Morawiecki to zwykły mitoman. Oby nasza niepodległość nie stała się z czasem mitem

Zwykły wpis

Mateusz Morawiecki podczas przedwyborczej konwencji w Sandomierzu zrobił ze siebie człowieka niewiarygodnego. Opowiadając o mocarstwowości PIS-owskiego państwa, fantastycznej pozycji Polski na świecie i standardach, które teraz my, czyli PiS podyktujemy Europie posunął się o wiele za daleko.

https://twitter.com/Polskawruinie1/status/1031179585176653824

„Ja sam negocjowałem przystąpienie do UE 20 lat temu i doskonale wiem, jak w UE negocjuje się najlepsze transakcje” – uspokajał premier, zapewniając o świetlanej przyszłości budżetowej Polski. W powodzi takich i podobnych przechwałek to ostatnie zdanie rozpętało prawdziwą burzę, a głos zabrali ci, którzy faktycznie Polskę do Unii wprowadzali. Pierwszy odezwał się były premier Leszek Miller:

„Premier Morawiecki: ‚Ja sam negocjowałem przystąpienie Polski do UE 20 lat temu”. Nic Pan nie negocjował. Proszę choć poczekać do czasu, kiedy umrę” – napisał Miller na Twitterze.

„Pan Morawiecki był jednym z wielu pracowników urzędu, nie żadnym negocjatorem. Jeżeli uczestniczył w pracach, to jako szeregowy urzędnik. Nie miał nic do gadania. Przygotowywał materiały na spotkania, robił notatki, podsumowywał rozmowy” – dodaje prof. Rosati, były szef MSZ w latach 1995-97.

„Premier Morawiecki ma skłonność do wyolbrzymiania swojej roli historycznej” –   z irytacją podkreśla Dariusz Rosati. Przypomina: „Niedawno mówił, że był w „Solidarności” i walczył z komunistami, chociaż nigdy w „Solidarności” nie był. Mówił też, że jego koledzy z konspiracji byli mordowani przez SB, co jest nieprawdą, bo przecież chodził wówczas do szkoły. Pan premier, niestety, ma tendencje do konfabulacji” – zwrócił uwagę europoseł Platformy Obywatelskiej.

Urząd Komitetu Integracji Europejskiej, gdzie zatrudniony był niespełna 30 – letni Morawiecki miał charakter wykonawczy, ekspercki, doradczy – zauważa prof. Danuta Huebner. Pełnił tam funkcję zastępcy dyrektora Departamentu Negocjacji Akcesyjnych, czyli jednego z siedmiu wydziałów nowo powstałego super ministerstwa. Nie zabawił tam jednak długo, bo jeszcze w tym samym roku przeszedł do biznesu. Zatrudnienie znalazł w Banku Zachodnim. Nawiasem mówiąc UKIE miało inne zadania niż można by wywnioskować z wypowiedzi premiera Morawieckiego. „Każdy człowiek się liczył, ale na pewno urzędnicy z UKIE nie byli negocjatorami” – zaznacza pani profesor.

Rzeczywista rola Morawieckiego w negocjacjach Warszawy z Brukselą była niewielka – pisze portali i uzasadnia to. Przede wszystkim zwraca uwagę na fakt, że sam UKIE nie odgrywało kluczowej roli w procesie integracji Polski z Unią Europejską.  „Negocjacje i polityczny nadzór nad całą operacją sprawowało MSZ. Urząd Komitetu Integracji Europejskiej odgrywał ważną rolę, tak samo jak nasi urzędnicy w Brukseli, ale wszelkie decyzje zapadały w ministerstwie i to było jasno postanowione” – mówi prof. Dariusz Rosati.

Tylko PiS-owski europoseł Ryszard Czarnecki nie ma wątpliwości.  „Mateusz Morawiecki pełnił funkcje kierowniczą w UKIE…” – przekonuje. To przypomina twierdzenie Jarosława Kaczyńskiego, że to nie Lech Wałęsa kierował „Solidarnością”, a jego św. pamięci brat Lech Kaczyński była prezydent RP.

https://twitter.com/GDrobiszewski/status/1030890596272156672

Andrzej Karmiński na koduj24.pl pisze o Dudzie.

Polacy stali się narodem wybranym, a tym samym łaska boska nie towarzyszy już innym narodom

Pan Prezydent, zaskoczony własną desperacją, zawetował ustawę umożliwiającą PiS obrabowanie mniejszych partii z mandatów europosłów. Miał ku temu trzy powody. W tłumaczeniu z nowomowy na polski są one następujące: po pierwsze, Episkopat nie zgodził się na ograniczanie dostępu do unijnych konfitur ugrupowaniu, które po cichu majstruje o. Rydzyk. Po drugie, nowa ustawa uniemożliwiłaby narodowcom od Kukiza rozbijanie Unii od środka.  A po trzecie, Andrzej Duda nie czuje się komfortowo w roli wyznaczonej mu przez Prezesa i jak trafia się okazja, to pozoruje wybijanie na niepodległość. Poza tym Pan Prezydent kocha być na świeczniku. Inna sprawa, że w konfrontacji z niechętnym mu tłumem traci na męstwie i gotów jest nawet odpuścić sobie pogrzeb człowieka z patriotycznego panteonu bohaterów narodowych, żeby się spotkać z harcerzami, gdzie czuje się jak u siebie, wśród rówieśników…

Duma malowała się na srogim obliczu Pana Prezydenta, gdy przyszło mu przyjmować wielką defiladę polskiej armii. Ale i wtedy zdarzyła mu się chwila rzewnego wzruszenia, gdy opowiadał rodakom szczegółowo, jak to Matka Najświętsza postanowiła „wesprzeć swoich chłopców” dokonując cudu nad Wisłą. Nie miał tu najmniejszych wątpliwości, jakby wiadomość w tej sprawie otrzymał z pierwszej ręki. Już wcześniej zresztą Pan Prezydent obwieszczał, że Chrystus został naszym królem, a Matka Boża opiekunką Polaków. Wynika stąd, że na wyraźne życzenie Prawa i Sprawiedliwości Polacy stali się narodem wybranym, a tym samym łaska boska nie towarzyszy już innym narodom, nawet naszym sojusznikom z NATO. Wyszło na to, że Biblię, podobnie jak wcześniej Konstytucję, możemy już odłożyć do archiwum lub przekazać do IPN celem dalszej weryfikacji.

Myśli Pana Prezydenta krążą zazwyczaj po bezdrożach niedostępnych dla prostych komentatorów. Jednak w przypadku wystąpienia Andrzeja Dudy na jubileuszowej paradzie polskiej armii przekaz był dla mnie prosty jak tweety ministra Błaszczaka: otóż zaprezentowane na paradzie rozmaite kordelasy i buzdygany, przeróżne kulomioty i taczanki oraz inne wytwory polskiego przemysłu obronnego, osłaniane niemieckimi leopardami z demobilu, w zupełności nam wystarczą i zapewniają Najjaśniejszej pełne bezpieczeństwo.  Bo przecież jakby co, to Matka Przenajświętsza wesprze „swoich chłopców”, a koronowany przez ePISkopat król Polski osobiście pogoni wrażą armię tam, skąd przyszła, albo i dalej.

Załatwiwszy tę sprawę Pan Prezydent postanowił zawiadomić inne narody, że Trójca Przenajświętsza przestała się nimi interesować, a przy okazji zadbać o polskie interesy. Bo w kraju wciąż niepokoje, nawet policja protestuje i coraz trudniej pacyfikować uliczne demonstracje, ceny rosną, zadłużenie kraju rośnie jeszcze szybciej, a Europa coraz bardziej jest nam nieprzychylna, bo premier nie sprawdził się jako piewca polskich „reform wzmacniających demokrację”. W tej sytuacji nie było łatwo wybrać kierunek i trasę zagranicznych wizyt. Dokąd jechać nakazuje dobro ojczyzny? Gdzie najpierw dopilnować trzeba interesów Polski? W krajach Unii? Na Ukrainie? W USA?

Padło na Australię.  40-osobowa delegacja poleciała liniami Emirates, gdzie bilet w klasie biznes kosztuje 22 tys. zł. Złośliwi powiadają, że Pan Prezydent wybrał antypody, bo do końca kadencji blisko, a druga taka okazja za darmochę już mu się w życiu nie trafi. Jeszcze bardziej złośliwi szydzą, że ciekawy świata Andrzej Duda , który gotów uczyć się nawet od diabła, zamierza pytać Aborygenów o zasadę funkcjonowania bumerangu, bo słyszał, że gwałt się gwałtem odciska, a bezprawne decyzje powracają i rykoszetem rażą kłopotami. Ale program wizyty nie wspomina o bumerangach. Są tam natomiast zafiksowane przedsięwzięcia zapewne niezmiernie istotne i ważkie dla interesów polskich. Takie, jak na przykład udział w ceremonii w The Australian War Memorial, przypominającej dokonania tamtejszych sił zbrojnych. Tajemniczo zapowiada się inauguracja polsko-australijskiego Forum Energetycznego, zważywszy, że trudno wyobrazić sobie dostawy polskiego węgla, import prądu z Australii, albo jakąś stałą wymianę energii czy surowców.  Prezydent Rzeczpospolitej otworzy także niewielkie biuro Polskiej Agencji Inwestycji i Handlu oraz spotka się z młodymi polskimi start-upowcami, których w Australii musi być zatrzęsienie, skoro sam pan prezydent chce im poświęcić swój bezcenny czas. Symboliczne znaczenie będzie miało spotkanie Andrzeja Dudy m.in. z panem Billem Shortenem, liderem partii, która w Australii akurat nie rządzi.  Zapewne prezydent planuje zamknąć usta krytykom wydziwiającym, że nie konsultuje się z opozycją, jak obiecywał w kampanii wyborczej…

Pan Prezydent nie mógł odmówić mieszkańcom antypodów widoku swojej małżonki. Pierwsza Dama jest jak wiadomo pasjonatką wielkiej polityki i bardzo interesuje się karierą małżonka, który jednak nie wprowadza jej w szczegóły, dlatego pani Agata przy każdej okazji, nawet w hamburgerowni, wypytuje przypadkowo spotkane osoby o numery artykułów Konstytucji, które aktualnie narusza jej mąż. Tak czy owak widok ogromnego orła na czarnej koszulce pani Dudowej z pewnością wzbudzi wielkie zainteresowanie w Australii oraz Nowej Zelandii – bo i tam wybiera się nasz prezydent. Również w tym kraju planuje spotkać się z opozycją, co niekoniecznie ucieszy gospodarzy.  W Wellington planuje otworzyć Skwer Polskich Dzieci, który powstał już kilka miesięcy temu. Być może odsłoni też po raz drugi wielką tablicę pamiątkową ufundowaną jeszcze w 2004 roku, opowiadającą o wojennej odysei 2 tysięcy polskich dzieci, które po latach tułaczki z armią Andersa znalazły tutaj schronienie. Tekst kończy zwyczajowa formuła THANK YOU AND GOD BLESS, którą nasi przetłumaczyli sobie na polskie BÓG ZAPŁAĆ! Nie mam wątpliwości, że nasz Pan Prezydent bez trudu wyjaśni, komu, za co i ile należy się od Wszechmogącego.

Według Konstytucji Prezydent RP ma trzy podstawowe zadania: czuwać nad przestrzeganiem Konstytucji, troszczyć się o bezpieczeństwo państwa oraz reprezentować polskie interesy na arenie międzynarodowej. Jak wywiązuje się z dwóch pierwszych obowiązków – powszechnie wiadomo. Mniej wiemy o skutkach jego aktywności międzynarodowej. Co zdziałał w bieżącym roku – w czasach niepokojów społecznych, oznak nadciągającego nad Polskę kryzysu gospodarczego, miażdżącej krytyki świata prawniczego, rosnącego ostracyzmu państw europejskich i ochłodzenia stosunków z USA?

Andrzej Duda był w USA w styczniu. Ale nie na zaproszenie prezydenta Trumpa, tylko na forum Rady Bezpieczeństwa ONZ, a co do spotkań odnotowano tylko jedno: z satrapą Kazachstanu Nursułtanem Nazarbajewem. W lutym Duda zajrzał do Korei Południowej, by obejrzeć wioskę olimpijską i strefę zdemilitaryzowaną.  W marcu pojechał z oficjalną wizytą na Węgry, by z okazji dnia przyjaźni polsko-węgierskiej, uczestniczyć wraz z małżonką w mszy w katedrze świętego Michała.  Ponadto w marcu odwiedził żołnierzy w Afganistanie, a potem załatwiał jakieś ważne interesy Polski ze strategicznymi sojusznikami PiS – prezydentami Tadżykistanu i Gruzji. W maju znów pojechał do Gruzji pokazać się na uroczystościach z okazji rocznicy odzyskania niepodległości . W czerwcu świętował niepodległość Estonii. Żeby nie było, że wprasza się tylko na bankiety, to również wpadł na chwilę do Muzeum Narodowego. Po drodze odwiedził Łotwę, gdzie wraz z tamtejszymi notablami złożył kwiaty przed Pomnikiem Wolności w Rydze.

I wreszcie w lipcu prezydent Andrzej Duda postanowił nadać swoją obecnością najwyższą rangę obchodom 75. rocznicy rzezi wołyńskiej. Do historii przejdzie jego bojowe i buńczuczne przemówienie z opinią o wielce rażącej dysproporcji między Polakami wymordowanymi przez sąsiadów Ukraińców, a Ukraińcami zabitymi przez polskich współrodaków. – Mierzenie się przelaną krwią naszych narodów jest haniebne – odpowiedział Dudzie prezydent Poroszenko, który oddając hołd swoim rodakom zabitym przez Polaków w Sahryniu, zaapelował o historyczne pojednanie z Polską, sprzeciwił się upolitycznianiu przeszłości i potwierdził, że Ukraina gotowa jest do dialogu.  Reakcji Andrzeja Dudy nie zauważyłem.

Miejmy nadzieję, że na antypodach prezydentowi Dudzie nie wpadnie do głowy pouczać Australijczyków o kulturowych przewagach Polaków, którzy chodzą z podniesioną głową, a nie do góry nogami.  Francuzów uczyliśmy jeść widelcem po tym, jak zerwaliśmy umowę na dostawę helikopterów bojowych. W Australii zrezygnowaliśmy właśnie z fregat rakietowych, których zakup negocjowaliśmy przez cały rok.

https://twitter.com/PolskaNormalna/status/1031305066777649152

Waldemar Mystkowski też pisze o Dudzie.

Plany odwiedzin prezydenta Andrzeja Dudy w Australii ulegały zasadniczym korektom ze względu na to, iż od początku cel tej wizyty był iluzoryczny, a gdy prawdopodobnie odpadła decyzja zakupu fregat Adelaide (250 mln dolarów za sztukę), które nadają się tylko do demobilu, pozostała w istocie droga wyprawa wakacyjna na antypody.

Kancelaria Dudy zrzuca winę na Morawieckiego, komentując, że „to kontrakt rządowy, więc to rząd odpowiada za ewentualne fiasko”.

Delegacja ostatecznie wynosi 30 osób, nie skorzystano z żadnego z nowo zakupionych samolotów dla VIP-ów, lecz z drogiej linii Emirates w klasie biznes, w której bilet do Australii kosztuje 22 tysiące złotych. Po kiego diabła więc wybierają się tak daleko?

Pozostawmy na boku propagandową ważność wizyty, podczas której jakoby zostaną „podpisane liczne umowy bilateralne”. Jeden z oficjalnych filarów tej wizyty to „wymiar polonijny”.

Kto mebluje głowy Dudzie i jego otoczeniu takim grafomańskim językiem poetyckim, nie wiem. Ale to świadczy, jakiej jakości to są ludzie. Jeżeli wcześniej mówiliśmy o walczących o demokrację Polakach, iż są ludźmi z marmuru, ze stali, to zarówno Duda, jak i inni kolesie z PiS są ludźmi z tombaku.

Za ich marnymi słowami idą marne czyny. Wspomniany „wymiar polonijny” Duda nie zaprosił do ambasady, czy też konsulatu w Sydney, lecz – uwaga! – do oddalonego od tego olimpijskiego miasta o ok. 35 kilometrów sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej w Marayong.

No, bo Duda musi walnąć się na kolana przed klerem, może uda mu się złapać jakąś hostię, prezydent Polski poleciał więc pokazać Polonii i władzom australijskim z jakiego to przybył buszu średniowiecza.

Także nabór dla gawiedzi w sanktuarium podlegał pisowskiej godnej IPN weryfikacji. Aby tam się dostać, trzeba było uzyskać wejściówkę po wypełnieniu specjalnego formularza. I podać dane: imię, nazwisko, PESEL, numer dokumentu tożsamości, numer telefonu.

Dlaczego? Bo Duda boi się, że także i tam usłyszy, że się nie udał, albo zobaczy koszulki z napisem Konstytucja. Bojaźń jest powszechna wśród polityków PiS i niestety należy to napisać: cuchną tchórzem.

Świadoma część Polonii wystosowała list do premiera Malcolma Turnbulla i szefowej australijskiego MSZ, Julie Bishop, pisząc w nim o tym, że Duda nie broni demokracji w Polsce, nie wetuje niekonstytucyjnego prawa, dąży do zmiany konstytucji, by zagwarantować sobie większą władzę, nadać większe prawa wybranym grupom, przy jednoczesnej dyskryminacji mniejszości religijnych i innych mniejszości w Polsce, pozostaje w konflikcie z władzami unijnymi i standardami zachodnimi.

PiS zatem także na antypodach zaprezentuje się jako formacja polityczna z tombaku, z prezydentem z tombaku. Ci „prawdziwi” Polacy są wszyscy z tombaku, bo kto siebie wywyższa na piedestał prawdziwości jest zwykle podrabiany.

>>>

Jedna odpowiedź »

  1. Reblogged this on Hairwald i skomentował(a):
    Jeśli M.Morawiecki na podstawie tego,że był współpracownikiem R.Czarneckiego w Urzędzie Komitetu Integracji Europejskiej,gdzie opracowywał strategie negocjacyjne pl przystąpienia do UE, mówi:”ja sam negocjowałem przystąpienie PL do UE”,to co powiedzieć o zasługach R.Czarneckiego?

Dodaj komentarz