>>>
Wiele mówi się ostatnio o zachowaniu Kościoła w naszych pisowskich czasach. Dziwne rzeczy się mówi. A że to jedni biskupi zadowoleni, a inni nie bardzo. I że PiS traktuje Kościół instrumentalnie, a takoż i Rydzyk et consortes traktują PiS. I może prawdę mówią. Ale nie to przecież jest ważne. Tak naprawdę ważne jest to, co się stanie, gdy pewnej pięknej wiosny reżim PiS upadnie i skończy się „reakcyjna rewolucja”.
Otóż z rewolucjami jest już tak, że po nich przychodzą kontrrewolucje. Jest akcja, jest reakcja. A jaka może być reakcja na prostackie i skorumpowane rządy skąpane w groteskowej i załganej propagandzie pyszałkowatego nacjonalizmu oraz wulgarnego socjalizmu? Taka jak na PRL, którego reżim PiS jest recydywą – jednoznaczny zwrot ku wolności i Zachodowi.
I to tym razem zapewne znacznie bardziej świadomy i głęboki niż po 1989 r. Liberalna i postępowa część społeczeństwa jest już bowiem strukturą społeczną znacznie silniejszą niż przed laty, a rozumienie, na czym polega organizacja życia i rola państwa w nowoczesnej demokracji, jest wśród elit społecznych nieporównanie pełniejsze niż w czasach przedinternetowych. Mimo wstecznickiego i zakłamanego systemu oświaty i propagandy każdego roku przybywają dziesiątki tysięcy młodych ludzi, dla których wolność, równość, tolerancja, pluralizm i demokracja są czymś oczywistym, tak jak oczywiste jest dla nich to, że reakcyjny i feudalny w swej mentalności Kościół oraz związane z nim symbiotycznym węzłem nacjonalistyczne państwo stanowią dla tych wartości stałe zagrożenie.
I żadne działania polityczne ani machiaweliczny spryt autorytarnej władzy nie są w stanie tej wolnościowej tendencji zmienić. Na dłuższą metę nie pomogą ani represje, ani pranie mózgu. Zbitka katolicko-narodowa staje się coraz bardziej odrażająca dla coraz większej liczby obywateli. System propagandy jest nieszczelny, a młodzież coraz bardziej impregnowana na drętwą mowę politruków – zupełnie jak w latach 70. i 80.
Dlatego możemy być pewni, że ten system się zawali. A Kościół? A Kościół jest w sposób oczywisty jego integralną częścią i musi upaść razem z rządami PiS. To już nie jest tak jak w PRL, gdy pozycja Kościoła w stosunku do komuny była pod jednymi względami symbiotyczna, a pod innymi opozycyjna. W przypadku tego reżimu każdy wie, że jest on po prostu reżimem kościelnym, nawet jeśli niektórzy księża wypowiadają się o nim sceptycznie. I jeśli ten reżim upadnie, to pociągnie za sobą Kościół, który nie będzie już mógł stroić się w piórka wielkiego obrońcy wolności w czasach PRL, jak to z wielkim powodzeniem czynił po roku 1989. Ten numer drugi raz nie przejdzie.
Dlatego Kościół uczyni wszystko, żeby PiS rządził jak najdłużej. Będzie go bronił, broniąc samego siebie, chociaż gardzi tym rządem tak jak każdą świecką władzą. Każdy inny rząd będzie bowiem dla Kościoła gorszy, a ten który nastąpi bezpośrednio po PiS, będzie wręcz zabójczy. Biskupi wiedzą doskonale, że gdy przyjdzie czas rozliczeń z reżimem, proces ten nie ominie ich samych. Tym razem się nie wywiną. Rewolucja demokratyczna będzie stanowcza i konsekwentna, bo inna być nie może. Po 2007 r. nie było rozliczeń z PiS, a skutkiem zaniechania tej „dekomunizacji” był powrót Kaczyńskiego do władzy w 2015 r. Drugi raz klasa polityczna nie popełni tego błędu. I nie zostawi już w spokoju Kościoła. Zbyt oczywiste jest, że nie ma demokracji i praworządności bez równości dla Kościoła, a więc bez świeckiego państwa.
Równe traktowanie z innymi instytucjami wolnego społeczeństwa obywatelskiego oraz stosowanie prawa w relacjach państwa i osób prywatnych z Kościołem oznaczać będzie przewrót, którego historyczną treścią będzie upadek tysiącletniej władzy Kościoła nad państwem polskim. Upadek taki sam, a może i bardziej spektakularny niż w Hiszpanii, Portugalii czy Irlandii.
I tego właśnie boją się biskupi. Boją się potwora, jakim jest niezależne i suwerenne w stosunku do Watykanu, wolne polskie państwo, które zacznie rozliczać przestępstwa i nadużycia biskupów i księży, a także normalizować relacje polityczne z Watykanem oraz relacje finansowe z miejscowymi jego agendami. Miliardy złotych rocznie stopnieją do setek milionów. Skończy się oddawanie ziemi i budynków za 1 proc. wartości. Skończy się nadzór kościelny nad szkołami i pełzanie urzędników państwowych oraz służb mundurowych przez biskupami. Skończy się składanie hołdów i darów Rydzykowi i jemu podobnym.
To jednak jeszcze nic. Biskupi boją się nie tak bardzo utraty władzy i dochodów, jak lękają się o bezpieczeństwo swych tajemnic. I to właśnie z tego lęku przed ujawnieniem i ściganiem niezliczonych malwersacji oraz przestępstw, które w jakiejś części znamy z dziennikarskich, lecz nie prokuratorskich śledztw, biskupi i cały Kościół będzie do upadłego zwalczał siły postępowe. Lecz gdy już one wygrają, stanie się wobec nich pokorny i milutki, jak wobec każdej nowej władzy. Będzie już jednak za późno. Ofiary malwersacji i wyłudzeń, a zwłaszcza ofiary przestępstw seksualnych nie pozwolą, aby jeszcze raz Kościół się wywinął i umknął przed odpowiedzialnością za swoje niezliczone grzechy. Ruszą procesy, będą aresztowania, będą wyroki, będą odszkodowania. I pęknie tabu – okaże się, że ksiądz przestępca też może trafić za kratki, a biskupa uchylającego się od stawiennictwa na wezwanie prokuratora czy sędziego może zatrzymać i dowieźć policja, tak jak zwykłego obywatela. A kto wie, może i hierarchów nie ominie sprawiedliwość? A wielu z nich ma bardzo bogatą przeszłość – zarówno na niwie obyczajowej, jak i – powiedzmy sobie – zarobkowej. Nie mówiąc już o współpracy z SB, która bodajże już nikogo za kilka lat nie będzie specjalnie wzruszać.
Nie jestem naiwny. Wiem, że dla Kościoła nie będzie sprawiedliwości. Kościół nie zapłaci całego rachunku, lecz tylko jego niewielką część. Nie utraci też wszystkich przywilejów ani dostępu do publicznych pieniędzy. Będzie miał ich więcej niż jakakolwiek siła społeczna. Ale w porównaniu z tym, co jest teraz, przyszła kondycja Kościoła w Polsce – przypominająca jego obecną pozycję w innych krajach Zachodu – oznacza właśnie tyle co upadek. Oczywiście w jego własnej percepcji.
Ci biskupi i księża, którzy najbardziej zaplątani są w ciemne sprawki – od donosicielstwa, przez złodziejstwo, po libertynizm i pedofilię – stanowią awangardę reakcji. Ale to właśnie oni, dziś skazani na wspieranie pogardzanego przez siebie Kaczyńskiego, są zaczynem procesu upadku Kościoła. Upadku, dodajmy, w bagno praworządności i pokory. Wolnej Polski jeszcze tak naprawdę nie mieliśmy. Ale zanosi się na to, że za kilkanaście lat ją zobaczymy. I wielka w tym będzie zasługa Jarosława Kaczyńskiego.
Fundacja Lux Veritatis ojca Tadeusza Rydzyka od samych darczyńców zgromadziła na kontach 30 mln zł. Darowizny stanowią 75 proc. wszystkich dochodów. Mimo oddanych miłośników o. Rydzyka, fundacja w 2017 r. zanotowała zdecydowanie niższy zysk niż w latach ubiegłych.
Sprawozdania finansowe kierowanej przez o. Tadeusza Rydzyka Fundacji Lux Veritatis, do której należy m.in. Radio Maryja i Telewizja Trwam prześwietlił portal money.pl.
Lux Veritatis z 30 mln od darczyńców
Z danych za 2017 r. wynika, że fundacja zgromadziła 10 mln zł w gotówce i na kontach oraz 30 mln złotych darowizn na działalność. Darowizny to 75 proc. wszystkich przychodów. Pozostałe 25 proc. przychodu pochodzi z działalności gospodarczej, sama telewizja pozwoliła uzyskać 8,9 mln przychodu.
Fundacja o. Rydzyka z niższym zyskiem
Czystego zysku fundacja o. Rydzyka zanotowała 1,5 mln zł. To znacznie niższy wynik niż w latach ubiegłych. W 2016. r. fundacja miała niemal 30 mln zysku, ale, jak zauważa money.pl, 26 mln zł przekazał wówczas Lux Veritatis Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej. Odszkodowanie przyznano za odebranie dotacji na geotermy. Mimo to można powiedzieć, że 1,5 mln zysku to słaby wynik, w 2015 r. bowiem fundacja miała ponad 7 mln zysku.
Jak wynika z danych na fundację zarejestrowane są 24 samochody – głównie toyoty i skody – warte łącznie ok. pół miliona złotych. Suma aktywów wynosi z kolei 182 mln zł. Stratę zanotowała kontrolowana przez fundację spółka Geotermy Toruń, natomiast Uzdrowisko Termy Toruńskie zarobiło… 4 zł.
Ulicami Warszawy przeszedł marsz pod hasłem „Żądamy apartyjnej policji”. Uczestnicy przeszli sprzed Komendy Stołecznej Policji na ul. Rakowiecką, gdzie mieści się Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji. Marsz zorganizował Warszawski Strajk Kobiet, a wzięli w nim udział także działacze mazowieckiego Komitetu Obrony Demokracji i Obywateli RP.
– „Protestujemy. Przeciw nierównemu traktowaniu przez policję różnych sił politycznych na zlecenie ministra spraw wewnętrznych. Przeciw naginaniu przepisów. Przeciw stawianiu polecenia przełożonego ponad ochroną konstytucjonalnych praw obywatelskich. Przeciw używaniu policji do politycznych interesów ministra Brudzińskiego czy jakiegokolwiek innego przedstawiciela obecnej władzy i każdej władzy w przyszłości” – czytamy na profilu Warszawskiego Strajku Kobiet na Facebooku.
Uczestnicy marszu nieśli czarny transparent „Żądamy apartyjnej policji”. Skandowali: „Stop przemocy policyjnej”, „Szanuj prawo policjancie, zamiast myśleć o awansie” i „Ślubowałeś narodowi, a nie Jojo i Jarkowi” (Jojo to szef MSWiA Joachim Brudziński). – „Nie jesteśmy przeciw policji. Jak w każdym zawodzie, tak i tu są osoby, które nie mają kręgosłupa moralnego, i ci, którzy go mają. My jesteśmy z tymi drugimi” – mówił Jacek Wiśniewski z KOD Mazowsze.
Anna Prus z Warszawskiego Strajku Kobiet tłumaczyła „GW”: – „Nasz protest jest bezpośrednią odpowiedzią na to, co działo się pod Sejmem, kiedy doszło do pobicia kilku chłopaków. Nie zapominajmy jednak, że w ostatnim czasie wydarzyło się więcej rzeczy wymagających reakcji, np. policja zarzuciła Elżbiecie Podleśnej propagowanie ustroju totalitarnego za namalowanie na ścianie biura Czabańskiego w miejscu tabliczki z nazwą „PiS” skrótu „PZPR”. Uczestników protestów zakuwa się w kajdanki. Rozpyla im się w twarz gaz pieprzowy. Nie chcemy, by te działania pozostały bez odpowiedzi”.
„To bezprecedensowe zachowanie, skandaliczne, psujące służby specjalne. Osoba z zarzutami karnymi nie może być dzielnicowym, a tutaj powierza się takiej osobie tajny budżet” – komentował poseł Marek Biernacki z sejmowej komisji do spraw służb specjalnych. Piotr K. od ponad dwóch lat jest dyrektorem pionu techniki operacyjnej CBA, odpowiedzialnym za wielomilionowy budżet służby antykorupcyjnej, mimo że sąd uznał go winnym „nadużycia swojej władzy w celu osiągnięcia korzyści osobistej lub majątkowej”.
„Sąd uznał oskarżonego winnym przestępstwa z artykułu 231 kodeksu karnego paragraf 2 i wymierzył mu karę jednego roku i sześciu miesięcy pozbawienia wolności. Wyrok jest nieprawomocny i skazanemu przysługuje odwołanie” – poinformował TVN 24 warszawski sąd. Wydał także wobec Piotra K. zakaz „wykonywania zawodu funkcjonariusza w organach powołanych do ochrony bezpieczeństwa państwa i ścigania przestępstw”. Ma również opłacić koszty procesu (ponad 7 tysięcy), zwrócić korzyść majątkową (ponad 100 tysięcy), a także zapłacić kary w wysokości 30 tysięcy. Wyrok nie jest prawomocny.
Koordynatorowi ds. służb specjalnych Mariuszowi Kamińskiemu i jego zastępcy Maciejowi Wąsikowi w ogóle nie przeszkadzają zarzuty ciążące na Piotrze K. Nie przeszkadzały im jeszcze na etapie postępowania prokuratorskiego – przywrócono go do służby na przełomie 2015/2016. – „Dyrektor K. nadal cieszy się pełnym zaufaniem kierownictwa, a wyrok skazujący w pierwszej instancji nie stanowi żadnej przeszkody, by dalej pełnił służbę. Orzeczenie sądu jest nieprawomocne. W związku z przepisem art. 5 kpk osoba uznawana jest za niewinną, dopóki wina nie zostanie udowodniona i stwierdzona prawomocnym wyrokiem (tzw. domniemanie niewinności)” – powiedział TVN 24 Piotr Kaczorek z biura prasowego CBA.
Według informatorów TVN 24, Piotr K. od lat należy do grona zaufanych współpracowników Kamińskiego i Wąsika.
To, co pozostawało w sferze domysłów, w końcu zostało potwierdzone. Wyniki badań przeprowadzonych przez Uniwersytet Oksfordzki, w ramach których naukowcy przebadali 48 krajów, pokazują, że Prawo i Sprawiedliwość zatrudniała internetowych trolli. Ci, wykorzystując fałszywe konta w mediach społecznościowych, produkują komentarze wychwalające rząd i krytykujące opozycję.
Wyniki raportu pokazują, że PiS korzystało z usług internetowych trolli w latach 2015 – 2017. – Ten raport analizuje, jak rządowe wojska cybernetyczne wykorzystują propagandę cyfrową do kształtowania opinii publicznej – piszą twórcy raportu.
W przeciwieństwie do wielu innych krajów, w Polsce rządzący nie korzystali ze zautomatyzowanych usług. Zatrudniali internautów, którzy tworzyli fałszywe konta w mediach społecznościowych, przy pomocy których rozsiewali prorządową i propartyjną propagandę. Zajmowali się także krytykowaniem opozycji oraz odwracaniem uwagi od ważnych kwestii.
– Jestem na największych grupach zrzeszających przeciwników PiS. Nie piszę tam, że PO jest złe. Rozpowszechniam „fake newsy”, totalnie dyskredytujące PiS. Oni to „łykają”, przesyłają dalej, a potem udowadnia się, że to był fake news i w ten sposób pokazuję, że to opozycja próbuje siać propagandę – wyjaśnia jeden z pro-pisowskich trolli w rozmowie z serwisem Super Biznes.
Na społecznościowych profilach polityków działa zupełnie inaczej. Merytorycznie punktuje oponentów albo zasypując ich obelgami, aby pod wpływem emocji odsłonili swoje mniej przyjazne twarze.
Co ciekawe, jego społecznościowe konta mają masę przyjaciół. Jak przyznaje, to przypadkowi ludzie, poznali na innych grupach. Wielu z nich udostępnia publikowane przez niego treści, co dodatkowo uwiarygadnia jego konta.
Dlaczego PiS pozwoli prezydentowi na weto
„Mocno skłaniam się w kierunku zablokowania tej propozycji” – mówi Andrzej Duda o nowelizacji ordynacji europejskiej. Ale wielkiej afery w obozie władzy raczej z tego nie będzie.
„Mam ogromnie wątpliwości, czy to powinna być część polskiego systemu prawnego” – w czwartkowym „Dzienniku Gazecie Prawnej” Andrzej Duda dość jednoznacznie daje do zrozumienia, że zawetuje nowelizację ordynacji wyborczej do Parlamentu Europejskiego. To spora niespodzianka, bo do tej pory wydawało się, że partii na tej ordynacji bardzo zależy, a prezydent nie będzie chciał ryzykować sporu ze swoim obozem politycznym, bo PiS jest mu potrzebny do reelekcji. Lecz może to założenie było niesłuszne?
Pompowanie dużych, ścinanie małych
Jakie zmiany wprowadza nowelizacja ordynacji przygotowana przez posłów PiS? W największym skrócie zakłada rozdzielanie mandatów europosłów na poziomie małych okręgów (a nie, jak do tej pory, całego kraju). Sprawia to, że szanse na wysłanie posłów do Parlamentu Europejskiego mają tylko największe ugrupowania – realny próg wyborczy sięgnąłby kilkunastu procent zamiast ustawowych pięciu.
Takie rozwiązanie oznaczałoby, że w praktyce szanse na mandaty miałyby tylko PiS i PO (lub partie, które chciałyby wejść w alians z prawicą lub Platformą). Doprowadziłoby to do znacznego ograniczenia reprezentatywności polskich wyborów: bez swoich przedstawicieli w Unii mogłoby pozostać 30–40 proc. aktywnych wyborców, którzy zagłosowaliby na SLD, Kukiz ′15, PSL czy inne, mniejsze ugrupowania. I prezydent – przynajmniej oficjalnie – powołuje się właśnie na te argumenty (które kilkakrotnie już zresztą podnosiliśmy w POLITYCE).
„Nie widzę potrzeby tak fundamentalnego ograniczania dostępu do Parlamentu Europejskiego” – powiedział „DGP” Andrzej Duda. „Wszyscy przyznają, ze realny próg wyborczy zostanie podniesiony do 11, 12 proc. To w praktyce eliminuje mniejsze ugrupowania. Jakaś część polskiego społeczeństwa będzie miała poczucie pozbawienia reprezentacji w europarlamencie. Kwestionuję to z demokratycznych pozycji, próg 5-proc. to rozsądne rozwiązanie. Nie widzę potrzeby wymuszania w ten sposób systemu dwupartyjnego. Nie widzę potrzeby wymuszania koalicji wyborczych na warunkach największych partii”.
Po co pchać opozycję do współpracy
Tyle oficjalna wersja. Jakie inne polityczne racje mogą stać za decyzją prezydenta? Przede wszystkim, wprowadzając taką ordynację, PiS mógł sam strzelić sobie gola. Nowe prawo miało przetestować skłonność opozycji do współpracy – przy założeniu, że raczej nic z tego nie będzie i polityczne owoce wzmacniania dużych partii zje tylko PiS. A co jeśli partie opozycyjne dogadałyby się, stworzyły silny blok wyborczy i osiągnęły sukces w eurowyborach w maju 2019 r.? Albo inaczej: porażka w wyborach europejskich, w wyniku braku współpracy, popchnęłaby je do wspólnej listy w wyborach do Sejmu jesienią tego samego roku.
Na takich scenariuszach PiS nie zależy, a prezydenckie weto je zablokuje. Andrzej Duda mógłby się bronić przed pretensjami ze swojego własnego zaplecza tak jak w wypadku kwietniowego weta do ustawy degradacyjnej: że chroni prawicę przed jej własnymi złymi pomysłami.
Nowa ordynacja miała też bronić PiS przed ewentualnymi nowymi konkurentami politycznymi, szczególnie na prawicy. Wybory europejskie, jako stosunkowo tanie i proste w prowadzeniu kampanii, były do tej pory bardzo dobrym punktem startu dla nowych ugrupowań. Mówiono o zagrożeniu dla PiS ze strony Antoniego Macierewicza czy narodowców. Wydaje się jednak, że były szef MON nie ma samodzielnych planów, a narodowcy – lidera i politycznego potencjału. Dlatego bezpiecznik w postaci nowej ordynacji z bardzo wysokim realnym progiem wyborczym blokującym nowe inicjatywy może być już niepotrzebny.
Może wszystkie te argumenty dotarły w końcu na Nowogrodzką i sprawiły, że PiS już tak bardzo na tej ordynacji nie zależy.
Prezydent nie chce być długopisem
Jest też druga strona medalu. Prezydent ostatnio wrócił do szybkiego i posłusznego podpisywania ustaw podsuwanych mu przez PiS, szczególnie w sprawie zmian w sądownictwie. A jednocześnie partia za tę lojalność mu się specjalnie nie odwdzięcza: senatorowie zatopili prezydencki projekt referendum konstytucyjnego w setną rocznicę odzyskania niepodległości.
Andrzej Duda nie mógł sobie pozwolić na okazywanie tak wielkiej słabości. I na tacy dostał od partii projekt ordynacji, co do którego istnieją poważne merytoryczne zarzuty. Dzięki temu będzie mógł znów, tak jak w lipcu ubiegłego roku, twierdzić, że jest samodzielnym podmiotem, a nie notariuszem władzy. „Tam, gdzie trzeba, mówię: stop, na to nie mogę się zgodzić” – brzmi tytuł prezydenckiego wywiadu z „DGP” i ostatnie zdanie prezydenta w tym wywiadzie.
Ponadto blokując ustawę, Duda ma szansę na pewne zwiększenie poparcia politycznego. Do weta namawiały go Kukiz ′15, PSL, Partia Razem i Prawica RP we wspólnym liście napisanym z inicjatywy Klubu Jagiellońskiego. Na wyrzuceniu do kosza nowelizacji szczególnie zależało partii byłego punkowca, bo raczej nie ma ona szans na zbudowanie wyborczej koalicji ani z obozem władzy, ani z opozycją. A Paweł Kukiz wcześniej już kilkakrotnie sygnalizował, że chętnie stałby się częścią zaplecza politycznego prezydenta.
Może nie ustawka, ale…
Paradoksalnie pokazanie większej asertywności przez prezydenta służyłoby także PiS. Do kierownictwa partii coraz wyraźniej dociera, że Dudę będzie trzeba wystawić w wyborach prezydenckich w 2020 r. (Jarosław Kaczyński powiedział to w jednym z wywiadów). A trudno byłoby walczyć o jego reelekcję, jeśli większość wyborców uważałaby go za człowieka bez właściwości.
Z tych wszystkich powodów weto Dudy wobec ordynacji może być korzystne (bądź też mało niekorzystne) dla PiS. Dlatego partia może pozwolić na nie prezydentowi. Może to nie będzie klasyczna ustawka, w której obie strony w tajemnicy umawiają się na jakieś działanie. Ale Jarosław Kaczyński, patrząc w oczy Andrzejowi Dudzie, będzie mógł pomyśleć: „Ja wiem, że ty wiesz…”.
Solą w oku PiS są niezależne media prywatne. Będą próbowali je zniszczyć – twierdzi były szef MSZ Włodzimierz Cimoszewicz.
„Rzeczpospolita”: Prezydent powinien zawetować ordynację do Parlamentu Europejskiego?
Włodzimierz Cimoszewicz, były premier:W większości dużych krajów UE stosuje się maksymalnie proporcjonalną procedurę wyborów do PE. Cały kraj jest jednym okręgiem wyborczym. Chodzi o zapewnienie jak największej reprezentatywności parlamentu, a tym samym zwiększenie stopnia, w jakim Europejczycy utożsamiają się ze Wspólnotą. Obecna polska ordynacja jest kiepska, ale forsowana przez PiS jeszcze gorsza. Zachowuje pozory proporcjonalności, ale realnie deformuje obraz wyborczych preferencji.
Tak też uważają mniejsze ugrupowania, od partii Marka Jurka przez PSL po Partię Razem.
Ordynacja nie powinna być przyjęta. Prezydent coś tam przebąkuje o możliwości weta, choć jeśli to zrobi, to w moim odczuciu będzie to raczej rewanż za wyrzucenie jego referendum do śmietnika niż obrona wartości europejskich.
To będzie kolejny sygnał do Polaków, po zeszłorocznych dwóch wetach, że prezydent jest niezależny od PiS?
On nie jest niezależny i większość rozsądnych ludzi nie ma co do tego żadnych wątpliwości. Ubiegłoroczne weta były rozgrywką z Ziobrą o wpływ na sądownictwo. Ostatnio podpisał znowu wszystko, co mu podsunięto.
Czy prezydent powinien uznać pytania SN do TSUE oraz zawieszenie przepisów dotyczących wieku emerytalnego sędziów?
Pytań nie musi uznawać, choć musi respektować prawo Sądu Najwyższego do ich zadania. Konsekwentnie ma obowiązek respektować tymczasowe zawieszenie działania tych przepisów z ustawy o SN, których zastosowanie grozi nierozwiązywalnymi konfliktami. Chodzi o poczekanie na stanowisko TSUE. Jestem przekonany, że po sierpniowym okresie urlopów Trybunał Europejski będzie działał szybko.
W sprawie zmian w sądownictwie PiS bez względu na orzeczenia KE i TSUE nie cofnie się?
Konflikt z KE i TSUE ma inny charakter. Spór z KE to spór z urzędnikami. Oni mogą zrobić różne rzeczy, uruchomić działania Rady Europejskiej, Trybunału. Mogą ponownie doprowadzić do debaty w PE. I w szczególności, mogą sprytnie odegrać się na pisowskiej Polsce w sprawach finansowych. Takie przepychanki mogą trwać długo. Spor z TSUE, zwłaszcza polegający na nierespektowaniu jego decyzji i orzeczeń, to naruszenie jednego z podstawowych obowiązków państwa członkowskiego. To się nie zdarza.
Jakie mogłyby być konsekwencje?
Tego do końca nie można przewidzieć, bo byłaby to nowa sytuacja, ale pewne jest, że Polska przypominałaby kogoś w pasiaku ze zdjęcia więziennego. Jeden rzut oka i wiadomo, że to przestępca. Miałoby to rozmaite następstwa polityczne i gospodarcze, ale przede wszystkim byłoby to brutalnym policzkiem dla wszystkich Polaków, którzy nie zasługują na życie w kraju jednoznacznie kojarzonym z bezprawiem.
Nie ma pan wrażenia, że opozycja powoli przegrywa z PiS, a partia władzy idzie po serię zwycięstw wyborczych?
Opozycja jest ciągle w letargu. Teraz dodatkowo chyba wyleguje się na plaży poza kilkoma dyżurnymi politykami chadzającymi do mediów. Opozycja jest leniwa i bez wyobraźni. To przyczynia się do braku inicjatywy. Pytania SN do TSUE, czy akcja nakładania koszulek z napisem „konstytucja” na pomniki, włącznie z Misiem Puchatkiem, to sygnał, że można inteligentnie blokować i wyśmiewać bezprawie PiS. Mimo to opozycja nie musi przegrać żadnych wyborów. Nawet z ostatniego dużego sondażu prognozującego sukces PiS w wyborach lokalnych wynika, że zjednoczona opozycja, z udziałem PSL i SLD może wygrywać większość w sejmikach. Utworzenie Koalicji Europejskiej przed wyborami do PE powinno być uznane za oczywistą konieczność. Podobnie przed wyborami parlamentarnymi. To trzeba zacząć tworzyć już jesienią tego roku. Jeśli starczy mądrości, wyobraźni i realistycznego powściągania ambicji, to sukces jest możliwy. Jeśli natomiast będzie tak jak jest, to klęska prawie gwarantowana.
Protesty społeczne też są coraz mniej liczne.
Letni sezon sporo tłumaczy. Jestem pod wrażeniem wytrwałej obrony konstytucji wszędzie w kraju. Byłem jednym z przewodniczących komisji konstytucyjnej i z wdzięcznością myślę o mądrości tych wszystkich obywateli. Ale prawdą też jest, że wielu traci nadzieje na powstrzymanie destrukcyjnych rządów PiS. Rozmaite inicjatywy obywatelskie są bardzo ważne i wartościowe, ale nikt nie zastąpi dobrego działania zorganizowanych struktur, jakimi są partie polityczne. I tu wracamy do poprzedniej kwestii, czyli kondycji opozycji. Po zawłaszczeniu lub zwasalizowaniu prawie wszystkich struktur i instytucji państwa oraz przejęciu kontroli nad mediami publicznymi, PiS-owi solą w oku są niezależne media prywatne. Będą próbowali zrobić to samo, co Putin w Rosji i Orbán na Węgrzech. Tak czy inaczej zniszczyć lub podporządkować sobie. To będzie złożenie demokracji do grobu. Jeśli większość Polaków chce zamordyzmu lub gotowa jest na to przyzwolić, to tak się stanie. Bez demokratów nie ma demokracji. Jeśli jednak większość tego nie chce, to trzeba bronić mediów na różne sposoby. Protestami, prenumeratą itd. Duża jest jednak także odpowiedzialność dziennikarzy i menedżerów zarządzających firmami medialnymi. Musicie wykonywać swoją pracę na najwyższym poziomie. Stacje telewizyjne, które dla maksymalizowania zysku, a nie dla finansowego przetrwania, serwują w ogromnej większości programy dla idiotów ani nie zasługują na obronę, ani jej ze strony swojej publiczności nie uzyskają.
Patryk Jaki może pokonać Rafała Trzaskowskiego w Warszawie?
Wszystko jest możliwe w czasach szaleństwa. Niedouczony w każdym sensie, nieodpowiedzialny aparatczyk może być wylansowany przez swoją partię i za jej pieniądze. Facet, który wpakował Polskę na pole minowe ustawy o IPN, mylący Dunaj z Dunajcem, czeską i polską Pragę, grożący na sali sądowej sędzi, popełniający masę gaf świadczących o tym, że to prostak i naturszczyk, może zostać prezydentem stolicy naszego kraju. To byłoby symboliczne. Mam nadzieję, że tak się nie stanie, choć cała skandaliczna afera reprywatyzacyjna i momenty bezmyślnej bufonady Trzaskowskiego to ułatwiają.
W Gdańsku sytuacja opozycji jest niepewna, podobnie we Wrocławiu. Również opozycja wciąż nie ma kandydata na prezydenta RP.
Do wyborów prezydenckich jeszcze ponad dwa lata. Jest czas. Prawie każdy zgłoszony teraz kandydat byłby niszczony w najbardziej niegodziwy sposób przez PiS i całą tę medialno-internetową hałastrę, która nawet z papieża potrafi zrobić Lucyfera. Ale w przyszłym roku ten krok powinien być zrobiony.
W sondażach również PiS wciąż prowadzi, a liderzy opozycji prowadzą tylko w sondażach nieufności społecznej.
PiS ma poparcie tej części społeczeństwa, która m.in. z powodu niższego wykształcenia, sytuacji materialnej, miejsca zamieszkania i religijności łatwiej daje się kupować, łudzić i szczuć na innych. Gospodarka ma się dobrze, choć inwestycje są wciąż małe, czyli jest to stan kruchy, prezenty od władz są, a niezliczona ilość nowych opłat i podatków sprytnie poukrywana lub rozłożona na niezauważalne grosze w cenie paliwa czy prądu elektrycznego.
Jakie prezenty?
Ostatni rachunek za prąd informuje mnie, że energii zużyłem za 200 zł, a dodatkowe opłaty wynoszą 245 zł. To przecież właśnie na prezenty. Mimo ostatnich uwag prymasa, większość kleru popiera PiS i nacjonalistów. Media Rydzyka też swoje robią. W sumie to dość trwały związek biedy, niedouczenia, chorych dusz i kompleksów.
A wracając do niskiego zaufania do liderów opozycji?
Mogą się tylko pocieszać, że są w towarzystwie faceta z Nowogrodzkiej, który rządzi. Mówiąc serio, to oczywiście krańcowo poważny sygnał, bo ci ludzie nie są w stanie być przekonującymi reprezentantami swoich środowisk. Jeśli sami nie mają wiarygodności, to jakim cudem mieliby budować wiarygodność swoich partii? Potrzebni są lepsi. Tylko czy są?
Lewica jest również podzielona. Partia Razem nie chciała pomocy od SLD przy zbieraniu głosów w sprawie projektu 35-godzinowego tygodnia pracy, przez co nie zebrali 100 tys. podpisów.
Partia Razem to nie są poważni politycy. Takie rzeczy obserwowałem jako student. Można by na to machnąć ręką, gdyby nie fakt, że ich sekciarstwo może czasami bardzo szkodzić sprawom o niebo ważniejszym.
Powinna powstać nowa centrowo-lewicowa partia np. z Robertem Biedroniem na czele, po wyborach samorządowych, czy opozycja powinna skupiać się wokół PO?
Biedroń jest sympatycznym facetem, ale usilne i konsekwentne ustawianie go w roli lidera poważnej siły politycznej w Polsce jest chyba nieporozumieniem. Nie potrafię zapomnieć jego pierwszego wywiadu po zostaniu posłem, gdy zapytany o Konwent Seniorów myślał, że to grupa najstarszych posłów. Lata mijają i na pewno nauczył się wiele, ale szersza część społeczeństwa nie ma zielonego pojęcia o jego wiedzy i poglądach z zakresu prawa, gospodarki i polityki międzynarodowej. Bez tego, nie należy ryzykować. Wiele zależy od wyników wyborów samorządowych. Mogą one albo utrwalić obecny układ, albo nim wstrząsnąć. Bardziej prawdopodobne wydaje mi się, że partie przetrwają. Dlatego trzeba myśleć o współpracy i koalicji, a nie tworzeniu nowych organizacji.
>>>
Waldemar Mystkowski pisze o zbliżającej sie defiladzie.
„Kondycja Kaczyńskiego jest znacznie gorsza niż mówią urzędnicy”
Obcy martwią się o Polskę. W jednym z najważniejszych dzienników globu „New York Times” piszą: – „W tym krytycznym momencie człowiek, który popchnął Polskę na obecny kurs, (…) jest w dużej mierze nieobecny”. Polska nie tylko z amerykańskiej perspektywy wygląda na chorego człowieka Europy. Przywódcę, który doprowadził do tego stanu zapaści, ma też chorego i prawdopodobnie „kondycja Kaczyńskiego jest znacznie gorsza niż mówią urzędnicy” – kontynuuje NYT.
Stan zdrowia prezesa PiS jest tajemnicą równą co najmniej tajemnicy zdrowia sowieckich genseków w ZSRR: – „Jest bardziej ukryte niż zdrowie pierwszych sekretarzy za czasów Związku Radzieckiego”. W reżimach przywódcy są pod ochroną sacrum, a takie świętości nie mają prawa chorować, bo są nieśmiertelni, a gdy uda się im zejść z tego świata, dotyczy to tylko ciała, bo ich idea została – zamordyzm. I o ten zamordyzm toczy się „walka buldogów pod dywanem” – zauważa nowojorski dziennik.
Zbliża się Święto Wojska Polskiego, które ma być zupełnie inne niż poprzednimi laty, wszak mamy 100 rocznicę odzyskania niepodległości. Przede wszystkim defilada nie przejdzie Alejami Ujazdowskimi, ale Wisłostradą u podnóża Zamku Królewskiego.
Dlaczego tak ma się stać? Można mniemać – i takie przypuszczenia są bardzo prawdopodobne – iż defilada jest szyta pod chorego człowieka, przecież nie pod Andrzeja Dudę, który nie sprawia wrażenia, aby miał zapanować nad bałaganem w polskiej armii. Czyżbyśmy mieli do czynienia z powtórką z historii – a w zasadzie z rozrywki – gdy I sekretarz KPZR Leonid Breżniew machał rączką, bo za kontuarem trybuny skryty człowieczek animował sztywniejącą jego górną kończynę.
Czy tym razem też tak będzie? Wyobraźmy to sobie – z nieba leje się żar 35-stopniowy, Joachim Brudziński trzyma nad szefem swym parasolkę w jednym ręku, a w drugim wiatraczek, choć i może tak być, że Krystyna Pawłowicz swoim słynnym japońskim wachlarzem będzie robiła ruch powietrza na twarz pisowskiego genseka. A gdzie Mariusz Błaszczak? Czy to nie on skrycie będzie poruszał wodzowską rączką?
Czy tak będzie wyglądała defilada? Przecież świata nie obchodzi, jaki sprzęt będzie w niej uczestniczył, bo wszyscy mają świadomość, że modernizacja armii została wstrzymana. Antoni Macierewicz, prezydent Duda i PiS zrujnowali przez blisko 3 lata armię, restaurowany jest dwudziesto- i trzydziestoletni sprzęt. Jedyny zakup to samoloty dla VIP-ów za 4 mld zł z pieniędzy na wojsko.
I właśnie te samoloty – o, zgrozo! – będą uczestniczyć w defiladzie. Były wicepremier i szef MON poprzedniej władzy PO-PSL Tomasz Siemoniak określa: – ”Wysłanie tych samolotów władzy na defiladę dowodzi kompletnej bezczelności!”.
Duda nawet w pośpiechu mianował Naczelnego Dowódcę Sił Zbrojnych na czas wojny gen. Rajmunda Andrzejczaka, który – i znowu powołuję się na Siemoniaka – „nie ma żadnego doświadczenia na poziomie strategicznym”.
Wojsku Polskiemu jest bliżej do operetki niż do odstraszania wrogów ojczyzny. 100 lat temu wojska Tuchaczewskiego i Budionnego zostały odparte, a dzisiaj (9.08.2018) gdyby Putin z Miedwiediewem zdecydowali się na manewr Paskiewicza, to zdążyliby na defiladę na Wisłostradzie.