Test ciążowy na Błaszczaka

Głosowanie w Sejmie nad obywatelskim projektem Ratujmy Kobiety ujawniło jeszcze jedną siłę wspierającą PiS – opozycję wśród opozycji. Można rzec, iż pisowski twór Zjednoczonej Prawicy poszerzył się o kolejny element, który w gruncie rzeczy daje Jarosławowi Kaczyńskiemu upragnioną większość konstytucyjną.

Uświadomijmy sobie, jak to prezes PiS zgrabnie rozegrał. „A co będę wam żałował, dorzucę opozycji 58 naszych głosów i tak przerżnięcie”. Czy Kaczyński zaryzykował? Nie! Kaczyński pokazał słabość polskich polityków, przy okazji swoją. Pokazał, iż jesteśmy bezideowi, wsobni, kunktatorscy. Pokazał, że największa w Polsce partia to oportuniści i ten oportunista nr 1 dla własnych potrzeb ego pozostałymi oportunistami zarządza.

Pod tym względem mamy do czynienia z majstersztykiem, bo Kaczyński w ławach poselskich od 1989 roku (największy beneficjent III RP) czegoś się nauczył. Bynajmniej nie jest to jakiś wybitnie zdolny prezes. O, nie! Kaczyński wie, iż się błyszczy na tle marności, dlatego wokół siebie ma wszelakich Błaszczaków, Brudzińskich, Karczewskich.

Więc zrobił wrzutkę i pokazał opozycji, że ta wśród siebie ma takich samych niedojdów, jak jego Błaszczaki i Brudzińskie. Twierdzę, że Kaczyński niedojdów nie doliczył, bo reprezentanci uruchomili efekt domina, który skutkuje tym, że opozycja pozaparlamentarna, elektorska wykłada się, atakuje siebie nawzajem. Nawet naprędce powstał teatrzyk niedojdów, w którym liderzy partii opozycyjnych pokracznie  tłumaczą się, dlaczego wyrżnęli głowami o podłogę. I znowu się przewracają.

Na błędach powinniśmy się uczyć. Ale jak wiemy, jedyna nauka na błędach to jest utrwalenie błędów. Gdyby doszło do powtórnego głosowania na projektem liberalizujacym aborcję wynik byłby podobny, a nawet jeszcze bardziej pożądany dla Kaczyńskiego.

W polityce, jak w naukach przyrodniczych, odkrycia i pożądane efekty uzyskuje sie drogą ewolucji. Ileś razy się nie udaje, ale raz zaskoczy – i wszyscy się radują, bo idziemy do przodu. Projekt Ratujmy Kobiety prędzej, czy później zaskoczy, musi inaczej zaistnieć, musi być inną formą ewolucyjną, np. partyjną. Nie zgłasza się go jako projekt obywatelski, ale partii opozycyjnych. Zwiększa się zatem jego wartość przystosowania, czyli inteligencji ewolucyjnej.

A co do oportunistów w Sejmie. Nie wyplenimy ich, bo póki co, nie ma takiego testu ciążowego: ile w kandydacie na posła jest Błaszczaka. To byłoby idealne rozwiązanie. Każesz kandydatowi otworzyć usta, aż mu widać rozum, wkładasz papierek lakmusowy, a ten za bardzo się czerwieni, wówczas mówisz: za dużo w tobie Blaszczaka, nie nadajesz się na posła, tylko na stróża nocnego.

Nie jest jednak tak, póki co i opozycję mamy taką, a nie inną. Lepszej nie będziemy mieć. A nawet bez testu ciążowego, na oko widać, że w opozycji jest mniej Błaszczaków niż w PiS. I tym optymistycznym akcentem kończę ten felieton.

 

Opozycjo, obudź się. Ale i ty elektoracie, bo idzie najgorsze!

Galopujacy major wkurzył się na opozycję po głosowaniu nad projektem ustawy o zliberalizowaniu prawa do aborcji, który przepadł z winy posłów Nowoczesnej i PO.

A powinien być procedowany, aby część społeczeństwa dowiedziała się, o co w istocie chodzi.

Ale Przemysław Szubartowicz ma inne zdanie. I warto je znać.

Przemysław Szubartowicz jest poetą, publicystą, byłym dziennikarzem TVP i radiowej Jedynki (zdjęła go z anteny „dobra zmiana”). Obecnie pracuje w portalu Wiadomo.co

Deszcz obelg, szyderstw, memów, deklaracji, że na złość mamie odmrożę sobie uszy i oddam w wyborach nieważny głos, gromkich wezwań do obalenia Schetyny spadł na opozycję. Posłowie PO i Nowoczesnej dostali manto od obozu anty-PiS, ponieważ projekt liberalizujący prawo aborcyjne nie trafił do dalszych prac w komisji. Wprawdzie Platforma ukarała posłów głosujących przeciw i niegłosujących, a Nowoczesna posypała głowę popiołem, jednak skala oburzenia osiągnęła taki poziom histerii, z jakim nawet obóz „dobrej zmiany” nie miał w tej kadencji do czynienia. To oczywiście ważny symptom, który należy brać pod uwagę, bo żadna partia nie może sobie pozwolić na takie kryzysy wizerunkowe, ale zarazem poważny błąd i niezrozumienie sytuacji, z jaką mamy w Polsce do czynienia po 2015 roku.

Nie pomagajmy Kaczyńskiemu

Rozumiem oburzenie tych, którzy zbierali podpisy pod obywatelskim projektem Ratujmy Kobiety. Słusznie uważają, że nie wyrzuca się takich projektów do kosza właśnie dlatego, że są obywatelskie, ale przypominam, iż wyłamała się tylko grupa posłów, a nie wszyscy. Do tych, którzy poparli odesłanie projektu do komisji, nie można mieć pretensji.

Cała sytuacja pokazuje, że znaleziono sobie chłopca do bicia, zignorowawszy prawdziwe zagrożenie, jakim jest pełzająca dyktatura wprowadzana w Polsce przez PiS. Gdy Kaczyński głosował za przekazaniem liberalnego projektu aborcyjnego do komisji, wykazał się podręcznikowym cynizmem, a jego podwładni czerpią z tego nie lada satysfakcję. Po co im pomagać? A jednak pomocników co niemiara. Już nie tylko symetryści i lewica biją w Platformę Obywatelską i Nowoczesną, do nagonki przyłączyli się także wyborcy tych partii. Powstała swoista moda na krytykowanie opozycji przez opozycję przy każdej niemal okazji. Ale z tej mąki chleba nie będzie.

Odwołanie Schetyny wzmocni PiS

„Obalcie Schetynę!” – słychać na przykład. Bo nie ma charyzmy Tuska, bo ciągnie PO w dół, bo trzeba zastąpić go młodym, bo jest obciążeniem dla opozycji, bo nie da się lubić itp.

Naiwność tego wezwania wynika albo z jakiegoś nierozpoznanego resentymentu, albo z banalnej ignorancji, albo z naiwności. Po pierwsze, nie da się odwołać Schetyny, bo procedury partyjne są jasne: wybrano go w wyborach partyjnych i pozostanie szefem PO, ponieważ nikt nie zdecyduje się na dewastację wewnętrzną. Po wtóre, rozpoczynanie wojny w środku największej partii opozycyjnej – dysponującej największym poparciem po tej stronie barykady, strukturami i pieniędzmi – przed wyborami samorządowymi i zaraz potem parlamentarnymi może jedynie wzmocnić PiS. Po trzecie wreszcie, każdy, kto ma choćby mgliste wyobrażenie o naturze ludzkiej, musi wiedzieć, że mówienie komuś w świecie politycznym: „Odejdź, bo niektórym się nie podobasz”, może wywołać co najwyżej sarkastyczny uśmiech u adresata, jeśli nie irytację.

Samozaoranie symetrystów

Prawda jest taka, że akurat Schetyna ma kilka zalet, które się ignoruje, a jedna z nich to zdolność do prowadzenia realnej polityki. Być może bez jego umiejętności organizacyjnych i trzymania wewnętrznej spójności partyjnej PO już dawno rozeszłaby się w szwach. Przywódcy marzący o lepszym muszą więc zejść na ziemię: jest jak jest, więc zamiast się wikłać w absurdalne odezwy i ataki, lepiej konstruktywnie doradzać.

Symetryści w swoim sporze z obozem liberałów dokonują, jak się dziś mówi, samozaorania. Pouczają: nie wywyższajcie się, nie obrażajcie suwerena pisowskiego, przekonujcie, przeciągajcie na swoją stronę, bądźcie mniej zajadli, zmieńcie język, szanujcie adwersarza itp. Czy ktoś szanuje adwersarza, gdy mówi: „Spadaj, koleś, my chcemy innej Platformy, choć i tak nie będziemy na nią głosować, bo nie spełnia naszych oczekiwań?”. Nie.

Innym zasadniczym błędem jest przekonanie wyborców o poglądach stricte lewicowych, że od partii liberalno-konserwatywnej mogą się domagać spełniania swoich postulatów. Tymczasem Platforma od dawna powtarza, że na razie, bez poważnej debaty społecznej, nie jest zainteresowana liberalizacją prawa aborcyjnego. Chce zaś walczyć o zachowanie obecnego stanu prawnego, by zablokować projekt fundamentalistów. W wielu innych sprawach – socjalnych, gospodarczych – jest podobnie i doprawdy nie rozumiem, dlaczego partie lewicowe nagabują Schetynę, zamiast zdobywać własny elektorat i realizować swoje postulaty. To jakieś pomieszanie porządków, a biorąc pod uwagę to, że lewica sama jest skłócona, ma kilku liderów i wiele – jak Razem i SLD – sprzecznych interesów, także pomieszanie politycznych zmysłów. Róbcie swoje, jeśli nie chcecie się jednoczyć przeciwko PiS.

Zróbcie sobie własną partię, jeśli umiecie

Opozycja krytykująca opozycję ma jeszcze inną mantrę: potrzebne są nowa partia i nowy lider, ów osławiony polski Macron, który przyjedzie na białym koniu, wreszcie weźmie wszystko za twarz i pokaże Kaczyńskiemu, gdzie raki zimują. To świat fantazji, mrzonek, leśnych duszków. Mówiąc wprost: gdyby nowa partia mogła powstać, po prostu by powstała; gdyby zbawca mógł się zjawić, zjawiłby się.

Nową partią budowaną w opozycji do Platformy była Nowoczesna – dziś z marnym poparciem, skłócona, po wymianie liderów i z lichą perspektywą wyjścia z finansowego dołka. Nową partią powstałą w opozycji do SLD była Razem – dziś z poparciem, które się nie liczy w poważnej polityce. Nowymi ruchami społecznymi były KOD i Obywatele RP – pierwszy tonie w marazmie po dekapitacji lidera, drugi jest waleczny, ale działa głównie na ulicy – głośno, acz nieskutecznie. Nie da się powołać do życia lidera aktem mianowania, nie da się z niczego zbudować nowej formacji, zdolnej dziś do pokonania PiS, bo nawet odważny Palikot kiedyś skapitulował. W tym sensie rozumiem liderów parlamentarnych, którzy przyciśnięci do ściany mówią: „Nie podoba się, to weźcie się do roboty i zróbcie sobie własną partię, jeśli umiecie”.

Takie są fakty, twarda rzeczywistość. Nie chcę przez to powiedzieć, że istniejąca opozycja jest wspaniała, bez wad, że nie należy jej mówić, co nam się nie podoba, ale popadanie w krytykancką histerię przy każdej okazji służy tylko i wyłącznie PiS. Chcę jedynie powiedzieć, że trzeba się liczyć z rzeczywistością, porzucić fatamorgany na rzecz Realpolitik. Innej opozycji nie mamy i do wyborów mieć nie będziemy, podobnie jak nie powinniśmy mieć żadnych złudzeń co do intencji Kaczyńskiego, który jest dziś głównym i jedynym przeciwnikiem Polski wolnej, praworządnej, demokratycznej, proeuropejskiej i szanującej prawa kobiet. Najpierw ją odzyskajmy, potem możemy się kłócić o inne sprawy.

Opozycjo, zejdź więc z opozycji! A najlepiej przekuj własne emocje w zjednoczony sukces przez zmianę obiektu tychże emocji.

I głos Cezarego Michalskiego opublikowany na crowdmedia.pl, który pokazuje słabości i Polaków.

Kaczyński stawia na oportunistów, bo wierzy, że to w Polsce najliczniejsza partia

Każdy wielopartyjny system w naszym kraju (jak w każdej demokracji na peryferiach, jeśli za centrum uważamy Greenwich) zmierza ku jednopartyjności. Gdzie monopartią nie jest żadna partia prawicowa, lewicowa, centrowa, liberalna czy konserwatywna, ale partia władzy.

Kiedy w 1989 wygrał „obóz solidarnościowy”, niedawni członkowie PZPR biegli do różnych frakcji nowej partii władzy z różnych frakcji partii, która władzę traciła. Jedni dobiegli do Unii Demokratycznej, inni do Wałęsy, byli nawet tacy (Tuderek, Jasiński, Karski – ten ostatni zbyt młody na PZPR, biegł więc z ZSP i PRON), którzy biegli do Kaczyńskiego, kiedy ten z Wałęsą już burzliwie się rozstał, ale jeszcze lepił rząd Olszewskiego i po raz pierwszy wydał się wielu człowiekiem, który porządzi dłużej.

Kiedy w okolicach 2001 roku, po rozgromieniu AWS-u, Polską zaczął rządzić tandem Kwaśniewski i Miller, w stronę postkomunistycznej lewicy, która miała rządzić wiecznie (choć porządziła jeszcze tylko trzy lata, do afery Rywina), zmierzali – jak trzej królowie do żłobku w Betlejem, tylko że ci nie z darami, lecz raczej po dary – ludzie z różnych stron obozu postsolidarnościowego. Po podwójnym zwycięstwie Kaczyńskiego nad Tuskiem w 2005 roku była bieganina z Platformy do PiS-u (Zyta Gilowska czy Andrzej Sośnierz to tylko najbardziej znani spośród wielu polityków centralnych i samorządowców, którzy wówczas tę drogę raźno przebyli). Po zwycięstwie Tuska nad Kaczyńskim w 2007 była bieganina z PiS-u do PO.

Dziś biegną do Kaczyńskiego. Przebierają nogami oportuniści od Kukiza, z Nowoczesnej, z PO. Z poziomu posłów, senatorów i samorządowców, a nawet zwykłych ciur obozowych, którzy nikim już nie są, albo jeszcze nie są, ale mają nadzieję, że w partii władzy zdołają się odkuć.

Jedni chcą uciec przed Kamińskim i Ziobrą, ich agentami, prokuratorami, czerezwyczajnymi komisjami i (samo)sądami. Inni chcą się przejechać na karuzeli obsadzanych przez partię władzy spółek Skarbu Państwa, z której nie schodzi się bez 500 000 złotych w pensjach i odprawach (może dlatego w niektórych wyjątkowo dojnych spółkach zarządy, rady nadzorcze, cała kierownicza nomenklatura do poziomu dyrektorów działu sprzedaży czy reklam, zmieniły się w ciągu dwóch lat po 3-4 razy). Swoją drogą Jarosław Kaczyński wymyślił genialny program „socjalny” (nawet młoda lewica dała się na to nabrać) 500 plus dla ludu osłaniające 500 000 plus dla partyjnych żołnierzy.

Żeby jednak trafić do partii władzy, odnaleźć tam dobrobyt oraz bezpieczeństwo, potrzebny jest czyściec – kąpiel błotna, lekka samokrytyka, trochę bicia się w cudze piersi… w sumie, nic uciążliwego. Kaczyński ustawił dwie bramki, na których posadził dwóch różnych bramkarzy. Jedna nazywa się Wolni i Solidarni, stoi przy niej Kornel. Druga to Porozumienie (do niedawna Polska Razem), tej pilnuje Gowin. Pierwsza to reglamentowany populizm, dlatego te drzwiczki zostały otwarte głównie dla ludzi Kukiza. Druga to reglamentowane elegancja i umiarkowanie (Gowin jest heroicznym klasykiem obu tych wartości, przynajmniej od czasu, kiedy przy uchwalaniu kolejnej PiS-owskiej ustawy łamiącej Konstytucję RP znów zagłosował za, ale nie zaklaskał), te drzwiczki zostały otwarte dla ludzi z Nowoczesnej i PO.

Kornel Morawiecki na swojej bramce plecie jak potłuczony, raz nacjonalistycznie, raz broniąc imigrantów, raz autorytarnie, raz domagając się więcej wolności. Ale uciekinierom od Kukiza w niczym to nie przeszkadza, bo wcześniej wybrali lidera, którego „dyskurs” jest jeszcze mniej składny.

Jarosław Gowin na swojej bramce przemawia godnie i konserwatywnie. Publicznie mówi wyłącznie o wartościach (na ważniejsze rozmowy o kasie i niekaralności delikwenci doprowadzani są przez niego na Nowogrodzką). Zupełnie świeżo, przewerbowując krakowskiego radnego PO Tomasza Urynowicza, który jest o tyle ważny, że wraz z jego utratą koalicja Platformy i Majchrowskiego traci w mieście większość, Gowin z miedzianym czołem oświadczył, że „dziś w Platformie nie ma miejsca dla ludzi przywiązanych do tradycyjnych polskich wartości. Takich jak patriotyzm, wiara, czy rodzina”. To „dziś” z mowy Gowina oznacza, że „patriotyzm, wiara, czy rodzina” były w PO, kiedy on tam był. Wygląda więc na to, że „tradycyjne wartości” przychodzą wraz z Gowinem i wraz z nim wychodzą.

Ludzie, którzy na takie alibi się łapią: Saryusz-Wolski, poseł Gryglas z Nowoczesnej, dwaj senatorowie i paru samorządowców z PO, sami sobie wydają najgorsze świadectwo. Nie wiadomo nawet – głupoty czy bezczelności. Nie mieli problemu z „tradycyjnymi wartościami”, kiedy rząd PO legalizował i finansował in vitro, kiedy ratyfikował konwencję antyprzemocową (żeby nie było wątpliwości, mnie się to podobało, ale ja nie wycieram sobie gęby „tradycyjnymi wartościami”). Mają problem dzisiaj, mimo że Schetyna wciąż ogłasza zarzucanie coraz to nowej „konserwatywnej kotwicy”. Ale wtedy PO była partią władzy, a dziś nie jest. Wygląda więc na to, że oni wszyscy – od Saryusz-Wolskiego, po radnego Urynowicza – umówili się z Platformą wyłącznie na władzę. Kiedy Schetyna ze swej części umowy nie może się wywiązać, bo Platforma nie rządzi, oni także czują się zwolnieni z wszelkiej lojalności. Tym bardziej, że za oportunizm zawsze jest nagroda: kasa, utrzymanie stanowisk, bracia Karnowscy nie uznają cię za „lewaka”, ojciec i syn Wildsteinowie nie nazwą „piątą kolumną”, a Kamiński i Ziobro nie wsadzą.

Przez drzwi Gowina oportuniści z Nowoczesnej i PO przechodzą mniej licznie, niż by chciał Kaczyński, ale zbyt licznie, byśmy mogli odzyskać szacunek dla naszej „klasy politycznej”. Z jednej strony Platforma oczyszcza się z najgorszych oportunistycznych śmieci. Z drugiej strony, dobrze że krwawienie nie jest zbyt obfite. Bowiem od tego, czy to krwawienie uda się zatrzymać, będzie zależała nie tylko przyszłość Grzegorza Schetyny, ale także całej liberalnej Polski, której PO jest najsilniejszą partią czyli instytucją. Ja nie wierzę w manifestacje, nawet te najbardziej tłumne, które się wieczorem rozchodzą się do domów. Wierzę w instytucje. Poza instytucjami – że pozwolę sobie sparafrazować dawnych Ojców Kościoła – nie ma zbawienia, ponieważ poza instytucjami w ogóle nie ma żadnego istnienia. W Polsce instytucji nigdy nie było zbyt wiele i nie były trwałe. Dlatego boję się o Platformę. Dziś dowiadujemy się, jaki procent ludzi poszedł kiedyś do tej partii wyłącznie dlatego, że była to partia władzy. Na razie nie jest to dużo, oby tak zostało. Ponieważ tylko partia może odebrać władzę partii. Kaczyński to wiedział, dlatego przez osiem lat w opozycji robił wszystko, żeby zachować przynajmniej partię kadrową. Podlewał ją pieniędzmi z budżetowych dotacji i SKOK-ów, ogrzewał promieniami czarnego słońca religii smoleńskiej. Partia mu wyrosła, dotrwała do „kelnerskich taśm” i dała mu władzę.

Także dziś PiS-owi może odebrać władzę tylko inna partia. Przynajmniej dopóki jesteśmy demokracją – choćby „nieliberalną”, „suwerenną”, choćby zmierzającą w kierunku Putinowskiego autorytaryzmu. A najsilniejszą spośród partii liberalnej Polski pozostaje PO.

 

Bez przesady. Nowy rząd nie jest arcydziełem politycznej mimikry

Witold Głowacki, 

Mateusz Morawiecki pozbył się czterech spośród tych najmocniej polaryzujących opinię publiczną ministrów – z tego grona ostali się tylko Błaszczak (choć w nowej roli) i Ziobro. W nowym rządzie PiS nie znalazło się miejsce dla Macierewicza, Szyszki, Waszczykowskiego i Radziwiłła. Na uroczystości zaprzysiężenia nie pojawił się zaś Jarosław Kaczyński. Prezes PiS chciał w ten sposób wzmocnić pozycję nowego premiera, zademonstrować, że nowy rząd ma całkiem autorski charakter.

W to ostatnie nie powinniśmy przesadnie wierzyć, widzimy jednak wyraźnie, że PiS wchodzi w tryb kampanijny. Znów ważna będzie „szafa” do której schowają się najbardziej kontrowersyjni poliycy PiS. Znów będziemy częściej słyszeć o „nowoczesnej republikańskiej prawicy” niż o tępieniu „komunistów i złodziei”. I oczywiście znów PiS wychyli się po wyborców centrowych.

Jeśli to jest strategia PiS na nadchodzący maraton wyborczy, to rząd Morawieckiego jest pod nią skrojony zdecydowanie lepiej niż gabinet Szydło. Nadal jednak nie jest zupełnym arcydziełem politycznej mimikry. I to z kilku powodów.

Po pierwsze, wśród zachwytów nad menedżerskimi talentami promodernizacyjnych technokratów, którym Morawiecki oddał część resortów, umyka nam momentami fakt, że to jednak ten typ technokratów, których życiorysy mógłyby otrzymać imprimatur od samego Opus Dei. Nowy minister zdrowia jako siódmy lekarz w Polsce podpisał Deklarację Wiary. Jadwiga Emilewicz jeszcze chwilę temu miała być kandydatką ultrakonserwatysty Gowina na prezydenta Krakowa. Samego Gowina przedstawiać pod tym względem nie trzeba, nie mówiąc już o szefie nowego rządu, który marzy o „rechrystianizacji Europy”. Ciekawe, czy ten zespół nowoczesnych krzyżowców wytrzyma ciśnienie – i będzie pamiętał o tym, że 69 proc. Polaków (a więc i część elektoratu PiS) opowiada się zdecydowanie za świeckim państwem. Bez tej świadomości wyprawa do centrum może się nie udać.

Po drugie, nowa ekipa została zasilona także przez creme de la creme Nowogrodzkiej – w tym Brudzińskiego, Suskiego czy Jacka Sasina. Każdy z tych polityków ma odpowiedni potencjał, by spychać nowy rząd w stronę, która podobać się będzie mogła tylko najtwardszemu elektoratowi PiS.

Po trzecie jednak – o najtwardszym elektoracie też trzeba pamiętać. Na razie otrzymał serię policzków – dymisja Szydło a później Macierewicza nadal boli część „żelaźniaków”. Jak ich z powrotem dowartościować, nie zrażając jednocześnie centrum?

Po czwarte wreszcie, miejscami mocno zagadkowa jest nowa struktura resortów. Powstało nowe ministerstwo przedsiębiorczości i technologii, choć nadal istnieją również resorty rozwoju i cyfryzacji. Na pewno zobaczymy dzięki temu więcej slajdów o Luxtorpedzie 2.0, ale do samej Luxtorpedy 2.0 jednak się w ten sposób nie przybliżamy. W nowym Ministerstwie Infrastruktury nie ma zaś już budownictwa – ma zostać przekazane „do innej struktury”. Co będzie więc z Mieszkaniem Plus? I czy wreszcie sama obecność w nowym rządzie byłej premier wystarczy do podtrzymania przekonania o socjalnym wymiarze polityki PiS?

polskatimes.pl

 

Sojusznik PiS Victor Orban największym przyjacielem Moskwy

Mamy już owoce pierwszej podróży zagranicznej Mateusza Morawieckiego na Węgry

Mamy już owoce pierwszej podróży zagranicznej Mateusza Morawieckiego na Węgry.

Viktor Orban dostąpił kolejnego „wyróżnienia”. Został uznany przez Senat USA za największego sojusznika Moskwy w Unii Europejskiej i NATO, o tym traktuje raport komisji senackiej. Znowu premier Węgier zdążył przed PiS zdobyć palmę pierwszeństwa. Lecz partia Jarosława Kaczyńskiego ma sprawdzone metody odzyskiwania terenu, na którym im zależy.

Metodę tę można opisać: najpierw przyczółek, a następnie atak przeważającymi siłami. Jeszcze nie znajdujemy się na frontach gorącego konfliktu, więc żołnierzy zastępują urzędnicy. W historii kraju władza PiS pobiła wszelkie rekordy na przykład w ilości ministrów i wiceministrów. Od pewnego czasu PiS w biurokracji jest bezkonkurencyjny i śrubuje własne rekordy.

Jak okazać się bardziej węgierskim niż Węgrzy? To bardzo proste – sprawdzone w przypadku Polskiej Fundacji Narodowej, której celem statutowym jest promowanie marki Polska. Przy okazji ustaw sadowniczych promowali markę Polska w Polsce, bo uznali, że Polacy nie mają pojęcia, czym jest Polska, zwłaszcza sądy, które były niezależne, czyli niepisowskie.

Jankesi uznali, iż Orban to największy przyjaciel Putina, więc PiS zakasuje rękawy i bierze się do roboty. Przyczółek ten będzie się nazywał Instytut Współpracy Polsko-Węgierskiej im. Wacława Felczaka (IWPW), który ma na celu pilnowanie Węgrów, aby głosowali w strukturach unijnych za Polską.

Chcą nałożyć sankcje na Polskę – Węgry zgłaszają weto. Chcą wybrać Donalda Tuska – Węgry zgłaszają weto! O, przepraszam – Orban głosowal za Tuskiem. Mogło dojść do tej omyłki z powodu, że nie było jeszcze Instytutu i Orban nie był wystarczająco przekonany do Jacka Saryusz-Wolskiego.

IWPW ma mieć na początek budżet – 6 mln złotych, a dyrektora będzie powoływać premier. Więc już mamy owoce pierwszej podróży zagranicznej Mateusza Morawieckiego do Orbana.

Jak PiS się napnie, to nie tylko Władimir Putin będzie nazywał Orbana swym przyjacielem, ale także Morawieckiego. Komisja Senatu USA przed premierem Węgier za największego sojusznika Moskwy w UE i NATO uzna premiera rządu polskiego. PiS takie cuda potrafi.

Waldemar Mystkowski

koduj24.pl

CBA: działka za bezcen przekazana Rydzykowi zgodnie z prawem

CBA: działka za bezcen przekazana Rydzykowi zgodnie z prawem

Dwa miesiące wystarczyły funkcjonariuszom bydgoskiego CBA na stwierdzenie, że przekazanie Tadeuszowi Rydzykowi działki Skarbu Państwa za 15 proc. wartości odbyło się zgodnie z prawem. Grunt bez przetargu redemptorysta dostał od pisowskiego wojewody kujawsko-pomorskiego.

CBA doszło do takiego wniosku tylko na podstawie lektury dokumentów od wojewody i prezydenta Torunia. – „W tym przypadku nie było mowy o konieczności przesłuchiwania czy wszczynania śledztwa. Po analizie dokumentów nasi bydgoscy funkcjonariusze nie mieli żadnych wątpliwości, że nie doszło do jakiegokolwiek złamania prawa. Ta sprawa dla nas jest zakończona i nie będziemy już nic więcej w niej robić” – powiedział Onetowi rzecznik CBA Temistokles Brodowski.

W państwie PiS nie powinno dziwić to, że urzędnicy tego państwa udzielają pewnemu zakonnikowi 85-proc. bonifikaty na zakup działki, którą wyceniono na prawie 470 tys. zł. Dostał ziemię w użytkowanie wieczyste, „w drodze wyjątku” bez przetargu, a procedura przekazania przez wojewodę trwała zaledwie 11 dni.

W państwie PiS nie ma też znaczenia, że grunty te należały do Skarbu Państwa, czyli były własnością wszystkich obywateli. Nieważne też, że – co zauważył poseł PO Michał Stasiński – zgodnie z przepisami „grunty Skarbu Państwa nie mogą być zbywane podmiotom, które chcą prowadzić na nich działalność zarobkową”. Niedaleko działki przekazanej Rydzykowi wybudowano kawiarnię i księgarnię redemptorystów. – „W obiektach tych prowadzona jest zarobkowa działalność gastronomiczna oraz handlowa. W rezultacie publiczny majątek należący do Skarbu Państwa został de facto bez żadnego ekonomicznego uzasadnienia oddany za bezcen organizacji związanej z Ojcem Tadeuszem Rydzykiem, aby wspierać okoliczne przedsięwzięcia biznesowe Redemptorystów”– napisał parlamentarzysta w zawiadomieniu do CBA.

W państwie PiS Centralne Biuro Antykorupcyjne nie dostrzegło w tym wszystkich żadnych nieprawidłowości.

koduj24.pl

Tym razem nerwy puściły zwolennikowi PiS

Tym razem nerwy puściły zwolennikowi PiS

Coraz częściej słyszymy o atakach na biura poselskie naszych polityków. Od października 2017 celem stały się m. in biura posłanki PiS, Anny Sobeckiej, Beaty Kempy, Andrzeja Melaka, Jarosława Krajewskiego i Ewy Tomaszewskiej czy biuro krajowe PO. Politycy podkreślają, że takie zachowania są skutkiem mowy nienawiści, jaka ostatnio dominuje w przestrzeni publicznej, chociaż sami jej u siebie nie widzą.

We wtorek, przed godziną 14, biuro Zarządu Okręgowego PiS, które mieści się w Chrzanowie, przy ul. 3. Maja, to kolejne miejsce, gdzie doszło do podobnego zdarzenia. Pojawił się w nim mężczyzna, który uderzył w twarz pracownika biura, a jego wypowiedź naszpikowana była wulgaryzmami i groźbami.

Andrzej S. sam zgłosił się w czwartek na policję. 58- latek jest sympatykiem PiS- u i, jak twierdzi, nie chciał nikogo skrzywdzić. Był zły, bo PiS nie zrealizowało głoszonego przez siebie programu politycznego. Po prostu puściły mu nerwy.

Prokuratura Rejonowa wszczęła śledztwo w tej sprawie. Andrzejowi S. zarzuca stosowanie przemocy „w postaci wielokrotnego uderzenia pięścią w twarz, tułów, plecy, odepchnięcia powodującego upadek pracownika biura, a nadto kierowania gróźb pozbawienia życia wobec niego oraz grupy osób z uwagi na ich przynależność polityczną”. Za ten czyn grozi mu kara pozbawienia wolności od 3 miesięcy do 5 lat”.  

Po przesłuchaniu oskarżony został zwolniony do domu, ale ma nadzór policyjny, zakaz zbliżania się do pokrzywdzonego i biura poselskiego oraz zakaz opuszczania kraju.

Niestety, radykalizacja życia za przyzwoleniem obecnej władzy, przynosi negatywne skutki. Co będzie dalej? Wolę nie myśleć.

Tamara Olszewska

koduj24.pl

Kariera Macierewicza zatoczyła koło i wróciła do punktu wyjścia

Macierewicz nie wypadł jednak z puli pretendentów do objęcia przywództwa PiS po Kaczyńskim. To, czy wypadnie, zależy od oceny raportu smoleńskiego, jaki ma przygotować.

Antoni Macierewicz

MON/Flickr CC by 2.0

Antoni Macierewicz

Ostał mu się jeno Smoleńsk. Zdymisjonowany minister obrony Antoni Macierewicz został powołany przez swojego następcę, ministra Błaszczaka, na szefa podkomisji smoleńskiej. W ten sposób Macierewicz zatoczył w swej karierze koło i wrócił do punktu wyjścia. Jest znów posłem i działaczem PiS oddelegowanym do sprawy katastrofy.

Na nowym stanowisku będzie po staremu robił wszystko, by dowieść już w tym roku, roku stulecia niepodległości, że katastrofa była celowym aktem zagłady prezydenta Lecha Kaczyńskiego i jego współpracowników, mającym zniszczyć patriotyczną elitę na rozkaz opozycji albo wroga zewnętrznego: Niemiec lub Rosji.

Jak Macierewicza zapamięta historia?

Na obronie tej tezy, pozbawionej solidnych dowodów, Macierewicz zrobił karierę na prawicy i prawdopodobnie tak zapamięta go historia. Na razie jednak nie powiedział ostatniego słowa. Ma swoich ludzi w parlamentarnej frakcji PiS, w rządzie i armii. W internecie rzucono hasło, by zbierać podpisy pod petycją o jego przywrócenie na stanowisku, z którego został zdjęty.

Może to być przejaw walk frakcyjnych między prawicowym betonem a bardziej umiarkowanymi pisowcami w kancelariach prezydenta Dudy i premiera Morawickiego. Jej wynik nie jest rozstrzygnięty: Macierewicz na razie nie wypadł z puli pretendentów do objęcia przywództwa PiS po Kaczyńskim. To, czy wypadnie, zależy teraz od oceny raportu smoleńskiego, jaki ma przygotować.

Do porekonstrukcyjnych ruchów kadrowych PiS należy także awans poseł Beaty Mazurek na wicemarszałka Sejmu. Pozostanie zarazem rzeczniczką partii i klubu poselskiego. Jej kwalifikacje marszałkowskie są wirtualne, ale wyróżnia się całkowitą lojalnością względem posła prezesa Kaczyńskiego, co łączy ją z jej poprzednikiem, dziś ministrem policji Brudzińskim. Poseł opozycji, Jacek Protasiewicz, słusznie zauważył, że wakat po Brudzińskim należałby się raczej opozycyjnemu PSL niż znowu i tak najsilniejszej partii w parlamencie. Na razie pisowskie gry i zabawy trwają w najlepsze.

polityka.pl