuściła. „Proszę to przyjąć jako nauczkę”

lulu, 27.11.2017
http://www.gazeta.tv/plej/19,114883,22641159,video.html?embed=0&autoplay=1
– Zwykła ku… jesteś. Nie potrafisz prowadzić merytorycznych wywiadów lewacka szm…!! – komentarz z takimi inwektywami znalazła na Facebooku pod swoim adresem Agnieszka Gozdyra. Dziennikarka Polsatu szybko namierzyła hejtera. I się zaczęło.

Obraźliwy komentarz pojawił się to po wywiadzie, jaki Agnieszka Gozdyra przeprowadziła z liderem narodowców, Robertem Winnickim. Dziennikarka Polsat odpowiedziała błyskawicznie. Namierzyła mężczyznę, który ją obraził, podała jego nazwisko i miejsce pracy. Poinformowała, że ma jego telefon.

Żeby było jasne: to nie ja szukałam pana, ale pan mnie. W necie nikt nie jest anonimowy. Nawet gdy usiłuje się schować za jedną kobietą po to, by obrażać inną

– napisała dziennikarka, nawiązując do zdjęcia mężczyzny z żoną.

Później na Twitterze Gozdyra udostępniła kolejne komentarze. Mężczyzna co prawda przeprosił za „obraźliwe słowa”, ale nie chciał dać za wygraną. Oskarżał Gozydrę o bezprawne upublicznianie jego danych. „Pan Piotr łamie regulamin FB, podając fałszywe dane. Potem, korzystając z tego oszustwa, obraża wulgarnie kobiety. A na końcu – odnaleziony – grozi mi prawnikiem 🙂 aha” – skwitowała dziennikarka.

Przeprosin nie przejęła.

Nie przyjmuję przeprosin, bo dość mam obrzydliwego obrażania ze strony takich jak pan, którym się zdaje, że są anonimowi i bezkarni. Nie są. Proszę to przyjąć jako nauczkę na resztę chyba dość smutnego życia

– napisała. Mężczyzna twierdził, że nie ma „smutnego życia”, ma kochającą żonę i dwie córki. Zaczął się żalić. – Możecie mnie obrażać za to, że kocham swój Kraj, za to że nie wyjechałem za granicę, tylko tyram na miejscu, za to że uczciwie pracuję, za to że z zasadami wychowuję swoje dzieci, aby miały wartości, z jakimi wychowali mnie dziadkowie. Za to, że odprowadzam podatki i jestem uczciwy wobec swoich klientów, i za to, że napisałem dwa obraźliwe wyrazy w momencie emocji – wypalił. Na koniec pouczył, żeby niedzielę poświęcać rodzinie.

A jak skończyła się ta sprawa? – „Patriota” Piotr z Poznania, który po programie #Skandaliści nazwał mnie szmatą i ku*wą (i którego ujawniłam), zniknął z FB – napisała właśnie Gozdyra.

gazeta.pl

Balcerowicz: Budżet nie jest w dobrej kondycji. Polska z największym w UE wzrostem długu w relacji do PKB

Polska w ostatnich trzech latach miała największy z krajów UE przyrost długu publicznego w relacji do PKB i to w sytuacji dobrej koniunktury – powiedział w poniedziałek były minister finansów Leszek Balcerowicz.

Balcerowicz w Radiu Zet poproszony o komentarz do budżetu państwa, który – w ocenie rządu – jest w dobrej kondycji, powiedział: Budżet nie jest w dobrej kondycji. Proszę nie upowszechniać propagandy sukcesu pana Morawieckiego.

Polska w ostatnich trzech latach miała największy przyrost długu publicznego do PKB i to w sytuacji, kiedy jest dobra koniunktura – powiedział były prezes NBP, przewodniczący Rady Fundacji Forum Obywatelskiego Rozwoju (FOR). Dodał, że na drugim krańcu są np. Irolandia, Holandia, Czechy.

Były wicepremier podkreślił, że budżet państwa jest wycinkiem całości, którą stanowią finanse publiczne. Miarodajne są liczby opracowane wedle Międzynarodowego Funduszu Walutowego, one pokazują, że PiS zadłuża Polskę na potęgę. I to w czasach, kiedy sprzyja jeszcze Polsce poprawiająca się koniunktura w Unii Europejskiej. A co będzie, jak koniunktura się pogorszy – pytał.

Porównywał obecną sytuację do polityki Edwarda Gierka. Przypomniał, że w latach 70. XX wieku za sprawą zaciąganych długów Polska gospodarka przyspieszyła, aby potem gwałtownie spowolnić, a spowolnienie to trwało kilkanaście lat.

Mówił też o czynnikach, które warunkują to, czy Polska będzie doganiała Zachód. Jego zdaniem jednym z nich jest liczba osób pracujących. Według Balcerowicza PiS zniechęca do pracy, bo obniżyło wiek emerytalny.

Balcerowicz odniósł się też do programu 500 plus. Ważne, żeby ludzie, którzy myślą bardziej dalekowzrocznie niż obecne władze, wiedzieli, że to jest program, który jest finansowany w dużej części z rosnącego zadłużenia Polski – zakończył.

dziennik.pl

Joanna Mucha: PiS zrobi wszystko, aby zmanipulować te wybory, a być może nawet je skręcić

Im bardziej ordynacja wyborcza będzie wymuszała na nas współpracę, tym pewniejsze jest to, że będziemy współpracować. Powiem więcej, to działa na naszą korzyść. Byłam jedną z pierwszych osób, które mówiły o konieczności współpracy w wyborach samorządowych, więc fakt, że zostaliśmy do tego zmuszeni, nawet mnie w pewien sposób cieszy – mówi Joanna Mucha, pytana przez nas o współpracę Platformy Obywatelskiej z Nowoczesną.

Grzegorz Kowalczyk: Czy prezentacja wspólnych kandydaci Nowoczesnej i Platformy Obywatelskiej w wyborach w Warszawie oznacza również bliższą współpracę w parlamencie?

Joanna Mucha: To dopiero pierwszy krok w dobrym kierunku, przed nami jeszcze długa drogą. Podobną współpracę musimy zawiązać w innych miastach, i to nie tylko z Nowoczesną, ale również innymi partiami opozycyjnymi. Zwłaszcza w zakresie list wyborczych do sejmików wojewódzkich czy rad miejskich. Z jaką sytuacją mamy do czynienia? PiS ma stworzyć od 3- do 7-mandatowe okręgi wyborcze, na listach będzie miejsce dla znacznie mniejszej liczby kandydatów niż dotychczas i wciąż nie znamy kształtu okręgów wyborczych. To oznacza, że przed opozycją bardzo trudne zadanie. Jeśli nie będziemy chcieli wspólnie się do niego przygotować, to po prostu polegniemy.

Takie porozumienia są planowane również w innych miastach?

Moim zdaniem, nie ma innego wyjścia. Nie wiemy, jaka będzie ordynacja podczas wybierania prezydentów miast. Musimy być przygotowani również na taki scenariusz, że PiS wprowadzi poprawkę likwidującą drugą turę, niewykluczone również, że dwukadencyjność będzie jednak liczona wstecz. Znaków zapytania jest naprawdę dużo, co oznacza, że tym intensywniej trzeba pracować już teraz.

A co się stanie, gdy PiS nie wprowadzi takich poprawek albo hipotetycznie – w ogóle zrezygnuje z reformy kodeksu wyborczego? Projekt współpracy opozycji zostanie zaniechany i ograniczony wyłącznie do Warszawy?

Współpraca z pewnością nie będzie dotyczyła wyłącznie Warszawy, a oprócz sejmików będziemy współpracować w wyborach do rad powiatów i gmin. Czy projekt zostanie zaniechany? Nie sądzę, ale jedno można powiedzieć na pewno – im bardziej ordynacja wyborcza będzie wymuszała na nas współpracę, tym pewniejsze jest to, że będziemy współpracować. Powiem więcej, to działa na naszą korzyść. Byłam jedną z pierwszych osób, które mówiły o konieczności współpracy w wyborach samorządowych, więc fakt, że zostaliśmy do tego zmuszeni, nawet mnie w pewien sposób cieszy.

Za Nowoczesną wybory wewnątrzpartyjne. Wyniki nie zachwieją porozumieniem z PO?

Nie sądzę. To trudny moment dla Nowoczesnej, bo pierwsze duże zmiany w partii zawsze mogą skutkować tarciami, do których ta struktura nie jest jeszcze przyzwyczajona i nie ma doświadczenia, jak przez nie przechodzić. Nie sądzę jednak, żeby miało to jakikolwiek negatywny wpływ na relacje z Platformą.
Czy bliższa współpraca między PO a Nowoczesną spowodowała, że spełniono Pani postulat o nowej formule działania opozycji?
Zrobiliśmy tylko pierwszy krok, który może okazać się milowy. Ale to początek podróży.

Dokąd?

Miejmy nadzieję, że do zwycięstwa strony demokratycznej. Musimy jednak pamiętać, że PiS zrobi wszystko, aby zmanipulować te wybory, a być może nawet je skręcić. Rządzący nie zawahali się przecież przed bezprecedensowym łamaniem Konstytucji, a więc najważniejszego aktu w polskim prawie.

W czasie prac nad poprzednimi ustawami o Sądzie Najwyższym i KRS opozycja próbowała możliwie przedłużyć czas procedowania projektów. Jest taki plan w obecnej sytuacji?

Opozycja robi, co może – zgłasza poprawki, głosuje przeciw, aktywnie uczestniczy w debacie sejmowej, zwołuje konferencje prasowe i używa mediów społecznościowych, aby mówić o tym, jak bardzo złe są te ustawy. Niestety niewiele więcej możemy zrobić. W żadnym systemie demokratycznym nie ma mechanizmów pozwalających chronić obywateli przed rządzącymi, którzy łamią prawo i Konstytucję, którzy postanawiają podporządkować sobie państwo. Nie ma takich bezpieczników. Nasze możliwości, jako mniejszości parlamentarnej, są ograniczone i niestety zdajemy sobie sprawę z tego, że być może nie uda nam się obronić polskich sądów. A PiS-owskie sądy oznaczają dla ludzi przegrany proces z PiS-owskim wójtem, z pracodawcą, który będzie poukładany z PiS-em, czy z sąsiadem, który będzie miał w rodzinie PiS-owskiego aparatczyka.

Komentarze medialne odbierające pani miejsce w Platformie były przesadzone?

Dementowałam je od samego początku. Platforma Obywatelska nie miała problemu z moimi postulatami i przyjęła je z zainteresowaniem. Wciąż pracuję nad uszczegółowieniem swojego manifestu. Myślę, że jest tam poruszonych wiele tematów, o których w Polsce w ogóle się nie mówi. Marzyło mi się, żeby nasza strona sceny politycznej mogła się zmieścić pod jednym parasolem wspólnych wartości. Wierzę, że jest to realne. Niestety mam wrażenie, że obecnie większą uwagę przyciągają inne sprawy niż kwestie programowe. To przykre, ale jest, jak jest.

Dokument, nad którym Pani pracuje, będzie wydany pod egidą Platformy Obywatelskiej?

Nie, to mój autorski projekt, firmowany moim nazwiskiem. Nie jest konsultowany ani z szefostwem Platformy, ani z nikim odpowiedzialnym za nasz program. Zatem mogą się tam znaleźć postulaty, które w moim przekonaniu są ważne, lecz na które Platforma patrzy nieco inaczej.

dziennik.pl

Chichot prezydenta

26.11.2017
niedziela

Prezydent Andrzej Duda od dawna był podejrzewany przez niektórych o to, że konstytucją niespecjalnie się przejmuje. Zaczął od odmowy zaprzysiężenia sędziów wybranych do Trybunału Konstytucyjnego, zaprzysiągł dublerów, potem żyrował wszelkie pisowskie ustawy, łącznie z tymi, które Komisja Wenecka uznała za sprzeczne z europejskimi standardami.

Kiedy latem się postawił, zawetował ustawy o Izbach Obrachunkowych, Sądzie Najwyższym i Krajowej Radzie Sądownictwa, niektórzy sądzili, że obudzi się w nim strażnik konstytucji. Sądzili tak, nawet gdy pokazał swoje niekonstytucyjne kontrprojekty i przekonywał, że to on, a nie inny – było nie było – przedstawiciel władzy wykonawczej, minister sprawiedliwości, powinien rządzić Sądem Najwyższym. A sędziów do KRS powinni wybierać politycy.

Prezydent z przejęciem tłumaczył, że w jego ocenie to jest zgodne z konstytucją. I pewnie niektórzy wierzyli, że wierzy w to, co mówi.

W niedzielę, w programie TVN „Kawa na ławę”, prezydent Andrzej Duda udzielił wywiadu. Bogdan Rymanowski zapytał go między innymi, czy nie ma wątpliwości co do zgodności z konstytucją swoich projektów, w tym przepisu, dzięki któremu będzie można usunąć w połowie kadencji obecną I Prezes SN Małgorzatę Gersdorf. Prezydent wytłumaczył, że wszystko jest zgodnie z konstytucją, bo dzięki jego ustawie prezes Gersdorf przestanie być prezeską nie dlatego, że przerwie się jej kadencję, ale dlatego, że przestanie być sędzią SN. Wejdzie bowiem w obniżony prezydencką ustawą wiek emerytalny.

Proste jak budowa cepa. Ale red. Rymanowski dopytywał: czy nie boi się, że ktoś kiedyś jemu wytnie podobny numer? „O, to by się musiał napracować nad tą konstrukcją, bo do wieku 65 lat mi daleko” – odparł prezydent. I radośnie zachichotał.

Cóż, pewnie można taką konstrukcję wymyślić. Na przykład wprowadzić limit wzrostu dla prezydenta. Albo obowiązek znajomości języka fińskiego. I prezydentowi Dudzie nie będzie już do chichotu. Jak kiwać – to kiwać.

Ten spontaniczny, szczery chichot prezydenta więcej mówi o jego stosunku do konstytucji, praworządności i poczuciu odpowiedzialności za sprawowanie władzy niż słowne deklaracje.

siedlecka.blog.polityka.pl

Policja PiS wymyśla kolejne szykany, żeby zastraszyć obywateli

Nie trzeba przypominać, że równocześnie policja jakoś nie broniła kobiet, które stanęły wprost na trasie marszu „narodowego” i były słownie oraz fizycznie atakowane.

W połowie sierpnia spisałem tu listę chwytów stosowanych przez policję państwa PiS do utrudniania obywatelskich protestów. Metody te nie tylko naruszały prawo, ale też nawiązywały do metod milicji czasów PRL. Komentarz kończyło post scriptum: „Twórczo rozwinięty ciąg dalszy zapewne nastąpi”. Okazało się to, niestety, prorocze. Oto bowiem kolejne miesiące przyniosły kolejne protesty i kolejne nadużycia policji.

Do wspomnianej listy można dziś bowiem dodać chociażby szczególny sposób legitymowania uczestników spontanicznych zgromadzeń. Oto za rozchodzącymi się już do domów demonstrantami udają się grupy umundurowanych funkcjonariuszy, by z żądaniem okazania dokumentów wystąpić dopiero w znacznej odległości od miejsca zakończonej manifestacji – gdzie jest mniejsza szansa, by uwieczniły to media, bądź by znaleźli się jacyś świadkowie. Nie mówiąc o tym, że sama czynność dokonywana w odosobnieniu gdzieś w ciemnej, wąskiej uliczce ma zapewne wywrzeć wrażenie na legitymowanym.

Nowe metody policji

Procedurę taką policja ćwiczyła podczas ostatniej demonstracji (dotyczącej poczynań policji właśnie) pod siedzibą MSWiA na Rakowieckiej w Warszawie.

Wcześniej, 11 listopada, sięgnięto po inną nową taktykę: oto do radiowozów zgarnięto wszystkich, co do jednego, uczestników pikiety Obywateli RP przeciwko przemarszowi ulicami stolicy wielotysięcznej grupy współczesnych faszystów. Ponad 40 osób przewieziono następnie do odległej komendy i dopiero tam wylegitymowano, by zwolnić po paru godzinach (oczywiście w tradycyjnym już stylu informując, że nie były one, broń Boże, zatrzymane). W tym czasie naziolski marsz zdążył się już zakończyć.

Nie trzeba przy tym przypominać, że równocześnie policja RP jakoś nie broniła grupki dzielnych kobiet, które stanęły wprost na trasie marszu „narodowego” i były tam słownie oraz fizycznie atakowane.

I wreszcie coraz powszechniejsze staje się obserwowanie działaczy obywatelskich przez agentów w cywilu. Ma to formę klasycznej inwigilacji, kiedy funkcjonariusze próbują to ukryć (czasem nieskutecznie, czego przykładem nagranie upublicznione przez Wojciecha Kinasiewicza z ruchu Obywateli RP, pokazujące, jak śledzono całą jego rodzinę). Czasem zaś przeciwnie: nieumundurowani funkcjonariusze podejmują obserwację z ostentacją – zdradzając swoje twarze, nieoznakowane samochody itp. Tak zdarza się choćby na demonstracjach – także tych kameralnych (kilka tygodni temu pod urzędem wojewódzkim w Opolu, gdzie grupka obywateli – wbrew groźbom wojewody – powiesiła usuniętą wcześniej flagę Unii Europejskiej). Dochodzi do tego, że agenci w cywilu pojawiają się nawet na uroczystościach pogrzebowych – tak nadzorowany był niedawno pogrzeb Piotra Szczęsnego na krakowskim Salwatorze. Butna ostentacja też ma zapewne na celu wywołanie strachu.

A że wszystko to, a zwłaszcza wysyłanie tajniaków nawet na pogrzeby, znowu nieodparcie przypomina praktyki z czasów PRL – to już przestaje robić wrażenie.

polityka.pl

Prezydent jest smutny i jest mu bardzo przykro

AFP
Andrzej Duda jest pozbawiony zaplecza politycznego i martwi się o swoją pozycję w ciężkich negocjacjach z PiS.

Prezydent Andrzej Duda udzielił w niedzielę wywiadu Bogdanowi Rymanowskiemu w TVN24. – To, że od czerwca nie mogę korzystać z pomocy generała Kraszewskiego, jest dla mnie ogromnym utrudnieniem i ogromnie mnie ta sprawa martwi – powiedział o konflikcie z MON w sprawie swojego doradcy, generała Jarosława Kraszewskiego. Resort wstrzymał mu dostęp do informacji niejawnych. Oświadczył też, że zwracał się do ministra Macierewicza i w formie bezpośrednich spotkań, i na piśmie. – Niestety. Mam takie możliwości, jakie stwarza mi konstytucja i tak też działam w zgodzie z jej postanowieniami – narzekał prezydent.

Podobny ton pobrzmiewał także przy innych kwestiach poruszanych w wywiadzie. Prezydent martwi się brakiem porozumienia na linii rząd-pałac w sprawie ustaw sądowych autorstwa PiS: – Nie przedstawiono mi wcześniej tych projektów; ktoś tu zawalił sprawę; za rząd odpowiada premier – tu bez wątpienia był problem na linii prezydent-rząd – mówił.

Nie chciał wyrazić także swojego stosunku do planowanej rekonstrukcji rządu i perspektywy objęcia teki premiera przez prezesa Jarosława Kaczyńskiego.

Wrażenia po wysłuchaniu rozmowy z głową państwa są, jak na końcówkę listopada przystało – mocno depresyjne. Polityk najwyższy rangą, zwierzchnik sił zbrojnych i twarz polskiej dyplomacji, w zbyt wielu kwestiach przyznaje się do bezsilności. Tym bardziej, że rządzi przecież ugrupowanie, z którego się wywodzi i do którego, mimo wszelkich sporów, lojalność wciąż deklaruje. A może to właśnie jest problemem? Może koabitacja z własnym zapleczem politycznym zawsze jest najtrudniejsza? Być może prezydent już wie, że nie zostanie ulubieńcem tłumów – ani tych pisowskich, ani, tym bardziej, opozycyjnych. Jego sądowe ustawy nie zadowolą nikogo, a dla PiS będą tylko narzędziem wzmocnienia władzy. Nic dziwnego, że jest zasmucony.

rp.pl

Prof. Marcin Matczak: Po zmianach w ordynacji PiS będzie mogło rządzić wiecznie

Prof. Marcin Matczak: Po zmianach w ordynacji PiS będzie mogło rządzić wiecznie

Wszystkie procesy w Polsce mogą w przyszłości wyglądać tak, jak proces pana Patryka Jakiego, w którym sędzia w imieniu Rzeczpospolitej mówi do niego jako obywatela, a Patryk Jaki krzyczy na sędziego, że wytoczy mu postępowanie dyscyplinarne, jeśli ten orzeknie nie po jego myśli. Tak będzie wyglądało postępowanie sądowe w Polsce – politycy będą wymuszać na sędziach określone postępowanie – mówi w rozmowie z wiadomo.co prof. Marcin Matczak z Wydziału Prawa i Administracji UW. I dodaje: – Kontrola nad Trybunałem Konstytucyjnym została już dawno przejęta przez obecną większość polityczną, więc nie ma co liczyć, że on się tej większości sprzeciwi. Na podstawie takiej niekonstytucyjnej ordynacji przeprowadzi się wybory i nie będzie również nikogo, kto będzie mógł niezależnie stwierdzić nieważność tych wyborów – bo Sąd Najwyższy, który dotąd to robił, także będzie za chwilę całkowicie zależny od polityków. Jeżeli to wszystko się uda, to obecny rząd może rządzić wiecznie, ponieważ wyeliminuje wszystkie gwarancje prawdziwego procesu demokratycznego

JUSTYNA KOĆ: Borys Budka podczas sejmowej debaty nad prezydenckim projektem dotyczącym KRS i Sądu Najwyższego mówił, że to totalne zderzenie dwóch wizji wymiaru sprawiedliwości. Zgadza się pan z tym stwierdzeniem?

MARCIN MATCZAK: W tym zestawieniu Borysa Budki jest założenie, że to, co nastąpi, będzie wymiarem sprawiedliwości. Nie zgadzam się pod jednym względem: to, co proponuje prezydent w swoim projekcie, to już nie jest wymiar sprawiedliwości. Moim zdaniem, warunkami absolutnie koniecznymi, żeby mógł się tak nazywać, jest spełnienie warunków z art. 173, który mówi, że sądy są władzą niezależną i odrębną od innych władz. Jeżeli one nie są takie, to to już nie jest wymiar sprawiedliwości, ale raczej wymiar woli politycznej.

Jeżeli politycy otrzymują kontrolę nad Sądem Najwyższym i KRS, a więc i nad wszystkimi sędziami, to nie jest wymiar sprawiedliwości, ponieważ nie spełnia definicyjnych wymogów wymiaru sprawiedliwości.

Jakie są definicyjne wymogi?

Władza sądownicza musi być niezależna i odrębna od innych władz. To jest rzecz, której politycy albo nie chcą, albo nie mogą zrozumieć. Odrębność i niezależność oznacza, że jest jakaś sfera w funkcjonowaniu państwa, która jest wyjęta spod kontroli polityków, oprócz możliwości ogólnego, ramowego wyznaczania funkcjonowania sądownictwa poprzez konstytucję i ustawy. Dlaczego władza sądownicza musi być autonomiczna? Ponieważ władza sądownicza nie może się w żaden sposób bronić przed władzą wykonawczą i ustawodawczą. Nie ma żadnych narzędzi, nie może wydawać ustaw, nie ma wojska, policji, jedynym jej atutem jest to, że jest niezależna i może dzięki tej niezależności sprzeciwić się władzy politycznej. Konieczność niezależności wynika z tego, że funkcją władzy sądowniczej w relacji obywatel-państwo jest reprezentowanie tych, którzy aktualnie są w mniejszości, którzy nie są reprezentowani przez tę większość, która jest w parlamencie. Atak na niezależność sądownictwa jest atakiem na niezależność tej mniejszości i gwarancję, że większość nie będzie mogła jej zaatakować.

Problem ze złamaniem konstytucji w odniesieniu do sędziów jest taki, że zwiększając wpływ na sędziów zwiększa się wpływ na obywateli. Jeżeli nie ma nikogo, kto jest na tyle niezależny, że może się przeciwstawić temu wpływowi, to oznacza, że można zrobić z obywatelem wszystko.

Tak jak członkowi KRS można niezgodnie z konstytucją zabrać jego stanowisko, bo można go wyrzucić z KRS, tak jak sędziom można zabrać prawo rozstrzygania, tak samo można obywatelowi zabrać każde inne prawo, które przyznaje mu konstytucja. Między tymi sytuacjami nie ma żadnej różnicy.

Mówił pan, że bez niezależnych sądów władza zagraża zwykłym ludziom, a szczególnie mniejszości. Jak odniesie się pan do tego, że już teraz toczy się blisko 900 spraw przeciwko obywatelom, którzy w jakiś sposób sprzeciwili się władzy?

To jest właśnie przykład sytuacji, w której mniejszość, korzystając ze swoich konstytucyjnych praw, sprzeciwia się większości parlamentarnej. Ludzie, którzy nie czują się reprezentowani przez tę większość, chcą korzystać ze swoich konstytucyjnych praw, z prawa do zgromadzeń, z prawa do wypowiedzi. Za korzystanie z tego prawa są ścigani przez prokuraturę i policję, która jest pod pełną kontrolą władzy politycznej. Ludzie ci liczą na niezależny sąd, który dokona ważenia wartości i stwierdzi, że wolność zgromadzeń czy wypowiedzi są ważniejsze niż czyjeś prawo do poczucia, że nie jest krytykowany. Taki sąd chroni obywatela przed atakiem władzy pod postacią prokuratury i policji. Natomiast jeśli ten sąd będzie, podobnie jak policja i prokuratura, kontrolowany przez polityków, to nikogo nie ochroni.

Sędzia w tym sądzie będzie po prostu trzecim kolejnym urzędnikiem, po policjancie i prokuratorze, który będzie rozpatrywał sprawę tych ludzi. Jeśli będzie zależny od polityków, nie będzie już prawdziwym sędzią, bo przymiot sędziego to niezawisłość, a ta władza poprzez procedowane projekty ustaw robi wszystko, żeby mieć wpływ na sędziego, jego mianowanie, odwołanie, jego postępowanie dyscyplinarne.

Wszystkie procesy w Polsce mogą w przyszłości wyglądać tak, jak proces pana Patryka Jakiego, w którym sędzia w imieniu Rzeczpospolitej mówi do niego jako obywatela, a Patryk Jaki krzyczy na sędziego, że wytoczy mu postępowanie dyscyplinarne, jeśli ten orzeknie nie po jego myśli. Tak będzie wyglądało postępowanie sądowe w Polsce – politycy będą wymuszać na sędziach określone postępowanie.

Panie profesorze, a PiS mówi, że przywraca sądy ludziom i sprawiedliwość w sądach, rozbija specjalną kastę.

Wie pani, mnie to jest nawet trudno komentować. Dla mnie symbolem tej reformy i tego, czym ona jest, jest postać pana posła Piotrowicza, który na zewnątrz udaje demokratę, udaje, że sądy są dla niego ważne, a całym swoim życiem dowodzi, że ważny był dla niego ustrój niedemokratyczny i ustrój, w którym z zasady gwałciło się niezawisłość sędziów.

Dla mnie chyba najbardziej szokującą wypowiedzią było to, co powiedziała przedstawicielka prezydenta, odnosząc się do intencji ustaw prezydenckich. Wskazała, że działania podejmowane w tych ustawach mają na celu uwrażliwienie sędziów na potrzeby społeczeństwa. Rozumiem, że to uwrażliwienie ma polegać na tym, że się wyrzuca z SN prawie połowę sędziów.

Może ja to zastosuję do swoich studentów. Oni są czasami bardzo niewrażliwi na wiedzę, więc może połowę ich wyrzucę ze studiów, żeby reszta była bardziej wrażliwa? Ciekawe, czy to zadziała? To oczywiście totalny absurd i aż dziw bierze, że takie słowa są wypowiadane publicznie. Nie chodzi tutaj o obywateli, nie chodzi o sądy, chodzi tylko i wyłącznie o kontrolę nad tym, co dzieje się w sądach, a przez to o kontrolę nad obywatelem.

Dobrym przykładem jest Trybunał Konstytucyjny. Kiedy obecna większość reformowała TK, też mówiono, że celem tej reformy jest naprawa Trybunału, przyśpieszenie orzekania i spowodowanie, żeby Trybunał był bardziej sprawiedliwy. W efekcie tej „reformy” spowolniono działanie Trybunału i spowodowano, że TK jest obecnie wyłącznie potrzebny, aby potwierdzać, że to, co robi władza polityczna, jest legalne. Dokładnie tak samo będzie z sądami –

zamiast zreformować zdeformują.

Poseł Piotrowicz przekonywał podczas debaty, że konstytucja pozwala na przesunięcie sędziego w stan spoczynku. Co dokładnie mówi konstytucja?

Konstytucja dopuszcza przesunięcie sędziego w stan spoczynku w momencie, kiedy dokonuje się reorganizacji sądu. Jednocześnie konstytucja mówi, że wszystkie działania, które naruszają czyjeś prawa czy też inne zasady konstytucyjne, muszą być proporcjonalne. Oznacza to, że przeniesienie sędziów w stan spoczynku z powodu reorganizacji musi być proporcjonalne do charakteru tej reorganizacji. Poprzednio, kiedy minister Ziobro chciał wyrzucić z SN wszystkich sędziów, także mówił, że robi to dlatego, że reorganizuje sąd. Reorganizacja ta polegała głównie na zmianie nazw izb Sądu Najwyższego.

Ja bym chciał, żeby pan Piotrowicz i wszyscy inni, którzy chcą reformować polskie sądownictwo, czytali więcej niż jeden wyrwany z kontekstu przepis.

Przepis, na który się powołują, pozwala na wyjątkowe przeniesienie w stan spoczynku, jeżeli w efekcie reorganizacji nie jest możliwe znalezienie dla sędziego innego miejsca. Tymczasem jest dla mnie kompletnie niezrozumiałe, dlaczego dotychczasowi sędziowie izby wojskowej, którzy zajmują się prawem publicznym, nie mogą nadal zajmować się prawem publicznym w izbie SN działającej pod inną nazwą, dlaczego sędziowie, którzy do tej pory zajmowali się stwierdzaniem legalności wyborów, nie mogą się tym dłużej zajmować, bo zostają przeniesieni do innej izby, a w procedurze, którą będą kontrolować politycy, wybiera się nowych sędziów, którzy będą decydowali o ważności wyborów. To są działania, które szukają pretekstu w konstytucji poprzez wyrwanie jednego jej zdania z całego systemu konstytucyjnych regulacji i doprowadzają do skutku, który jest absolutnie niekonstytucyjny w świetle tego systemu.

Panie profesorze, to rozprawmy się z jeszcze jednym mitem. PiS przekonuje, że większy wpływ suwerena, czyli Sejmu, na KRS jest w wielu krajach Europy Zachodniej. Jak jest naprawdę?

Jeżeli istnieją tego typu ciała, jak KRS, czyli ciała odpowiedzialne za niezależność sądownictwa, to mają one zapewnioną niezależność, a jej członkowie są niezawiśli. W Polsce ta niezależność ma głębokie korzenie.

Prace nad konstytucją z 1997 roku trwały przy pełnej pamięci doświadczeń komunizmu, a więc pamięci sytuacji, kiedy niezawisłość sędziów i niezależność sądów były rażąco łamane. W świetle tych doświadczeń było oczywiste, że musimy szczególnie dbać o to, żeby władza sądownicza była niezależna. Mówi się, że nasza konstytucja była tworzona w tzw. traumie posttotalitarnej, czyli w sytuacji, kiedy mieliśmy pełną świadomość tych niebezpieczeństw i chcieliśmy im zapobiec na przyszłość. To zapobieganie polegało właśnie na powołaniu niezależnego organu, który zgodnie z konstytucją ma chronić niezależność sądów i niezawisłość sędziów. Takim organem jest KRS, i teraz ten organ ma zostać przejęty przez jedną partię i w ten sposób ta partia ma uzyskać wpływ na wszystkie sędziowskie nominacje. To jest nie do pogodzenia ani z modelem sądownictwa funkcjonującym w krajach europejskich, ani przede wszystkim z modelem, który jest zapisany w naszej konstytucji.

Pierwsza prezes SN, prof. Małgorzata Gersdorf, przedstawiła swoje propozycje na reformę wymiaru sprawiedliwości. Wywołały one sporo zamieszania, m.in. proponuje powołanie izby dyscyplinarnej przy SN.

Wydaje mi się, że to wystąpienie pani prezes było odrobinę nieszczęśliwe z kilku powodów.

Sytuacja wystąpienia kogoś, kto reprezentuje Sąd Najwyższy, z propozycją, w której na początku jest napisane, że propozycja ta wychodzi naprzeciw programowi partii rządzącej, moim zdaniem jest jednym wielkim nieporozumieniem. Sędzia nigdy nie może wychodzić naprzeciw oczekiwaniom partii politycznej.

Poza tym niektóre z propozycji pani prezes stanowiły przyznanie, że naprawdę coś złego dzieje się np. z postępowaniem dyscyplinarnym sędziów. Jeżeli ktoś chce coś zmienić w prawie, to powinien wykazać, że dotychczasowe regulacje są niewystarczające, albo że jest jakiś bardzo poważny problem, którego regulacje te nie potrafią rozwiązać i dlatego trzeba je zmienić. Tyle się mówiło o korupcji wśród sędziów. Tymczasem zostały dokonane analizy przez Stowarzyszenie Sędziów „Iustitia”, z których wynikało, że na 10 tys. sędziów w ostatnich 15 latach zaledwie kilku dotyczył problem korupcji i ci, których dotyczył, zostali osądzeni. W ostatnich dwóch latach postępowanie dyscyplinarne stało się kijem w rękach polityków, którzy chcą zastraszać sędziów. Mamy wiele sytuacji, które tego dowodzą, np. postępowanie dyscyplinarne wobec sędziego Stępnia w TK, postępowanie, w którym sędzi groził Patryk Jaki, sformułowana przez ministra Ziobrę groźba wszczęcia postępowania dyscyplinarnego wobec sędziów, którzy chcieli stosować wprost konstytucję. To wszystko pokazuje, że

pomysł na izby dyscyplinarne przestał być narzędziem zapewnienia odpowiedniego poziomu moralności wśród sędziów, a stał się narzędziem wpływu na nich, narzędziem ich zastraszania.

Panie profesorze, a jak ocenia pan planowane przez PiS zmiany w ordynacji wyborczej do wyborów samorządowych? Pana zdaniem to pogrywanie z konstytucją i zasadami demokracji?

Sądzę, że tak należy na to patrzeć. Główną rolą ordynacji wyborczej jest oddanie preferencji wyborców. Ponieważ jest oczywiste, że wynikiem wyborów najbardziej zainteresowane są partie polityczne, nie powinny kontrolować wyborów. Dlatego dobrą tradycją jest to, że powierzamy kontrolę wyborów sędziom, którzy są niezależni i niezawiśli, wraz z Sądem Najwyższym, który ostatecznie zatwierdza ważność wyborów.

Nie mogę zrozumieć, w jaki sposób sprawiedliwość i przejrzystość wyborów ma zwiększać zmiana, która zabiera prawo kontroli sędziom, a daje prawo kontroli ludziom, którzy nie muszą być niezawiśli i apolityczni.

To jest zaprzeczenie przejrzystości i transparencji, moim zdaniem to oczywiście sygnał, co się stanie w przyszłości z przejrzystością wyborów parlamentarnych i prezydenckich. W obecnej sytuacji w Polsce istnieje możliwość niekonstytucyjnej zmiany ordynacji wyborczej, ponieważ nie ma nikogo, kto mógłby stwierdzić zgodność takiej zmiany z konstytucją. Jak wskazałem, kontrola nad Trybunałem Konstytucyjnym została już dawno przejęta przez obecną większość polityczną, więc nie ma co liczyć, że on się tej większości sprzeciwi. Na podstawie takiej niekonstytucyjnej ordynacji przeprowadzi się wybory i nie będzie również nikogo, kto będzie mógł niezależnie stwierdzić nieważność tych wyborów – bo Sąd Najwyższy, który dotąd to robił, także będzie za chwilę całkowicie zależny od polityków. Jeżeli to wszystko się uda, to obecny rząd może rządzić wiecznie, ponieważ wyeliminuje wszystkie gwarancje prawdziwego procesu demokratycznego.

wiadomo.co

Andrzej Olechowski: Opozycja musi się zjednoczyć i mieć wizję V RP

Andrzej Olechowski: Opozycja musi się zjednoczyć i mieć wizję V RP

Jeśli Polska miałaby nadal pogrążać się w swojej osobności – nacjonalizmie, autorytaryzmie, lekceważeniu mniejszości itp. – nasi partnerzy stwierdzą, że nasz kraj do nich nie pasuje. Wrócimy wówczas do miejsca, które było naszym przekleństwem i przyczyną ogromnych tragedii – pomiędzy dwoma światami. Tym razem pomiędzy nowoczesną, liberalną Europą i asertywną, autorytarną Rosją – mówi w rozmowie z nami Andrzej Olechowski, były minister finansów i minister spraw zagranicznych. I dodaje, że według niego, Donald Tusk nie będzie się ubiegać o urząd prezydenta: – Ktoś, kto zdobył mistrzostwo świata w wadze ciężkiej, nie będzie chętnie występował w walce o tytuł powiatowego mistrza. I to jeszcze w sytuacji, kiedy może tę walkę przegrać

KAMILA TERPIAŁ: Śpi pan spokojnie?

ANDRZEJ OLECHOWSKI: Zdecydowanie nie. Ten czas, który przeżywamy, jest szkodliwy i potencjalnie bardzo dla Polski groźny.

Dlaczego?

Moją uwagę koncentruje dzisiaj polityka zagraniczna. Stosunki z ważnymi dla nas krajami się pogorszyły. I dostrzegają to chyba wszyscy, bez względu na poglądy.

Z jakim krajem są najgorsze?

W UE przegraliśmy, i to w sposób druzgocący, dwa ważne głosowania: wybór szefa Rady Europejskiej i dotyczące pracowników delegowanych. Co pokazuje, że nie potrafimy budować koalicji wokół swoich postulatów, czyli jesteśmy w Unii izolowani. Tylko zwolennik wyjścia Polski z UE może być z takiego stanu rzeczy zadowolony. Po drugie,

stosunki ze wszystkimi sąsiadami Polski są gorsze niż 2 lata temu. Może z wyjątkiem Białorusi, ale trzeba być bardzo wrażliwym na odcienie, żeby to zauważyć.

Donald Tusk nie śpi spokojnie i pisze tak: „Ostry spor z Ukrainą, izolacja w UE, odejście od rządów prawa i niezawisłości sadów, atak na sektor pozarządowy i wolne media – strategia PiS czy plan Kremla?”. Też stawia pan sobie takie pytanie?

Zajęci krajowymi sporami gubimy kontekst międzynarodowy, który dla Donalda Tuska jest bardzo ważny i z jego punktu bardzo dobrze go widać. W tej chwili gramy w drużynie z Rosją w tym sensie, że osłabiamy UE, wnosimy do niej chaos, zamieszanie i złe emocje.

Słusznie szef Rady Europejskiej i były premier zwraca na to uwagę właśnie teraz i w tak alarmującym tonie?

Jeśli chodzi o obiektywny ogląd sytuacji międzynarodowej, konfliktu między UE i Rosją w Ukrainie, to niewątpliwie Donald Tusk ma rację. Pytanie, czy przewodniczący Rady Europejskiej powinien się wypowiadać o sytuacji kraju, z którego pochodzi. Uważam, że dopóki jest Polakiem, a przecież nim pozostaje, to może to robić, kiedy chce.

Obecnie rządzący uważają, że wszyscy, którzy się nie zgadzają z ich zdaniem, powinni zamilknąć. Ale przecież nie na tym polega demokracja i pluralizm.

Według polityków PiS, Donald Tusk to frustrat, który chce zaszkodzić Polsce. Nerwowa reakcja.

Takiej reakcji można się było spodziewać. Diagnoza była trafna i wypowiedziana przez osobę, której zdanie wielu Polaków sobie ceni. Charakterystyczne, że nikt nie podjął z nim merytorycznej polemiki.

Jakie ten alarmujący tweet może mieć znaczenie w przestrzeni międzynarodowej?

Zastanawiać powinna przede wszystkim powaga niepokoju Donalda Tuska. Wydaje mi się, że bezpośrednim powodem tego alarmu mogło być niewpuszczenie ukraińskiego urzędnika do Polski. To są rosyjskie metody działania. Prawda jest taka, że wzmożony nacjonalizm polski starł się z nacjonalizmem ukraińskim. Jeżeli chcemy, żeby wolna Ukraina była trwale między nami a Rosją, bo to gwarantuje, że nie odrodzi się agresywne rosyjskie imperium, to Ukraińcy muszą mieć swoją historię, tożsamość, patriotyzm i to nie może być ułożone na naszą modłę.

Pewna siebie, będąca w UE Polska powinna wykazywać strategiczną cierpliwość, hojność, a nie domagać się natychmiast, irytować i grozić palcem. To powoduje kontrreakcję.

Tym bardziej, że Ukraina na wschodzie prowadzi wojnę z Rosją.

Z punktu widzenia Ukrainy Polska dzisiaj pomaga im, czy Rosji?

Rozumiem, że to retoryczne pytanie.

Oczywiście.

Donald Tusk chce wrócić do polskiej polityki?

Nie wydaje mi się.

Nie planuje ubiegania się o urząd prezydenta?

Według mnie, nie planuje. To wszystko będzie zależało od tego, jaka będzie sytuacja w Polsce i co będzie Donaldowi Tuskowi w duszy grało. Ale ktoś, kto zdobył mistrzostwo świata w wadze ciężkiej, nie będzie chętnie występował w walce o tytuł powiatowego mistrza. I to jeszcze w sytuacji, kiedy może tę walkę przegrać.

Nacjonalizm polski podnosi ostatnio głowę? To, co działo się 11 listopada, powinno nas niepokoić?
Tak.

Marsz 11 listopada to nie była radosna manifestacja rodzin, które świętują historyczne wydarzenie. On miał wygląd, ton i zapach demonstracji nacjonalistycznej; demonstracji siły i buty.

Był organizowany w takim duchu i klimacie, także z udziałem nacjonalistów z innych państw. Dlatego tak bardzo zainteresowały się nim media międzynarodowe. Uważam się za patriotę, ale w normalnych czasach swojego patriotyzmu nie trzeba eksponować, pokazywać innym: patrzcie, jestem patriotą! Nie ma takiej potrzeby. Jeżeli ktoś to robi, to w jakimś celu – pokazuje, że jest lepszy od innych, bardziej kocha ojczyznę niż inni, powinno się go słuchać. To są bardzo niedobre idee i emocje. Fakt, że dzięki PiS-owi one przebijają się do głównego nurtu polskiej polityki, jest bardzo groźny.

Dlaczego w takim razie PiS prowadzi flirt z takimi ruchami?

Nie wiem, czy to jest flirt. Wydaje mi się, że wielu ludzi z ich środowiska po prostu tak myśli. Oni tacy są.

W przestrzeni publicznej mamy stopniowanie: patriotyczne, narodowe i w końcu nacjonalistyczne. Oni nie określają siebie jako nacjonalistów, raczej stawiają na granicy patriotów i narodowców. Ale to się tylko inaczej nazywa.

A do czego taki „patriotyzm” może prowadzić?

Do ksenofobii, zamykania kraju, konfliktu z innymi i do faszyzmu. Tak ta choroba się rozwija.

W Europie i na świecie też obserwujemy wzrost takich nastrojów. Dlaczego?

Z tym zjawiskiem wzrostu nastrojów populistycznych, w tym nacjonalistycznych, borykamy się od czasu kryzysu finansowego. Po traumie kryzysu ruchy antyestablishmentowe i populistyczne nabrały siły. One obwiniały za ten stan rzeczy władze. Zwłaszcza UE, że nie była w stanie ochronić przed taką katastrofą, dlatego trzeba wziąć sprawy we własne ręce. Do tego doszła masowa imigracja, czyli powód do zamknięcia granic. Takie myślenie zawsze w Europie było obecne i miało poparcie oscylujące w granicach 15 proc. Tym razem ten głos się wzmocnił o parę punktów procentowych. Tyle że poza Polską populiści nie wygrali. To jest kara, nie wiem za co, ale na pewno zbyt dolegliwa i powinniśmy przeciwko niej protestować.

Jak to robić, żeby takie protesty były skuteczne?

Gdybym wiedział, jak to robić, to bym to wdrażał w praktyce…

Uważam, że skuteczny może być tylko wytrwały i masowy protest obywateli. Aroganckie, obcesowe traktowanie przez PiS parlamentu sprawia, że opozycja sejmowa niewiele może zrobić. Niestety, utrata wiarygodności lidera KOD-u bardzo zaszkodziła obywatelskim protestom.

Nie bardzo wiem, co się teraz ma wydarzyć, oprócz tego, że może pojawi się jakiś charyzmatyczny lider. Francja pokazała, jak spektakularny sukces taka osoba może osiągnąć. Jak sprawczy może być lider, który potrafi przyciągnąć do siebie ludzi, obudzić ich nadzieje, zainspirować. Prezydent Francji pokazał, jak duże były pokłady tęsknoty za taką osobą. A my, niestety, zostaliśmy osieroceni.

Możliwa jest zjednoczona opozycja i wspólny start w wyborach samorządowych?

To będzie bardzo ważny sprawdzian. Trudno wyobrazić sobie lepszą okazję do zjednoczenia. Partie opozycyjne mają różne często sprzeczne ze sobą  programy, ale jest też jeden punkt, który ich łączy i odróżnia od Prawa i Sprawiedliwości – stosunek do samorządności. PiS jest partią centralistyczną, przeciwnikiem rozwijania samorządności, a wszystkie inne partie są jej zwolennikami. Dlatego

aż się prosi się, aby te partie utworzyły blok obrony samorządności przed PiS-em. Jeżeli opozycja nie dojrzeje do takiego ruchu, to nie wiem już co robić…

Coś wskazuje na to, że dojrzeje?

Miejmy nadzieję, że wspólny kandydat PO i Nowoczesnej jest tą pierwszą jaskółką, która uczyni wiosnę. W takich sprawach dużą rolę odgrywają emocje i ambicje liderów. Zwłaszcza w wyborach samorządowych, w których takich liderów jest więcej. Ale wiem, że jeżeli teraz tego nie zrobią, to historia nie będzie ich dobrze wspominać.

Będzie pan trzymał kciuki za Rafała Trzaskowskiego, który jest kandydatem na prezydenta Warszawy? Był wspólnym kandydatem PO i Nowoczesnej, ale chyba znowu pozostał kandydatem Platformy…

Wierzę, że będzie wspólnym kandydatem opozycji. To wyróżniający się pozytywnie polityk. Coś już w życiu zrobił, ma też ideowy kręgosłup. Podoba mi się.

W boju o Warszawę może PO i opozycji zaszkodzić sprawa reprywatyzacji?

Nie jestem ekspertem od nastroju warszawiaków, kiedyś przegrałem tu sromotnie. Ale wydaje mi się, że mieszkańcy stolicy z jednej strony są wystarczająco cyniczni, żeby wiedzieć, że każda władza korumpuje i tego typu rzeczy mogą się zdarzyć; a z drugiej strony są na tyle trzeźwi, że widzą kolosalny postęp, który nastąpił w Warszawie za rządów Hanny Gronkiewicz-Waltz.

Gdyby nie afera reprywatyzacyjna, to nie miałbym wątpliwości, że pani prezydent miałaby tu swój plac albo ulicę, bo jej zasługi dla Warszawy są trudne do przecenienia.

Aleja Lecha Kaczyńskiego już jest.

Ale z innych powodów – ogólnopolskich, bo Lech Kaczyński dla Warszawy zrobił bardzo niewiele. A Hannie Gronkiewicz-Waltz należy się wdzięczność warszawiaków.

Zmieniło się coś w nastawieniu prezydenta Andrzeja Dudy do PiS-u?

O tym, że prezydent jest rzeczywiście w sporze, przynajmniej z częścią PiS-u, świadczy sprawa Antoniego Macierewicza. O ile w przypadku ustaw o SN i KRS, można by podejrzewać jakąś polityczną grę, to w przypadku ministra obrony narodowej ujawniły się realne interesy i emocje. Tyle że

dla mnie to nie jest wielki wybór: Duda czy Macierewicz – widzę tu różnicę odcieni, ale barwa jest taka sama. W przypadku ustaw mam wybór, ale tylko mniejszego zła. Wolę projekty prezydenta niż projekty PiS-u.

Pytanie, czy w sprawie projektów sądowych wygra prezydent, czy PiS.

PiS nie może wygrać w parlamencie, bo prezydent może znowu ustawy zawetować. Andrzej Duda kontroluje sytuację. Najlepiej by było, gdyby pozostał obecny stan. On wymaga poważnej zmiany, ale nie przez ludzi, którzy za nic maja konstytucję i niezawisłość sądów.

Prezydent spowalnia proces „przebudowy państwa”?

A widzi pani jakieś spowolnienie? Państwo jest psute w zastraszającym tempie. Wielu PiS-owskich zmian nie da się łatwo „odkręcić”. Na przykład wymiar sprawiedliwości trzeba będzie wymyślić od nowa. Tak samo politykę socjalną, system podatkowy, politykę europejska itd. Stawia to przed opozycją bardzo trudne, ale też bardzo ambitne i pociągające zadanie pokazania Polakom wizji V RP.

Nie powrotu do III RP, nie załatania dziur po IV RP, ale nowej, kompleksowej wizji nowoczesnej Rzeczypospolitej.

Co się zmieni, jak Jarosław Kaczyński zostanie premierem?

Pani każe mi wybierać między dwiema chorobami. To nie są fajne opcje. Co by to oznaczało? Z jednej strony pani premier wydaje mi się żywić większą niechęć do „mojej” części Polaków niż pan Kaczyński. Wystąpienia prezesa PiS są polemiczne, cyniczne, paskudnie złośliwe, ale to premier Beata Szydło wskazuje nas jako wrogów „jej” Polaków: myśmy ich okradli, nie chcemy im dać 500 Plus, zdradzamy Polskę, itp. Jej polityczne przemówienia to sianie nieufności i nienawiści. Z drugiej strony, choć pani premier wydaje się mieć niespożyte zasoby energii, to

Jarosław Kaczyński może nam zafundować takie fajerwerki, że nie będziemy wiedzieli, jak się w tym odnaleźć. Nie potrafię powiedzieć, jakie cele postawiłby sobie jako szef rządu.

Na razie wyznacza sobie jeden cel – „przebudowa państwa”. Czego brakuje jeszcze do takiej „przebudowy państwa”? Co prezes może mieć w zanadrzu?

PiS szykuje „dekoncentrację” mediów i zakończenie projektu upolitycznienia sądownictwa. Boję się dalszego pogorszenia stosunków z Zachodem. Wiele może się także wydarzyć w gospodarce, przecież Jarosław Kaczyński chlubi się tym, że nic o tym nie wie i jest autorem słynnego zdania, że „jest w stanie poświęcić 1 proc. wzrostu dla bardziej sprawiedliwej gospodarki”. A przedsiębiorstwo ma tylko wtedy sens, kiedy przynosi zysk. Jeżeli premierem zostanie ktoś, kto sądzi, że może być inaczej, to może zrobić się w Polsce bardzo ubogo.

A jak już dokona tej przebudowy, to w jakim państwie będziemy żyli?

Nie odpowiem pani na to pytanie.

Nie dopuszczam w ogóle myśli, że tak się zdarzy, że PiS będzie rządził przez kolejną kadencję i dokończy swój projekt.

Lada moment członkowie UE zaczną uzgadniać reformy prowadzące do głębszej integracji w obszarach zaproponowanych przez prezydenta Macrona. Jeśli Polska miałaby nadal pogrążać się w swojej osobności – nacjonalizmie, autorytaryzmie, lekceważeniu mniejszości itp. – nasi partnerzy stwierdzą, że nasz kraj do nich nie pasuje. Wrócimy wówczas do miejsca, które było naszym przekleństwem i przyczyną ogromnych tragedii – pomiędzy dwoma światami. Tym razem pomiędzy nowoczesną, liberalną Europą i asertywną, autorytarną Rosją.

wiadomo.co

„Albo był agentem KGB, albo zwariował”. Były opozycjonista Bogdan Lis wraca do swojego spotkania z Macierewiczem

Legendarny antykomunistyczny opozycjonista Bogdan Lis wraca w rozmowie z naTemat do spotkania z Antonim Macierewiczem w 1983 roku. To po tamtej rozmowie uznał obecnego szefa MON za agenta KGB. Dzisiaj nie zmienił swojego zdania. – Dla mnie to jest człowiek, który szkodzi Polsce. I powtórzę, że pojawia się tylko jedno pytanie. Szkodzi, bo jest chory, czy szkodzi dlatego, że ma jakieś związki ze służbami z dawnych lat? – mówi nam Lis.

W kontekście ostatnich informacji o Macierewiczu, furorę w sieci robią pana słowa dla „Newsweeka” z ubiegłego roku na temat Antoniego Macierewicza. Obecny szef MON miał pana przekonywać w 1983 roku, że „należy pokochać ZSRR”. Jak doszło do waszego spotkania i co konkretnie pan usłyszał?

Bogdan Lis: Aleksander Hall organizował spotkanie, na które zgodziłem się niechętnie, dlatego że byłem osobą, która się ukrywała. Obowiązywały mnie więc wszelkie zasady konspiracji. Antno Macierewicz wyszedł wtedy na przepustkę z obozu dla internowanych. Nie wrócił tam, ale mógł być inwigilowany. Tak sądziłem, gdyby rzeczywiście stanowił jakieś zagrożenie. To wymagało dużo zachodu, żeby takie spotkanie zorganizować. Ale w końcu się zgodziłem i przyszedłem.

I co było dalej?

Ono trwało bardzo krótko, bo potraktowałem Macierewicza jako człowieka bardzo niebezpiecznego, jako kogoś kogoś, kto współpracuje nawet nie z polską bezpieką, tylko z KGB. Bo żaden z funkcjonariuszy SB nie namawiał mnie, bym pokochał Związek Radziecki. A dokładnie to mówił Macierewicz. I to mówił z przekonaniem twierdząc, że musimy pokochać ZSRR naprawdę szczerze, bo tylko wtedy, kiedy Rosjanie uwierzą nam, że ich kochamy, dadzą nam więcej swobody. Jak to usłyszałem, szybko z tego spotkania uciekłem, bo nie spodziewałem się takich słów.

Tylko te słowa utkwiły panu w pamięci, czy jeszcze coś zwróciło pana uwagę?

Mówił, że „Solidarność” jest skończona, że trzeba się ujawnić, że nie ma sensu dalej działać w opozycji. Posługiwał się nowomową z ówczesnej telewizji.

Czy tylko na podstawie tych słów zaczął pan podejrzewać Macierewicza o konszachty ze służbami ZSRR?

Na podstawie tych słów, ale wtedy nie trzeba było więcej. To był stan wojenny. My działaliśmy w konspiracji. Byliśmy zwalczani przez służby specjalne wszystkich komunistycznych państw. Nie musiałem kalkulować, zastanawiać się. To, co mówił, było zgodne z tym, co chciał, żeby polska bezpieka, czy raczej sowieci, osiągnęli.

Ale przecież wszyscy wiedzą o tym, że kilka lat wcześniej Macierewicz tworzył Komitet Obrony Robotników w Radomiu.

Oczywiście. I tylko dlatego się z nim spotkałem. Nie przyszło mi do głowy, że coś takiego mogę od niego usłyszeć. Dlatego wchodzą w grę dwa wytłumaczenia: albo był agentem KGB, albo po prostu zwariował.

A jak pan teraz po latach ocenia Macierewicza, jego współczesną działalność?

Nie chciałbym mieć z nim nic wspólnego. Na każdym etapie i na każdym poziomie. Dla mnie to jest człowiek, który szkodzi Polsce. I powtórzę, że pojawia się tylko jedno pytanie. Szkodzi bo jest chory, czy szkodzi dlatego, że ma jakieś związki ze służbami z dawnych lat?

A czy te nowe informacje na temat szefa MON i jego otoczenia, które się pojawiły w książce Tomasza Piątka, czy w artykułach europejskich dzienników utrwalają pana pogląd na jego temat? Wniosły coś nowego do pana wiedzy?

Ja mam po prostu swoje zdanie na jego temat. I nie zdarzyło się nic, co spowodowałoby, żebym to zdanie mógłbym zmienić. Przypomnę choćby sposób likwidacji Wojskowych Służb Informacyjnych. Ten słynny raport to ujawnianie polskich agentów… Kto tak robi? Wypisz, wymaluj ktoś, kto działa na szkodę państwa polskiego. Rola Antoniego Macierewicza we współczesnej historii Polski jest bardzo negatywna. Myślę, że rozsądni ludzie, którzy obserwują polską scenę polityczną, to, co się w tej chwili na niej dzieje, i to, co robi Macierewicz w armii, nie potrzebują dodatkowych argumentów.

Wiele osób zwraca też uwagę na bardzo dziwną ewolucję poglądów obecnego szefa MON, od fascynacji lewicą w młodości do narodowej prawicy dzisiaj.

Wielu działaczy opozycyjnych było zaangażowanych czy zafascynowanych ruchem socjalistycznym. To akurat nie jest obciążające. Ale może to miało jakiś wpływ na jego wybory.

http://natemat.pl/212483,albo-byl-agentem-kgb-albo-zwariowal-byly-opozycjonista-bogdan-lis-wraca-do-swojego-spotkania-z-macierewiczem

PiS oszolomy krzyczą o opozycji „Targowica”, wpierw zapoznajcie się jak powstala definicja TARGOWICA. I… do KOGO pasuje?